
Ale to i dobrze, bo była to moja ostatnia próba pewnej zmiany. Test taki lekki, w którym chciałem sprawdzić, czy czegoś nie brakuje mojej perełce, którą jest właśnie poniższa praca...
Fanfiction ze świata Star Wars. Pisany powolutku, stopniowo, bez pośpiechu i z pełnym moim zaangażowaniem już od jakiegoś czasu.
Aby nieco zdołować weryfikatorów, to praca ta już ma swoich kilku miłośników, czy może stałych czytelników, jak kto woli, więc nie dostajecie tutaj tekstu dopiero co napisanego... :wink:
Zamieszczam tylko pierwszy rozdział. Całość niestety jest niemożliwa do zamieszczenia tutaj. Kto chętny do przewałkowania całości, tego zapraszam na:
http://repg.cba.pl/index.htm/
Miłego czytania... :wink:
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 1.
"Konkwistador", zmodernizowany niszczyciel typu Victory - II pędził przez nadprzestrzeń, do stacji zaopatrzeniowej Floty, aby pobrać zapasy na kolejne pół roku. Kolejna standardowa procedura, kilka godzin, przez które w jego hangarach wylądują wahadłowce z towarem, po czym ponownie udadzą się do sektora Tungra. Do absolutnie zapomnianego sektora, na który składały się raptem cztery zamieszkane systemy i kilkanaście całkowicie jałowych układów. Ale taka już była praktyka w Imperialnej Marynarce. Aby otrzymać dowództwo czegoś większego od korwety trzeba było pochodzić ze światów środka i być lojalnym. Albo lojalnym i wyróżniającym się przedstawicielem rasy ludzkiej.
Vamara rozejrzał się ze swojego fotela po mostku.
Tak. Jemu udała się ta druga droga. Pochodząc z Saporis, planety na skraju przestworzy Huttów nie liczył na oszamiałającą karierę w Marynarce. I z początku tak było, gdy po ukończeniu Imperialnej Akademii na Carridzie otrzymał patent porucznika i stanowisko pierwszego oficera na pokładzie "Coornta", leciwej korwety klasy CR90.
Jednak los pewnego dnia uśmiechnął się do niego, gdy jego dowódca zachorował, a on pod jego nieobecność przejął dowodzenie. Już w dwie godziny po tym fakcie na skraju patrolowanego przez jego okręt systemu pojawił się prom atakowany przez dwie podobne do jego okrętu jednostki pirackie. Vamara wysłał natychmiast sygnał alarmowy do pobliskiej bazy, po czym nakazał ruszenie z pełną prędkością na pomoc atakowanej jednostce.
Na widok odsieczy napastnicy zawrócili błyskawicznie, jednak dla młodego porucznika to było zbyt mało. Po krótkim pościgu udało mu się unieruchomić jedną ze ściganych korwet. Druga wpadła pod lufy przybyłego w tym czasie Gwiezdnego Niszczyciela.
Jak się potem okazało ściganym przez piratów promem leciał Moff sektora Morobe, a samych piratów najął gubernator planety, by uchronić się przed kontrolą i wyjawieniem jego machlojek finansowych. W raporcie z całego zdarzenia znalazło się i miejsce na wzmiankę o młodym i ambitnym poruczniku. Od tego momentu kariera Vamary delikatnie ruszyła, i po kilku latach służby na kilku pośrednich stanowiskach objął w końcu dowodzenie Gwiezdnego Niszczyciela. Jednak wrogowie, których zdążył sobie też narobić zadbali, by awans ten był jego ostatnim. W ten sposób Vamara wylądował na Zewnętrznych Rubieżach.
- Za chwilę wychodzimy z nadprzestrzeni, panie kapitanie - meldował jego pierwszy oficer, Jeric Timbert. Młody oficer znalazł się tu również w zamian za zasługi, i aby zniknął z oczu.
- Rozumiem. Proszę meldować na bieżąco.
Po chwili długie pasy światła za transparistalowymi szybami mostka zamieniły się w pojedyncze punkciki gwiazd. Niszczyciel powrócił do normalnych przestworzy. Kilka stopni na lewo od obecnego kursu okrętu migotały światła stacji CS-614, zawieszonego w pustce kosmosu punktu zaopatrzenia floty dla pobliskich systemów.
Sama stacja była standardową konstrukcją dobrze znanej firmy Bengel usprawnioną i dozbrojoną na użytek Marynarki Imperialnej. Jej niewielka załoga miała za zadanie zaopatrywać pobliskie jednostki we wszystkie niezbędne im do działania materiały, od żywności po części zamienne. Przebywająca tam również ekipa techników miała w razie konieczności pomóc w usuwaniu mniej poważnych uszkodzeń powstałych w warunkach bojowych. Jedyną obroną stacji - poza stanowiskami turbolaserów i działek laserowych - były dwie eskadry myśliwskie, oraz pobliskie okręty, które miały za zadanie pośpieszyć z odsieczą w razie ataku.
Jak dotąd nie znalazł się nikt na tyle szalony, by atakować Imperialną placówkę...
- Panie kapitanie, poza nami przy stacji znajdują się jeszcze dwie jednostki - meldował Timbert.
- Kto taki? - Vamara odwrócił się do pierwszego oficera.
- "Ohm'dwa" kapitana Ramesa Tauruma i "Burzyciel" kapitana Ismena Squira - odparł oficer.
- W porządku. Poczekamy na swoją kolej.
- W dodatku mamy tu przekaz od dowódcy stacji, oznaczoną jako tajną, tylko do pańskiej wiadomości - poinformował go Timbert spoglądając na niego.
- W porządku, odbiorę u siebie w gabinecie - poinformował go Vamara podnosząc się ze swojego fotela na mostku. - Proszę w tym czasie zająć się przygotowaniami do przyjęcia zapasów.
Kapitan skierował się ku swojemu gabinetowi. Gdy wszedł do środka zamknął drzwi, po czym usiadł za biurkiem. Uruchomił holokomunikator i po chwili przed jego oczyma pojawił się obraz starszego już oficera dowodzącego stacją. Jego twarz wyrażała smutek i troskę, a kapitan nie wiedział co mogło być tego przyczyną.
- Witam pana, kapitanie - zagadnął oficer.
- Ja również witam pana - odpowiedział grzecznie dowódca niszczyciela. - Cóż to za istotna informacja?
- Mam tu zapis wiadomości od admirała Pritticka. Proszę go zobaczyć.
Obraz w holowyświetlaczu zamigotał na chwilę, po czym pojawił się obraz oficera w białym, admiralskim mundurze.
- Do wszystkich jednostek Imperialnej Marynarki i Armii. - Zabrzmiał głos - Tu admirał Prittick. Z żalem muszę was poinformować, że trzy dni temu, w systemie Endor doszło do bitwy, w wyniku której zniszczona została większość z biorących w niej udział okrętów imperialnych z niszczycielem "Egzekutor" na czele. Zniszczona została również będąca w ostatnich fazach budowy Druga Gwiazda śmierci. Na jej pokładzie zginął również sam Imperator. - po tych słowach nastała chwila ciszy. - Rozkazuję więc, aby dowódcy sektorów rozpoczęli przegrupowanie swych sił i oddelegowali wszystkie dostępne jednostki do punktów zbiorczych w celu odtworzenia głównych sił Marynarki Imperialnej. Wszystkie okręty patrolujące sektory o poziomie zagrożenia od 3 wzwyż również mają udać się do punktów zbornych. Koniec przekazu.
Vamara wpatrywał się tempo w holowyświetlacz nie mogąc dojść z myślami do ładu. Endor. Druga Gwiazda śmierci. Imperator nie żyje. "Egzekutor" wraz z Lordem Vaderem zniszczony. Imperium waliło się w gruzy.
W końcu pojawił się wizerunek dowódcy bazy. Vamara spojrzał na niego.
- Czy to pewne informacje? - zapytał ściszonym głosem.
- Niestety tak. Z tym, że wiadomość przyszła już cztery dni temu, a więc od pogromu pod Endorem minął już tydzień - wyjaśnił oficer.
- Dokąd mam się udać?
- Proszę przybyć do mnie. Przekażę panu wszystkie informacje.
- Dobrze. Czy mam przekazać te wieści załodze?
- Tak.
Gdy w kwadrans później kapitan Vamara z mostka kończył informować swoją załogę za pomocą interkomu o ostatnich wydarzeniach mógł na własne oczy zobaczyć jak druzgocące wrażenie one zrobiły. Na mostku zapanowała śmiertelna cisza, a ze skierowanych na niego oczu załogi wyzierało przerażenie. On wcale im się nie dziwił. Rebelia, początkowo uważana za niewielki i niegroźny epizod, zadała morderczy cios w samo serce Imperium.
O ile można zrozumieć i zaakceptować stratę okrętów, czy nawet kolejnej superstacji, bo w końcu wszystko co istota ludzka stworzy, to inna zniszczyć może, to jednak śmierć samego Imperatora była czymś, nad czym nie można było przejść do porządku dziennego. To on stanowił symbol jedności i zapoczątkowanego przez siebie Nowego ładu, który miał przynieść pokój galaktyce. I nagle ta sama mało znacząca Rebelia wyrosła na pogromcę tych wszystkich ideałów. Los był teraz niepewny i spoczywał w rękach tych, którzy pozostali.
- Kapitanie Timbert - odezwał się w końcu Vamara. - Udam się teraz na stację, by porozmawiać z dowódcami pozostałych jednostek. Proszę w tym czasie przejąć dowodzenie.
- Tak jest, kapitanie - odparł nieobecnym głosem oficer.
W nieco ponad pół godziny później Vamara siedział już wraz z dwoma pozostałymi kapitanami dokujących przy stacji statków w niewielkim pomieszczeniu konferencyjnym na jej pokładzie. Obaj, podobnie jak on mieli nietęgie miny, z tą różnicą, że dowódca "Burzyciela" wydawał się dogłębnie rozmyślać nad sytuacją w czasie gdy drugi z kapitanów poddał się po prostu rozpaczy i spoglądał za okno w czarną pustkę przestworzy.
Po chwili drzwi do sali otworzyły się z cichym sykiem i do środka wszedł dowódca stacji. Teraz Vamara mógł przyjrzeć się mu dokładniej. Niskiego wzrostu, szczupłej budowy ciała, o owalnej twarzy i krótkich siwiejących już włosach jasnoskóry mężczyzna. Mógł mieć około pięćdziesiątki, a przynajmniej na tyle lat wyglądał przygnieciony ostatnimi wydarzeniami. Zajął miejsce przy stole na tle okna.
- Witam panów, jestem kapitan Ramon Perish - przedstawił się. - Moim zadaniem jest omówienie z panami obecnej sytuacji.
- Wydaje mi się, że wszystko jest już jasne, panie kapitanie - rzucił Squir. - Wiadomość od admirała Pritticka wyraźnie przedstawiła nam sytuację i ustaliła, jakie kroki mamy przedsięgnąć.
- Tak, ale ta wiadomość pochodzi sprzed czterech dni, a od tamtej pory pojawiły się jeszcze inne fakty.
- Może pan to sprecyzować? - zagadnął Vamara.
- Tak. Po pierwsze - admirał Prittick nie dowodzi ocalałą flotą.
- Ale to przecież on wysłał wiadomość o bitwie i jej skutkach, a potem wydał rozkaz o przegrupowaniu Imperialnej Marynarki! - zaoponował Squir.
- Jednak zrzekł się dowodzenia w kilka godzin po wysłaniu tej wiadomości. Tym, co pozostało dowodzi niejaki kapitan Pellaeon, dowodzący niszczycielem "Chimera". Część floty pod jego rozkazami udała się w kierunku Jądra.
- Jak to - część? - zapytał zdumiony Squir.
- Z moich informacji wynika, że po odwrocie spod Endoru Admirał Harrsk zebrał część floty lojalnej jemu i odleciał.
- Zdradził? - Odezwał się zdumionym głosem kapitan Taurum. - Jak to możliwe?
- Nie wiem jak to możliwe, ale stało się to faktem - odparł Perish. - Co więcej, służący jako stacja przekaźnikowa holonetu niszczyciel został zniszczony, a więc ani my, ani żaden z pobliskich sektorów niema łączności z Imperialnym Centrum.
- Skąd pan wie, że został zniszczony? - Zagadnął Vamara.
- łączności nie mieliśmy już od dwóch dni, więc wysłałem jeden z wahadłowców, aby ustalił, co się stało. Zastali wypalone resztki "Barbarzyńcy" - wyjaśnił komendant. - A na koniec mam jeszcze inne wieści.
- Nic gorszego już chyba pan niema? - Zapytał wyraźnie już zmęczony Squir. - Czy może już cała galaktyka jest w rękach buntowników?
- Prawie. W ciągu tego tygodnia Rebelianci powołali do życia niejaki Sojusz Wolnych Planet, do którego już całkowicie oficjalnie przyjmują członków. Dopóki nie utraciliśmy łączności dotarły do nas wieści o buntach na wielu planetach Szlaku Koreliańskiego. - To praktycznie uniemożliwia nam powrót do Jądra - odparł zaniepokojony Vamara. - Dotarcie do punktów zbornych bocznymi trasami zajmie nam tygodnie.
- Czy ktoś już próbował dostać się na miejsce spotkania? - zapytał dowódca "Burzyciela".
- Tak, obecny tu kapitan Taurum. Kapitanie? - zagadnął do niego Perish.
- Udaliśmy się stąd prosto na Szlak i wyszliśmy na skraju systemu Gerrenthum. Tam już na nas czekała fregata szturmowa, oraz eskadry myśliwców, które rzuciły się na nas natychmiast po wejściu do systemu - relacjonował. - W oddali dało się zauważyć jeszcze dwa okręty śpieszące w naszą stronę, więc nakazałem natychmiastowy skok z powrotem tutaj.
- Kiedy to miało miejsce? - Zapytał Vamara.
- Nieco ponad dobę temu.
- Myśli pan, że czekali na pana?
- Oczywiście - odparł bez wahania i z widocznym ożywieniem Taurum. - Byli gotowi i czekali dokładnie tam, gdzie mieliśmy się pojawić.
- Co panowie o tym sądzicie? - Perish skierował to pytanie do Vamary i Squira.
- Muszę przyznać, że w świetle przedstawionych faktów sytuacja naprawdę się skomplikowała - zaczął Squir. - Dynamicznie zmieniająca się sytuacja zmusza nas do zmiany celów i priorytetów.
- Zgadzam się z panem, kapitanie Squir - podjął Vamara. - Jednak przypadek kapitana Tauruma karze mi wnioskować, co innego.
- Co mianowicie?
- Oni nie tylko czekali na niego, oni szykowali się do ataku na tą stację. Nie od dziś przecież wiadomo, że Rebelianci mają problemy z zaopatrzeniem. Pojawienie się pańskiego krążownika - Vamara kontynuował zwracając się do dowódcy "Ohm'dwa". - Zaskoczyło ich. Powinniśmy ewakuować stację, aby nic nie dostało się w ich ręce, a potem ruszyć razem, by dołączyć do jakichś większych sił Imperialnych.
- Nie wszystko uda się zabrać - odparł szybko Perish. - A nawet jeśli by tak było, to ewakuacja zajmie trochę czasu.
- Bez obaw. Są tu trzy okręty, które mogą przez jakiś czas odpierać atak - uspokajał go Vamara.
- Niech i tak będzie - odparł zrezygnowany komendant stacji. - Ale całą odpowiedzialność bierze pan na siebie.
- Tak. A jeśli panowie pozwolą, to przejmę dowodzenie nad całością sił tu zgromadzonych.
- Oczywiście - odparł Squir. - Pójdę pod pańskie rozkazy, Komandorze Vamara. Do czasu dołączenia do głównych sił.
- Kapitanie Taurum?
- Ja również. Dowodzenie powinno znajdować się w jednym ręku.
- A więc ustalone - podsumował Vamara. - Niech pan rozpocznie ewakuację personelu i zapasów na wszystkie jednostki. Do pomocy skieruję wahadłowce z "Konkwistadora".
Perish skinął głową na znak zrozumienia, po czym wstał powoli i udał się do drzwi.
- Kapitanie Taurum, pan i pańska jednostka skierujecie się w kierunku wektora wejściowego, z którego przybyliście. Będzie pan strzegł go w razie napaści. Do pomocy dostanie pan eskadrę z pokładu mojego niszczyciela.
- Zrozumiałem - odparł oficer. - Czy to wszystko?
- Tak, może pan odejść - potwierdził Vamara, po czym skierował wzrok na kapitana Squira. Odczekał jednak chwilę, aż kapitan Taurum opuści pomieszczenie. - Gdy tylko zostanie pan załadowany proszę, aby dołączył pan ze swym okrętem do kapitana Tauruma.
- Ma pan wobec niego jakieś zastrzeżenia? - zapytał Squir beznamiętnym głosem.
- Na każdym z nas ta wiadomość odcisnęła piętno, jednak Taurum wydaje się być tym i ostatnią porażką totalnie zdruzgotany. Obawiam się, że nie będzie potrafił wywiązać się powierzonego mu zadania w należyty sposób - zakończył Vamara.
- Więc dlaczego mu je pan powierzył?
- Pokazanie mu braku zaufania w tak otwarty sposób sprawiłoby, że zamknął by się w sobie i zniszczył. Jest w szoku, ale szok w końcu minie, a do tej pory trzeba nad nim czuwać - podsumował komandor. - Imperium nie może sobie pozwolić już na żadne straty. - Rozumiem - odparł Squir. - Doceniam pańskie umiejętności. Wierzę, że dowództwo znalazło się w dobrych rękach.
Vamara wrócił na pokład "Konkwistadora" po trzech godzinach. Atmosfera na pokładzie niewiele się zmieniła. Ciszę wypełniały gdzieniegdzie ściszone rozmowy i dyskusje na temat pogromu floty i zniszczenia Gwiazdy śmierci. Komandor udał się na mostek, gdzie odebrał krótki raport od swego pierwszego oficera, po czym poprosił go do swego gabinetu.
- Kapitanie Timbert - zaczął. - Jak wygląda obecnie sytuacja na pokładzie?
- Jest... Można by rzec nie wesoła.
- Tyle to i ja wiem - odparł zirytowany Vamara. - Ale mnie interesują konkrety. Pan, jako pierwszy oficer jest ogniwem między mną, a załogą. To, czego ja nie słyszę powinien słyszeć pan. A więc co słychać? - Zakończył dobitnie.
- Ludzie się boją - odparł Timbert. - Uważają, że skoro Rebelianci mogli pokonać i zgładzić samego Imperatora, czy Lorda Vadera, to i nas czeka ten sam los. Morale spadło, choć ludzie nadal wypełniają swoje obowiązki.
- Co pan o tym sądzi, kapitanie?
- Nie sądzę, aby udało się nam zadziałać w jakiś zdecydowany sposób, kapitanie - odpowiedział ze ściśniętym gardłem Timbert. - Nie teraz. Ludzie są w szoku.
- Rozumiem, może pan odejść.
Chorąży zasalutował, po czym odwrócił sie i wyszedł z gabinetu. Vamara oparł ręce o blat biurka i schował twarz w dłoniach. Dzisiejszy dzień zapowiadał się tak spokojnie.
Admirał Eerin z wyraźnym niesmakiem przysłuchiwał się raportowi, który składał mu jeden z jego podwładnych. Przyczyną jego zgorszenia nie był jednak sposób składania meldunku, sam podoficer, czy jakieś uchybienia.
- Na wszystkie jednostki nałożono areszt i wkrótce zostaną pod eskortą odesłane do bazy - raportował podoficer. - W jednym przypadku trzeba będzie obsadzić frachtowiec załogą pryzową, bowiem załoga odmówiła współpracy, a w trakcie szamotaniny z oddziałem kontrolującym musiała być siłą obezwładniona.
Przemytnicy... Wszędzie było ich pełno. Przemycali wszystko, wszędzie i dla każdego. Czy była to broń dla przestępczego półświatka, czy też zabójcza i demoralizująca przyprawa. Każdy Kalamarianin gardził przestępcami, a takimi byli zwłaszcza przemytnicy. Eerin nie był więc wyjątkiem. Jego niechęci, podobnie jak i admirała Ackbara nie zmieniał fakt, że to często dzięki przemytnikom Rebelia miała potrzebne do swego funkcjonowania zapasy. Fakt, że to przemytnik pomagał w zniszczeniu obu Gwiazd śmierci też nie zmienił jego nastawienia. Tym bardziej, że był to jeden osobnik, a tutaj miał do czynienia z kilkoma tego typu aspołecznymi istotami.
- Dobrze. Polećcie porucznik Hakis przygotowanie się do odlotu - zarządził po chwili. - Powiadomcie Bazę Omega o ich planowanym przybyciu. Coś jeszcze?
- Tak. Przyszedł raport z Wywiadu - mężczyzna podał kalamarianinowi notatnik z wiadomością. - Według nich na tym terenie Imperium nie posiada żadnego krążownika typu Carrack, a więc jednostka, którą napotkaliśmy ostatnio musiała należeć do piratów.
- Doskonale. A więc zapolujemy sobie na nich - humor admirała poprawił się nieco na myśl o wyeliminowaniu kolejnego zagrożenia. - Czy ustalono jego wektor?
- Tak, ale według naszych danych na tym wektorze nie znajduje się żaden układ, do którego mogliby się udać.
- Interesujące. A więc zrobili krótki skok byleby tylko się od nas oddalić - dodał po chwili. - Gdzie mogliby się zatem udać?
- Wszystko wskazuje na system Phelos - zaczął podoficer. - Doskonałe miejsce, opuszczone, w pobliżu istotnych szlaków komunikacyjnych.
- A więc udamy się właśnie tam - zadecydował kalamarianin. - Proszę poinformować nawigatora by wyznaczył kurs i przekazał do pozostałych jednostek. Ruszymy, gdy tylko "Srebrny Jeździec" odleci do Bazy Omega.
- Tak jest.
- Jeśli to wszystko to może pan odejść.
Mężczyzna zasalutował, po czym odwrócił się i odszedł w kierunku stanowiska nawigatora.
Admirał Eerin odetchnął wilgotnym powietrzem, które wypełniało mostek i cały pokład jego krążownika. Był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Od kilku dni wszystko szło wręcz cudownie. Imperium zostało rzucone na kolana, a teraz zaczynała się już jego agonia. Z wieści przekazywanych mu przez dowództwo wynikało jasno, że po śmierci Imperatora prawie wszyscy ważniejsi imperialni dostojnicy rzucili się sobie do gardeł w walce o władzę. Jedynie nieliczni dostojnicy z Wezyrem Satem Pestagem próbowali zachować jedność w Imperium. Według informacji Wywiadu już dwa dni po zwycięstwie pod Endorem Admirał Harrsk oderwał część floty, której udało się przetrwać bitwę i odleciał na jej czele. Wszystko to destabilizowało Imperium i ukazywało je mieszkańcom Galaktyki jako twór niezdolny do zapewnienia im bezpieczeństwa. Tą lukę miał zapewnić Sojusz, a to wymagało takich działań jak zwalczanie zagrożenia ze strony piratów. Bo na niedobitki Imperialnej Marynarki trudno juz było trafić, zwłaszcza tu, na Zewnętrznych Rubieżach, które choć z natury proimperialne jednak zmienią swe sympatie, gdy to właśnie flota Sojuszu stanie się ich obrońcą.
Dwa myśliwce śmignęły tuż przed dziobem wiszącego w przestrzeni krążownika i skierowały sie ku macierzystej jednostce. Dziesięć pozostałych maszyn eskadry, zluzowane przez następną grupę również zmierzało ku hangarom niszczyciela. Ich godzinna runda dobiegła końca, a więc był czas na odpoczynek.
Porucznik Len Tamal pilotujący prowadzący jedną z par maszyn daleki był jednak od błogiego poczucia satysfakcji. Cały dzisiejszy dzień nie nastrajał do niczego poza nostalgią i niepewnością. Ciosy, które na nich spadły były dla młodego porucznika niemożliwe wręcz do opisania. Trzeba było być ślepym, aby tego nie dostrzec. Tamal obserwował u siebie i u swych kolegów tą samą niechęć do czegokolwiek. Odrętwienie, brak pewności siebie, rozkojarzenie. Można to było dostrzec nawet teraz obserwując manewry poszczególnych par maszyn za sterami, których siedzieli doświadczeni już i zgrani ze sobą piloci.
A jednak w ich działaniu można było zaobserwować pewien chaos i dekoncentracje. To nas może zaprowadzić do śmierci - pomyślał.
- Co o tym wszystkim sądzisz Len? - Odezwał się głos jego skrzydłowego, podporucznika Horna. Rok młodszy od Tamala pilot był do tej pory duszą towarzystwa i największym chyba dowcipnisiem na pokładzie "Konkwistadora", co omal nie przyczyniło się do jego wydalenia a Marynarki Imperialnej. Jednak teraz w jego głosie na próżno było szukać jakiejś wesołej nuty.
- O czym? - Odpowiedział pytaniem Tamal.
- O tym, co się dzieje - sprecyzował Horn. - Ewakuacja stacji i odlot do Jądra. Podobno mamy lecieć na Coruscant.
- Kto ci takich rzeczy nagadał? - Zagadnął lider.
- Na pokładzie szerzą się plotki, a ja znam też jednego gościa z sekcji nawigacji... - Zaczął skrzydłowy. - Więc wiesz, mam dość dobre informacje.
- Więc zachowaj je dla siebie, Horn - skarcił go porucznik. - Dopóki niema oficjalnych rozkazów niema nad czym się zastanawiać.
- Tak jest.
- Co dokładnie mówią? - Zagadnął Tamal, gdy zbliżali się już do hangaru niszczyciela. Ciekawość jednak zwyciężyła, tym bardziej, że jednak lepiej było skoncentrować się na jakichś plotka niż wciąż rozpamiętywać to, co się wydarzyło.
- Mówi się, że zostaliśmy tu otoczeni. "Ohm'dwa" wczoraj poleciał na Gerrenthum, gdzie już czekała na niego flota Rebeliantów. Zawrócili.
- Czyli jednak nie lecimy do Jądra, tylko tkwimy tutaj - podsumował Len.
- To dlaczego ewakuują stację? - zapytał Horn. - Jej działa zawsze były by dla nas wsparciem w trakcie walki.
- Nie wiem. Stary pewnie coś wymyślił - Tamara poczuł lekkie szarpnięcie drążka sterowniczego, gdy promień ściągający przechwycił jego maszynę, by usadowić ją bezpiecznie na stelażu wewnątrz hangaru. - Porozmawiamy przy innej okazji.
Na mostku "Konkwistadora" praca przebiegała niemal jak codzień. Niemal. Wiadomość sprzed kilku godzin nadal tkwiła jak cierń w umysłach ludzi, jednak praca związana z ewakuacją stacji zaopatrzeniowej, oraz przeniesieniem jej personelu w głównej mierze właśnie na pokład niszczyciela rozbudziła, choć w pewnym stopniu załogę. Z galerii przyglądał się ich pracy Vamara, który wraz z Perishem oczekiwał na zakończenie operacji.
- Dokąd teraz, komandorze? - Zapytał Perish.
- Zgodnie z rozkazami wydanymi jeszcze przez admirała Pritticka ruszamy do punktu zbornego - wyjaśnił Vamara. - Jednak nie możemy się tam udać najkrótszą drogą, tylko będziemy musieli kluczyć bocznymi trasami.
- Ile to potrwa?
- Normalnie potrwałoby to cztery dni, ale my będziemy potrzebować aż ośmiu by dotrzeć na Eriadu - zaczął Komandor, po czym uruchomił holomapę. - Udamy się do sektora Tungra, a potem sektorów Senexa-Juvexa, Vivenda i Seswenna. Po drodze zbierzemy jednostki znajdujące się w podobnej sytuacji. Wspólnie dotrzemy na Eriadu.
- Brzmi rozsądnie - Perish pokiwał głową z aprobatą. - Ale skąd będziemy wiedzieli co nas czeka w każdym z tych układów?
- Przed nami ruszą dwie kanonierki, które spenetrują punkt docelowy, a my sami wyskoczymy jeszcze kawałek przed każdym z tych układów i poczekamy na raport.
- świetnie.
- Obaj zwiadowcy ruszą na godzinę przed zakończeniem ewakuacji stacji - Vamara wyłączył holomapę. - Czy posiada pan jakiekolwiek dane na temat jednostek, które są przypisane do tamtejszych punktów zaopatrzeniowych?
- Nie - zaprzeczył komendant. - Ale według instrukcji na wypadek sytuacji kryzysowych moja stacja posiadała ściśle wyliczone ponadplanowe zapasy na wypadek utraty którejś z pobliskich stacji. Jednak nie więcej niż dla takiego niszczyciela jak pański.
- Czyli po drodze możemy trafić na drugiego Victora, lub kilka mniejszych jednostek - podsumował.
Perish przytaknął. Obaj skierowali spojrzenia za okna mostka, gdzie wahadłowce kursowały pomiędzy niszczycielem, a niemalże opustoszałą już stacją, na której pozostała już tylko szczątkowa obsada odpowiedzialna za załadunek transportów. Nieopodal na tle gwiazd wisiały dwie kanonierki, które miały stać się ich szpicą odpowiedzialną za bezpieczeństwo całej grupy. Daleko przed dziobem majaczyły sylwetki obu mniejszych krążowników zabezpieczających wektor, z którego mógł wyjść atak buntowników.
Dwie godziny później było po wszystkim. Stacja CS-614 pozostawała w tyle za oddalającymi się okrętami. Po chwili eksplodowała przyćmiewając na chwilę gwiazdy na swym tle. Główny jej korpus zniknął, gdy wybuchły pozostawione tam rakiety, protonowe torpedy, amunicja i paliwo dołączając do detonatorów termicznych pozostawionych tam przez ekipę saperów. Pozostałe części poszybowały w różnych kierunkach koziołkując w przestrzeni i oddalając coraz bardziej.
- Szkoda - mruknął Perish. Do momentu, gdy stacja istniała czuł się jeszcze kimś. Teraz, gdy uległa zniszczeniu poczuł się samotny, pozbawiony swego celu w życiu i zdany na łaskę losu.
- Szkoda, ale było to niezbędne, kapitanie - Vamara spojrzał na niego. - Nie byliśmy w stanie zabrać ze sobą więcej niż już jest na naszym pokładzie.
- Jesteśmy gotowi, panie komandorze - odezwał się kapitan Timbert.
- Doskonale. Przekazać na "Burzyciela" i "Ohm'dwa", a potem natychmiast ruszać.
- Gotowe - zameldował po kilku chwilach pierwszy oficer. W tym samym momencie gwiazdy za szybami mostka rozmyły się, gdy niszczyciel przyśpieszył do nadświetlnej.
- W układzie Phelos znajdziemy się za dwadzieścia godzin - Vamara zwrócił się do Perisha. - Przez ten czas musimy zastanowić się jak podnieść morale załogi.
Kapitan rozejrzał się po mostku. Załoga wypełniała swoje normalne obowiązki tak jak powinna, choć nieco wolniej.
- Wydaje mi się, że czas będzie tu najlepszym lekarstwem - mruknął.
- O ile będziemy go mieli - odparł komandor.
- Co może się wydarzyć? - Zapytał Perish. - Polecimy przecież bocznymi trasami.
- Ryzyko zawsze istnieje.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oceniać proszę...