Chciałbym dodać wam drugą cześć ,,Apokalipso". Z pierwsza już się zapoznaliście, to teraz macie okazje zobaczyć drugą.
Proszę o krytykę i rady. I dzięki za zainteresowanie

**************************************************************
APOKALIPSO
ODC.2
Dwa dni siedział zamknięty na szczycie wieży bojąc się wyjść. Leżąc wśród własnych odchodów i wymiotów na przemian płakał i spał płytkim, niespokojnym snem dręczony przez koszmary.
Dręczony odgłosami miasta bał się wejść, a to, co zobaczył i czego doświadczył zepchnęło jego umysł na granicę załamania. Zdziczał. Drugiego dnia z jego gardła wypływał już tylko nieartykułowany bełkot i warczenie.
W końcu z wieży wygnały go głód i pragnienie. Słaniając się na nogach zszedł po krętych schodach i przebiegł przez krużganki. Z jakiegoś powodu bał się wyjść przed główny ołtarz.
W końcu wybiegł na ulicę. Skamląc przemykał pod ścianami kamienic bojąc się niebezpieczeństwa. Miasto tymczasem okazało się ciche i pozbawione życia. Ani jeden ptak nie przeleciał mu nad głową. Nigdzie też nie usłyszał szczekania psa. Za to wszędzie obecna była przerażająca cisza.
Na ulicach stały opuszczone samochody, a okna kamienic straszyły ciemnością. Niektóre z nich były powybijane, innych w ogóle nie było, a odłamki szyb leżały na chodnikach groźnie błyszcząc w promieniach słońca.
***
Cedrik biegł przygarbiony pod ścianami kamienic. Nie myślał ani o tym, gdzie się znajduje, ani o tym, jak wygląda. Całe ubranie oblepiały mu odchody i wymioty, lecz Ced jakby nie czuł smrodu. Jego plan był prosty: Znaleźć jakieś jedzenie, a potem wrócić do wieży. Nie mógł się narazić na śmierć. A śmierć kroczyła tuż za nim. Cały czas obracał głowę czując na plecach spojrzenia niewidocznych wrogów. Oni tam byli – wiedział o tym.
Wreszcie zobaczył sklep. Zwykły, spożywczy. Cedrik nie chciał korzystać z licznych na ulicy Karmelidzkiej restauracji, gdyż bał się, że jedzenie może być już nie zdatne do spożycia. Musiał przeżyć. Musiał...Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, lecz nie wiedział jakie.
Wpadł do sklepu i zatrzymał się zdumiony. Wszystko działało. Lodówki, wentylatory, nawet telewizor w kącie był włączony, choć zamiast obrazu obecny był na nim tylko ,,śnieg”. Z głośników wydobywał się jednostajny szum. Wzruszył ramionami. Lepiej dla niego.
Nagle jego wzrok padł na lodówkę. Jak oszalały rzucił się w jej kierunku i trzęsącymi się rękoma schwycił za kubek z jogurtem. Wbił w niego zęby. Jogurt prysnął zalewając podłogę wokół i jego samego.
Cedrik rzucił się na podłogę i zaczął zlizywać z niej jogurt. W połowie jednak przestał. Podniósł głowę i zaśmiał się jak wariat. Przecież ma przed sobą całą lodówkę!
Rzucił się na jej zawartość rozrywając pudełka, rozpryskując ciecze i prawie połykając wszystko naraz.
Chwilę później jego ciałem wstrząsnęły torsje i wszystko zwymiotował. W przypływie złości zgarnął wszystkie artykuły spożywcze na ziemię rycząc dziko. Potem stanął wśród szczątków. Jego wzrok przeniósł się na stoisko z chlebem. Podszedł tam i już wolniej posilił się do syta co chwila zerkając bojaźliwie na drzwi. Potem zabrał ze sklepu tyle, ile tylko mógł i z powrotem pobiegł do kościoła karmelitów. Wbiegł przez jedną z bram i zorientował się, że jest w głównym pomieszczeniu. Chciał się wycofać, jednak coś kazało mu pójść dalej. W końcu zatrzymał się w prezbiterium i popatrzył na ołtarz. Było to jedyne miejsce, które ani trochę się nie zmieniło. Wciąż było takie same- Strzeliste kolumny, anioły i obrazy. Wszystko pachnące kadzidłem i niewzruszone.
Nagle Cedrik zwalił się ciężko na kolana, a z jego oczu popłynęły łzy.
- Boże, co ja tu robię?- załkał.
W jednej z ławek coś się poruszyło.
- Ced?
***
W wielkim, obłożonym marmurem gabinecie stało pojedyncze biurko. Za biurkiem siedział lekko zsiwiały mężczyzna potężnej postury. Miał orli nos i szare oczy, których spojrzenie przewiercało człowieka na wylot.
Zapracowany pochylał się właśnie nad jakimś dokumentem, gdy wielkie, dębowe drzwi naprzeciw jego biurka otwarły się i poprzez nie wszedł mężczyzna ubrany w wojskowy mundur. Stanął na baczność i podniósł rękę w geście powitania.
- Panie prezydencie, to stało się w Krakowie.
Prezydent łukanienko podniósł głowę i spojrzał badawczo na swego gościa.
- Słucham?
- Warszawa, Kraków, Berlin, Nowy Jork. To się właśnie tam dzieje.
łukanienko z westchnieniem odsunął od siebie dokumenty.
- CO się dzieje? Wytłumaczcie.
żołnierz przełkną ślinę.
- Ten…- Milczał przez chwilę zbierając myśli. Potem jego wzrok stwardniał i żołnierz wyprostował się jak struna.- Panie prezydencie, melduję, że eksperyment KZ8 nie powiódł się, w skutek czego doszło do tego, co…- przerwał widząc podniesioną rękę łukanienki.
Prezydent wstał i wolnym krokiem podszedł do żołnierza. Położył mu rękę na ramieniu.
- Czy wiesz, co masz teraz zrobić? Proszę- Z kieszeni wyjął mały kluczyk i podał go żołnierzowi- weź to i włącz komputery, tak, jak jest to przewidziane w protokole. Potem...Potem czuj się zwolniony ze służby. Masz moje pozwolenie na opuszczenie jednostki.
Gdy tylko żołnierz wyszedł łukanienko podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Dopiero, gdy to zrobił pozwolił sobie na okazanie uczuć. Na jego czole zaperlił się pot. Podszedł do biurka i z szuflady wyjął mały, pozłacany pistolet. Drżącymi rękoma przystawił go sobie do głowy. Zamknął oczy.
- Przepraszam, Rosjo- wyszeptał i nacisnął spust.
***
Dwa miesiące wcześniej.
Prezydent łukanienko oparł się o parapet i popatrzył przez okno. Odetchnął z dumą. Moskwa, Rosja- Jego kraj. On tutaj wydaje rozkazy, on sprawia, że inne kraje drżą ze strachu. Jest naprawdę potężnym człowiekiem. A niedługo może i najpotężniejszym na świecie...
Odwrócił się od okna. Przed jego biurkiem stały dwie osoby- Minister obrony- Kołoszczow i chudy, posiwiały staruszek- dyrektor instytutu nauk technicznych- Aleksander Pawłowicz.
Ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. łukanienka założył z tyłu ręce i popatrzył na nich twardo.
- Zakładam, że powód tego spotkania jest poważny. Mam wiele do zrobienia.
łysy człowieczek drżącymi rękoma wyjął z kieszeni małą płytkę i wyciągnął w stronę Prezydenta nic nie mówiąc. łukanienka pytająco popatrzył się na Kołoszczowa.
- Myślę, że powinien pan to odsłuchać. – Powiedział tubalnym głosem minister.
łukanienka z westchnieniem skinął na naukowca. Ten trzęsąc się podszedł do stołu i delikatnie położył płytkę na samym jego brzegu, po czym odskoczył szybko i stanął w odległości trzech metrów od biurka. Prezydent zmarszczył brwi. Zawsze podejrzewał, że tam, na dole pracują wariaci.
Z jednej z szuflad wyjął odtwarzacz i postawił go na biurku. Włożył do niego dysk i pytająco spojrzał na swoich gości.
- Proszę odsłuchać to samemu.- Odezwał się Kołoszczow- To przeznaczono tylko dla pana uszu.
łukanienko niechętnie usiadł za biurkiem i nałożył słuchawki. Potem wcisnął przycisk startu i poprawił słuchawki na uszach.
Przez chwilę jego twarz była nieporuszona. Potem ręce zacisnęły mu się na poręczach fotela w twarz zrobiła się biała niczym papier. Jednym szarpnięciem zerwał z uszu słuchawki. Oddychał ciężko.
- To…Pewne?
Pawłowicz poprawił nerwowo okulary. Jego oczy błyszczały niezdrowo.
- Delta nigdy się nie myli, panie prezydencie.
łukanienka spojrzał na niego ponuro.
- Miejmy nadzieję, że to jest ten pierwszy raz.
***
Cedrik zamarł. Powoli odwrócił głowę. W ławce coś się ruszało. Jakiś cień, postać, która właśnie wstała i ruszyła w jego kierunku.
Poczuł, jak napinają mu się mięśnie. Wargi uniosły się obnażając zęby. Serce zabiło szybciej, a adrenalina zaczęła buzować mu w żyłach. Nie, tym razem nie ucieknie. Był tego pewien.
- Ced?- Powtórzyła postać- Ced, to ja...
W tym momencie Cedrik z ochrypłym skowytem skoczył na przybysza i zwalił go z nóg. Jego ręce zacisnęły się na szyi przeciwnika. Tamten zacharczał. Zamachnął się ręką. Cedrik poczuł nagłe uderzenie w głowę. Ogarnęła go ciemność.
***
Obudził się. Powieki ciążyły mu niemiłosiernie, ale zdążył je unieść. Nad sobą zobaczył biały sufit. Poczuł, że leży na łóżku. Jęknął.
Gdzieś z boku dobiegł go hałas. Cedrik spojrzał w tamtą stronę i zobaczył ciemnowłosego chłopaka stojącego przed kominkiem, w którym huczał ogień. Chłopak odwrócił się.
- Miło, żeś się łaskawie raczył zbudzić- rzekł
Ced jęknął i usiadł na łóżku.
- Viear? – Syknął z bólu i złapał się za głowę- Człowieku, aleś mi przywalił.
Viear uśmiechnął się szeroko.
- Należało ci się. Ja rozumiem, że bardzo się ucieszyłeś, że mnie zobaczyłeś, ale żeby tak się na mnie rzucać...?
- Cicho bądź- Burknął Ced- Nastraszyłeś mnie. Myślałem, że to...
- Hmm?
- Viear, czy u ciebie też...?
Viear westchnął i usiadł w fotelu stojącym przed kominkiem.
- Też. Ledwo udało mi się uciec, gdy do mojego pokoju w środku nocy przyszła siostra z nożem w dłoni. Tak chyba jest w całym mieście...
-Jak ci się udało dotrzeć aż tutaj?
Viear skrzywił się.
- Na nogach. Przy odrobinie samozaparcia się da. Kraków w końcu tak wielki nie jest, a ja miałem do przejścia ,,tylko” trzydzieści kilometrów... Nie uwierzysz, Wszystko działa. Prąd, gaz, Internet...Tyle, że od dwóch dni wszelkie media milczą. Wszędzie jest...cicho. Szedłem tutaj cały dzień i noc i nic nie słyszałem. żadnego dźwięku...Co jest, do cholery grane?
Cedrik potarł brodę.
-Nie mam pojęcia. Nagle po prostu wszystko...Odeszło. Jedną noc i dzień trwała ta cała...rzeź, a potem nic. Czuje się jak w jakimś koszmarnym śnie. Czasem myślę, że to nie jest prawdziwe, i gdy tylko otworze oczy znowu zadzwoni budzik i trzeba będzie iść do szkoły...Naprawdę, wolałbym już tam iść.
Viear popatrzył na niego smutno.
- Przechodziłem koło szkoły. Nawet tam wszedłem...Znalazłem parę trupów.
- Trupów?
- Mniej więcej. Domyśliłem się, że to trupy, gdyż inaczej nie można nazwać kupki flaków na podłodze...
- Kurwa.
- Możliwe. W każdym razie to czysty obłęd. To się nie powinno stać. Wszyscy powariowali...
- Viear, a widziałeś ich oczy?
Viear spojrzał na niego pytająco.
- Oczy? Widziałem.- Wzdrygnął się – Ich źrenice...W ogóle nie widać białek...
Ced pokiwał głową.
- Tęczówki też są jakieś dziwne.
- Jakie tęczówki? Przecież....
- Jak to jakie?- przerwał Cedrik- ICH tęczówki. Wielkie tęczówki zasłaniające białka…
Viear pokręcił głową.
- Nie mieli tęczówek, Ced. . Same źrenice…
Cedrik westchnął.
- Dajmy spokój oczom. Ważne jest teraz, co robimy?
- Nie wiem, ale możemy tu siedzieć.
- A co chcesz zrobić? Uciekać z Krakowa?
Viear podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Ceda. Gdy Cedrik spojrzał w oczy przyjaciela zobaczył w nich coś, czego wcześniej nie zauważył: Mrok i powagę. Gdzieś znikły wesołe ogniki, które zawsze w nich płonęły. Pozostała tylko rozpacz. Ced wiedział, że jego przyjaciel tak samo, jak i on pragnie zapomnieć ostatnie wydarzenia.
- Możliwe. Ale najpierw warto by było sprawdzić, co się stało z tymi wszystkimi ludźmi.
Ced zrobił zdziwioną winę.
- Co się stało? Wymordowali się.
- Cedriku, w naszym mieście mieszka...Mieszkało parę milionów ludzi! Nie mogli się wybić wszyscy w ciągu jednej, czy nawet dwóch dób!
Jakby na potwierdzenie słów Vieara za drzwiami rozległ się hałas. Obaj przyjaciele aż podskoczyli. Potem usłyszeli kroki.
- Ced- szepnął Viear- schowaj się za łóżkiem!
- A ty?
Zobaczył, jak Viear schylony znika za oparciem fotela. Kroki tymczasem zbliżały się do drzwi. Klamka leciutko drgnęła. Cedrik poczuł, jak jeżą mu się wszystkie włosy na karku. Drzwi uchyliły się, a potem otwarły. Stanęła w nich postać w poszarpanym ubraniu.
Gdy promień zachodzącego za oknem słońca trafił na przybysza ukazała się twarz młodej kobiety w wieku na oko dwudziestu lat.
Kobieta otwarła usta z których wydobył się jęk i upadła na podłogę. Ced zobaczył, jak Viear wstaje zza fotela i wolno podchodzi do ciała.
- Co robisz?- zapytał.
Viear obrócił się ku niemu.
- Nie widzisz? Ona jest chyba w takiej samej sytuacji, jak my...
Cedrik także wstał i powolnymi krokami zbliżył się do kobiety. Leżała na plecach z zamkniętymi oczami. Poszarpana bluzka odsłaniała piersi. Długie, kasztanowe włosy rozsypały się, po podłodze wokół jej głowy niczym aureola.
Viear pochylił się nad nieznajomą i zbadał puls.
- Chyba żyje- Mruknął.
- Sprawdź jej oczy. – zaproponował Cedrik.
- Gdyby była taka, jak oni, to już by nas zabiła- zawyrokował Viear
- Sprawdź.
Viear niechętnie podniósł rękę i przesunął ją w stronę oczu kobiety. Wtem nieznajoma otwarła oczy.
- O kuźwa- Mruknął Viear i odepchnięty do tyłu przeleciał dwa metry wgłęb pokoju, poczym z głośnym łomotem walnął o podłogę.
Kobieta podniosła się i uśmiechnęła drapieżnie. Jej wargi rozsunęły się ukazując równiutkie, białe zęby. Jej wzrok padł na Cedrika, który ze zbielałą twarzą stał na środku pokoju. Krzyknęła i rzuciła się w jego kierunku tak szybko, że ledwo zdążył odskoczyć.
W tej samej chwili Viear z jękiem bólu podniósł się z ziemi. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. Viear kiwnął głową. Wiedzieli, co należało zrobić.
Równocześnie poderwali się i przebiegli do kuchni. Za sobą słyszeli wściekły ryk i tupot. Wpadli do kuchni. Viear z trzaskiem zamknął drzwi i przytrzymał. Pół sekundy później zatrzęsły się one od wściekłego uderzenia.
- Ced!- Ryknął Viear- Podaj nóż!
Cedrik odwrócił się od drzwi i podszedł do starej, odrapanej komody. Trzęsącymi się rękoma otwarł ją i popatrzył do wnętrza. Sztućce. Widelce, łyżki...Noże.
- Ced!- Dobiegł, go zza pleców głos siłującego się z drzwiami Vieara- Pospiesz się, do cholery!
Cedrik wyjął z szuflady duży, ostry nóż do mięsa. Chyba się nada. Rzucił go Viearowi, a sam złapał za tasak.
Viear schwycił nóż i popatrzył się na Ceda.
- Musimy się przebić. Albo my ją, albo ona nas, rozumiesz?
Cedrik poczuł, że blednie.
- Zabijemy człowieka...
- Ona nie jest człowiekiem! Widziałeś kiedyś takiego człowieka?!
Drzwi otwarły się na moment. Ced podbiegł do nich i pomógł Viearowi je przytrzymać.
- Nie widziałem- Powiedział- Ale nie moglibyśmy oknem...?
- żartujesz?- wydyszał Viear- Z drugiego piętra?! Posłuchaj, na ,,trzy” odskakujemy od drzwi i jak ona wpadnie, to się przebijamy, ok.?
Cedrik kiwnął głową.
- Dobra. Raz, dwa, trzy!
Odskoczyli. Drzwi otwarły się z impetem i stanęła w nich rozwścieczona istota. Przyjaciele ruszyli z miejsca i biegnąc przecisnęli się do drugiego pomieszczenia. Za sobą usłyszeli ochrypły okrzyk bólu.
Zatrzymali się przed kominkiem. Cedrik spojrzał na Vieara, który ze zdziwieniem patrzył się na swój pokrwawiony nóż.
- Zabiłeś ją?- Spytał Ced.
- Nie wiem, zobaczmy...
Ostrożnie podeszli do drzwi. W kuchni z rozszarpanym gardłem leżała kobieta. Jej palce drapały spazmatycznie podłogę. Cedrik poczuł, że robi mu się niedobrze. Viear stał obok niego zagryzając wargi. Rozległ się brzęk, gdy nóż wyładował na podłodze.
- Tak naprawdę nie chciałem tego robić…- mruknął.
Cedrik zaśmiał się histerycznie.
- Fajnie… To my lepiej się z stąd zmywajmy, co?
- Tak...- Wypowiedź Vieara przerwał krzyk. Potem drugi. Oba dobiegały gdzieś z mniejszych uliczek. Viear popatrzył poważnie na Ceda- Najwyższy czas.
Chwilę później wybiegli na ulicę. Zmierzchało. Podłużne cienie kamienic kładły się na bruku ulicy Karmelidzkiej. Za dachami zachodziło słońce.
Gdy trochę odbiegli usłyszeli jeszcze skowyt i z okna mieszkania w którym przed chwilą byli wyleciało ciało kobiety. Z rozbitego okna wyjrzała jakaś twarz. Przez chwilę szukała ich wzrokiem, potem dostrzegła. Rozległo się wycie i nieludzkie ujadanie.
- Kuźwa- Mruknął Viear.
- Dogonią nas?- Wydyszał biegnąc Ced
- Chyba tak. Będziemy musieli się bronić. Tyle, że do tego noże nam nie wystarczą. Właszca, że ja swój zostawiłem…
Biegli przez chwilę w milczeniu przetykanym jedynie ich oddechami.
- Viear? – wydyszał pomiędzy jednym, a drugim oddechem Ced.
- Co?
- Galeria Rycerska. Koło rynku.
Viear popatrzył na niego zdumiony.
- Ced…jesteś wielki.
***
Z końca Karmelickiej do rynku nie jest daleko. Wystarczy przebiec przez ulice Podwale i planty. Potem obok placu Szczepańskiego, aż na rynek. Galeria Rycerska to mały sklepik z wszelkiej maści mieczami i zbrojami. Robione są one dla licznych w Krakowie Bractw Rycerskich. Galeria ulokowana jest na lewo od Kościoła Mariackiego na ulicy Szpitalnej. Całej trasy jest koło kilometra. Jednak pomimo tak małego dystansu Gdy przyjaciele dotarli na miejsce byli już porządnie zmachani. Z czoła Cedrika obficie lał się pot. Viear pochylił się opierając ręce na kolanach i dyszał.
- Sprawdź, czy wszystko tam w porządku- Polecił Viear
Cedrik wolno podszedł do szklanej witryny i zajrzał.
- W porządku. – Wydyszał. – jak się tam dostaniemy?
Viear popatrzył na niego z lisim uśmieszkiem.
- Dawaj tasak.
Gdy Ced spełnił polecenie Viear zamachnął się i rzucił nim w witrynę. Szkło posypało się na chodnik. Viear roześmiał się.
- Zawsze chciałem coś takiego zrobić- Oświadczył.
Cedrik pokręcił z udawanym niesmakiem głowa.
- Ty wandalu.
Viear spojrzał na niego.
- Co tak stoisz? Właź.
Cedrik w milczeniu wszedł do sklepu. Tyle razy odwiedzał to miejsce! Było tu swojsko i klimatycznie. Pod ścianami na których wisiały miecze stały zbroje. Na regałach pełno było kaczych piór, pergaminów i podręczników do RPG. W szklanych gablotach stojących obok biurka sprzedawcy stały figurki z Warharmera, a koło wejścia stał kosz z pierzastymi strzałami i łuki.
Za nim Viear z trzaskiem rozprostował palce.
- Bierzemy, co się nam przyda. Myślę, że te husarskie zbroje odpadają. Za ciężkie. Natomiast miecze....- Na ustach Vieara zagościł uśmiech.
Cedrik poczuł, że ten sam uśmiech wykwitł też na jego ustach. Uwielbiał broń białą.
- Miecze, to zupełnie inna sprawa- Dokończył.
Szybko poczęli szperać wśród uzbrojenia. Cedrik, jako, że nie za bardzo podobała mu się perspektywa stawienia czoła nocy w porzyganej, brudnej pidżamie wybrał dla siebie ciemne glany. Spodobały się mu też skórzane spodnie, lecz gdy je przymierzył okazało się, że są na niego za małe. Po namyśle udał się do sklepu z odzieżą znajdującego się niedaleko, na tej samej ulicy. Tam z zadowoleniem wybrał sobie jeansy i skórzaną kurtkę. Viear nie miał wiele do wybierania, lecz z paskudnym uśmiechem wybrał sobie skórzane, okute metalem rękawice, oraz gruby pas ze srebrną sprzączką. Cedrik na jego widok tylko się uśmiechnął. Oto, jak nadmiar książek fantastycznych oddziaływuje na człowieka.
Potem przyszedł czas na miecze. Viear wybrał Półtoraroczny, a Cedrik ściągnął ze ściany katanę. Zawsze miał sentyment do tych szybkich, japońskich mieczy.
Palcem przejechał po ostrzu. Aż syknął, kiedy stal przecięła skórę. Oczywiście, te miecze, które zamawiali członkowie Bractw były stępione, lecz te tutaj były na pokaz. A to wymagało naostrzenia.
Ced wciąż trzymając w ręku obnażony miecz spojrzał na swojego przyjaciela.
- Myślisz, że zgubili nasz trop?- Zapytał.
- Chyba tak... A my musimy się zmywać i znaleźć sobie jakieś miejsce do przenocowania. Jutro pójdziemy szukać Alaka.
Ced opuścił miecz.
- Myślisz, że jeszcze żyje? Chyba nie stał się taki...jak reszta?
- Ced, on musi żyć.
- Mam nadzieję... – Powiedział Ced wsuwając miecz do pochwy- Na pewno gdzieś się schował. Znajdziemy go. A teraz spieprzamy z tego miejsca.
Viear pokiwał głową.
- Masz rację. Zbyt długo tu się zasiedzieliśmy. Słońce już zaszło.
Istotnie, gdy wyszli ze sklepu niebo było mroczne, a ostatnie błyski światła gasły powoli na zachodzie. Cedrik poprawił kurtkę. Robiło się zimno. Chłód tak nie na miejscu o tej porze roku zdawał się przenikać go na wskroś. Coś zimnego spadło mu na nos. Spojrzał w górę i oniemiał.
- Viear- odezwał się- Spójrz...
Viear posłusznie uniósł głowę do góry.
- Co do...?
Z ciemnego nieba przetykanego małymi chmurami powoli padał śnieg.
- Niemożliwe...- Wyszeptał Viear- Nie na wiosnę...Nie tutaj!
- A jednak pada. – powiedział Cedrik- W tej sytuacji radzę zastanowić się gdzie spędzimy noc.
Viear popatrzył się na niego ponuro.
- Myślę, że dobrym miejscem byłaby PizzaHut , po drugiej stronie rynku. Tam przynajmniej, o ile się nie mylę znajdziemy coś do zjedzenia.
-McDonald jest bliżej- Podsunął Ced.
Viear zmarszczył nos.
- Nigdy nie przepadałem za tym świństwem, a teraz szczególnie tam nie pójdę. W dodatku nie ma tam dobrego miejsca do spania. Same stołki. W PizzaHutt są przynajmniej jakieś sofy.
Ced westchnął.
- Wszystko jedno, gdzie pójdziemy, byle by nie zostać na ulicy. Robi się coraz chłodniej.
Faktycznie. śnieg przybrał na sile, a pustymi ulicami starego Krakowa zawładnął wiatr zawiewając im śniegiem w twarze. Cedrik czuł, jak jego ciało pokrywa gęsia skórka i nie było to bynajmniej spowodowane zimnem. To, że śnieg spadł w tak niezwykłej porze i okolicznościach sprawiało, że świat stał się jeszcze bardziej mroczny i tajemniczy. Gdy szli tak pustą ulicą wymarłego miasta słuchając gwizdu wiatru Ced po raz pierwszy pojął, jak bardzo stali się samotni i jak wszystko się zmieniło.
Jeszcze tydzień temu był narzekającym na szkołę zwykłym licealistą. Jego świat składał się z szkoły, komputera, książek fantasy i badziewnych opowiadań, które od czasu do czasu pisał. Otaczali go normalni ludzie, a życie było szare i niepociągające. Często marzył o czymś co sprawi, że świat stanie się choć trochę bardziej interesujący. Dzisiaj, gdy o tym myślał wolał już ten stary, szary świat.
Sama sytuacja, w której się znalazł była tragiczna. W przeciągu zaledwie dwóch dni żyjący Kraków stał się grobowcem, a ten padający śnieg zdawał się być symbolem nadciągającego niebezpieczeństwa.
Cedrik wzdrygnął się. Starał się odgonić od siebie te myśli. Jak na razie priorytetem było dojście do wskazanego przez Vieara celu.
Nagle gdzieś za nimi rozległo się przeraźliwe wycie. Obaj chłopcy aż podskoczyli. Chwilę później gdzieś bliżej nich rozległo się następne wycie, któremu odpowiedziało inne, gdzieś ponad ich głowami. Potem usłyszeli nieludzkie warczenie.
Coś poruszyło się za ich plecami. Obaj obrócili się jak na komendę, lecz w mroku ulicy nic nie dawało się dostrzec. Tymczasem gdzieś nad ich głowami rozległ się brzęk tłuczonej szyby. Kawałki szkła posypały się na ulicę.
Ced i Viear spojrzeli na siebie, po czym w tej samej chwili zaczęli biec. Za sobą usłyszeli odgłosy gonitwy.
W pełnym sprincie przebiegli przez rynek i stanęli zdyszani i wylotu ulicy Grodzkiej, gdzie dalszą drogę przegradzała im barykada stworzona z samochodów. Przed barykadą stało dwadzieścia postaci. Wszystkie miały czarne, pozbawione białek oczy, które w mroku wyglądały, jak dziury.
- O kurwa, no, to wpadliśmy- Wyszeptał Viear.
Cedrik poczuł nagle, jak strach ustępuję miejsca dzikiej wściekłości. Serce poczęło mu bić szybciej, a w skroniach poczuł ucisk. Na czole pojawił się pot. Uniósł miecz i popatrzył się na niego z nagłym zaciekawieniem. Pasował mu do ręki jak ulał. Ostrze odbijało słabe refleksy światła nielicznych gwiazd. Poczuł, jak jego usta wykrzywiają się w grymasie złości.
- Nie dzisiaj- Warknął.
Viear popatrzył się na niego ze zdumieniem, a potem sam uniósł miecz. W jego oczach Ced zobaczył groźne błyski. Postacie z wyciem skoczyły na nich.
Pierwszą istotą, z którą przyszło się zmierzyć Cedrikowi był młody, na oko dwunastoletni chłopak. Skoczył na niego jak pantera z obnażonymi zębami. Ced mechanicznie zasłonił się mieczem. Przez chwilę poczuł słaby opór, a potem na jego twarz trysnęła gorąca krew. Ced zatoczył się i popatrzył na leżące na ziemi szczątki wroga. Chłopak był dosłownie przecięty na pół. Cedrik nie miał czasu, aby się nad tym zastanowić, gdyż atakował go właśnie ktoś inny.
Lecz niestety sama motywacja nie wystarczyła. Coś się w nim zablokowało. Nie mógł poruszyć rękami. Nie mógł zadać ciosu. Czół pulsującą w nim adrenalinę, lecz nic nie mógł zrobić. Jak w zwolnionym tempie zobaczył, jak wysoka postać przyskakuje do niego i zadaje cios. Nie mógł nic zrobić. Nie umiał. Miecz miał opuszczony. Przed oczami widział rozcięte ciało chłopaka, którego przed chwilą zabił… Poczuł uderzenie w skroń. Gdy padał poczuł wyrzuty, ze okazał się aż takim mięczakiem. Nawet nie umiał zadąć ciosu.
Jedyne, co mógł zrobić, to przeturlać się po ziemi. Potem podniósł się na nogi.
Nagły cios powalił Cedrika na ziemię. Próbował się podnieść, jednak drugi cios wylądował na jego głowie. Pociemniało mu w oczach. Obok niego padł Viear. Wyglądał okropnie. Z złamanego nosa lała się krew, a na przez cały policzek biegło ciecie, przez które widać było zęby.
Ced przygnieciony przez dziesięć innych szarpnął się i próbował palcami odnaleźć miecz, który leżał gdzieś obok.
Nagle poczuł okropny ból w prawym boku. Nie zdążył jednak zorientować się, co się stało, gdy nowe ognisko bólu pojawiło się w brzuchu. Zdążył się wyszarpnąć i podnieść. Spojrzał w dół i poczuł mdłości. Z jego ciała sterczały dwie rękojeści noży.
Czyjeś ręce złapały go za nogi i podcięły. Poczuł cios w twarz. Drugi zablokował lewą ręką. Wrzasnął z bólu. Cios zadany był metalową rurą. Pomimo całego hałasu usłyszał trzask pękającej kości.
Czyjeś ręce zacisnęły się na jego szyi i ścisnęły. Próbował się wyszarpnąć, jednak nie miał na tyle siły. Zdołał jedynie ugryźć swego prześladowcę w rękę. Usłyszał wrzask. Potem zaczęło mu brakować tlenu.
Wiedział, że tak to się skończy. Było ich po prostu zbyt wielu. Odchylił głowę i ujrzał lezącego obok siebie Vieara. Próbował cos powiedzieć. Poruszał ustami. Na jego twarzy Ced widział ogromny ból.
- Przepraszam, Ced. Nie umiałem…
Potem wszystko przesłoniła ciemność. Jednak świadomość pozostała. Przez chwilę jeszcze czół ból i okładającego go człowieka.
Wtem cos dosłownie zmiotło z niego jego przeciwnika. Usłyszał terkot. Zanim stracił przytomność zobaczył światła.
***
- Oddychaj! Oddychaj, gnoju, słyszysz?!
- Chryste, tracimy go...
- Sprowadźcie doktora Nowakowskiego, on będzie wiedział....
- Trzymaj się, Ced...trzymaj się...
***
W ciemnościach kosmosu, tuż nad atmosferą leci trzydzieści obiektów. Wyglądają jak małe, metaliczne cygara. Z jednej ich strony tryska ogień.
To posłańcy śmierci. Zwiastun rychłego nieszczęścia, które spadnie na ziemię trawiąc ją w ogniu. Spadną niczym plagi egipskie na nic nie podejrzewających ludzi. Jednak nie zesłał ich Bóg. To nie on je skonstruował. To nie on wydał im rozkaz zabijania.
To człowiek. To ludzie, którzy posiedli potęgę atomu. A teraz to, co miało stać się dobrem stanie się siewcą śmierci, cierpienia i płaczu.
Już niedługo. One lecą. Już lecą.