Cześć Wszystkim.
Dzisiejszego popołudnia doszedłem do wniosku, że zaprezentuję efekty mojej pracy (powinienem chyba). Przedstawiam opowiadanie, w którym bohater podróżuje do miejsca, gdzie ma odkryć coś "cudownego".
Zapraszam do lektury; miłego!
1
– Wiesz, co jakiś czas zastanawiam się, po jaką cholerę zaczynałeś to swoje wielkie dzieło? Miałeś wszystko; matkę codziennie gotującą smaczny obiadek i dom, w którym gdy mróz czepiał się tyłka mogłeś uniknąć jego utraty.
– Nie miałem...
– ...co Ty pieprzysz? O czym jeszcze może śnić szczęśliwy człowiek?
– Nie miałem...
– ...z tobą jest chyba coś nie tak!
– Nie miałem...
– ...odwiedziłeś przed wyjazdem jakiegoś dobrego lekarza?
– Nie pozwalasz mi dokończyć! – urwał nagle.
Zapadła chwila milczenia.
– Pokaż mi swoje prawo jazdy! - wtrącił zamykając wielkie wrota przed odrobiną wytchnienia próbującej dostać się do środka.
– Andy, po co Ci one?
– Po prostu przestań pieprzyć i daj mi je.
– Ejże, Ejże! - powiedział starając się przejąć inicjatywę. – Kto tu pieprzy?
Andy oderwał rękę od szyby i wsunął otwartą dłoń tuż pod nos rozmówcy. – Dawaj.
Mężczyzna spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć "chrzań się"; wolał jednak nie wypowiadać tych magicznych słów. Delikatnie poruszył ustami, a uciekające z nich myśli rozeszły się w powietrzu. W wielu sytuacjach mniej lub bardziej przewidywalnych lepiej nie mówić tego, co tkwi na końcu języka.
Widział, jak to, nad czym się zastanawiał otacza głowę Andy'ego, a potem w jednej chwili znika. Nikt nic nie słyszał; nikt nic nie wie. Tylko on sam. – Prowadzę chyba, prawda?
– Ano tak. To zajmij się drogą i patrz przed siebie, żebyś nie przejechał jakiegoś królika. Gdzie trzymasz prawo jazdy?
– W schowku obok twojego kolana – odpowiedział.
Andy wyciągnął dokument i przez długą chwilę nie odrywał od niego wzroku. Obracał go w tych swoich malutkich paluszkach najwyraźniej próbując doszukać się jakiejś skazy. Po kilku minutach, zrezygnowany burknął coś pod nosem takim tonem, że nawet starając się ze wszystkich sił, nie szło go zrozumieć.
– Tutaj piszą, że jesteś Polakiem.
– Nie piszą, tylko jest napisane - poprawił go.
– Aa, jakiś ty się zrobił dokładny... Przeczytałeś kilka książek, popracowałeś nad kilkoma tekstami i już masz przywilej do tego, żeby pouczać innych?
Milczał.
– Pet Nowak. Jak by to brzmiało po naszemu?
– Nie wiem.
– Jak to?
– Nie wiem.
– Jaki jest cel twojej podróży?
– Nie wiem.
– Może inaczej... a co wiesz?
– Nie wiem - uciął po raz kolejny.
Pet obserwował w zewnętrznym lusterku zbierający się do wyprzedzania ich samochód. Kierowca wysunął go lekko dając znak, że podejmuje się manewru. Wcisnął pedał gazu i kilka sekund później machnął ręką wyglądającemu na zewnątrz Petowi. Ominął ich z dżentelmeńską wprost klasą wjeżdżając na pas ruchu, którym się poruszali dobre kilka metrów przed nimi.
Andy błądził gdzieś myślami wtapiając wzrok w zachodzące słońce. Nigdy nie widział słonecznikowych pól, ale był pewien, że trzymając się Pet'a zobaczy jeszcze wiele ciekawych zjawisk i odegra kilka znaczących ról. Na jednym z kwiatów usiadł ptak wbijając w niego swój dziób. Kilkakrotnie powtórzył czynność, po czym, widząc, że niczego nie zdziała odleciał i dołączył do nieopodal przelatującej gromady.
2
Kilka dni później Pet i mały Andy byli już w połowie drogi do góry Corcovado znajdującej się w Rio de Janeiro, w Paraquacu. Podróż była całkiem przyjemna pomijając kilka nieprzewidzianych postojów, wymuszonych przez starego chevroleta. Przez parę lat stał przed domem w ogóle nieużywany, więc czemu się tu dziwić, prawda Andy?
Prowadząc, Pet wcale nie rozmawiał ze swoim przyjacielem. W ciągu ostatnich kilku lat godzinami przesiadywali na bujanych krzesłach rozmawiając przy tym o wszystkim; o Marcie, która kupiła nowego psa (biedak zerwał się z łańcucha i wbiegł wprost pod samochód), o Kennym wymykającym się z domu, gdy żona smacznie spała; nikt nie wie, nawet Andy, dlaczego do tej pory nie przyłapała go na zdradzie. A może jednak jej się udało? Biedna, pewnie codziennie przywdziewa tę samą maskę, maskę kobiety nieświadomej tego, co dzieje się dookoła.
Wiliam, bo tak miał na imię małżonek postępował tak już od kilku dobrych miesięcy; sam jednak stracił rachubę, pewnie zgodnie z zasadą "szczęśliwi czasu nie liczą". Czy miał się przejmować? Z całą pewnością kochanka była na tyle wystarczającym okazem, że wraz z orgazmem wszystkie problemy pryskały jak bańka mydlana.
Smak zdrady bywa zaraźliwy. Uważaj na niego Pet.
Powiedz mi tylko jedno Andy; czy ona będzie miała kiedyś na tyle odwagi, aby stawić mu czoła? Spojrzeć prosto w oczy, wykrzyczeć całą prawdę, a później splunąć w twarz, zabrać swoje rzeczy i odejść?
Nie Pet, za kilka miesięcy znajdzie prezerwatywy w kieszeni marynarki. Zrobi olbrzymią awanturę, która zakończy się tragicznie. Wiliam dźgnie ją nożem, a kiedy dotrze do niego, co zrobił... poćwiartuje ciało. Następnie wywiezie poza miasto i wyrzuci do rzeki.
Andy, a czy odnajdą ją?
Nie Pet. Jej nie odnajdą już nigdy. Kiedy woda wyrzuci zwłoki na brzeg staną się smacznym kąskiem dla zwierząt.
łee, Andy to jest obrzydliwe! Przestań!
Pet, przecież to sam zacząłeś...
– Pet, musimy zjechać na najbliższą stację. Trzeba zatankować samochód - oznajmił Andy.
– Ale przecież...
– ...paliwa wystarczy nam na najbliższą godzinę. Tak wiem. Ale musimy.
Pet spojrzał na niego jak matka tuż po narodzinach pierwszego dziecka, wzrokiem pełnym szczęścia, dumy i litości. Oderwał rękę od kierownicy i pogładził się po twarzy. Drapanie skóry na dłoniach przypomniało mu o dniu, kiedy ostatni raz sięgnął po maszynkę do golenia.
Tak Pet. Nim dotrzesz do swojego celu musisz skorzystać z brzytwy.
Przecież wiesz, że jej nie używam.
Pet, to było tylko taki żart.
Aha, rozumiem.
Nie, wcale nie rozumiesz.
Pet – dosłownie jak profesjonalista – skręcił w boczną dróżkę wiodącą do stacji benzynowej. Skierował samochód ku jednemu ze stanowisk. Z budynku natychmiast wybiegł młody mężczyzna ubrany w niebieski firmowy uniform. Zapytał czego nalać, a Pet poinformował go, że chce najdoskonalszą 95 – tkę. Zaklął, kiedy wysiadając uderzył obolałym kolanem o deskę rozdzielczą. Trzasnął drzwiami tak, że samochód jakoby podskoczył, a siedzący w nim Andy najwyraźniej niczego nie poczuł – czytał książkę w żaden sposób nie reagując. Przyjrzał mu się dokładnie i burknął, że idzie zapłacić. Powiedział to z czystego obowiązku; jeśliby Andy miał się czepiać miał coś na swoją obronę. A to, że szyba była zasunięta to już nie jego problem. Kąciki jego ust poruszyły się w ironicznym uśmiechu.
Chwilę później Pet wsiadł z powrotem do samochodu. Wyprostował się, by schować portfel do spodni. – Jak było? – rzucił walcząc się z kieszenią, która widocznie wolała pozostać pusta.
– Gdzie?
– No w tej powieści.
– Znaczy się w książce? - Andy delikatnie ją uniósł wskazując podmiot w rozmowie.
– Tak, właśnie w książce - odpowiedział podejmując kolejną próbę ukrycia swojego sejfu.
– Ano, właśnie dotarłem do momentu, kiedy Ralph Roberts zaczyna dostrzegać tajemnicze aury.
– A o czym ty gadasz?
– Nie mów, że nie wiesz o co chodzi? A niech mnie...
– Co w tym dziwnego?
– "Bezsenność"
– że niby co?
– Taki jest tytuł tej książki - powiedział przyglądając się walczącej dłoni Pet'a. – A może położysz to po prostu tutaj? - wskazał na wolną powierzchnię przy popielniczce.
– Nie, to zbyt niebezpieczne.
– Ha ha...
– Wole włożyć to do schowka. Właśnie, odłożyłeś moje prawo jazdy? - zapytał podając Andy'emu portfel. – Mógłbyś?
– Pewnie - odpowiedział. Złączył ze sobą dłonie i gestem iście służebnym odebrał portfel. Pochylił nisko głowę i schował skarb Pet'ea.
– Osioł - rzucił Pet delikatnie go uderzając.
– Nauczyłeś się dzisiaj czegoś nowego?
Pet przekręcił kluczyki w stacyjce. Pod maską rozległo się coś w stylu małego wybuchu, jakby petardy rzuconej przez bawiącego się dzieciaka.
– Nauczyłem się tego, że jeśli dalej tak pójdzie trzeba będzie zmienić samochód.
– Bardzo zabawne - zaśmiał się Andy. - Nie o to mi chodziło.
– Więc o co?
– Spójrz na tego chłopaka - wskazał ruchem brody na chłopaka, który przed chwilą dolewał paliwa do ich chevroleta. - Popatrz na jego ruchy. Popatrz na oczy.
– Jakoś trudno je zauważyć z tej odległości - odparł Pet przyglądając się wydrukowi, na którym widniała kwota do zapłaty. Andy to dostrzegł.
– Nie widzisz, bo nie chcesz patrzeć. Jedno spojrzenie w czyjeś oczy wystarczy, żeby pojąc kim jest, jaki jest i jaka rola jest mu przypisana.
Pet delikatnie podniósł wzrok miażdżąc jednocześnie paragon. Spojrzał w oczy Andy'ego niczym ofiara w oczy napastnika. Nie dostrzegł niczego wyjątkowego. Normalne. Niebieskie. Nic więcej. Jak mam coś czytać, skoro nic nie pisze, pomyślał ziewając.
– Wielu rzeczy musisz się jeszcze nauczyć mój przyjacielu...
– A co widzisz patrząc na niego?
– To młody chłopak. Wiele jeszcze zobaczy w swoim życiu, ale pewnego dnia...
Chevrolet delikatnie ruszył. Pozostawili za sobą stację paliwową i młodzieńca, z którego oczu czytał Andy. Przed nimi dalsza część podróży do miejsca, gdzie Pet miał odnaleźć samego siebie. Włączając się do ruchu zdjął zbyt szybko nogę z hamulca i samochód zgasł. Sprawnie go odpalił; tym razem "coś" pod maską nie wystrzeliło. Wystarczyło jedno ostrzeżenie, żeby dać obu panom do myślenia.
Andy wrócił do swojej lektury bardzo szybko wertując kartki, a Pet do marzeń, którymi żył od dłuższego czasu. Chciał dotrzeć do magicznego miejsca, do źródła. Chciał i musiał.
<Arri edit : ciąg dalszy>
3
– Niech mnie diabli! Więc mówisz, że tak wysoko wejdzie? życie w dziwny, ale i słuszny sposób weryfikuje nasze plany, prawda?
– No tak. Dla jednych bywa to błogosławieństwem, dla innych cholernym przekleństwem.
– Przekleństwem? Co Ty mówisz? – zapytał Pet, którym targała niezwykła radość.
Andy ponownie sięgną do schowka tuż obok kolana, muskając przy tym udo Pet'a. Nie był to żaden akt miłości; nawet im to przez myśl nie przeszło. Po raz wtóry wyciągnął prawo jazdy i dokładnie, z czystej ciekawości przeliczył litery imienia swojego przyjaciela. Kiedy Pet zapytał, po jaką cholerę to robi, ten odpowiedział, że cyfra trzy jest dla niego szczęśliwa.
Pet opuścił dolną wargę i przez chwilę uważnie mu się przyglądał; później lekko się odchylił i spojrzał w lusterko. Dotknął worków pod oczami - wynik kilku nieprzespanych nocy, które na moment stały się centrum zainteresowania. Kiedy samochód podskoczył na jakiejś nierówności wrócił do rzeczywistości, objął ponownie kierownicę i skupił na drodze.
Słońce, które poprzednie dni szczyciło swoją obecnością pozwalając zażyć dobrego humoru tym, którzy potrzebowali zasmakować kilku gorących i dodających smaku promieni, dzisiaj ukryte było gdzieś daleko za chmurami. Przesadny błękit, kontrastujący z zielenią tworząc atmosferę czystości i miłości ustąpił swojego miejsca ponurej i złośliwej szarości.
Tak miało być przez najbliższe kilka dni, jak głosił radiowy komunikat sprzed kilku godzin. Dziennikarz o mocnej barwie głosu przekazał te informację niczym komunikat o stanie wojennym. Na szczęście to było tylko radio, do tego jeszcze marna amerykańska stacja, bo innej Any'emu nie udało się znaleźć, więc Pet był nadziei, że nastąpił błąd, a przyszłość zweryfikuje rzeczywistość na jego korzyść.
W samochodzie znowu zapanowało milczenie.
Po chwili przerwał je Andy, który niczym odradzający się feniks z popiołów powrócił do rozmowy sprzed kilku minut.
– życie stanowi dla poniektórych przekleństwo, najwyższą karę za grzechy. Woleliby umrzeć; marzą by usiąść wygodnie w fotelu, nakreślić kilka ostatnich słów, a potem wziąć pistolet, wymierzyć prosto w skroń i zakończyć bolesną przygodę.
– Błogosławieństwo... życie jest błogosławieństwem; nieważne ile bólu zada ci drugi Człowiek. Ból jaki odczuwamy jest naprawdę najwyższym skarbem jaki kładzie pod nasze stopy Najwyższy. Wystarczy tylko być czujnym i nie zdeptać czeku opiewającego na życiową mądrość.
– A co byś powiedział, gdybyś poznał pewną dziewczynę? Syciłbyś się miłością. Każdego dnia poznawał Jej duszę. A potem nagle Bóg ją zabrał?
– Co bym pomyślał wtedy? Czy może kilka miesięcy później?
– Wtedy – uciął krótko Andy.
– Jej śmierć odebrałaby mi laskę, której trzyma się ślepy. Byłbym zdany tylko i wyłącznie na siebie, na swoje instynkty. I kiedyś nadszedłby pewien dzień, w którym wędrowny ślepiec nie wiedząc na czym kładzie swoje obolałe stopy runie w przepaść.
– A Bóg?
– Co Bóg?
– Czy nie byłbyś zdany również na niego?
Pet milczał. Podrapał się po policzku, otworzył usta... jego myśli znów wydobyły się na zewnątrz i otoczyły głowę Andy'ego, po czym uciekły przez delikatnie opuszczoną szybę; nie prysły tak jak ostatnim razem, ale powędrowały w inne miejsce.
– Boisz się umieszczać go w swoich rozważaniach, prawda Pet?
– Nie wiem.
– Ludzie obawiają się mówić głośno o czymś, czego tak naprawdę nie znają, z czym nie mieli do czynienia
– Ale ja znam...
– ... nie do końca Pet, nie do końca – przerwał mu.
– Dlaczego tak uważasz?
– Jeśli byś go znał nie mówiłbyś, że Człowiek zdany jest sam na siebie. Nie wspominałbyś o ślepym starcu. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach, w których wydawać się może, że nie ma żadnego wyboru, jest taki jeden, który podaje Ci swoją dłoń. Ja nazywam go Przyjacielem. A ty Pet?
– Nie mogę nazywać Boga przyjacielem.
– Dlaczego?
– Stworzył mnie. Tchnął we mnie życie. Jest moim Ojcem. Ale nie Przyjacielem; to byłby wyraz braku szacunku z mojej strony, gdybym się tak do Niego zwracał.
Andy, widząc pojawiające się utrudnienia na drodze do przekonania Pet'ea odwrócił głowę w stronę okna. Przez otwarte usta zaczerpnął ogromny łyk świeżego powietrza.
– Bóg chce być twoim Przyjacielem.
– A skąd to wiesz?
– Bo moim jest...
– Jak to?
– Po prostu. Pewnego dnia do drzwi zapukał jego wysłannik i oznajmił, że Pan wybrał mnie na swojego Pasterza, który ma głosić jego słowo.
– Pasterza... – Pet ugryzł końcówkę języka broniąc się przed wypowiedzeniem kilku następnych słów. To nie na miejscu, pomyślał. Zażartować z Andy'ego, że jako papież ma okazję podróżować ze zwykłym gazeciarzem było nie na miejscu. I Pet doskonale o tym wiedział.
– Chciałeś coś dodać? - zapytał Andy odczytując zamiary.
– Nie, raczej nie.
– Może jednak? - nalegał.
– Ee, nie mam już nic więcej do powiedzenia.
– On naprawdę chce się z Tobą zaprzyjaźnić.
Andy wypowiedział to ostatnie zdanie bardzo cicho, ale mimo to Pet zdołał je usłyszeć; wolał jednak tego nie okazywać. światopogląd jaki wyznawał różnił się od tego głoszonego przez Andy'ego. Pet wiedział, że dyskutuje z osobą równą sobie, być może nawet mającą większy zakres wiedzy; nie tej podręcznikowej jaką każdy wynosi ze szkoły, ale życiowej, która rodzi się w bólu i doświadczeniach. Ona jest w sercu. Ona jest w każdym z nas.
Przyjaciel Pet'ea zamknął drzwi przed dyskusją nie zakładając jednak kłódki; wiedział, że jeszcze wiele razy będzie musiał otworzyć, a później wprowadzić swojego ucznia. Dmuchną na szybę i nakreślił znak, którego Pet nie potrafił odczytać. Nie śmiał jednak zapytać co oznacza. Andy domknął szybę. Zmienił pozycję nogi, która zaczynała cierpnąć. Spojrzał daleko przed siebie i szepnął w duchu: Przyjacielu, daj mi na tyle siły, a jemu rozumu, żebym zrealizował Twoje polecenie.
The Road [Obyczaj] Fragmenty opowiadania
1Najtrudniej nauczyć się tego, że nawet głupcy mają czasami rację. – Winston Churchill