Anna i ciało (opowiadanie :P)

1
Pani Anna była ogromną zazdrośnicą. Zazdrościła wszystkim wszystkiego. Największą niechęcią pałała jednak do swojej sąsiadki Celiny. Celina miała cudowne ciało i przepiękny głos. Wszyscy byli nią zachwyceni, wszyscy lubili te jej trele-molere, z wyjątkiem Anny oczywiście.



Pewnego dnia Anna zaszła do Celiny z siekierą w ręku. Nie chowała jej specjalnie, nie skryła za plecami. Kiedy Celina otwarła drzwi ostrze błysnęło i naiwnej pani Celinie zdawało się, że Anna przyszła do niej po jakąś radę, jak na przykład naostrzyć to narzędzie, albo co z nim zrobić. Nie spodziewała się, że wściekła Anna zabiję ją z zimną krwią.



Wszystko przebiegło szybko. Celina ani się nie obejrzała, a została pchnięta w róg pokoju, chciała krzyczeć, ale z jej ust wydobywało się tylko przeciągłe chrapnięcie. Być może była zbyt przestraszona by się bronić. W każdym razie Anna dokonała dzieła, zabiła Celinę jednym szybkim ruchem i nawet nie westchnęła przy tym.



Po tym jak krew zalała sypialnie pani Celiny, Anna zaczęła zastanawiać się po co to zrobiła. Czy to ma sens, można było przecież całą sprawę załatwić inaczej. Pozostał problem ciała, ciało to ciało i trzeba będzie je ukryć. Anna zaczęła się zastanawiać gdzie może upchnąć martwą Celinę do czasu kiedy nie nadejdzie noc. Mógłby przecież ktoś zajść do Celiny domu w międzyczasie i znaleźć cało, a wówczas stało by się nieszczęście, Annę połączono by z tym oto morderstwem i zamknięto by ją tam gdzie nie powinna być.



W końcu zawinęła ciało w dywan – prosta, stara metoda. Dywan zaciągnęła do sąsiedniego pokoju, po czym wepchnęła go do szafy. Problem ciała był tymczasowo załatwiony, pozostały jeszcze plamy po krwi. Wszędzie było ich pełno – na parkiecie, na łóżku i na meblach. Należało to sprzątnąć.



W pocie czoła sprzątała, myśląc czemu jest taka głupia. Pod wpływem czegoś dokonała tego czego nie powinna i teraz musi się głowić co zrobić dalej. Męczy się, szoruje, a mogła by być w tej chwili na zakupach.



Albo robić sobie nowy manikiur.



Szlak by to wszystko wziął.



Po jakiejś godzinie w końcu wszystko było sprzątnięte. Spocona, lecąca z nóg pani Anna odetchnęła z ulgą, po czym sprawdziła czy nikogo nie ma na korytarzu i wysunęła się z mieszkania, zacierając chusteczką ślady własnych palców pozostawione na klamce.



W domu wcale nie czuła się lepiej, śpiewu nie było, konkurencji jeśli chodzi o piękne ciało także, jednak Anna zaczęła odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia, albo powiedzmy może inaczej: wyrzucała sobie to, że jest tak głupia i przysparza sobie tak wielkich problemów. Bo jakby nie było to problem ciała jest ogromnym problemem, nie mówiąc już o innych rzeczach z jego ukrywaniem związanych.



Wieczorem pod osłoną nocy wkroczyła do mieszkania pani Celiny, weszła prawie na palcach. Czarne ubranie miało chronić ją przed wścibskimi gapiami, rękawiczki miały spełniać funkcję ochronną i nie pozwolić by gdziekolwiek zostawiła swoje odciski palców, a okulary dodawać jej urody.



Była przecież tajnym kimś – tajnym zbójcą – zacieraczem śladów, jeśli tak można by powiedzieć, i jakimś dziwnym trafem cieszyła się z tego. Spojrzała w lustro wiszące w przedpokoju Celiny i zachwyciła się własną osobą.



Przez chwilę zastanawiała się gdzie zawiezie ciało i jak je wyniesie z drugiego piętra a potem niepostrzeżenie wrzuci do bagażnika swojego niewielkiego auta, potem zaczęła się martwić swoim kręgosłupem. Celina mimo, że była drobna to jednak ważyła z jakieś pięćdziesiąt kilo, no może ponad. Problem więc był dość wielki.



W końcu Anna zaczęła marszczyć brwi, otwarła szafę i z zaciekawieniem przyglądała się dywanowi. Przesiąkł krwią. śmierdział śmiercią. Zapach nie był przyjemny. Jednym słowem nasza Anna wrobiła się w nieciekawą sytuację. W mik zorientowała się, że nie jest to nic dobrego, i że mordowanie ludzi jest ciężką pracą, ale chwilę potem dojrzała swoją sylwetkę w lustrze i znowu się sobą zachwyciła. Jako tajny-zabójca-ukrywacz ciał wyglądała pięknie. Jak by nie mówić pięknie. Toteż bez zastanowienia szybko wyciągnęła ciało z szafy. Troszkę się przy tym nagimnastykowała. Ciało zdążyło już stężeć i za nic nie chciało wyleż, ale dała radę.

Dywan leżał tuż przed nią, siekiera – narzędzie zbrodni – tuż obok dywanu, w torbie po jakiś ciuchach. Pozostało ukrycie tego wszystkiego. Szybkie, bo nie należało zwlekać.



Przez chwilę pomyślała o jakimś wózeczku, takim na kółkach, coby położyć na nim dywan i nie taszczyć go taki szmat drogi, bo auto stało dość daleko, lecz chwilę potem zdała sobie sprawę, że ma do pokonania jeszcze schody a po schodach wózka pchać się nie da. Załadowała więc ciało na plecy, stękając przy tym mocno i przeklinając swoje głupie pomysły po czym dyskretnie wyjrzała na zewnątrz i, po oszacowaniu potencjalnych zagrożeń, zaczęła schodzić w dół.



Droga dłużyła się niemiłosiernie, jakby nie było należało przekląć parę razy. Ciało było niezmiernie ciężkie, ale dała redę. Po paru minutach, przystankach i strachu, że ktoś może wjeść do klatki albo wyjść na nią z mieszkania była w końcu na zewnątrz. Wiało dość mocno toteż była wkurzona. Wiatr zachowywał się jak złośliwy szczeniak, co chwila trącał dywan i utrudniał jej drogę. W końcu jednak dostała się w okolice auta, wściekła rzuciła dywan na beton, sięgnęła do kieszeni po kluczyli, ale okazało się, że musiały jej wypaść, albo gdzieś na klatce, albo w mieszkaniu pani Celiny.



Musiała wrócić, innego wyjścia nie było. Ciało nalazło zostawić tak jak jest, nie będzie przecież go niosła ze sobą, a o ukrywaniu mowy być nie może, nie ma przecież nigdzie ani drzewa, ani krzaka, niczego gdzie by można było je upchnąć. Tylko jej auto stało samotnie na parkingu.



Trochę panikowała po drodze, ale dobrnęła w końcu do mieszkania Celiny i ku swoje uciesze znalazła te pieprzone kluczyki. Zaklęła raz jeszcze i dobiegła zdyszana do auta.



Bagażnik okazał się zbyt mały. Ciało za nic nie chciało do niego wejść. Pozostało ćwiartowanie. Nie! Nie można – zmiarkowała. Krew pozostała by na betonie, a poza tym ktoś mógłby ją zobaczyć. W końcu znalazła rozwiązanie, pobiegła do piwnicy; ze stery jakiś gratów wygrzebała gruby sznur. Był mocny i dość długi, starczy w sam raz – myślała.



Ale plany się nie powiodły. Miała zamocować dywan na dachu. Nie dało się. Sznur okazał się zbyt krótki, postanowiła więc obwiązać nim dywan i przymocować go do zderzaka. Będzie ciągnęła dywan za sobą, innego wyjścia nie ma. Zabezpieczyła jeszcze jego końcówkę, by ciało samo się z niego nie wysunęło i włożyła kluczyk do stacyjki. Auto nie chało zapalić. Jeden pech ciągnął następny, znowu zaczęła przenikać własne głupie pomysły, modliła się. Po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że Bóg nie pomaga mordercom, mimo to po dwóch zdrowaśkach i kilu próbach auto zapaliło. Była w siódmym niebie, nie ma to jak gnać ciemnymi ulicami i rozkoszować się tym, że lada moment ciało spocznie w jakimś ciemnym grobie. Tyle że ów grób trzeba było jeszcze wykopać, a na kopanie ochoty nie miała.



Potem pomyślała, że utopi Celinę w rzece. Zaraz, zaraz, nie miała przecież żadnego obciążenia, ciało by zaraz wypłynęło na powierzchnię; wszyscy by się o wszystkim dowiedzieli, zaczęto by szukać śladów, nieprzyjemnie mogło by być.



A może by tak rzucić ją na pożarcie… Tylko komu? W Polsce nie ma lwów, chyba że w zoo. Tak! To byłby doskonały pomysł! Ciała nie ma, morderstwa nie ma – stara dobra maksyma.



Skierowała się więc do zoo. Ale brama jak wiadomo była zamknięta. Przez chwilę stała i dumała, aż w końcu doszła do wniosku, że musi zrobić podkop. Innego wyjścia nie ma. To lepsze niż kopanie grobu, podkopie się, przeczołga pod ogrodzeniem, bo nad nim przejść nie zdoła, a potem przeciągnie przez dziurę dywan i da szanowną Celinkę lwom na pożarcie.



Kopanie jednak jej nie szło, pociła się jak świnia, znowu przeklinała siebie, chciało jej się pić. Ale dzięki sile perswazji, wmawianiu sobie, że musi to zrobić dokonała tego. Cała umorusana była w końcu po drugiej stronie siatki. Resztkami sił ciągnęła ciało. Szukała jaskini lwów, ale okazało się, że w owym zoo lwy nie mieszkają. Przeszukała wszystkie klatki i w ostatniej przeczytała informacje: „Lwy przeniesiono do sąsiedniego zoo”. Załamała ręce.



Znowu musiała myśleć a myśleć to ona nie lubiła. Siadała na krawężniku, zastanawiała się co by tu zrobić, tak się przecież namęczyła, taki dobry pomysł miała i nic z tego nie wyszło. Doszła do wniosku, że ma pecha, zawsze i wszędzie, nawet, a zwłaszcza, w krytycznych momentach jej życia.



W końcu postanowiła zakopać ciało gdzieś tutaj miedzy drzewami. Zakopie je na wybiegu dla zebr. Zebry zatarasują ślady, ciało będzie sobie gniło aż zgnije zupełnie. Zgnije i go nie będzie. Sprawa będzie z głowy. Amen – powiedziała i skierowała się w kierunku wybiegu dla zebr. Kiedy była na miejscu ze złością rzuciła dywan na ziemię i zabrała się za kopanie. Grób musi być głęboki. Kopała prawie dwie godziny, nie miała już sił. Każdy ruch łopatą sprawiał jej ból. Zdawało się, że kości jej chrząkają nawet wtedy gdy przestaje kopać. Gdy grób był gotowy nogą popchnęła dywan. Rozwinął się. – Gdzie ciało! – wykrzyknęła – Matko boska, gdzie ciało!? – zadawała sobie pytanie, patrząc na rozwinięty dywan. Zaczęła szukać wokoło dziury, wróciła się, ale ciała nigdzie nie było. Musiało wypaść znacznie wcześniej, gdzieś pod drodze do zoo.



Szybko przedostała się przez ogrodzenie, nawet nie dbała o to, że się pokaleczyła, musiała wracać tą samą drogą.



Tuż przy skrzyżowaniu natrafiła na jakieś auto. Dwoje ludzi stało po jego lewej stronie, dość blisko maski, dwoje innych trochę dalej. Na skrzyżowaniu coś leżało. Czyżby to było „jej ciało”? Matko boska! – pomyślała i nagle skręciła. Musiała wracać. Nie wzbudzając niczyich podejrzeń odjechała. Nie wiedziała co ma robić. To przecież nie musiało być „jej” ciało a zwykły wypadek. Musiała się cofnąć, szukać „swojego ciała”, innego rozwiązania nie było. Potem przeklinała siebie za własną głupotę, trzeba było podjechać i sprawdzić co leży. Zawróciła. Kiedy zbliżała się do owego miejsca, serce biło jej jak oszalałe, miała złe przeczucia, ciało-nie ciało, znajdzie-nie znajdzie, będzie źle, złapią ją, zakują w kajdanki, zamkną w ciasnej cieli i może nawet każą jej harować w jakieś więziennej pralni albo co gorsza skażą na dożywocie. – Matko boska! – zawołała i zahamowała nagle; przed nią stał policjant. Trzymał lizaka. Przekroczyła prędkość. Tłumaczyła się, nie było zmiłuj się. Policjant był dziwnie podejrzliwy, nic dziwnego, dojrzał jej brudną zapłakaną buzię, pytał co się stało.



– Musiałam się jakoś bronić. Zaatakowali mnie, ciągnęli po ziemi, bili, chcieli zgwałcić – mówiła. Policjant aż otwierał usta ze zdziwienia. Kazał jej wysiąść. Wysiadła. Zrobiła przestraszone oczy. Cała się trzęsła. Musiała się trząść, przecież miała zostać zgwałcona. Policjant zajrzał do auta – na siedzeniu leżała siekiera.



Obejrzał ją, spytał co to. Tłumaczyła, że ją z siekierą gonili, a potem jakimś dziwnym trafem ta siekiera znalazła się na tylnym jej siedzeniu, bo ona wbiegła do auta i ten co ją gonił też wbiegł, a potem wypadł a siekiera nie. Policjant jej nie wierzył. Zakuł ją i usadził na tylnym siedzeniu.



Denerwowała się, bo jak można się nie denerwować, kiedy być może za chwilę coś gorszego się stanie, zbiegną się inni policjanci, zaczną węszyć. Znajdą ciało, a może już je znaleźli i zrobią to, co zrobić powinni – zaciągną ją do ciasnej cieli, a tam wśród brudu, gnoju, ba, mysz, pająków i innego paskudztwa zdana będzie na czekanie i banie się, bo jak można się nie bać skoro na siedzeniu twojego auta policja znajduje zakrwawioną siekierę.



Już od początku miała złe przeczucia, znaczy się kiedy mordowała to nie, ale potem, kiedy sprzątała tą paskudą krew tej paskudnej Celiny; i te wszystkie problemy, które wynikły po drodze – zagubione kluczyki, auto które nie chce zapalić, przeniesione lwy… Ech, można się było tego spodziewać, zawsze miała pecha to czemu miała by teraz mieć szczęście. Rozpłakała się. To nie było zamierzone, ale ryczała jak dziecko. Policjant patrzył na nią badawczo a ona zdawała się mieć kolejny genialny pomysł.



– Powiem panu coś – szepnęła – Tylko panu powiem jak było naprawdę, na ucho panu powiem.



Mundurowy nachylił się i wtedy ugryzła go w ucho. Bajka, po prostu bajka. Zawrzeszczał, odskoczył, kluczyki wypadły mu z dłoni; mogła teraz zacząć się wyswobadzać, bo biedny drogowy został jakimś dziwnym trafem trafiony w łebek – jej nóżka to uczyniła – i stracił biedak przytomność. Miała nogę, nie ma co. A policjant zwichnięte poczucie zaufania. Ha!



Szybko ruszyła. Znowu była zadowolona, była zbiegiem, pędziła jak zbieg; była mordercą –pachniała jak morderca; była piratem drogowym – przejechała na czerwonym i w końcu była kobietą – zauważyła swoje zniszczone paznokcie. Znowu przeklęła siebie za swoja głupotę, z twarzą nie było lepiej. Lusterko mówiło prawdę. Niszczyła się, oj niszczyła i to przez własną głupotę. Ech.



Pozostała jej ucieczka za granicę. Musiała wrócić do domu, zabrać co potrzeba, czyli kasę i parę drobiazgów i uciekać gdzie pieprz rośnie, bo jak policjant odzyska przytomność to ją opisze, a jak ją opisze i znajdą ciało, to będzie już po niej.



Należało się speszyć. świtało już.



Szybko pokonała drogę do mieszkania, potknęła się parę razy na klatce aż w końcu stała tuż przed drzwiami. Było już grubo po piątej, prawie jasno. Wejdzie, zabierze to co potrzeba i pryśnie stąd. Wsunęła klucz do zamka, pomyślała, że najpierw spakuje kosztowności, potem parę ciuchów, kiedy nagle stwierdziła, że ma niewłaściwe klucze. Tamte musiały zostać w aucie. Zdyszana, zdezorientowana, wystraszona, bo osłony nocy już prawie nie było, dopadła do samochodu, znalazła właściwie klucze i popędziła do góry. Była już przy samych drzwiach kiedy nagle zderzyła się z sąsiadem.



– Przepraszam – wydukała.



Sąsiad popatrzył na nią jak na idiotkę, zdawał się coś podejrzewać. Nie tłumaczyła się, nie było czasu ani potrzeby, i tak ucieknie zanim wszystko wyjdzie na jaw. Ucieknie gdzieś do ciepłych krajów, będzie się opalała i piła zimne napoje.



Już snuła bajeczne wizje – Siedzi siebie gdzieś pod palmą; w oddali szumi morze, mewy kołują, jakiś mężczyzna podchodzi do niej, a ona pręży się i obmyśla kwestię na wszystkie okazje, kiedy nagle pac. Jakiś huk, jakiś ból, jakaś krew! Boże, krew! Krew w buzi, na brzuchu, na dłoniach – Matko boska! Ona przecież krwawi! To nie może być prawda, ale…



Została trafiona siekierą – sąsiad okazał się być mordercą bez serca.



Myślał teraz gdzie ukryje ciało; podniósł klucze, wsunął je do zamka, pchnął drzwi i zaciągnął ciało do przedpokoju, a potem owinął je w chodnik i schował do szafy. Teraz należało zmyć krew, tą sprzed drzwi i tą z drzwi. Trzeba zrobić to szybko, zanim sąsiedzi wyjdą do pracy. Potem pomyśli co dalej.

2
Być może była zbyt przestraszona by się bronić.
Wydaje mi się, że przed "by" powinien być przecinek.


Po tym jak krew zalała sypialnie pani Celiny...
Sypialnię.


Czy to ma sens, można było przecież całą sprawę załatwić inaczej.
Jakoś rozdzieliłabym to na dwa zdania. Po "Czy to ma sens" raczej dałabym znak zapytania, a tak w ogóle, to możnaby to napisać w czasie przeszłym. Wtedy chyba bardziej pasowałoby do reszty.


Pozostał problem ciała, ciało to ciało i trzeba będzie je ukryć.
Tu także bym podzieliła.


Mógłby przecież ktoś zajść do Celiny domu w międzyczasie i znaleźć cało
Literówka - ciało :wink:


Mógłby przecież ktoś zajść do Celiny domu w międzyczasie i znaleźć cało, a wówczas stało by się nieszczęście, Annę połączono by z tym oto morderstwem i zamknięto by ją tam gdzie nie powinna być.
To wszystko jest jedno zdanie. Dość długie - nie potrzebnie. W ogóle to napisałabym to tak:

"W międzyczasie ktoś mógłby przecież zajść do domu Celiny i znaleźć ciało, a wówczas stało by się nieszczęście. Annę połączono by z tym oto morderstwem i zamknięto tam, gdzie nie powinna być."

Nie jestem też pewna, czy "połączono by " nie powinno się czasem pisać razem.


Pod wpływem czegoś dokonała tego czego nie powinna i teraz musi się głowić co zrobić dalej.
W tym zdaniu coś mi zgrzyta. Może to "czegoś"... W każdym razie na pewno po "tego" przecinek.


Bo jakby nie było to problem ciała jest ogromnym problemem
Przed "to" przecinek.


nie pozwolić by gdziekolwiek zostawiła swoje odciski palców
Przed "by" przecinek.


Przez chwilę zastanawiała się gdzie zawiezie ciało i jak je wyniesie z drugiego piętra a potem niepostrzeżenie wrzuci do bagażnika swojego niewielkiego auta, potem zaczęła się martwić swoim kręgosłupem
Robisz nie potrzebnie za długie zdania! Podziel to na pół, będzie lepiej.


. Celina mimo, że była drobna to jednak ważyła z jakieś pięćdziesiąt kilo
Po "drobna" przecinek.


. Ciało zdążyło już stężeć i za nic nie chciało wyleż
Hm... wyleż? :wink:


Przez chwilę pomyślała o jakimś wózeczku, takim na kółkach, coby położyć na nim dywan i nie taszczyć go taki szmat drogi, bo auto stało dość daleko, lecz chwilę potem zdała sobie sprawę, że ma do pokonania jeszcze schody a po schodach wózka pchać się nie da.
Znowu za długie zdanie.


sięgnęła do kieszeni po kluczyli
Kluczyki.



Ok, przeczytałam :)

Najpierw rzeczy negatywne :twisted: :

1. Za długie niektóre zdania.

2. Braki w interpunkcji.

3. Wydaje mi się, że bez powodu rozdzielasz wyrazy z "by". Większość chyba powinna być pisana razem, aczkolwiek głowy za to nie dam.

4. Niektóre zdania są jakoś dzinie skonstruowane, tak, że traci na tym niestety płynność tekstu.



Samo opowiadanie czytało mi się bardzo dobrze :) Masz fajny styl, choć trochę się plączesz w narracji (totalny mix wszystkiego, nie wiem, czy tak powinno być, może lepiej bardziej to ujednolicić).

Poza tym ciekawy, choć masakryczny :twisted: temat. Ale poczynania Anny są w niektorych momentach przekomiczne, np. jak podkopuje sie do zoo, albo jak jedzie, szukając ciała :P Masacra :P

No i zakończenie. Bardzo udane :wink: Prawie wyczuwam w tym jakąś metaforę czegoś. Tzn. tam pewnie nie miało nic być, to tekst czysto humorystyczny, a jednak z czymś mi się to skojarzyło, tylko nie do końca wiem z czym. A może jednak chodzi o coś głębszego? :wink:



W każdym razie podobało mi się, choć musisz popracować nad poprawieniem błędów.

Keep writing! :wink:
Strona autorska: http://zalecka-wojtaszek.pl

Wsparcie dla pisarzy: http://www.gabinet-holistic.com/
Pracuję z pisarzami, którzy mają poczucie, że nie do końca wykorzystują swój czas i potencjał i nie realizują się tak, jak by chcieli. Pomagam im przezwyciężać przeszkody związane z procesem twórczym i śmiało dzielić się sobą ze światem.

3
A niech mnie wszyscy diabli, wrażenia dość nieokreślone, choć pozytywne. Początkowo drażnił mnie lekko, reportażowy, beznamiętny sposób narracji, ale gdy komizm sytuacji wybił się na plan pierwszy, to właśnie obróciło się w zaletę.


Kopanie jednak jej nie szło, pociła się jak świnia, znowu przeklinała siebie, chciało jej się pić.
Niezłe.



Większość zbrodni dokonywana jest z mało finezyjnych pobudek, nie mówiąc o wykonaniu, nieźle to sparodiowałaś. Warto zachować tekst i jeszcze dopracować.



Trzymaj się!

4
Czytało się całkiem nieźle w wolnej chwili pomiędzy korektą jednego tekstu a tłumaczeniem drugiego. Zupełnym przypadkiem przeczytałem, nie żałuję. W skali szkolnej dałbym temu 3+, o, to najbardziej konkretna ocena na jaką mogę się zdobyć. Dlaczego tak mało? Strasznie, potwornie wprost, rażą mnie literówki i drobne błędy w tekście. Jak mniemam, wynikają one z niedbalstwa autora - a nawet jeśli nie z tego wynikają, wolno mi mieć takie wrażenie. Nie chce mi się wymieniać wszystkich, tylko z końcowej części.



"Należało się speszyć" - zabawna literówka, której nie powinno być...



"łebek" - łePek



"potknęła się parę razy na klatce aż w końcu stała tuż przed drzwiami". - i długo tak stała? Myślę, że "zatrzymała się na chwilę" albo "stanęła" byłoby lepsze.



A poza tym - niezłe zakończenie, takie z nutką ironii. Z drugiej strony - lekkie Deus ex machina...

5
Cześć. Fajnie, że przeczytaliście



„Strasznie, potwornie wprost, rażą mnie literówki i drobne błędy w tekście. Jak mniemam, wynikają one z niedbalstwa autora”



fakt, jestem niedbała.



Dzięki za komentarze

6
Miłe, śmieszne opowiadanie. Ciekawy pomysł i dobre wykonanie - chociaż w samym środku odrobinę nużyło.



Masz naprawdę dobry styl - zajmujący, naturalny, tzw. luźne pióro.



Anna została fajnie nakreślona, zakończenie jest dobre, pasuje do ogólnego wydźwięku opowiadania.



Niedbałość rzeczywiście razi.



Ale podsumowując - dobra robota.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”