1
Puchar



     Giwon z trudem przeczołgał się o kolejne kilka metrów. Każdy ruch sprawiał mu ból. Każdy oddech wypalał gorejące znamię na płucach. Sztywne mięśnie raziły umysł rozpaczliwymi impulsami błagającymi o odpoczynek. Roztrzaskany piszczel bielił się w słońcu, wyzierając ze zniszczonej nogawicy. Mężczyzna krwawił. Krwawił bardzo.

     - Boże, pomóż! – jęknął.

     Nie wiedząc czemu z całych sił pragną dotrzeć do majaczącego nieopodal żwawego, górskiego strumienia szumiącego radośnie w kamienistym korycie. Jakby czekało tam wybawienie. Jakby to coś zmieniło… Przynajmniej obmyłby poranioną twarz i spierzchłe usta… bo nie mógł się nikogo spodziewać, żadnej pomocy. Wszyscy zginęli, wszystkich zabiła potwora! I rycerza Murdoka, trzeciego syna Księcia Birmu, i rycerza Gintera Pomorskiego ze świtą, i bandę ponurych siepaczy Szczerbatego Szczepana, i grupę rozentuzjazmowanych żaków pod przewodnictwem wielebnego Martina . Wszystkich! Przeżył tylko on, Giwon – pszczelarz z zapomnianej przez ludzi i Boga wsi służebnej. I to on zabił smoka!!

     - Heh – zaśmiał się gorzko i niemal bezgłośnie.

     Mimo oszałamiającego bólu przewrócił się na plecy. Po błękitnym niebie przesuwały się niewielkie puszyste chmury gonione wiosennym wiatrem. Kilkanaście metrów za nim w lnianym, przesączonym posoką worze leżały odcięte skrawki smoka. Giwon nie miał sił dalej ciągnąć go za sobą. W worze tym prócz kawałków padliny – dowodu jego bohaterstwa, znajdował się też nieduży szczerozłoty puchar, zdobiony kilkoma szlachetnymi kamykami. Cały jego skarb, cały jego łup i nagroda… Więcej nie był wstanie dźwignąć. Zaśmiał się ponownie. Zamknął oczy. Oddychał powoli i płytko. Ból pomału ustępował. To on został pogromcą smoka!

     Nie pamiętał już dokładnie jak to się stało. Zaraz po wtargnięciu ludzi do smoczego leża, bestia zaatakowała. Trafiony impetem rozpędzonego gadziego cielska Giwon z roztrzaskaną głową padł nieprzytomny. Gdy się ocknął wszystko naokoło wirowało. Ludzkie strzępy zdobiły pieczarę krwawym kobiercem. Bestia ryczała potępieńczo, zachodząc kołem młodego rycerza Murdoka. Chłopak chwiejąc się, zasłaniając się resztkami puklerza celował głownią miecza w rozszalałą, choć równie zmęczoną i poranioną bestie. Pszczelarz ruszył w stronę smoka. Pamiętał, że bronił się i atakował z furią. Doskakiwał, ciął żelazem i uciekał. Niestety nie zawsze skutecznie. Jedno uderzenie potężnego ogona zmiażdżyło mu kilka żeber, drugi cios łapy wyłamał goleń z nogi. Młody rycerz z cieknącą spod zdeformowanej przyłbicy czerwoną mazią próbował dźgnąć bestię od tyłu. Niestety potwór był czujny i szybszy. Potężna paszczęka zamknęła się brutalnie na opancerzonym barku Murduka, by po chwili rzucić z brzękiem blachy jego martwe ciało tuż obok leżącego Giwona. Pamiętał wyzierające z otworów zasłony martwe spojrzenie rycerza. Oczy te wpatrywały się już tylko w nieskończoną nicość. Pamiętał mdlący odór wydobywający się z zawisłego nad nim pyska potwora. Jucha i gęsta ślina skapywały na jego twarz. Bestia przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego beznamiętnie swymi gadzimi ślepiami. Oddychała głośno i ciężko. W końcu rozwarła szerzej swą najeżoną zębiskami szczękę i zanurkowała ku pszczelarzowi. Giwon zaskakując samego siebie zdołał w ostatnim zrywie obolałych mięśni uskoczyć przed morderczym kłapnięciem. Przeturlał się w stronę cielska smoka. Ręka sama znalazła strzaskaną pikę, którą po chwili zanurzył, nie bez trudu, w krtani bestii. Gad zawył żałośnie i odskoczył jak oparzony. Kołysał się, miotał charcząc i bryzgając na około jasną, gorącą krwią; z hukiem i jękiem obijając się o skalne ściany. W końcu padł bez życia. Giwon z Woskowin Małych ubił poczwarę! Zostało już tylko odciąć kilka fragmentów martwego cielska, wydłubać poczwarze oko, zapakować trofea i poszukać legendarnego bogactwa. W jego stanie nie było to jednak łatwe. Wszędobylski ból przyćmiewał zmysły.

     Gdy dotarł do skarbca bestii – bijącej złotą łuną pieczary wypełnioną po strop kosztownościami , nie mógł już ustać na zdrowej nodze. Upadł. Chwycił kilka przedmiotów w jego zasięgu, w tym pękatą – drogocenną samą w sobie – szkatułkę wypełnioną po brzegi masywnymi dukatami i nieduży lśniący kielich. Z trudem wepchnął wszystko do wora i zaczął męczącą, trwającą całą wieczność drogę powrotną. Z każdym metrem słabł coraz bardziej, z każdym metrem jego łupy i trofeum ciążyły coraz wyraźniej. Był niemal pewien, że zaraz ustanie, że przegra z bólem i wycieńczeniem i umrze. Jednak parł do przodu myśląc o swoim heroizmie, chwale i złocie za które kupi zdrowie swej ukochanej córeczki. W końcu zrobił to dla niej i nie mógł się teraz poddać. Co rusz w akcie desperacji z ciągniętego wora wyrzucał kolejne precjoza; moneta po monecie, fibula po fibuli. Gdy dotarł do wylotu jaskini w jego posiadaniu były już tylko pusta szkatuła, kilka bransolet i pucharek. Gdy jakimś cudem udało mu się zejść ze stoku, w worze ciągniętym z takim poświęceniem, prócz dowodów jego zwycięstwa kołatał się już jedynie usmarowany posoką puchar. Nie dający szans na dostatnie życie jego rodziny o jakim marzył, lecz ciągle dający nadzieję na życie w ogóle dla jego Kundzi…

     Nie usłyszał koni. Dopiero gdy ktoś zakomenderował postój zrozumiał, że ma towarzystwo.

     - Dzięki Ci Panie Boże – rzekł rozpoznając w przyjezdnych trójkę królewskich zbrojnych. Jeden z nich – herbowy, okuty w blachę od stóp po głowę zszedł czym prędzej z wierzchowca.

     - Co się stało Giwonie? - przyklęknął przy rannym i podsunął do ust bukłak z wodą.

     Pszczelarz pił łapczywie, a z każdym łykiem do ciała wlewał się kęs energii, kęs życia; do serca zaś kęs nadziei. Będzie żył! Gdy w końcu ugasił pragnienie wyszeptał:

     - Cieszę się, że cię widzę Rodryku.

     - I ja się cieszę, że widzę cię żywego. Powiedz co się stało? Co ze smokiem? Co z pozostałymi?

     - Ubiłem smoka! Ubiłem gadzinę! Reszta nie żyje…

     Rodryk podniósł się zasępiony.

     - Ty zabiłeś bestię?

     - Tak ja.

     - I może spodziewasz się, że otrzymasz w nagrodę dzielnicę i rękę córki Miłościwie Nam Panującego, tak jak obiecał?

     - Nnnie! O czym mówisz? – Giwon poczuł jak strach ściska mu trzewia. - Przecież się umawialiśmy! Mówiłem ci, nie chcę ani części królestwa, ani księżniczki za żonę. Ja przecież mam już rodzinę! Miałem zadowolić się tylko tym co uda mi się wynieść ze smoczego skarbca. Tak się umawialiśmy.

     - Chcesz odmówić ? Byle chłop nie może odmówić królowi! Nie możesz odrzucić królewskiego podarku. Ośmieszył byś naszego władcę! Księżniczka nie godna byle kmiecia! Skandal! Niestety nie możesz też go przyjąć…

     - Ale…

     - Gdy cię poznałem, wiedziałem, że jesteś w stanie ubić gada. I dlatego szczerze ci tego odradzałem… A teraz kiedy nikt inny nie przeżył, to ja będę musiał zostać pogromcą smoka.

     Rodryk przykucnął, zdjął szyszak i spojrzał na pszczelarza. W jego oczach malował się żal i szczery smutek.

     - Dobrze, rozumiem. Wezmę puchar i już nigdy, nigdy nie będę o tym mówił.

     Rycerz posmutniał jeszcze bardziej i czule odgarnął posklejane krwią włosy z czoła leżącego.

     - Niestety nie, mój drogi Giwonie. Kiedyś komuś na pewno powiesz. W końcu zabiłeś smoka! To nie lada wyczyn, a o takich rzeczach chce się mówić… chociażby najbliższym przyjaciołom w tajemnicy, a oni w tajemnicy przekażą tą informację dalej, i dalej, i dalej.

     Giwon z trudem przełknął ślinę. Chmury biegnące po nieboskłonie zdawały się zatrzymać i pilnie się mu przyglądać. Piekące oczy zaszkliły się łzami. W uszach brzmiał dźwięczny śmiech jego ukochanych kobiet.

     - Mości Rodryku – z trudem wydobywał słowa – w tamtym worku jest złoty kielich, jeden jedyny skarb jaki udało mi się wynieść. Proszę cię – załkał, a świat rozmył się w mokrych plamach – proszę cię, zabierz go do Woskowin, do mojej żony i córki i przekaż go im ode mnie.

     Rycerz wyprostował się i dał konnym jakiś znak.

     - Przykro mi. Nikt nigdy nie dowie się o twoim udziale w zabiciu smoka i o pucharze. Po prostu nie może. Przekażę im słowa twej miłości… Spoczywaj w pokoju dzielny Giwonie…

     Mężczyzna dopiero teraz dostrzegł wycelowane weń kusze.

     - Czyli to już koniec? – nie mógł opanować drżenia głosu.

     - Tak. To koniec.

     Zamknął oczy.

     Ciemność. Wiatr tańczący na twarzy.

     - I odpuść nam nasze winy jako my odpuszczamy…

     Szmer górskiego strumienia. śmiech żony i córki.

     - I mniej je w opiece… Syk strzelających cięciw.







K O N I E C

Dodane po 3 minutach:

ech... dwa ostatnie zdania winny być oddzielone akapitami...
Ludzkość wymyśliła wiele sposobów samobójstwa. Ci, którzy próbują uśmiercić swoje ciało, znieważają boskie przykazania na równi z tymi, którzy próbują uśmiercić swoją duszę, choć zbrodnia tych ostatnich jest mniej widoczna dla ludzkich oczu.

2
Witam,



opowiadanie krótkie, więc nie ma się zbytnio do czego porzyczepić ;) . Jednak znalazły się dwie rzeczy które mi nie pasują:


Co rusz w akcie desperacji z ciągniętego wora wyrzucał kolejne precjoza; moneta po monecie, fibula po fibuli.


Czyli, że niby jak w Jasiu i Małgosi? Wiesz, troszkę nie wyobrażam sobie, że poważnie ranny człowiek starający się opuścić jaksinię bestii co chwilę zatrzymuje się, grzebie w worku i wyrzuca piniążka... ;)


Syk strzelających cięciw


Może syk zwalnianych cięciw brzmiałoby lepiej?



Podsumowując, opowiadanie troszkę przynudnawe do momentu pojawienia się Rodryka. Potem coś zaczyna się dziać i... koniec. Tak więc średnio to wyszło. Jednak styl jak najbardziej poprawny, według mnie :]



Pozdrawiam

3
Giwon z roztrzaskaną głową padł nieprzytomny. Gdy się ocknął wszystko naokoło wirowało


roztrzaskać:

1.rozbić jakiś przedmiot na kawałki; też: zniszczyć coś przez uderzenie;

2.uszkodzić jakąś część ciała przez uderzenie, upadek;



Potrzebny jakis mag, ktory Giwonowi skleil lepetyne w miedzyczasie :-)



pozdr

Krzysiek

4
     - Gdy cię poznałem, wiedziałem, że jesteś w stanie ubić gada. I dlatego szczerze ci tego odradzałem… A teraz kiedy nikt inny nie przeżył, to ja będę musiał zostać pogromcą smoka.

     Rodryk przykucnął, zdjął szyszak i spojrzał na pszczelarza. W jego oczach malował się żal i szczery smutek.

*

     - Przykro mi. Nikt nigdy nie dowie się o twoim udziale w zabiciu smoka i o pucharze. Po prostu nie może. Przekażę im słowa twej miłości… Spoczywaj w pokoju dzielny Giwonie…

     *

     - Czyli to już koniec? – nie mógł opanować drżenia głosu.

     - Tak. To koniec.

     Zamknął oczy.

     Ciemność. Wiatr tańczący na twarzy.

     - I odpuść nam nasze winy jako my odpuszczamy…

     Szmer górskiego strumienia. śmiech żony i córki.

     - I mniej je w opiece…

     Syk strzelających cięciw.


Zobacz, ile wyciąłem. Mimo to nadal wiadomo, o co chodzi. Emocji, według mnie, wcale nie ubyło. Uwierz trochę w czytelnika, on sam się wielu rzeczy domyśli. ;) Jeśli ktoś wydaje na drugiego wyrok śmierci, "bo tak" (a tego typy jest to powód), to mu tego nie tłumaczy i nie wdaje się w wymianę zdań. Niepotrzebne jest też zdanie o kuszach, które powoduje tylko przerwę w czytaniu, zmuszając czytelnika do zadawania niepotrzebnych pytań (czemu kusze a nie nóż, czemu nie jedna etc.).

5
Ehh, fantasy... no nic. Damy radę.



Mówisz o jednej osobie, a nagle pojawiają się oni:
Nie wiedząc czemu z całych sił pragną dotrzeć
Literówka zapewne.



Język, twój język w opowiadaniu mnie po prostu dobija. Jakaś stylizacja? Wyjątkowo nieudana. W moim skromnym mniemaniu. Niektóre zdania mnie tylko rozśmieszyły. Wybacz, ale zawsze byłem szczery. Nic na to nie poradzę.



Historia toczy się leniwym tempem przez większość tekstu, a końcówka jest jak pstryknięcie palcami. Przez to rytm tekstu jest zaburzony i wywołuje efekt znużenia pod koniec.



Ogólnie nie było to najlepsze opowiadanie jakie czytałem, nie sięgało też do kategorii dobrych, ale to tylko dowodzi, że sporo pracy przed tobą i powinieneś się wziąć za nią od zaraz.

Przede wszystkim odrzuć tę stylizację, pisz polszczyzną bardziej współczesną i porzuć na chwilę fantasy. Sprawdź jak ci wyjdzie pisanie w innym gatunku, a nuż znajdziesz tam swoją niszę.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Tekst krótki... a niedociągnięć i błędów masa.
Giwon z trudem przeczołgał się o kolejne kilka metrów. Każdy ruch sprawiał mu ból. Każdy oddech wypalał gorejące znamię na płucach. Sztywne mięśnie raziły umysł rozpaczliwymi impulsami błagającymi o odpoczynek. Roztrzaskany piszczel bielił się w słońcu, wyzierając ze zniszczonej nogawicy.
Proszę bardzo - podkreśliłem Ci najważniejsze przymiotniki (w dwóch przypadkach: imiesłowy). Teraz zastanów się, które są potrzebne, które źle użyte, a które nadają się jedynie do wywalenia.

Rozpaczliwe impulsy? Nieładnie :twisted:

Sztywne mięśnie? Ok, można tak napisać, ale czy nie lepiej pokazać czytelnikowi drżące dłonie bohatera, które powolnymi ruchami żłobią ziemię?

Roztrzaskany piszczel bielił się w słońcu... ok. Ból powinien być otępiający, więc niemrawy bohater mógłby spojrzeć na kość i najlepiej zwymiotować.

Dowiedziałem się od Ciebie jakie co jest i że jakiś koleś czołga się z roztrzaskanym piszczelem. I... co? Nie pozwalasz wczuć się czytelnikowi w sytuację bohatera. W to, co on czuje. Tylko opisałeś jakieś tam szczegóły, jakby z obowiązku.
Mężczyzna krwawił. Krwawił bardzo.
Czkawka narratora? Na cholerę powtórzenie?

Autorze... interpunkcja!
Nie wiedząc czemu[,] z całych sił pragną[ł] dotrzeć do majaczącego nieopodal żwawego, górskiego strumienia[,] szumiącego radośnie w kamienistym korycie. Jakby czekało tam wybawienie.
Makabra. "Nie wiedząc czemu" - do wywalenia. A to, co podkreśliłem, jest zbudowane w mylący sposób. "(...) dotrzeć do majaczącego nieopodal żwawego (majaczącego nieopodal żwawego - jakby dwie rzeczy. Jedna nieopodal drugiej, bo rozdzielasz cechy w dziwny sposób), górskiego strumienia, szumiącego radośnie w kamienistym korycie".

Masa łopatologicznie podanych cech, na dodatek nie zawsze w szczęśliwej kolejności. źle, źle, źle ;) Spójrz na to:
Z całych sił pragnął dotrzeć do górskiego strumienia. Szum wypełniający koryto dobiegał z oddali. I niósł nadzieję na zbawienie
Już lżej, lepiej. Można to zrobić na setki sposóbów.
Jakby czekało tam wybawienie. Jakby to coś zmieniło…
Powtarzanie niektórych wyrazów ma czasem wzmocnić przekaz, podbudować klimat, ale tutaj to brzmi nieporadnie. To krótki fragment, a stosujesz to od samego początku "każdy oddech, każdy ruch, krwawił, krwawił bardzo, jakby czekało tam wybawienie, jakby to coś zmieniło".

Pisz normalnie, bo to jest wkurzające. Sztuczka dla zaawansowanych.
Wszyscy zginęli, wszystkich zabiła potwora! I rycerza Murdoka, trzeciego syna Księcia Birmu, i rycerza Gintera Pomorskiego ze świtą, i bandę ponurych siepaczy Szczerbatego Szczepana, i grupę rozentuzjazmowanych żaków pod przewodnictwem wielebnego Martina
Wszyscy, wszyscy... ok, tutaj niekoniecznie muszę się czepiać, bo można to tłumaczyć takim stylizowaniem narracji, by brzmiała jak opowieść z zszokowanego, przerażonego człowieka, bo tacy mówią w ten sposób. Ale... "rozentuzjazmowanych żaków"?

Kuźwa... :twisted:

Szkoda, że się jeszcze nie wyindywidualizowali z bitwy. I że nie dowodził nimi rozrewolweryzowany rewolwerowiec :twisted: Autorze, po cholerę takie słowo? Jak mniemam, to ma być fantasy... z resztą nawet w kryminale czy współczesnym horrorze nie chcę widzieć takich wyrazów.

Do wywalenia ;)
Wszystkich! Przeżył tylko on, Giwon – pszczelarz z zapomnianej przez ludzi i Boga wsi służebnej. I to on zabił smoka!!
Przez te wykrzykniki z opowiadania robi ci się emo-relacja z jakiegoś serialu fantastycznego.
Po błękitnym niebie przesuwały się niewielkie puszyste chmury gonione wiosennym wiatrem. Kilkanaście metrów za nim w lnianym, przesączonym posoką worze leżały odcięte skrawki smoka.
Odcięte skrawki smoka leżały za wiosennym wiatrem, który gonił chmury, ta?

:twisted:

I jeszcze interpunkcja ;)
Ból pomału ustępował. To on został pogromcą smoka!
Ból był pogromcą smoka? Hm. Gadzina dostała piekielnej sraczki i wywinęła się do góry nogami? :twisted:
Trafiony impetem rozpędzonego gadziego cielska Giwon z roztrzaskaną głową padł nieprzytomny.
<zaśmiałem się teraz pod nosem>

Może pokażę Ci za pomocą przykładu, co mi się tu nie podoba?
Czerwony samochód jadący na czarnych okrągłych kółkach uderzył z impetem w drzewo które z połamanymi gałęziami runęło szybko na ziemię z przeraźliwym trzaskiem który zatrząsł szybami w oknach pobliskich domów o strzelistych strzechach stukających w brzuch wielkie niebieskie niebo z puszystymi obłokami na czele
Trochę demonizuję, ale podając taki nawał cech (w dziwnej kolejności), nie budujesz tragicznego klimatu sceny, tylko... no, efekt na razie jest komiczny.

(i nie bez powodu napisałem ten przykład, pomijając jakiekolwiek zasady interpunkcji. Z nią, czy bez - zauważ - takie zdania brzmią jak wypowiedziane jednym tchem przez jakiegoś wariata ;) )

I ciąg dalszy interpunkcji...
Gdy się ocknął[,] wszystko naokoło wirowało.
I dalej nawał cech...
Ludzkie strzępy zdobiły pieczarę krwawym kobiercem. Bestia ryczała potępieńczo, zachodząc kołem młodego rycerza Murdoka.
Już nawet nie będę ich cytował. Pod koniec po prostu podsumuję.
Chłopak chwiejąc się, zasłaniając się resztkami puklerza[,] celował głownią miecza w rozszalałą, choć równie zmęczoną i poranioną bestie.
Młody rycerz z cieknącą spod zdeformowanej przyłbicy czerwoną mazią próbował dźgnąć bestię od tyłu.
To on jeszcze był w stanie ustać w miejscu? :shock:
Zostało już tylko odciąć kilka fragmentów martwego cielska, wydłubać poczwarze oko, zapakować trofea i poszukać legendarnego bogactwa. W jego stanie nie było to jednak łatwe. Wszędobylski ból przyćmiewał zmysły.
Tja, jak szybko się udało, no nie? Mission success! :twisted:
Chwycił kilka przedmiotów w jego zasięgu, w tym pękatą – drogocenną samą w sobie – szkatułkę wypełnioną po brzegi masywnymi dukatami i nieduży lśniący kielich.


Hm? Drogocenną samą w sobie? Jejku-jej.
Jednak parł do przodu myśląc o swoim heroizmie, chwale i złocie [,] za które kupi zdrowie swej ukochanej córeczki
Wyłapuję tylko te błędy interpunkcyjne, które najbardziej rzucają się w oczy.

Kundzia... :twisted:

I n t e r p u n k c j a.
Dopiero[,]gdy ktoś zakomenderował postój[,] zrozumiał, że ma towarzystwo.
- Co się stało Giwonie?
Na jego miejscu chyba bym parsknął: "GóWNO! Nie widać, co się stało?!"

Ale dobra... czepiam się, oczywiście, że tak ;)
- Cieszę się, że cię widzę[,] Rodryku.
Miałem zadowolić się tylko tym[,] co uda mi się wynieść ze smoczego skarbca. Tak się umawialiśmy.
A teraz[,] kiedy nikt inny nie przeżył, to ja będę musiał zostać pogromcą smoka.
Historia płytka i bez wyrazu. Brzmi raczej jak bajeczka dla dzieci, niźli poważna historia fantasy o kimś, kto zaufał, chwycił za miecz i, ze względu na bliskich, postanowił dokonać czegoś wielkiego. Rycerz ubabrany w krwi, trupy wokół, jama smoka, gadzina, błysk miecza... to jeden wielki archeotyp bohaterstwa. W twoim wykonaniu brzmi cukierkowato i niepoważnie.

Masa zbędnych przymiotników, wręcz pedantycznie opisane miejsca i postaci. Jakby z obowiązku "powiem, że ten jest taki i taki, i że to miejsce jest takie i takie". Cechy najlepiej jest oddawać przez wydarzenia (często te mało znaczące, jak spojrzenie bohatera na coś, jego myślowe uwagi, które możesz wplatać w narrację, i zależności między istotami żywymi a martwą materią). Interpunkcja leży i kwiczy. Masz za to plus za budowanie krótszych akapitów - ciągle smęcę innym autorom, że przeginają z długimi, słownymi klocami, które ciążą podczas czytania. I rozrywają klimat na strzępy.

Starasz się budować klimat niektórymi celowymi powtórzeniami, ale nie wychodzi ci to. Czasem pozwalasz sobie na jakieś poetyckie porównania, wręcz melancholijne teksty, ale przez nie tekst jeszcze bardziej traci na wyrazie.

To przypadłość dosyć młodego amatora ;)

Masz cholernie dużo do nadrobienia i wyćwiczenia. Wszystko zależy od Twojej siły woli.
Nymphetamine pisze:
Podsumowując, opowiadanie troszkę przynudnawe do momentu pojawienia się Rodryka. Potem coś zaczyna się dziać i... koniec. Tak więc średnio to wyszło. Jednak styl jak najbardziej poprawny, według mnie Smile
Absolutnie nie.

Styl jest BEZNADZIEJNY i mówię to z ręką na sercu. Muszę być szczery i mam nadzieję, że Autor to doceni. Kochani, gdy czytacie tego typu teksty, nie klepcie nikogo po plecach i nie mruczcie "coś tam źle... spieprzyłeś to i sro, to jest beznadziejne, ale... fajnie, fajnie", bo mam ochotę czymś rzucić w monitor :twisted: Albo wykładamy kawę na ławę, albo zajmujemy się własnymi sprawami ;)

Sir Valeq dobrze prawi - tutaj trzeba uwierzyć w czytelnika i podstawiać mu odpowiednie ślady (niekoniecznie pod nos), a sam wywnioskuje wiele rzeczy. To jest najpiękniejsze w czytaniu - gdy sami zauważamy najwięcej, a autor nie prowadzi nas za rączkę ;)

Powtórzę już po Weberze - sporo pracy przed Tobą, siremil.

Tymczasem...

Serwus! ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”