Tak słowem wyjaśnienia: Jest to fragment opowiadania, będącego częścią cyklu. Najbardziej interesuje mnie, co powinienem poprawić w kwestii warsztatu.
Doskonały Plan
Strykt wyjrzał przez okno na rozciągający się poniżej cmentarz. Dzisiaj te pobieżne oględziny muszą zastąpić cowieczorny obchód. Spojrzał dalej. Nad okolicą górowała monumentalna cytadela świętego światła – zakonu rycerskiego, ślubującego bronić słabych, prostych ludzi przed szeroko pojętym złem, co z grubsza sprowadzało się do rozpalania ogromnej ilości stosów. Nie ma takiego problemu, którego nie można, by spalić na stosie, jak zwykli mawiać. Ale cokolwiek, by nie mówiono, to im zawdzięczają względny spokój w dzielnicy. Ale nie tej nocy.
Stary grabarz przypomniał sobie, jak tego popołudnia odwiedził go znajomy z cytadeli - zakonnik Sapchriel. Rycerz wyglądał jakby lada moment miał paść i wyzionąć ducha. Gospodarz z bólem musiał wytłumaczyć, że wciąż nie zapukał doń żaden klient. Zakonnik zaklął w sposób, jaki zniesmaczałby starego szewca, po czym opuścił zakład. Grabarz z niepokojem obserwował, jak chwiejnym krokiem ruszył w górę ulicy targowej – z powrotem ku warowni. źle się stało. Sapchriel, był poirytowany, głodny, ale przede wszystkim był wampirem. Wampirem, któremu Strykt zobowiązał się odsprzedawać krew chowanych przezeń nieboszczyków. Lecz klientów nie było już od ponad dwóch tygodni. Tej nocy lepiej nie spać przy otwartym oknie.
Sapchriel powoli snuł się wzdłuż ulicy targowej. Cholera, zaklął w myślach. Co on sobie myślał? Pożyczył pieniądze od Belova, Belova! Bogowie, jak nisko upadł, by prosić o cokolwiek tego dupka! W każdym bądź razie zrobił to, bo miał nadzieję, że dobre towarzystwo w Jędrnym Jabłuszku pozwoli mu zapomnieć o narastającym głodzie. Ale głód nie zamierzał ustąpić pola, był silniejszy niż kiedykolwiek i planował to wykorzystać.
Zakonnik zmienił zdanie i skręcił w stronę nabrzeża. Wizyta w domu uciech cielesnych była bezcelowa. Potrzebował krwi, tu i teraz. Może, by tak włamać się do rzeźnika i wypełnić żołądek gorzką, wieprzową posoką. Mało magiczna nie przywróciła, by sił, ale chociaż wypełniła żołądek, chociaż na jakiś czas, oszukując głód. Albo jeszcze lepiej, mógł włamać się do zakładów faktorii handlowej. Nie, tam całe mięso jest zasuszone bądź zasolone, nie będzie z niego pożytku. A więc rzeźnik. Zakonnik zatrzymał się. Kogo chciał oszukać, z trudem utrzymywał się na nogach, o włamaniu i nieuniknionej szarpaninie nie było mowy. Istniało inne rozwiązanie. Sapchriel ruszył w stronę portu. Chciał popatrzeć na kojący widok fal rozbijających się o nabrzeże. A przynajmniej usilnie starał się przekonać, że tak właśnie jest. Ale nie było.
Jak świat długi i szeroki, nie istnieje port, w którym nie można natknąć się na dziwki wyczekujące niezbyt wybrednej klienteli. W żadnej innej części miasta nie znalazłby pracy, ale mężczyźni, którzy spędzili kilka miesięcy na morzu nie stawiali specjalnie wygórowanych wymagań.. Laura miała dzisiaj szczęście, w jej stronę właśnie zataczał się jakiś mężczyzna. Musi być piany jak wiewiórka, która wpadła do beczki piwa, bowiem kroki stawiał, delikatnie mówiąc, niepewnie. Kobieta ruszyła nieznajomemu na spotkanie.
- Marynarzu, co ty na, to by dać odpocząć nogą i pozwolić popracować innym częściom ciała? – powiedziała, delikatnie unosząc i tak już bardzo krótką spódniczkę.
Zmierzyła wzrokiem potencjalnego klienta, wyglądał na bardzo chorego, bądź bardzo pijanego, niewykluczone, że jedno i drugie na raz.
- Udana noc, marynarzu?
- Nie – burknął.
- Nie martw się, coś na to poradzimy. – Uśmiechnęła się do nieznajomego. Ten odwzajemnił gest.
- Torim, słyszałeś ten krzyk?! – Strażnik Sybur zapytał kolegę z patrolu.
- Odpowiedź ma być szczera? – spojrzał na znacznie wyższego towarzysza.
- Taką bym wolał.
- Tego właśnie się obawiałem. – Głośno przełknął ślinę. – Tak, słyszałem, co w związku z tym proponujesz, sierżancie?
- Za mną! – Nie czekając na reakcje kolegi, pomknął w stronę nabrzeża. Miał złe przeczucia. W tym krzyku było coś, co sprawiało, że każdy trzeźwo myślący człowiek pomknąłby w przeciwnym kierunku. Ale Sybur rzadko robił użytek ze zdrowego rozsądku, za to bardzo skrupulatnie wykonywał obowiązki. Postawa typowe dla świeżo upieczonych strażników, którą szybko prostowało okrutne życie, bądź jeszcze okrutniejsza śmierć. Ale Sybur nie był młodzikiem. Dwa dni temu wraz z przyjaciółmi świętował dziesięciolecie służby. Jakim cudem dożył do tego pięknego jubileuszu? Nie wiedział nikt. Widocznie bogowie musieli go lubić, bądź, zupełnie odwrotnie, nienawidzić i za wszelką cenę odwlekali dzień, w którym będą musieli stanąć z nim twarzą w twarz i podyskutować o wszystkich popełnionych grzechach. Nie byłaby, to długa rozmowa.
Sybur zatrzymał się pod starym magazynem zamorskiej kompani handlowej. Na drodze leżała nieprzytomna kobieta, bardzo lekkich obyczajów, jeżeli sądzić po jej ubiorze.
- Bogowie, co się tu stało? – Pochylił się nad ciałem. Wciąż oddychała, odetchnął w duchu. Los zupełnie obcych ludzi nigdy nie był mu obojętny. Zwrócił uwagę na dwie stróżki krwi leniwie płynące po karku, przyjrzał się dokładnie. Nie miał wątpliwości, co zaszło.
Nadbiegł kapral Torim
- Sierżancie? – Dyszał ciężko, nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku. – Ciemna cholera, co tu się stało? – Spojrzał na dziewczynę, nad która pochylał się starszy stopniem strażnik i spostrzegł ranę na szyi – O bogowie! – wrzasnął i zaczął się nerwowo rozglądać. Nie wiedząc czemu wszystkie cienie wydały się niewymownie złowrogie.
- Sierżancie, chyba powinniśmy… no…
- W rzeczy samej, kapralu. Myślimy o tym samym, prawda?
- Wątpię.
Sybur westchnął, nie rozumiał, jak ktoś w randze kaprala może nie wiedzieć, w jaki sposób postąpić w takiej sytuacji.
- Zabiorę ją do kapłana cudownych uzdrowień, a ty bezzwłocznie udaj się do cytadeli.
- Sam? – jęknął.
- Módl się byś był sam.
Podobno światło słońca zamienia wampiry w popiół. Tyle w tym prawdy ile w stwierdzeniu, że mysz lęgną się bezpośrednio z mokrego siana. Ale ludzie w to wierzą i zapewne wierzyć będą do dnia, w którym zaatakowani przez jednego z tych krwiopijców, postanowią zniszczyć go zrywając najbliższą firanę. Oczywiście o ile będę w stanie zidentyfikować, że napastnik jest wampirem. Większość wciąż żyje z nawiną wiarą, że poznają go po nieludzko wyrżniętych kłach. To się dopiero zdziwią się, gdy zorientują się, że na co dzień uzębienie panów nocy nie wyróżnia się niczym specjalnym, przynajmniej do czasu posiłku. Gwoli ścisłości, niegdyś istniały wampiry bardziej wypasujące się w nakreślany przez gawędziarzy i bardów stereotyp, ale selekcja naturalna manifestująca się w osobach zakonników świętego światła ochoczo rozpalających stosy pod wszystkim, co chociaż trochę przypominało wampira, już dawno pozbyła się tych reliktów przeszłości. Każdy gatunek, chcąc przetrwać musi umieć się przystosować i wampiry przystosowały się, jednak nie wszyscy zdołali to dostrzec.
Ale żaden z nich nie potrafił się tak kamuflować jak Sapchriel. Poranne słońce świeciło w najlepsze, a on spokojnym korkiem szedł w kierunku cytadeli pełnej łowców wampirów. Nikt go o nic, nie podejrzewał, bo niby, na jakiej podstawie? Koniec końców był jednym z nich -zakonnikiem świętego światła, łowcą wampirów, strzyg oraz wilkołaków, i to skutecznym, cholernie skutecznym. Wszedł na dziedziniec. Miał pełen brzuch, kilka monet w sakiewce, a powietrze pachniało wyśmienicie, zapowiadał się cudowny dzień.
- Sapchriel! – Jakiś mężczyzna wychlał się z okna utytułowanego w monumentalnym stołpie cytadeli. Sapchriel znał to okno i znajdujący się za nim gabinet należący do Seneszala zakonu.
- Gdzieś się znów, na przeklęty legion, włóczył?! – krzyczał przełożony zakonnika. - A zresztą mniejsza o to, natychmiast, albo jeszcze szybciej, staw się u mnie!
Gabinet Seneszala miał w sobie coś nienaturalnego. Te wszystkie książki poukładane wedle kolorów grzbietów, starannie zmieciony kurz, nienagannie równa stera papierzysk zalegająca na wyczyszczonym na błysk biurku. No i jeszcze dywan. Nie ważne, czy przybywałeś złożyć standardowy raport, czy też wpadałeś krzycząc, że stutysięczna armia oblega Cytadelę i lada chwila wedrą się do stołpu, nie wolno było ci na niego nadepnąć. Jak zwykł twierdzić Seneszal: Dywany to takie leżące na ziemi gobeliny. Widziałby kto, chodzić po gobelinach? Nie. Czemu więc mielibyśmy chodzić po dywanach?
Sapchriel, szerokim łukiem obchodząc kobierzec, zbliżył się do biurka.
- Zapewne słyszałeś już o tym, co się stało w mieście. – Pochylony nad kawałkiem papieru Seneszal nie zadał sobie trudu, by spojrzeć na niższego rangą zakonnika.
- W mieście dzieje się wiele rzeczy.
- Owszem, ale nie wszystkie powinny interesować rycerza świętego światła. – Machinalnie umoczył pióro.
- W rzeczy samej, nie powinny.
Dowódca cytadeli przerwał pisanie i spojrzał w oczy rozmówcy. Nigdy nie potrafił zorientować się, czy Spachriel kpi z niego, czy też, zwyczajnie, jego prostoduszna natura, każe mu tak bezmyślnie przytakiwać każdemu zdaniu. Westchnął.
- W takim razie postaram się wyrazić bardziej… bezpośrednio. Tuż pod naszymi drzwiami doszło do... – Dał sobie chwilę na przemyślenie następnego zdania. – Doszło do bluźnierczej manifestacji istot nieczystych. – To było dobre zdanie, a przynajmniej w mniemaniu Seneszala.
- O jakiego rodzaju manifestacji mówimy?
- Brutalnym ataku na kobietę upadłą. – Podsunął rozmówcy kartkę, tą samą, którą jeszcze przed chwilą niestrudzenie zapisywał. – Jest tu wszystko, co powinieneś wiedzieć.
Sapchriel przyjął notatkę. Atrament nie zdążył jeszcze wyschnąć i kleił się do palców.
- Rozumiem, że mam się tym zająć.
- Nie zdążyłem o tym wspomnieć? – zdziwił się dowódca. Mógłby przysiąc, że już o tym mówił, a może tylko zamierzał. Niezręczna sytuacja.
- Wasza ekscelencja musiał zapomnieć.
- No cóż, każdemu czasem się zdarza, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. – Zaśmiał się, a przynajmniej próbował wydać dźwięki podobne do śmiechu. Nie była to specjalnie udana próba. – Tak, dobrze zgadłeś, tobie poświęcam, to zadanie. Dawno już nie miałeś okazji się wykazać, a nie chcemy przecież, by nasi bracia głodowali, prawda?
- W żadnym wypadku.
Seneszal wyciągnął ze szuflady mały mieszek i rzucił na biurko.
- To na pokrycie, niespodziewanych wydatków.
- Niech bogowie, waszej ekscelencji, zapłacą za tą hojność. – Pochwycił woreczek.
- żywię szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Idź już, los ostatnimi czasu nie szczędzi mi obowiązków.
2
Witam,
jeśli chodzi o warsztat - masz tendencje do stawiania przecinków, gdzie nie powinno ich być.
- Ale cokolwiek, by nie mówiono...
- którego nie można, by spalić na stosie...
- Mało magiczna nie przywróciła, by sił...
w tych zdaniach kompletnie nie ma uzasadnienia do stawiania przecinków. Myślę, że przedobrzyleś i za bardzo wziąleś sobie do serca pewne zasady ortografii;) ale to jest tryb przypuszczający.
- Sapchriel, był poirytowany...
- tobie poświęcam, to zadanie.
tego też nie da się uzasadnić.
to tak na szybko.
Dodane po 56 sekundach:
zasady interpunkcji oczywiście;)
jeśli chodzi o warsztat - masz tendencje do stawiania przecinków, gdzie nie powinno ich być.
- Ale cokolwiek, by nie mówiono...
- którego nie można, by spalić na stosie...
- Mało magiczna nie przywróciła, by sił...
w tych zdaniach kompletnie nie ma uzasadnienia do stawiania przecinków. Myślę, że przedobrzyleś i za bardzo wziąleś sobie do serca pewne zasady ortografii;) ale to jest tryb przypuszczający.
- Sapchriel, był poirytowany...
- tobie poświęcam, to zadanie.
tego też nie da się uzasadnić.
to tak na szybko.
Dodane po 56 sekundach:
zasady interpunkcji oczywiście;)
żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz.
4
No niestety ja specjalistą od warsztatu nie jestem, ale i tak się wypowiem 
Generalnie opowiadanko zapowiada się całkiem, całkiem, choć za dużo znów na ten temat powiedzieć nie można, gdyż naprawdę krótki fragment zaprezentowałeś
Podoba mi się, że piszesz fantasy bez wysilania się an archaizmy. Nie wiedząc czemu przyjęło się, że jeśli mam świat fantasy, to bohaterowie, a często i narrator musi używać quasi-średniowiecznego. Czemu? Przecież to świat wymyślony! Inna rzecz by archaizmy nie brzmiały śmiesznie trzeba się znać na języku staropolskim (tym prawdziwym, czy chociaż tym sienkiewiczowskim).
- dziwaczne zdanie;
- obawiam się, że na krwi z nieboszczyków to by nie pociągnął; niestety krew baaardzo szybko tężeje;
- albo pomyliłeś czasy gramatyczne, albo chciałeś wyrazić czyjeś zdanie nt. delikwenta, ale cuś nie wyszło
- jakoś mi ta miniówa nie leży;
I tyle.
Pozdrawiam i czekam na kolejne fragmenty.

Generalnie opowiadanko zapowiada się całkiem, całkiem, choć za dużo znów na ten temat powiedzieć nie można, gdyż naprawdę krótki fragment zaprezentowałeś

Podoba mi się, że piszesz fantasy bez wysilania się an archaizmy. Nie wiedząc czemu przyjęło się, że jeśli mam świat fantasy, to bohaterowie, a często i narrator musi używać quasi-średniowiecznego. Czemu? Przecież to świat wymyślony! Inna rzecz by archaizmy nie brzmiały śmiesznie trzeba się znać na języku staropolskim (tym prawdziwym, czy chociaż tym sienkiewiczowskim).
źle się stało. Sapchriel, był poirytowany, głodny, ale przede wszystkim był wampirem.
- dziwaczne zdanie;
[...]zobowiązał się odsprzedawać krew chowanych przezeń nieboszczyków.
- obawiam się, że na krwi z nieboszczyków to by nie pociągnął; niestety krew baaardzo szybko tężeje;
Musi być piany jak wiewiórka, która wpadła do beczki piwa, bowiem kroki stawiał, delikatnie mówiąc, niepewnie.
- albo pomyliłeś czasy gramatyczne, albo chciałeś wyrazić czyjeś zdanie nt. delikwenta, ale cuś nie wyszło

[...]już bardzo krótką spódniczkę.
- jakoś mi ta miniówa nie leży;
I tyle.
Pozdrawiam i czekam na kolejne fragmenty.
Ludzkość wymyśliła wiele sposobów samobójstwa. Ci, którzy próbują uśmiercić swoje ciało, znieważają boskie przykazania na równi z tymi, którzy próbują uśmiercić swoją duszę, choć zbrodnia tych ostatnich jest mniej widoczna dla ludzkich oczu.
5
siremil pisze:
- jakoś mi ta miniówa nie leży;
Fakt, to nie był szczęśliwy pomysł.
siremil pisze:No niestety ja specjalistą od warsztatu nie jestem, ale i tak
- obawiam się, że na krwi z nieboszczyków to by nie pociągnął; niestety krew baaardzo szybko tężeje;
O tym nie pomyślałem, dzięki. Trzeba będzie coś wymyślić.
Fajny ten podpis!
6
Rozumiem łamanie konwencji w pisaniu, ale Wampiry i Dupki to ni jak mi nie pasuje. Zwłaszcza, jak zestawiasz to z Bogiem.Bogowie, jak nisko upadł, by prosić o cokolwiek tego dupka!
Nogom - bo jedną nogą w grobie, lub dwiema nogami...Marynarzu, co ty na, to by dać odpocząć nogą
Bogowie! To jest wezwanie. Krzyk. Zawsze zapisujemy z wykrzyknikiem.Bogowie, co się tu stało?
Naiwną...Większość wciąż żyje z nawiną wiarą,
a on spokojnym korkiem

No bosko... wręcz cudownie! Co to jest za opis?Miał pełen brzuch, kilka monet w sakiewce, a powietrze pachniało wyśmienicie, zapowiadał się cudowny dzień.
Nie było to ciekawe. Horror też nie. Zbyt lekkie. Zbyt przewidywalne. Dialogi raczej odrywają od tekstu, miast go wzbogacać...
Słaby tekst.
PS: Ja się spytam, bo aż nie mogę wytrzymać... skąd do diabła ten tekst i jak zatacza się pijana wiewiórka???
Musi być piany jak wiewiórka, która wpadła do beczki piwa, bowiem kroki stawiał, delikatnie mówiąc, niepewnie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
7
Słaby tekst, a jednak coś w nim jest. Jest mimo wszystko wciągający - dlatego nie trać nadziei
wystarczy potężna korekta i ciekawa kontynuacja, a będziesz miał dobre opowiadanie.
Martiniusie, pijana wiewiórka zatacza się bardzo

Martiniusie, pijana wiewiórka zatacza się bardzo

"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec