Tak, jak zapowiedziałem, aby nie być posądzonym o schematyczność, wrzucam jeszcze dwa fragmenty tekstu (podrozdziały 9 i 16).
Podrozdział 9 opisuje kolejne spotkanie głównego bohatera (Marka Leśniewskiego) z miejscowym komendantem policji, po zasłyszeniu od miejscowego listonosza niepokojących informacji na temat najbliższego sąsiada.
Podrozdział 16 to pierwsze spotkanie z owym sąsiadem.
Mam nadzieję, że się komuś zechce poczytać i skomentować...
(...)
9.
– Czy ja dobrze rozumiem? – mój głos drżał ze zdenerwowania. – Był pan u mnie dwa tygodnie temu i wiedząc o tym, że Jaszczuk jest mordercą, nic mi pan nie powiedział?! – zakończyłem niemal krzycząc.
– Proszę się uspokoić. – Policjant wyglądał na zaskoczonego. – Proszę usiąść. To nie jest dokładnie tak, jak pan mówi…
– Jak to uspokoić?! Co niedokładnie?! Do cholery, wielkie dzięki! A może się go pan boi nawet przesłuchać i dlatego nie pojawił się pan…
– Nie ma pewności, że Jaszczuk miał coś wspólnego ze śmiercią tamtej dziewczyny – przerwał mi ostro. – I proszę się uspokoić, bo w ogóle przestanę z panem rozmawiać. Niech pan nie zapomina, że jest pan u mnie w domu.
Byłem wściekły, ale zrozumiałem, że jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, to rzeczywiście muszę trochę spasować. Postanowiłem jednak bardziej zaufać komendantowi, niż pijanemu listonoszowi, który po czwartym piwie zarzekał się, że Jaszczuk z zimną krwią zadźgał swoją byłą narzeczoną i złapali go chwilę później z zakrwawionym nożem w kieszeni. Usiadłem więc i możliwie najspokojniej powiedziałem:
– No więc, słucham…
Kościuk sięgnął po paczkę papierosów.
– Zapali pan?
– Nie, dziękuję. Powie mi pan wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?
– Rozumie pan, że ta rozmowa musi pozostać między nami.
Nie rozumiałem, ale kiwnąłem głową, byle tylko szybciej zaczął.
– Facet jakieś trzydzieści lat temu miał postawiony zarzut. – Policjant z wyraźną przyjemnością zaciągnął się dymem. – Tyle, że nic mu nie udowodnili.
– Podobno siedział w więzieniu za morderstwo – powiedziałem.
– Jaszczuk był tymczasowo aresztowany, ale nigdy nie został skazany. Wie pan jak to jest, ludzie różne rzeczy gadają po wioskach, szczególnie o obcych. Facet sprowadził się do Wyrębów przed dwudziestoma laty, a fama po jakimś czasie przywlokła się za nim. Zresztą, jego samego raczej to specjalnie nie obchodzi. Mieszka na odludziu, z nikim się nie kontaktuje, raz w tygodniu zjawia się w sklepie, czasem odwiedza lekarza. Wszyscy ze strachu rozstępują się przed nim, a potem pokazują go palcami. Matki straszą Jaszczukiem dzieci i w zasadzie trudno się dziwić, bo do wizerunku posępnego bandyty pasuje jak ulał – Kościuk uśmiechnął się, zadowolony ze swojego żartu.
Mnie wcale nie było do śmiechu.
– No, ale przecież skoro go tymczasowo posadzili, to musiały być przynajmniej jakieś poszlaki… – dociekałem.
– Wie pan, to były trochę inne czasy. Ludzie byli zbulwersowani, że młoda dziewczyna nagle umiera i to w takich okolicznościach… Nie mogli uwierzyć, że to był przypadek. Chcieli mieć kozła ofiarnego, to sobie znaleźli. A milicja go zamknęła, może nawet chroniąc przed linczem.
– W jakich okolicznościach? – czujnie wychwyciłem wątek.
Popatrzył na mnie jakby znów zaczynał mieć mnie dosyć.
– Z tego, co nam wiadomo, Jaszczuk w młodości był zaręczony. W ostatniej chwili zdecydował się jednak pójść do seminarium i zostawił dziewczynę na lodzie. Mniej więcej po roku wyszła za mąż i dokładnie w dniu ślubu, w czasie wesela, zmarła. Paskudna historia – westchnął.
– No, a Jaszczuk? Co on ma z tym wspólnego?
– Chodzi o to, że znaleźli ich razem. Wesele było w domu młodej. On pojawił się tam bez zaproszenia. Prawdopodobnie jakoś udało mu się odciągnąć ją na bok. W śledztwie twierdził, że chciał tylko z nią porozmawiać.
– O czym?
– Tego już nie chciał powiedzieć. W każdym razie – ciągnął policjant – cały czas twierdził, że rozmawiali, kiedy ona zasłabła. Sam wezwał pomoc, ale było za późno. Dziewczyna zmarła, a Jaszczuk został ciężko pobity przez gości weselnych.
– A sekcja zwłok?
– Nie było śladów przemocy. Sekcja wykazała – przynajmniej taka jest oficjalna wersja – że dziewczynie pękły wrzody, czego skutkiem był krwotok wewnętrzny, który okazał się śmiertelny.
– Oficjalna wersja?
– Problem polega na tym, że ojciec pańskiego nowego sąsiada był prominentnym członkiem partii. Miał bardzo duże wpływy. A wie pan, ile one znaczyły i… – przerwał na chwilę – znaczą również i dziś.
– A gdzie to się wszystko działo? Wspomniał pan, że facet jest tutaj obcy…
– To, o czym panu opowiedziałem, zdarzyło się gdzieś na Podlasiu… Nie pamiętam w tej chwili nazwy miejscowości. Po wypuszczeniu z aresztu Jaszczuk zniknął na dłuższy czas. Potem, w latach siedemdziesiątych, pojawił się tutaj. Kupił dom i nie mamy z nim żadnych problemów…
– A ludzie stamtąd? Nie znaleźli go?
– Wiedzą, gdzie mieszka, ale tamte dziesięć lat nieobecności zrobiło swoje. Emocje opadły i dali mu spokój, choć na początku miał kilka niezbyt przyjemnych wizyt.
– Zadam panu ostatnie pytanie – powiedziałem. – Z czego Jaszczuk się utrzymuje?
– Dom pewnie kupił za pieniądze ojca, a teraz jest na rencie. Podobno dość ciężko choruje na serce… Coś się stało?
– Nie – skłamałem.
Zdaje się, że prawie podskoczyłem na krześle. Szczerze mówiąc byłem już niemal pewien, że nie poznam osobiście pana Jaszczuka. Przynajmniej nie w tym życiu.
Podziękowałem policjantowi za to, że poświęcił mi czas, przeprosiłem za swoje zachowanie i powiedziałem, że mnie nieco uspokoił. Wspomniałem również, że przydałoby się sprawdzić, co się dzieje z moim sąsiadem, bo nie widziałem go prawie od dwóch tygodni.
– Dopiero teraz mi pan o tym mówi?
Tym razem to ja go zaskoczyłem.
– Nie pytał pan, a zresztą… To może nawet lepiej, że go nie było…
Policjant odprowadził mnie do auta. Kiedy już mieliśmy się pożegnać, spytałem jeszcze:
– O wszystkich swoich podopiecznych ma pan tak dokładne wiadomości?
Roześmiał się.
– Oczywiście, że nie. Ten przypadek w swoim czasie był dość głośny, więc wypadało się z nim bliżej zapoznać, skoro główny bohater mieszka w mojej gminie.
– To dobrze, bo już się zacząłem obawiać… – pozwoliłem sobie na żart.
– Pan akurat nie ma czego – odpowiedział. – Nie sądzę, żeby doktor prawa sprawiał nam jakieś kłopoty.
Popatrzyłem na niego zaskoczony.
– Do widzenia, panie Leśniewski – uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z efektu, jaki udało mu się osiągnąć, po czym zostawił mnie przy samochodzie.
*
Jedno było pewne – faktycznie byłem trochę spokojniejszy. W zasadzie obawy dotyczące Jaszczuka stały się historią. Facet, który nigdy nie wyjeżdża, nagle znika na dwa tygodnie. Udało mi się przekonać samego siebie, że mój sąsiad leży teraz grzecznie w swoim łóżku i czeka na pogrzeb. Myśl, że spędzę kolejną noc w sąsiedztwie na wpół rozłożonych zwłok, nie należała do przyjemnych; byłem natomiast pewien, że to ostatnia taka noc. Widziałem, jak zareagował Kościuk. Gdyby był jeszcze na służbie, to z całą pewnością zaraz pojawiłby się w Wyrębach, aby sprawdzić, czy Jaszczuk nie zmarł przypadkiem w swoim domu. Podejrzewałem jednak, że on także zdawał sobie sprawę, że nie ma zbytniego pośpiechu. Jeśli mój sąsiad żył, to wyjechał i nie ma go w pobliżu. Natomiast, jeśli zdarzyło mu się wyzionąć ducha, to prawdopodobnie swoją sztuczkę odstawił w domu i do następnego dnia nigdzie się nie wybierze.
Było już prawie ciemno, kiedy wjechałem na podwórze. Zaniosłem do domu zakupy, które zrobiłem po drodze i z ulgą otworzyłem czerwone wino, ciesząc się, że kłopoty mam już za sobą.
– Zdrowie sąsiada! – uśmiechając się wzniosłem kieliszek w kierunku okna.
Z wyszczerzonymi idiotycznie zębami spędziłem w tej pozycji dłuższą chwilę. Przez zapadający mrok przebijał słaby blask świecy, stojącej w oknie Jaszczukowego domu.
10.
(...)
16.
Sąsiad musiał mnie obserwować przez okno. Nie zdążyłem nawet cofnąć ręki, kiedy drzwi otworzyły się z impetem.
– Czego pan chce?
W drzwiach stał szczupły, wysoki mężczyzna. Z opowieści Kościuka wywnioskowałem, że powinien mieć gdzieś około pięćdziesięciu pięciu lat. Jego wygląd bynajmniej na to nie wskazywał. Dałbym mu jakieś sześćdziesiąt pięć lat, albo nawet więcej. Zmarszczki głęboko wcinały się w zszarzałą twarz. Gęste, krótko ostrzyżone włosy były całkowicie siwe. Kilkudniowy zarost na szerokiej szczęce również. Zapadnięte, czarne oczy patrzyły na mnie niechętnie, jednak bardzo uważnie.
Zaskoczyło mnie jego nieprzyjemne pytanie. Mimo wszystko, nie tego się spodziewałem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Postanowiłem więc poczekać i zobaczyć, co zrobi ten facet.
W międzyczasie bacznie mu się przyglądałem. Pomimo przygarbionej sylwetki, jego ciało nie było ciałem starego człowieka. Był rozebrany od pasa w górę, więc dokładnie widziałem muskularne barki. Na szyi miał zawieszony złoty łańcuszek z niewielkim, również złotym medalikiem. żylaste ręce sprawiały wrażenie spracowanych i bardzo silnych.
Jaszczuk zauważył moje spojrzenie. Wsunął dłonie do kieszeni.
– Umie pan mówić?
– Umiem – odpowiedziałem nadspodziewanie spokojnym głosem.
– Po co pan przyszedł?
– Przyszedłem poznać nowego sąsiada. Miałem nadzieję, że będzie to ktoś milszy od pana, panie Jaszczuk.
Jego napięte mięśnie zaczęły drgać pod skórą.
– Nie zapraszałem pana, więc może sobie pan darować te uwagi odnośnie do mojego zachowania. Nie zapraszałem pana ani do domu, ani do Wyrębów.
– Nie potrzebuję pańskiego zaproszenia do Wyrębów. Miałem takie samo prawo jak pan, aby się tu sprowadzić, panie Jaszczuk – ostatnie dwa wyrazy niemal wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Nie potrzebuję również pańskiej zgody, aby tu mieszkać. Miałem jedynie nadzieję, że nasze stosunki sąsiedzkie ułożą się w miarę normalnie. Jak widać, byłem w błędzie. Szkoda.
Odwróciłem się na pięcie i zrobiłem kilka kroków
– Nie powinien był pan się tu sprowadzać. Na pańskim miejscu dokładnie przemyślałbym jeszcze tę decyzję – usłyszałem zza pleców. – Chyba, że znów za którymś razem chce mieć pan taki bałagan, jak ostatnio po przyjeździe albo zastać w domu coś jeszcze mniej przyjemnego…
Zatrzymałem się.
– W każdej chwili znów mogę wejść do twojego domu – ciągnął Jaszczuk cicho i monotonnie. – Wszystko jedno, czy jesteś w środku, czy nie.
Odwróciłem się powoli.
– Co się tak gapisz, durniu? – podniósł głos. – I wspomnij coś Kościukowi, że to byłem ja, a puszczę ci tę twoją budę z dymem. Zresztą i tak może to zrobię. A teraz możesz już spieprzać.
– Nie przywykłem do rozmów na tym poziomie – w dalszym ciągu mój głos brzmiał zadziwiająco spokojnie. – Ale powiem panu jedno. Jeśli tylko zobaczę pana na moim podwórku, a tym bardziej w domu, rozwalę panu łeb. Może jest pan silniejszy ode mnie, ale za to ja na pewno lepiej strzelam.
Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Nie miałem pojęcia o strzelaniu i nie miałem broni. Bajka jednak przeszła mi gładko przez gardło i – jak mi się zdaje – zabrzmiała całkiem przekonująco.
Jaszczuk stał w progu, świdrując mnie wzrokiem. Wytrzymałem przez kilka sekund jego spojrzenie, po czym powoli odwróciłem się i poszedłem w stronę swojego domu. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałem, jak drzwi zamykają się z hukiem za moimi plecami.
*
W domu otworzyłem sobie kolejne piwo. Miałem już dość przygód. Byłem wściekły na Jaszczuka i na siebie. Szedłem do niego z nadzieją, że rozmowa z nim choć trochę mnie uspokoi. Teraz dziwiła mnie moja naiwność – czego ja się spodziewałem po samotnym wilku w środku lasu, któremu zamierzam zakłócać spokój? że przyjmie mnie z otwartymi rękami, wykrzykując, jak bardzo czekał na mnie od dwudziestu lat?
Znów siedziałem przy stole, pociągając z kolejnej butelki.
– Jak tak dalej pójdzie, zostanę alkoholikiem – pomyślałem.
Z drugiej jednak strony, miałem nadzieję, że ilość przygód w końcu się wyczerpie i nie będę potrzebował wyskokowych trunków do uspokojenia nerwów.
W pewnej chwili wstałem i poszedłem do sypialni. Uklęknąłem przy miejscu, w którym roztrzaskała się butelka i przez dłuższą chwilę przyglądałem się wgłębieniu.
ściany od wewnątrz obite były płytą pilśniową. W miejscu, w które uderzyła butelka, płyta była popękana. Kiedy nacisnąłem to miejsce, bez wysiłku udało mi się wdusić spękaną powierzchnię jeszcze głębiej. Akurat w tym miejscu, za cienką płytą, znajdowało się łączenie dwóch dębowych bali. Ich czoło było płaskie, ale krawędzie zachowały półokrągły kształt.
Opukałem powierzchnię ściany. Szczelina ciągnęła się przez cały pokój, równolegle do podłogi.
Ponownie, tym razem z całej siły, nacisnąłem wgłębienie. Pod palcami poczułem wyraźną wypukłość. Gorączkowo zacząłem odrywać kawałeczki ściany; kiedy wreszcie odsłoniłem miejsce, w które uderzyła butelka, zobaczyłem błyszczącą, okrągłą powierzchnię o średnicy 3-4 centymetrów. Nie wiedziałem, co to jest. Wyglądało na jakiś metalowy klin, wbity pomiędzy drewniane bale.
Zmiotłem kawałki ściany i znów poszedłem do kuchni. Po raz kolejny dręczyły mnie wątpliwości. Czy rzeczywiście trzeba było nadludzkiej siły, żeby rozbita o metalowy klin butelka roztrzaskała się na tysiące kawałeczków?
Zamyślony patrzyłem za okno. Drzewa rzucały długie cienie, kolorystyka otoczenia zmieniła się na pomarańczowo-różową. Dzień zbliżał się ku końcowi. Popatrzyłem na butelkę. To chyba już szóste dzisiaj. Nie było odwrotu – wyjazd był wykluczony.
Wyszedłem na zewnątrz i zacząłem zamykać drewniane skrzydła okiennic. Nie dbałem o to, co pomyśli Jaszczuk. Bardziej od tego obchodziło mnie własne bezpieczeństwo. Pomimo różnego rodzaju obaw, z przyjemnością obserwowałem zachód słońca, które chowało się za wiszącym nad horyzontem kłębowiskiem chmur. Powietrze trwało w bezruchu. świerszcze odpoczywały przed nocnym koncertem. Od południa dobiegł do mnie żurawi klangor. Jak sięgam pamięcią, zawsze kochałem ten magiczny, przejmujący dźwięk.
Kiedy skończyłem z okiennicami, jeszcze przez kilka minut postałem na zewnątrz. Opędzając się od atakujących mnie komarów i meszek, które tego dnia były wyjątkowo aktywne, poczekałem aż słońce całkowicie skryje się za chmurami. Pomyślałem, że wilga, którą słyszałem rano, jak zwykle się nie myliła i pewnie wkrótce będzie padać. Potem wszedłem do domu, zamknąłem za sobą obydwa zamki, zabezpieczyłem drzwi hakiem i przykręciłem śruby okiennic.
Powoli zapadała noc.
17.
(...)
2
Podoba mi się - nadal. Może nawet bardziej? Opisy są malownicze - nie za długie, ale melodyjne i tresciwe. To tworzy świat, który z łątwością moge sobie wyobrazić. Dialogi to mozna strona tekstu. Doskonale współgrają z narracją 1 os. Całość ciekawa i nie nudna. Postacie wyraźne, charakterem.
Zdażyło mi się coś zauważyć tym razem. Dwa nie odpowiadają a jeden to błąd.
I sprawa z nożem, w opowiadaniu. Zdziwiło mnie, że brutalne słowo "zadźgana" ma w podtekście tak małe narzędzie. Skoro bohater trzymał ten nóż w kieszeni, to raczej dużym nożem nie był, więc pomyślałem, że conajwyżej, mogła zostać pocięta... Ale to moje odczucie.
Zdażyło mi się coś zauważyć tym razem. Dwa nie odpowiadają a jeden to błąd.
zdanie poprawne, ale ta bliskość mnie i mieć dziwnego wydzwięku nabiera...Popatrzył na mnie jakby znów zaczynał mieć mnie dosyć.
Odnośnie = odnaszące się do czegoś. W tym wypadku do jest użyte błędnie. Często używane jest do / dla w miejscach, gdzie jest niepotrzebne. Z tekstu jasno wynika, że te odnoszenie było wobec zachowania bohatera.odnośnie do mojego
I sprawa z nożem, w opowiadaniu. Zdziwiło mnie, że brutalne słowo "zadźgana" ma w podtekście tak małe narzędzie. Skoro bohater trzymał ten nóż w kieszeni, to raczej dużym nożem nie był, więc pomyślałem, że conajwyżej, mogła zostać pocięta... Ale to moje odczucie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
O! "do" wypisał już Marti 
Uuuuaaa
Fajne
Chyba nie mam nic więcej do powiedzenia. Wciąga choć nie wiem nawet, czy wrzucałeś coś z tego wcześniej a już na pewno tego nie czytałam
Zaczynam od środka i jest fajnie 
Co się będę rozpisywać, skoro Marti wyraził to bardzo dobrze.
Dobrze napisane i ciekawe.
Pozdrawiam serdecznie

czy za "kroków" nie powinna być kropka?Odwróciłem się na pięcie i zrobiłem kilka kroków
– Nie powinien był pan się tu sprowadzać.
Uuuuaaa
Fajne

Chyba nie mam nic więcej do powiedzenia. Wciąga choć nie wiem nawet, czy wrzucałeś coś z tego wcześniej a już na pewno tego nie czytałam


Co się będę rozpisywać, skoro Marti wyraził to bardzo dobrze.
Dobrze napisane i ciekawe.
Pozdrawiam serdecznie

"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
5
Nic odkrywczego nie potrafię powiedzieć, poza oczywistym stwierdzeniem, że dostaliśmy kawałek dobrego rzemiosła. Nie będę powtarzał komplementów poprzedników :wink: . Idę do księgarni, a jeśli całość okaże się gorsza od fragmentów
, to... napiszę opowiadanie, w którym pewien pisarz pada ofiarą zawiedzionego czytelnika
!
Trzymaj się!


Trzymaj się!