- To koniec! Jest ich za dużo!
- Dokładnie milion trzysta pięćdziesiąt – stwierdził generał Langdon, patrząc na ostatni raport.
- I jest pan taki spokojny? A może ma pan jakiś pomysł?
- Nie. Nie mam.
- Rany boskie! – nie panował nad sobą pułkownik Vernet. – W naszą stronę leci ponad milion wrogich statków kosmicznych. Ich załogi wcale nie są do nas przyjaźnie nastawione - ostatnie sygnały były aż nazbyt oczywiste. Za dziewięć, dziesięć dni dotrą na obrzeża Układu Słonecznego.
Siedzieli w grobowej ciszy w ciemnej sali obserwatorium. Sondy kosmiczne co kilka sekund przesyłały najnowsze informacje o zbliżających się najeźdźcach z odległej galaktyki. Grupa ludzi patrzyła bezradnie na ekrany monitorów potwierdzających, że wróg powoli, ale nieubłagalnie, zmierza w stronę Ziemi. W końcu odezwał się prezydent:
- Czy inne państwa mają jakieś propozycje działania?
- Nie.
- Tak myślałem.
Opadł ciężko na krzesło. Twarz ukrył w dłoniach. Ciekawe – pomyślał – czy kiedy człowiek strzela sobie w łeb, to bardzo cierpi. Miał nadzieję, że nie. Tymczasem do sali wkroczył wysoki, ciemnoskóry mężczyzna. Zwrócił się bezpośrednio do prezydenta:
- Mam pewną propozycję…Zechce jej pan wysłuchać?
- Tak, profesorze Hardword. Cóż mi innego pozostało – westchnął. Powoli przyzwyczajał się do myśli, że mały pistolet, spoczywający teraz w trzeciej szufladzie biurka w jego gabinecie, rozwiąże wszystkie problemy i zabierze go w inne miejsce. Oby nie gorsze.
- Uważam, że należy zniszczyć statki obcych zanim dolecą do Jowisza.
Ktoś zaśmiał się głośno. Kilka osób sceptycznie spojrzało na profesora.
- żeby to było takie proste – warknął generał. – Te istoty nie są głupie. Dobrze wiedzą, do czego służą nam rakiety. Rozwalą je szybciej niż mógłby się pan spodziewać. A przy okazji odpowiedzą nam tym samym.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Tak?
- Gdybyśmy wysłali kilkadziesiąt statków kosmicznych, które dopiero po znalezieniu się w przystępnej odległości od celu, zdetonują bomby Samuela…
- Ależ…
- Wie pan jak to działa. Poczciwa bomba atomowa ma się do niej tak jak zapałki do elektryczności. Jedna wystarczyłaby do wysadzenia około dziesięciu tysięcy statków. W takim razie potrzebowalibyśmy…stu trzydziestu, stu trzydziestu pięciu statków z bombą Samuela na każdym.
- Mamy tyle bomb? – zdziwił się prezydent. – Przecież z jej potęgą rażenia…żaden rząd oficjalnie nie chciał mieć z tym nic wspólnego.
- Co oznacza, że każdy kraj dysponuje kilkoma egzemplarzami. Jeśli zmobilizujemy świat i zjednoczymy siły…
- Uważa pan, że inni zechcą współpracować?
- A mają inne wyjście? Tu chodzi o dobro – a raczej przetrwanie – całej planety! Nie ma czasu na pieprzone kłótnie o przywództwo i równowagę sił!
- Racja.
-Oby tak było.
- Znając Rosjan…
- Cisza! – zagrzmiał generał. – I profesor sądzi, że to się powiedzie? Obcy nie zaatakują wcześniej naszych statków?
- Tak – odrzekł. – Garstka statków przeciwko milionowej potędze? Uznają naszych, co najwyżej za rozjemców próbujących uzyskać porozumienie. To zgodne z logiką, a oni patrzą na wszystko rozumowo. Nie twierdzę, że w ostateczności nie odpowiedzą na atak. Jednak moim zdaniem nie nastąpi on szybciej niż nasze obiekty znajdą się w bardzo bliskiej odległości. To wystarczy. Widzi pan…tamten statek nie na darmo przybył na Ziemię. Chcieli się dowiedzieć, z kim mają do czynienia, jaką bronią dysponujemy …
- Ha! – krzyknął pułkownik Vernet. – Pięćdziesiat lat temu nie było jeszcze mowy o bombie Samuela!
-…Ale nam też udało się wtedy czegoś dowiedzieć.
- No, tak – prychnął prezydent. – Misja zakończona sukcesem, właśnie widzę. Co odkryli nasi szpiedzy?
- Obcy nie potrafili rozgryźć pewnych ludzkich zachowań. Choć są od nas inteligentniejsi, to jednak irracjonalne działania ludzi nie mieszczą się w ich czaszkach – Hardword zaśmiał się w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. – Nie rozumieją Gautów.
- Zaraz…czy chce pan powiedzieć…
- Zdziwiony? To chyba jasne jak słońce, że w chwili detonacji bomby Samuela wszystko w promieniu setek tysięcy kilometrów zostanie zniszczone. łącznie ze statkiem macierzystym.
- Szybko znajdziemy ochotników?
- Już to zaplanowałem.
Kilka minut później profesor Hardword opuścił obserwatorium. Wezwał swojego asystenta, który przybiegł niemal natychmiast, dysząc ciężko jakby właśnie zakończył maraton. Spytał tylko:
- Udało się?
- Tak. Przekonałem ich. Zaczynamy szukać Gautów.
- Hmm…
- Nie słyszałeś nigdy tej nazwy. No tak…Dawno temu w twoim kraju takich ludzi określano inaczej. Kamikadze.
Młody mężczyzna o imieniu Evan siedział przed telewizorem i patrzył tępo w ekran telewizora. Model chyba sprzed potopu. Ponuro słuchał histerycznego głosu spikerki w wiadomościach. Nie umiała ukryć jak bardzo się boi. Ludzkość czeka zagłada. Obcy nadchodzą. No trudno – pomyślał w duchu. Jemu wszystko jedno. Urodził się, jako biedak i jako biedak umrze. Ale przynajmniej innych spotka podobny los. Nagle obraz w telewizji się zmienił. Histeryczka z serwisu informacyjnego zniknęła. Pojawił się ktoś nowy. Jego twarz była dziwnie zamazana, zupełnie jakby stał za mgłą. Odezwał się. Miał cichy, spokojny, a jednak niepokojący głos. Zwracał się bezpośrednio do niego.
- Człowieku! Czy często masz wrażenie, że urodziłeś się na próżno? Przyszłość nigdy nie stała przed tobą otworem. Ani wielkiej kariery, szczęścia rodzinnego, spełnienia marzeń. Tylko pustka. Zaczynasz wierzyć, że twoje geny…
Smutna, ciemnowłosa kobieta siedziała właśnie w kawiarni, gdy w telewizorze zawieszonym na ścianie, puszczono komunikat specjalny. Ona także czuła, jakby głos mówił wprost do niej, Amandy Bernes.
…nikomu się już nie przydadzą. Twoi rodzice byli złymi rodzicami. A ty, łudzisz się, że mógłbyś być lepszym? Nie. Będziesz tylko powielać ich błędy. Historia zatoczy krąg. Nie lepiej przerwać spiralę złych zdarzeń. Zrezygnować, odejść…
Stary Joe słuchał komunikatu w radiu. Spojrzał na puste, zimne mieszkanie. Jego własne.
…na zawsze. Opuścić swój dom, bez cienia smutku. I cóż, że za chwilę może on zniknąć z powierzchni ziemi. Nic cię w nim nie trzyma…
Mark Wilkinson przechodził przez ulicę, kiedy usłyszał wiadomość z ogromnego telebimu. Ludzie skupieni wokół niego zachłannie wsłuchiwali się w każde wypowiadane przez anonimową postać słowo. On też przystanął.
…Zawsze powtarzano ci, że do niczego się nie nadajesz. Może jednak chciałbyś opuścić ten świat ze świadomością, że coś osiągnąłeś. że coś po tobie zostanie. Wieczny ślad! Będziesz walczył o przetrwanie całego gatunku ludzkiego. Twoje geny nie są bezużyteczne. Zgłoś się! Ku chwale ojczyzny!
Komunikat się skończył. Inny głos powiedział, gdzie i kiedy mają się stawić ochotnicy. Stojący w ciemnym gabinecie profesor Hardword pomyślał, że znalezienie stu trzydziestu pięciu pilotów – samobójców, to rzecz o wiele łatwiejsza niż się komukolwiek wydaje. Obcy nie rozumieją, jak można pragnąć śmierci. Nie znają uczuć. Nie czują bólu, cierpienia, poczucia beznadziei, pustki, smutku. Są umysłami w czystej postaci. Tym lepiej dla ludzi.
Budynek agencji CNG mieścił się na Dziesiątej Alei w jednym z drapaczy chmur, którymi szczyciło się miasto. Amanda nieuchronnie zbliżała się do celu. Wahanie? Tylko zwykły żal. Spotkała po drodze przerażoną kobietę biegnącą w pośpiechu przez jezdnię z dwójką małych dzieci. Jedno tuliła w ramionach. Mnie nigdy coś takiego nie spotka – pomyślała z goryczą. Weszła do środka. Znalazła się w jasnym, cichym holu. Grupa ludzi w milczeniu wykonywała swoją pracę. To stąd wysłano komunikat…Nie czekała długo na reakcję. Błyskawicznie pojawiła się przed nią pracownica agencji z uśmiechem pytając, w jakiej sprawie przyszła.
- Komunikat – wykrztusiła Amanda. – Postanowiłam się zgłosić.
Czy to złudzenie, czy naprawdę przez moment wszyscy obecni spojrzeli wprost na nią. Jedna osoba wyglądała jakby jej żałowała. Nienawidzę, gdy ludzie mnie żałują – pomyślała w duchu, przypominając sobie ciotkę Tessy. ,,Kochanie, a ty jeszcze nie wyszłaś za mąż ?” Ktoś inny zaczął klaskać. Pozostali po chwili zrobili to samo. Zdumiona Amanda nie wiedziała, jak ma się w takiej sytuacji zachować. Z jednej strony czuła dumę, że zrobi coś dla świata – ona sama! – a z drugiej odczuwała do siebie odrazę. Ci ludzie wiedzą, że jest zerem, skoro tu przyszła.
Zaprowadzono ją do dużego pomieszczenia, w którym przy długim stole zebrało się już wielu ludzi. Amanda usiadła obok bladego chłopaka o jasnych oczach. Lekko się trząsł. Dlaczego więc przyszedł? – zapytała samą siebie. Po swojej drugiej stronie miała za sąsiada lekko znudzonego mężczyznę w zmiętej koszuli. Patrzył niewidzącym wzrokiem w nieokreślony punkt na podłodze. Jego myśli krążyły daleko stąd. Naprzeciw niej siedział ponury, starszy człowiek, sprawiający wrażenie, jakby mu było obojętne, co przyniesie przyszłość. Oto jacy ludzie się tutaj zjawili. A ja wśród nich – pomyślała gorzko. W tym momencie do sali wszedł profesor Hardword. Usiadł na honorowym miejscu u szczytu stołu. Kiedy się odezwał, wielu wzdrygnęło się na dźwięk jego głosu – poznali go. To on był ową niewyraźną postacią z komunikatu.
- Panie i panowie. Jesteście bohaterami narodowymi. Wiem, że brzmi to banalnie, ale właśnie wy możecie ocalić ludzkość. Wy i tylko wy! Nie zostało nam już dużo czasu, dlatego od razu zdradzę wam cały plan. Liczę, że się z nim zgodzicie, choć w tym momencie możecie się jeszcze wycofać. Witajcie na pokładzie, Gauci!
Trochę już spokojniejsza prezenterka telewizyjna właśnie mówiła w wiadomościach o ,,ostatniej nadziei świata”.
- Czy Gauci nas ocalą? – pytała ze łzami w oczach miliony ludzi zgromadzonych przed telewizorami i telebimami. To śmieszne, jak łatwo wzbudzić w ludziach nikłą nadzieję, że będzie lepiej, chociaż nikt nie daję im co do tego żadnej gwarancji. Tonący brzytwy się chwyta – mruknął prezydent. Otworzył szufladę dębowego biurka. Mały pistolet spokojnie leżał na swoim miejscu i czekał na właściwy moment. Mężczyzna wzdrygnął się lekko i szepnął: Boże! Dlaczego akurat za mojej kadencji!
Dzień ten nadszedł szybciej niż się spodziewała. Amanda nawet w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie takiej chwili. żegnana przez salutujących żołnierzy, milczących polityków, generałów i naukowców, weszła na pokład statku kosmicznego by ruszyć w ostatni rejs. Miała nadzieję, że ludzie będą pamiętać, o tym, co dla nich zrobiła.
Evan, przed wejściem do kosmicznego pojazdu, pomachał stojącym na lotnisku ludziom. Prawdziwy bohater powinien pokazać reszcie świata, że się nie boi. Za godzinę telewizja dostanie pozwolenie na puszczenie filmu z ich odlotu. Niech miliony zapamiętają go takim, jakim był teraz. Bohaterem narodowym.
Mark nieśmiało zmierzał w stronę swojego statku. Nie zwracał uwagi na obserwatorów stojących w tyle, obserwujących jak idzie na śmierć. Ludzie kochają takie rzeczy. Choć Gauci otrzymali rozkaz, aby założyć kaski ochronne tuż przed startem, chłopak włożył go już teraz. Nie chciał pokazywać twarzy. Co komu do tego, kim jest?
Stary Joe szedł w stronę ,,swojej trumny” bez większego entuzjazmu, ale też bez strachu. Po prostu zamierzał zrobić to, o co go poproszono. Przynajmniej tyle…Ale nawet to nie uspokoi sumienia. Tylko śmierć może przynieść ukojenie.
Zaczęło się!
Ludzie z wypiekami na twarzy oglądali jak sto trzydzieści pięć statków kosmicznych na zawsze opuszcza Ziemię. Co minutę startował kolejny. Twarze pilotów – zabójców miganych na wszystkich ekranach. Kiedy Evan pomachał na pożegnanie obecnym na lotnisku przedstawicielom rządowym, tłumy przed telewizorami biły brawa. Tak, to jest prawdziwy bohater.
- Obcy są już na obrzeżach Układu Słonecznego! – grzmiał generał, obserwując małe złowrogie punkciki na ekranie monitora w głównym obserwatorium.
- Nasi powinni zwiększyć tempo. Czy wszyscy pamiętają instrukcje?
- Oto bym się nie martwił, panie prezydencie – powiedział Hardword.
- A jeśli któryś nie przyciśnie guzika? – dopytywał się prezydent.
- Statek wybuchnie automatycznie po przekroczeniu pewnej krytycznej odległości. Proszę się nie martwić. żadna bomba się nie zmarnuje.
- Czy oni o tym wiedzą?
- Oczywiście. Tłumaczyłem im, że mogą nacisnąć guzik tylko w sytuacji, kiedy obcy zbliżą się do nich szybciej niż wynika z naszych ustaleń. W przeciwnym wypadku nie będą musieli tego robić.
- Oby wszystko się dobrze skończyło – jęknął prezydent. Nie miał nic przeciwko temu, żeby dożyć dziewięćdziesiątych urodzin.
Stary Joe siedział za sterem kosmicznej maszyny. Czuł się trochę jak pilot myśliwca. To dobra śmierć – pocieszył się w myślach. Jako młody chłopak zaczytywał się w książkach o pilotach wojskowych z czasów drugiej wojny światowej. I ci słynni kamikadze! Teraz mógł poczuć się jednym z nich.
Evan przyozdobił swoją kabinę plakatami komiksowych bohaterów. Lubił myśleć o sobie jak o bohaterze. Cóż za głupota! – skarcił się w duchu. – W rzeczywistości był tylko anonimowym pracownikiem wielkiej korporacji, popychadłem szefa i reszty zespołu. ,,Evan to zrobi szefie!” Oczywiście, jak zwalić najgorszą robotę to na niego. A Kate? I tak zostawiłaby go dla Toma. Nie mógł się z nim równać. Miał nadzieję, że będzie płakać po jego śmierci. Pewnie zacznie potem opowiadać koleżankom i sąsiadkom, że kiedyś spotykała się z pilotem – samobójcą. Kobiety są takie płytkie i nieskomplikowane.
Mark nie myślał o niczym szczególnym. Przypominał sobie odległe obrazy z przeszłości. Wakacje na farmie dziadka. Wyjazd do college’u. Ostatnia kłótnia z ojcem. ,, Ty idioto! Chcesz studiować historię sztuki?’’ Teraz to już nieistotne. Nie pójdzie na uniwersytet.
Amanda wciąż nie dowierzała, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze kilka dni temu była trzydziestoośmioletnią bibliotekarką, samotnie mieszkającą w wynajętym, obskurnym mieszkaniu. Pani Hampton nie doczeka się zaległego czynszu. No i dobrze. Stara wiedźma. Zawsze patrzyła na nią z politowaniem jak na kogoś drugiej kategorii. A ukochana cioteczka Tess pewnie teraz narzeka na nią przyjaciółkom. Przegrana, samotna, z niewielką pensją. Z tej dziewczyny nigdy nie było żadnego pożytku.
Mijały kolejne minuty, godziny, dnie.
- To niemożliwe! – ryknął generał. – Jakim cudem tak szybko pokonali odległość między Plutonem a Saturnem. Niedługo dotrą do Jowisza. Jakiego sprzętu używają? Nasi minęli Marsa i powoli zmierzają w stronę Jowisza. Jednak patrząc na tempo tamtych…Spotkanie może nastąpić za kilkanaście, a może nawet kilka godzin!
- Generale, mam niepokojącą wiadomość. Prędkość, z jaką poruszają się statki obcych nie jest jeszcze maksymalna. Chyba przyspieszają! Mój Boże!
Ludzie oderwali się od swoich zajęć. Chyba nikt w takiej chwili nie mógł skupić się na pracy. Za kilka godzin rozstrzygną się losy Ziemi. Jeśli plan się nie powiedzie, a Gauci nie powstrzymają obcej armii…Zgromadzeni w dużych skupiskach, stali na każdej ulicy, gdzie tylko ustawiono olbrzymie telebimy. Inni zbierali się w barach, kawiarniach, biurach a nawet urzędach, aby obejrzeć bitwę o Ziemię. Ciekawe, że nikt nie chciał być sam. Razem od razu robiło się raźniej. Wstępowała nadzieja.
Prezydent razem z generałem, profesorem Hardwordem i resztą ekipy powołanej w sztabie do spraw kryzysowych, siedzieli w centralnym obserwatorium.
- Gauci będą musieli wcześniej interweniować – stwierdził sucho prezydent.
- Zgadzam się. Ale może to i dobrze – odparł profesor. – Dla nich im szybciej, tym lepiej. Za jakieś…dwie, trzy godziny będzie już po wszystkim. Mam nadzieję.
Evan zaczynał tracić nerwy. Złowrogie punkciki z zawrotną szybkością zmierzały w jego kierunku. Nie leciały gęsiego, ale w długich kolumnach, nawet po sto tysięcy statków w każdej. Tworzyły, ciągnący się przez kilkaset tysięcy kilometrów, mur, przez który nic się nie przebije. Są coraz bliżej. Bał się. Dobrze wiedział, że żaden z niego bohater. Chciał się napić, ale tak trzęsły mu się ręce, że wylał na siebie cały napój. Może bycie pomiatanym pracownikiem firmy cateringowej nie było aż takie złe jak sądził?
Amanda oddychała z trudem, jak gdyby zaczynało jej brakować powietrza. Właśnie dotarło do niej, że obcy zbliżają się szybciej niż przewidywał profesor. Dobrze wiedział, co to oznacza. Spojrzała na srebrny guzik i głośno przełknęła ślinę. Zginie. A kto ma zginąć, jeśli nie ty, idiotko! – krzyknęła głośno. – Przecież nie tamta kobieta z dwójką małych dzieci! One jej potrzebują? A ty? Komu jesteś potrzebna? Zaczęła płakać.
Patrzący na olbrzymi ekran chłopiec zapytał stojącą obok matkę:
- Mamo, kim są Gauci!
- Bohaterami, synku. Ludźmi, którzy mogą uratować świat.
- Jak Batman?
- Tak.
- A jak Superman?
- Też.
- To ja też chciałbym być Gau…
- Nigdy! Nawet tak nie mów! - wrzasnęła tak głośno, że kilka osób spojrzało na nią z irytacją. Mężczyzna stojący kilka metrów dalej, od dłuższego czasu przypatrywał się zdjęciom Gautów, wsiadających na pokład statków kosmicznych. Jego uwagę przykuł ponury starszy facet z zachmurzoną miną. Nie był aż tak stary, na jakiego wyglądał. Miał, o ile go pamięć nie myliła, pięćdziesiąt sześć lat. Wyglądał na siedemdziesiąt. Joe, dręczy cię sumienie – szepnął z satysfakcją.
Dziennikarka telewizyjna pytała stojących przy telebimie obserwatorów, co sądzą o pilotach – samobójcach.
- Myślę, że…są chlubą naszego narodu. Są gotowi umrzeć dla dobra świata. To…no, nie każdy by się na to zgodził, prawda? – spytał pryszczaty chłopak, co, do którego nie miało się wątpliwości - on sam dla nikogo by się nie poświęcił.
- A ja tego nie pochwalam, choć wiem, że nie mamy innego wyjścia.
- Z czym się panu kojarzą słowa ,,pilot – samobójca”?
- Z terrorystami. Oni też dla ,,większego dobra” zabijali ludzi, siebie przy okazji też i uważali się za bohaterów. Kwestia punktu widzenia.
- Jak pan może porównywać takie rzeczy? – oburzyła się starsza kobieta.
- Z punktu widzenia obcych, nasi piloci są takimi terrorystami, którzy chcą ich wszystkich wysadzić. Tyle, że dla nas to jest dobre. Tak samo myślą terroryści!
- I myśli pan, że nasi z zimną krwią czekają na ten moment? że są fanatykami?
- Po prostu próbuje wytłumaczyć działanie tego mechanizmu. Piloci – samobójcy muszą być twardzi i gotowi na śmierć. To chyba jasne?
Nikt już nie podejmował dyskusji. Fakt – pomyśleli wszyscy. – Słaby człowiek nie mógłby wyruszyć w taką podróż.
Evan otarł chusteczką pot spływający strużkami z czoła. A zawsze wydawało mu się, że tylko wysiłek fizyczny jest tak wyczerpujący. Chciał, żeby to wreszcie się skończyło. Spojrzał na licznik prędkości. Jeszcze tylko kilka minut i będzie mógł nacisnąć guzik. Obcy mijają już Jowisza. Koniec jest bliski. Oby to było szybkie i bezbolesne. Najgorsze jest oczekiwanie.
Stary Joe zupełnie spokojnie siedział w swojej kabinie. Tuż nad ekranem umieścił zdjęcie żony i syna. Gdyby nie był wtedy pijany… Dlaczego los jest taki niesprawiedliwy? Dlaczego wziął ich, a nie jego? Zasłużył na śmierć. To on prowadził ten przeklęty wóz. To była jego wina! Za chwilę ich zobaczę – pomyślał. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy od piętnastu lat.
- Boże, jeszcze kilka minut! Już tego nie wytrzymuję – narzekał prezydent. Nikt inny się nie odzywał. – Dlaczego to tak długo trwa?
- Cierpliwości – odrzekł cicho profesor Hardword. – Zachowuje się pan tak, jakby to pan siedział w jednym ze statków. Mam nadzieję, że pański syn zachowuje zimną krew.
Odwrócił się i spojrzał na zszokowanego prezydenta:
- Statek numer sto jeden. Mark Wilkinson. Zostały mu jakieś cztery minuty.
Niestety Mark bardzo przypominał ojca. Tchórzliwy jak pies. Tak o nim mówiono. Tyle, że ojciec został prezydentem, a on w dalszym ciągu był tylko przynoszącym wstyd rodzinie wyrzutkiem. Rozpłakał się. Dobrze, że nikt tego nie widzi. Czy nie da się zatrzymać tego cholernego statku?
Stary Joe w napięciu czekał na znak na fioletowym ekranie, że może nacisnąć guzik. Przeklęte szkarady z obcej galaktyki! Gińcie! A ja razem z wami! – krzyknął. Rozpierała go duma. Był żołnierzem pełną gębą. I umrze jak na żołnierza przystało.
Evan, w dalszym ciągu spocony i trzęsący się ze strachu, patrzył to na ekran, to na guzik. Minuta! Tylko minuta! Boże, miej mnie w swojej opiece.
Amanda słuchała na cały regulator symfonii Beethovena, w nadziei, że zagłuszy własny strach. Bezskutecznie. Nawet nie zauważyła, kiedy jej ciche zawodzenie zamieniło się w krzyk rozpaczy. ,,Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.’’
Mark pomyślał o ojcu. Nie zdążył się nawet pożegnać.
Profesor Hardword w napięciu patrzył na ekran. Jeszcze kilkanaście sekund. Czy podjął właściwą decyzję?
Po drugiej stronie Układu Słonecznego, gdzieś za Plutonem, został jeden jedyny statek obcych. Istota, siedząca na małym niebieskim tronie, obserwowała sytuację. Zachowanie tych dziwnych stworzeń zawsze wydawało się jej niezrozumiałe. Mają jakiś plan. W jaki sposób zamierzają garstką statków powstrzymać wielką armię? Dysponują bronią dalekiego zasięgu? Tak czy inaczej, statki wroga zostaną zniszczone. Niczym zachłanny wiedzy badacz, z ciekawością oczekiwał na wynik eksperymentu.
Profesor pomyślał o swoim przeciwniku, a potem o towarzyszach niedoli. Statki, bomby, wybuchy – ludzie, przecież nie o to tutaj chodzi!
Amanda wrzeszczała tak głośno jak jeszcze nigdy wcześniej:
- Pieprzone, inteligentne ludziki! Nic nie czujecie! Może was nawet nie obchodzi, że za chwilę wszyscy zginiemy! Wy i my! Nie znacie uczuć. Nawet nie wiecie, co tracicie!
Nie mogła już dłużej.
Miliardy ludzi na Ziemi wstrzymały oddech. Amanda wrzeszczała histerycznie. Joe śmiał się na cały głos. Mark płakał. Evan trząsł się jak osika. Wszyscy w jednym momencie nacisnęli guzik. Podobnie jak pozostali Gauci.
A potem nastąpił niewyobrażalny…HUK. Potężny, wszechogarniający, wprost nie do opisania. Mieszkańcy odległych galaktyk w pierwszej chwili pomyśleliby, że to wybuch supernowej. Ale nie, to jednak coś innego. Zdecydowanie mniejszego, lecz tak samo widowiskowego. Tylko co?
Na to pytanie odpowiadała sobie teraz Istota z głównodowodzącego statku. Przegrana? Porażka nic nie znaczy w porównaniu z wiedzą, o jaką wzbogaciła się po nieudanej inwazji na Ziemię. Ciekawe. Te stworzenia mają w sobie coś niepojętego. Będzie to wymagać dłuższych badań. Nie szkodzi.
Jedyny ocalały statek obcych opuścił Układ Słoneczny, pozostawiając za sobą strzępy pyłów, pozostałości kosmicznych pojazdów oraz poległych ziemskich bohaterów.
Ku chwale ojczyzny!
Dodane po 4 minutach:
Sorry ucięło mi trochę tytułu. Może ktoś wyżej dodać, że to opow. psychol./sf, żeby nikt nie oczekiwał obyczajowego?
2
Czytam...
Się... zaraz się... się... posięchlastam
Czytając opowiadanko, miałem przed oczyma filmy "Piąty Element" i "Dzień Niepodległości". Jest schematyczne i brakuje tutaj doświadczenia z używaniem odpowiednich terminów. Jest też masa powtórzeń, które drażnią oczy. To jest "in minus".
Na plus zasługuje świetna rozmowa syna z matką (a dokładnie emocje, jakie owa scena niesie, w porównaniu do zawartości tekstu). Gauci, też dobry pomysł i Bay'owska reżyserka przemówienia, obserwowanego w różnych miejscach przez różnych bohaterów.
Końcówka odstaje jakościowo od całości i jest po prostu lepsza.
Pomysł: 3-
Realizacja: 5 (duża zasługa zastosowanych zabiegów!)
Narracja: 3+ (te powtórzenia są okropne momentami)
Styl: 4-
Ogółem: 4-
PS: to opowiadanko, chociaż schematyczne, mogłoby śmiało zostac rozwiniete do całkiem sporej książki
Państwa nie mogą mieć propozycji. Wiem, że tak się mówi potocznie, ale z punktu widzenia polityki, powinno mówić się o: przedstawicielach władz, wojska, rządu... lub głowy państwa.- Czy inne państwa mają jakieś propozycje działania?
Brakuje znaku zapytania, oraz ostatnie zdanie zacząłbym od nowej linijki, wówczas unikłbys mylenia czytelnika - myśli i dialog mieszają się (narracja).Opadł ciężko na krzesło. Twarz ukrył w dłoniach. Ciekawe – pomyślał – czy kiedy człowiek strzela sobie w łeb, to bardzo cierpi. Miał nadzieję, że nie. Tymczasem do sali wkroczył wysoki, ciemnoskóry mężczyzna.
Ponownie brakuje "?"- Tak, profesorze Hardword. Cóż mi innego pozostało
Tu jest już drażniący błąd, a rozchodzi się o te nieszczęsne statki kosmiczne. Terminologia wojskowa ma zasób słów, które można użyć w tym kontekście, tworząc tekst różnorodnym, a jednak monotematycznym. Są to: jednostki, siły i wyróżnienie np. typów. Niszczyciel (gwiezdny),Gdybyśmy wysłali kilkadziesiąt statków kosmicznych,
Tutaj w kontekście zjawienia się niemal natychmiast, nie leżało mi biegnięcie. Bardziej na miejscu byłoby, że zjawił się i tyle...Wezwał swojego asystenta, który przybiegł niemal natychmiast,
Tego nie zauważyć?Młody mężczyzna o imieniu Evan siedział przed telewizorem i patrzył tępo w ekran telewizora.
Grrrrrr.......... A można tyle zwrotów użyć, tak sformułować zdanie, aby wywalić "się"...Komunikat się skończył.
Budynek agencji CNG mieścił się na Dziesiątej Alei w jednym z drapaczy chmur, którymi szczyciło się miasto.
Się... zaraz się... się... posięchlastam

Zbyt często tego używasz.pomyślała w duchu
Gdyby to był włosy... to w porządku. Oczy powinny mieć kolor.Amanda usiadła obok bladego chłopaka o jasnych oczach
Rozumiem twoją dokładność. Jednak już na początku wiedziałem, ile tych statkó ma być. Wystarczyłoby napisać, że była ich ponad setka. I czytelnik wie, ile ich bylo i tekst nabrałby zgrabności i polotu.Ludzie z wypiekami na twarzy oglądali jak sto trzydzieści pięć statków
Stary - ster. Dysonans.Stary Joe siedział za sterem
W przestrzeni kosmicznej panuje próżnia. Nie da się usłyszeć dźwięku. Ot co. Jest to często powielany błąd w książkach, opowiadaniach i filmach.A potem nastąpił niewyobrażalny…HUK. Potężny, wszechogarniający, wprost nie do opisania.
Czytając opowiadanko, miałem przed oczyma filmy "Piąty Element" i "Dzień Niepodległości". Jest schematyczne i brakuje tutaj doświadczenia z używaniem odpowiednich terminów. Jest też masa powtórzeń, które drażnią oczy. To jest "in minus".
Na plus zasługuje świetna rozmowa syna z matką (a dokładnie emocje, jakie owa scena niesie, w porównaniu do zawartości tekstu). Gauci, też dobry pomysł i Bay'owska reżyserka przemówienia, obserwowanego w różnych miejscach przez różnych bohaterów.
Końcówka odstaje jakościowo od całości i jest po prostu lepsza.
Pomysł: 3-
Realizacja: 5 (duża zasługa zastosowanych zabiegów!)
Narracja: 3+ (te powtórzenia są okropne momentami)
Styl: 4-
Ogółem: 4-
PS: to opowiadanko, chociaż schematyczne, mogłoby śmiało zostac rozwiniete do całkiem sporej książki

„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
3
Jest jeszcze jedna uwaga. W pewnym momencie opowiadania, użyłaś stwierdzenia "Przed potopowy". Otóż, Potop Szwedzki, wprowadził do Polski wiele nowinek technicznych, budowlanych - ogólnie usprawnień. W tamtych czasach, piśmiennictwo i przepływ informacji były bardzo ubogie, to też wiele regionów pozostało w tyle w ww. rozwoju. Różnice, które powstały, dostały miano "przed potopowych". Niektóre podziały technologiczne były widoczne jeszcze na początku XIX wieku. Ten archaizm jest używany do dziś, ale jak widzisz, dotyczy on tylko jednego regionu (ściśle - Polski) i nie ma racji bytu poza granicami naszego kraju, a już tym bardziej w kosmosie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
W pierwszym większym akapicie raczej:
- Rany boskie! – nie panował nad sobą pułkownik Vernet [chyba ciut zręczniej byłoby: "pułkownik Vernet nie panował nad sobą].– W naszą stronę leci ponad milion wrogich statków kosmicznych. Ich załogi wcale nie są do nas przyjaźnie nastawione - ostatnie sygnały były aż nazbyt oczywiste. [po pierwsze nie wiem, jakie sygnały, a pod drugie - jeśli zostawiać zdanie o sygnałach, to chyba warto byłoby wyrzucić "wrogich" z pierwszego.
To tak na marginesie. Szczegółów się nie będę czepiał, bo tekst jest na tyle dobry, że korekta dałaby sobie z nim radę. Kilka ogółów:
1. Jak dla mnie za dużo tego pistolecika i samobójczych myśli prezydenta (już abstrahując od tego, że nie bardzo wiem, dlaczego miałby popełnić samobójstwo, a nie - chociażby - prowadzić naród do walki, nawet, jeśli miałaby ona być skazana na niepowodzenie),
2. Trochę mnie zastanawia, w jaki sposób tak szybko wyszkolono gautów. Prowadzenie statku kosmicznego nie należy do najłatwiejszych czynności. Jeśli dobrze pamiętam, od podjęcia decyzji o wyprawie gautów do momentu przylotu obcych miało minąć około dziewięciu dni. Można było coś wspomnieć o tym. Albo założyć, że statki są wystrzeliwane i lecą same, a jedyną czynnością, jaką powinien umieć zrobić gaut, to naciśnięcie guzika.
3."Uśmiechnął się. Po raz pierwszy od piętnastu lat." Nie lubię tego typu zdań. Nawet jeśli ktoś dałby radę w ogóle nie uśmiechać się przez tak długi czas, to i tak pachnie mi to patosem.
4. Zakończenie, niestety, mnie trochę rozczarowało. Wszystko się udało, BUM i koniec. Miałem nadzieję, że stanie się coś nieprzewidzianego (na przykład obcy przyśpieszą, z prędkością światła miną gautów, zabiją wszystkich ziemian i odlecą, a wtedy nieudacznicu wrócą na ziemię i będą musieli rozmnożyć się, dając początek cywilizacji ludzi przegranych i nieszczęśliwych).
I na koniec pytanie: skąd tytuł? O ile rozumiem, lecieli z Ziemi gdzieś w okolice Jowisza, czyli dokładnie w przeciwnym kierunku, niż "w stronę Słońca"... No, chyba, że to taka metafora, ale wtedy nie bardzo pasuje "ostatnia podróż"...
Poza tym - nieźle. Dość gładko napisane i czyta się dobrze.
- Rany boskie! – nie panował nad sobą pułkownik Vernet [chyba ciut zręczniej byłoby: "pułkownik Vernet nie panował nad sobą].– W naszą stronę leci ponad milion wrogich statków kosmicznych. Ich załogi wcale nie są do nas przyjaźnie nastawione - ostatnie sygnały były aż nazbyt oczywiste. [po pierwsze nie wiem, jakie sygnały, a pod drugie - jeśli zostawiać zdanie o sygnałach, to chyba warto byłoby wyrzucić "wrogich" z pierwszego.
To tak na marginesie. Szczegółów się nie będę czepiał, bo tekst jest na tyle dobry, że korekta dałaby sobie z nim radę. Kilka ogółów:
1. Jak dla mnie za dużo tego pistolecika i samobójczych myśli prezydenta (już abstrahując od tego, że nie bardzo wiem, dlaczego miałby popełnić samobójstwo, a nie - chociażby - prowadzić naród do walki, nawet, jeśli miałaby ona być skazana na niepowodzenie),
2. Trochę mnie zastanawia, w jaki sposób tak szybko wyszkolono gautów. Prowadzenie statku kosmicznego nie należy do najłatwiejszych czynności. Jeśli dobrze pamiętam, od podjęcia decyzji o wyprawie gautów do momentu przylotu obcych miało minąć około dziewięciu dni. Można było coś wspomnieć o tym. Albo założyć, że statki są wystrzeliwane i lecą same, a jedyną czynnością, jaką powinien umieć zrobić gaut, to naciśnięcie guzika.
3."Uśmiechnął się. Po raz pierwszy od piętnastu lat." Nie lubię tego typu zdań. Nawet jeśli ktoś dałby radę w ogóle nie uśmiechać się przez tak długi czas, to i tak pachnie mi to patosem.
4. Zakończenie, niestety, mnie trochę rozczarowało. Wszystko się udało, BUM i koniec. Miałem nadzieję, że stanie się coś nieprzewidzianego (na przykład obcy przyśpieszą, z prędkością światła miną gautów, zabiją wszystkich ziemian i odlecą, a wtedy nieudacznicu wrócą na ziemię i będą musieli rozmnożyć się, dając początek cywilizacji ludzi przegranych i nieszczęśliwych).
I na koniec pytanie: skąd tytuł? O ile rozumiem, lecieli z Ziemi gdzieś w okolice Jowisza, czyli dokładnie w przeciwnym kierunku, niż "w stronę Słońca"... No, chyba, że to taka metafora, ale wtedy nie bardzo pasuje "ostatnia podróż"...
Poza tym - nieźle. Dość gładko napisane i czyta się dobrze.
5
Stefan Darda pisze:I na koniec pytanie: skąd tytuł? O ile rozumiem, lecieli z Ziemi gdzieś w okolice Jowisza, czyli dokładnie w przeciwnym kierunku, niż "w stronę Słońca"... No, chyba, że to taka metafora, ale wtedy nie bardzo pasuje "ostatnia podróż"...
Drogi Stefanie, skąd myśl, że w przeciwną stronę? Układ słoneczny jest heliocentryczny. Planety poruszają się. Gdyby wysłali swoją flotę w stronę Jowisza (wówczas przeciwnie do Słońca), doleciałaby ona w pustą przestrzeń. Zawsze wysyła się wszelkie obiekty kosmiczne (sondy, statki badawcze - w teraźniejszości), w miejsce, gdzie planeta znajdzie się po określonym czasie - to skraca czas podrózy i pozwala na swobodniejsze wejście w atmosfere ( w wypadku lądowania). W tym wypadku lecieliby w strone słońca

„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
6
skoro obcy podejrzewają, że ludzie wyślą na nich najwyżej rakiety, to na plaster im ponad milion statków? kolejna rzecz, na którą warto byłoby zwrocić uwagę, to klasyfikacja: nie wiadomo, jakie to są statki, czy myśliwce (wtedy ich liczba nie dziwi) czy niszczyciele?
podobnie ze szkoleniem gautów - trochę za szybko poszło. być może technika epoki, w której toczy się akcja (jaka to epoka? tego nie wiemy, możemy się tylko domyślać, że to gdzieś w przyszłości), pozwala na wsadzenie do statku kosmicznego człowieka prawie z ulicy - tylko właśnie jakoś nie czuć obecności tej techniki i świata przyszłości.
myślę, że pierwsze skrzypce grają tu uczucia postaci, więc kwestie techniczne to niby takie szczególiki, ale w nich diabeł tkwi.
ogólnie: pomysł nie jest zły, czuję jednak pewien niedosyt. mam wrażenie, że opowiadanie spokojnie mogłoby być dłuższe i bardziej rozwinięte, również psychologicznie. czwórka głównych bohaterów różni się między sobą głównie przeszłością i charakterem, ale motywy ich postępowania są takie same. może warto byłoby i to urozmaicić.
natomiast bardzo spodobało mi się skonfrontowanie opinii społeczeństwa (dla którego gauci to bohaterowie, poświęcający się dla dobra ludzkości i wyrzekający się życia) z rzeczywistością pilotów (którzy de facto nie mają po co żyć i tylko w ten sposób mogą zakomunikować światu, że jednak są jeszcze pożyteczni).
pozdrawiam
podobnie ze szkoleniem gautów - trochę za szybko poszło. być może technika epoki, w której toczy się akcja (jaka to epoka? tego nie wiemy, możemy się tylko domyślać, że to gdzieś w przyszłości), pozwala na wsadzenie do statku kosmicznego człowieka prawie z ulicy - tylko właśnie jakoś nie czuć obecności tej techniki i świata przyszłości.
myślę, że pierwsze skrzypce grają tu uczucia postaci, więc kwestie techniczne to niby takie szczególiki, ale w nich diabeł tkwi.
ogólnie: pomysł nie jest zły, czuję jednak pewien niedosyt. mam wrażenie, że opowiadanie spokojnie mogłoby być dłuższe i bardziej rozwinięte, również psychologicznie. czwórka głównych bohaterów różni się między sobą głównie przeszłością i charakterem, ale motywy ich postępowania są takie same. może warto byłoby i to urozmaicić.
natomiast bardzo spodobało mi się skonfrontowanie opinii społeczeństwa (dla którego gauci to bohaterowie, poświęcający się dla dobra ludzkości i wyrzekający się życia) z rzeczywistością pilotów (którzy de facto nie mają po co żyć i tylko w ten sposób mogą zakomunikować światu, że jednak są jeszcze pożyteczni).
pozdrawiam
7
Martinius pisze:Układ słoneczny jest heliocentryczny. Planety poruszają się. Gdyby wysłali swoją flotę w stronę Jowisza (wówczas przeciwnie do Słońca), doleciałaby ona w pustą przestrzeń.
Nie sposób się z tym nie zgodzić.
Ja jednak pisałem o odczuciu czytelnika, którym jestem. Wiem, że Ziemia jest bliżej Słońca, niż Jowisz. Jeśli taki był zamysł Autorki, że statki wysłane z Ziemi będą leciały w pobliżu Słońca (i tu też - nie w stronę Słońca, ale obok - w przeciwnym razie najprawdopodobniej by wyparowały i w okolice Jowisza nigdy nie dotarły), aby dotrzeć do Jowisza, to powinno być to dość wyraźnie napisane (nie wykluczam, że jest, ale mi umknęło...).
Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz Martiniusie, ale ja uważam, że tego typu naukowe wyjaśnienia powinny być zawarte w tekscie. Nie każdy jest astronomem i ekspertem w dziedzinie lotów kosmicznych. A nawet jeśli jest, to nie zaszkodzi, że zamysł Autora będzie bardziej jasny.
Pozdrowienia!
8
Nic nam nie pozostaje drogi Stefanie, jak stwierdzić, że obaj mamy racje - kwestia punktu widzenia - a ten dla czytelnika (Ciebie i mnie) jest inny 

„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
9
Powtarzać po przedmówcach się nie będę - w dużej części się z nimi zgadzam. Choć nie wiem czemu Martinius czepia się mowy potocznej użytej w dialogach... Dotychczas żyłam w przekonaniu, że to dozwolone, a nawet pożądane. Ale nie o tym mowa.
Najbardziej brakowało mi przedstawienia Gautów. Myślałam, że ich sylwetki będą lepiej zarysowane, czegoś więcej się o nich dowiem - za mało tego dla mnie.
Zabieg z przedstawieniem różnych ludzi słuchających tego komunikatu był naprawdę świetny - to prawda. Ale niestety cała reszta nie była już zbudowana tak ciekawie.
Język też nie był wyszukany, styl wyraźny etc. - choć błędów dużo nie było.
W efekcie wychodzi przeciętnie. Czyli, że nie jest źle:)
Najbardziej brakowało mi przedstawienia Gautów. Myślałam, że ich sylwetki będą lepiej zarysowane, czegoś więcej się o nich dowiem - za mało tego dla mnie.
Zabieg z przedstawieniem różnych ludzi słuchających tego komunikatu był naprawdę świetny - to prawda. Ale niestety cała reszta nie była już zbudowana tak ciekawie.
Język też nie był wyszukany, styl wyraźny etc. - choć błędów dużo nie było.
W efekcie wychodzi przeciętnie. Czyli, że nie jest źle:)
10
EarthIntruder pisze: Choć nie wiem czemu Martinius czepia się mowy potocznej użytej w dialogach
Proszę, wskaż mi zdanie (wyraz), który sugerowałby, że czepiam się mowy potocznej w dialogach. Zapewniam, że autorowi wyjdzie to na dobre - zresztą, Tobie też

„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
11
Czytam...
Cytat:
- Czy inne państwa mają jakieś propozycje działania?
Państwa nie mogą mieć propozycji. Wiem, że tak się mówi potocznie, ale z punktu widzenia polityki, powinno mówić się o: przedstawicielach władz, wojska, rządu... lub głowy państwa.
O to mi chodziło. Prezydent, który nie przemawia oficjalnie posługuje się z całą pewnością mową potoczną jak każdy - inaczej ocierałoby się to o śmieszność.
12
To ja wyjaśniam: Prezydent, osoba (zazwyczaj) wykształcona, pełna respektu i powagi, nie użyłaby takiego zwrotu, który jednogłośnie stwierdza, że jest niedouczona. Pomijając stres, wszelkie warunki i koniunkcje, jakie mogłyby zajść w takiej okoliczności, nie użył by słowa "państwa", tylko pomyślałby o swoich sprzymierzeńcach, a tymi byliby: premierzy, generałowie, prezydenci, królowie, przedstawiciele władz kościelnych... a przede wszystkim. Rządy i organy decyzyjne.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
13
Szkoda, że nie masz ostatniego numeru "Przekroju" gdzie poważny i douczony prezydent Saakaszwili (nie żebym go popierała, to tylko fakty) przed orędziem rozmawia przez telefon żując swój krawat.
Albo nasz prezydent, prawnik, który potrafił powiedzieć "spieprzaj dziadu".
A w opowiadaniu psychologicznym chyba chodzi o realizm.
Albo nasz prezydent, prawnik, który potrafił powiedzieć "spieprzaj dziadu".
A w opowiadaniu psychologicznym chyba chodzi o realizm.
14
Wybacz, ale nasz Prezydent nie jest dla mnie realny, i nie chciałbym tutaj podejmować polemiki, dotyczącej jego osoby.
Realizm, jak najbardziej - ale niech on ma swoją poprawność. A ta nie może rzucać tekstem, o Państwach, bo to nie one decydują o sprawach, a (jak wspomniałem) rządy, głowy państwa, organy etc.
Wierz mi na słowo - byłem kiedyś na wykładzie międzynarodowym, gdzie poruszono problem terroryzmu (zaraz po zamachach w Barcelonie) i nikt nie użył słowa "Państwo". A wykładowców było ponad dwudziestu (różne kraje). Natomiast instytucje - padały z prawa i z lewa.
W takim tekście, słowo "państwo" to całkowite uproszczenie. Sprowadzenie czytelnika do poziomu odbiorcy, który oczekuje niczego. A chyba nie dla takich piszemy. Prawda?
Realizm, jak najbardziej - ale niech on ma swoją poprawność. A ta nie może rzucać tekstem, o Państwach, bo to nie one decydują o sprawach, a (jak wspomniałem) rządy, głowy państwa, organy etc.
Wierz mi na słowo - byłem kiedyś na wykładzie międzynarodowym, gdzie poruszono problem terroryzmu (zaraz po zamachach w Barcelonie) i nikt nie użył słowa "Państwo". A wykładowców było ponad dwudziestu (różne kraje). Natomiast instytucje - padały z prawa i z lewa.
W takim tekście, słowo "państwo" to całkowite uproszczenie. Sprowadzenie czytelnika do poziomu odbiorcy, który oczekuje niczego. A chyba nie dla takich piszemy. Prawda?
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
15
Wierz mi na słowo - byłem kiedyś na wykładzie międzynarodowym, gdzie poruszono problem terroryzmu (zaraz po zamachach w Barcelonie) i nikt nie użył słowa "Państwo". A wykładowców było ponad dwudziestu (różne kraje). Natomiast instytucje - padały z prawa i z lewa.
Zapewne dlatego, że jak piszesz był to wykład międzynarodowy czyli sytuacja nader oficjalna. A mowa tu o rozmowach potocznych.
Z całym szacunkiem, ale większość ludzi, która czytałaby w powieści rozmowę nieoficjalną w stylu:
-Ach, jejku! Jakżeż możesz postępować w tak nieodpowiedni i haniebny sposób?!
-Mogę, albowiem żadna z ustaw, uchwalonych przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej mi tego nie zakazuje. (durny przykład ale nie chciało mi sie zbytnio dumać)
po prostu padłaby ze śmiechu, albo zwyczajnie odłożyła książkę z zażenowaniem.
A tak na koniec...
Wybacz, ale nasz Prezydent nie jest dla mnie realny
