Po drugiej stronie lustra(abstrakcja, tylko dla cierpliwych)

1
Amaretowa suknia śmignęła przed jego oczami. Stara ziemia, podle wymęczone, wysokie blokowiska. Najszarsza szarzyzna. Wszystkie odcienie szarości, ogromna paleta jednej barwy. Stare pokolenie zmieszane z nowym pokoleniem w starym świecie. Pokolenia leżące na brudnych ulicach, przy buchających zgnilizną śmietnikach. Normalne życie wymaga pieczątki wyższego urzędnika. Krwistej pieczątki stamtąd skąd wszystkie pieczątki pochodzą, jak sądzę. Pewnie jest ich tysiące. Potrzebuję tylko jednej. Pieczątka uderza w mięsisty mózg, a błonka amortyzuje cios. Ale stempelki zostają. Wypadam z obiegu, w którym mnie nie ma. Oto zostałem przesunięty na obrzeża życia. Na czole mam numer 80068. Ten numer nie pozwoli mi już wrócić. I coś się spowiło w mózgu, jakby rosół z kaszanki. Spowiło się dziecko, nowa myśl, jeszcze niepomyślana, a już wysłana w przestrzeń.

- Ja wiem, o czym myślisz.

- Jak to? Nie możesz wiedzieć.

- Usłyszałem.

- Nie pierdziel.

- Nie pierdziele.

- No to pierdolisz.

- Też nie.

- To mów, o czym myślałem.

- Myślałeś o tym…jak smakują uda piętnastolatki.

- Ty chory zboczeńcu, kogo ze mnie robisz?!

- Nie moja wina. Pomyślałeś, ja usłyszałem i trudno.

- Więcej nie słuchaj.

Ludzie błądzą. Błądzą cały czas. Nie słuchają serca. Często mówi im niedorzeczne rzeczy, a oni myślą, że nie należy ich słuchać. Kultywuj przejrzystość swej osobowości. Wbij mi kilof w ucho. Stawiaj wykrzyknik na końcu zdania. A także nie bądź uczciwy, bo nikt tu taki nie jest. Twoje zadanie to być dwulicowym, zakłamanym, podstępnym, bezczelnym, niemiłym, nieuczciwym, znieczulonym. Zabrania się współczuć i pomagać. Masz dbać tylko o siebie. Bo jeśli choć na chwile będziesz dobry, uczciwy, na pewno znajdzie się wielu takich, którzy podstawią ci nogę. Zadeptają, wykorzystają cię. W tym miejscu nie ma mają prawa istnieć takie uczucia.

Dom, w którym mieszkam miał być sklepem. Ale fundamenty były złe. Błędy w projekcie, błędy w rozpoznaniu geologicznym, błędy w obliczeniu wytrzymałości gruntu. Pierwszy mieszkalny blok w mieście. Mieszkam w domu, który jest pomyłką.

I oto przyszło to, czego się nie spodziewałem. A raczej za późno spodziewałem się tego, że nie będę się niczego spodziewał. I przyszło nic. Więc idę dalej. Szukać czegoś. Boże, pomóż mi znaleźć to, czego szukam, bo szukam zbyt długo i toczy mnie grzyb. Toczy mnie pleśń i zaraza. Toczy mnie epidemia braku zrozumienia. Toczy mnie koło. Koło się toczy. Ja jestem kołem. I toczę się wokół Ziemii, która jest centrum mojego układu nerwowego. Mam trzy księżyce. Pomóż mi umieć to zatrzymać. Nie potrafię zatrzymać koła, którym jestem. Należę tylko do tego, co wywarło na mnie wpływ. Jestem duchowym metafizykiem. Nie próbuję zjednać sobie ludzi. Co to za ludzie, jak oni żyją. Już nie zrozumiem.



Mały pokoik. Cisza. W tej ciszy tylko zegar miał odwagę przerwać zmowę milczenia. Ale on tu się nie liczył.

- Jak się czujesz?

- W ogóle się nie czuję.

- Dlaczego ty nie słuchasz, nigdy nie słuchasz.

- Słuchałem za długo i za dużo. To dlatego tak się stało.

- Nie sądzę.

- To gąbki, nasączone czyimiś informacjami. Przy ściśnięciu, wypluwają je. Nie chcę być gąbką, a już się nią stawałem.

- Co się z tobą stało? Nie wystarczy już tego uciekania?

- Walka jest kosztowna. Jeszcze nie mogę jej podjąć.

- Wyolbrzymiasz sytuację. Jak długo masz zamiar się ukrywać? Pomyśl o tym, zależy mi.

- Nie mogę tego dłużej słuchać. Też jesteś gąbką.

- Muszę iść.

- Idź! Nie musisz nawet wracać! I nawet, kiedy będzie padał deszcz, nie wezmę parasola. Zmoknę jak debil, bo lubię letni deszcz. A ty pójdziesz ze mną! I zmokniesz jak ja. Bo jesteś tylko głupią dziewczyną w różowym swetrze, niebieskich dżinsach i okularach przeciwsłonecznych. Dam ci kwiaty, a ty powiesz: „O jak ja kocham czerwone róże!”. Bo jesteś prostą, pustą, plastikową laleczką. Nie wracaj ty dziwko!



Jeszcze ostatni buch papierosa, filtr się czerni. I koniec. Czas podróży. Na dworze mróz. Solo ust. Kilka niezdarnych dróg na skróty. Nie wiadomo. Co nieznane niechaj takie pozostanie, a co przyjdzie poznać będzie nieuniknione. Nie szarp się, jeśli wiesz, że niczego nie osiągniesz.



- Przyjdzie ci taki i powie, pożycz dwie łyżeczki kawy. U takiego pożycz, oznacza daj. Dasz i zapomnij o tym.

- No, wczoraj chciał sobie dolewkę zrobić z mojej wypitej kawy.

- A idź w cholerę z takim dziadem, tfu!



Czuję się witalny. Taki pełen życia, tak się czuję, właściwie dość dobrze i bym się wolał tak czuć, a nie inaczej. Bo się dobrze czuję, więc, po co to zmieniać. Po co mam się źle czuć jak mogę dobrze. Tak ogólnie to wolę się czuć niż nie czuć. Bo jak się czuć to tak, żeby czuć, a nie, żeby nie czuć. Generalnie chcę czuć, że się czuję, a nie czuć, że nie czuję. Jednak czucie jest lepsze od nieczucia. Czuć, a nie czuć, no jakaż to różnica… ogromna. No niebagatelna.



- Ej… dlaczego dzisiaj jest poniedziałek? Bo tak się zastanawiam.

- Nie wiem, ale ktoś mi dzisiaj powiedział „dzień dobry”. I cholera nie wiem, o co mu chodziło, czemu mi tak powiedział. Jakby powiedział „wal się” albo „spierdalaj szmato” to bym przynajmniej wiedział, a tak to, kurde właśnie nie wiem. Spiskuje na mnie pewnie.

- Kurna i jeszcze do tego jest 13:14, jakby nie mogła być 14.

- 15. Lepiej, żeby była 15.



Mogę więcej nie ujrzeć światła. Weszłem w cień. żyję teraz w krainie mroku. Spółkuję z podziemnymi stworzeniami, z podziemnymi symulacjami mojej wyobraźni. Nurzam się w wyciętych macicach, oblizuje pępowiny. Spijam resztki owodni, płynów ustrojowych. Wyciągam jelita z martwych ciał i robię z nich sznurki na pranie. Zdejmuję błony z mózgów przedwcześnie zmarłych. Zostań dla mnie. Pozwól mi zrobić z Ciebie umeblowanie.



W moim świecie jesteś gównem leżącym na środku ulicy. Twoje resztki zlizują wygłodniałe psy, a także te, które czują w nim sukę. I mają rację. Bo jesteś tylko synem dziwki. Ty skurwysynie, nienawidzę cię najszczerzej jak tylko potrafię. Twój widok wywołuje u mnie wewnętrzne konwulsje. Odruchy wymiotne stają się nie do opanowania. Pluję żółcią, ropą, krwią. Tak bardzo cię nienawidzę, że dostaję omamów, widzę cię w każdym człowieku. A przez to mam ochotę zarżnąć każdą napotkaną osobę. Nie wiem czy to minie, kiedy cię zabiję. Ale chyba spróbuję się przekonać ty suczy synu. Gdybym mógł wyplenić całą ludzkość jednym przyciskiem – zrobiłbym to. I nie ważne, że zostałbym sam. Z paskudną rupturą między nogami, aż wywęszyłyby mnie wilki i rozszarpały byleby dostać się do wnętrza.

Widać zegar, choć jest już ciemno. To już ta najbliższa godzina, aby zalać się winem. Utonąć w objęciach siarkowych chmur. Paramagnetyczne ognie biegające po budynkach. Spójrz. W górę. Każdemu człowiekowi można przyporządkować kiłę magnetyczną obrazującą orbitalny moment zakłóconego snu. Mięta źle się zaparzyła, będzie trzeba zacząć od nowa. I znów. Autobus wyobraźni niespełniający prawa Ohma i wymagań Unii Europejskiej, wyłamujący się ponad fizykę… ciemność jest niezakłócona.

Ulicę przebiega zmurszały pies wyszczekując drugą zasadę termodynamiki. Lubi pic domestos. W czasie deszczu. Doświadczam galaretowatych uczuć, cos jakby szatkowanie mózgu z Pascalem. To mnie ściska i rozgrzewa. Czuję brzęczący agregat, nie mogę się skupić. Ktoś tu jest, ledwie to widzę, prawie nie słyszę. Za to bardzo wyraźnie czuję i wcale mnie to nie interesuje. Nic nie zdoła przeniknąć, mam niezwykle ściśnięte atomy. Moje filtry chronią mnie przed wszystkim co ludzkie, każdy dogmat umiera po zetknięciu się z tą warstwą ochronną. Wszyscy chcą być normalni wtedy, kiedy robi się najdziwniej. Jeszcze długa, długa podróż. Na szczęście jestem w swoim bąbelku. I nie zmieni tego stara fotografia, na której byłeś jeszcze normalny, ani garnitur, w którym wyglądałeś jeszcze normalnie, ani pióro z czasów, gdy byłeś jeszcze normalny. I umrzesz tak młodo, młodo, strasznie młodo. Patologicznie młodo. Teraz spędzasz czas na czymś co trudno nazwać życiem. Możesz zapomnieć o pięknie, które kiedyś cię otaczało. Masz to już za sobą, wszystko, co miałeś, jest już za tobą.

Potrzebuję chwili uwagi. Mój sen został lekko zmanipulowany. Ktoś skłamał. Nie śnię tego, co powinienem. To nie mój sen. Taki kłamliwy. Odpycham go i próbuję się obudzić, lecz przypominam sobie, że jestem w mieście, w którym nikt się nie budzi. Nigdy się nie budzę śniąc czyjś sen. Jestem kompletny. W moim śnie siedzisz w fotelu, czekasz. Nic nie mówisz. Patrzysz w jeden punkt. Jakbyś nie żyła. Może tak właśnie jest? Dziesięć godzin lotu próżniowego, ciągle brak odpowiedzi.

Znalazłem się w niewielkim pokoju. Siedziałem jakby na słomianym krześle. Może raczej wiklinowym. Obok mnie były dwa inne krzesła, zajęte. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłem się ruszać. Mój wzrok nie był w najwyższej formie… właściwie widziałem tylko zarysy postaci. Wtedy usłyszałem pytanie: - Kim jesteś i co tu robisz?

- Jestem instruktorem intelektu. – Odpowiedziałem.

- Wyjaśnij to.

- Mój instrument… intelligence service… nie pamiętam.

Chwilę później moje oczy zalała ciemna fala i pogrążyłem się w śnie, z którego prawdopodobnie nie obudziłem się jeszcze.

Czyżby pewne zdarzenia umknęły w mroku pamięci? Chyba tak. Są rzeczy, których nie mogę sobie przypomnieć. Coś pomiędzy czymś. Coś, co nagle się urywa. Po jakimś czasie wraca, lecz co się działo, gdy nie było? Tego właśnie nie mogę wyłuskać spomiędzy szpar fałdów mózgowych.

Byłem tam z ludźmi i nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło. Mogłem skupić się na obrazie, a potem… nagle pustka. Ktoś prosi mnie abym wstał. Przychodzi mi to z trudem i bez powodzenia gdyż opadam ponownie, kompletnie nie czując podłoża. Może nie istniało w tamtej chwili. Chwycono mnie pod pachy. Wrażenie jakbym się unosił milimetry nad ziemią. Schody w dół. Staję się duchem. Lekkie zarysy kolejnych stopni. Musiałem ich dotykać. Inaczej bym nie zeszedł. Nie pamiętam jednak, abym to robił. Jeszcze tylko kilka cieni drzew, droga bez asfaltu. Podłoga w przedpokoju jest z gumy. Sprężynuje i nie mogę utrzymać równowagi. Zataczam się, jeszcze chwila i jestem w łóżku, już prawie umarłem. Już nic mnie nie interesuje. Jestem w domu. Wszyscy się krzątają, mówią coś. Tylko ja i łóżko. I nic więcej. Ale coś jest nie tak. Zimno dotyka mych nóg. Błoga rozkosz odsyła świadomość by nie mąciła tego czegoś. Zostaje zbłądzony umysł stymulowany obcym ciałem. Zmiana składu chemicznego. Przenoszą mnie, a może sam się przenoszę. To nic. Co mnie to obchodzi… Dajcie mi tylko spokojnie leżeć. Teraz mrok białego światła usytuował się tuż nad moją głową. Na ich tle zjawia się twarz. Czy ja jestem wciąż w domu czy ktoś mnie zabrał? Czy jestem jeszcze na ziemi? Coś… coś, co było wcześniej. Ktoś pyta czy go słyszę. Czy to bóg? Odpowiadam mu a głos mój jest głosem boga. Przenikliwy i donośny. Zarazem zmęczony i przymuszony. Znów zimno dotyka mych nóg. Podano mi wodę. Nie chce mi się pic. Nie interesuje mnie nic. To coś innego. Zupełnie nie takiego. Pustka absolutna, totalna. żadnej myśli. Obserwacja. W końcu przyszedł spokój. Ciemne pomieszczenie. Co jakiś czas światło. Potem znów ciemne pomieszczenie. Przez cały czas coś chrobocze. Bulga. Bulgocze. Tlen.

Doznaję ekstatycznej radości w znęcaniu się nad sobą, w dezercji własnego ja. Ekshumacji podświadomości, głębią mizantropii. Jestem erzac. Opanowała mnie idiosynkrazja do mnie samego.



Siedzą obok. Graja na gitarach, są ucieszeni. Zadowoleni z siebie, zadowoleni swą obecnością. Szkoda tylko, że tak tu pusto. Mimo, że oni są. Mnie nie ma. Myślami jestem pod sufitem gdzie jest najcieplej.

Koty przeraźliwie miauczały tej nocy. Jakby miały demona. Potężny jęk. Pierwszy raz w życiu słyszałem go takiego. Demony. One miały w sobie nieczystą siłę.



Kici, kici skurwysynu, wypróbujemy moja nową nienawiść. Pomyślał, że suszarka się zepsuła, więc spuścił się w pieprzonym kiblu i był wolny. Z drogi głupku. On idzie na śmierć. Nie stój mi na drodze, jeśli nie chcesz pójść ze mną. Byłem gotów cię oskarżyć człowieku tylko dlatego, że siedzisz obok. To droga wyłącznie dla mnie. Przygotowałem się. Mam wszystko. Zabił człowieka w sobie. Czyż nie? Gdzie był, gdy umierał. Nie mogło go być, bo to właśnie on się kończył.

Patrzyłem na nie i pożądałem ich. Pragnąłem. Cudownie wpasowały się w mój tok myślenia. Pasowaliśmy do siebie. Ja i one. Połączenie to nie miało równych sobie. I pożądałem ich. I nie wiedziałem. Przez nie nie chciałem pozwolić sobie na sen. Myślałem, że jeśli zasnę to się nie obudzę. I nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że później właśnie takie będzie moje marzenie. Nie budzić się więcej. A teraz muszę. Choć nie chcę. Budzę się. Coraz później i później, by krócej cierpieć. Moje powieki opadają i podnoszą się coraz spokojniej. Coraz skuteczniej. Zachodzą. Są ciężkie. Nienawidzę tego, gdy przebija się przez nie promień słońca. Razi mnie jak wampira. Chcę ciemności. Pożądam jej tak jak pożądałem wcześniej. To musi.



Przechadzał się między kolumnami spoglądając na tych pijaczków skrupulatnie ciułających na wino. Krytyka. Brał ją do siebie nazbyt. Nie zapomina złych opinii. Inni mówią to, co wypada powiedzieć. Nic szczególnego. Idealizm nie ma prawa bytu. Oto objawiło się morze buty. Butne wody ludzkości. Lubisz życie? Spytaj czy je mam. Boję się. Nie mam pomysłu. Mam ogromną potrzebę odczuwania bólu i zadawania go. Wykluczyli mnie z walki o akceptację. Urodził się kilka stuleci za późno.

Narasta lęk. Po nim frustracja. A i tęsknocie został już ostatni schodek. Strach piętrzy się niczym budowle Manhattanu. Nie widziałem by świat zmienił się przez sztukę. To sztuka zmienia się dla świata. Coraz prościej i prościej aż literackim krytykiem będzie niemowlę i w słowie „mama” zawrze wszystkie niezbędne informacje.

Woli nienawidzić niż kochać. Idealna bańka mydlana. Ochronna. Przed tym światem, co się w nim odnaleźć nie można nawet nie zmieniając pozycji. Jest bezpiecznie. Można stłamsić wszystko nikogo nie dopuszczając.

- On nie przyjdzie – Co? – nie wiedziała gdzie skierować te brązowe oczy w których można utonąć. – Więc co masz zamiast? – Nigdy nie znałam wielu ludzi.

To nazbyt okrutne nie móc poczuć nikogo. Otoczonym być tysiącami, a czuć się perfekcyjnie jedynym.

Tak małe miasto jak to, łatwo poznać. Ciężko się zgubić i łatwo znać tu każde miejsce. Takie zwykłe, nadmorskie. Gdzie woli się zrobić niepraktyczną zimą, brukowaną ulicę środkiem miasta niż coś prawdziwego. Ot takie sobie miasto, w którym można najwyżej umrzeć. łatwo je znienawidzić i zawsze do niego wracać. Uzależnienie. Szkodliwe. Parszywe suche ulice. Kompletny brak uroku, zajęć, zdarzeń. Nic po nic.



Całkiem nieźle. Jaskrawy obraz. Jakiś taki przejaśniony. Ależ nie. No pięknie jest. Tak. Zdecydowanie wszystko lepiej wygląda. Aż chce się patrzeć. Gdzie idę? Ah, tak. Już wiem. Schodek pierwszy. Schodek drugi. Schodek trzeci. Czwarty i jestem inside. Co miałem wziąć? Tak, wiem. Wymieniam. ??? Nie słyszę. Proszę powtórzyć. Jakieś problemy z łącznością. Mam trochę przemęczone połączenia neuronowe.

Pusta przestrzeń a na niebie światła latarni morskiej, która bije reflektorami na piętnaście kilometrów a statki i tak toną. Gdzieś tam daleko psy. Psy, koty i co jeszcze? I to siano tutaj. Jestem z boku i przyglądam się światu. Oddalając się. Od niego.
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.

2
Generalnie nie lubię takich abstrakcyjnych tekstów. Podoba mi się taka jakby... szczerość, prostota. Nic na siłę. Ale tylko na początku!



Później ( mam wrażenie), zacząłeś kombinować i udziwniać. Dialogi są do bani. Na mój gust powinny być bardziej stonowane. I żebym wiedziała kto z kim rozmawia :wink: .



Na forum pisałeś, że lubujesz się w bełkotliwych tekstach. Ten może nie jest najwyższej klasy, ale nie uznam tego za bełkot ( przynajmniej na początku).

Popracuj nad gramatyką - to poprawi odbiór.

Celowe powtórzenia to dość oklepany zabieg. Stosuj je rzadziej.



No i pisz. ćwicz. I nie myśl sobie, że tworzysz jakieś kompletne absurdy. Przy odrobinie wprawy możesz zmachać coś ciekawego.



Powtórzę, że w tekście urzekła mnie prostota. Jest kilka podobnych opowiadań na forum, dużo lepszych pod względem technicznym. W Twoim tekście wyłapałam ciekawe porównania, finezyjne epitety... Mas zpredyspozycje. Przestań się buntować i pisz dla ludzi ;)



Pozdrawiam.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

3
Rzeczywiście, jest to tylko dla cierpliwych.

Czytało się różnie - były miejsca gdzie rzeczywiście można było się "wczuć", a były takie w których chciałam już tylko skończyć to czytać.

Abstrakcja abstrakcją, ale kupy trzymać się musi chociaż odrobinę.

Teraz już kompletnie nie pamiętam o czym właściwie czytałam.



Czytałam lepsze Twoje teksty, ten jak dla mnie jest zbyt pokręcony i mój (tępy, to fakt) mózg, nie może tego strawić.
[img]http://www.odliczamy.pl/lech/500/obraz.png[/img]

4
Teskt jest dobry. Napisany sprawnie i realnie. Podobał mi się. W paru miejscach (pokazywać nie będę) były braki interpukncujne i brak końcówek. Wulgaryzmy i "myśl błotna" są wprowadzone ostro, ale stanowczo, co dodaje tekstowi animuszu. To pochwalam, ponieważ ogólnie natłok "błota" uznałbym za nie stosowny.



Przesłanie - jest. Można je odczuć, zrozumieć.



Wydźwięk jest dobry - stawiasz na realizm i szanujesz go - to odczytałem. Tak, zrozumiałem.



Tekst dobry. (powtarzam się)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”