To wszystko Anny (wprawka)

1
Nie jesteś już małą dziewczynką. Kiedy stoisz na taborecie nie widać ci majtek. Twoje spódniczki nie są już plisowane, nie kwiczysz na widok różowego króliczka.

Wielka, puszysta poduszka spoczywa na twoich kolanach, a ty wbijasz w nią palce. Dziwię się, że tak mocno, że tak głęboko wsuwają się w miękki materiał i że ty, o dziwo, robisz to co robisz. Patrzę, lecz nie wtrącam się w żadne twoje sprawy. Twoje okulary mogą parować, a twoje szafy pękać w szafach. Są twoje.



Jakby co to moja matka leży na łożu śmierci. Czeka w spokoju. Jej pomarszczone policzki ruszają się. Kiedy widzi mnie i ciebie i kiedy wsuwam jej kromkę do ust, pomrukuje coś pod nosem, rusza oczami, wywraca nimi jakby chciała zatrzymać chwile w garści, ale jej garście są słabe, z trudem mieści się tam odrobina czegoś co można by nazwać czasem, pragnieniem, chceniem, pożądaniem; z trudem wyławiam w jej wzroku nadzieje, ale ty powtarzasz: nie trać jej, więc nie tracę, chociaż wiele mnie to kosztuje.



Na ścianach naszego domu rosną kwiaty – mają wiele posmaków. Czasem, wielka pleśń wykwita w rogu, a ty zadziwiona zaczynasz na nią patrzeć, przekrzywiasz głowę to w lewo, to w prawo i zapominasz, że dzień przechodzi w noc, a noc w dzień. Biegniemy, szybko, bardzo szybko; gubimy buty, wchodzimy do rzek, a potem orientujemy się, że nie mamy po co.



Anno, spójrz na siebie – małe żabki giną w twoich dłoniach, firanka spada na podłogę, łapiesz ją odruchowo. Nie udaje ci się. Marszczysz brwi. Bruzdy na twoim czole przypominają kaniony. Wyobrażam sobie, że spadasz. łapę cię, mamrocząc coś pod nosem.

Wyobrażenie staje się prawdą, i nawet wtedy, kiedy mówię głośno: Anno, kochana Anno, nie rozumiesz moich słów. Znowu robisz się chwiejna, szukasz wymówek, a potem osuwasz się lekko na podłogę. Dłonie spoczywają po obydwu stronach twojej sylwetki. Zaciskasz palce, uchylasz usta, chcesz mi coś powiedzieć, lecz twoje słowa zastygają. Tkwią głęboko w gardle, kiszą się i marynują aż do następnego razu, kiedy to idąc gdzieś wykrzyczysz się poza moimi plecami.

Anno, zamknij oczy – szepczę, ale mój szept znika pomiędzy twoimi włosami. Zamknij usta – mówię. Słuchaj - dodaję.



Siedzimy naprzeciw siebie. Wielkie obrazy zakupione w szale i twój wzrok ślizgający się po wszystkim co mamy w domu. Jesteś dziś jakaś inna, nieprzenikniona. Masz przeźroczystą skórę, widzę każdą twoją żyłkę, słyszę każde uderzenie twojego serca, twój oddech – wdech i wydech uderza w moje usta. Milczysz. Słuchamy kapania wody, oddechu mojej matki, bulgotu gotującej się zupy…



Nie uciekaj z ustami, nie cofaj dłoni, nie rób mi miejsca na kanapie, nie ściskaj tak mocno pilota i nie tłucz szklanek przez niby przypadki, nie otwieraj lodówki i nie zamykaj jej. Nie, nie, nie… Nie masz mi nic więcej do powiedzenia. Więc słuchaj.



Krzyczę.



Nie słuchasz – uderzasz mnie mocno. Krew plami skórę. Zlizuję ją czubkiem języka. żelazisty smak rozchodzi się w ustach. Anno, chciałbym powiedzieć, lecz milczę. Patrzę na żyłę, która znaczy twoje czoło w takich właśnie chwilach; patrzę na oczy, którymi spoglądasz na mnie, za mnie i we mnie. Rozszyfrowujesz me zakamarki, penetrujesz me szczeliny, a ja pozwalam ci w nie wnikać, pozwalam ci paść wzrok mymi łzami, nawet tymi niewidocznymi i dawnymi, zaprzeszłymi. Anno, chciałbym powiedzieć, lecz coś się dzieje. To matka upuszcza miskę. Metaliczny dźwięk przeszywa powietrze, podskakujemy oboje, dokładnie w tej samej chwili. Zapytania i zadziwienia, rozpostarte dłonie i usta próbujące złapać jeden wielki haust powietrza. Zrywamy się jak ptaki – to odruch. Biegniemy. Wiedzę twoje włosy i plecy, wiedzę twoje płuca, zaciągające się łapczywie tlenem, widzę twoje myśli: Czy to już? Czy na pewno? Lepiej było by gdyby już. Brakuje mi tchu, otwór wejściowy do pokoju matki miast się zbliżać oddala. Z każdym krokiem jasność przeradza się w ciemność. Chyba mdleję. Rozpacz i rozpaczliwe mówienie nie, nie teraz, nie w tej chwili rozpływa się w powietrzu. Organizm jest słaby, zbyt słaby i ma swoje prawa, rządzi się nimi i mówi: tak, tak, tak…



Jakiś daleki głos pobrzmiewa w mych uszach. Robert! Robert! – to Anna nachyla się nade mną. Widzę jej włosy, wiedzę jej oczy i mógłbym przyrzec, że nawet czuję jej łzę, lecz to tylko kropelka potu zrasza moje czoło. Anna jest cała czerwona, rozpalona, przestraszona. Próbuję powiedzieć coś, lecz jest za wcześnie.



Mam wizje, dwa razy na dzień, rano i wieczorem, a może w południe i po południu? - nie wiem, to zbyt zagmatwane.

Widzę wiele kart, a na każdej połówka Anny i druga połówka drugiej Anny. Jedna jest brunetką, druga blondynką; jedna ma pasemka, druga coś na kształt loków.

Anna ‘tańczy’ przede mną. Jej uda lśnią w blasku pomarańczowej lampki, jej białe majtki i biustonosz migają jak jakieś światła. Anna szuka bluzki, potem spódniczki i korali, a ja z kieliszkiem w dłoni patrzę to na nią, to na strzępek gazety, na którym coś napisano, na którym widnieje zdjęcie jakiegoś wąsacza z pozycji: ‘ja wiem wszystko, ja jestem mądry, nikt mi nie podskoczy.’

Rozproszone myśli padają na papier - leci mi z nosa. Dłoń Anny i chusteczka ląduje w mojej dłoni. Słyszę tylko: krew idzie ci z nosa, krew ci idzie… Ocieram ją dobrze wystudiowanym ruchem, w lewo, w prawo, a potem przytkam chusteczkę do nosa. – To na wszelki wypadek - myślę i odchylam głowę lekko do tyłu, łapę jeden wielki haust powietrza, wiem, że muszę mieć dość tlenu póki ona nie wyjedzie, póki nie zaszeleści spódnicą i nie powie: wrócę o dziesiątej albo o jedenastej.

…zresztą nie czekaj na mnie, mogę wrócić dużo później – właśnie rzuca na pożegnanie i wychodzi.

A ja raptownie, nieprzewidywalnie, niepohamowanie unoszę się; nie jestem w stanie powstrzymać gwałtownych ruchów swojego szalonego ciała, które dopomina się ‘tańców’. Podpieram się laską, ale idę silnie, pewnie, prawie jak bym szedł bez laski, prawie jakbym miał dwadzieścia lat i był sportowcem. Widzę ją - wchodzi do auta, szybko wycofuje, odjeżdża, potem stoi na skrzyżowaniu, aż w końcu znika zupełnie z pola mojego widzenia.



Anna jest znowu jedna. Ta sama jak przez laty. Jej zakurzone zdjęcie zdobi jedną ze ścian. Jej warkocz i wysokie czoło oraz pękate usta okalają cztery bezbarwne listewki udające ramki. Dzisiejsza Anna wymyka się całkowicie z pola mojego widzenia – zostaje tylko ta dawna, albo te dwie pozorne – brunetka i blondynka. Blondynka jedząca zupę i śmiejąca się pod nosem i brunetka szatkująca marchewkę i szczebiocząca coś wesoło, a po chwili prychająca niczym rozkapryszona kotka.



Kładziemy karty na stole. Ona patrzy na mnie, ja na nią.

– Lubię cię jako blondyna – szepcze, po czym dodaje: ale jako brunet jesteś jeszcze bardziej pociągający, chociaż gdybym miała teraz wybierać wolałabym cię jako blondyna. Zaraz, zaraz – rzecze po chwili – brunet-blondyn, blondyn-brunet. Robercie, ty jesteś przecież siwy!

To nagle odkrycie wywołuję serię min. Wpierw marszczy jej się czoło, potem nos, a na końcu z oczu robią jej się dwie wąskie szparki. Anna myśli intensywnie, ja zaś kładę dłoń na blacie. Wolno i niespiesznie przesuwam ją w jej kierunku, tak by nie zauważyła moich planów. Patrzę na jej oczy – nadal się zwężają; moje rozszerzają. Moje planują, łapczywie wbijają się w jej sylwetkę, pilnują naszych dłoni.

Kątem oka widzę swoją dłoń przy jej dłoni. Nagłe cap i będę ją miał. Nagle cap i pochwycę Annę – myślę, lecz cap nie następuje. Czajnik piszczy i Anna zrywa się z krzesła. Jej biodra zataczają koła, mój wzrok ginie gdzieś pomiędzy…

Anna znika za kuchennymi drzwiami.

Już prawie zapominam, że chciałem ją złapać. Patrzę na talię kart i uświadamiam sobie, że i tak bym przegrał. Anna ma asy w rękawie, ukrywa je skrupulatnie a potem rzuca nimi na wszystkie strony, zawsze raz za razem.

– Cap, cap, mam cię Robercie. Mam cię. A widzisz jaka jestem dobra – dodaje, kiedy już idzie z kubkami gorącej herbaty. Patrzę na parę wodną i pozwalam, by rozproszyła się po całym pokoju. Giniemy we mgle. Duch matki jeszcze przez chwilę mi towarzyszy, a potem nagłe omdlenie przechodzi w śmierć. Chociaż tak naprawdę nie jestem pewien czy jestem w stanie śmierci klinicznej, tej niby klinicznej, czy też innej. A może to wszystko tylko mi się śni? Kto wie. Anna nie szepcze już. Jest tylko jakaś dziwna, nienaturalna mgła i jezioro, które obchodzę wciąż i wciąż; wciąż i wciąż – w kółko wracam do naszego życia.

2
ładny i dość zręczny tekst. Nie zmienił nic w moim życiu, i raczej pojutrze nie będę go pamiętał, ale jest ładny i zręczny.



Lubię, kiedy w opowiadaniu jest albo wolta, albo katharsis, takie coś, dla czego warto w ogóle czytać. Ciasteczko w papierku. Sam papierek, choćby najładniejszy nie wystarczy.



Bo o czym to jest?



Oprócz popieprzonej, porąbanej relacji między dwójką ludzi, zaserwowanej w formie absolutnie niezrozumiałego i subiektywnego strumienia świadomości nic tu nie ma. To za mało. Nawet forma nie jest odkrywcza. Ani forma, ani pomysł.



Dobre jest tylko wykonanie. "Wprawka" napisałeś. Okej, ale nie wiem czym jest wprawka. Testujesz styl? Testujesz pomysł? Powiedz, to będziemy mogli się lepiej odnieść do tekstu.



Po prostu ładny i dość zręczny tekst.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

3
Zgadzam sie z Nine'm.



Ten tekst to logika i powaga na diecie cud.

Jakby to powiedział Puchatek: "Spóźniły się tak, że wcale ich nie było".



Poplątanie z pomieszaniem to cecha, która charakteryzuje każdy Twój tekst.

Zadam Ci teraz pytanie, którego jeszcze nie zadałem nikomu. Bałem się lub wstydziłem, a może ni było kogo spytać.

Co sprawia, że piszesz tego typu teksty?

Jestem prostym człowiekiem, w dodatku bardzo młodym i nie rozumiem co jest w takich tekstach, co nakazuje je pisać.

Mnie jako czytelnika drażnią.

Po prostu są dla mnie zbyt (wybacz mi to słowo) popieprzone.

Nie widzę przyjemności płynącej z czytania ich, a to jest dla mnie jeden z ważniejszych czynników, którymi kieruję się w życiu jeśli chodzi o literaturę.



Ogólnie nie wiem co rzec o tekście.

Jest sporo powtórzeń. Jedne widać, że celowe, inne nieco mniej wkomponowały się w tekst.

Nie lubię psycho - , chociaż - tropy są ciekawe. Jednak nie lubię.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron