1
Ostatnia ławka od okna znów zajęta była przez Jacka, który pragnął być w bezpiecznej odległości od nauczycielki. Starał się unikać skracania dzielącej ich przestrzeni, a miał ku temu masę powodów. Punktem wyjścia była pogarda, z czasem mająca przeobrazić się w nienawiść.
Agrypina Albercińska ponad wszystko ceniła poszanowanie względem własnej osoby. Skończyła już sześdziesiąt lat, co niekiedy przypominała parę razy podczas jednej godziny. Nie tolerowała sprzeciwu, zaś wszelkie próby polemiki traktowała jako wykroczenie. Taksowała uczniów wzrokiem okrutnego kryminalisty, wiedzionego pragnieniem zmesty za śmierć kogoś bliskiego. Potężne, wahadłowe piersi - zupełnie niestosowne do skromnego wzrostu - mogły być narzędziem, którym miała ona wykonać egzekucję na niewiernych. Choć sposób mówienia na to nie wskazywał, uczyła języka polskiego. Czasem kazała swym uczniom włanczać światło, częściej jednak wziąść do ręki długopis i przepisać to, co pisze na tablicy. Nie to jednak było najgorsze. Blamaż słowny wzbudzał w niektórych żałość, innych utwierdzał w przekonaniu, że chodzenie do szkoły jest jedynie absurdalnym wyścigiem po papierek, którym - jak już przyjdzie co do czego - można będzie podetrzeć tyłek i bez wyrzutów sumienia spuścić wodę. Dominująca była trzecia grupa uczniów, do której przez pierwszy rok nauki w liceum należał Jacek Sytuowski - ich uwadze uchodziły błędy, jakie czyniła pani profesor. (Albercińska, mimo faktu, iż nie miała z tym tytułem wiele wspólnego, rygorystycznie przestrzegała, by zwracano się do niej w ten sposób).
Nic nie mogło się równać z opowieściami, jakie snuła w trakcie trwania zajęć. To był prawdziwy koszmar! Sytuowski miał okazję poznać setki zdarzeń, anegdot i innych ciekawych opowieści z życia polonistki. By nic nie zatarło się w pamięci uczniów, nauczycielka systematycznie, z uporem maniaka oraz determinacją terrorysty-samobójcy odświeżała historie, często je zmieniając i upiększając. Ulubioną opowieścią niestrudzonej polonistki był obóz Auschwitz, w którym była parę lat po wojnie, na wycieczce szkolnej. Odór palonych ciał, ponury klimat miejsca i zapewnienia, że nikt z tu obecnych nigdy nie będzie miał możliwości przeżycia czegoś podobnego. Zupełnie jakby samo zwiedzanie było znacznie bardziej heroicznym czynem, aniżeli śmierć w oświęcimskim obozie zagłady. Kiedy przyszła kolej na omawianie „Medalionów” Nałkowskiej albo „Niemców” Kruczkowskiego, Albercińska niejednokrotnie do historii obozu powracała.
Tym razem była to jakaś inna historia. Jacek, zapatrzony w mętnobiałe niebo, czekał na dzwonek. Jedyną zaletą nudnych tyrad Albercińskiej było to, że nie trzeba zapisywać pod tematem żadnych notatek. Bogu dzięki, że kompetencje pani profesor nie sięgały tak daleko. Jakby sięgały - co nie ulagało żadnym wątpliwościom - skorzystałaby z tego.
- ...miałam być może dwadzieścia lat, kiedy uścisnęłam dłoń tego znakomitego pisarza. Stał on dopiero u progu sławy, lecz ja już wtedy wiedziałam... - snuła.
Sytuowski siedział nad kartką i zastanawiał się, co powinien w tym zmienić. Czuł się idiotycznie, a jakże! Pomysł był wszak naprawdę szczytem debilizmu. Pisał mowę, którą chciał potem wypowiedzieć w kierunku niejakiej Marty Niszyńskiej, swej pierwszej miłości. Sens całej idei był taki, aby słowa te napisać na trzeźwo, przeczytać zaś pod wpływem alkoholu.
- Stary! - powiedział mu wczoraj Romek, pomysłodawca tej farsy. - Skoro brak ci odwagi, wykorzystaj mój sprawdzony sposób. Mówię ci, pewniak.
- Jaki sposób? - Jacek zobaczył mętne światełko w tunelu.
- Alkohol, jak pewnie już wiesz, niszczy wszelkie bariery. Po spożyciu tchórz staje się chojrakiem. Napisz na trzeźwo mowę do niej. Przeczytasz ją po paru piwkach.
Tak więc pisał. „Droga M., jest pewna rzecz, która nie daje mi spokoju” - zaczynało się przemówienie. Potem było jeszcze bardziej romantycznie, a wszystko to podszyte grubą warstwą dramatyzmu. śmierć samobójcza, pomyślał. Ha, wezmę ją na litość. To się nazywa geniusz.
Inspiracją do dalszego pisania była jego muza. Dwie ławki przed nim, środkowy rząd. Puszczała w jego kierunku co i rusz powłóczyste spojrzenia, które brał, rzecz jasna, za przejaw odwzajemnienia miłości. Chwilę potem dostrzegał jednak, że podobnym wzrokiem obdarowuje innych, więc zmieniał list w zależności od momentu. Teraz nacisk na samobójstwo, którego prawdopodobieństwo zwiększało się także z każdym kolejnym słowem polonistki.
Kiedyś miał dotrzeć do wniosków, jakoby zawieranie pod wpływem alkoholu związków, bądź wyznawanie uczuć, było rzeczą zgubną. Sytuacja kobiety staje się bowiem analogiczna do butelki wódki; na wstępie zakręci w głowie, a potem na sam jej widok chce się wymiotować. Mając szesnaście lat jeszcze tego nie wiedział. „Mając szesnaście lat wszystko wydaje się tak proste, tak nieskazitelnie czyste, że człowiek, wszedłszy w świat dorosłości, nieraz doznaje czegoś w rodzaju szoku termicznego. Nie wierzy własnym oczom, że realia są tak skrajnie odmienne od tego, w co wierzył, czemu bezgranicznie ufał” - miał kiedyś napisać.
- Jacku - Albercińska przerwała jego zamysł - strasznie ciekawy widok musi być za tym oknem, skoro wpatrujesz się w nie przez czterdzieści minut.
„Widok na pewno znacznie ciekawszy od twej paskudnej i zarozumiałej mordy” - chciałby odpowiedzieć.
- Owszem - przyznał zrezygnowanym głosem.
- Mógłbyś czasem mnie posłuchać. - Albercińska zakręciła palcami młynek. - Sześćdziesiąt cztery lata na karku to nie jest powód, dla którego miałabym mówić same głupoty.
Jacek szczerze w to powątpiewał, lecz skinął głową. Kłótnia była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Na szczęście nie chciała go dziś prowokować. Pewnie uwaga była absolutnie instynktowna.
- Dobrze - nauczycielka zaczęła zbierać myśli. - Niech ktoś mi przypomni, na czym skończyłam.
Jakiś śmiałek kierowany dążeniem do lepszej oceny uczynił zgodnie z prośbą pani profesor, która zaraz pogrążyła się na nowo w życiorysowym kazaniu. Sytuowski zaś próbował jakoś zebrać pomysły do kupy, koncentrując się na komponowaniu przemówienia. To jednak nie było takie proste, bowiem nie był jeszcze przywiązany do pisania. Pierwsze próby literackie miał podjąć dopiero za parę ładnych miesięcy.
- Tylko nie myślcie, że uda wam się oszukiwać! - Albercińska podniosła głos, co bez problemów zburzyło jego mozolnie budowaną koncentrację. - Jak na teście zobaczę, że ktoś chce zapuścić do kolegi czy koleżanki z ławki żurwia... to urwę łeb paniczowi własnoręcznie!
Duża część uczniów zareagowała na te słowa anemicznymi i sztucznymi prychnięciami śmiechu. Nie było w tym kompletnie nic wesołego. Standardowy, wyświechtany śmiech, odgrany przed polonistką na zawołanie. Rechot osób, które nie chcą albo boją się unieść pogardliwie brwi, zmarszczyć czoło, by następnie skierować wzrok w stronę czegoś ciekaweszego. To smutne, pomyślał Jacek. Jego rozgoryczenie rosło równie błyskawicznie, co chęć dowcipkowania w nauczycielce. Już wtedy było wiadome, że sprzeczka jest nieunikniona. śmiechy zachęcały zarówno Albercińską, jak i Sytuowskiego. Morale polonistki się wzmacniały; należało rozegrać to taktycznie, nie ukazując chęci zmagań o względy klasy. Nie mógł pozwolić sobie na nieuprzejmość, czy też lekceważenie. Celem była w miarę sposobności swobodna rywalizacja, ukazująca jedynie jego zażenowanie.
- Ja nie żartuję! - krzyknęła polonistka. - Niech teraz kto powie, tylko niech powie szczerze, czy udało się kiedyś na języku polskim zrzynanie. No, proszę! - Rozłożyła teatralnie ręce, puszczając oko do Kaśki. (O, ta była niezrównana w lizaniu tyłka Albercińskiej).
Jacek był już gotów. Czekał na właściwy moment.
- Owszem - przyznała jeszcze inna dziewczyna. - Ale jeszcze nie w liceum. Tu nam sie nie uda.
Polonistka zareagowała tak homerycznym śmiechem, jakby naprawdę usłyszała jakiś niebywale błyskotliwy żart. Oparta lewą dłonią o blat biurka wyła do sufitu. Jacek, zatrwożony faktem, iż rechotała także połowa klasy, poczuł prawdziwy wstręt. Zapominając na dobre o epistolograficznym zadaniu, czekał na ustanie marnych falsyfikatów śmiechu.
- Ha... ha... - wyrecytował sardonicznie.
Oczy całej klasy, w tym rozbrykanej pani profesor, zostały skierowane na niego. Nie pierwszy zresztą raz.
- Coś się stało, cyniku? - zapytała nauczycielka, nie mniej sarkastycznie. (Miała w nawyku nazywanie uczniów cynikami, co czyniła z równą częstotliwością, jak przypominanie, że to ona ma sześćdziesiąt lat, a oni szesnaście).
- Nie, skądże - odpowiedział. - Po prostu nie mogłem zdusić w sobie nagłego ataku śmiechu. To wszystko przez ten dowcip. Agnieszka, gratuluję poczucia humoru, naprawdę - skierował się do koleżanki, na której policzkach zawitały czerwone jak piwonia plamy wstydu.
Przez klasię przetoczyła się - po raz pierwszy tego dnia, lecz nie po raz ostatni - szczera kaskada śmiechu. Był to anonimowy głos niemocy, ale także poparcia. Jacek doskonale wiedział, co ten głos ze sobą niósł; Jesteśmy z tobą, skop babie dupsko!
Okazało się, że jednak jest coś, co łączyło Sytuowskiego z szanowną panią profesor Agrypiną Albercińską - jego również potrafiły dopingować śmiechy.
Podniósł się na nogi.
- Powiem pani coś, pani profesor - zwrócił się do zdębiałej nauczycielki. - Ja zawsze zrzynam na pani lekcjach. Jeszcze ani razu nie wpadłem.
- Powiadasz... - Albercińska straciła pewność siebie. Była przegrana. - Mam ci pozmieniać, smarkaczu, wszystkie oceny na dwóje?! - zagrzmiała wściekle.
- Jak tam pani chce, mnie na cyfrach nie zależy... - powiedział szczerze; naprawdę mu nie zależało. - Poza tym w poniedziałek jest chyba sprawdzian. Mogę się wykazać.
2
Liceum im. Tadeusza Konwickiego mieściło się na Saskiej Kępie, sielankowej, prawobrzeżnej dzielnicy miasta. Region cechowała błoga atmosfera, której widoczny brak odczuwało się na Grochowie czy Kamionku. Powiśle - gdzie Sytuowski mieszkał do połowy lat dziewięćdziesiątych - również nie mogło dorównać Kępie. Po upadku komunizmu zaczęto tu wznosić nowe budynki, głównie bezpretensjonalne, zachowane w duchu dawnych mód architektonicznych. Odczuwalne było piętno modernizmu, w który brnęli konstruktorzy okolicznych ambasad i apartamentowców.
Park Skaryszewski, oddzielony od dzielnicy szeroką Aleją Waszyngtona, stał się miejscem schadzek zakochanych. Już niebawem Jacek wraz z Martą Niszyńską mieli dołączyć do tego grona.
- Chciałabym tu zamieszkać - miała wyznać mu kiedyś podczas jednego z takich spacerów.
- No pewnie - odpowiedział. - Razem tu zamieszkamy, nic się nie martw. - (Mieszkania okazać się miały jednak zbyt drogie, z kolei okoliczności raczej odmienne od tych, jakie sobie wymarzyli w liceum).
Szkoła nie cieszyła się dobrą ronomą ale dało się w niej znieść te trzy lata, jakie poprzedzały okres wolności. Poza tym była to jedyna uczelnia w okolicy, która nie odrzuciła papierów Jacka, co jedynie potwierdzało przeciętny poziom placówki. Agrypina Albercińska nie dodawała uroku temu miejscu, lecz nie ma na świecie szkoły, gdzie wszyscy nauczyciele byliby lubiani. Nie licząc polonistki, cała reszta była w porządku. Matka dawała przez pewien czas upóst swym żalom, lecz Jacek zapewniał, że szkoła jest tylko szkołą, a człowiek chętny do pracy wszędzie zdobędzie wiedzę. (Oczywiście nie wspominał przy tym o swej niechęci do kształcenia - toby burzyło cały plan).
- Prezydent może być bez szkoły, ale ty nie możesz - rzekła kiedyś do niego, na co zareagował współczuciem. Nie wiedział tylko, czy ubolewaniem tym darzy matkę, czy też prezydenta, którego edukacyjny los mógł niebawem podzielić.
- To tylko szkoła - mruczał pod nosem do znudzenia. - Parę cyferek, parę papierów w nagrodę, i setki zmarnowanych na tym godzin.
- Prezydent może być bez szkoły, ale... - zaczynała znów, co bez końca nakręcało spiralę debat. Lecz to zawsze było jedynie drobną kolizją przekonań, nic więcej. Nie robiła mu z powodu złych ocen wyrzutów, nie sprawdzała zeszytów, zaś wszelkie telefony od wychowawczyni traktowała ze spokojem, czasem widocznym zrezygnowaniem - ale bez nerwów.
- Dzwoniła twoja wychowawczyni. - (Nie miała pamięci do nazwisk). - Jesteś zagrożony z ośmiu przedmiotów.
- Dobrze, mamo.
- Mam nadzieję, że uda ci się je poprawić.
- Jasne. - Jacek tu akurat miał pewność. Kiedy było trzeba, nadrabiał zaległości; czasem musiał posiedzieć przed zeszytem godzinę, innym razem po prostu uważał na dwóch, trzech lekcjach. Jakby chciał, mógłby mieć naprawdę dobre oceny. Tak, to trzeba mu przyznać.
Maryla nabrała z czasem na poły przekonania, jakoby syn miał trochę słuszności w tym, co mówi. Nie oznacza to, że zmieniła stanowisko w sprawie wykształcenia. Po prostu nie uważała, żeby okrążenie szkoły szerokim łukiem dawało na przyszłość wiele perspektyw. Jacek wręcz przeciwnie. Jeszcze nim zaczął pisać, wierzył w swoje przyszłe losy. Kompletnie nie rozumiał natomiast tych, którzy bezgranicznie zaufali systemowi nauczania.
- Naiwniacy - skwitował.
- Nieprawda! - Marta nie podzielała tego zdania. Była przy tym głucha na wszelkie argumenty, jakimi Jacek starał się na nią podziałać. Pod tym względem była gorsza od matki, która po pewnym czasie zgodziła się przyznać synowi rację w niektórych aspektach jego zarzutów.
- Ja tam wiem swoje - powiedział, rezygnując z dalszcyh prób perswadowania.
- Albercińska ci nie daruje. - Romek wciąż był pod wielkim wrażeniem tego, co miało dziś miejsce na języku polskim. Przy tym żywił pewne obawy, którymi dzielił się z Jackiem podczas drogi powrotnej do domu. (Marta, przeprowadziwszy się do centrum, mogła codziennie jeździć z Romkiem i Jackiem, gdyż mieszkała wzdłuż ich szlaku powrotnego).
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Po prostu nie zdasz z polaka - Niszyńka uprzedziła Romka nim ten zdążył odpowiedzieć.
- Dam sobie radę. - Jacek nie rozumiał także panicznego lęku przed nauczycielkami. Czasem zastanawiał się, czy tylko on tak bezstresowo do tego podchodzi.
- Była wściekła.
- Owszem - przyznał. - Ja natomiast byłem znudzony.
Romek miał minę, jakby właśnie przypomniał sobie, iż przed opuszczeniem domu zapomniał wyłączyć żelazka.
- Właśnie, stary! - krzyknął. - Przecież zaraz majówka. Dasz radę skołować klucze na działkę, nie?
- Już rozmawiałem z matką. Chyba się zgodziła. - Sytuowski był w posiadaniu skrawka ziemi, lecz odruchowe nazywanie go działką mogło wprowadzić w błąd. Parcela zapisana była na matkę, natomiast okoliczności, w których znalazła się ona w jej posiadaniu, na zawsze miały pozostać tajemnicą. Jacek jednego był pewien - teren stał nieużywany przez cztery pory roku, zaś Maryla nie przejawiała chęci, by to zmieniać. Nad ogródkiem nie trzymała pieczy żadna administracja, był to jedynie skrawek lasu odgrodzony siatką. Bystre oko mogło dostrzec zgliszcza budynku, wystające spod osłony chwastów. Po tajemniczym obiekcie pozostała tylko fasada i prowadzące na nią drewniane schody. Brak altanki, nie mówiąc już o dopływie wody, wcale Sytuowskiego nie zniechęcał. Już prędzej fakt, że w lesie roiło się od robactwa, które dostawało się do namiotu w najmniej oczekiwanym momencie.
- Cholera, coś mi łazi po plecach! - miał krzyknąć podczas jednego z takich wyjazdów. Niechcianym gościem okazał się żuk gnojarz, o którego dalszych losach, uwierzcie, nie macie ochoty słuchać. „Bóg niech go ma w opiece” - skomentowała zdarzenie Marta Niszyńska, z wyraźnym niesmakiem. To już mówi samo za siebie.
Przygotowania do majówki okazały się czasochłonne. Matka zgodziła się na wszystko pod jednym warunkiem; Jacek musiał odchwaszczać cały teren, wykopać rów na fajans oraz usunąć rozmieszczone na całej przestrzeni cegły. Romek zgodził się w tym wszystkim pomóc, co i tak na niewiele się zdało, bowiem zamiast na pomocy przy sprzątaniu, skupił się na rozstrząsaniu i analizowaniu przyszłego związku Jacka z Martą.
- Po pierwsze - zaczął, oparłszy się o łopatę - nie możesz po sobie dać poznać, że ci tak strasznie zależy.
- Miałem dziewczynę, nie uwierzysz. - Jacek zaczynał już szczerze powątpiewać w skuteczność zaleceń, jakimi przyjaciel zdążył go obsypać.
- Jesteś teraz w liceum - ten zripostował. - To nie jest miejsce na dziecinadę.
Sytuowski nie wiedział w takim razie, jak ma rozumieć cały plan z przemówieniem, które napisał za namową tego, co to stawia na dojrzałe decyzje.
- Mowa napisana na trzeźwo i przeczytana pod wpływem jest zaprawdę szczytem dorosłości - mruknął.
- Szczytem może nie jest, ale na pewno poskutkuje - upewnił Romek bez cienia niepewności. - Tak w ogóle to napisałeś już coś, czy może wpadłeś na lepszy pomysł, co?
- Jestem zmuszony skorzystać z twojego. - Jacek, otarłszy z twarzy pot, usiadł obok przyjaciela. Działka nie była może tak przygotowana, jak było w założeniu matki, ale spełniała pewne wymogi bezpieczeństwa i komfortu.
- Pokaż, przeczytam.
- Masz trochę brudne dłonie. - Jacek poczynił nacisk na słowo trochę. - Poza tym za kwadrans autobus.
- Nie marudź, tylko pokaż.
Sytuowski wytarł ręce w spodnie, po czym wydobył w tylnej kieszeni złożoną kartkę i przekazał ją Romkowi.
- Tylko się nie śmiej - ostrzegł. - Do teraz nie wiem, czy jest to dobry pomysł.
Istotnie nie wiedział. Strach przed kompromitacją wzrastał z każdym dniem, a dni na podjęcie ostatecznej decyzji było dość niewiele. Jacek nie mógł przewidzieć tego, jak Niszyńska na to zareaguje. Chyba nawet nie był pewien, jakie zachowanie by mu odpowiadało. Pewien za to był jednego; wolałby ujrzeć na twarzy ukochanej zażenowanie, może nawet nagłą eksplozję wściekłości, od śmiechu. Bardzo obawiał się rozbawienia. Już nigdy nie mógłby spojrzeć jej w oczy.
- Trochę to ponure, szczerze mówiąc. Mówię ci, zbyt dajesz po sobie poznać, że ci zależy - skomentował Romek, chwilę po przeczytaniu całości.
- Cholera, bo zależy - zagwarantował Jacek, chowając do torby łopatę i przepocone buty.
Był absolutnie pewien tej jednej rzeczy. Naprawdę strasznie mu na zależało. Przecież nie miał prawa wiedzieć tego, że plan miłosny z wykorzystaniem alkoholu doprowadzić miał do tak komicznej pomyłki.
3
Jacek siedział tam, gdzie zawsze, z dala od nauczycielki. Miał dziś na tyle dobry humor, że zapisywał notatki, co od jakiegoś czasu zaprzestał praktykować. (Albercińska dyktowała czasem tak drobiazgowo, że dłoń drętwiała).
- Cyniku - rzuciła teraz w jego kierunku - aż mi się nie chce wierzyć, że wszystko zapisujesz.
Przypatrzył się polonistce, zastanawiając się, co ma znaczyć ten podstępny wyraz twarzy.
- Niech mi pani wierzy, pani profesor, że również nie mogę zrozumieć, co mi strzeliło do głowy.
Albercińska odchyliła się do tyłu w taki sposób, jakby przez chwilę sama się nad tym głowiła. Coś błąkało się po jej twarzy ale trudno było to zidentyfikować; Jacek wiedział, że polonistka ułożyła jakiś spisek.
- Powiedz mi, mój drogi, jak masz zamiar spędzić zbliżający się dłuższy weekend? - spytała, jakby wciąż zastanawiała się nad przyczynami, wskutek jakich uczeń wziął się wreszcie do pracy, a nadchodzące plany miały pomóc to rozwikłać. Klasa chyba czuła napięcie, bo każdy zwrócił teraz oczy w kierunku Sytuowskiego. Nikt przy tym nie rozmawiał, choć rzadko się zdarzało, by okazje takie marnowano.
- Plany już mam, nie muszę się tym dzielić. - Czuł się strasznie dziwnie nie wiedząc, do czego zmierza Albercińska. (Jakby tego było mało, miał absurdalne wrażenie, iż tylko on nie jest tych zamiarów świadom).
- Cóż, miałabym chyba wyrzuty sumienia, jakbym cię przed przerwą nie uprzedziła, żebyś lepiej przeznaczył wolny czas na naukę. Masz do zaliczania cztery sprawdziany. Chyba że nie chcesz zdać.
Jacek w milczeniu przetrawił to, co przed chwilą usłyszał od nauczycielki. Posłała mu dziarski uśmiech, który demonstrował bardziej przeżółkłą protezę aniżeli chytrość. Miał przypomnieć sobie tę scenę parę lat potem, czytając „Proces” Franza Kafki. Dokładnie tak się teraz czuł - jakby ktoś toczył przeciw niemu niezrozumiałe przezeń postępowanie. Nie powiązał w pierwszym momencie paru faktów, które niekorzystnie działały na jego sytuację.
- Nie do końca rozumiem, co ma pani na myśli.
Albercińska uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Podeszła do okna, by je zamknąć, jakby w obawie, że uczeń usłyszawszy umotywowanie, postanowi przez nie wyskoczyć. Następnie zasiadła za biurkiem, gdzie jeszcze przez chwilę kręciła młynka starczymi palcami i łypała spode łba na rozmówcę.
- Dokładnie tydzień temu zgodziłeś się, bym pozmieniała twe wszystkie oceny na dwóje. - (Tu miała na myśli jedynki, lecz z przyzwyczajenia nazywała je dwójami). - Na świadków mogę powołać całą klasę.
Owszem, mogła powołać ich na świadków. Jacek również miał podobną możliwość, z której postanowił skorzystać za jakiś czas. Teraz po głowie chodziła mu inna myśl.
- No dobra - powiedział. - Chciałbym w takim razie rzucić okiem na sprawdzian, który pisałem w piątek.
- Dostałeś niedostateczny! - błyskawicznie odparła polonistka.
- Mimo wszystko nalegam, by pokazała mi pani sprawdzian.
- Niedostateczny! - krzyknęła tryumfalnie Albercińska, mając w oczach ponurą satysfakcję. - Nie ma co oglądać.
- Chcę obejrzeć. - Miał bowiem pewność, że wyszła mu z niego lepsza ocena. - Nie obchodzi mnie, co pani uznaje jako godne oglądania. Mam do tego pełne prawo.
Postanowił zmianę ocen przemilczeć. Kłótnia sprawiłaby na pewno nauczycielce niewysłowioną radość. Być może nawet żadna modyfikacja nie miała miejsca, nie wiedział. Nie było za to trudno zgadnąć, czego polonistka oczekuje. Jacek nie miał jednak zamiaru upokarzać się tylko po to, by zakopać topór wojenny i kontynuować spokojne życie. (Albercińską bardziej od awantury ucieszyłoby jedynie przynanie się do winy). Błąd nauczycielki był błędem technicznym. Nie było trzeba mieszać w tę sprawę ostatniego sprawdzianu - to właśnie Sytuowski miał zamiar wykorzystać.
- Mam do tego prawo, pani profesor. - Starał się zachować opanowanie, choć serce uderzało jak szalone, a pot zdążył już pokryć całe plecy.
Polonistka chyba dostrzegła swoje potknięcie, bo uśmiech zdążył spełznąć z jej twarzy. Patrzyła jeszcze chwilę na Jacka wzrokiem rewolwerowca, który zbyt późno zrozumiał, że ma wewnątrz bębenka tylko ślepaki.
- Już ci daję te twoje marne wypociny - zapewniła, lecz bez przekonania, po czym zaczęła szperać w szufladzie. - Chyba ją gdzieś zapodziałam - zakomunikowała potem. - Pewnie zostały w domu. Ale ze mnie gapa! - Była ubawiona porażką Jacka do tego stopnia, że musiała zakryć pomarszczoną dłonią usta. Ani myślała, by przerwać zabawę.
- Gówno mnie obchodzi, gdzie tę pracę pani zostawiła. Chcę ją obejrzeć i to teraz - podniósł głos, wstając.
- Co to za słownictwo, młody człowieku. Chyba ojciec cię nie nauczył kultury. Ja cię nauczę!
To już był chwyt poniżej pasa, pomyślał.
- Klasówka! - warknął. - Migusiem!
Nie zastanawiał się nad tym, co mówi. Emocje wzięły górę nad rozumem. Albercińska chyba również straciła głowę, bo zaczęła szukać zaginionej klasówki.
- Mówiłam ci już, że zostawiła twoją pracę w domu. Jutro ją dla ciebie wezne.
Jacek również miał w rękawie asa; odwagę.
- Wezne? - powtórzył. - Chryste, pani nie jest nauczycielką języka polskiego, tylko zasraną analfabetką. Niech sobie pani zapamięta na zawsze, że mówi się: wezmę.
- Siadaj! - Albercińskiej zabulgotało w gardle, jakby zaczęła się krztusić własną nieporadnością. Tryumf dawno skrył się za zasłoną wstydu i bezradności.
- Dobrze, że to powiedziała pani bezbłędnie.
Nikt już - nie licząc, rzecz jasna, Albercińskiej - nie miał w sobie tyle samozaparcia, by móc powstrzymać śmiech. Rechot opanował również pierwsze ławki, choć uczniowie w nich siedzący próbowali swoją radość jakoś zakamuflować, jakby im również groziła zmiana ocen. Kryli więc w dłoniach ucieszone usta, dusząc się i ocierając łzy. Periodycznie unoszące się oraz opadające plecy zdradzały swych właścicieli.
Następne ławki. Tam to się dopiero działo!
Czwarta ławka w środkowym rzędzie, zajęta przez Romka oraz Mariusza, zdawała się być pulsującym sercem rozradowania, jakie ogarnęło całą salę. Romek stoczył się z krzesła, jakby otrzymał kopniaka między żebra. Przyjął pozycję na czworakach, więc pole widzenia nauczycielki nie mogło go objąć. Mariusz natomiast odsunął się niebezpiecznie do tyłu, balansując na tylnych nogach krzesła, i ryczał do sufitu. śmiał się tak donośnie, że musiał być słyszany dosłownie w każdym zakamarku szkoły. Sebastian Ozyrski, który cieszył się opinią jednego z najbardziej spokojnych i dojrzałych uczniów, zachowywał sie tak, jak gdyby w gardle stanął mu groźnie duży kawałek wieprzowiny. Machał rękoma, prychał, plując przy tym śliną, spazmatycznie łapiąc powietrze. Edyta, która siedziała wraz z Martą ławkę przed Sytuowskim, również ubawiła się do łez. Czym jednak dalej od ławki Romka i Mariusza, tym ubaw zdawał się być mniej widoczny. Jacek patrzył się z powagą na nauczycielkę, która czekała na ciszę. Marta również się nie śmiała, bowiem miała pełną świadomość tego, jakie skutki może mieć ta wymiana zdań, która się zresztą jeszcze nie zakończyła. Minęła dopiero pierwsza rudna. Co wydarzy się w drugiej?
- Słuchaj, smarkaczu! Trochę szacunku! - wrzasnęła Agrypina Albercińska, kiedy hałas trochę się nadwątlił. - żyję pod tym niebem trochę dłużej od ciebie!
- Bez wątpienia - odparł Jacek, siadając. - Dlatego mógłbym pani ustąpić miejsca w autobusie. Nie mam jednak zamiaru ustępować w żadnej innej sferze życia.
- Przyznałeś, że ściągałeś na moich lekcjach! - Zabrzmiało to w ustach nauczycielki niemal jak próba usprawiedliwienia.
- Owszem, pamiętam. Pani prosiła o szczerość, więc byłem po prostu szczery. Nie spodziewałem się, że mam do czynienia z tak apodyktyczną wiedźmą.
Kolejna eksplozja śmiechu. Echo poniosło po budynku szkoły aplauz uczniów, którzy przez chwilę cieszyli się wodzem, przywódcą, który powiedział za nich to wszystko, co oni sami bali się powiedzieć na głos. Parę osób energicznie uderzało w dłonie, więc do śmiechów przyłączył się poklask aprobaty. Na moment szkolna sala zmieniła się w rewię kabaretową. Tyle tylko, że na scenie zamiast Jerzego Kryszaka albo Marcina Dańca stał Jacek Sytuowski. On był główną atrakcją tego dnia.
Kiedy wszelkie odgłosy ustały, a trwało to ładną minutę, Agrypina Albercińska chwyciła do ręki klucze od sali oraz dziennik. Jacek pomyślał w pierwszym momencie, że zaraz dostanie którymś z tych przedmiotów po głowie. Cóż, mógł się przecież spodziewać o wiele gorszych rzeczy po nauczycielce starej daty.
- Idziemy do dyrektorki - rozwiała te przypuszczenia przegrana polonistka. - Szybko!
Jacek odsunął krzesło, po czym ruszył posłusznie w kierunku mniejszej od siebie o głowę Albercińskiej. Stanął w połowie drogi z miną kogoś, kto o czymś zapomniał. Kąciki ust misternie uniósł do góry, co w równej proporcji wyrażało jego ubawienie oraz stoickie opanowanie, czyli coś, czego nauczycielce będzie brakowało przez nadchodzące parę godzin. Tymczasem ta pobladła na twarzy jeszcze bardziej, wtapiając się niczym kameleon w tło białych ścian. Marta skryła uszy w dłoniach, by nie słyszeć tego, co przygotował na sam koniec Sytuowski.
- Momencik - powiedział, szczerząc zęby. - Wezne tylko swój plecak. W porządku?
4
Odważny występ kosztował go, zgodnie z jego przewidywaniami, zmianę nieodpowiedniego zachowania na naganne. To jednak jeszcze nie wszystko. Albercińska domagała się wezwania rodziców, czego Jacek się nie spodziewał. Dopiero teraz, postawiony przed faktem dokonanym, kiedy opuściła go adrenalina, doszedł do wniosku, że nie ma w tym nic dziwnego. Jak inaczej można ukarać ucznia, który potraktował nauczycielkę takimi zwrotami jak apodyktyczna wiedźma czy zasrana analfabetka? Cieszył się, że Albercińska nic jeszcze nie mówiła o wyrzuceniu go ze szkoły.
- Mówiłem już pani, że jest to niemożliwe - powtórzył chyba trzeci raz. - Moja mama pojechała do Wrocławia, będzie dopiero za jakieś parę dni.
- Ojca nie masz? - rzuciła.
- Bingo - odparł. - Mój ojciec nie żyje.
Albercińska spiorunowała go wzrokiem, który miał oznaczać, że to ona dyktuje warunki, i - jakby chciała - mogłaby przywrócić do życia ojca niesfornego ucznia, by potem go udusić własnymi rękami za spłodzenie takiego potwora. Oczywiście to tylko kłamstwo, Andrzej Sytuowski był wśród żywych, ale jakie to miało znaczenie? Jacek nie chciał nikogo brać na litość ale lepsze to, niż urzekająca historia o ojcu, który porzucił rodzinę po śmierci młodszego syna. Lepiej zachować to dla siebie - pomyślał Jacek. - Kto wie, jakie wnioski wyciągnęłaby z takiego wytłumaczenia Albercińska. Mogłoby to dać podstawy do podejrzeń o patologię.
Mimo wszystko było warto - krążyło mu po głowie, co zrodziło na jego ustach uśmiech. Był to uśmiech bezczelny, skierowany wprost w kierunku kipiącej gniewem nauczycielki.
- Uśmiecha się do mnie! Patrzcie państwo! - Głos polonistki był już na granicy krzyku. Jacek zaś przyglądał się beznamiętnie, jak jego wróg nie wie, co począć z własną bezradnością. Kiedyś jego uwagę przykuło hasło reklamowe zakładu masażu relaksacyjnego, które głosiło, że spokój jest siłą. Dopiero teraz zrozumiał, co to tak naprawdę znaczy.
- Jacku, wytłumacz mi teraz własnymi słowami, co zaszło na lekcji pani profesor. - Beata Katecka, dyrektorka placówki, mówiła cichym, wręcz cherlawym ale i subtelnym głosem. Taki sposób mówienia nie pasował do dyrektorki, prędzej do łagodnej pani pedagog. Błękitne oczy Kateckiej uzewnętrzniały spokój duszy, co mogło oznaczać, że uczęszcza na masaże relaksacyjne. Jacek już wówczas wiedział, jak spokojną i opanowaną osobę ma przed sobą. Tak opanowaną - miał kiedyś powiedzieć - że szkolna drużyna szachistów to przy niej żądni krwi i cierpienia psychopatyczni mordercy.
Fakt ten powinien dać trafny obraz tego, jak paradoksalnie różne, przeciwne i odległe bieguny stanęły ze sobą twarzą w twarz. Beata Katecka i...
...Agrypina Albercińska usiadła przed biurkiem, na którym leżał dziennik niczym jakiś dziwaczny dowód zbrodni. Był otwarty na rubryce ocen z języka polskiego. Miejsce za biurkiem okupowała dyrektorka, która nałożywszy okulary na nos, zaczęła taksować uważnym wzrokiem oceny, jeżdżąc po nich najmniejszym palcem.
- Cóż, same jedynki - skwitowała, nim Jacek zdążył przedstawić własną wersję zdarzeń.
- Gamoń ma jedynek od góry do dołu! - warknęła polonistka.
Jacek znów się uśmiechnął. Katecka dostrzegła na jego ustach ten skromny symbol tryumfu, po czym - Sytuowski mógłby dać sobie uciąć głowę - spostrzegł, jak przez twarz dyrektorki przemknął jakiś dyskretny uśmieszek. Krótkotrwały niczym rozbłysk pioruna, który można przegapić przez mrugnięcie powieki, a jednak prawdziwy i widowiskowy. Miał do końca życia odtwarzać w pamięci tę pamiętną chwilę, pierwsze spotkanie z Katecką, podczas którego doznał olśnienia. „Stoimy po jednej stronie barykady” - głosiłby ten rozdział jego życia, jeśliby napisać powieść o Jacku.
- Cóż, widzę tu same jedynki - powtórzyła dyrektorka. - Jacku, czy się nie uczysz, czy za słabymi ocenami stoi jakaś inna przyczyna?
Bez większego problemu zrozumiał chytrze przemycone w tym zdaniu świadectwo niedowierzania rozjuszonej polonistce, która teraz zajęta była przyglądaniem się konstrukcji długopisu. Jacek zaś doznał dziwacznego wrażenia, jakoby rozmawiał z dyrektorką w innym języku, z którego Albercińska nic kompletnie nie rozumiała. Miał w pewnym sensie rację.
- Nie uczy się! - syknęła polonistka, jakby coś wyrwałą ją nagle z głębokiego transu. - Tylko innym wciąż przeszkadza w nauce.
Twarz teraz miała siną, zupełnie jakby się dusiła. Na szyi i skroniach Albercińskiej uwydatniły się żyły. Nic nie wskazywało na to, że nauczycielka wreszcie ochłonie. Jacek był pewien, że po raz pierwszy przez coś takiego przeszła. Nie czuł się jednak z tego powodu kimś lepszym. Po prostu wykonał to, co do niego należało.
Beata Katecka patrzyła na ten kłębek nerwów ze współczuciem, zaś Jacek z jakąś dziwną odmianą niesmaku. Przez chwilę, jeden krótki momencik, miał szczerą ochotę przeprosić. Skrucha podeszła mu pod gardło niczym fala wymiotów, którą należy w sobie zdławić. Już rozchylał usta, lecz szybko je zamknął, w porę się reflektując. Po wymiotach może nastąpić ulga ale nie po przeprosinach złożonych na ręce Agrypiny Albercińskiej. Tylko zmarnowałby to wszystko, na co zapracował swoją odwagą i szczerością. Polonistka by wygrała, znów odniosłaby niezasłużony sukces.
- Ta rozmowa nie ma sensu - powiedział.
- Oczywiście, że nie - zgodziła się nauczycielka. - Chcę widzieć twoją mamę. Musi zgłosić się do mnie czym prędzej.
Tymczasem dyrektorka zaczęła coś kreślić na kartce, którą przed chwilą wyrwała z wnętrza zeszytu.
- Byłabym wdzięczna - zwróciła się do Jacka dyrektorka - jakbyś wręczył mamie tę kartkę. Niech się ze mną skontaktuje.
- Jasne. - Sytuowski wziął wręczaną mu kartkę, złożył ją na dwie części, po czym wepchnął głęboko w kieszeń.
- Wracam na lekcję. - Albercińska zdawała się pogodzić wreszcie z porażką. Nawet zdobyła się na uśmiech, jakby chciała w ten sposób powiedzieć, że to dopiero początek. - Lekcja zaraz dobiegnie końca, muszę zadać jeszcze pracę domową.
- Dobrze - odparła dyrektorka. - Czy mogę na moment zatrzymać tego ucznia?
- Oczywiście. Jak dla mnie, możesz go tu trzymać dzień w dzień, byle znajdował się jak najdalej ode mnie. - Trzasnęła drzwiami, co było zapewne zaplanowane długo wcześniej. Albercińska potrafiła dąsać się jak nikt inny. Jacek uśmiechnął się do zamkniętych drzwi.
- Długo masz z nią wojnę? - Katecka pominęła ceregiele.
- Tak, odkąd się tu zjawiłem. - Nie mógł otrząsnąć się z podziwu, jaki wzbudziło w nim bezceremonialne zachowanie dyrektorki. Nie tak ją sobie wyobrażał. Składał, co prawda, u niej papiery, lecz nie mógł się wówczas przypatrzeć dokładniej tej kobiecie. Nie miał z nią jeszcze żadnego zastępstwa, więc nawet nie wiedział, czego ta uczy.
- To stara kobieta, dość zasłużona. Wiem, jest staromodna, ale ma do tego święte prawo. Mam masę zastrzeżeń do sposobu, w jaki prowadzi lekcje, lecz ją samą szanuję. Pani Albercińska pracuje tu znacznie dłużej ode mnie. - Katecka chyba chciała usprawiedliwić nauczycielkę, tak się przynajmniej zdawało Jackowi. Kiedyś miał dojść do wniosku, jakoby próbowała usprawiedliwić samą siebie.
- Musisz to zrozumieć - mówiła, a ton głosu brzmiał niemalże jak błaganie; jakby przepraszała jakiegoś przechodnia za to, że jej durny pies ochlapał mu spodnie.
- Chciałbym być równie zobojętniały.
- Skąd tyle jedynek?
- Jeszcze przed feriami miałem same tróje i jedną dwójkę.
- Co się więc stało? - Katecka zdjęła okulary.
- Cóż, zadarłem z żywiołem.
Dyrektorka zaśmiała się krótko, po czym wróciła do przyglądania się dziennikowi. Jacek, wpędzony w jeszcze większe osłupienie, zaczął na poważnie zastanawiać się, czy aby wesolutka pani dyrektor nie trzyma pod biurkiem butelki wódki. Nie? Więc może nieduży skręcik przed szkołą? Oczywiście był w błędzie. Skąd mógł wiedzieć, że spokój nie zawsze chodzi w parze z beznamiętnością, jaki to stereotyp w jego mniemaniu reprezentowała matka.
- Cóż, rzeczywiście coś tu jest nakreślone. To parszywe posunięcie ze strony Agrypiny.
- Tak wyszło - odparł, bo nic lepszego nie zdążyło przyjść mu do głowy. Czuł się nieswojo.
- Dobra, słuchaj - zaczęła Katecka. - Nie wyglądasz mi na głupca, naprawdę. Masz trochę za długi jęzor, niezbyt potrafisz ocenić sytuację, w której się znajdujesz, albo masz zbyt słabo rozwinięty mechanizm samozachowawczy. Podyskutuję z twoją panią od polskiego na temat ocen, ale ty musisz zacząć z nią od zaraz szukać możliwości do współpracy.
- Niestety nie mogę tego obiecać.
- Hm... - zastanowiła się dyrektorka. - No dobrze, bądź taki miły i nie komentuj. To powinno wystarczyć.
Beata Katecka wręczyła Jackowi dziennik, po czym poleciła zanieść go wraz ze swoim tyłkiem na lekcję.
- Dziękuję - rzucił na koniec, by następnie spełnić tę prośbę. Mile zaskoczony pobiegł w podskokach na pierwsze piętro, lecz jego pogodę ducha w sekundę rozwiał donośny głos polonistki. Mówiła coś o potędze neologizmów Mirona Białoszewskiego. Chyba zdążyła już całkiem ochłonąć, lecz nie rzuciła nawet okiem na wchodzącego do pomieszczenia ucznia.
Klasa natomiast powitała go uśmiechami i szmerem aprobaty, jak gdyby Sytuowski był zasłużonym ojczyźnie weteranem wojennym, który jako jedyny z oddziału przeżył bombardowanie. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to tak właśnie było.
- Trzy, czte-ry... - szepnął Romek, co było znakiem na rozpoczęcie oklasków. Albercińska zamarła, kredę trzymając na wysokości głowy, co upodobniło ją do dyrygenta symfonii. Jacek był zaskoczony w tym samym stopniu, co zdębiała polonistka, która na koniec lekcji dostała sygnał, że klasa długo tego nie zapomni.
- Proszę - odłożył dziennik na biurko, po czym ukłonił się niczym w teatrze. Oklaski ustały, prawdopodobnie pod wpływem zwężonych oczu polonistki, w których szalała nieobliczalność. Jacek wrócił do siebie przepełniony poczuciem dumy, która - do tej pory nie dająca po sobie znać - uderzyła z podwójną siłą.
- Jesteś idolem, gratuluję - ironizowała nauczycielka, przygotowana na podobną sytuację. - Król bez tronu...
Nikt nawet nie zareagował na komentarz Albercińskiej, tylko Jacek uśmiechnął się do niej trochę ze współczuciem. Chciał już to wszystko zakończyć, lecz sam nie dałby rady. Liczył na zdrowy rozsądek oraz umiejętność godzenia się z porażką polonistki.
- Jak było? - spytała półszeptem Marta, obróciwszy się do Jacka nieznacznie. Była rozluźniona, uleciały z niej obawy, które piętrzyły się z każdą minutą przedłużającej się nieobecności Sytuowskiego. Lecz teraz, kiedy powrócił z uśmiechem na ustach, wiedziała, że nic złego nie mogło się stać.
- Wszystko zgodnie z planem. - Uniósł kciuk do góry, po czym przechwycił spojrzenie polonistki, która na nowo zanurzyła się w oceanie nudnego monologu.
Marta, widząc czujność nauczycielki, powróciła do kreślenia notatek w zeszycie. Jacek tymczasem natknął się w kieszeni na złożoną kartkę z informacją od dyrektorki. Katecka napisała: „Ta kobieta nie jest taka zła, na jaką wygląda. Przyzwyczaisz się”.
- Można? - rozbrzmiał nagle jakiś nieznany dziewczęcy głos, który wydobywał się zza uchylonych drzwi.
- Proszę bardzo - zachęciła polonistka, po czym do klasy weszła nowa uczennica. Jacek dostrzegł poruszenie w ławce Marty, która konsultowała się już z Edytą.
- Chciałabym przedstawić wam nową koleżankę. - Albercińska wreszcie poczuła ulgę, ponieważ zarówno ona, jak i Jacek, zostali wypchnięci z centrum zainteresowania za sprawą...
- Nazywam się Iza Wagner, cześć.
...drobniutkiej brunetki o latynoskiej barwie skóry.
5
Okazało się, że Marta zna nową koleżankę, którą klasa zdążyła już na pierwszej przerwie ochrzcić mianem świeżaka. Poznały się na lekcjach tańca, na które w zeszłym roku obie uczęszczały.
- Jaka ona jest? - molestował wciąż jednym pytaniem Romek, na co Marta wzruszała ramionami.
- Słabo ją znam, więc dużo nie mogę powiedzieć - odpowiedziała w końcu, choć nie było to zgodne z prawdą.
- Hej, mistrzu. - Romek zaczepił Jacka następnego dnia, tuż po ostatnim dzwonku. - Mam do ciebie sprawę. Powiedziałeś, że mogę zaprosić na działkę kogo tylko chcę, racja?
- Racja.
- Iza z nami pojedzie, chyba nie masz nic przeciwko...
- Iza? Jaka Iza? - Jacek w pierwszym momencie nie wiedział, kogo przyjaciel ma na myśli.
- świeżak - sprostował Romek, szczerząc zęby w diabelskim, tak do niego pasującym, uśmiechu. - Wiesz, co mam na myśli.
- Pieprzony uwodziciel, ledwo ją znasz! - odparł Jacek, lecz zgodził się na prośbę Romka. Doszedł do wniosku, że nie będzie czuł się tak samotnie w swym podboju. Można nawet powiedzieć, że jest to taka podwójna randka - pomyślał.
6
Maryla Sytuowska tylko cudem nie przespała przystanka, na którym miała wysiąść. Autokar zostawił ją w chmurze spalin, gnając chyba na dworzec centralny. Stanęła z torbami na poboczu, skąd zaczęła szukać wzrokiem wolnej taksówki. Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem, a druga nieporozumieniem.
- Na jakie nazwisko? - spytał taryfiarz.
- Na żadne, przecież ściągnęłam pana z jezdni.
Kierowca oznajmił, że na kogoś czeka, tylko pomyliły mu się ulice, więc Maryla musiała szukać dalej. Trzecia taksówka nie była zajęta, nie realizowała zamówienia, ale taksówkarz z góry uprzedził, że cena będzie wyższa za ściągnięcie auta z ruchu.
- Dobrze, dobrze. - Maryla mogłaby sprzedać cały majątek, byle już być w ciepłym łóżku. Wizyta u rodziców znów wyczerpała ją do granic możliwości. Przeziębiła się i czuła, że ma gorączkę. Miała tylko nadzieję, że zdąży wrócić do domu, nim Jacek pojedzie na działkę ze swoimi przyjaciółmi.
- Jacek! - krzyknęła, kiedy przekroczyła próg domu.
- Nie ma go - usłyszała głos siostry. - Jakieś dwie godziny temu wyszedł. Będzie przed południem albo zaraz po. Tak mi przynajmniej kazał powiedzieć.
- Dałaś mu pieniądze?
- Tak.
- Kanapki?
- Tak.
Iwona, starsza siostra Maryli, była na stałe przykuta do wózka dla inwalidów. Parę lat wcześniej wpadła w poślizg swym Volksvagenem, umieszczając go na słupie telegraficznym.
- Po prostu przerzuciłam się na innym pojazd czterokołowy. Jest znacznie bardziej bezpieczny - śmiała się czasem z własnej tragedii. Nie jednak po to, by wzbudzić litość. Cieszyła się wszystkim tym, co dla reszty ludzi wydawało się czymś całkowicie naturalnym. Maryla, choć nigdy nie powiedziałaby tego głośno, uważała wypadek siostry ostrzeżeniem bożym, po którym tej udało się nawrócić. Jacek nie znał ciotki dobrze przed wypadkiem, więc nie miał zdania na ten temat.
- Co u rodziców?
- Po staremu, jutro ci opowiem. Padam na pysk.
- Zrobię ci kolację - zaoferowała siostra.
- Nie, dziękuję. - Maryla była zarówno śpiąca, jak i głodna, ale to drugie mogło jeszcze trochę poczekać.
- A, jeszcze jedno! - krzyknęła Iwona. - Jacek zostawił ci na regale jakąś kartkę. Mówił coś o jakichś problemach w szkole, ale nic z tego nie zrozumiałam. śmiał się z tego, więc to raczej nic poważnego.
Maryla zebrała ostatki sił, by wspiąć się po schodach na pierwsze piętro, po czym skierowała się w kierunku salonu. Bez trudu znalazła kartkę od syna. Zaczęła czytać.
7
Wewnątrz namiotów było duszno od papierosowego dymu, więc wszystkie trzy stały otwarte, by zdążyło się wywietrzyć. Znakomita zachęta dla rozmaitego robactwa. Jacek doszedł do wniosku, że już lepsze hordy owadów od smrodu tytoniu, którego miał dosyć na nadchodzące parę godzin.
- Ty się nie zaciągasz! - potępił Romek. - Jak cię nauczę palić, to polubisz ten zapach.
Sytuowski szczerze w to wątpił ale postanowił pozostawić to bez komentarza. Jego myśli zaprzątały teraz inne sprawy, dużo ważniejsze od niewprawności w paleniu. Chwiał się na nogach, próbując nie opryskać sobie butów moczem. Romek już skończył załatwiać własne potrzeby, więc oparł się o siatkę, po czym włożył do ust następnego papierosa. Jacek był pewien, że to całe palenie jest tylko kolejną próbą zaimponowania nowej koleżance.
- Jakieś postępy? - zmienił temat, zapinając rozporek. Romek nie potrzebował wyjaśnień, doskonale wiedział, o co chodzi.
- Trudno powiedzieć - odparł. - Zdaje mi się, że wpadłem jej w oko ale to tylko moej przypuszczenia.
- Może mogę ci jakoś pomóc? Porozmawiam z nią.
- To niegłupi pomysł - stwierdził przyjaciel. - Ja wezmę na słówko Martę, też spróbuję coś zdziałać.
Jackowi średnio spodobał się ten plan. Sięgnął do kieszeni, by się upewnić, że kartka wciąż w niej jest. Była. To dobrze. Jeszcze trochę alkoholu i będzie mógł przystąpić do dzieła. Nim zdążył odpowiedzieć Romkowi, by ten się nie wtrącał, on był już u boku Marty.
- Jacek, czego tam szukasz? - krzyknął Mariusz. - Już za parę minut będzie żarcie.
- O, nareszcie! - Jacek wcale nie był głodny, lecz podszedł do ogniska, w którego popiele leżały ziemniaki. Na zaostrzonych patykach wbitych w ziemię robiły się bułki oraz kiełbaski. Rolę kucharza objął Mariusz, więc kilka z tych kiełbasek zdążyło już przepaść w otchłań ogniska, natomiast niektóre bułki z trudem można było odróżnić od bryłki węgla.
- Dzięki za zaproszenie. - Iza siedziała przed ogniskiem, którego blask upodobnił ją do Indianki. Bez wątpienia była ładna, szczególnie teraz, kiedy tak miło się uśmiechnęła.
- Nie ma za co. - Jacek też się uśmiechnął. - Mogę z tobą zamienić słówko na osobności?
- Jasne! - odpowiedziała, jakby właśnie na to czekała. Targnęła się na nogi. - Cała zdrętwiałam.
Miała dość szczupłą sylwetkę, lecz nie była niska. Przewyższała o parę centymetrów Jacka, mierzącego wówczas metr siedemdziesiąt. Obcisła koszulka podkreślała piersi, zasłonięte jednak skromnym dekoltem. Jednak to, co zdawało się być czołowym utrybutem Izy, bez wątpienia znajdowało potwierdze
2
plecami go uspokoiły. Marta jest już obok - pomyślał - ona nie da mi tak łatwo zasnąć. To nie była jednak ona. Jacek, niczego nie świadom, był zajęty dźganiem w glebę tępym nożem.
- List zostawiłem matce, jest w moim domu. - Nawet nie obrócił głowy w kierunku, skąd dobiegały ludzkie kroki.
- Już w porządku, synu - usłyszał za sobą męski głos. - Teraz bądź tak miły i odłóż tę zabawkę, bo się skaleczysz.
Odwrócił się przerażony w kierunku, z którego dochodził głos obcego człowieka, prawdopodobnie złodzieja. Jacka oślepił strumień ostrego światła policyjnej latarki.
*Korekta uciętego postu.
- List zostawiłem matce, jest w moim domu. - Nawet nie obrócił głowy w kierunku, skąd dobiegały ludzkie kroki.
- Już w porządku, synu - usłyszał za sobą męski głos. - Teraz bądź tak miły i odłóż tę zabawkę, bo się skaleczysz.
Odwrócił się przerażony w kierunku, z którego dochodził głos obcego człowieka, prawdopodobnie złodzieja. Jacka oślepił strumień ostrego światła policyjnej latarki.
*Korekta uciętego postu.
"Ważna jest opowieść, nie opowiadający" Stephen King
3
groteska – utwór którego środkami artystycznego wyrazu są: fantazja, dziwaczność, przejaskrawienie, ekstrawagancja, szarża, komizm, karykatura, absurd (z wł. pittura, grottesca – dosł. malowidło znalezione w grocie). „Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysław Kopaliński, wydanie XVIII, PWN, Warszawa 1989.
Nie wydaje mi się żeby powyższy tekst był groteską.
Jestem o tym nawet dość mocno przekonany. Moim zdaniem to opowiadanie naturalistyczne od A do Z. Po przeczytaniu nie wiedzieć czemu skojarzyło mi się od razu z „Pierwszym krokiem w chmurach” , tyle że pozbawione hłaskowego nihilizmu, dramatycznego buntu i całej reszty elementów czyniących z opowiadań Hłaski literaturę niezwykłą.
Ot zbiór scenek rodzajowych. Czytało się miło, bezzgrzytowo w warstwie warsztatowej, ale jakoś tak jałowo. Nic z tego nie wynika. Nie ma dramatu prawdziwego, nie ma też prawdziwego śmiechu, strachu brak, adrenaliny również brak na równi z głębszymi przemyśleniami lub jakąś stymulacją intelektualną. Młodzieńcy siedemnastoletni prowadzą dialogi literackie, językiem trzydziestolatków (w moich stronach, czyli na zapadłej prowincji, początkiem lat dziewięćdziesiątych wszyscy koleżkowie mówili zupełnie inaczej).
Niby alkohol był w końcówce, niby nawet seks nieletnich... ale zdecydowanie brak traktora... :wink:
Tak bardzo normalne opowiadanie, że aż nie moja bajka.
Nie wydaje mi się żeby powyższy tekst był groteską.
Jestem o tym nawet dość mocno przekonany. Moim zdaniem to opowiadanie naturalistyczne od A do Z. Po przeczytaniu nie wiedzieć czemu skojarzyło mi się od razu z „Pierwszym krokiem w chmurach” , tyle że pozbawione hłaskowego nihilizmu, dramatycznego buntu i całej reszty elementów czyniących z opowiadań Hłaski literaturę niezwykłą.
Ot zbiór scenek rodzajowych. Czytało się miło, bezzgrzytowo w warstwie warsztatowej, ale jakoś tak jałowo. Nic z tego nie wynika. Nie ma dramatu prawdziwego, nie ma też prawdziwego śmiechu, strachu brak, adrenaliny również brak na równi z głębszymi przemyśleniami lub jakąś stymulacją intelektualną. Młodzieńcy siedemnastoletni prowadzą dialogi literackie, językiem trzydziestolatków (w moich stronach, czyli na zapadłej prowincji, początkiem lat dziewięćdziesiątych wszyscy koleżkowie mówili zupełnie inaczej).
Niby alkohol był w końcówce, niby nawet seks nieletnich... ale zdecydowanie brak traktora... :wink:
Tak bardzo normalne opowiadanie, że aż nie moja bajka.
4
Doszukałbym się elementów. Trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy. Tak ku ścisłości - ten tekst to tylko jeden rozdział powieści, której przecież nigdzie nie wrzucę ze względu na rozmiar. Dałem więc ten rozdział, który stanowi w miarę spójną, samodzielną całość.
Dzięki za przeczytanie. Nad traktorem się jeszcze zastanowię.
Dzięki za przeczytanie. Nad traktorem się jeszcze zastanowię.
5
Ach. To tylko część czegoś większego. Dlatego mam te negatywne wrażenie, że brakuje jakiejś klamry, która by wszystko spięła, jakiegoś naprawdę wyrazistego zakończenia, czy może myśli przewodniej.
Ale pomijając ten jeden mankament - bardzo mi się podobało. Po prostu przyjemny, przejrzysty styl. Potrafisz ładnie i złożenie opisywać z pozoru proste sceny czy uczucia, a jednocześnie nie nudzisz, to ogromna zaleta. Kojarzy mi się z Kingiem.
Postacie są realistyczne, bardzo fajny główny bohater, w sumie po części się z nim utożsamiałem, a sceny z polonistką nieustannie wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Bardzo podobała mi się także dyrektorka - ciekawe odejście od schematu ortodoksyjnego urzędnika, najczęściej mężczyzny.
Duży plus także za końcową historię z psem. Takie opowiadania w opowiadaniu urealistyczniają postacie, nadają im kształty. Tobie wyszło to całkiem zgrabnie. Końcowe nieporozumienie także sympatyczne, wywołało na mojej twarzy dużego banana.
Najmocniejsze strony to styl i właśnie normalność opowiadanej historii. Nie raził nawet brak tego traktoru, w sumie to po części stworzyło taki klawy klimat. Słabe strony to kiepskie zakończenie (mówię tu oczywiście o zawiązaniu akcji, bo samo nieporozumienie naprawdę fajne).
Podobało się bardzo. Dzięki.
Ale pomijając ten jeden mankament - bardzo mi się podobało. Po prostu przyjemny, przejrzysty styl. Potrafisz ładnie i złożenie opisywać z pozoru proste sceny czy uczucia, a jednocześnie nie nudzisz, to ogromna zaleta. Kojarzy mi się z Kingiem.
Postacie są realistyczne, bardzo fajny główny bohater, w sumie po części się z nim utożsamiałem, a sceny z polonistką nieustannie wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Bardzo podobała mi się także dyrektorka - ciekawe odejście od schematu ortodoksyjnego urzędnika, najczęściej mężczyzny.
Duży plus także za końcową historię z psem. Takie opowiadania w opowiadaniu urealistyczniają postacie, nadają im kształty. Tobie wyszło to całkiem zgrabnie. Końcowe nieporozumienie także sympatyczne, wywołało na mojej twarzy dużego banana.
Najmocniejsze strony to styl i właśnie normalność opowiadanej historii. Nie raził nawet brak tego traktoru, w sumie to po części stworzyło taki klawy klimat. Słabe strony to kiepskie zakończenie (mówię tu oczywiście o zawiązaniu akcji, bo samo nieporozumienie naprawdę fajne).
Podobało się bardzo. Dzięki.

"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
6
Przyjemność po mojej stronie. Natomiast co mogę powiedzieć na własną obronę? Przede wszystkim ograniczenia czasowe potencjalnych czytelników, które uniemożliwiają mi wstawienie gdziekolwiek całości. Musiałem więc wstawić tylko część, dokładniej - jeden rozdział, jaki według mnie stanowiłby w miarę spójną, suwerenną całość. Wiem, przerost formy nad treścią. Trudno. Druga sprawa to dziwna tendencja wśród czytelników zarówno literatury profesjonalnej, jak i amatorskich wypocin, która polega na zafascynowaniu potworami, mordercami, morderstwami, nieprawdopodobnymi opisami świata przestępczego, kosmitami, czarownikami, orkami, skrzatami oraz wszystkim innym, co stworzyła chora wyobraźnia. Oczywiście to świetna rozrywka i nie chcę umniejszać roli, jaką odgrywają pisarze typu King, Koontz, Brown, C.Clark, Lem czy - inspiracja młodocianych erpegowców - Tolkien. Po prostu dominacja tychże gatunków jest niezdrowa.
Tak więc trzeba walczyć o to, co człowiecze, a wszystko inne postrzegać mianem interesującej historii, która jest interesująca wyłącznie przez nieprawdopodobny rozwój wydarzeń. Interesujących rzeczy jest znacznie więcej w życiu codziennym, jeśli już mam w tym wywodzie zejść na szlak socjologii pisarstwa. Sztuką jest rozbawić człowieka pozornie błahym wydarzeniem, a nie przestraszyć monstrualnym potworem. Cóż, pozostanę jednak przy naszym polskim traktorze oraz - dajmy na to - Jurku, który traktorem tym kieruje. George ze swoim Hammerem H3 niech zostanie interesującą historią, która jest interesująca wyłącznie przez nieprawdopodobny rozwój wydarzeń.
Tak więc trzeba walczyć o to, co człowiecze, a wszystko inne postrzegać mianem interesującej historii, która jest interesująca wyłącznie przez nieprawdopodobny rozwój wydarzeń. Interesujących rzeczy jest znacznie więcej w życiu codziennym, jeśli już mam w tym wywodzie zejść na szlak socjologii pisarstwa. Sztuką jest rozbawić człowieka pozornie błahym wydarzeniem, a nie przestraszyć monstrualnym potworem. Cóż, pozostanę jednak przy naszym polskim traktorze oraz - dajmy na to - Jurku, który traktorem tym kieruje. George ze swoim Hammerem H3 niech zostanie interesującą historią, która jest interesująca wyłącznie przez nieprawdopodobny rozwój wydarzeń.
7
Na początek wybacz mi, ale nie doczytałem.
Większość zaliczyłem, ale reszty już nie dałem rady.
Historia mnie nie porwała, a że mam jeszcze kilka zadań na głowie to porzuciłem czytanie.
Sporo literówek. Chociaż to delikatne stwierdzenie.
Chyba, że miałeś zamiar napisać takie rzeczy:
Kilka z wymienionych przykładów to zwykłe literówki, ale reszta to błędy ortograficzne. Nieładnie.
Powtórzenie. Mam nadzieję, że chodziło Co o przepisywanie tego co pisze (albercińska) na tablicy w trakcie ich przepisywania. Jeśli tylko o przepisywanie z tablicy, to powinno być: tego co jest napisane na tablicy.
Zupełnie nie pasuje mi to stwierdzenie. Wiem o co chodzi, kompromitacja i tak dalej, ale jakoś dziwnie mi to brzmi.
W czym zmienić? W tym, że ona snuje czy w tym, że siedzi nad kartką?
Spytałem dwóch kobiet o to czy uznają te słowa za romantyczne. Odpowiedziały jednym głosem: nie. Chyba, że to była ironia, ale i tak słaby wydźwięk ma.
Pierwsze zdanie mówi mi, że kłótnia byłaby dla niego czymś mało przyjemnym. Drugie zaś, że dla niej. Dziwne.
Te wstawki narratora są strasznie wkurzające. Po drugiej czy trzeciej miałem ochotę go udusić.
Dziwne spuentował rozmowę o wydarzeniach z klasy. Tak jakby facet, który się właśnie dowiedział od swojej dziewczyny, że jest w ciąży powiedział:
Właśnie, w lodówce masz jeszcze budyń.
Zjadłeś wyraz i dziwnie brzmi drugie zdanie, jakbyś poprzestawiał wyrazy to by wyglądało lepiej.
Nie brakuje - m przy zostawiła? czy zamierzone?
Nie moja bajka, w żadnym stopniu.
Sądziłem przystępując do czytania, że będzie inaczej i chociaż uśmiechnę się przy lekturze. Niestety tak nie było.
Szkoda.
Musisz sporo w nim poprawić, mam na myśli naprawdę sporo.
Pozdro.
Większość zaliczyłem, ale reszty już nie dałem rady.
Historia mnie nie porwała, a że mam jeszcze kilka zadań na głowie to porzuciłem czytanie.
Sporo literówek. Chociaż to delikatne stwierdzenie.
Chyba, że miałeś zamiar napisać takie rzeczy:
Kod: Zaznacz cały
sześdziesiąt - sześćdziesiąt
włanczać - włączać
wziąść - wziąć
ulagało- ulegało
odgrany - odegrany
ciekaweszego - ciekawszego
klasię - klasę
ronomą - renomą
upóst - upust
dalszcyh - dalszych
rozstrząsaniu - roztrząsaniu
przynanie - przyznanie
Kod: Zaznacz cały
przepisać to, co pisze na tablicy.
Kod: Zaznacz cały
Blamaż słowny
Zupełnie nie pasuje mi to stwierdzenie. Wiem o co chodzi, kompromitacja i tak dalej, ale jakoś dziwnie mi to brzmi.
Kod: Zaznacz cały
pisarza. Stał on dopiero u progu sławy, lecz ja już wtedy wiedziałam... - snuła.
Sytuowski siedział nad kartką i zastanawiał się, co powinien w tym zmienić
Kod: Zaznacz cały
„Droga M., jest pewna rzecz, która nie daje mi spokoju” - zaczynało się przemówienie. Potem było jeszcze bardziej romantycznie
Kod: Zaznacz cały
Kłótnia była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Na szczęście nie chciała go dziś prowokować.
Kod: Zaznacz cały
nie był jeszcze przywiązany do pisania. Pierwsze próby literackie miał podjąć dopiero za parę ładnych miesięcy.
Te wstawki narratora są strasznie wkurzające. Po drugiej czy trzeciej miałem ochotę go udusić.
Kod: Zaznacz cały
- Właśnie, stary! - krzyknął. - Przecież zaraz majówka. Dasz radę skołować klucze na działkę, nie?
Dziwne spuentował rozmowę o wydarzeniach z klasy. Tak jakby facet, który się właśnie dowiedział od swojej dziewczyny, że jest w ciąży powiedział:
Właśnie, w lodówce masz jeszcze budyń.
Kod: Zaznacz cały
Naprawdę strasznie mu na zależało. Przecież nie miał prawa wiedzieć tego, że plan miłosny z wykorzystaniem alkoholu doprowadzić miał do tak komicznej pomyłki.
Zjadłeś wyraz i dziwnie brzmi drugie zdanie, jakbyś poprzestawiał wyrazy to by wyglądało lepiej.
Kod: Zaznacz cały
- Mówiłam ci już, że zostawiła twoją pracę w domu
Nie moja bajka, w żadnym stopniu.
Sądziłem przystępując do czytania, że będzie inaczej i chociaż uśmiechnę się przy lekturze. Niestety tak nie było.
Szkoda.
Musisz sporo w nim poprawić, mam na myśli naprawdę sporo.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.