Katharsis (SF - fragment opowiadania)

1
---- fragment----



Sędzia daje znak byśmy się obaj zbliżyli do niego. Mały grubasek z lśniącą łysiną, z muszką czarną opinającą ciasno kark nalany, z koszulą pokrytą ciemnymi plamami wilgoci tłustej pod pachami, na plecach, na torsie. Tłumaczy łamaną angielszczyzną, że gryźć nie wolno, że obowiązują zasady, że po jajach bić nie wolno.

Nie słucham go.

Patrzę na przeciwnika, na wroga, na trupa. świdruję go wzrokiem. Zabijam pogardą. Poziom gniewu wypełniającego mój łeb zaczyna niebezpiecznie zwyżkować. Na manometrach emocji powoli brakuje skali, drżące dziko wskazówki tańczą na czerwonych polach przypisanych wartościom maksymalnym.

- Podajcie sobie ręce – krzyczy przez narastający ryk gawiedzi sędzia. Jurij wyciąga przed siebie bochnowate dłonie skryte w potężnych rękawicach. Na znak sportowej przyjaźni i gry fair play. W jego oczach dostrzegam szybko przesuwające się, jaskrawoczerwone punkty, linie, wektory, krzyżyki. To system nawigacyjny wszczepiony prosto w mózg. Mikrowyświetlacze, algorytmy bojowe, matematyka i fizyka walki podawana szerokim wlewem bezpośrednio do mięśni.

Językiem zsuwam z dziąseł kauczukowy ochraniacz i pluję na te jego łapska, po czym patrzę mu w twarz. Jurij ani drgnie, tylko pięści cofnął. Nad ringiem rozbłyska potężny hologram, obwieszczający początek pierwszej rundy.

Gong!

Szybki ruch dłoni arbitra.

Jurij skacze z miejsca, potężnym hakiem wali w skroń. Przed oczami lecą mi ciemne płatki śniegu. Podnoszę gardę. Uszczelniam gardę. Napinam mięśnie karku. Byle nie klinczował. W klinczu, jego mięśnie wzbogacone kompozytowymi włóknami, są w stanie wygenerować z krótkiego zamachu cios wystarczająco silny, by zmiażdżył nerkę jak owoc przejrzały, by rozgniótł wątrobę. Muszę go trzymać z przodu, muszę podążać za nim wzrokiem, muszę trzymać dystans. Muszę w końcu doznać czarnego objawienia. Mój gniew to moja broń, która w końcu zmroczy mi wzrok i poprowadzi ciało. W końcu wytryśnie spod powiek, uszami, ustami i nosem. Wtedy go zabiję.

Póki co, Jurij jak kafarem tłucze precyzyjnie, celuje na korpus, na głowę, rozszczelnia moją gardę, dynamicznymi ciosami demoluje bastion przedramion. Prosty. Prosty. Hak lewy. Prosty. Trafia bezbłędnie tam, gdzie naceluje go znacznik pokładowego procesora. W szparze między rękawicami widzę jego twarz kamienną, spokojną. Jak by drwa rąbał. Jak by kamienie kruszył młotem. Bez emocji. łup, łup, łup. Niedoczekanie twoje kundlu. Ty golemie. Potworze zszyty z najnowszych technologii. Masz łuki brwiowe z tytanu, masz żuchwę przynitowaną do szczęki, masz węglowe włókna w muskułach a w mózgu komputer balistyczny, lekko przerobiony. W twoich żyłach nie płynie krew synów człowieczych, lecz trucizna, koktajl omandrenowo-amfetaminowy. Ty żałosny burku. Ja jestem jak święty Michaelis a tyś jest diabłem. Zabiję cię.

Gong!

W narożniku papa Felix podkłada pode mnie stołek, podsuwa wiadro. Ja pluję i smakuję na języku gniew.

- Dobrze jest, bo stoisz – wrzeszczy Felix – nie daj mu sklinczować, nogami pracuj, kurwa, nogami musisz bardziej robić! Myśl! Myśl!

Nie słucham go. Nie słyszę nawet jednostajnego skowytu wszystkich zgromadzonych wokół ludzi. Wpijam wzrok w siedzącego w przeciwnym narożniku stwora. Asystent Felixa wciska mi w rozbitą brew koagulator.

- Wytrzymaj jeszcze dwie rundy – te słowa Felix chrypi do ucha, patrząc gdzieś w bok. Wstyd mu. Nie wierzy. Wstyd mu, bo widzi, że ledwo stoję na nogach. Mam sine boki. Chyba popękały mi żebra. Jak zapałki. Przedramiona zdarte do krwi, zeszmerglowane nawałnicą ciosów.

Gong!

Skaczemy do siebie jak dwa wściekłe psy. Zbijam prosty Jurija wierzchem prawej rękawicy i walę z bliska, krótkim wściekłym lewym hakiem z dołu. Dochodzi do celu. Głowa mu odskakuje, poprawiam prawym. Na wprost. Słyszę jak strzelają mi stawy. On odskakuje, krwawi z rozcięcia skóry na kości jarzmowej i od razu, w obłąkańczym tańcu przyśpiesza, drobi nogami, zasłania się serią zwodów i pół-ciosów w próżnię, po czym łUP i łUP i łUP. Leżę na macie. Otacza mnie rozchwiana, martwa cisza.

Wypluwam ochraniacz. Wzbiera mi w ustach powódź krwista, metaliczna a w niej zawiesina połamanych, roztrzaskanych zębów. Plwam tym wszystko w kierunku kobiety w białym futrze siedzącej w pierwszym rzędzie. Dziwka śmieje się, rozciera czerwień chuda dłonią, wącha i wrzeszczy w ekstazie.

Gniew.

Patrzę na sędziego, który machając ręką liczy mnie zawzięcie. Ponad jego ramieniem widzę Jurija i chociaż to ja leżę na deskach, bokiem, wsparty na łokciu, krwawiąc spomiędzy warg pomiażdżonych, to w jego oczach widzę lęk. Już jesteś mój. Burku. Kundelku. Technologiczna abominacjo. Zabiję cię.

- Six! Seven! – odlicza grubasek teatralnie gestykulując.

Połykam kauczuk. Wstaję. Daję sobie zajrzeć w oczy, nic nie drga, wszystko dobrze. Mogę go zabić. Więc ruszam powoli. Gniew płynie wartko, gniew otula ja koc. Z gniewu powstałeś i w gniewie się odnajdziesz.



---- koniec fragmentu----

2
Podobało się. Może pomysł niskich lotów, ale i tak czytałem z zaciekawieniem. Przyjemne opowiadanko.

Ale mogło byc lepiej, gdyby nie dziwny szyk wyrazów momentami:


Mały grubasek z lśniącą łysiną, z muszką czarną opinającą ciasno kark nalany, z koszulą pokrytą ciemnymi plamami wilgoci tłustej pod pachami, na plecach, na torsie.

owoc przejrzały

twarz kamienną, spokojną


I błąd:
Jak by drwa rąbał
Jakby

3
Alan pisze:Może pomysł niskich lotów...
Awangardowo = niedobrze.

Normalnie w miarę = pomysł niskich lotów.

No i jak tu dogodzić czytelnikowi? :D
Alan pisze:Jakby
Taaa... wiem... straszna przypadłość, kiedy WORD nie podkreśla na czerwono to się człowiek nie zastanawia. Okropność.



No a poza tym, to się cieszę bardzo, że mimo wszystko się podobało. :wink:

4
Dobra narracja myślowa. Bynajmniej wiem, co czuje bohater.



Pierwsze zdanie w ogóle dla mnie nie zrozumiałe. Czytałem parę razy i nic... Dziwne chyba toto, albo ja jakiś "nie kumaty".




Na manometrach emocji powoli brakuje skali, drżące dziko wskazówki tańczą na czerwonych polach przypisanych wartościom maksymalnym.
Bardzo podoba mi się to zdanie. Bardzo!


Podnoszę gardę. Uszczelniam gardę.
A to jakiś bubel :/


Wzbiera mi w ustach powódź krwista,
podchodzi pod pozję - nie pasuję do całości.


Plwam tym wszystko w kierunku
Ot - zagwozdka. Co to miało oznaczać...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Wydaje mi się, że Alanowi chodziło raczej o to, że sam w sobie twój pomysł na opowiadanie jest dość marny. chodzi o to, że tu nie ma fabuły tylko "bójka".

Jednak prawdą jest, że zastosowałeś dobrą narrację myślową. Udało ci się uwiarygodnić odczucia bohatera, więc twój bohater jest rzeczywisty. Denerwował mnie szyk przydawek i kilka poetyzowanych zdań nie pasujących do całości.



Ogólnie ok, jako wprawka ale opowiadanie z tego marne.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

6
Dzięki za komentarze, jak by nie było bardzo miłe i rzeczowe.

W kwestii samego tekstu, to jest fragment bardzo fragmentaryczny. Jakieś 7% tekstu, jedna trzecia ostatniego "rozdziału".

Tak po prawdzie to chciałem sprawdzić (z waszą wielką pomocą) czy opis bójki jest dość plastyczny, dynamiczny czy może jednak nie.

Teraz widzę, że sporo trzeba w nim poprawić ale... mimo wszystko... jak na tak mały wycinek oceniliście go moim zdaniem bardzo pozytywnie.

Dziękuję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”