Za długie?
Kiedy zaczynasz wreszcie myśleć - tak naprawdę - wszystko traci sens. Wszystko, o co w jakimś stopniu dbałeś, co było dla ciebie codziennością (kurtuazja zwyczaj grzeczność całkiem oczywiste dzień dobry jak się masz miło cię było spotkać miło cię było poznać wpadnij do mnie kiedyś zdzwonimy się czy wciąż czy znów ach ja też czy znasz już X to moja ależ poznajcie się czyż to nie wspaniale?), wszysto okazuje się pozbawione znaczenia, całkiem wyprane z tego, czym według ciebie powino być twoje życie. I nagle twoja dotychczasowa egzystencja, życie podporządkowane rzeczom marginalnym, poświęcone sprawom błahym zaczyna cię uwierać. I nie potrafisz już odnaleźć się w świecie przewartościowanym, więcej - w świecie pozbawionym wartości. Codzienność już ci nie wystarcza; nie wiesz, o czym mówią otaczający cię ludzie (których niegdyś, może przed tygodniiem, może jeszcze wczoraj, nazywałeś znajomymi; bliskimi; kolegami; przyjaciółmi. Dziś wiesz już, że poznałeś ich za dobrze, lepiej niż byś chciał, bo nie ma w nich tej głębi, którą chciałeś kiedyś widzieć), nie rozumiesz ich ograniczonego sposobu myślenia, nie akceptujesz ciasnoty życia, którą bardziej lub mniej świadomie wybierają. Stoisz wśród nich, pewnie jeszcze śmiejesz się razem z nimi, i oburzasz, i martwisz, ale pewna cząstka ciebie wie dobrze, że to tylko wyuczone reakcje na standardowe sytuacje, zmieniające cię z istoty myślącej w integralną cząstkę społeczeństwa.
Zaczynasz postrzegać ludzi już nie jako jeden z nich, nie od wewnątrz; ale jako obserwator; przybysz; obcy; krytyczny umysł we wszechświecie biernej akceptacji. I jesteś już obcym; już nigdy nie będziesz słuchać ludzi i patrzeć na ich zachowania bez tej beznadziejnej, męczącej myśli (czy nie widzą tego? czy nie boli ich to? przecież to pozbawione znaczenia głębi wnętrza bezmyślne odruchowe upokarzające upokarzające po stokroć upokarzające), która zapewni ci uczucie osamotnienia, osamotnienia podobnego do tego, które czuł pisarz zamknięty w szpitalu psychiatrycznym po śmierci dyrektora znającego jego tożsamość; będziesz wymykać się ze spotkań, będziesz odczuwał ulgę, wyzwolenie w samotności, kiedy nie pozostanie juz nikt, przed kim trzeba by udawać.
Samotność, niechęć do przebywania z ludźmi wyzwoli u ciebie uśpione dotąd pokłady cynizmu i zgorzknienia. To faza pierwsza. Fakt twojej alienacji i milczącej obojętności rasy ludzkiej będzie budził twoją złość (bunt irytacja czemu oni kto może żyć w ten sposób czy nie widzą czy nie czują nie słyszą zamknięci w swoich czterech ścianach), nie będziesz mógł znieść obecności kogokolwiek, zaczniesz rozważać możliwość przeżycia reszty swoich dni z dala od jakiejkolwiek istoty ludzkiej, nieznośnej w swoim ograniczeniu, ciemnocie, zaślepieniu. Doprowadzającej cię do szaleństwa swoją codzienością, obrzydliwą zwyczajnością, brakiem ambicji, pragnień. Irytującej cię tym wszystkim, co uważasz za inne i gorsze.
W fazie pierwszej zdarzy ci się pewnie próba nawrócenia świata. Tylko jedna, bo gdy
gdy w zapamiętaniu uderzając metaforyczną łyżką w metaforyczną pokrywkę wykrzykiwałęś "Ludzie, otwórzcie oczy", ludzie obojętnie odwrócili wzrok od ciebie, wracając do pustych rytuałów. Wracałeś wtedy długo do domu, błądząc pustymi, nocnymi ulicdami, w reflektorach latarni, jedyny aktor na scenie. Czułeś się jak bohater tragedii, krocząc samym środkiem drogi, uśpionym miastem, między szpalerami martwych samochodów, byłeś sam, tak sam, jak jeszcze nigdy dotąd. I zobaczyłęś wtedy, że samotność ta jest dobra.
Zostaje ci to na zawsze, umiłowanie tego osobliwego odosobnienia, jakie daje miasto nocą, bo łechce twoje nieukojone ego uczuciem wyłączności. Graniem pierwszoplanowej i tytułowej roli dla siebie samego. Posiadaniem tych ulic - dzielić je musisz przecież tylko ze stróżami nocnymi, taksówkarzami i prostytutkami, towarzyszami i postaciami epizodycznymi w twojej epopei. Są twoimi Cyklopami, Feakami, Lajstrygonami, Kirke.
Ale to ty jesteś Odyseuszem. Noc należy do ciebie. I zawsze już będziesz odruchowo kłąmał, odpowiadając na pytanie: "Czy spałeś dobrze w nocy" (oczywiście że nie czemu miałbym spać gdy spadł wieczorem deszcz i ulice wyglądały jak tafla jeziora, latarnie odbijające się na asfalcie jak gwiazdy i powietrze pachniało chłodem i było tylko moje bo byłem tylko ja, tylko ja i ten kot, który przemknął ulicą czemu miałbym spać kiedy mogłem uwolnić się od pustego w środku świata i stać na moście i patrzeć w atramentową otchłań rzeki wiedząc żę jestem panem siebie świata i nawet tej kawiarni na rogu otwartej przez całą dobę że kiedy wchodzę do niej i proszę o czarną na wynos jestem panem wszystkiego) - "Pracowałem do późna".
I przychodzi moment, w którym przestajesz zmagać się ze wszechświatem. Nie jesteś już przerażonym, rozwścieczonym ptakiem schwytanym w sieć, rzucającym się bezmyślnie i bezcelowo na boki. Uspokajasz się i możesz rozprostować skrzydła. Ale musisz nauczyć się żyć na nowo, żyć inaczej, pełniej i uważniej. żyć nareszcie świadomie - ze świadomością siebie, innych i całęgo świata. Z początku będziesz próbować ekscentryzmu, będzie imponowało ci odrzucenie społeczeństwa, ostracyzm, zaskoczenie i niesmak, z jakimi będzie ono traktować twoje nowe życie, nową, własną ścieżkę, któą wyznaczywszy sobie, okazywać będziesz jako objawienie. Oczywiście, później pojmiesz, że nie tędy droga; że nie liczy się jakakolwiek reakcja ludzkości; że twoja własna ścieżka należy tylko do ciebie i zdradzić ją należy tylko w chwili natchnienia, w chwili upojenia istnieniem (może zagubionemu przechodniowi w nocy może włóczędze drzemiącemu na stacji metra może zmęczonej kelnerce pragnącej usiąść z tobą z tą kawą przy tym stoliku może światu w chwili śmierci może młodej heroiniczce o głodnych oczach może nigdy nikomu).
Pewnie będziesz też próbował łączyć się z innymi, którzy tak jak ty zgubili kiedyś sens (bo dowiesz się, że są inni; podobni do ciebie, a zarazem tak odmienni tak różni bo każdy kto ma włąsną ścieżkę, zrozumiesz wreszcie, nie może łączyć jej z żadną inną to tak jakby zderzać dwa atomy trzymać dwa dzikie tygrysy w jednej klatce). Ale to się nie uda. I zrozumiesz, że nie może się udać, póki ty jesteś sobą, ona jest nią i póki świat kręci się w tę samą stronę. Znów zostaniesz na środku drogi, pomiędzy wszystkimi i niektórymi. Pewnie w którymś momencie ogarnie cię złość, może rozpacz, będziesz widział naokoło ludzi śmiejących się, żyjących banałem, a jednak radujących się nieświadomym życiem z innymi. Może przez moment pozazdrościsz im nawet - ale odrzucisz to uczucie, wiedząc przecież, że przy życiu trzyma cię tylko przekonanie o wyższości, doskonałości i pełni egzystencji, którą wybrałeś. I, leżąc na łóżku w ubraniu, w butach, w rozrzuconej pościeli, po kolejnej godzinie wegetacji wyczytasz wreszcie z sufitu złotą myśl, która jeszcze długo przyświecać ci będzie w złych i dobrych godzinach: Może to jest właśnie moja ścieżka?
Rzecz jasna, pewnego dnia odkryjesz, że ścieżki z czasem się zmieniają, tak jak zmieniać się będziesz ty, w drodze do odnalezienia nowych prawd. Ale teraz jeszcze jesteś przekonany, że przeznaczona ci jest - bo wierzysz jeszcze w przeznaczenie - samotność.
Ten etap pełny jest przemyśleń. Myślisz mimowolnie, mimochodem - gubiąc wątek w książce, parząc herbatę, idąc dokądś ulicą, zatrzymujesz się przypadkiem, zapatrzony dziwacznie w malowniczy mur - i myślisz. Odliczając drobne w sklepie, sprzątając czy grając w karty - czujesz, że dopada cię myśl. I nie możesz się już od niej uwolnić, uciekasz coraz głębiej i głębiej, do środka. Rozmyślasz
O Bogu? Niezupełnie. Jeśli wierzyłeś wcześniej w jakiegoś Boga, boga czy bogów, wierzyć przestajesz. Z dnia na dzień odkrywasz, że nie obchodzi cię już, czy patrzy na ciebie ktoś z góry, i gdy pojmujesz wreszcie, że nie uwierzysz nigdy w coś, czego nie możesz dotknąć, poczuć, powąchać, czujesz się zerwany z więzów, wolny, nareszcie jedyny właściciel swojego życia. Słowo "niedowiarek" przyjmujesz jako superlatyw, racjonalność i sceptycyzm to dla ciebie cnoty główne.
Przeznaczenie? Myślisz o nim jako o bezosobowej, przypadkowej sile; w najlepszym przypadku widzisz je jak Temidę, z zawiązanymi oczami. Masz rację co do losowości i bezcelowości owej siły. Mylisz się co do niej samej, jej właściwości i mocy; ale tego, jak łatwo oszukać to, co nazywasz fatum, jeszcze nie wiesz; nie wiesz też, jak dziwnie pokręcone są dzieje tych, którzy zmieniają swą ścieżkę wedle swoich upodobań, gustu, nastroju, kaprysu.
Rozmyślasz więc. To jedyna aktywność, jaką sobie pozostawiasz (aktywność? raczej: brak aktywności. Antyaktywność, nie-działanie w imię wyższych sfer nad parującą filiżanką w kolorze ciał niebieskich). Czasem dla pozorów puścisz głośniej muzykę o czwartej nad ranem, napiszesz list lub wyjdziesz na długi spacer-gonitwę po mieście, udając przed sobą i ludźmi, że dokądś zdążasz, czegoś szukasz lub spieszysz się. Ale bezcelowość zmęczy cię; do tej pory uważałeś gdzieś w głębi, że wraz z tym odkryciem nonsensu istnień, z wywróceniem wszechświata na lewą stronę powinna nastąpić śmierć (koniec błogosławieństwo kropka w zdaniu ostatnie ogniwo dzikiej reakcji łańcuchowej). Lecz odkrywasz rzecz dziwną, któą traktujesz jako objawienie, jak swoją górę Synaj, tylko bez Boga i tablic, i Narodu Wybranego. Jesteś tylko ty, Mojżesz bez wiary, i świadomość, że
Twoje życie dopiero się zaczęło i zostało ci złożone w ręce jak sierp w ręce pogańskiego kapłana.
To, plus łamigłówka
Co zrobić z sierpem.
Rozważasz najróżniejsze możliwości - od sztuki (odkrycie na nowo dawnych talentów napisać wiersz książkę ale gdzie temat wszytsko zbyt trywialne lub niewarte wspominania namalować obraz? Wszystko już było na świecie nie ma miejsca dla zaledwie dobrych będziesz pierwszy lub ostatni, nie chcesz pośredniości ani poprawności), poprzez szaleństwo (iść nago ulicą rozkoszując się wyrazami emocji na twarzach przechodniów desperacją ludzi, to nie to) po politykę (zmieniać świat poczynając od góry wmieszać się w tłum hałaśliwych poddać się rzece układów lub zostać z niej wykluczonym). Wszystko na nic. Zwyczajne życie, cykl naprzemiennych - boleśnie, straszliwie naprzemiennych - okresów wysiłku i odpoczynku, rónież nie wchodzi w rachubę. Jedyne, czego jesteś pewien, jedyne, czego możesz uczepić się ze wszystkich sił, to głęboka świadomość, że należy rozpocząć całkiem nowy żywot. Czujesz, żę najchętniej posłałbyś w diabły wszystko, co wiązało się z twoją poprzednią inkarnacją; pozbędziesz się pewnie z domu kompletu taniej porcelany po ciotce, dwóch par wyjściowych spodni i puchowej kołdry, a w ślad za nimi łóżka. żle; kolejne noce spędzisz, kuląc się w fotelu, jeszcze nie mądrzejszy, ale już umartwiający się. Wtedy, w otoczeniu odrapanych ścian, gorzkiej kawy i wydłużonych nocnych godzin, zapragniesz może wydostać się na dwór. I chwycisz płaszcz, i trzaśniesz drzwiami, i zachłyśniesz się chłodnym, orzeźwiającym jak zimna mięta (zimna mięta, czemu o tym pomyślał?) powietrzem. I znajdziesz ławkę - może pustą, może przycupniesz na jej brzegu, tuż za butami nakrytego gazetami kloszarda. I to powietrze (zimna mięta?), bezgwiezdne, miejskie niebo, i kloszard, albo samotność, albo papierosy, albo spóźniony, wtulony w swój kołnierz przechodzień, albo bezdomny pies lub kot - sprawią, że odnajdziesz odpowiedź. Nie, nic wielkiego, żadnego oświecenia, trąb anielskich, Big Boom, stanu wyższej świadomości, nie. Po prostu chwycisz się pomysłu najbardziej racjonalnego, pomysłu, jak zacząć, czego chwycić się, by dojść do kłębka, sedna, centrum, meritum wszechrzeczy, czymkolwiek miałoby to być.
Odpowiedź brzmieć będzie: zacząć należy od początku.
I odrzucisz tę myśl, albo zatrzymasz się przy niej.
A jeśli się przy niej zatrzymasz, może wszystko układać się zacznie w nielogicznie uporządkowaną całość, a element do rozpoczęcia gry sam wskoczy na swoje miejsce (zimna mięta zimne powietrze bruk). A może nie.
Później wszystko już należy do ciebie.
Później rozpoczyna się twoja własna historia.
2
Jak dla mnie zdecydowanie za długie. Gdzieś od połowy za często przejawiał się motyw ciągłych przystani dla wewnętrznego dylematu. Rozmyślamy o tym i tamtym. Zabrałaś czytelnikowi wolne pole, z którego w trakcie czytania takich rozważań, mógłby skorzystać.
O błędach krótko i zwięźle:
Popraw literówki
Poćwicz interpunkcję. Przed i nie stawiamy przecinka. O kilku też zapomniałaś. I te zabawy w nawiasach trzeba poprawić.
Powtórzenia: zwłaszcza będziesz, będzie, będziemy; ci, cię; ich, nich; już
Rozumiem, że ciężko jest napisać taki tekst bez zaimków, ale staraj się nie używać ich w kilku zdaniach na raz. Możesz przecież posłużyć się takimi formami jak ciebie, tobie.
Lubię takie teksty, coś co włazi i wdziera się w ludzki umysł. Stereotyp, ale przecież każdy autor i każdy z nas czuje inaczej i w innym stopniu próbuje to przekazać. Tak jak wspomniałam za długie, przez co psuje ten przysłowiowy smaczek. Szkoda.
Czekam na kolejny fragmencik.
Pozdrawiam.
O błędach krótko i zwięźle:
Popraw literówki

Poćwicz interpunkcję. Przed i nie stawiamy przecinka. O kilku też zapomniałaś. I te zabawy w nawiasach trzeba poprawić.
Powtórzenia: zwłaszcza będziesz, będzie, będziemy; ci, cię; ich, nich; już
Rozumiem, że ciężko jest napisać taki tekst bez zaimków, ale staraj się nie używać ich w kilku zdaniach na raz. Możesz przecież posłużyć się takimi formami jak ciebie, tobie.
Lubię takie teksty, coś co włazi i wdziera się w ludzki umysł. Stereotyp, ale przecież każdy autor i każdy z nas czuje inaczej i w innym stopniu próbuje to przekazać. Tak jak wspomniałam za długie, przez co psuje ten przysłowiowy smaczek. Szkoda.
Czekam na kolejny fragmencik.
Pozdrawiam.
"Nawet najdalsza podróż, zaczyna się od pierwszego kroku."
3
Literówki, cóż. Oko niewyłapuje.
Z przecinkami przed 'i' miałam problem - czy jeśli 'i' pojawia się po raz drugi w zdaniu, nie powinno się postawić jednak przecinka?
Bałagan w nawiasach to luźny pomysł, najwyraźniej nienajlepszy.
Szczerze mówiąc, to mój pierwszy jakikolwiek tekst pokazany komuś od długiego, długiego czasu. Obgryzałabym paznokcie se stresu, gdybym... no, gdybym obgryzała paznokcie.
Dzięki za ocenę
.
Z przecinkami przed 'i' miałam problem - czy jeśli 'i' pojawia się po raz drugi w zdaniu, nie powinno się postawić jednak przecinka?
Bałagan w nawiasach to luźny pomysł, najwyraźniej nienajlepszy.
Szczerze mówiąc, to mój pierwszy jakikolwiek tekst pokazany komuś od długiego, długiego czasu. Obgryzałabym paznokcie se stresu, gdybym... no, gdybym obgryzała paznokcie.
Dzięki za ocenę

'Kto się rozczarowuje wolnością, ten ją zdradza i sam sobie wystawia świadectwo skretynienia'.
Jacek Kaczmarski
Jacek Kaczmarski
4
W 12k znaków udało ci zmieścić chyba wszystkie wariacje na temat "wszystko straciło sens i co teraz", fajnie. Niefajnie, że za dużo osób już się z czymś takim mierzyło, wliczając w to prawie każdą nastolatkę z burzą hormonów. śliska sprawa, ciężko napisać coś, co nie zajeżdżało by teenage angstem.
Największym twoim błędem było chyba wybranie właśnie takiej, a nie innej narracji. To jest sztampa i kicz, zadymiony bar, ukryta w cieniu kaptura twarz nieznajomego, twój rozmówca zaciąga się papierosem i mówi dalej. "I przychodzi moment, w którym przestajesz zmagać się ze wszechświatem..." etc. Ratuje cię poprawność językowa i to, że nadymasz się tylko od czasu do czasu, a nie cały czas. Teksty w stylu "byłem po drugiej stronie sensu, po drugiej stronie prawdy, czy wiesz jak to jest kiedy..." z natury są złe. Twój po prostu nie jest bardzo zły.
Męczysz i męczysz, przez 12k znaków, tekst się kończy, już się zastanawiam, jak by ci tu napisać "get a life and stop being pretentious"...
Inaczej sprawa by wyglądała, jeśli to byłby standalone "boredom, alienation and despair" fiction. Piszesz: I rozdział/prolog. Jeśli naprawdę masz zamiar kontynuować, a nie sugerujesz, że to fragment większej całości, bo tak jest fajniej i bardziej epicko - pisz dalej. "Zarodek pisarza", bardzo ładna ranga. Masz zadatki, przyzwoity język, chcę zobaczyć jak twój styl sprawdzi się w konwencji bardziej fabularnej. Te wszystkie braki sensu i ostracyzmy, to jest rzeczywiście dosyć długie i nie za bardzo widzę w tym furtkę do rozwinięcia opowieści.
Niech mi bezimienny narrator z twarzą ukrytą w cieniu opowie tę historię, zamiast tajemniczo zawieszać głos. Jak historii nie będzie, to cały "I rozdział/prolog" to są upadłe anioły i talk to the hand.
Największym twoim błędem było chyba wybranie właśnie takiej, a nie innej narracji. To jest sztampa i kicz, zadymiony bar, ukryta w cieniu kaptura twarz nieznajomego, twój rozmówca zaciąga się papierosem i mówi dalej. "I przychodzi moment, w którym przestajesz zmagać się ze wszechświatem..." etc. Ratuje cię poprawność językowa i to, że nadymasz się tylko od czasu do czasu, a nie cały czas. Teksty w stylu "byłem po drugiej stronie sensu, po drugiej stronie prawdy, czy wiesz jak to jest kiedy..." z natury są złe. Twój po prostu nie jest bardzo zły.
Męczysz i męczysz, przez 12k znaków, tekst się kończy, już się zastanawiam, jak by ci tu napisać "get a life and stop being pretentious"...
Inaczej sprawa by wyglądała, jeśli to byłby standalone "boredom, alienation and despair" fiction. Piszesz: I rozdział/prolog. Jeśli naprawdę masz zamiar kontynuować, a nie sugerujesz, że to fragment większej całości, bo tak jest fajniej i bardziej epicko - pisz dalej. "Zarodek pisarza", bardzo ładna ranga. Masz zadatki, przyzwoity język, chcę zobaczyć jak twój styl sprawdzi się w konwencji bardziej fabularnej. Te wszystkie braki sensu i ostracyzmy, to jest rzeczywiście dosyć długie i nie za bardzo widzę w tym furtkę do rozwinięcia opowieści.
Niech mi bezimienny narrator z twarzą ukrytą w cieniu opowie tę historię, zamiast tajemniczo zawieszać głos. Jak historii nie będzie, to cały "I rozdział/prolog" to są upadłe anioły i talk to the hand.
5
Nadymanie się to moja wada. Przyznaję i biję się w piersi. Mam skłonności do patosu, to w genach.
Fakt, że tekst nie jest bardzo zły to już coś
. Zawsze jakiś początek. Bo tak, naprawdę mam zamiar kontynuować, tj. kolejny fragment jest prawie gotowy, muszę go przeczytać jeszcze jakieś osiemnaście razy. Mam nadzieję, że uda mi się pociągnąć to na tym poziomie nie bardzo złym.
Na swoje malutkie usprawiedliwienie mogę dodać, że taka narracja spowodowana jest tym, że tekst ten ma być w pewien sposób wprowadzeniem do dalszej części, pomocą w zrozumieniu toku myśli bohatera - bohatera trochę nabzdyczonego i znudzonego życiem, i trochę pretensjonalnego też.
Dzięki za uwagi. Dyg.
I wiesz, co jest najgorsze? To, że naprawdę jestem nastolatką. I prawdopodobnie też mam burzę hormonów. Co jest irytującym faktem, jak to sobie uświadomić.
Fakt, że tekst nie jest bardzo zły to już coś

Na swoje malutkie usprawiedliwienie mogę dodać, że taka narracja spowodowana jest tym, że tekst ten ma być w pewien sposób wprowadzeniem do dalszej części, pomocą w zrozumieniu toku myśli bohatera - bohatera trochę nabzdyczonego i znudzonego życiem, i trochę pretensjonalnego też.
Dzięki za uwagi. Dyg.
I wiesz, co jest najgorsze? To, że naprawdę jestem nastolatką. I prawdopodobnie też mam burzę hormonów. Co jest irytującym faktem, jak to sobie uświadomić.
'Kto się rozczarowuje wolnością, ten ją zdradza i sam sobie wystawia świadectwo skretynienia'.
Jacek Kaczmarski
Jacek Kaczmarski
6
Ojejku, jak dużo literówek.
I ja je wszystkie widziałem.
Szok.
Popraw je i na przyszłość wrzucaj teksty w miarę wygładzone, pozbawione takich potknięć.
Nawiasom można śmiało wypruć flaki i zapisać ich treść nieco bardziej elegancko. Aktualny zabieg, który zastosowałaś bije po oczach pozostawiając na wokół nich fioletową obwódkę.
Długie czy nie, w pewnym momencie zaczęło nudzić, w dodatku do tego stopnia, że miałem ochotę zamknąć okno przeglądarki i zakończyć na dzisiaj weryfikację.
Jednak jak wspomniano masz przyzwoity język, nie wiem czemu marnujesz go na niefabularyzowane opowiadania.
Szkoda się marnować.
Sięgaj po coś co zaciekawi czytelnika, a nie tylko Ciebie.
Przynajmniej od czasu do czasu. Przecież chwilami trzeba dać upust temu co siedzi w nas, a to może być niepokrywalne z tym czego pragnie czytelnik.
I ja je wszystkie widziałem.
Szok.
Popraw je i na przyszłość wrzucaj teksty w miarę wygładzone, pozbawione takich potknięć.
Nawiasom można śmiało wypruć flaki i zapisać ich treść nieco bardziej elegancko. Aktualny zabieg, który zastosowałaś bije po oczach pozostawiając na wokół nich fioletową obwódkę.
Długie czy nie, w pewnym momencie zaczęło nudzić, w dodatku do tego stopnia, że miałem ochotę zamknąć okno przeglądarki i zakończyć na dzisiaj weryfikację.
Jednak jak wspomniano masz przyzwoity język, nie wiem czemu marnujesz go na niefabularyzowane opowiadania.
Szkoda się marnować.
Sięgaj po coś co zaciekawi czytelnika, a nie tylko Ciebie.
Przynajmniej od czasu do czasu. Przecież chwilami trzeba dać upust temu co siedzi w nas, a to może być niepokrywalne z tym czego pragnie czytelnik.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
7
człowieku, na boga, przecinki. taki zapis przyprowadza mnie o palpitacje serca!!!(kurtuazja zwyczaj grzeczność całkiem oczywiste dzień dobry jak się masz miło cię było spotkać miło cię było poznać wpadnij do mnie kiedyś zdzwonimy się czy wciąż czy znów ach ja też czy znasz już X to moja ależ poznajcie się czyż to nie wspaniale?)
(a na dodatek okazało się, że ten bałagan powtarzasz w każdym nawiasie)
Ogólnie - niestety - było to trochę przegadane. Teksty filozoficzno-pesymistyczne ciężko pisać w formie samych myśli ponieważ nudzą - ile można pisać o tym samym. Jeśli jednak przeplatasz takie wywody z akcją, tekst zyskuje na wartości.
jak powiedział Weber: szkoda się marnować. Piszesz dobrze, wybrałaś tylko nie odpowiednią konwencję.
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec