Student obudził się nieco za późno, w fatalnym stanie i fatalnej pozycji, ramię bolało go jak przetrącone. Skąd wziął się na podłodze? Nieważne, pomyślał, siódma pięć, co było, to było. Przez parę minut planował posunięcia. Włosy kleiły mu się do czoła, nieprzyjemna woń drażniła nozdrza. Potrzebował prysznica, ale nie mógł go wziąć, gdyż przed tygodniem wyłączyli mu wodę. Wiedział już, że ubierze się w nieświeże, bo nie uprane rzeczy. Wiedział też, że znów nic nie zje, nie ogoli się, nie umyje zębów i będzie zmuszony kryć się i wstydzić ludzi. Nie był zły, lecz bardzo zniesmaczony.
Pędził do autobusu w stanie, jaki celnie przewidział. Na dodatek w sportowym bucie nagle coś strzeliło, przedarło się przez gąbkę i zaczęło orać mu piętę. Roześmiał się serdecznie, Bóg jeden wie, do losu, czy autobusu, który właśnie nadjeżdżał.
Wykonał piękny skok nad schodkami pojazdu, wychudzenie nadawało mu lekkości. Wylądował na klatce piersiowej szerokiego mężczyzny w garniturze.
- Przepraszam – powiedział do niego z błagalną miną, a on przyjął przeprosiny, choć pewnie wolałby, żeby student nie otwierał ust.
Student zaczął przeciskać się na tyły, w jakiś kąt, z przyzwoitości i względnej empatii. Autobus rzucał nim na prawo i lewo, nie chciał jednak chwytać się poręczy, gdyż wymagałoby to podniesienia ręki i uświadomienia wszystkim, jak bardzo się spocił. Wolał już łapać równowagę na cudzych ramionach i plecach, deptać ludziom stopy i przepraszać wzrokiem. W upatrzonym rogu autobusu otworzył okno i stwierdził, że więcej dla współpasażerów już zrobić nie może. Sumienie miał sfatygowane, ale czyste.
Jego uwagę przykuł pewien chłopak, niepozorny, mysi, schludny, tulący się do poręczy. W ręku trzymał otwartą książkę, student musiał nachylić się, by dojrzeć jaką. Był to Hemingway o zbyt drobnym tytule. Chłopiec miał uniesione brwi i smutne oczy, czytał z widoczną czułością, lekko rozchylonymi wargami powtarzał bezgłośnie niektóre słowa.
Twarz chłopca zmartwiła studenta, była zbyt blada jak na te słoneczne dni, jak gdyby zawsze chodził pochylony. Student zauważył, że za uważnymi, ciemnymi oczami chłopca czaiło się jakby zbyt wiele, obraz przeczący ramom wieku i doświadczenia. Czuł, że gdyby przypisał myślom chłopca ogólne pojęcia melancholii, samotności i beznadziejnego rozmarzenia, wykroiłby z tego malowidła tylko cienkie, bezsensowne paski. Nie sondował go dłużej, nagle przekonany jednak o drzemiącym w chłopcu pięknie, czy też, jak kto woli, duszy. W myślach nazwał go Dawidem Wrażliwym i postanowił zaopiekować się nim przy najbliższej okazji.
Pojazd zatrzymał się na przystanku, zarzęził i kaszlnął, jakby chciał wykrztusić niepożądanego pasażera. Student ulżył mu szlachetnie, nie walczył bowiem z nikim i niczym.
Spojrzał na zegarek, który, co sprawdził doświadczalnie, nie nadawałby się do żadnego lombardu i z radością przyjął w miarę wczesną godzinę. Nie potrafił chodzić wolno, czy też spacerować, choć prowadząca na uniwersytet wąska alejka w cieniu kasztanowców skłaniała go ku temu bezustannie. Przemknął więc tylko pod rozpaloną zielenią liści, klucząc dla zabawy między słonecznymi cętkami na chodniku, aż do kamiennej bramy z budzącym sympatię reliefem lwiego pyska.
Dziedziniec uniwersytetu był ruchliwy jak zawsze, falował jak horyzont nad rozpaloną ziemią, spieszne, chaotyczne masy studentów zniekształcały go co sekundę. Przeciskając się przez tłum znów poczuł się brudny i brzydki, przygryzając wargi roztrząsał, czy nie byłoby rozsądniej spóźnić się na wykład i w tym czasie umyć choć pobieżnie w kiblu na wydziale. Widok pustej ławki rozleniwił go jednak, przysiadł na niej skromnie i wyciągnął swój notes.
Notes był szary, tani i tandetny, wystrzępiony na rogach, ale takim go lubił. Schludne zeszyty raziły go bezosobowością, brakiem historii i więzi z posiadaczem. Notes pływał już w rzece, pił z nim kawę, dawał się deptać i raz niemalże podpalić, toteż student traktował go z szacunkiem godnym weterana ostatniej wojny, mitologizując w myślach jego bohaterstwo.
Otworzył go gdzieś na środku, jak zawsze losowo, szukając pierwszej wolnej kartki. Spojrzał na niebieskie niebo i po chwili zaczął pisać...
„Dawid Wrażliwy oderwał wzrok od stron powieści, rozproszony nagłym wstrząsem i ostrym hamowaniem autobusu. Prawie stracił równowagę, gdy w pierwszym odruchu przycisnął książkę do piersi, ratując ją przed wytrąceniem. Z boku starsza pani naparła na niego, boleśnie przygniatając jego chudą dłoń do poręczy, ale zacisnął tylko zęby i odwrócił głowę w stronę otwartego okna. Pasażerowie z przodu pojazdu zaczęli szeptać i wydawać pełne przejęcia jęki.
Dawid wychylił się nieco na zewnątrz, niepewny, czy powinien, gdyby okazało się, że autobus potrącił człowieka, czy jakieś zwierzę. Samochody poniżej zatrzymywały się z piskiem opon, na jezdni przed nimi mignęło coś białego, zwiewnego, jakby sukienka. Dawidowi zrobiło się słabo, lada chwila spodziewał się przeraźliwego kobiecego krzyku. Zacisnął mocno powieki.
- Hej, nic się nie stało, to tylko obrus.
Otworzył oczy, przekonany i zdumiony, że słowa skierowane były właśnie do niego. Z okna tego samego autobusu, kilka metrów z przodu, wychylała się dziewczyna. Patrzyła na niego dużymi, niebieskimi oczami, w kącikach lekko uśmiechniętych ust rysował się cień troski. Dawid zgłupiał, przyjemna, pogodna twarz tej dziewczyny gryzła się z niedawnym wyobrażeniem tragedii.
- Jaki obrus?! - wrzasnął, zapominając, że ruch uliczny stanął, a pomruk silników nie zagłuszał jego słów.
Dziewczyna zniknęła szybko we wnętrzu, a Dawidowi krew odpłynęła z twarzy. Nagle dziwnie przestraszony podciągnął się na krawędzi okna i wychylił do granic możliwości, krzycząc:
- Czekaj! Czekaj!
Ktoś pociągnął go lekko za rękaw koszuli, ale Dawid aż podskoczył, uderzył się w głowę i zatoczył do wnętrza pojazdu. Z chwilowego zamroczenia wyciągnął go wesoły chichot dziewczyny. Poczuł się głupio, zaczął rozmasowywać guza na czubku głowy.
- Handlarce uciekł na jezdnię wózek z towarem – powiedziała, nie przestając się uśmiechać.
- Dziękuję – odparł szczerze, odpędzając katastroficzne imaginacje.
Wzbierała w nim ekscytacja, gdyż rzadko kiedy miał okazję zamienić z kimś więcej niż dwa słowa. Przyzwyczajony wyłącznie do obserwacji, w ułamku sekundy przyjrzał się dziewczynie. Była wysoka, zgrabna, miała cudowny uśmiech - zakochał się od pierwszego wejrzenia. Nie lubił banałów, ale pomimo oczytania, nie potrafił ubrać w myślach inaczej swoich odczuć.
- Co czytasz? - zapytała, wskazując palcem na książkę, którą wciąż trzymał przyciśniętą okładką do piersi.
- Pożegnanie z bronią – odparł.
- Hemingway! - ucieszyła się dziewczyna.
Dawid poczuł, że pękają w nim tamy, znikają gdzieś zadomowione wstyd i uczucie niższości, a zalewa go gorąca, życiodajna energia...”
Student ocknął się i stwierdził ze strachem, że dziedziniec już nie faluje i nie przepoczwarza się, dzikie tłumy zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Spojrzał na swój bezwartościowy zegarek i na krótki moment zamarł. Potem zerwał się do biegu i pomknął na wydział, na schodach którego wywrócił się bez wdzięku, wprawiając w wesołość zgryźliwą szatniarkę.
Na salę wykładową wpadł z impetem, ledwo wyhamował przed pierwszym rzędem ławek. Profesor spojrzał na niego kwaśno i wskazał ręką miejsce, podejrzanie blisko katedry. Usiadł posłusznie, z cichym westchnieniem, przewidując pytania i docinki.
Drzwi nie zdążyły się domknąć, a profesor nie zdążył powrócić do wykładu, gdy do sali wkroczył postawny brunet w czarnym garniturze, z dwuosobową obstawą w ciemnych okularach. Sztywnym krokiem wkroczył na katedrę, zbliżył się do zdziwionego profesora i wyszeptał mu do ucha kilka słów. Profesor wbił wstrętny wzrok w studenta i wypowiedział do mikrofonu:
- Pan szanowny, póki nie zdążył zagrzać miejsca, proszony jest o rozmowę z panem komisarzem.
Student przypatrzył się komisarzowi i rozpoznał go. Nie zważając na pełne zdumienia szepty kolegów i koleżanek z roku, uśmiechnął się krzywo, wstał z miejsca i powoli, z namaszczeniem podążył ku drzwiom sali.
Zamknęli za nim odrzwia i ustawili się, dwóch za plecami, komisarz na przedzie.
- Nie macie co robić? - zapytał student, uśmiechając się perfidnie.
Komisarz wymierzył mu mocny cios w policzek, ale student utrzymał się na nogach i korzystając z odchylenia, oddał uderzenie. Komisarz nie poruszył się ani o milimetr, ale wykrzywił usta i warknął coś niezrozumiale. Przyboczni chwycili studenta pod ramiona i unieśli kilka centymetrów nad ziemię.
- Dawid Wrażliwy! - wypluł ze złością komisarz – Chłopak ma na imię Marcin. Zaś w piątek miał zostać przechrzczony na Marcina Samobójcę.
- Niedoczekanie – odparł student. - Wkurwiające, co?
Komisarz uderzył go w brzuch, potwornie mocno, tak że student odniósł wrażenie, że cios przestawił mu wszystkie organy wewnętrzne. Z trudem łapał powietrze, próbując trzymać się przekonania, że mimo wszystko nie są w stanie go skrzywdzić.
- Zniszczę go - warknął komisarz. - Na twoich oczach. Poderżnie sobie gardło, zobaczysz.
Student roześmiał się, pomimo bólu w przeponie, obrócił głowę. Przyboczni przybrali twarze ludzi, przeciw którym dawno temu zawinił. Były potwornie wykrzywione, zdeformowane, pełne nienawiści. „Skurwysynu”, wyszeptał ten z lewej, o twarzy jego zmarłego dziadka.
- Zgadłem tytuł powieści? - zapytał student, starając się nie myśleć o bolesnych iluzjach.
- Dziewczyna będzie pieprzyć się z innymi, sam zerżnę ją tak, że nie wstanie.
- łżesz jak pies – odparł student spokojnie.
Komisarz zaryczał jak niedźwiedź i otworzył usta, nagle pełne przerażających kłów. Jego oczy zapłonęły czarnym ogniem i w korytarzu zrobiło się ciemno. ściany zaczęły się wybrzuszać i pękać, z rozpadlin zawyły potępieńcze głosy, wypłynęła krew i ludzkie szczątki. Na twarz studenta zaczęły spadać z sufitu oślizłe robaki.
- Ta handlarka od wózka jest bardzo uboga, a ty pozbawiłeś ją źródła dochodu – zaśmiał się potwornie komisarz.
Student wolał nie odpowiadać, gdyż ogromny wij czatował już, by wpełznąć mu do gardła.
- Ma trójkę dzieci, w tym niepełnosprawną córkę. Jak to widzisz?
Student wciąż milczał, nie dając po sobie poznać żadnych uczuć.
- Zgniotę cię, Skrybo! - ryknął nagle komisarz, rozwierając paszczę w niemożliwy sposób – Urwę łby twoim bliskim, wypruję flaki każdemu, kogo kochasz!
- Obesrasz się – wyszeptał student przez przymknięte usta. - Napiszę to wielkimi literami.
Komisarz nie wyglądał już wcale jak człowiek. żuchwa zwieszała mu się do piersi, skóra twarzy pękła, ukazując mięso i ścięgna. Z gardła w potoku ropy wydobywał się wąż.
Przed oczami studenta pojawił się nagle zardzewiały i tępy sprężynowy nóż. Zanim student zdążył się lepiej przyjrzeć, komisarz bez ceregieli wbił mu go w szyję i przekręcił. Student poczuł niesamowity obezwładniający ból i ciepło gęstej krwi, lejącej się na pierś. Zrobiło mu się niedobrze, miał nadzieję, że straci przytomność.
Wąż z gardzieli komisarza wysunął się ku jego twarzy, spojrzał w oczy.
- Jak ty wyglądasz – syknął gad. - Jesteś śmieciem, nie masz nic. Ludzie brzydzą się ciebie.
Jakiś kolczasty robak dotarł do rany na szyi studenta, zaczął wciskać się do wnętrza. Student chciał jak najszybciej zemdleć. Syk świdrował mu w głowie, wwiercał się w resztki świadomości.
- Napisz coś dla mnie, a pomogę ci. Dam ci co zechcesz, zabiorę ból, biedę i wstyd. Tylko za jedno zdanie. Napisz, a wszystko się skończy. Napisz. Obiecaj.
Wąż rozwarł szczęki, dwa ogromne kły ociekały jadem. Student zamknął oczy.
- Dość! - rozbrzmiał władczy głos.
Student upadł na zimną podłogę, wolnymi rękami chwycił się za gardło. Nie było już rany i krwi, krztusił się odruchowo. Korytarz wyglądał jak dawniej, przez okno na jego końcu wpadały promienie słońca. Oprawcy zniknęli, ściany straszyły już tylko paskudnym beżem. W miejscu komisarza stała kobieta w białym płaszczu z kapturem. Jej złote oczy biły niesamowitym blaskiem. Widział ją po raz pierwszy, ale nie pozostawiała miejsca na domysły.
- Daj rękę – powiedziała aksamitnym, choć pozbawionym emocji głosem. Pomogła mu wstać, gorący dotyk jej dłoni odpędził ból, który czuł jeszcze przed chwilą w wykręcanych ramionach, rozpłatanej szyi i obitym żołądku.
Odwróciła się w stronę okna i ruszyła wolno w jego kierunku, gestem dłoni przywołując studenta. Podświadomie przeczuwał, że jak szybko by nie szedł, kobieta będzie dokładnie obok niego a koniec korytarza w odpowiedniej odległości.
- Dlaczego to robisz? - zapytała. - Przyciągasz go.
- Robię co chcę. Ani wbrew jemu, ani specjalnie dla ciebie.
- Dla siebie, tak. Dlatego nie mogę cię chronić. To co robisz nie jest z gruntu dobre, to tylko twoje widzimisię.
Wzruszył ramionami.
- Nie chcę twojej ochrony.
- Nie chcesz też mojego gniewu, uwierz mi. Wiedz, że jesteś dla mnie potencjalnym zagrożeniem. Nie mogę przewidzieć, co ci przyjdzie do głowy.
- Rozumiem – odparł i poczuł się dziwnie dumny. Ludzie być może nie liczyli się z nim w najmniejszym stopniu, ale równocześnie przyciągał uwagę nie byle kogo.
Szli przez chwilę w milczeniu, a korytarz wydłużał się z każdym ich krokiem. Nie przyglądał się jej, wiedział dobrze, że kobieta jest uosobieniem piękna. Wolał to sobie wyobrażać.
- Ten chłopak, twój Dawid – powiedziała – Nie pisz o nim więcej. Poradzi sobie.
- A handlarka? - zapytał nieśmiało.
- Też – zapewniła. - Jeśli poproszę, żebyś w ogóle przestał pisać, nie posłuchasz, prawda?
- Prawda.
- Oczywiście – skwitowała bez żalu, kiwając lekko głową. - Jest jeszcze jedna sprawa. Bardzo mnie to nurtuje.
- Słucham.
- Nie wyglądasz dobrze. Tak naprawdę, jest z tobą bardzo źle, masz słaby organizm i chorą duszę. Często cierpisz. Tego nigdy nie próbowałeś nagiąć.
Wykrzywił usta w grymas, jej słowa były do bólu prawdziwe.
- I nie będę próbował – mruknął. - Moja karta musi odwrócić się sama. Mam odrobinę przyzwoitości.
Znaleźli się nagle przy samym oknie, a słońce zdawało się świecić prosto na nie. Student rozkoszował się przyjemnym ciepłem i otaczającym go złotym blaskiem. Postać kobiety stapiała się z promieniami słońca, rozpływała w nich.
- Chcę ci coś dać – powiedziała, jakby z oddali. - W nagrodę. Bądź co bądź, uratowałeś Marcinowi życie. Poproś o co chcesz.
- Chcę mieć już dzisiaj spokój. Tak dla odmiany – odparł bez zastanowienia.
- Dobrze, Skrybo. To rozsądne życzenie, wielu ma na ciebie oko. A teraz żegnaj.
Głos umilkł i nie było już przy nim nikogo, tylko słoneczne promienie i tańczące na nich drobiny kurzu.
Odwrócił się od okna, popatrzył po sobie. Wyglądał niechlujnie i żałośnie, nic się nie zmieniło. Dotknął dłonią szyi i pokręcił głową w zadumie nad tym, co jeszcze mogą na niego wymyślić.
Po chwili powlókł się z powrotem ku sali, zastanawiając po drodze, czy pojęcie spokoju obejmuje też brak pytań i docinek profesora.
Później tego dnia poczuł się lepiej, choć wciąż doskwierały mu łaknienie i brud. Było jednak bardzo spokojnie.
Podrzucił w dłoni starą bułkę i usiadł na rozklekotanym krześle na balkonie. Przez zmrużone powieki obserwował słońce. Nic go już nie czekało, nikt nie musiał go oglądać, ani wąchać, domowy komfort wprawiał go w dobry humor.
Ktoś rozkrzyczał się pod blokiem, jakaś kobieta, przysłuchiwał się bezwiednie.
- Matole jeden! Co z ciebie za facet?! Za co będziemy żyć? Co z kredytem? Pomyślałeś o tym, durniu? Pomyślałeś o mnie?! - wrzeszczała na całe gardło.
- Uspokój się, naprawdę nie miałem wyjścia, chcieli mnie wyrolować.
- Nie miałeś wyjścia? A teraz masz? Kurwa, człowieku, gdzie ty masz rozum? Będziemy teraz żebrać u rodziców!
Wstał, umiarkowanie zaciekawiony, oparł się o poręcz i spojrzał w dół. Para była młoda, najwyraźniej dopiero na dorobku. Ona wysoka, ładna, w beżowym żakiecie, on przystojny, ale jakby skulony, marynarkę trzymał na ramieniu, poluzowany krawat zwisał mu krzywo na niebieską koszulę. Kajetan Pokorny i Hetera, przyszło mu do głowy machinalnie.
Kobieta spojrzała w górę, czerwona z wściekłości, zobaczyła jego nieogoloną, brzydką twarz.
- A ty czego się gapisz, gnojku?!
- Przepraszam – odparł i dla bezpieczeństwa opuścił balkon.
Zdjął z wieszaka plecak, wydobył swój wysłużony notes i usiadł przy dużym sosnowym biurku. Nawet w mieszkaniu było ich jeszcze słychać – on przepraszał, ona krzyczała przez łzy.
Otworzył notes na losowej stronie i spojrzał ze zdumieniem na wielkiego rozgniecionego robaka.
- No co za skurwiel! – warknął i strzepnął obrzydlistwo do śmietnika. - Masz, zgodnie z obietnicą.
„Komisarz Rogaty w jednej chwili, niespodziewanie dla siebie i swoich kolegów, cały się OBESRAł, choć zupełnie nie leżało to w jego naturze”.
śmiał się długo i szyderczo, zanim odwrócił stronę.
Przyłożył czubek długopisu do papieru i przez dłuższą chwilę wiercił w zadumie niebieską kropkę. Kiedy nadeszła wena, pokiwał głową z zadowoleniem.
„Kajetan Pokorny i Hetera nie mogli przypuszczać, że sprawy tego feralnego dnia przyjmą jeszcze zgoła nieoczekiwany obrót...”
Warszawa, 2008
2
Przeczytałem już parę dni temu, ale kompletnie nie mogłem zabrać się do komentarza. Nie pytaj dlaczego, sam nie wiem. Ale cóż, tak to jest, kiedy korzysta się tylko z marnej atrapy mózgu. Wreszcie jednak kopnąłem się w tyłek [podciąga spodnie pod brodę].
Najbardziej wkurzało mnie w Twoim opowiadaniu to ciągłe podkreślanie, jaki ten Skryba to brudny i śmierdzący. Naprawdę, wystarczyło opisać to krótko, później gdzieś raz wspomnieć, gdyby wymagała tego sytuacja i tyle. Przez chwilę myślałem, że chcesz w ogóle z tego brudu oddzielny wątek zrobić (w głowie kołacze Ron od Pratchetta [Demoniszcze! Krewetki i tysiącletnia wskazówka!]).
A teraz przejdźmy do istotniejszych spraw: bardzo mi się podobało. Kawał dobrego urban fantasy.
*Pomysł
Głupio mi oceniać pomysł, biorąc pod uwagę, że sam kiedyś (właściwie wciąż) miałem bardzo podobny. W sumie w mojej wizji bohater też nie był najświeższy, bo był bezdomnym.
Wystarczy, że powiem: jest interesujący, klimatyczny, obiecujący i nie wart zmarnowania.
Mam nadzieję, że nie jest to tylko jedno opowiadanie? Zbyt dobry stworzyłeś świat, żeby marnować go na pojedynczy utwór.
*Styl
Czytało się przyjemnie, sprawnie operujesz słowem, potrafisz kreślić nim obrazy. Twój styl wydaje mi się prawdziwy, nie starasz się upiększać na siłę. Postacie są ciekawe, dialogi trzymają poziom. Jak już mówiłem, wkurzały mnie tylko te kwestie higieniczne Skryby.
Wciąż trudno wypowiadać mi się o tym tekście. Błędy jakieś były, mam jednak nadzieję, że przyszli komentatorzy to wskażą, bo czytałem dawno.
Powtórzę się: bardzo porządne opowiadanie. Kawał dobrego urban fantasy. Mam nadzieję, że to tylko początek.
Pozdrawiam.
Najbardziej wkurzało mnie w Twoim opowiadaniu to ciągłe podkreślanie, jaki ten Skryba to brudny i śmierdzący. Naprawdę, wystarczyło opisać to krótko, później gdzieś raz wspomnieć, gdyby wymagała tego sytuacja i tyle. Przez chwilę myślałem, że chcesz w ogóle z tego brudu oddzielny wątek zrobić (w głowie kołacze Ron od Pratchetta [Demoniszcze! Krewetki i tysiącletnia wskazówka!]).
A teraz przejdźmy do istotniejszych spraw: bardzo mi się podobało. Kawał dobrego urban fantasy.
*Pomysł
Głupio mi oceniać pomysł, biorąc pod uwagę, że sam kiedyś (właściwie wciąż) miałem bardzo podobny. W sumie w mojej wizji bohater też nie był najświeższy, bo był bezdomnym.

Wystarczy, że powiem: jest interesujący, klimatyczny, obiecujący i nie wart zmarnowania.
Mam nadzieję, że nie jest to tylko jedno opowiadanie? Zbyt dobry stworzyłeś świat, żeby marnować go na pojedynczy utwór.
*Styl
Czytało się przyjemnie, sprawnie operujesz słowem, potrafisz kreślić nim obrazy. Twój styl wydaje mi się prawdziwy, nie starasz się upiększać na siłę. Postacie są ciekawe, dialogi trzymają poziom. Jak już mówiłem, wkurzały mnie tylko te kwestie higieniczne Skryby.
Wciąż trudno wypowiadać mi się o tym tekście. Błędy jakieś były, mam jednak nadzieję, że przyszli komentatorzy to wskażą, bo czytałem dawno.
Powtórzę się: bardzo porządne opowiadanie. Kawał dobrego urban fantasy. Mam nadzieję, że to tylko początek.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
3
Ha, więc jednak. A już myślałem, że utrzymam jedyne zero w zestawieniu

Większość to wina poprawek, cięć i uzupełnień. Np. to:
:wink:
Dzięki za komentarz. W dodatku pozytywny

Chyba masz rację. Pewnie dlatego, że uznałem to za dobry motyw. Zawsze drżę o dobre motywy, żeby nie zgubiły się gdzieś w natłoku słówNajbardziej wkurzało mnie w Twoim opowiadaniu to ciągłe podkreślanie, jaki ten Skryba to brudny i śmierdzący.

Rozwiewam nadzieję. Przyznam się szczerze, że dopiero zaczynam poważnie pisać (w sensie jakichś zamkniętych całości) i nie wiem nawet, jaki gatunek mi leży. O serii nie pomyślałem, choć wezmę to pod uwagę. Hmm...Mam nadzieję, że nie jest to tylko jedno opowiadanie?

Nawet sam parę znalazłemBłędy jakieś były, mam jednak nadzieję, że przyszli komentatorzy to wskażą, bo czytałem dawno.

Denerwujący jest ten brak możliwości edycji postówChłopiec miał uniesione brwi i smutne oczy, czytał z widoczną czułością, lekko rozchylonymi wargami powtarzał bezgłośnie niektóre słowa.
Twarz chłopca zmartwiła studenta, była zbyt blada jak na te słoneczne dni, jak gdyby zawsze chodził pochylony. Student zauważył, że za uważnymi, ciemnymi oczami chłopca czaiło się jakby zbyt wiele, obraz przeczący ramom wieku i doświadczenia. Czuł, że gdyby przypisał myślom chłopca ogólne pojęcia melancholii, samotności i beznadziejnego rozmarzenia, wykroiłby z tego malowidła tylko cienkie, bezsensowne paski. Nie sondował go dłużej, nagle przekonany jednak o drzemiącym w chłopcu pięknie

Dzięki za komentarz. W dodatku pozytywny

- I`d much rather be happy than right any day.
- And are you?
- Ah, no.
- And are you?
- Ah, no.
4
Dobre.
Oczywiście, są 'ale'. Po pierwsze, powtórzenia. Znalazłoby się z pięć synonimów, a ty walisz cały czas "Student". To muli czytelnika. Po drugie, strzelasz przecinkami jak z pepeszy. Dużo i niekoniecznie celnie. Nie żebym był mistrzem interpunkcji, ale tę słabość trzeba wykorzeniać.
Ogólnie podobało mi się, pomysł może nie pierwszej świeżości, bohater też, jego higiena i zaradność przybijają do podłogi, ale jest nieźle.
Naprawdę, to już nawet ja wpadłbym na pomysł kupienia w supermarkecie zgrzewki mineralnej do celów higienicznych. żeby przez tydzień zębów nie myć... Na bogów!
Chybabym się OBESRAł.
Oczywiście, są 'ale'. Po pierwsze, powtórzenia. Znalazłoby się z pięć synonimów, a ty walisz cały czas "Student". To muli czytelnika. Po drugie, strzelasz przecinkami jak z pepeszy. Dużo i niekoniecznie celnie. Nie żebym był mistrzem interpunkcji, ale tę słabość trzeba wykorzeniać.
Ogólnie podobało mi się, pomysł może nie pierwszej świeżości, bohater też, jego higiena i zaradność przybijają do podłogi, ale jest nieźle.
Naprawdę, to już nawet ja wpadłbym na pomysł kupienia w supermarkecie zgrzewki mineralnej do celów higienicznych. żeby przez tydzień zębów nie myć... Na bogów!
Chybabym się OBESRAł.
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
6
Ajajaj, ale fajne!
Tylko jedno dziwi mnie straszliwie – dlaczemu to ma tak mało komentarzy? Skoro naprawdę dobre... Ale do rzeczy.
Po pierwsze – styl. Lekko, przyjemnie, no po prostu czyta się samo – do tego stopnia, że nawet jeśli błędy były, to moje oczy ich nie wyłapały.
Po drugie – pomysł. „Zaczarowany ołówek” to była mega sprawa, pomysł z materializowaniem przedmiotów/ sytuacji (nie jestem pewna, czy można „materializować sytuacje”, ale bardziej odpowiedniego określenia o tej godzinie znaleźć nie potrafię, wybacz
) jest przedni i daje naprawdę duże możliwości do popisu. Więc poprę tu Patrena - za fajny świat stworzyłeś, by poświęcić temu tylko jedno opowiadanie.
Więc pisz, pisz, z przyjemnością jeszcze Ciebie poczytam
A co do tego brudnego studenta... No cóż, studenci (studenci, nie studentki rzecz jasna!
) mają to do siebie, że nie zawsze ładnie pachną, znam paru takich, co chyba wytrzymali bez kąpieli dłużej niż tydzień... Więc może to nie do końca to tak, że Wiktor W. coś przerysował :> 
Słowo na koniec: dobre. Naprawdę dobre.
Tylko jedno dziwi mnie straszliwie – dlaczemu to ma tak mało komentarzy? Skoro naprawdę dobre... Ale do rzeczy.
Po pierwsze – styl. Lekko, przyjemnie, no po prostu czyta się samo – do tego stopnia, że nawet jeśli błędy były, to moje oczy ich nie wyłapały.
Po drugie – pomysł. „Zaczarowany ołówek” to była mega sprawa, pomysł z materializowaniem przedmiotów/ sytuacji (nie jestem pewna, czy można „materializować sytuacje”, ale bardziej odpowiedniego określenia o tej godzinie znaleźć nie potrafię, wybacz

Więc pisz, pisz, z przyjemnością jeszcze Ciebie poczytam

A co do tego brudnego studenta... No cóż, studenci (studenci, nie studentki rzecz jasna!


Słowo na koniec: dobre. Naprawdę dobre.
The fact that no one understands you doesn't make you an artist.