Chcę powiedzieć Tobie wszystko
Bylebyś zrozumiał
Czym jest Miłość
Bo ja chcę być Twoim Aniołem
Nie jesteś nic warta. Nic nie potrafisz, zostaw to, przecież i tak ci się nie uda. Odpuść. Nigdy nic ci nie wychodzi, jesteś beznadziejna, nic nie warta...
Odejdź, ja nie chcę Ciebie słuchać. Odejdź!
Bo każdy ma swoje paranoje
Swoje lęki i swoje duchy
I swojego Anioła śmierci
Dlaczego ty wciąż mówisz o aniołach?
Bo chciałabym nim być.
Przecież wiesz, że skrzydeł nie dostaniesz, ani aureoli.. zrób sobie je lepiej z drutu i papieru. Albo lepiej, zajmij się czymś konstruktywnym. Czymś logicznym.
Logika? A czymże jest logika? Nie. Związki przyczynowo-skutkowe są nie dla mnie. Przecież jestem według Nich nielogiczna?
- Skaranie boskie, rusz się łaskawie! Ile można czekać?
Plik, zapisz jako, szkic, enter.
- Nieodpowiedzialna gówniara, której wydaje się, że jest pępkiem świata! Popamiętasz ty jeszcze…
Tato, przestań. Ty i tak nie rozumiesz. I nie traktuj mnie w ten sposób.
Dlaczego nie zaczniesz wojny? I nie walczysz o swoje? Przecież i tak nie powiesz tego głośno, jak zawsze przegrasz… bo jesteś do niczego, nic nie warta, głupia…
Zamknij się! Bo działasz mi na nerwy!
A czymże jestem, skoro tak jest?
Nie chcę wiedzieć.
A właściwie, czemuż by nie? Nic nie trzyma na miejscu, może napisać o tym nową piosenkę…? Nie, nie myśl, głupia, o piosenkach. Przecież nigdy nie wystąpisz, nie zaśpiewasz…
Mamo, mamusiu
Dlaczego odeszłaś?
Zostawiłaś mnie
I co teraz zrobić
Dokąd pójść?
Tęsknię, mamo…
Chciałabym mieć
Ostatnią szansę
By się pożegnać...
A gdyby tak…?
Gdyby tak pójść sobie, tak po prostu? I spróbować zagrać? Przebić się, choć raz, choć na chwilę…?
Odpuść, nie uda Ci się.
A właśnie, że to zrobię.
Gitara w futerał, zapisane kartki, kilka ołówków. Plecak, stara portmonetka po Mamie. A tam trochę zaoszczędzone. Pewnie się przyda.
A dla mnie jest miejsce? Ktoś musi cię dręczyć…
Nie, nie chcę cię!
A i tak poszło za mną. Ta obrzydliwa niska samoocena.
***
Brzdęk, brzdęk. Ciche nuty unoszące się do góry. I niezauważone przez nikogo. Warszawa Centralna, podziemne przejście. ‘Kuchnia polska’ z głównym daniem – kurczakiem z frytkami za 22,50.
I obojętni, obojętni ludzie.
2 złote w futerale. I coraz zimniej, koniec października jest. Dokąd? Nie do domu, nigdy! Czy Tata szukał? Nie, na pewno nie. Pewnie zapomniał nawet, że istniałam. Pewnie leży na tapczanie pijany. Tak jak zawsze.
I wtedy ją zobaczył.
Siedziała z gitarą na kolanach. Długie włosy zasłaniały twarz, w jej postaci było coś magicznego i tak kruchego, że bał się poruszyć. A co jeśli się spłoszy? I uleci? Bo czy to nie sen? Gdyby tak podejść, odgarnąć włosy z twarzy i dotknąć policzka…co by się stało?
Tylko szare, spokojne oczy zapamiętałam.
I wczoraj był, i dziś. Taki… inny. Niezwyczajny.
Nawet o nim nie myśl. I tak nie masz szans, by go poznać, nawet ust nie otworzysz.
Tak. Dlaczego ty znów masz rację…?
Podejdzie, podejdzie, podejdzie… Odezwie się, zrobi to. Chce wiedzieć. Od kiedy anioły mieszkają na dworcach…?
Odezwij się! Powiedz choć jedno słowo… Jakie piękne oczy… tak… wyciągnij już tą rękę, idź. Zabierz swoje manatki i idź z nim. Już!
Masz zbyt bujną wyobraźnię, on cię wykorzysta i zostawi. Bo kto zainteresowałby się tobą na serio?
Nie, nie wierzę ci, zostaw mnie! Odejdź, zmoro, krytyku, odejdź!
- Jak ci na imię?
Odezwij się. No już, odezwij się, ty nieśmiała kretynko!
- Marta mi dali.
Dziewczyno, co ty robisz? Nie czerwień się tak…
- Marta, Martusia… Co robi taki anioł jak ty na zimnym dworcu, kiedy na pewno ktoś na niego czeka?
Dlaczego ty klęczysz, o szarooki, na tej zimnej posadzce, dlaczego dotykasz mojej twarzy, dlaczego do mnie mówisz? Czy ty chcesz bym oszalała? I czas się zatrzymuje… Nikt, nikt nie czeka!
- Chodź ze mną, zamarzniesz w tym przeciągu.
Iść? Nie iść?
A po co, wykorzysta i zostawi, wykorzysta i zostawi, wykorzysta…
Idę, szarooki, idę…
***
Nie ma nic do stracenia? Dać się wziąć za rękę przez kogoś nieznajomego, dać się bez protestów prowadzić gdzieś, nie wie gdzie? Skąd ona jest? I czemu jest tak inna niż wszystkie, które poznał…?
- Opowiedz mi coś o sobie.
śliczna, czerwieni się i blednie… Może coś nie tak jest?
Ale co odpowiedzieć? Bezimienna, bez rodziny… Ojciec – nie, nie, nie!
- Co jest....? Powiedziałem coś nie tak? Nie płacz, przepraszam… Nie szlochaj mi, proszę… Ktoś pomyśli, że ci coś robię… No już, nie płakaj.
Objął ją ostrożnie, i tak trwali przytuleni, na środku chodnika. Ona cicho jeszcze szlochała, ale czas się znów zatrzymał…
***
- Uciekłam z domu. Chcę grać i śpiewać, tylko to potrafię… to moja pasja, moje życie. Nie chcę robić w życiu niczego innego.
Kamil, 19 lat. Czarne włosy i te szare oczy…
- Gram na perkusji w małym zespole. Mamy propozycję nagrania płyty, ale potrzebujemy wokalistki. Co ty na to?
Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę!
- Ty sobie ze mnie żartujesz?
- Jak najbardziej serio mówię. Chodź, pij tą herbatę i zaprowadzę cię do chłopaków.
Szarooki, szarooki… hipnotyzujesz mnie, a ja nie chcę się zakochać…
***
Zimne, małe pomieszczenie, może cztery na cztery, niski sufit, zaledwie dwa metry. Bez okien, drzwi obite skórą. Wszystko na czarno. I oni. Trzech ich. Pod ścianą rząd krzeseł. Siedzą i patrzą. Jeden, wysoki blondyn z dziwnymi oczami. Takimi brązowymi. Obok ciemnobrązowa burza baranków, pod nią poczciwe błękitne ślepia i kwadratowa szczęka. A ostatni… Drobny, rozczochrany brunet w okularach.
Kim oni są? Jak mają na imię? Są tacy… inni…
- Nie panikuj, Martuś. – Kamil hipnotyzer dotyka mojej dłoni. Tak dziwnie uspokaja… - od lewej: Mariusz, Andrzej, Wojtek.
- Marta… - dziewczyno, nie trzęś się tak, idiotko! Nie uda ci się. Nie uda… dasz plamy, nie będą cię chcieli…
Tamci siedzą twardo. I patrzą, nieruchomym wzrokiem. Mój szarooki nic nie mówi. Uciekaj, jeszcze czas…
- Zaśpiewaj coś. – przewiercają mnie uważne błękitne patrzałki Andrzeja.
- Dalej, nie krępuj się – uśmiecha się Wojtek.
Kamil, proszę, wyprowadź mnie stąd… nie jestem gotowa…
Z gitarą w rękach i kołkiem zamiast języka w ustach.
- Masz tu tekst i nuty, jedziesz Knockin on Heaven’s Door. Podstawa.
Potrafisz, uwierz w to, potrafisz… nie dalej jak wczoraj ktoś wrzucił ci za to pieniądze… Pewnie z litości, byś się zamknęła.
… Knock, knock, knockin on heaven’s door…
(tak, dawaj dalej, potrafisz… tak, gie, de, ce…)
… Knock, knock, knockin on heaven’s door…
Cisza… Kamienne twarze. Patrzą po sobie, nie rozumiem…
- I… i co...?
- I… zostajesz! – mówi Kamil i nagle tracę grunt pod nogami…
***
Coldplay z radia, pierwsze promienie słońca… Skąd ja się tu…? Kamil… chłopcy… Dylan...
- Pewnie się zastanawiasz, co tu robisz? – dobiega skądś głos szarookiego. Bardzo blisko… O, jest. Siedzi na krześle obok mojego łóżka.
- Jakbyś zgadł. I jeszcze, zastanawiam się, jak długo tkwisz nade mną? – dobrze, już, już, wracamy na ziemię, obudź się kobieto.
- Około godziny. – nie patrz, nie patrz tak na mnie… - to moje mieszkanie. Proponuję ci się jakoś doprowadzić do porządku, bo za godzinę przyjdą chłopcy i idziemy grać.
Zaraz, zaraz… grać? Jak to?
Chyba widzi zmieszanie na mojej twarzy.
- Próba, aniołku, próba. – nie mów do mnie „aniołku”… - musimy z tobą poćwiczyć.
***
Nadchodzi wiosna. Połowa marca.
- Pamiętasz mnie jeszcze? - szepczę do telefonu.
- Kto mówi?
- To ja, Marta.
- Jezus Maria, dziewczyno, gdzie ty jesteś? Wszyscy cię szukali… - mówi niepewnie dawna przyjaciółka. Aniu, Aniu…
- W stolicy.
- Co? – nie wierzy mi.
- Jedziemy jutro na wybrzeże nagrywać! Mamy kontrakt!
- Brawo… kiedy wrócisz? – natychmiast zmienia temat. Nigdy nie znosili mojej pasji.
- Nie chcę wracać. Nie wrócę, nie mam po co. Jak mój ojciec?
- Jak zwykle. Pije, śpi…
- Czyli zdecydowanie nie mam po co wracać.
- Musze kończyć… - stuknięcie odłożonej słuchawki…
Warszawo, stara Warszawo… mnie tu już jutro nie będzie. Jutro będę już na wybrzeżu.
***
Pod Kolumną Zygmunta wystawa fotografii. Idziemy z szarookim zobaczyć. Zanim wyjedziemy, ostatni spacer po Starówce. Różne zdjęcia. Szare, kolorowe. I ta jedna. Niebiesko-szare niebo, chmury. Zielone wzgórze. I na szczycie małe, samotne drzewko.
- Wiesz? Chciałabym zobaczyć, co jest dalej, za tym pagórkiem. – Kamil się śmieje.
- A po co ci to wiedzieć?
- Sama nie wiem… Nie ciekawi cię to? Może tam jest ocean, może pustynia, a może głęboki las? Pomyśl tylko, ile jest możliwości. świat jest taki różnorodny…
- Od takiej wiedzy na pewno nie zmądrzejesz. – całuje mnie w czoło.
Wracamy powoli do mieszkania Kamila. Zapada zmrok, na niebie pomarańczowa poświata. Rozmawiamy. O tym, co będzie, jak już dojedziemy do Gdańska. Nagle on mnie zatrzymuje. Bierze za rękę… dlaczego mi to robisz? Dlaczego? Nie patrz tak na mnie…
- Martusiu… - patrzy mi prosto w oczy, dotyka policzka – Martuniu… - i całuje mnie delikatnie.
Jasny pokój u Kamila. Chłopcy rozwaleni na kanapie. Szarooki stoi na środku pokoju i coś opowiada. Reszta się śmieje. Wchodzę do pokoju, a Kamil porywa mnie w ramiona, podnosi do góry i okręca się. Stawia na ziemi i demonstracyjnie całuje. Czemu, ach, czemu mi się tak w głowie kręci? Reszta zespołu milknie i nagle z radosnym piskiem, dziwnie nie pasującym do rodu męskiego, rzuca się w naszą stronę. Po chwili wszyscy leżą na podłodze, łaskocząc się nawzajem. Wszystkich rozpiera energia przed jutrzejszym wyjazdem. Przed spojrzeniem w lepsze jutro.
***
Słońce, łagodny warkot silnika, blues w radiu. Jedziemy przez las. Prowadzi Kamil, obok Andrzej. Ja z tyłu, na środku między Mariuszem i Wojtkiem. Wszyscy w dobrych humorach. Szczęśliwi.
- Kamil… - zagaduję.
- Hmmm?
- Co sobie zafundujesz za pierwszy milion? – uśmiecha się i myśli.
- Wezmę cię do najdroższej restauracji w Trójmieście. Oczywiście, z odpowiednią oprawą.
- To znaczy?
- Kieckę ci kupię, różne babskie cuda. żebyśmy się nie wyróżniali. – roześmiał się cicho nie odrywając wzroku od drogi.
Próbuję sobie to wyobrazić.
- O, kurwa! Trzymajcie się! – wrzask Kamila. Widzę tylko ciężarówkę przed naszym samochodem. Huk. A potem cisza…
Widzę dym. Rozbite nasze auto, ciężarówki nie ma. A we wraku… Stoję obok tego wszystkiego. Tak, po prostu. Coś się rusza, z samochodu wychodzi powoli Kamil. Szarpnięciem otwiera tylne drzwi i wyciąga Wojtka. Połamanego, ale żywego. Słyszę nagle jęk. Szarooki wyciąga z siedzenia… mnie. Dziwnie jest patrzeć na samą siebie… Dotknięcie jakieś ciepłe na ramieniu. Odwracam się. Chłopak. Chudy, wysoki, przystojny. Wytarte dżinsy i ręce w kieszeniach.
- Kim jesteś? – pytam.
- Nie chciałabyś wiedzieć. – ma taki cichy, delikatny głos. Dziwny.
- Powiedz…
- Widzisz to, co on robi? – wskazuje na Kamila. On… płacze. Trzyma w ramionach moje ciało i płacze…
- Czy ja… czy ja umarłam?
- To smutne, ale… tak.
- Ale… nie… to niemożliwe! – nie, ja nie chcę… dopiero zaczyna się moje nowe życie! – pozwól mi się chociaż z nim pożegnać…
- Spotkacie się jeszcze. Ale teraz…
Wszystko wiruje. Oślepiające światło – i nagle czarno. Ogromny ból. Otwieram powoli oczy, Kamil przytula mnie do siebie. Nie widzi, że jestem przytomna.
- Kamil… - szepczę cicho, brak sił.
- Martuś… skarbie… ty żyjesz! Jak dobrze… - zaczyna śmiać się z radości. – wszystko będzie dobrze, wyzdrowiejesz…
- Nie, szarooki… ja… chciałam się tylko pożegnać. - coraz słabiej się czuję, ten, co po mnie przyszedł kręci się niecierpliwie.
- Nie… nie odchodź, proszę… zostań! Proszę… Ja… kocham cię Martusiu…
- Wiem… wiem, szarooki… - zamknęłam oczy…
Jeśli chodzi o mnie, mam 16 lat, to było pisane rok temu - proszę o uwzględnienie tego w ocenie

Chciałabym się dowiedzieć, czy warto może wykorzystać motyw, przerobić trochę, aby zbyt ckliwie nie było...?