Złota Klatka [SF psychologiczne]

1
Złota klatka

Części zdezelowanego pojazdu leżały na asfalcie w promieniu mniej więcej pięciu metrów od miejsca wybuchu. Punkt ten bardzo wyraźnie określała wielka, czarna plama sadzy. KRP4268 dokładnie obejrzał miejsce zdarzenia. Sfotografował też wszystkie części razem i każdą z osobna. W pewnej chwili zauważył coś bardzo interesującego. Głośnym piknięciem przywołał pozostałe roboty, a cały oddział zbliżył się do wskazanego przedmiotu. Była to mała, wydłużona kosteczka wielkości ludzkiej dłoni. Dwie metalowe wypustki na końcach nie pozostawiały wątpliwości co do tego iż urządzenie służyło do przechowywania informacji. KRP4268 podniósł je. Głowa robota odchyliła się o dziewięćdziesiąt stopni ukazując rozmaite czytniki danych. Jeden z nich, na całe szczęście, był wstanie odczytać wiadomości ze skrzyneczki. I odczytał.

Wszystkie foldery były zablokowane, niemożliwe do otworzenia. Prócz jednego.

* * *

„W co by się tu dzisiaj ubrać? Hmmm… Chyba wezmę garnitur. To przecież wyjątkowy dzień.” – pomyślał Grzegorz Hancze i już wyciągał ręce w kierunku klawiatury, gdy nagle opamiętał się. Przecież jego stary pojazd został całkowicie zniszczony podczas ostatniej próby… No, wiadomo czego. Lepiej było o tym teraz nie wspominać. I nie zapeszać.

Oczywiście, jego kochana mamusia, wysoka urzędniczka państwowa, załatwiła mu następny walker . Ten model był, rzecz jasna, znacznie nowocześniejszy. I nie posiadał klawiatury. Albowiem bym kierowany myślą. Wydawanie poleceń ręcznie było już nie modne. Grzegorz lubił klawiaturę, był do niej przyzwyczajany. Ale nie produkowali już walkerów z klawiszami. Niestety.

Wydał więc krótki, mentalny rozkaz. „Chcę strój numer 317 w kolorze granatowym”. Armatka materializatora przedmiotów wysunęła się, zabłysła, wystrzeliła z jego kierunku migoczący setkami kolorowych światełek promień. Po chwili mężczyzna był już odziany w elegancki, granatowy i idealnie doń dopasowany garnitur.

-Zatem – powiedział sam do siebie – możemy ruszać w drogę.

* * *

W oczywisty sposób Hancze nie jechał „do pracy”. Ludzie już dawno przestali pracować. Nie było takiej potrzeby-wszelkie dobra wytwarzały roboty. Nie było także potrzeby zarabiania pieniędzy, albowiem cały świat był jedną wielką federacją, a wszystko było wspólne. Obywatele Ziemi mogli więc bez żadnych przeszkód i ograniczeń bawić się i rozwijać swoje pasje. A przynajmniej tak się wydawało ludziom z innych planet.

Dzień był pochmurny i przygnębiający. Jak zresztą wszystkie dni od wielu, wielu lat. Kiedyś, bardzo dawno temu, Grzegorz pamiętał to jak przed mgłę, bywały jeszcze słoneczne dni. Ciepłe, pogodne, przyjemne. I miłe. Ale to było jeszcze zanim dymy z fabryk zasłoniły niebo na stałe. Zanim jeszcze zatruliśmy powietrze i zniszczyliśmy całkowicie środowisko naturalne. A siebie skazaliśmy na poruszanie się w tych kulistych, latających, szczelnie osłoniętych szkłem i żelazem pojazdach.

Myśl ta przypomniała mu o konieczności zachowania kondycji fizycznej, dlatego włączywszy urządzenia masujące, skierował się w kierunku siłowni.

* * *

Na siłowni zabawił do około południa. Czas naglił go, a ponadto był już bardzo zmęczony. I znudzony. Znudzony i zmęczony był zresztą wszystkim, co robił w swoim dwustuletnim życiu. No bo ile można.

Gdy Grzegorz wiele razy wspominał i rozpamiętywał cały swój żywot, stwierdził się w przekonaniu, że wypicie Eliksiru Młodości, było jego największym błędem. Oczywiście wtedy tego nie wiedział. W chwili zażycia leku, był rzeczywiście młody, zbliżał się do trzydziestki, żył pełnią życia. I chciał, aby to trwało wiecznie. Jak większość ludzi.

Był zmęczony. I znudzony. A poza tym czas do naglił. Miał jeszcze tyle spraw do załatwienia. Musiał pożegnać się ze wszystkimi, zanim wyruszy w długą wędrówkę, w podróż swojego życia. A na dzień dzisiejszy, zostawił sobie jeszcze tylko pożegnanie z matką.

* * *

Obiad był dobry, przynajmniej jak na jedzenie z materializatora. Bo innego się już w tych czasach nie jadło. Po spożyciu wyjątkowo dużej porcji pierogów z kapustą, ulubionego dania z czasów dzieciństwa, poluźnił nieco pasek i rozparł się na krześle.

Matka spojrzała na niego z wyraźną troską. Oboje milczeli długo, patrząc sobie w oczy.

-A więc – zaczęła po chwili kobieta – wyjeżdżasz synu.

-Tak, mamo – odpowiedział pewnie i szybo – wyjeżdżam. I to na długo.

-A dokąd, jeśli można spytać?

-Do… – zająknął się – do innego świata. Na przykład – oddał ze śmiechem, widząc przerażoną minę swej rozmówczyni. – na przykład na Marsa.

-Acha! – powiedziała matka – To dobrze, bo przez chwile myślałam że znowu spróbujesz…

-Spokojnie! – przerwał szybko i trochę nazbyt stanowczo – Nie popełnia się dwa razy tego samego błędu.

-To dobrze – rzekła kobieta z wyraźną ulgą w głosie – mimo to, uważaj na siebie.

-Bądź spokojna – powiedział łagodnie, patrząc jej prosto w oczy – nic złego mi się nie stanie.

-To dobrze – powtórzyła matka – Chcesz jeszcze pierogów?

-Nie mamo! – odpowiedział zdecydowanie – muszę już iść. Mam pilne sprawy.

-Hm!, a zatem miłej podróży. Do zobaczenia, synku.

-żegnaj mamo.

Czule pocałował ją w czoło. A potem wyszedł.

* * *

Z wszelkiego rodzaju przyjaciółmi, znajomymi i krewniakami Grzegorz pożegnał się już wcześniej, na licznych przyjęciach i zabawach. Dzieci, rzecz oczywista, nie posiadał – któż bowiem normalny decydował się w tych czasach na potomstwo? Latorośle ograniczały tylko ludzką swobodę, niepotrzebnie zabierały czas. Ponadto państwo nakładało znaczne sankcje na osoby posiadające dzieci, bowiem prowadziło to do przeludnienia. Ludzie żyli wiecznie, sądzili więc, iż na wszystko będą mieli czas, w tym i na potomstwo. Ale póki co, korzystali z życia, a prokreacją gatunku zamierzali zająć się później.

Ojciec jego umarł we starości, był jednym z tych nielicznych, mądrych ludzi, którzy nie przejęli Eliksiru.

żony, lub przynajmniej kochanki, nie miał Grzegorz Hancze również. Oczywiście, przez prawe dwieście lat posiadał więcej partnerek, niż rok liczy dni, ale obecnie był samotnikiem. Bo przed te dwieście lat doszedł do wniosku, że wszystkie niewiasty są takie same i nie różnią się niczym. A szczytem idiotyzmu był już związek małżeński, który ewidentnie i trwale ograniczał wolność osobistą, która była z Republice Ziemi podstawowym prawem. I generalnie tylko nieliczni szaleńcy, nazywający się „religijnymi” pobierali się i płodzili potomstwo.

„Już wszystko załatwiłem, wszystkiego spróbowałem. Wszystko przeżyłem i wszystkiego doświadczyłem. Jestem bardzo zmęczony. Muszą odpocząć, wyjechać stąd, i to jak najdalej. Tam, skąd nie ma już powrotu.

* * *

„Nie popełnia się dwa razy tego samego błędu” – pomyślał, po raz kolejny rozpamiętując życie i zatrzymując się na rozmowie z matką. – „Tą zasadą powinienem się kierować. I kierować się nią będę”

Poprzednim razem Grzegorz nie docenił wytrzymałości walkerów. Wspaniałe i cudowne władze republiki, zadbały wszakże oto, aby jej obywatelom nic się nie stało. Pojazdy ochronne były pancerne ze wszystkich stron, szczelne, wyposażane z poduszki i kurtyny powietrzne, a prócz tego posiadały automatyczną blokadę włazu, kiedy znajdowały się w atmosferze. I to właśnie dlatego przetrwał gwałtowne uderzenie z budynek Fabryki Walkerów. W odróżnieniu od swego pojazdu.

Grzegorz Hancze przechytrzył jednak władze i producentów maszyn. Po wieloletnich badaniach i próbach, udało mu się zaprogramować materializotor tak, aby ten mógł wytworzyć ładunek wybuchowy. Jak się przed chwilą okazało, wynalazek działał bez zarzutów. Bomba w jego rękach właśnie czekała na odpalenie.

* * *

Maciej Różewski, komendant główny policji w Warszawie, skończył czytać raport. Był to jeden z ostatnich ludzi, którzy nie zaprzestali jeszcze działalności zawodowej. „Ostatni zapis z dziennika elektronicznego, rejestrującego myśli pasażera, pochodził z 22 lutego 2222 roku z godziny 22:22. Ciekawe, dlaczego akurat taki moment wybrał sobie na śmierć ten Grzegorz Hencze.”

„Tego jednak nigdy się nie dowiem” – pomyślał po chwili – wiem natomiast, że zabił się i wiem dlaczego to zrobił. Wysadził się z winy świata. Z winy Systemu. I po części z mojej.

Maciej Różewski, komendant główny policji w Warszawie, spojrzał w okno. Spojrzał na miasto, które było częścią wielkiego i wspaniałego świata. świata w którym nie było chorób, wojen, przemocy, smutku, wysiłku, głodu i śmierci. To znaczy-prawie ich nie było

Patrząc w okno, Maciej Rożewski zastanawiał się, czy świat rzeczywiście jest taki wspaniały.
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

2
Brawo.



Klasa, klasa, klasa. Porządne, oldschoolowe antyutopijne SF, skutecznie zrealizowane od A do Z.



Gdzieniegdzie widać jeszcze, że musisz szlifować język, ale to przyjdzie z czasem.


Wspaniałe i cudowne władze republiki, zadbały wszakże oto, aby jej obywatelom nic się nie stało.
Rozumiem sztuczny patos, który miał tu się znaleźć, ale lepiej na przykład brzmiałoby "Wielkie Duchem, Nieomylne Konsorcjum Władzy Republiki" czy coś w tym stylu. Ale jak mówię - to przyjdzie w miarę, jak będziesz czytał coraz więcej książek.



Nie bój się używać trudniejszych słów, tylko zawsze upewnij się, że używasz go w dobrym kontekście.



Nie jest to super oryginalny temat, ani super wyjątkowe nań spojrzenie - jest jak piszę: Jest to porządnie zrealizowany tekst.



Ale takie teksty cenię o wiele bardziej, niż ciekawe, wydumane, ale nie udane eksperymenty.



Mam więc do dodania tylko jedną rzecz: Więcej takich tekstów.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

3
Ninetongues pisze:Brawo.



Klasa, klasa, klasa. Porządne, oldschoolowe antyutopijne SF, skutecznie zrealizowane od A do Z.



Dzięki za uznanie.


Ninetongues pisze:
Nie jest to super oryginalny temat, ani super wyjątkowe nań spojrzenie - jest jak piszę: Jest to porządnie zrealizowany tekst.


Kurde no... A tak się starałem... Czy naprawdę nie ma już pomysłu, którego nikt wsześniej nie wykorzystał? Tylko go nie podawaj, bo przestanie spełniać warunki :lol:


Ninetongues pisze:
Ale takie teksty cenię o wiele bardziej, niż ciekawe, wydumane, ale nie udane eksperymenty.



Mam więc do dodania tylko jedną rzecz: Więcej takich tekstów.


Pomuślimy pomyślimy



I jeszcze raz dzięki za podbudowująca ocene.
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

4
Kurde no... A tak się starałem... Czy naprawdę nie ma już pomysłu, którego nikt wsześniej nie wykorzystał? Tylko go nie podawaj, bo przestanie spełniać warunki
Dostojewski napisał kiedyś, że w historii świata napisano tylko dwie historie: "Człowiek wyrusza w podróż" i "Obcy przybywa do miasta". ;)



A "nowość" też nie pochodzi z kosmosu, ale z nowego sposobu połączenia znanych już smaków i kolorów.



Masz już "Jak Pisać" Kinga?
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

5
Nie.



To znaczy "Ku nieopisanej boleści mego serca, które rozdziera przeraźliwa rozpacz, nie wszedłem jeszcze w posiadanie książki."
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

7
Rafał, zauważyłeś, że tylko MY tu piszemy :-)



Dzięki za rady, nie omieszkam
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

9
To się następnym razem tak nie wyrywaj, żeby dać innym szanse wypowiedzi :-) OK?
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

10
Znalazłem chwilę i przeczytałem. Chociaż ostatnio z czasem u mnie ciężko.



Przez całe opowiadanie nie podobała mi się jedna rzecz - wiedza narratora, a zarazem jego stosunek do czytelnika. Wszystko dla niego było oczywiste, a dla czytelnika nowe. Przez chwilę czułem jakby narrator gardził mną i każdym następnym czytelnikiem. Jeszcze mi się to nie zdarzyło. Dziwne.



Jest kilka powtórzeń, znajdzie się literówka. Jak się dobrze poszuka to i coś więcej.



Ogólnie brak mi tu czegoś. Nie tyle puenty co tego, co Patren określa "jajem". Przeczytałem opowiadanie i nie pozostało we mnie nic poza uczuciem braku. Postąpiłeś jako autor jak mężczyzna, który nie dopełnił swoich obowiązków i pozostawił kobietę niezaspokojoną.



Jak dla mnie bez rewelacji, lecz nie zupełnie źle.

Postaraj się następnym razem nie kończyć w pół słowa, inaczej rzecz ujmując - gdy powiesz "A", powiedz "B". Wtedy będę zadowolony jako czytelnik.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

11
Podaj jakieś konkrety, bo nie wiem o co Ci dokładnie chodzi.



A narrator mówi że wszystko jest oczywiste, żeby pokazać, że to postać z tamtej rzeczywistości, która dobrze ją zna.
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron