Sztuka musi być sztuczna [groteska - logika snu]

1
To dość stary fragment dłuższego tekstu, który piszę już od jakiegoś czasu. Bez przerwy tę niedoszłą powieść zmieniam, dodaję nowe wątki, usuwam niektóre, ale nigdy jej nie zakończyłem. W zamierzeniu ma ona opowiadać o pogoni za sławą, ma być psychologiczną antyutopią osadzoną w świecie snów i narkotycznych wizji.





Ostatniej nocy wślizgnąłem się do Jego domu i ukryłem się pod wielkim łożem z aksamitną pościelą. W moich uszach wciąż brzmiały słowa zmarłego przyjaciela – „jesteś szczytem pośród prochów, jesteś dużym dzieckiem wśród małych dorosłych”. Sądził, że jestem kimś wyjątkowym. Tymczasem ja, w poszukiwaniu pożywienia, wczołgałem się pod łóżko Artysty i czekałem, aż zaśnie otulony puchem tak miękkim, że możnaby się w nim utopić.

Już tonął. Wypłynąłem spod łoża, czołgając się w stronę wypatrzonego wcześniej stołu zastawionego dziesiątkami półmisków, pełnych setek soczystych, robaczywych owoców. W migocącym blasku światła lampek – odbitego od czerwonych cekinów i stęchłej skóry, w które byłem ubrany – wysunąłem pożółkłą, szkaradnie chudą rękę po dorodne owoce. Moje długie palce, ciasno opasane pierścieniami ze złota głupców, dotykały prawdziwych pereł, platyny i diamentów.

Połykałem szybko, zachłannie, tak, jakby On miał się za chwilę obudzić, jakby miał już teraz wyjść ze swojego aksamitnego więzienia. Ale On leżał niczym kamień ubrany w delikatną, zwiewną koszulę.

Moje powieki, splamione starym, wyblakłym cieniem, zamykały się, sprawiając wrażenie jakbym delektował się każdym kęsem. Ale już od lat nie było w tym ani krzty przyjemności. Jedzenie stało się dla mnie naturalnym nałogiem, kajdankami, które założyła mi przyroda. Drobne przebłyski radości – ale na pewno nie rozkoszy – pojawiały się, gdy myślałem o tym, co zjadam. A przecież były to najlepsze owoce na świecie, najsmaczniejsze dary natury. Jednak miałem ich już dość.

Ręką brudną od ich lepkiego, słodkiego soku sięgnąłem po krystalicznie czystą wodę. Tylko to teraz piłem. Koniecznie musiała być bez smaku. Bez przyjemności. Miałem dość przyjemności. Bezbarwny, bezzapachowy i bezsmakowy urok wody destylowanej był lekarstwem dla mojej umęczonej duszy i skrępowanego ciała.

Delikatny strumień wypłynął z plastikowej butelki i rozbryzgał się na kryształowym dnie kieliszka, aby nagle zniknąć w odmętach chorego przełyku.

Artysta poruszył się! Zamarłem ze strachu... Całe szczęście – śpi nadal. Ciężkimi butami zmiażdżyłem puchowy dywanik i stanąłem nad Nim. Przezwyciężyłem strach i dotknąłem błyszczącej, delikatnej pościeli. „Sztuczna – pomyślałem – a jakże by inaczej.”

Mój wzrok przesunął się na Jego twarz. Wyglądał jak nowonarodzone dziecko, jak śniąca o miłości dziewica zniewolona zardzewiałym pasem cnoty. Był tysiąc razy piękniejszy niż tego wieczora, gdy ujrzałem Go po raz pierwszy. Sięgał absolutnej androgynicznej doskonałości – doskonałości zarówno męskiej, jak i damskiej. Był tak olśniewająco piękny, że jedynymi rzeczami, o których mogłem w tym momencie marzyć były: siekiera, aby rozerwać Go na strzępy i młot, aby rozsmarować Jego resztki na otaczających mnie plastikowych ścianach. Białych ścianach. A na ścianach fotografie dziewcząt. Tak doskonałe, o tak rażących kolorach, że przywodzić na myśl mogły tylko orgazm w świetle jupiterów.

Wysączyłem ostatnie krople wody destylowanej i wsunąłem do buzi ostatnie lśniące perły. Na podniebienie znów wytrysnął mi obrzydliwie słodki sok. Na szczęście zdążyłem już do niego przywyknąć. Wytarłem sine usta o – jeszcze przed chwilą – biały rękaw. Rzuciłem krótkie spojrzenie w Jego stronę. Wiedziałem, że już nie mogę tu długo zostać.

Ze słoniowym wdziękiem wyślizgnąłem się przez uchylone okno. Na otwierającym je mechanizmie zostawiłem kilka cekinów i z jego pomocą powiększyłem kolekcję dziur w śnieżnobiałej koszuli.

Moja odyseja zakończyła się po paru godzinach w miejscu, w którym się rozpoczęła – przy wielkiej wyrwie w trzymetrowym murze oddzielającym od reszty świata Najlepszego Artystę Wszechczasów.

2
Najpierw przeczytaj regulamin, potem porozmawiany. Temat, niestety, zamykam do czasu, aż nadrobisz zaległości.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Cóż, niewiele można powiedzieć o tekście tak wyrwanym z kontekstu. To jakby oceniać kaczkę pieczoną z jabłkami po smaku samych jabłek.

Ale czyta się dobrze, płynna narracja, bez zgrzytów, dopasowana do przyjętej stylistyki snów i narkotycznych wizji.



Jednak nie da się napisać powieści takim językiem. Jest to oczywiście technicznie wykonalne, ale będzie niestrawne dla czytelnika, który po kilku lub kilkunastu stronach padnie przywalony lawiną przenośni, niedopowiedzeń i odskoków myślowych. Jeśli fragment służy wprowadzeniu w klimat, nastrojeniu czytelniczej percepcji na psychologiczną antyutopię, to wszystko w porządku, lecz nie należy tego przeciągać.



Trzymaj się!

4
O tym, że taki styl może być niestrawny nie pomyślałem. To chyba mój największy błąd - skupiam się na symbolicznych opisach, a jakaś realistyczna linia fabularna, której czytelnik mógłby się trzymać, spada na drugi plan. Będę to chyba musiał nadrobić. No i następnym razem postaram się umieścić coś bardziej "zamkniętego".



Dzięki! :D

5
Styl mi się podobał. Był pełny i soczysty, jak te owoce, które zajadał bohater.

Ale jak już zauważono, na dłuższa metę czytelnik by cię znienawidził jako autora.

Gdyby pisane takim stylem wstawki znajdowały się co jakiś czas w twojej powieści, byłoby genialnie. Znacznie wzbogaciłoby to całość. Ale pod żadnym pozorem nie możesz napisać powieści w taki sposób. To byłby grzech śmiertelny.

Co do pomysłu to również zauważono już, że podzieliłeś się z nami zbyt skąpym fragmentem, żeby można było się jakoś odnieść i wypowiedzieć szerzej. W zasadzie nie mam bladego pojęcia o czym jest ta historia, tak więc daruję sobie dyskusję na temat pomysłu.

Błędów nie dostrzegłem, ale to marna pociecha, bo ja mam z błędami na pieńku.



Pozdrowionka.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

6
tak... w zasadzie więcej na temat tego urywka nie da się napisać. Udało ci się wprowadzić czytelnika w odpowiedni klimat, ale jeszcze strona, dwie tak napisane i mogłabym zwariować - ale to już wiesz. I mam nadzieję, że już zabrałeś się za zmianę koncepcji.

Jeśli natomiast chodzi o pomysł - na razie go tu nie widać. Również nie wiem o czym jest twój tekst.


dziesiątkami półmisków, pełnych setek soczystych, robaczywych owoców.
zapełnionych setkami (...) owoców



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”