Rozdział I
Kim jestem?
Jestem reporterem. Prowadzę śledztwa dziennikarskie. Opowiadam ludziom prawdziwe historie pisane ręką losu. Wiarygodność moich powieści opiera się na zaufaniu ludzi do autora. Relacje są autentyczne jedynie z mojego punktu widzenia. Jak najbardziej autentyczne. Przy założeniu, że istnieje wiele prawd, jestem kłamcą. Ale ludzie wierzą tylko w jedną prawdę. Wolą uprościć sobie życie. Większość nie posiada zmysłu współodczuwania wielu prawd jednocześnie. Zatem, jeżeli czytelnik akceptuje mój reportaż, znaczy to, iż przejmuje moją prawdę jako swoją, więc przynajmniej na tym polu jestem w stanie udowodnić autentyczność moich dzieł.
Jestem kłamcą. Pisząc zakładam margines błędu, związany z moją własną wyobraźnią i indywidualnym sposobem postrzegania rzeczywistości. Patrząc oczami reportera, widzę oczami człowieka. Perspektywa, którą postrzegam z miejsca, w którym akurat stoję, przestaje być obiektywna, gdybym obserwował świat stojąc na pniu drzewa. Moje postrzeganie stałoby się bardziej wiarygodne. Ale czy przestałbym być kłamcą? Czy można by, uznać mnie za absolutnie uczciwego, gdybym opisywał świat z najwyższego miejsca, jakie znam? Zatem, można uznać, iż mimo opisywania prawdy z danej perspektywy, jestem kłamcą.
Jestem politykiem. Jestem politykiem w świecie własnej prawdy opisanej kłamliwą ręką indywidualnej perspektywy. Moje ludzkie omylne oczy widzą wszystko to, co potrafi zaakceptować i zmieścić mój mózg. Nie mówię ludziom jak jest. Opowiadam, co wydarzyło się w przeszłości oraz jaka będzie przyszłość. Teraźniejszość w ustach polityka to kreacja odpowiedzi na pytanie, jak być powinno. Zatem sprawdza się moja teza, że jestem kłamcą. Mówiąc o tym co było, mam na myśli wydarzenie „A” widziane z ziemi, wydarzenie „B” zaobserwowane w zatłoczonym tramwaju lub wydarzenie „C”, które ukazało mi się we własnym śnie, a uznałem za prawdę. Mówiąc o przyszłości, wyobrażam sobie, jaka powinna być moja prawda. Jak musiałbym być wiarygodny i jak wysoko stać, aby stała się ona prawdą innych. Czy gdybym dotarł do wyznaczonego punktu w przyszłości, zmieniłoby to fakt, iż akurat znalazłbym się w teraźniejszości i cały czas trwałbym w nadziei, „jak być powinno”? Zatem bycie politykiem znów stawia mnie na pozycji kłamcy. Bowiem nie jestem w stanie prawdziwie opisać teraźniejszości, gdy moja przeszłość mieści się w ograniczonej pamięci mózgu, a przyszłość w nieokreślonych pokładach zdradliwej nadziei.
Jestem przypadkowym stręczycielem. Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto świadomie podchodzi swoje bezbronne ofiary, przeżywające bezmyślnie swoje jestestwo na ziemi. Kto napastliwie atakuje ich płochliwe umysły burzliwą kaskadą nieustających wątpliwości. Kto wtłacza w ich dusze krople wątpliwości, ziarna trwogi i paprochy podejrzliwości. Kto bezlitosnym promieniem prześwietla ich marne pogarbione ciała. Kogoś, kto zadaje pytania.
Jestem zboczonym obserwatorem. Zboczenie stało się wyrazem pasji i fascynacji, które powstają w wyniku obserwacji życia. Czy życiem można nazwać jedynie organizmy tlenowe i beztlenowe, kręgowce i bezkręgowce? Takie obiekty mojej obserwacji stanowią jedynie grę wstępną do prawdziwej orgii, jaką tworzą relacje życia z życiem. Relacje opierają się na wchodzeniu w interakcje. Czy można wejść ze sobą w interakcję? Człowiek myślący, ale rozmawiający sam ze sobą jako osobą, sam dla siebie staje się wątpliwy. Nie jest, bowiem w stanie określić zdecydowanie swojego, pojedynczego stanowiska w określonej sprawie. Staje się, zatem nie wiarygodny dla innych. W zbyt częstych chwilach wahania lub może w zbyt rzadkich momentach zdecydowania, dwoistość lub mnogość idei jego własnych przemyśleń, nie jest w stanie usytuować go na pozycji twórcy prawd. Ale, czy możliwe jest oderwanie się od wewnętrznej interakcji ze swoimi spersonalizowanymi przemyśleniami? Jako, że wchodzę sam ze sobą w interakcję, opierającą się na prowadzeniu pisanych dysput z samym sobą i obserwacji wynikających z nich konkluzji, rzeczywiście można nazwać mnie zboczonym obserwatorem.
Jestem strażnikiem. Pilnuję, by nie stało się powszechnie jasne, że jestem kłamcą. Jako reporter stoję na straży swojej, jedynie obiektywnej i akceptowalnej prawdy. Jako kłamca, akuratnie postrzeganą rzeczywistość, nie zależnie od miejsc, w którym aktualnie przebywam. Jako polityk bronię swoje wyobrażenia, co do zdeformowanej przeszłości, upragnionej teraźniejszości i wyimaginowanej przyszłości. Jako stręczyciel muszę zadbać o swoje ofiary, by nie przestały być pożywką do konwersacji dla osobistych, spersonalizowanych wcieleń własnej osoby. Jako zboczony obserwator zabezpieczam się przed upadkiem moralnym mych mnogich konkluzji.
Jestem egoistą. Kolekcjonuję własne myśli, własne wątpliwości, własne postanowienia. Tylko dla siebie zachowuję niezliczoną ilość samych siebie. Nie dzielę się sobą jako osobą, z którą wchodzę w wewnętrzną interakcję. Czy słuszność mojego postępowania lub jej brak stawia pod znakiem zapytania fakt uczestniczenia mojej osoby w tzw. życiu społecznym? Będąc obecnym jedynie ciałem, trudno określić, jaki procentowy udział ma moje bierne umysłowo ciało w akcie interakcji społecznej. Lecz jeśli wycofam swoje ciało, ale umysł zapragnie partycypować w zacieśnianiu więzi międzyludzkich, nie będę mógł wcale nawiązać jakichkolwiek relacji z innymi. Wtedy słuszną staje się moja kolejna teza, że jestem egoistą. Jeśli ciało nie będzie brać udziału, niejako odmawia, nierozłącznej z nim myśli, uczestniczenia w akcie społecznym. Ale, że ciało nie może żyć bez myśli, a myśl bez ciała, zatem moje ciało i myśli jako jedność, czynią mnie egoistą.
Jestem wierzący. Wierzę samemu sobie i własnym, wykreowanym przez wielość swych osobowości, prawdom. Wierzę też w ludzi jako nosicieli własnych, wykreowanych przez wielość ich osobowości, prawd. Wierzę, że każdy, czyniąc na podstawie indywidualnych racji, czyni dobrze. Bo czy słusznym byłoby czynić na podstawie cudzych prawd, przy wstępnym, ogólnym założeniu, że wszyscy jesteśmy kłamcami? Skoro każda jednostka posiada indywidualny zestaw kłamliwych prawd, mało logicznym byłoby wierzyć w nie, jednocześnie zaprzeczając samemu sobie.
Jestem nieudolnym filozofem. Moje wewnętrznie mnogie przemyślenia nie są podstawą do stwierdzenia, iż nadaję się na myśliciela. Jako osoba mało znana nie mogę pozwolić sobie na publiczne ujawnienie umysłowego bełkotu różnorakich myśli. Gdyby wieli ideolog namalowałby jaskrawą farbą ogromną kropkę na murze, inni próbowaliby doszukać się w tym głębszego znaczenia. Gdybym namalował ją ja, oskarżony zostałbym o dewastowanie mienia publicznego. Czym różni się moja, mało wzniosła kreacja przemyśleń, od niepohamowanej chęci zaimponowania wybitnego uczonego. Logicznym byłby uznać, iż widocznie, mój ideologiczny rywal stał w danym momencie nieco wyżej niż ja, a jego nieweryfikowalna prawda, przejęta została przez szeregi identycznych, mało altruistycznych ludzi. Jedynie na tej podstawie, opieram swoją tezę o mym nieudolnym procesie filozofowania.
Jestem podróżnikiem. Codziennie wybieram inną drogę, bo na koniec dnia osiągnąć swój upragniony cel, udowodnienia samemu sobie, iż zastana teraźniejszość w dalszym ciągu nie jest taka jak być powinna. W chwilach zbłądzenia, w momentach, gdy staję przy rozwidleniu dróg, w przebłyskach dobrze obranego kierunku cały czas mam wrażenie, że podążam w złym kierunku. Mimowolnie brnę w nieznaną teraźniejszość, chociaż wiem, że jak do niej dotrę to i tak nie będę zadowolony. Nie mam woli nad ciałem, by przestało podążać. Nie mam też woli nad umysłem, by któregoś dnia w przebłysku oświecenia i rezygnacji, uznał on, iż dotarłem we właściwą teraźniejszość. Bezradność, w jaką wprowadzania mnie bycie politykiem, nie doprowadza mnie do niczego.
Jestem zabobonny. Staram się nie myśleć za głośno, bo na pewno sprowadzi to na mnie lawinę niepokojących spojrzeń i drwiących szeptów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie naraża się umyślnie na własną krzywdę. Obawiam się kraczących wron. Dziwnym trafem ich coroczne migracje przebiegają dokładnie nad moim miejscem zamieszkania. Czy jeśli nie mieszkałbym nigdzie byłbym mniej narażony na własne, wyimaginowane, zwielokrotnione przez wielość mych osobowości, zabobonne przemyślenia? Nie lubię czarnych kotów przebiegających mi drogę. Same koty lubię. W wyniku analizy zastanych u siebie przesądów, mógłbym wysunąć wniosek, iż moje lęki, wynikają jedynie z nabytych społecznie wzorców zachowań. Jako egoista, nie jestem jednak w stanie pomyśleć o sobie źle. Zatem, pozostanę w przeświadczeniu, iż moja zabobonność nie jest zabobonnością zwykłą, lecz nieistniejącą. Bo czy prawdziwym może być stwierdzenie kłamcy, że jest zabobonny?
2
Jestem czytelnikiem. Lubie, gdy na pierwszych stronach książki coś sie dzieje. Nużą mnie rozpasłe monologi wewnętrzne, wykładające łopatologicznie charakter narratora, głównego bohatera. Wolę sam go odkrywać, znajdować w jego czynach, składać z kawałków niczym układankę. Nie lubię, gdy ktoś mnie prowadzi za rączkę jak ślepca. Lubie dialogi.
Czyż jest sens siadać do pokera z człowiekiem, który od początku gra w otwarte karty.
Pozdrawiam.
ps. jestem absolwentem filozofii
Czyż jest sens siadać do pokera z człowiekiem, który od początku gra w otwarte karty.
Pozdrawiam.
ps. jestem absolwentem filozofii
3
Nie do końca zgadzam się z Piotrem. Twoje przedstawienie postaci jest bardzo ogólnikowe i trudno po nim stwierdzić, jakim człowiekiem jest bohater.
Mam za to zastrzeżenia co do języka:
To jest takie... zbyt wyszukane. Mam wrażenie, że treść ugina się pod ciężarem oprawy... Zaraz pęknie...
Generalnie lubię takie teksty, ale tu jest za mało ciekawych porównań, zabawy słowem...
Czekam na następne COś
Peace!
Mam za to zastrzeżenia co do języka:
W zbyt częstych chwilach wahania lub może w zbyt rzadkich momentach zdecydowania, dwoistość lub mnogość idei jego własnych przemyśleń, nie jest w stanie usytuować go na pozycji twórcy prawd. Ale, czy możliwe jest oderwanie się od wewnętrznej interakcji ze swoimi spersonalizowanymi przemyśleniami? Jako, że wchodzę sam ze sobą w interakcję, opierającą się na prowadzeniu pisanych dysput z samym sobą i obserwacji wynikających z nich konkluzji, rzeczywiście można nazwać mnie zboczonym obserwatorem.
To jest takie... zbyt wyszukane. Mam wrażenie, że treść ugina się pod ciężarem oprawy... Zaraz pęknie...
Generalnie lubię takie teksty, ale tu jest za mało ciekawych porównań, zabawy słowem...
Czekam na następne COś

I've got the lot to burn...
5
cwaniak pisze:Znam te problemy. Tak, fajnie to wszystko zauważyłeś. Ale sam pomysł zapisania tego wprost i pretensjonalnie wygląda raczej na silenie się na oryginalność niż coś oryginalnego. Takie przemyślenia nadają się jeżeli są z czymś zmieszane. Tak to IMO wygląda.
szczerze mowiąc pisząc tekst pisany był popd wpływem chwili. bez wcześniejszego przygotowania. to było raczej cos w rodzaju: Napisałabym coś. Siadłam i sama przelało się na papier.
A potem umieściłam tekst na stronie całkowicie w oryginale, bez poprawek.
6
Teje pisze:
szczerze mowiąc pisząc tekst pisany był popd wpływem chwili. bez wcześniejszego przygotowania. to było raczej cos w rodzaju: Napisałabym coś. Siadłam i sama przelało się na papier.
A potem umieściłam tekst na stronie całkowicie w oryginale, bez poprawek.
tak też myślałem :-)
Dodane po 2 minutach:
To znaczy - myślałem to co Ty pisałeś. źle mi się pocytowało :/ czemu tu nie ma "modyfikuj post"?! :/
Bo nie ma... - Testudos
7
Mi z pozycji kmiotka (od wczoraj:p) który lubuje sie w tekstach trudnych balansujących na granicy absurdu, albo wręcz jawnie ją przekraczających podoba się ten tekścik, ale tylko jako chwilowy przypływ nie powstrzymanej fali myśli. Bo jet to moim zdaniem taka swoista autokreacja, monolog który w gruncie rzeczy do niczego tak naprawdę nie prowadzi.
"By dojść do źródła trzeba płynąć po prąd"
"Pogrożę mu tylko palcem" - rzekł, kładąc go na cynglu
S.J.L
"Pogrożę mu tylko palcem" - rzekł, kładąc go na cynglu
S.J.L
8
Powiem tak: Na filozofii czytałem Nietzschego, Schopenhauera, Fromma, Platona, Locka i wielu innych, ale żaden nie znudził mnie tak jak Ty.
Każdy przemawiał swoim językiem dostosowanym do przekazywanej myśli i tak jest też u Ciebie.
Jednak nie będę porównywał do nich gdyż nie ma za bardzo czego, bez obrazy oczywiście.
Popieram zdanie z postu nieco wyżej, że brakuje tutaj nieco bardziej wyszukanych porównań, odpowiedniej barwy języka, myśli, którą można, by oglądać z każdej strony szukając coraz to nowych odpowiedzi na nurtujące nas przez nią pytania.
Tego wszystkiego mi tutaj brak.
Chciałbym Cię zobaczyć w czymś innym. Odrobina fabuły, mniej rozważań, trochę dialogów i opisów. Wtedy będę zadowolony i będę miał mniej trudności z odniesieniem się do tekstu.
Każdy przemawiał swoim językiem dostosowanym do przekazywanej myśli i tak jest też u Ciebie.
Jednak nie będę porównywał do nich gdyż nie ma za bardzo czego, bez obrazy oczywiście.
Popieram zdanie z postu nieco wyżej, że brakuje tutaj nieco bardziej wyszukanych porównań, odpowiedniej barwy języka, myśli, którą można, by oglądać z każdej strony szukając coraz to nowych odpowiedzi na nurtujące nas przez nią pytania.
Tego wszystkiego mi tutaj brak.
Chciałbym Cię zobaczyć w czymś innym. Odrobina fabuły, mniej rozważań, trochę dialogów i opisów. Wtedy będę zadowolony i będę miał mniej trudności z odniesieniem się do tekstu.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
9
Właśnie.
Moim zdaniem głównym problemem tego tekstu jest to, że napisałaś go pod wpływem chwili. Jest to taki "bełkot różnorakich myśli", o którym niewiele można powiedzieć.
Fabuły tu nie ma, akcji też - jest tylko autocharakterystyka postaci przedstawiona w formie jakiś zapisków - przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
Jak na tekst filozoficzny, jest za mało... filozoficzny (wyszła piękna tautologia, ale trudno, nie znam lepszego określenia)
Rzeczywiście wydaje mi się, że inny tekst może ci wyjść znacznie lepiej (styl bowiem wydaje się być w porządku)
pozdrawiam
Moim zdaniem głównym problemem tego tekstu jest to, że napisałaś go pod wpływem chwili. Jest to taki "bełkot różnorakich myśli", o którym niewiele można powiedzieć.
Fabuły tu nie ma, akcji też - jest tylko autocharakterystyka postaci przedstawiona w formie jakiś zapisków - przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
Jak na tekst filozoficzny, jest za mało... filozoficzny (wyszła piękna tautologia, ale trudno, nie znam lepszego określenia)
Rzeczywiście wydaje mi się, że inny tekst może ci wyjść znacznie lepiej (styl bowiem wydaje się być w porządku)
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec