Rozmawialiśmy przez chwilę. Był stary i pomarszczony, śmierdział wódką i papierosami. Co chwila wyciągał z kieszeni chusteczkę i wycierał nos. Zapytałem go jak długo zajmuje się tą sprawą. Odparł wymijająco:
- Odkąd tylko pamiętam.
Potem usiadł przy oknie. Stałem bez ruchu i wpatrywałem się w jego przygarbioną sylwetkę, nie maiłem zamiaru wychodzić.
- żegnam - usłyszałem.
Wyszedłem więc.
Pozostał jeszcze jeden staruszek. Wyjąłem z kieszeni pomiętą krateczkę i rozprostowałem ją delikatnie. Po chwili już wiedziałem, że musze iść na przystanek. To potrwa.
W autobusie, przyciśnięty do szyby, zastanawiałem się nad tym co robię. Może powinienem zostawić wszystko tak jak jest? a może zapomnieć o tym wszystkim co usłyszałem, wymazać z pamięci i zacząć od nowa. Kiedy tak dumałem usiadła koło mnie kobieta. ładnie pachniała, miała na sobie dżinsy i jasną wiatrówkę. Zapytała skąd jestem. Mówiła, że wyglądam na nietutejszego. A z tonu jej głosu i uśmiechu jakim mnie obdarowała stwierdziłem, że mnie podrywa.
- Mieszkam tu odkąd tylko pamiętam – oparłem.
- To znaczy, że od urodzenia.
- Nie zupełnie.
- Ma pan najwidoczniej kurzą pamięć - żartowała - bo ja, na przykład, pamiętam, że zanim się tu wprowadziłam - a było to dość dawno, jakieś pięć lat temu, jeśli się nie mylę - to mieszkałam z moimi rodzicami na wsi, zupełnie niedaleko, pięć kilometrów od…
Mówiła coś jeszcze o ogrodzie, o jej dawnym domu i o tym, że tak naprawdę to wolała tamto miejsce.
- Czuję się jakbym była zamknięta w jakieś szklanej kuli… to może głupio brzmieć, i wiem, że pan się śmieje w duchu.
Potrząsnąłem głową.
- Proszę nie zaprzeczać, mężczyźni tacy już są. Matka zawsze mówiła mi…
Kobieta zaczynała mnie już męczyć, była zwykłą paplą. Chciałem się od niej uwolnić, ale coś nie pozwalało mi się ruszyć z miejsca. Potem poczułem jej rękę na swojej. Dotknęła mnie tak po porostu, a właściwie to musnęła nieznacznie. Chciała coś pokazać.
- Tam, proszę spojrzeć, o tam pracowała moja babcia; to stara fabryka, dziwne miejsce. A tu, na lewo, mieszkała - stare budynki, ale mocne. Do dziś stoją nienaruszone, tyle, że są puste, i każdy boi się je zburzyć. Podobno tam straszy.
Potem zaczęła opowiadać o sobie. Gdzie się urodziła, gdzie uczyła i tak dalej i tak dalej. Mimo, że byłem poirytowany, nie odszedłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte. Dziwne, nie?
W końcu autobus zaczął zbliżać się do mojego przystanku.
- Zaraz wysiadam.
- Ja też - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, jakby to, że wysiadamy obydwoje na tym samym przystanku było największym szczęściem ma tym świecie. - Czuje, że coś się wydarzy, wypełni się jakieś przeznaczanie. Bo wie pan, ja wierze w przeznaczanie. Tak było kiedy…
I znowu zaczęła opowiadać, coś, co miało być dowodem, na to, że przeznaczanie istnieje. Byłem już znudzony tymi jej wywodami, ale w jakiś sposób wiedziałem, że za chwile powie coś ciekawego, a może ona sprawiała tylko takie wrażenie?
- …Stoję na przystanku i odnoszę dziwne wrażenie, że kiedy wejdę do autobusu spotkam człowieka w bordowej kurtce. No wiec nadjeżdża autobus, wchodzę do niego i co wiedzę? Pana widzę; i już wiem, że mam się dosiąść i pogadać. Czy to nie dziwne? Albo zalewam herbatę i myślę sobie: odsuń się, bo zaraz kubek pęknie. I cap. I pęka. Niesamowite nie? Albo…
Kobiety zawsze dorobią sobie odpowiednią wersję do wszystkiego. I to było właśnie dziwne - pomyślałem, ale niczego nie mówiłem, a poza tym nie dopuściłaby mnie do głosu, zerkała tylko co chwila oczekując aprobaty, wiec przytakiwałem ot tak, dla świętego spokoju. Potem autobus się zatrzymał. Odetchnąłem z ulgą.
- Do widzenia – rzuciłem wysiadając i skierowałem się w stronę przejścia dla pieszych. A ona na to:
- Ja także idę w tamtym kierunku.
Ręce mi opadły.
- Kiedyś moja babcia, ta, która pracowała w fabryce, bo druga zmarła zanim się urodziłam. To smutne i nigdy się z tym nie pogodziłam; inne dzieci miały dwie bacie, a ja tylko jedną - chciało mnie trafić. Ale do rzeczy. No wiec pewnego dnia, przy kominku, w moim domu - mamy kominek - pięknie, nie? Ale do rzeczy. Siedzę sobie na dywanie, babcia po lewej z herbatką w ręku, a mama z drugiego boku z drinkiem w ręku, i gaworzenie takie sobie, no wie pan. To mama, to babcia, paplupaplu, a ja nic. I wtedy babcia pyta: - Czemu, dziecko kochane, nic nie mówisz? A ja, jej na to że nie mam niczego ciekawego do powiedzenia. I wtedy ona do mnie: - To chodźżeż, przytul się, opowiem ci historie. A mnie trafić chciało, bo kończyłam właśnie układać puzzle; a takie puzzle to, wie pan, wciągają jak cholera. A babcia nic tylko: - No chodźżeż, dziecko kochane, babunia coś ci ciekawego opowie. Woła mnie i woła, wiec poszłam, ale żeby z własnej woli - nic z tych rzeczy, co to to nie - mama mnie pchnęła, jak zawsze zresztą. I siedzę na tych jej drżących kolanach i myślę sobie: ale nudy…
- Ale mi się spieszy.
- Mi też, mi też, spokojnie, bez paniki, w drodze też można odpowiadać. Będziemy się spieszyli razem i opowiadali sobie. Czyżby pan nie miał niczego ciekawego do powiedzenia?
Pokręciłem głową.
- No to ja panu opowiem. Słyszał pan kiedyś o tajnej organizacji, takiej, która robi eksperymenty na ludziach i ich więzi?
Pokręciłem głową.
- Proszę sobie wyobrazić taką sytuacje: pojawia się w pana głowie taka myśl: pojadę sobie do kolegi, odwiedzę go; idzie wiec pan sobie na pociąg, wsiada do niego, patrzy na lasy, pola, no wie pan, jadąc zawsze coś się robi, nie? Ja to lubię czytać, ale nie pierdoły, co to to nie, nie żadne Przyjaciółki, Naje czy inne rzeczy. Ostatnio dużo historycznej… ale do rzeczy. Potem wysiada pan i wita się z kolegą, normalka, nie? Gadacie sobie w najlepsze, pijecie piwo, rozmawiacie o kobietach… czyż nie tak?
- Nigdy nie rozmawiam o kobietach.
- Mniejsza z tym. Potem, po przyjeździe do domu, pana życie toczy się normalnie. Praca, dupy, żarcie, impreza, czasem nieprzytomność. Czyż nie tak?
- Nigdy nie byłem nieprzytomny.
- Mniejsza z tym. Potem dochodzi do pańskiej wiadomości coś, co informuje pana, że kolega, z którym pan się widział, przypuśćmy w maju, nie żyje już od lutego. Rozmawiał pan z trupem. Okropne, nie?
- Nie spotykam się z trupami.
- Nie o to chodzi. Do czego zmierzam. żyje pan w nieświadomości, w wiezieniu i nawet pan sobie nie zdaje sprawy z tego. Ktoś pcha do pana głowy głupoty, szpikuje pana mózg fałszywymi wspomnieniami. Doprowadza pana do obłędu.
Pomyślałem, że ona teraz…
- I babcia o tym pani mówiła?
- Eee, bez przesady, nie babcia, jeno - czyż nie piękne słowo - czytam ostano dużo historycznej. Ale do rzeczy. Babcia opowiedziała mi coś innego. Coś o jej dziadku. Chce pan posłuchać?
- Nie.
- Kiedy mężczyzna mówi nie, to znaczy, że tak.
- To nie prawda.
- Ależ prawda, prawda, ja już was znam. Kiedyś…
- Ale mi się bardzo spieszy.
- Przecież widzę, dlatego spieszę się w opowiadaniu, bo może okazać się, że lada moment pan odskoczy ode mnie. A przecież nie chcemy by nasza opowieść się nie zakończyła. Ale do rzeczy. O czym to ja… a widzi pan, tak mnie pan rozproszył, że się zamotałam. A bylibyśmy już na półmetku…
- Na półmetku?
- …a tak krążymy i krążymy. No wiec do rzeczy. Organizacja, o której panu już wspomniałam robi z ludzi wariatów. To znaczy wbija im do głów nieprawdziwe rzeczy: co pan jadł dziś, wczoraj, gdzie pan spał, z kim się widział. Myśli pan, że pana życie jest prawdą? Nic bardziej błędnego. Ale przy odrobinie szczęścia można dojść do niej. Bo wie pan, jak parę razy odkryłam moje prawdziwe życie. I nie chodzi tu o żaden matriks. Oglądał pan chyba?
Przytaknąłem.
- No, to może się pan poczuć troszkę jak w matriksie. Tyle, że nie jest pan baterią, nie żyje pan w przyszłości a tu i teraz. Ale do czego zmierzam? żyje pan sobie, wstaje, myje się, je śniadanie i nagle pach. Coś wyraźnie nie pasuje, pojawia się niepokój. Na pewno nie raz doświadczył pan niepokoju.
Przytaknąłem.
- No, a kiedy pojawia się niepokój wtedy pana życie pokrywa się z drugim pana życiem - to prawdziwe z fałszywym, wbijanym do głowy. Bo proszę sobie wyobrazić taką sytuacje: siedzi pan sobie przy stole, je zupę, zachwyca się jej smakiem, i nagle pach - niepokój. Aaaa… i co? Niepokój zwiastuje pokrywanie, odczuwa pan fałsz i bierze go za prawdę. A tak naprawdę (fajnie się zlewa), to nie je pan zupy a robi pan coś zupełnie innego; ale to jedzenie zupy jest tak silne, że ma pan pewność, iż je pan tę zupę, a nie na przykład okrada bank, przykłada lufę do skroni bogu winnej kasjerce, i wkłada jej ją pomiędzy piersi a ona drży i prawie mdleje. Nie wiadomo czy z rozkoszy czy ze strachu. Bo, wie pan, słyszałam, że niektóre panie lubią, no wie pan lufę tu i tam… ale mniejsza z tym. Do rzeczy. No wiec kładą panu do głowy to i tamto, a pan nie ma o niczym zielonego pojęcia. Robi pan dla nich rzeczy, na które nie odważyłby się pan w normalnych warunkach. Jest pan narzędziem w ich rękach, marionetką.
- Bzdura.
- Jaka bzdura? Co za bzdura? Widać, że pan omamiony. Musi pan otrzeźwieć. Przejrzeć na oczy, bo inaczej skończy pan w grobie.
- Wszyscy w nim skończymy.
- Och, bez przesady, nie mówię o naturalnej śmierci, a wypadku, który może się panu przytrafić wtedy, kiedy będzie pan działał na ich usługach. Oczywiście będąc w nieświadomości. Bo wie pan, oni szpikują pana czymś, co sprawia, że w odpowiednim momencie traci pan świadomość i wtedy mogą robić z panem co im się żywnie podoba. Kradnie pan dla nich, podkłada bomby, robi włamy do innych tajnych organizacji, zdobywa dokumenty i przenosi je w majtkach, na przykład. Bo ja to pomiędzy piersiami przenosiłam. Niech pan patrzy, o tu, - i nawet ślady mam – o, w tym miejscu. Budzę się pewnego dnia i patrzę: O cholera, jaka ja jestem podrapana! Niby w nocy z kochankiem bzikubziku, ale oczywiście to nie prawda, bo to oni mi takie głupoty do głowy wbili. Ale ja miałem sen, ba, żeby to był sen. Prawda wyszła na jaw. Ja, proszę pana, w piersiach przenosiłam dokumenty obciążające rektora uniwersytetu… no wie pan, jak mu tam… Ale mniejsza z tym. Budzę się, zauważam moje zmasakrowane piersi, okłady z lodu sobie robię i takie tam inne, a potem śniadanko, radyjko i poranna audycja. Normalnie to nie słucham wiadomości, bo mnie wkurzają, ale tymi piersiami tak byłam zafrapowana, że zapomniałam puścić płytę, i co? I słyszę i uszom nie wierze: „Skompromitowano rektora takiego a takiego, za to i to.” Aż mi włosy dęba na głowie stanęły, no bo sen okazał się prawdą. Ba, ja odkryłam wszystko. Ja, Hortensja… Och, kurcze blade, nie przedstawiłam się z tego wszystkiego. A pan, jak ma pan na imię?
- Grzegorz.
- Co?
- Grzegorz.
- Boże, jakie brzydkie imię! Ale niech się pan nie przejmuje, imię można w każdej chwili zmienić. Moja…
W końcu doznałem olśnienia.
- Wie pani co. Nie przypuszczałem, że nas pani nakryje. Stosowaliśmy, co prawda, rożne triki by się pani nie połapała, ale…
- Wie pan co? wie pan co? Spieszy mi się! O! już widzę mój autobus! Pędzę. Pa.
Tak też zwiała. Wbiegła do pierwszego nadjeżdżającego pojazdu i tyle ją widziałem. Mogłem iść dokonać dzieła. Ostatni staruszek i być może trafiony. Wszedłem na skrzypiące schody i nagle doznałem dziwnego uczucia. Czyżby to był znowu ten niewygodny niepokój? Bałem się, to jasne. Szedłem powoli planując jak podejdę starszego pana. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. W końcu zapukałem do drzwi. Usłyszałam kroki, potem zgrzyt zamka, i już go widziałem. Stał w drzwiach i patrzył się na mnie. Milczał, wiec i ja milczałem. Aż w końcu wyjąłem zza pasa broń, wycelowałem i zastrzeliłem gościa.
2
Ciekawie czyta się fragment, gdzie ta kobieta zaczyna mówić o tajnych organizacjach, a kończy się na rektorze. Reszta tekstu mało zachęcająca, taka nijaka, choć niewątpliwie nie jest to dno i dużo tu jeszcze można poprawić. Ale masz plusa, bo gadka kobiety faktycznie wygląda na bezładną paplaninę, ale czyta się to ze zrozumieniem. W tej kwesti Ci się udało.
Na koniec nie podoba mi się tytuł, nie lubię takich, ale to już tylko mój gust.
Na koniec nie podoba mi się tytuł, nie lubię takich, ale to już tylko mój gust.
3
Hm, zacznijmy od błędów. Ponowna prośba do Ciebie - uważaj, ponieważ w mojej ocenie sporo tracisz na rzeczach naprawdę łatwych do wyeliminowania, takich jak "maiłem", "nie zupełnie", przecinkach w zdaniach złożonych.
Jeśli chodzi o treść, przeczytałam, nic mnie nie bolało, lecz tutaj, w przeciwieństwie do ostatniego Twojego opowiadania, które oceniłam (nawiasem mówiąc, dziękuję bardzo za pochwałę), nie widziałam nic szczególnego. Ani klimat, ani oryginalność, ani refleksja. Ot, takie paplupaplu, ple, ple.
Ogólnie: znowu trójka?
Pozdrawiam i powodzenia.
Jeśli chodzi o treść, przeczytałam, nic mnie nie bolało, lecz tutaj, w przeciwieństwie do ostatniego Twojego opowiadania, które oceniłam (nawiasem mówiąc, dziękuję bardzo za pochwałę), nie widziałam nic szczególnego. Ani klimat, ani oryginalność, ani refleksja. Ot, takie paplupaplu, ple, ple.
Ogólnie: znowu trójka?
Pozdrawiam i powodzenia.
4
Ha, drogi Alanie, tytuł miał być ostrzeżeniem , bo ja nie jestem z takich co się znęcają nad bogu winnymi duszyczkami
Dekuję za komentarz. Potwierdziłeś moje przypuszczenia co do denności tego czegoś, a ja lubię być utwierdzona. Prawdę mówiąc mi się ta moja wypotka także nie podoba (no może poza fragmentem o którym wspominałeś – miałam ubaw kiedy go pisałam). A co się będę kryła.
Pozdrawiam.
Eitai Coro, nawiasem mówiąc to ja się b. cieszę, że tu takie szczere komentarze, a pochwaliłam, bo dałaś mi sporo cennych uwag nie tylko pod poprzednim opkiem, ale i innymi. I drugi nawias otworze by wyznać prawdę, jestem niedokładna i ślepa na błędy – nie widzę ich i już, a zwłaszcza literówek (zresztą chyba z lenistwa) a co do przecinków, to interpunkcja jest dla mnie męką. No prawie.
pozdrawiam.
Gdyby ktoś miał chęć rzucić jakieś rady, jak się nauczyć interpunkcji, lektura jakaś, zasady ogólne czy cuś, to będę wdzięczna.
To by trzeba do działów o pisaniu, "Inspiracji", "Felietonów" i takich tam. - Eitai

Dekuję za komentarz. Potwierdziłeś moje przypuszczenia co do denności tego czegoś, a ja lubię być utwierdzona. Prawdę mówiąc mi się ta moja wypotka także nie podoba (no może poza fragmentem o którym wspominałeś – miałam ubaw kiedy go pisałam). A co się będę kryła.
Pozdrawiam.
Eitai Coro, nawiasem mówiąc to ja się b. cieszę, że tu takie szczere komentarze, a pochwaliłam, bo dałaś mi sporo cennych uwag nie tylko pod poprzednim opkiem, ale i innymi. I drugi nawias otworze by wyznać prawdę, jestem niedokładna i ślepa na błędy – nie widzę ich i już, a zwłaszcza literówek (zresztą chyba z lenistwa) a co do przecinków, to interpunkcja jest dla mnie męką. No prawie.
pozdrawiam.
Gdyby ktoś miał chęć rzucić jakieś rady, jak się nauczyć interpunkcji, lektura jakaś, zasady ogólne czy cuś, to będę wdzięczna.
To by trzeba do działów o pisaniu, "Inspiracji", "Felietonów" i takich tam. - Eitai
5
Witam
Nie zgadzam się z poprzednikami co do przeciętności tego tekstu. Nawet oprócz gadki o tajnej organizacji. Cały był zachęcający, prócz... zakończenia. Zbiło mnie z tropy, ale zamiast zastanowić, poczułem tylko malutkie "WTF"?
Nie chwytam.
Widać też typowo kobiece błędy (:P):
"delikatne rozwiniecie kartki" - przymiotnik ma tu fiu-bździu do faktu,
wspomnienie o kochanku - mało prawdopodobne przy tym charakterze kobiety, by powiedziała to i to w taki sposób
troszkę przesady w tej gadce kobiety - w pewnym momencie zaczęło się to kolepotac, że tak brzydko się wyrażę.
Oprócz tego, tekst jest przyjemny, a paplanina dziwaczki bardzo przekonywająca. Zachęcam do dalszych eksperymentów. Dałbym 4/5
Nie zgadzam się z poprzednikami co do przeciętności tego tekstu. Nawet oprócz gadki o tajnej organizacji. Cały był zachęcający, prócz... zakończenia. Zbiło mnie z tropy, ale zamiast zastanowić, poczułem tylko malutkie "WTF"?
Nie chwytam.
Widać też typowo kobiece błędy (:P):
"delikatne rozwiniecie kartki" - przymiotnik ma tu fiu-bździu do faktu,
wspomnienie o kochanku - mało prawdopodobne przy tym charakterze kobiety, by powiedziała to i to w taki sposób
troszkę przesady w tej gadce kobiety - w pewnym momencie zaczęło się to kolepotac, że tak brzydko się wyrażę.
Oprócz tego, tekst jest przyjemny, a paplanina dziwaczki bardzo przekonywająca. Zachęcam do dalszych eksperymentów. Dałbym 4/5
7
Jeśli chodzi o przecinki polecam: "Polszczyzna na co dzień", rozdział o interpunkcji.
Ja również nie rozumiem zakończenia.
Duży plus ode mnie za rozróżnienie paplaniny od bełkotu.
Tekst mi się raczej nie podoba, ale jest ciekawym eksperymentem. Gdybyś jednak kiedyś go poprawiła, tu i ówdzie troszkę wyjaśniła, mogłoby to być nawet ciekawe.
Jeśli natomiast chodzi o styl - cóż w tym wystylizowanym tekście nie za bardzo da się uchwycić coś twojego. Trudno więc jest się wypowiedzieć ogólnie.
pozdrawiam
Ja również nie rozumiem zakończenia.
Duży plus ode mnie za rozróżnienie paplaniny od bełkotu.
Tekst mi się raczej nie podoba, ale jest ciekawym eksperymentem. Gdybyś jednak kiedyś go poprawiła, tu i ówdzie troszkę wyjaśniła, mogłoby to być nawet ciekawe.
Jeśli natomiast chodzi o styl - cóż w tym wystylizowanym tekście nie za bardzo da się uchwycić coś twojego. Trudno więc jest się wypowiedzieć ogólnie.
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
9
A ja tam nie miałam problemów z percepcją zakończenia. Jest ono w miarę logiczną kontynuacją początku. Problem w tym, że czytelnik po dojechaniu do końca zapomina już o pierwszych zdaniach. To ciekawy zabieg, o ile jest dobrze zastosowany, jak na przykład u Trumana Capote. ******TERAZ NASTąPI SPOILER WIęC WRAżLIWI PROSZENI Są O ODWRóCENIE WZROKU. Jego opowiadanie, którego tytułu zapomniałam, zaczyna sie mniej więcej tak: "W środę rano rozpędzona ciężarówka przejechała pannę Bobbit." Tutaj czytelnik wzrusza ramionami, bo to jest wszak początek historii i nic go nie obchodzi jakaś przejechana pannica, której nie zna. Potem narrator porzuca wypadek i opisuje miasteczko, jego mieszkańców itd, aż dochodzi do panny Bobbit, i opowiada historię jej życia, aż czytelnik nabiera do niej sympatii. I wówczas następuje ostatnie zdanie: "Wtedy właśnie przejechała ją ciężarówka." Czytelnik oczywiście zdążył już zapomnieć o pierwszym zdaniu, bo wypadek nie był już więcej wspominany, więc zakończenie wywołuje wstrząs właśnie taki, jaki (przepraszam za sformułowanie) powinna wywołać nagła śmierć bohatera. KONIEC SPOILERA ****** Powyższe to przykład poprawnego użycia triku, który tutaj, moim zdaniem, nie wyszedł. Rozumiem zamysł - czytelnik ma zapomnieć o tym, że bohater ma coś do zrobienia, i zakończenie ma zaskakiwać a jednocześnie jego znaczenie ma zostać naświetlone przez opowieść Hortensji. Ale coś tu nie gra. Ja np musiałam wrócić do początku, z leciutkim WTF?, co u Capote nie miało miejsca.
Podoba mi się słowotok kobiety, jej nietrafione założenia (spotkanie z kolegą, rozmowy o kobietach itd), ale w trakcie tej przemowy zginął mi z oczu bohater, a zostało niemiłe wrażenie, że Autorowi też się gdzieś zapodział. Skoro on tu jest GłóWNY (a na to wskazuje narracja pierwoosobowa), to nie powinien znikać. Czyli w przemowę kobiety wplotłabym ze dwa-trzy zdania więcej o tym, co sobie myśli Grzegorz, co robi, na co patrzy. Ja, kiedy słucham czyjejś opowieści, nie przestaję przecież istnieć. Szczególnie, kiedy ta opowieść mnie zbytnio nie ciekawi. Nadal mam swoje odczucia, a to mnie ucho zaswędzi, a to coś mi na myśl przyjdzie. A Grzegorzowi nie, dlatego ja jestem prawdziwa, a on - nie. Mógłby znużony wyglądać przez okno, albo przyglądać się kobiecie i mielibyśmy w ten sposób więcej opisu postaci. Bo tego też tu brakuje, szczególnie na początku, kiedy czytelnik jeszcze dobrze nie wie, z czym ma do czynienia. A narracja pierwszoosobowa ma swoje wymagania. Szczególnie jego krótkie, naglące odpowiedzi brzmią, jakby nie pochodziły z "ja" tylko z jakiegoś nieokreślonego "on". Rozumiem, że odpowiada krótko, żeby ją zniechęcić, ale powinien przy tym coś myśleć. Postaci to gadające główki, w ogóle ich nie widać. Nawijka kobiety jest dopracowana i bardzo dobra, ale poza nią przydałoby się jeszcze jakieś tło, okoliczności przyrody, detale, cokolwiek, co pomogłoby zanurzyć się w ten świat.
Ogólnie, potencjał jest, ale trzeba sporo doszlifować. Pomysł jest fajny i warty obróbki.
Podoba mi się słowotok kobiety, jej nietrafione założenia (spotkanie z kolegą, rozmowy o kobietach itd), ale w trakcie tej przemowy zginął mi z oczu bohater, a zostało niemiłe wrażenie, że Autorowi też się gdzieś zapodział. Skoro on tu jest GłóWNY (a na to wskazuje narracja pierwoosobowa), to nie powinien znikać. Czyli w przemowę kobiety wplotłabym ze dwa-trzy zdania więcej o tym, co sobie myśli Grzegorz, co robi, na co patrzy. Ja, kiedy słucham czyjejś opowieści, nie przestaję przecież istnieć. Szczególnie, kiedy ta opowieść mnie zbytnio nie ciekawi. Nadal mam swoje odczucia, a to mnie ucho zaswędzi, a to coś mi na myśl przyjdzie. A Grzegorzowi nie, dlatego ja jestem prawdziwa, a on - nie. Mógłby znużony wyglądać przez okno, albo przyglądać się kobiecie i mielibyśmy w ten sposób więcej opisu postaci. Bo tego też tu brakuje, szczególnie na początku, kiedy czytelnik jeszcze dobrze nie wie, z czym ma do czynienia. A narracja pierwszoosobowa ma swoje wymagania. Szczególnie jego krótkie, naglące odpowiedzi brzmią, jakby nie pochodziły z "ja" tylko z jakiegoś nieokreślonego "on". Rozumiem, że odpowiada krótko, żeby ją zniechęcić, ale powinien przy tym coś myśleć. Postaci to gadające główki, w ogóle ich nie widać. Nawijka kobiety jest dopracowana i bardzo dobra, ale poza nią przydałoby się jeszcze jakieś tło, okoliczności przyrody, detale, cokolwiek, co pomogłoby zanurzyć się w ten świat.
Ogólnie, potencjał jest, ale trzeba sporo doszlifować. Pomysł jest fajny i warty obróbki.
10
Porcelina,
Masz całkowitą rację. Główny bohater jest blady. Ale Hortensja to już taka menda - sterroryzowała mnie, że tak powiem, pisałam jak nakręcona jej kwestię. Pochłonęło mnie całkowicie. Początkowo zamysł był taki: historia w historii. No i w historii opowiadanej przez Hortensje miała się znaleźć jeszcze inna historia, ale jak piszę to się nie kontroluję, samo leci i tak poleciało jak poleciało.
Bardzo dziękuję, ze przeczytałaś i powiedziałaś co o tym sądzisz. Bardzo lubię czytać komentarze. Dobrze wiedzieć co ludzie myślą o tekście, jak go odbierają. Heh, dzięki wielkie.
Pozdrawiam.
Masz całkowitą rację. Główny bohater jest blady. Ale Hortensja to już taka menda - sterroryzowała mnie, że tak powiem, pisałam jak nakręcona jej kwestię. Pochłonęło mnie całkowicie. Początkowo zamysł był taki: historia w historii. No i w historii opowiadanej przez Hortensje miała się znaleźć jeszcze inna historia, ale jak piszę to się nie kontroluję, samo leci i tak poleciało jak poleciało.
Bardzo dziękuję, ze przeczytałaś i powiedziałaś co o tym sądzisz. Bardzo lubię czytać komentarze. Dobrze wiedzieć co ludzie myślą o tekście, jak go odbierają. Heh, dzięki wielkie.
Pozdrawiam.