To była zacięta walka, aż w końcu biegły ‘punkt’ tak, biegły, rozbiegany, roztulany, wpadł do dziury. Zwycięstwo. Oklaski, picie, życie, bicie w plecy. Gratulacje, panie i panowie. Oto pan, ten zwycięski wielki, wąsaty pan, w kraciastej marynarce z wąsem zakręconym tak zakręcił grę, że wygrał; tak kulę podkręcił, że położył na łopatki przeciwnika swojego – małego chłystka, żeby nie powiedzieć wypierdka.
Taaa. Gra mimo wszystko była zacięta, rękawy ładnie zakasane, cygara w ustach podpalone, trunki na kantach stołu nie)dopite, co jeszcze? Były jeszcze łzawiące oczy, bo czemuż by nie łzawiące, wszak dymu po pachy, no i należna wygnana przez wielkie Wu. A jakże by inaczej. A co za tym idzie, zasłużona kolejka dla wszystkich, bo inaczej być nie może. Strawianie zwycięstwa, opijanie, obijanie, pierdzenie wypierdzanie. I czy to różnicę komuś robi, kto leje, ważne, kto pije, a jak pije, i czy do dna i czy za swoje czy za kogoś innego zdrowie, to już drobna nie)różnica, A kto wygrał, a kto przegrał – pytania się sypią? Nikt nie wie, każdy teraz pije. Hm – teraz to już jest nie ważne. Ważne, że drinki podano i że na raz następny się umówiono, coby się odegrać. A jakże. Dopicie musi być. Dobicie także.
Pan A. z panem B. gadają.
Pan A. rękaw zakasał, by pokazać panu B. swój tatuaż wielki. Tatuaż jest ładny, a jakże, piękny można by nawet rzec, ale nie przesadzajmy, nie przyglądajmy się tak tatuażowospazmowi i tej damie na nim widniejącej – pięknej cudnej cycelinie vel Alina z domu Zatarta. ładna pani - to była - żona naszego pana, tak ładnie uwieczniona a już dawno nie żyjąca, a szkoda. Cóż, śmierć – mówi pan A. - ze śmiercią to nikt nie za pan brat, ale, ale, no ale jak po grobach się chodzi, pałaszuje się, zagląda w oczy trupom, to i jej się już nie boi, a jakże, z czegoś trzeba przecież żyć.
No tak – pan B. mówi i też poodziera koszulkę, bo też ma coś do pokazania - piękny kolczyk stukowy, a jakże by inaczej, piękny brwiowy, a jakże, i piękny pępowinowy, wcięty w środek pępka.
Zakażenie nie weźmie – pan A. pyta krzywiąc brwi w zdziwieniu wielkim.
Nie weźmie, moda może i nowa, ale stare, sprawdzone metody. Kolczyk jak kolczyk, przebicie jak przebicie. Nic nowego. Wiele dobrego. Damy na kolczyk lecą. A jakże.
Ciągną pewno za niego?
E tam, tarmoście jedna, druga, trochę krzyku jest, ale przyjemności całe masy, panie B., całe masy, jak panu mówię. Co ja się seksu nawdycham, co jak się miłości najem.
Skrzywienie zniesmaczone na twarzy pana B. widnieje
drapnąć się paznokciem palca wskazującego w nos pan B. chce, ale to be, nie może przecież pokazać, że kłamie, że nie podoba mu się skrzywienie kolczykowe bohatera A.
skoro coś go swędzi, to drapie się nie tam gdzie potrzeba, a zresztą tam też swędzi i tam też chyba potrzeba, więc drap, drap - w pupę, raz i drugi drap, drap i trzeci też nie zaszkodzi, aż pan A. w zniesmaczeniu wielkim język wystawia
na wierzch
fe
Swędzenie wielkie kwitnie w kawiarni przy trzydziestej siódmej. Panowie A. i B., drapią się nie)naprzemiennie, każdy niby sobie rzepkę skrobie. Skoro pan A. drap się w pupę, pan B. w udo, pan A. w głowę, pan B. w ucho. Pojedynek wielki.
Tymczasem przy stoliku, tym ładnym, tym tuż przy oknie stojącym, rozgrywa się dramat. Pani C. wali pana D. w pysk. Tak, w go pysk, bo przecież pan D. twarzy nie ma, a raczej nie posiada i teraz wszyscy już to wiedzą.
Palant! Idiota! Imbecyl! Impotent jeden!
Stek wyzwisk. Stek kłamstw. Czyżby? No cóż pan D. twarzy jednak nie ma, miast niej ryj prosiaka. Proste, bo to prosie!
Prosie! – wrzeszczy dama. I się wywrzeszczała i wyszła i poszła sobie. Zadowolona. Z głową zadartą do góry, z dłońmi rozdygotanymi.
Jam dama! – na wychodne dodała. Drzwiami trzasnęła, wszystkich tym trzaskiem i wrzaskiem swoim do góry podrywając.
Trzas. /przerzucenie kamery/
Pras – motylku mój kochany, motylku, kwiecie ty mój urodny, ty różyczko moja, pępuszku maleńki. Co pępuszku? No nie, schlebiać można, można a nawet przystoi, ale damie, takiej jak ta, słuchać o pępuszkach jakoś tak nie ten tego.
Antoniusz, przesadzasz, z tymi ckliwościami - mówi do lubego nasza dama.
Ach.
Ale wróć, takżeśmy się w opisie naszej kawiarni zapędzili, że nie wspomnieliśmy gdzie oni (nasza nowa para) siedzą, jak są ubrani, czy pachną czy może śmierdzą, czy palą czy pija, czy w oczy sobie patrzą czy tuż nad oczy zerkają, by nie wyszło na to, że kłamią. Wiec tak: men – mężczyzna, bo men mówić nie wypada, schlebia naszej damie, i „dłońke” swoją do jej dłońki przykłada. Ale jej – damie - kobiecie nie podoba się pępuszek, wiec usteczka w uśmiechu krzywym pokazuje i robi:
A nu nu - Antoniuszu, i ty pępuszku do mnie?
Języczek na wierzch.
Anoniusz się rumieńcem purpurowym zalewa, w ustach mu zasycha, dłoń już dłoni damy naszej nie może gładzić tak, jak potrzeba. Sorry. Wielkie sorry z ust Antoniusza wypływa i zaraz się nasz bohater poprawia:
Sarenko ty moja, słoneczko kochane, wybacz mi proszę. Uf, przeprosiny przyjęto. Zasarnił ją na amen. Zasarnił jej oczy, te ślepka złote, te usta różyczkowe zarózyczkował, a teraz chce wessać się w nie jak w owoce. Ach, ty malinko moja.
I wessał się.
Fik-mik, przerzucenie kamery. Teraz akcja numer dwa na tapecie. Po pojedynku przy stole bilardowym mamy kolejną ekscytującą i podniecająca stareczkę męskich światów. Oto dłonie w zatrzasku, a koło owych dłoni wianuszek obserwujących w ścisku obserwacyjnym – patrzą, widzą i oczom nie wierzą. Pocą się. Dopingują. Kto wygra, brunet czy blondyn? oczy czarne czy niebieskie? broda czy wąsy? Zakłady idą. Akcja zacięta, i dłonie zaciśnięte. Ni drgną. Ni w jedną, ni w drugą. Kto kogo powali? prawa czy lewa? lewa czy prawa? Czas-pras i przechylenie. Brunet przejmuje teraz stery; poci się srogo; oczy mu na wierzch prawie wyłażą. Blondynowi żyła na czole. Jeden oddech, drugi. Jedno wielkie zdenerwowanie i…
I czas i pras, i brunet traci siłę. Blondyn jednym zamaszystym ruchem wygrywa.
Taaa.
Akcja była szalona, głupia i o dupę potłuc - mówi Alina. - Nie wiem kochany, czym ty się tak podniecasz? No, nie wiem. Bo w sumie, no w sumie, w sumie, to kurde, ja nie wiem, w sumie to mi się nie podobało, ale widziałeś te ich mięśnie? Ach, Robercie. Gdybyś ty miał takie mięśnie. Ale ty, palancie, tylko za kasą!
Pac!
Pach go torebką, w boczek.
Jak nie akcje, to obligacje; jak nie obligacje, to dolary; jak nie dolary, to perły. Tobie tylko kasa w głowie, a żebyś ty choć raz się mną zainteresował, żebyś ty do mnie perełko powiedział. Mam w nosie tę twoją kasę. Chcę miłości szalonej, chcę byś perełko do mnie mówił, złotko, a nie o złotych tylko myślał i mi złote na wydatki dawał. Chyba zerwę. Chociaż, w sumie, to sama nie wiem, w sumie, no może, no może, kiedy się poprawiasz… No, Robercie, przyrzeknij mi, że się poprawisz.
Przyrzekam kluseczko – mówi Robert, a dama szaleje w podskokach.
Czemu, no czemu, ona tak szaleje? - dziwi się inna pani /swoją droga też dama/. – Patrzcie, patrzcie, obłapuje go jak jakaś idiotka, u szyi mu się uwiesiła, wessała w jego usta, a potem z nich odessała i mówi:
Och, kochany, ty wiesz, w sumie, to kluseczko mi się bardziej podoba niż, na przykład, perełko. Bo wiesz, perełka, no może i ładnie, ale kluseczko, och, kluseczko, tak swojsko, nie sądzisz? Nazywaj mnie jeszcze kluseczką swoją i jeszcze i jeszcze i jeszcze…
Facet się znudził.
Przerzucenie kamery.
Kręcimy dalej.
Pac.
Oj, kac. Oj, kac. Ten kac był nadęty, wydęty, natrętny, zgięty, tak zgięty jak pan go noszący, tak zmięty i stłamszony, tak straszliwy i krzykliwy, że ocho-ho-ho–oooooo.
Nie chce, nie chce, nie mogę.
Dupa!
Panu dupa się spodobała. Szedł za nią mimo kaca swego. Patrzył, mglił, mdlił, krzyczał, syczał, przez żeby i nie przez nie tylko. Zresztą kaca moc, pije się w sztorc to i się zdycha. Aaaaaaaaa.
Dupa
Nie dosięgnął jej. Upadł, spadł ze schodów, stłukł się, zawył, zemdlał.
Ma.
W nosie
Szpik?
Koza?
Krew?
Psychoza.
Koniec.
2
Hm... Pierwsza rzecz to błędy interpunkcyjne oraz zły zapis dialogu, który nieodmennie irytował mnie przez całą lekturę, podobnie jak wrażenie, że specjalnie go tak byłaś rozpisałaś. Ach.
Kolejny minus - treść. Jakieś przesłanie, oprócz "To kolejne "Z kamerą wśród zwie... ludzi, przepraszam" oraz "Ludzie są różni"?
Teraz plus - klimat. Szybko wciągnęło, gdyby poprawić błędy, zrezygnować z "eksperymentalności", zastanowić się nad paroma rzeczami, słowem: przysiąść nad tekstem, byłoby to coś wcale ciekawego i wcale niezłego.
życzę powodzenia i pozdrawiam serdecznie.
Kolejny minus - treść. Jakieś przesłanie, oprócz "To kolejne "Z kamerą wśród zwie... ludzi, przepraszam" oraz "Ludzie są różni"?
Teraz plus - klimat. Szybko wciągnęło, gdyby poprawić błędy, zrezygnować z "eksperymentalności", zastanowić się nad paroma rzeczami, słowem: przysiąść nad tekstem, byłoby to coś wcale ciekawego i wcale niezłego.
życzę powodzenia i pozdrawiam serdecznie.
4
Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu tego tekstu jest następujące: mega skacowany facet budzi się, niezgrabnie siada na brzegu łóżka, chowa głowę w brudnych od ziemi dłoniach i ma gwałtowny fleszbek poprzedniego dnia, który "średnio" pamięta. Mega szybka podróż po wnętrzu głowu, skrawki obrazów, wielki chaos.
Ten zapis dialogów zdecydowanie pasuje do nastroju opowiadania - przynajmniej według mnie. Musi być chaotycznie, musi być dziwnie, musi być szybko, musi być zlepione.
Generalnie - przeczytałem szybko, bo krótkie i podobało mi się. Jednak gdybym miał czytać choćby 10 stron utrzymanych w takiej konwencji, wymiękłbym. Na krótką metę spoko, chociaż to też żaden odkrywczy eskperyment. Często można się spotkać z takim stylem.
Odnośnie błędów - to co mówiła Eitai, chociaż nie czepiam się tych dialogów. Jak najbardziej pasują. Poza tym jeszcze:
Innych błędów nie chwytałem, zbyt szybko i gwałtownie przebijałem się przez kolejne akapity. Chyba o to Ci chodziło, prawda? Cóż, w takim razie cel osiągnięty.
Pomysł: 3
Kamera, ludzie, chaos, impreza. Bla bla bla, sejm oł, sejm oł.
Styl: 4-
Czytało się fajnie, ale jak już mówiłem - tylko na krótką metę.
Schematyczność: 2+
Parę typowych imprezowych scenek napisanych typową dla takich tekstów chaotyczną manierą.
Błędy: ?
Zabij mnie, ale nie mam siły się nad tym głowić.
Ocena ogólna: 3+
Ujdzie w tłoku, ale raczej się z niego nie wydostanie. Chociaż nawet mi się podobało.
Pozdrawiam.
Ten zapis dialogów zdecydowanie pasuje do nastroju opowiadania - przynajmniej według mnie. Musi być chaotycznie, musi być dziwnie, musi być szybko, musi być zlepione.
Generalnie - przeczytałem szybko, bo krótkie i podobało mi się. Jednak gdybym miał czytać choćby 10 stron utrzymanych w takiej konwencji, wymiękłbym. Na krótką metę spoko, chociaż to też żaden odkrywczy eskperyment. Często można się spotkać z takim stylem.
Odnośnie błędów - to co mówiła Eitai, chociaż nie czepiam się tych dialogów. Jak najbardziej pasują. Poza tym jeszcze:
Pierwszą wzmiankę o wąsie mogłabyś wywalić.ten zwycięski wielki, wąsaty pan, w kraciastej marynarce z wąsem zakręconym tak zakręcił grę
Innych błędów nie chwytałem, zbyt szybko i gwałtownie przebijałem się przez kolejne akapity. Chyba o to Ci chodziło, prawda? Cóż, w takim razie cel osiągnięty.
Pomysł: 3
Kamera, ludzie, chaos, impreza. Bla bla bla, sejm oł, sejm oł.
Styl: 4-
Czytało się fajnie, ale jak już mówiłem - tylko na krótką metę.
Schematyczność: 2+
Parę typowych imprezowych scenek napisanych typową dla takich tekstów chaotyczną manierą.
Błędy: ?
Zabij mnie, ale nie mam siły się nad tym głowić.

Ocena ogólna: 3+
Ujdzie w tłoku, ale raczej się z niego nie wydostanie. Chociaż nawet mi się podobało.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"