Każdy ma swoje pięć minut. Nie pamiętam, kto to powiedział ale albo był głupi albo zbyt mądry dla mnie. Zresztą… dla mnie wiele jest zbyt mądre… na przykład … życie. No nie ważne – stary jestem, a za kratami wiedzy nie da się zdobyć, nawet jak się chce. Ten co powiedział o tych minutach to musiał być jednak jakiś obłąkany, no chyba że zliczył to statystycznie. Na przykład ja w swoim życiu nie miałem jednej zasranej sekundy a taki Lolo to na scenie występuje już z dziesięć lat. Normalnie dziesięć zasranych lat trzeba go słuchać – to tyle ile istnieją te więzienie. Człowiek jeszcze pomyśli, że jego muzyka została stworzona przez te samą władze, co te cztery ściany… wielkie zasrane gówno. Pięć minut. Ha! Zasraną sekundę mieć… Kris to ma swoje pięć minut od dziesięciu lat. Może też stworzyły go władze? Tak bynajmniej mówi. Z tym, że jego pięć minut jest ciche – on wie, kim jest a ludzie uważający go za bohatera, wojownika i Bóg wie co jeszcze nazywają go NN, bo na oczy w życiu go nie widzieli…
Jakoś mi nie pasuje do tego wszelkiego chłamu, który spotykam tu, w Twierdzy – cichy, spokojny i skromny. No w sumie nie wielu wie, że to jest NN. Tak w ogóle, to tylko ja. A te jego zasrane pięć minut zaczęło się z nową władzą w dziesiątym roku dwudziestego pierwszego wieku. I nie był to przypadek. NN, najczęściej przezywany Enka lub Enko - to mi się nawet podoba - pracował w swoim nie wymarzonym fachu, lecz jak najbardziej upragnionym. Po czterech latach doświadczeń związanych z przykrą rzeczą jaką jest drugi człowiek, stwierdził że cała jego nauka, wiedza i inteligencja są po prostu zbędne w konfrontacji z szarym, czasem mniej szarym klientem. Nawet on poległ nie raz ze swoimi perswazjami i intuicją, mając przed sobą zwyczajny beton, zamiast osobowości. Beton to też człowiek, ale jaki to człowiek, z którym nie da się nawet normalnie, po zwyczajnemu porozmawiać… zresztą, on już miał dosyć dialogów i tłumaczenia. Pięć lat na wydziale fizyki, dwa na chemicznym i trzy lata w armii. śmieci – to jest to co polubił a z czasem nawet pokochał i zrozumiał. One nie krzyczały, nie wymagały, tylko dawały mu pracę w ciszy, kulturze i spokoju. I co z tego, że czasem sprzątał gówno – te gówno zawsze miało więcej kultury od niejednego spotkanego człowieka. Posrane to jest. Wiem. No ale tak to już tak jest. Stary jestem, to wiem. Enko pracował w spółce miasta w wydziale utrzymania porządku. Sprzątanie czyli. Różne miał przydziały, ale wszystkie składały się do wyrzucania śmieci na terenie miasta, sprzątania skwerów i placów no i czasem nocne porządkowanie przystanków autobusowych. Pracował tak i lubił to. Nie dość, że dobrze płacili bo nie jeden głupi za worki by się nie chwycił, to na dodatek miał upragniony spokój i czas na rozmyślanie. No na rozmyślanie to na pewno … zresztą… nieważne. Widać polubił tę pracę inaczej nie siedziałby w tym gównie tyle lat. No może cztery to nie dużo, ale ja bynajmniej bym za zasraną przepustkę w tą srakę się nie pakował. Przepraszam… nawyki zostają. Ale to naprawdę była zasrana praca – nie sposób go zrozumieć. I tam nie miał pięciu minut... tych swoich i nie widział pewnie osób, które je miały… a zresztą… no ale to była ta praca, która sprawiła, że stał się kim stał.
Kiedyś, jak co dzień wyszedł do pracy. Mówił, że idzie do ludzi. No sprzątał po nich i jak mówiłem, to po prostu lubił. O śmieciach też się nauczył i pewnie – gdyby chciał – mógłby zostać garbologiem… to taki facet co bada śmieci, aby zrozumieć nawyki i stan majątkowy innych osób. Chyba. No i poszedł do roboty. W nocy. Jechał na pace do kolejnego przystanku. Jakieś pilne wezwanie, bo pominęli kilka ulic zanim tam dotarli. Przystanek był zdewastowany i w notatce służbowej musiał to odnotować. Ktoś rozwalił pleksi i cisnął blaszanym śmietnikiem z logo firmy w krzaki. No miał parę, bo kosz upadł ładnych parę metrów za tymi krzaczorami. No i Enko poszedł za ten krzak…
- śmietniczku, pokaż się – mówił sam do siebie. Pewnie wstydził się, że prowadzi dialog z przedmiotem, którego na dodatek jeszcze nie widzi. No ale widać to mu odpowiadało. I usłyszał głos w ciemni. Za krzakami, z dala od świateł latarni stał jakiś gość w płaszczu. Zawołał go.
- W śmietniku jest wiadomość. – Ciemna, źle widoczna postać wskazała to, czego Enko szukał. Bez problemu pochwycił blaszaną skrzynkę i wygrzebał z niej żółtą, podmokniętą kopertę. Jak mówił, zdziwiła go ta sytuacja – wyglądało to jak z góry ukartowane… ta cała dewastacja, wezwanie i koperta w śmietniku. Uprzątnął miejsce i ustawił śmietnik pod przystankiem. Kopertę zabrał oczywiście, bo diabelnie go zainteresowała. Przez cała noc w pracy nie otwierał jej, dopiero później, już w domu usiadł przed kominkiem i spokojnie, bez emocji zajrzał do środka. No… wiadomość niczego sobie. Jakiś typ – zapewne ten sam, co przy przystanku – zapraszał na pogadankę w cztery oczy o ważnych sprawach.
Enko, czyli Kris – bo taki pseudonim był wypisany na kopercie – poszedł na te spotkanie. Nie wiem, na co liczył, no ale poszedł. Gość faktycznie był ten sam, a bynajmniej tak się mu wydawało. Tym razem powiedział więcej niż jedno zdanie…
Dwudziesty pierwszy wiek w trzydziesto czteromilionowym kraju był nadzwyczaj wyjątkowy. Do władzy doszli młodzi ludzie, wprowadzają radykalne zmiany w strukturach gospodarczych, służbie zdrowia i podatkach , a na służbie więziennej kończąc. Zmiany były tak szybkie i zadziwiające, że zakrawały na rewolucję. Ogółowi społeczeństwa wszystko odpowiadało - a zwłaszcza nowy minister sprawiedliwości – pan Zygmunt Kłosiak. Był młody i waleczny. Powołał do życia program „jeden na jeden”, który zreorganizował więziennictwo. Głównym celem byli recydywiści i przestępcy, którzy dopuścili się najcięższych czynów karalnych. Nadrzędnym celem jego kampanii, było wybudowanie więzień o zaostrzonym rygorze, takich które w drastyczny sposób miażdżyłyby przyszłych przestępców w zalążku. Największym osiągnięciem tej kampanii były więzienie pod Rzeszowem – Twierdza. Był to kompleks budynków wzniesionych w granicach dwudziestu kilometrów od najbliższych zabudowań, ogrodzony kilkoma warstwami murów i płotami od świata zewnętrznego. Cztery bloki więzienne mieściły dziewięćset skazanych, którzy byli pilnowani dwadzieścia cztery godziny na dobę i podlegali najsurowszemu prawu więziennemu znanemu w Polsce – prawu wyjętemu spod prawa. Tutaj każdy czyn, zły lub nieważny był karany, bo były to więzienie, o których kraj i jego ludność nie wiedziały. Takie miejsce, w którym każdy człowiek cieszył się, że zobaczył kolejny dzień i że strażnicy przyszli tylko na rutynową kontrolę celi – a nie jak to bywa – na cotygodniowe wyżycie się na i tak zmarnowanym i stłuczonym więźniu.
Strażnicy nie byli źli. Byli inteligentni, mądrzy i silni. Robili co im kazano nie dlatego, że nie wiedzieli co robią, ale dlatego, że wierzyli w to, że trzeba tak robić. Zresztą ich wiara szła w parze z rozumem. Skuteczność resocjalizacji i uczciwości w Twierdzy był równy stu procentom. Program „jeden na jeden” odpowiadał hasłu: Jeden więzień – jedno zmartwienie mniej. Faktycznie – ci, którzy chcieli dokonać jakiegoś przestępstwa najpierw zastanawiali się, czy nie trafią do Twierdzy. Jednak mit tej budowli więziennej szybko przeminął i mimo ostrzeżeń przedstawicieli prawa, przestępcy nadal robili to, co potrafili najlepiej. Wyjątkiem byli ci, którzy do Twierdzy trafili – oni już nie wiele mogli zrobić. Nawet przekazać wiadomości swoim znajomym czy rodzinie. Twierdza nie istniała na mapie.
No i poszedł na to spotkanie. środek lasu w centrum kraju. Nie bał się – zresztą czy on się kiedykolwiek bał? Sami wiecie. Czekał chyba z godzinę i się doczekał. Przyszło dwóch facetów i rozmawiali z nim jakiś czas. Chodziło o bezpieczeństwo narodowe.
- Jak się nazywali?
Spokojnie. O tym wam opowiem. Mam dwadzieścia cztery godziny, a to jest wasza najważniejsza sprawa. Moja i wasza jedyna szansa. Słuchacie mnie, albo idziecie sobie. Tylko pamiętajcie – powiecie komuś o naszej rozmowie i leżycie. Leżycie jak nie jeden… dajcie mi skończyć. Tacy młodzi jak wy, z ABW to myślą że mają odznaki i mogą kraj zawojować. A to nie jest tak… zresztą dowiecie się, o co mi chodzi.
- I co dalej?
No i stał tam. Podeszli do niego i powiedzieli mu, że szukają człowieka, który podjął by się pewnego zadania.
- Jakie to zadanie?
Ja mówię. Wy słuchacie… Zadanie nie było codzienne. Raczej takie co się na filmach widuje. Rozchodziło się o to, że Rząd poszukiwał ludzi do tajnej współpracy. Ale nie zwykłych ludzi, tylko takich z umiejętnościami. Znaczy się mądrych i tych, co rozumieliby sytuację społeczno-prawną w kraju. Krótko mówiąc takich, co rozumieliby burdel któryście zrobili.
- Jak to my? ABW?
Nie. Władza. No wy ale i wszystko inne. Enko dostał taką pracę. Miał eliminować wskazane cele. Miał stać się zwerbowanym, bardzo tajnym agentem ABW do celów… nazwałbym to … ściśle tajnych. Opowiedzieli mu , co ma robić. Chodziło o eliminowanie osób, którzy byli świetnie znani organom ścigania, a którzy zawsze wymykali się prawu.
Nowa władza – nowe metody.
- Jakoś nie przypominam sobie o takiej akcji.
Ty nie… mało kto sobie przypomina. Jak powiedziałem – ty słuchasz a ja mówię.
Enko dostał taką propozycję. Cholera go wie, dlaczego on – ale dostał. W sumie to był logiczny wybór, tylko zastanawia mnie, skąd oni tyle wiedzieli o Krisie. Był w armii, był fizykiem i studiował też chemię. Mądry był. Może dlatego? No ale funkcję, którą mu powierzyli to raczej dla komandosa, a nie dla uczniaka bez wojennego stażu. No nie ważne – zaproponowali mu robotę polegającą na eliminacji złych i szkodliwych czynników społecznych. Czyli przestępców. Jak sobie pomyślę, to dostał przez te śmieci – nikt go przecież nie kojarzył z życia codziennego, a i nie wiele miał codziennych zobowiązań wobec ludzi, a śmieci są złym i słabym świadkiem. W sumie to było mocne ogniwo w ich planie. Sami wiecie…
- I zabrał tę robotę?
Tak. Wziął, chociaż nie za bardzo wiedział o co chodzi tak naprawdę. Miał jakieś tam wyobrażenia, ale żadnych konkretnych informacji nie uzyskał. Miał czekać…
Dajcie papierosa.
Gatunek waćpan podaj, reguły na forum się pozmieniały

Dodane po 1 godzinach 20 minutach:
poddaje się - nie ma zakładki edytuj

Dodane po 1 minutach:
Może zadziała.