Gdzieś tam…
Anka siedzi na trzepaku i czeka. Wrzesień komplikuje wszystko. Teraz, a właściwie za parę dni, liście zaczną spadać z drzew, zrobi się zimno i ponuro, dni będą krótkie, wieczory zaś długie, a noce bezsenne. Zawsze tak jest i nic już na to nie pomoże. Każdego ranka na parapet mojego okna wyspę coś dla ptaków; jakieś okruszki, a jak ich nie będę miał to rozkruszę na nim kawałek chleba. One przyjdą, usiądą i zaczną jeść. Zanim odlecą zostawią coś swojego. Piórka, puszek albo kupę. Są niemożliwe, ale lubię je za to wszystko. Chociażby za to, że są i że jędzą to, co im wysypię, albo za to, że zerkną czasem zza szybę i ujrzą mnie. Pokręcą główkami i uśmiechną się po swojemu. Ptasia melodia, ptasie gaworzenie, ruch ptasich skrzydeł i ich maleńkie ptasie dzióbki. śliczne i obiecujące. Cudowne, mógłbym rzecz.
Czasem melodia płynie zewsząd. Siedzę w oknie i nasłuchuje. Gdzieś młot pneumatyczny, daleki, ale solidny dźwięk; gdzieś tramwaj i dzwonek zamykających się drzwi, gdzieś, bo gdzie indziej, dzieje się wiele, tu prawie nic. Jestem ja, gołe ściany, bo nie przyozdobione portretami, ani kalendarzami i powietrze tak przezroczyste i czyste, że mógłbym rzec, iż i jego nie ma i że jestem tylko ja. No i oczywiście Anka siedząca na trzepaku, ale ten trzepak też jest gdzieś… gdzie nie ma litości i wyrozumiałości, gdzie zwykle słowo zamienia się w oset i gdzie stają stopy. Te w ubłoconych butach i te na obcasie.
Cap, cap, idzie pani Kazia, Kazimiera O. Za nią podąża jej cień. Jest tak samo wolny jak pani Kazimiera, nie wychyla się nigdy, nie mówi cześć, ani dzień dobry, nie kiwa na pożegnanie, idzie i stąpa, stąpa i idzie, kolejność dowolna. Nim pani Kazimiera minie trzepak i siedzącą na nim Anię, nim wsunie ręce do kieszeni swojej bordowej wiatrówki, spojrzy na naszą kamienice, przez chwile będzie chciała się uśmiechnąć i nawet kącik jej ust poruszy się delikatnie, ale chwilę potem wszystko zostanie przerwane, tak samo brutalnie i rygorystycznie jak huśtanie Ani. Czas się zatrzyma, a właściwie zawiśnie w powietrzu, uda skupienie, by po chwili wrócić do pozornej normy.
Ponoć wszystko na swój początek i koniec, środek jest dowolny, można go wypełnić czym bądź, nawet przypadkowością i właśnie ona teraz wkrada się w życie i pani Kazimiery i Ani i nawet mnie, a potem moich gości - maleńkich ptaszków kiwających główkami. Dzień dobry, do widzenia; zjadłyśmy, więc odlatujemy. Co było pomiędzy, wtedy, kiedy jadły? To oczywiste, że pytanie, mała anegdota albo coś na jej podobieństwo. Możliwości jest wiele, a ja znam wiele wyglądań przez okno, wiele postaci pani Kazimiery, oraz parędziesiąt przysiądnieć Ani na trzepaku.
Teraz uśmiecham się delikatnie, kącikiem ust, tak samo jak pani Kazimiera, która właśnie wychodzi po schodach. Cicho wdrapuje się pod gorę, jej dłoń dotyka barierki a druga dźwiga poranne zakupy, jej usta wykonują cykliczne ruchy, a oczy co chwila się przymykają i otwierają udając czuwanie, a tak naprawdę są już w jej mieszkaniu, na trzecim piętrze, na stole, gdzie leży jakiś ważny dokument. Do wglądu tylko pani Kazimiery O. Klauzura tajna, ściśle określona, nie wychodząca pora ramy i pani Kazimiery i pokoju o czterech ścianach przyozdobionych jej podobiznami; wiek 15 lat, 34 i 51, pomiędzy są pustki, środkowe pola - białe przestrzenie czekające na wypełnienie.
Jakie to wszystko dziwne i nie przyozdobione - myśli pani Kazimiera kiedy wyjmuje zakupy i układa je na kwiecistej ceracie, równo i wolno, by sprawdzić czy wszystko kupiła, czy niczego nie zapomniała i czy nikt jej nie oszukał. Ceny na towarach są zgodne z tymi co na paragonach. Pomyłek nie ma, oszustów także nie. No prawie. Nie licząc tego tutaj, tego świra, który każe jej płacić tak ogromną cenę za coś, co tak naprawdę nie ma ceny. Ale mniejsza z tym.
Powrót do codzienności jest tak naprawdę zapętleniem, i nóg pani Kazimiery nie mogących złapać równowagi, kiedy jedna napotyka stojący jakimś cudem na środku kosz i sylwetki, która szuka miejsca w przestrzeni, oraz myśli, które wciskają się pomiędzy naczynia poszukując kubka tego czerwonego w białe kropki, w którym tak dobrze jej się pije herbatę. Gdzie ja go mogłam położyć? – myśli pani Kazimiera - Gdzie ja go upchnęłam? No jasne, upchnęła po pomiędzy - tak jak i wszystko inne - pomiędzy tu a tam, gdzieś leży sobie, tylko gdzie?
Możliwość odnalezienia właściwej drogi jest znikoma.
Czy istnieje? Na pewno tak, ale ma wiele znaczeń, wiec może nie należy badać jednego gdzieś pomiędzy tu i tam a skupić się na tym „tu” tak samo jak i ja się skupiam. Mówię, że mnie boli udo, łapę się za nie i orientuje, że zamiast kości mam w nim jakąś śrubę. Czuję ją dokładnie, wiem, że tam jest, ale to już temat na następne opowiadanie. Wiec do kiedyś tam.
2
No nie!
Każdego ranka na parapet mojego okna wyspę coś dla ptaków; jakieś okruszki, a jak ich nie będę miał to rozkruszę na nim kawałek chleba. One przyjdą, usiądą i zaczną jeść. Zanim odlecą zostawią coś swojego. Piórka, puszek albo kupę. Są niemożliwe, ale lubię je za to wszystko. Chociażby za to, że są i że jędzą to, co im wysypię, albo za to, że zerkną czasem zza szybę i ujrzą mnie. Pokręcą główkami i uśmiechną się po swojemu.
Może popraw tekst, a potem dawaj do czytania?
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
3
Ojojoj.
Po pierwsze: podaj gatunek, bo wlepię worna.
Po drugie: przed wrzuceniem tekstu przeczytaj go kilkakrotnie, bo błędów masz masę... albo i dwie
Po trzecie: opowiadanie do mnie nie trafiło. Może za bardzo moja uwaga była odwracana przez liczne błędy. Na dodatek nie bardzo wiem jak mam odbierać twoje dzieło, bo brak gatunku. Wydaje mi sie jednak, że miała być to taka luźna forma, niby przemyślenia, niby refleksje. Mimo wszystko, czytało się dość opornie. nienawidzę takich roztrzepanych stylów. Takie to nowatorskie i modne teraz, ale zupełnie nie praktyczne i wręcz męczące dla czytelnika.
Gdybym miał zastosować tradycyjną skalę, to ocena wyglądałaby tak:
Pomysł: 2+
Styl: 3-
Schematyczność: 2+
Błędy: 2=
Ogólnie: 3-
Przykro mi. Może inne twoje pracę okażą się lepsze. Szczerze ci tego życzę i nie mogę się doczekać dowodów, że owe życzenie się spełniło.
Pisz i rozwijaj się.
Pozdro.
Po pierwsze: podaj gatunek, bo wlepię worna.
Po drugie: przed wrzuceniem tekstu przeczytaj go kilkakrotnie, bo błędów masz masę... albo i dwie

Po trzecie: opowiadanie do mnie nie trafiło. Może za bardzo moja uwaga była odwracana przez liczne błędy. Na dodatek nie bardzo wiem jak mam odbierać twoje dzieło, bo brak gatunku. Wydaje mi sie jednak, że miała być to taka luźna forma, niby przemyślenia, niby refleksje. Mimo wszystko, czytało się dość opornie. nienawidzę takich roztrzepanych stylów. Takie to nowatorskie i modne teraz, ale zupełnie nie praktyczne i wręcz męczące dla czytelnika.
Gdybym miał zastosować tradycyjną skalę, to ocena wyglądałaby tak:
Pomysł: 2+
Styl: 3-
Schematyczność: 2+
Błędy: 2=
Ogólnie: 3-
Przykro mi. Może inne twoje pracę okażą się lepsze. Szczerze ci tego życzę i nie mogę się doczekać dowodów, że owe życzenie się spełniło.
Pisz i rozwijaj się.
Pozdro.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
4
Powiem Ci, że rzadko się łapię za głowę czytając jakiś tekst, ale tym razem pozwoliłem sobie na taki ruch.
Wpierw polecam słownik synonimów.
Następnie czytanie tekstu po kilka razy po napisaniu go. Nawet po tygodniu od momentu odłożenia pióra.
Idąc tym tropem, odczekaj jakiś czas zanim pokażesz komuś swój tekst. Ten czas przeznacz na poprawianie go.
Wiesz, że prowadzisz czytelnika za rękę opisując krok po kroku wszystko co widzisz? Ja się czułem jakby mi ktoś siłą obracał głową i kierował wzrok opisując to co widzę monotonnym głosem, od którego oczy zamykają się z szybkością światła.
Musisz ćwiczyć i to dużo. Mam na myśli bardzo dużo. Poczytaj trochę książek i zobacz czy jakaś jest napisana w taki sposób w jaki Ty to zrobiłeś. Wątpię.
Teraz, wybacz, piszesz bardzo słabo.
Znikam.
Pozdro.
Wpierw polecam słownik synonimów.
Następnie czytanie tekstu po kilka razy po napisaniu go. Nawet po tygodniu od momentu odłożenia pióra.
Idąc tym tropem, odczekaj jakiś czas zanim pokażesz komuś swój tekst. Ten czas przeznacz na poprawianie go.
Wiesz, że prowadzisz czytelnika za rękę opisując krok po kroku wszystko co widzisz? Ja się czułem jakby mi ktoś siłą obracał głową i kierował wzrok opisując to co widzę monotonnym głosem, od którego oczy zamykają się z szybkością światła.
Musisz ćwiczyć i to dużo. Mam na myśli bardzo dużo. Poczytaj trochę książek i zobacz czy jakaś jest napisana w taki sposób w jaki Ty to zrobiłeś. Wątpię.
Teraz, wybacz, piszesz bardzo słabo.
Znikam.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.