Posejdon rozsiada się właśnie w fotelu. Jest jak zawsze- czoło gdzieś w chmurach, nieobecny, wyalienowany. Coś tam mu szumi w głowie, może to fale, morze to fale. Czasem westchnie głębiej, rzuci wiązankę siarczystych przekleństw. Qrcze, też bym tak chciał, raz na zawsze odpłynąć, choćby to zawszone zawsze trwało ledwie minutę. Ja ciągle wnerwiony, bo woda z sedesu na podłodze sobie strumykiem pomyka, zlewa się nagle i układa w morze (a ja wiem, że to Martwe Morze). Jeszcze, co gorsza, Trol obok siedzi, miętosi brudną gazetę, tę samą od tygodni i szeleści. Nie znoszę ostatnio obecności tej laski, a przecież tak było pięknie, jak w piosnce.
LATEOLOGIA
Pamiętam naszą pierwszą randkę. Na pierwszej tej randce wrzuciliśmy do zalewu kontener na śmieci. Jego zawartością okrasiliśmy trotuar, żeby przypadkiem wody nie zanieczyścić. Oto jest śmieć- mówiłem- który uniesieni miłością posyłamy tej ziemi, by uczynić ją żyzną dla tego i kolejnych pokoleń. Puszki, kapsle, pampersy, wszystko to rozpostarło się pod nami wielką mozaiką, spadło jak wielobarwny dywan na posadzkę pałacu sułtanów życia i śmierci. Dopiero pojawienie się Olka popsuło tę miłość. Wkroczył w nasz związek jakby kuchennymi drzwiami, trochę niby z przypadku, ale z dużym tupetem. Przyjęliśmy go z otwartymi rękami, chlebem i prochami, jak syna, jak Ojca Wszechmogącego. Stał się w tym światku personą czołową, ważniejszą niż ja, czy Posejdon, dlatego siedzi teraz obok Trola, przeżuwa jak surowe mięso miłość do niej, którą uprzednio wyssał ze mnie do szpiku. I nasłuchuje dokładnie jak ona przewraca strony dziennika przeznaczonego na ten miesiąc, zupełnie jak tego feralnego poranka, kiedy pocałowała Olka po raz pierwszy (potem ją zgwałcił i zjadł bułkę z sardynką).
Posejdon akurat puszcza wiązankę, z tym że wyjątkowo łagodzi słowa, niczym poeta:
- Kuchnia Olek! Myślicie, że żałuję tej suki?! A kuchnia z nią, nie będę kuchnia płacił na wywłokę, nich idzie w pizdu! - on też przeżył kiedyś zawód miłosny- Franca chciała, kuchnia, wszystko- od pitolonego swetra, po złoty zegarek- a na ratuszu masz, suko, zegarek! Idź się tam puszczać z brudasami i...- i nagle cichnie, znów jest wysoko, a od jego pokracznych tekstów, niebo zaczyna płakać.
- Dawno już nie padało, chyba z tydzień. - oznajmia Olek, mimo że właśnie padać zaczęło.
- No właśnie że leje od wczoraj! - mówi Trol, a na potwierdzenie jej sądu grube krople przetaczają się rynną, wystukując o okap monotonny rytm- ko-ka-ina ko-ka-ina ko-ka- i tak gugol razy. W końcu ilu nas, tyle zdań- albo pada od wczoraj, albo nie pada, albo tam wysoko. Ja utrzymuję, że dopiero zaczęło.
- Nie pada od tygodnia. - ten swoje- i myślę, że już nie będzie. Możemy śmiało sprzedać chatę i zamieszkać na dworze.
- Możemy. - ta odpowiada, a mi niedobrze- Jak zmokniemy, to się przebierzemy w coś suchego i tak w kółko.
- A całą kasę za mieszkanie wydamy na alkohol i prochy, a jak coś zostanie, to pójdziemy na kręgle.
- A za co będziemy żyć?
- Nie będziemy.
- O.K.
A Posejdon już usnął i chrapie, czasem tylko przez sen rzuci "kuchnią". Coś nie jest
ostatnio w formie. Jest jakby w pustce, co na jedno wychodzi, bowiem forma jest pustką, a pustka jest formą, jak ktoś mądry powiedział. Chcę iść do domu dziecinnego, do tego wyburzonego przed rokiem, ale nie mogę wstać, ani nawet ruszyć kończyną. Uświadamiam sobie, że umarłem. O.K. W tle leci Neubauten, choć Trol bluzga, że nie cierpi niemieckiego. Jej bluzgi, nie tak wyrafinowane jak te Posejdona, nie są w stanie zakłócić mi muzyki- w końcu jestem trupem. A deszcz dalej wystukuje to maniakalne ko-ka-ina ko-ka-ina ko-ka, wtóruje mu Rudi Moser i Morze Martwe, które rozkłada się i gnije, tak słodko bulgocząc.
To ona mnie zabiła, ta woda z sedesu. Musiała wpaść do tchawicy.
Niebieska róża [takie cuś]
1- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.