La-Poema.

1
Zdzich wyszedł na polane przed lasem, po ciężko spędzonej nocy na pace żuka, rozprostowanie kilku wiecznych kości dobrze mu zrobi. Spojrzał na horyzont i wypatrzył małą smugę dymu między pagórkami, jakieś osiem kilometrów od miejsca chwilowego zakwaterowania ekipy.

Nosz cholera co te debile hiszpanie tak chajczą?! Trza by było sie porozglądać a może przy okazji co ciekawego na pakę wpadnie.

-Andrzej!, Wiesław! ruszać dupska jedziemy na rozpoznanie -Budził kompanów, kopiąc po pośladkach starymi filcakami.

- Zdzisiek co Ty odpierniczasz, w ogóle co jest cholera?! -Wydarł sie jak zwykle Wiesio

-Widzisz ten dym? Tam się coś dzieje, tam może być jakaś zadyma a co za tym idzie łup w postaci nie do końca najczystszego złomu!

Po krótkiej kłótni z Wiesiem, udało mi sie go przekonać do mojego słusznego i nieomylnego zdania na temat wyruszenia na łowy, z Andrzejem nie było problemów, on miał tylko siłę i nic więcej... ale i tak to mój ukochany syn, bo jedyny hehe.

Jechaliśmy chyba z trzy godziny dziurawymi, ale znośnymi drogami Hiszpanii, w porównaniu do polskich dróg to były autostrady. Gdyby u nas były drogi w takim stanie z pewnością zostały by opłacone, mało tego były by potraktowane jako cud polskiej inżynierii. Heh dziwny ten nasz kraj. ładny znak

-Wiesław stój! -Krzyknąłem krótko i wyskoczyłem z kabiny żuka, wprawnym ruchem przeciąłem stalową konstrukcje podtrzymującą owy znak, rzuciłem go na pakę i nawet nie zasapany wróciłem z powrotem mówiąc wesołym tonem-Nono to może się nam przydać, oby tak dalej oby tak dalej...-żuk ruszył leniwie w dalszą drogę, byli juz blisko swego celu. W końcu ujrzałem napis oznajmiający nazwę miasta "La-Poema" ni cholery nie wiedziałem co to znaczy, ale wydaje mi sie że to po łacinie hmmm, a zresztą po co sobie dupę zawracać jestem w końcu znawcą od złomu a nie łaciny, Wiesiek zatrzymał żuka, pora ruszyć tyłek i porozglądać sie po tym miasteczku utrzymanym w stylu gotyckim. Przechadzaliśmy się uliczkami, zwróciłem uwagę na to że nikogo tu nie było hm ciekawe, poszliśmy w stronę rynku tam musi ktoś być. I faktycznie całe zwały ludzi zalegały rynek, na środku palił się stos z jakąś kobietą, obok został ulokowany stół z czterema facetami ubranymi w coś jakby suknie, Wiesiek mrużąc oczy wymamrotał

-Wiesz Zdzisiu nie wiem jak tobie ale mi się tu nie za bardzo podoba -obserwując dalej to niecodzienne zjawisko palenia kobiet odpowiedziałem:

-Najpierw dowiedzmy się o co tu w ogóle chodzi potem się bójmy.

Kończąc to zdanie ruszyłem w stronę widzów, wziąłem na wszelki wypadek z sobą Andrzejka, hehe te cioty w sukienkach na pewno nie dały by sobie rady z moim synalkiem choćby było ich trzystu. Podszedłem do pierwszego gapia z brzegu, był to starzec o wyglądzie włóczęgi, długa, biała wręcz broda ciągnąca sie aż za kolana, pożółkłe oczy, źrenice ze starości jakby za mgłą, zapytałem grzecznie

-Przepraszam szefie, mógł by szef wytłumaczyć co tu sie dzieje?

Starzec dalej spoglądając na dopalające sie szczątki nieszczęsnej kobiety odpowiedział zachrypłym głosem

-Palimy -zerknąłem na stos potem na Andrzejka i zagadnąłem jeszcze raz

-Ale dokładnie co? A może raczej za co? -Starzec oderwał wzrok od już spopielonych zwłoki i powiedział

-Jak to co? Czarownice a za co pali się czarownice to juz chyba nie trzeba tłumaczyć prawda? -Zmierzył mnie wzrokiem jak by chciał i ze mnie zrobić szaszłyka, poczułem ciarki na plecach. Starzec po krótkiej pa łzie ciągnął dalej

-To pan szanowny nie wie co się robi w niedziele popołudniu wraz z znajomymi i rodziną? Oczywiście po mszy?

Jego oczy nabierały jeszcze bardziej przenikliwego i upiornego wyglądu. Upewniłem sie na wszelki wypadek czy Andrzej stoi za mną, bo w razie czego krótkie słowo "Bierz" i będzie po sprawie pomyślałem. Starzec ciągle patrzył na mnie czekając na odpowiedź. Wybąknąłem z siebie, jąkając się zaczynając, rozumieć o co w tym chodzi.

-Ach tak racja, heh przepraszam jestem trochę yyyy zmęczony. Tak tak, my my też zawsze palimy czarownice w niedziele, ale oczywiście po nieszporach, i poza tym no.....tak tak robimy.

Powiedziałem bez ładu i bez składu. Starzec jakby sie uspokoił, i odwrócił nic nie mówiąc. Całą ekipą wbiegliśmy do żuka. Wiesław nie wiedział o co chodzi bo tylko sie przyglądał moim poczynania co do "rozpoznania", a Andrzej był spokojny...bo nic nie rozumiał.

-Więc Zdzichu co tu jest grane dlaczego oni palą kobiety?

Zapytał. Odpowiedziałem odpalając skręta z papieru śniadaniowego i tabaki

-Czytałem chyba gdzieś o tym.

Zakaszlałem, nie dziwota mocne draństwo-To się nazywało jakoś tak no no ....czekaj pomyśle chwile to ta nono INKWIZYCJA!

Ryknąłem z triumfem i trochę z strachem. Wiesław popatrzył na mnie bez namiętnym wzrokiem-

-Co? mów po ludzku- odparłem z wściekłością- Odpowiednik naszego grilla, tylko ze zamiast kiełbasek pieką udawane czarownice, panimajesz?- popatrzyłem z pogardą

-No

Padła wyczerpująca odpowiedź z ust Wieśka. Z mojego dalszego tłumaczenia wyrwał mnie huk....no tak banda debili teraz nas sie dorwała, otworzyłem okno i ryknąłem

-Spierdalać od żuka! Ej ej kolego wiesz ile rułek kosztowało mnie to lusterko?!

Moje groźby i klnięcia zostały przerwane przez jakiegoś kolesia okutego w całkiem łakome, pomalowane na czarno kawałki blachy...to był chyba ten rycerz czy jakoś tak, odezwał sie przygłuszony głos z pod hełmu

-Władca chce was widzieć obcy, ale ostrzegam zostawcie to zielone dzieło szatana tutaj, lepiej nie stawiajcie oporu-popatrzyłem w jego strone, wychyliłem się jeszcze bardziej z okna i odparłem jak na polaka przystało

-A spierdalaj pan! -Wtedy poczerniało mi przed oczyma, poczułem dotkliwy ból z tyłu głowy, słyszałem tylko głuche wrzaski Wieśka i Andrzeja które po chwili ucichły, słyszałem tylko nierówny rytm mego serca.

Obudziłem sie przykuty do ściany, obok mnie byli przykuci również moi kąpani, porozglądałem się i nie było tu tak źle. Mokro, wilgotno, jakieś szczątki były obiektem pożywienia dla szczurów, ale można było wypatrzeć kilka sztuk nadających sie na skup. Zza okutych dość ciekawą stalą drzwi dobiegł mnie głos

-Ocknął się!

Wszedł jakiś duży facet. Lustrowałem go od butów po głowę, miał na sobie coś jakby płaszcz tylko taki czerwonawy, z jakimiś błyskotkami zamiast guzików. Heh jakiś modniś, spoglądałem wyżej i wyżej aż w końcu doszedłem do jego głowy, nie zauważyłem jego twarzy, tylko to piękne błyszczące co miał na głowie, nie wiem jak to sie nazywa. Owy facet w eskorcie czterech dresów w jakiś blachach z lśniącymi prostownikami czy coś w łapie zatrzymał sie parę metrów ode mnie, i rzekł

-Skończycie na stosie jak wszyscy słudzy szatana -dotarły do mnie słowa, a ja zobojętniały dalej byłem wpatrzony z podziwem w to błyszczące. Czułem sie jak w hipnozie albo podczas picia tego fajnego wręcz sympatycznego bimbru z Ryśkiem, a on gadał dalej:

-Zostaniecie ułaskawieni, jeśli zabijecie wielkiego stalowego demona -rzuciłem się jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą, czy on powiedział STALOWEGO!? Słuchałem dalej uważnie teraz juz patrzyłem na jego twarz pociętą zmarszczkami

-Czy podejmiecie się tego samobójczego wyzwania? -Dresy zarechotały lekko, a w oczach tego ich szefa, bosa czy jaki go tam zwać widać było wyraźnie rozbawienie, pomyślałem i rzuciłem -A szefie pytanie-Facet popatrzył na mnie jakby z lekkim zdziwieniem

-Słucham -odezwał sie po chwili, więc zapytałem -A jak on duży jest ten stalowy? -reszty zapomniałem kto to był liczyło się to że stalowy, facet podrapał sie po głowie i powiedział

-Zaprawdę powiadam Ci szatański plebsie, jest ogromny niczym nasz piękny kościół, jak dotąd... -nie zdążył dokończyć zdania, odparłem od razu łapiąc okazje.

-ok biorę go! -facet popatrzył z niedowierzaniem a dresą ugięły sie rajtuzy.

-słucham? -powiedział drżącym głosem -Czy wy chcecie?... -znów mu przerwałem

-No pewnie że chcemy, co ma sie zmarnować taka okazja?! -odparłem z podnieceniem, cała ta cyrkowa śmietanka jeszcze bardziej się zmieszała, nie czekając na pytania zapytałem

-No to co szefie kiedy mogę ruszać z moim śpiącymi jak na razie kąpanymi -powiedziałem spoglądając na chrapiącego Wieśka. Wyraźnie zszokowany szefo wydukał

-Kiedy będziecie gotów? -odpowiedź z mojej strony była natychmiastowa.

-Teraz! Tylko jeden warunek, biorę z sobą swoje narzędzia i tych dwóch. Tylko ich dobudźcie!

Oczy rozbłysły mi, chciałem juz klasnąć i zatrzeć ręce ale łańcuchy szybko przypomniały mi o sobie, ale spokojnie przyjdzie czas i na nie, a jak na razie hehe, zapowiada sie wyśmienicie.



Szliśmy leśną drogą, otaczały nas same iglaste drzewa, było dość ciemno choć było coś koło południa.

-Zdzichu, to wytłumaczysz nam w końcu o co chodzi? Dlaczego tu idziemy? Kim był ten komitet cyrkowy w zakutych łbach i rajtuzach?- Zapytał lekko zaniepokojony, jak mi sie zdaje Wiesiek.

-No dobra, mamy zadanie, jeśli go nie wykonamy spłoniemy jak tamta kobieta -Popatrzyłem na Wieśka, jego usta rozwarły sie jakby do kszyku, ale nie był w stanie wydać żadnego odgłosu, tak to przynajmniej wyglądało.

-Nie, nie Wiesiek spokojnie - powiedziałem troskliwym tonem -Damy sobie rady, a skąd wiem? - Uprzedziłem już z góry pytanie -Wiem bo mamy zabić jakiegoś ogromnego stalowego d....eh no d... zapomniałem jak się nazywał dalej - Chwile jeszcze myślałem nad tym ale postanowiłem kontynuować - No jak zabijemy tego stalowego to nas nie schajczą - Powiedziałem z uśmiechem. Wiesiek wyraźnie był dalej zaniepokojony, no cóż przejdzie mu na pewno. Po chwili wyraźnego wahania zapytał:

-A jak wygląda ten stalowy ktoś?

-Jest ponoć ogromny -Powiedziałem szczerząc zęby. Twarz Wieśka stała sie jeszcze bardziej zaniepokojona.

-I co i ty i ty... -zaczął się jąkać, ale te parę marnych wieków pracy z nim nie poszły na marne, wiedziałem o co chce zapytać, więc odpowiedziałem:

-Tak chce go zabić, powiem więcej na pewno to zrobię -wyśpiewałem wręcz radośnie

-Skąd ta pewność? –Spytał.

-A był jakiś złom którego nie zdołałem sobie przywłaszczyć? -powiedziałem z śmiechem, na twarzy. U Wieśka zagościło teraz uspokojenie i pewna ulga. Szliśmy dalej gdy nagle Andrzej przystanął

-Co jest Andrzejku? –Zapytałem.

-Tam -Wydukał Andrzej, wskazując polane otoczoną ciemnym lasem. Dałem znak do zachowania ciszy i ruszyliśmy ukradkiem w tamta stronę. Coś straszliwie śmierdziało. Wychyliliśmy się lekko zza krzaków i ujrzeliśmy ogromną istotę okutą w pewnego rodzaju zbroję, pałaszującą łapczywie na wpół zgniłe ciało jakiegoś nieszczęśnika. Była odwrócona do nas przodem, próbowałem wypatrzeć coś innego prócz jej paszczy ale nadaremno, resztę osłaniał również pordzewiały pancerz. Gdy istota obróciła się do nas plecami dojrzałem niepowtarzalną okazje. Wybiegłem najszybciej jak mogłem z kryjówki i rzuciłem się jej na plecy. W zębach trzymałem ogromną maczetę, gdy biegłem kątem oka dojrzałem zbledniałe twarze kompanów, nawet Andrzej pobledniał. Wielka istota zerwała się na równe nogi, przełożyłem maczetę do ręki, druga trzymiąc sie pancerza przy karku stwora, stwór motał sie w kółko, zupełnie jak na sztucznym stalowym byku pomyślałem

-Andrzej! bierz go rozwal mu kostkę.

Andrzejek posłusznie słuchając mego polecenia ruszył w stronę giganta z impetem ekspresu, Wieśkowi nie było trzeba nic mówić, biegł zaraz za Andrzejem z ogromnym młotem, gdy już dobiegli postanowiłem działać, wbiłem maczetę w kark giganta, olbrzym zaryczał przeraźliwie ja spadłem , ale że człowiek choć starawy a hardy to prócz siniaków chyba nic mi nie było, nawet nie bolało zbyt, po mej lewej stronie zauważyłem Andrzeja i Wieśka wściekle bijących po kostce giganta, pobiegłem im pomóc, wyrwałem młot Wieśkowi i dałem Andrzejowi. Andrzej chwycił młot, odchylił go do tyłu w zamachu, pod dresem było widać naprężone mięśnie, padł cios, gigant runął an ziemie jak stare dwadzieścia złotych. Jeszcze przez chwile brodził krwią z rany ziejącej z tyłu karku, wśród karmazynowych pęcherzyków widniała zardzewiała maczeta wbita prawie po samą rączkę, w powietrzny unosił się metaliczny zapach krwi. Popatrzyliśmy jeden na drugiego i zaczęliśmy sie śmiać

-No cholera twardszy był niż myślałem - Powiedziałem z uznaniem spoglądając na przyszły łup

-Bywało gorzej- Odpowiedział Wiesiek z przesadną pychą

-Za krótko to trwało -Dorzucił Andrzej, nadzwyczaj płynnie jak na niego.

-No! dość gadania, dawajcie piłkę czas się obłowić, potem odrąbiemy mu łeb i przyniesiemy temu palantowi w rajtuzach żeby nas ułaskawił.

Mówiąc to chwyciłem piłkę i zacząłem ciąć zbroje, nagle obraz zaczął mi się dziwnie rozmywać przed oczyma, nie wiedziałem co się dzieje.

Otworzyłem oczy, byłem w swoim pokoju, leżałem w łóżku

-Cholera jasna tyle złomu.

Powiedziałem z żalem przeciągając się.

3
przepraszam zapomniałam napisać, jest to krótkie opowiadanie cos w rodzaju Pilipiuka:) nie wiem jak je nazwac. pozdrawiam

5
Nie dobrze. Najpierw się nie przedstawiasz, potem nie podajesz gatunku...

No cóż, ale ocenić trzeba.



Wypowiem sie krótko, bo i tekst króciutki.

Pomysł dość leciwy, wręcz tandetny. Gość przeżywa przygodę a potem okazuje się, że to był sen. Nudne i oklepane.

Styl nie byłby zły gdyby nie przysłaniające go błędy. Brakowało miliona przecinków, dialogi były kompletnie zepsute, a niektóre zdania tak pokręcone, że prawie bez sensu.



Popracuj solidnie nad warsztatem i czytaj to, co napisałaś.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

6
rozprostowanie kilku wiecznych kości dobrze mu zrobi
Słyszałem o wiecznych piórach, ale kościach? Nie, nigdy. Wiem o co ci chodziło, ale radziłbym zmienić trochę to wyrażenie na coś mniej wieloznacznego.

Nagminnie unikasz ogonka w "się". Kaleczysz tym samym nasz język.



Hehe - dobija mnie to w Twoim tekście, posługujesz się jak rolnik specjalistycznym laserem. Zamiast napisać "zaśmiał się" czy coś w tym stylu używasz takiego babola.



Nie podoba mi się język, którym się posługujesz w tekście, jest taki prosty i toporny. Ciężko mi się przez to czyta.



Myślałem, że wzmianka o przecinkach była przesadzona, ale po przeczytaniu kilku zdań uznałem, że jednak nie. Sprawiasz wrażenie jakbyś w ogóle ich nie robił, nie znał, nie wiem.



Jeżeli chodzi o pomysł to tak samo słabo jak w przypadku warsztatu. Wszystko nikło, bladło w moich oczach, jakbym patrzył na cienie czegoś, co już było.



Pisz dalej, zwracaj większą uwagę na błędy i na poprawność pisowni, może coś wtedy z tego będzie.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron