Znaki[opowiadanie, obyczaj]

1
Witam.



Było późne, ciepłe, majowe popołudnie. Jan Nowak, jeden z około stu siedemdziesięciu tysięcy stałych mieszkańców, niewielkiego, cieszącego się spokojem miasta z północno wschodnich stron Polski, Olsztyna, wracał właśnie z pracy do domu. Jan był zwykłym, niczym się niewyróżniającym ponad ogół mieszczaninem, o przeciętnym intelekcie, przeciętnych uzdolnieniach, przeciętnej urodzie; po prostu zwykły, nieszkodliwy obywatel, będący częścią szarej masy konformistycznego polskiego społeczeństwa.

Nowak miał 36 lat. Prowadził równie spokojny, jak miasto, w którym mieszkał żywot. Cieszył się prawie nieustającym, naturalnym szczęściem, zapewnionym mu przez prostolinijność bycia, brak skłonności do myślenia nad sensem istnienia, a także przez czerpanie zwyczajnej radości, z pozbawionej niebezpieczeństw monotonii swego szablonowego życia. Miał jednego syna Marcina w wieku czternastu lat i żonę Ewę; niezbyt atrakcyjną, acz, co w związkach pomiędzy kobietą, a mężczyzną najważniejsze wierną. Mieszkał razem z nimi w dwu pokojowym mieszkaniu blisko centrum, które otrzymał w spadku po zmarłej babci. Wyznawał religię katolicką, lecz nie przywiązywał do niej większej uwagi. Jeśli chodzi o edukację, to ukończył on ze średnimi wynikami, lecz bez powtarzania klas szkołę podstawową i zawodówkę; takie wykształcenie w zupełności mu wystarczało. Nie należał do osób ambitnych. Nie cechował się też pragnieniem bogacenia się, czy zdobywania. Jedyne, o co się starał, to przepracowanie tych ośmiu, czy dziesięciu godzin każdego dnia w pracy, z jak najmniejszym wysiłkiem. Miewał, jak każdy swoje wzloty i upadki. Ten właśnie dzień był niestety jednym z jego cięższych upadków, który, jak się niebawem przekonacie, dzięki zwykłemu zbiegowi okoliczności odcisnął bardzo pozytywne, trwałe piętno na jednej z ważniejszych płaszczyzn w jego psychice, obejmującej sposób patrzenia na tzw. „życiowe porażki”, czy „ niepowodzenia”.

Przemierzał on właśnie pełną ludzi i samochodów ulicę Piłsudskiego, położoną w samym centrum Olsztyna. Szedł niepokojąco szybkim krokiem, po świeżo wyremontowanym trotuarze, ściskając w dwóch palcach drżącej, prawej ręki, przesadnie spłaszczonego przy filtrze, obficie dymiącego się papierosa, którego nerwowo, co parę sekund wkładał i wyjmował z ust. Ubrany był w czerwoną, wyblakłą koszulkę i niebieskie dżinsy. Na nogach miał sandały, wraz ze skarpetami. Był bardzo zdenerwowany, wręcz wściekły. Wyraz jego twarzy mógł budzić niepewność u ludzi, obok których przechodził, lub nawet lekki strach. Nieustannie marszczył brwi, a z jego przekrwionych, smaganych teraz promieniami zachodzącego słońca oczu biła złość i nienawiść. Taki stan emocjonalny nie pojawił się u niego oczywiście bez powodu. Jego przyczyny są jasne i proste, jak sam Jan.

Mianowicie, po pierwsze od samego otworzenia oczu w ubiegającym dniu dręczył go uciążliwy ból jednego z zębów trzonowych. Ból ten momentami robił się tak silny, iż wydawał mu się nie do wytrzymania, i tych momentach nie był zdolny do niczego innego, jak trzymania się za szczękę i pojękiwania. Ząb był jednak małym nieszczęściem w porównaniu z tym, co działo się później.

Około dziesiątej rano, w zakładzie tapicerskim, w którym pracował jako operator maszyn szwalniczych zadzwoniła jego komórka. Na mrugającym wyświetlaczu widniał nieznany numer; w takich wypadkach zwykle nie odbierał, ale tym razem zrobił wyjątek. W słuchawce odezwał się kobiecy głos. Był to głos wychowawczyni jego syna. Okazało się, że syn Marcin nie pojawił się w szkolę od końca marca, czyli dokładniej nie chodził do szkoły prawie dwa miesiące, no a biorąc pod uwagę to, że maj to miesiąc, w którym nauczyciele zaczynają wystawiać stopnie końcowo roczne, Marcinowi groziło nie otrzymanie promocji do następnej klasy.

Po rozłączeniu się w Janku zaczęła wzbierać prawdziwa złość. Doskwierający jeszcze parę minut temu, tępy ból zęba, odszedł teraz na drugi plan. Informacja o wybryku syna tak nim wstrząsnęła, że po prostu na chwilę o nim zapomniał. „Dlaczego ten gówniarz mi to robi”, „czemu nie szanuje ani siebie, ani mojego zaufania do niego”, „chyba muszę mu zwyczajnie sprać tyłek”, tylko takie myśli kołatały mu się teraz w głowie.

Strasznie zadręczał się tym problemem, wyobrażając sobie, co powie Marcinowi po powrocie do domu, jak z nim postąpi. Zastanawiał się, jakie kary i restrykcje zastosować, żeby zmienić zachowanie chłopaka. Skupił na zaistniałym problemie niemal całą uwagę, operując jednocześnie jedną z wymagających szczególnej koncentracji maszyn szwalniczych, aż do chwili, gdy za plecami usłyszał wrzask właściciela zakładu:

- Co ty do diabła wyprawiasz Nowak!? Robisz to celowo!? Tak!? Chcesz mi umyślnie spierdolić jak najwięcej materiału!? Taki masz plan!?

- Nie, szefie. Wcale nie zrobiłem tego umyślnie. Szef wybaczy, ale…

- Nie chcę słyszeć żadnych pierdolonych „ale” Nowak! Dziś po ukończeniu pracy masz się zjawić u mnie w gabinecie, słyszysz!? Zrozumiano!?

- Szefie…

- ZROZUMIANO!?

- Dobrze. Tak jest.

- No! I żebyś mi przypadkiem dzisiaj nic więcej nie spierdolił! – dodał odchodząc nieco ochrypłym głosem krępy, średniego wzrostu mężczyzna, o charakterystycznych workach pod oczami i siwej łysinie, będący przełożonym Janka. Okropnym, notabene, przełożonym, o czym mieliście się okazję przekonać. Jego nagły wybuch nie wziął się jednak znikąd. Nowak poprzez nieuważne obsługiwanie maszyny, zaczął wyszywać nieregularne, złe wzory na jednej z tapicerek.

Po tym incydencie zatroskany ojciec, myślał już tylko o tym, żeby ów dzień skończył się jak najszybciej, dusząc w sobie wszystkie te negatywne emocje, jakie się w nim do tej pory zrodziły. Już wtedy zdawał się eksplodować, a przecież czekała go jeszcze niemiła rozmowa.

Gdy wszedł do gabinetu, nie zastał w nim nikogo. Czekał więc, rozglądając się ociężale po tym niedużych rozmiarów, mieszczącym jedynie brązowe biurko i szafę pomieszczeniu. Po upływie pięciu minut zjawił się szef.

- Już tu jesteś. To dobrze. Słuchaj Nowak, musisz wiedzieć, że chętnych na twoją posadę to ja mam na pęczki. Mogę sobie wybierać spośród was, wy szare, niezdarne piździelce, kogo tylko chcę, i jak chcę. Więc pamiętaj…

- Co żeś pan o mnie powiedział? – przerwał mu w pół zdania podniesionym tonem.

- Nowak? Czy ty sobie żarty stroisz zadając mi takie pytania, czy jak ja mam to kurwa mać rozumieć. Jesteście bandą szarych piździelców i niczym więcej, i tego nie zmienisz.

- Ja pierdolę – zaklął głośno Jan. – Sam pan jesteś jebany chuj i piździelec. Nie chcę już na pana więcej patrzyć! Pisz mi pan wymówienie o pracę natychmiast i jutro przychodzę po ostatnią wypłatę! Kurwa. Nie będę więcej pracował u takiego skurwysyna jak pan!

Twarz prawie łysego przełożonego zrobiła się niebezpiecznie czerwona.

- Wypierdalaj z mojego gabinetu i masz mi się tu nie pokazywać!

- Z przyjemnością, ale jutro wpadnę jeszcze po kasę – odparł Jan, po czym wyszedł trzaskając drzwiami, zza których nie usłyszał już żadnego odzewu. Wiedział jednak, że jak jutro przyjdzie po wypłatę to ją otrzyma, choćby miał najpierw pobić tego kutasa.



Wydawałoby się, że nic więcej go nie spotka, że wróci do domu w tym strasznym stanie psychicznym, w jakim się znajdował, i że prawdopodobnie bezpardonowo przetrzepie dupę synowi, jak zamierzył. Sprawy potoczyły się jednak nieco inaczej.

Jan zbliżał się już do miejsca zamieszkania, z nawracającym bólem zęba i niezmiennie przeraźliwym wyrazem twarzy, i nagle naprzeciw niego wyrósł, jak spod ziemi mężczyzna na wózku inwalidzkim, pozbawiony dwóch dolnych kończyn, popychający cyklicznie obiema rękami koła wózka. Janek mijając go przyjrzał mu się wnikliwie, czemu towarzyszyły

niewiadomego pochodzenia, dziwne, przechodzące przez całe plecy dreszcze. Na twarzy inwalidy malował się głęboki smutek, lecz jego oczy paradoksalnie wyrażały ukryte pragnienie życia. Widać w nich było taką promieniującą, zaraźliwą iskierkę szczęścia, determinacji, właściwie ciężko to nazwać, ale na pewno było to coś nadzwyczaj pozytywnego. Po ujrzeniu tegoż człowieka złość, w, co tylko zwolnionym tapicerze zaczęła jakby maleć. Dokonał on szybkiej retrospekcji nieszczęśliwych wydarzeń z mijającego dnia, porównał automatycznie swoje problemy z problemami ów człowieka na wózku, i od razu nasunęła mu się myśl, że to, co on nazywa problemem, nieszczęściem, pechem, jest jakąś kompletną farsą, niewartą nerwów, a przynajmniej nie takich, jakie wezbrały w nim. Nie wartą zużycia tak dużych pokładów uwagi, energii i czasu. Zaskoczył go, a zarazem zainspirował ten błysk we wzroku godnego współczucia kaleki, dzięki czemu zdenerwowanie z minuty na minutę słabło, ulatywało, jednak jeszcze się utrzymując.

Jan przeszedł przez jezdnię, a po drugiej stronie jego oczom ukazał się najpierw niewidomy wspomagający się przy przemierzaniu chodnika białą laską, ubrany w brudne, postrzępione łachy, posiadający niechlujny zarost i zmierzwione, oblane łojem włosy, świadczące niestety o tym, że najpewniej nikt się tym biedaczkiem nie opiekował, a kawałek dalej człowiek cierpiący na zespół downa, klaskający bezmyślnie w dłonie oraz plujący nieudolnie przed siebie, prowadzony prawdopodobnie przez jednego z rodziców.

Widok tych dwóch kolejnych przypadków ludzi w naprawdę ciężkich sytuacjach życiowych, a co najgorsze nieodwracalnych po pierwsze zredukował wszelkie negatywne myśli i emocje kłębiące się dotąd we wnętrzu olsztynianina. Po drugie sprawił, że w jego głowie zrodziła się myśl, iż to, co go dziś spotkało w drodze powrotnej do domu było nieprzypadkowe, iż musiał to być jakiś znak od stwórcy, losu, wszechświata, sam nie wiedział jak to nazwać, mający na celu zmusić go do wysnucia konstruktywnych wniosków, refleksji na temat pozornych upadków własnego jestestwa. A po trzecie pozwolił mu w pewnym sensie otworzyć oczy i stwierdzić, że dzień ten był istnym darem.



Gdy pełen teraz wdzięczności i zadowolenia Jan przekroczył progi swego mieszkania, żona powitała go zwykłym, codziennym „cześć kochanie”, natomiast on rzucił się jej na szyję i zaczął ją całować.

- Jezu! co ci się stało? Oszalałeś? – zapytała żartobliwie.

- Nie, nie oszalałem. Po prostu cieszę się cię widzę całą, zdrową, radosną – odparł, na co ona nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, i skąd wziął się u małżonka ten nagły wybuch entuzjazmu rzekła:

- Właśnie skończyłam robić obiad, więc rozpłaszcz się i siadaj do stołu kochanie.

Chwilę po tym jak obiad został zjedzony do mieszkania wpadł zziajany Marcin, rzucając zdawkowe „cześć mamo, cześć tato” i udając się od razu do swego pokoju. Jan, dzięki minionym przeżyciom zmienił zamierzenia, co do syna. Postanowił nie zadawać mu żadnych kar, tylko przeprowadzić z nim prawdziwie męską, pouczającą rozmowę. Rozmowę dbałego, spokojnego, acz pełnego stanowczości ojca z synem, która miała sprawić, że Marcin nabierze rozsądku, a także szacunku do lekko zachwianego obecnie zaufania rodziców. Nie narzucanie kar miało być przekazaną z góry nagrodą za pomyślnie zaliczone, zaległe sprawdziany i prace klasowe.

2
Cóż, ocenię to starym sposobem.



Pomysł: 2

Nic interesjącego, jak dla mnie. Tekst jest naiwny, facet ma zły dzień, nagle trafia na ludzi, którzy jak sądzi mają gorzej [wiesz, że tacy ludzie mają czasem życie lepsze niż nie jeden zdrowy?] i od razu zmienia się jego punkt widzenia. Jak mówilem - naiwne.



Styl: 3

Przebrnąłem przez tekst. Ale kilka razy musiałem wracać do pewnych zdań. ćwicz, bo nie jest źle.



Schematyczność: 2+

Gdzie ja to juz widziałem? Człowiek zmienia punkt widzenia, czuje ulge, jak zobaczy kogos kto ma gorzej.



Błędy: 3+


Okazało się, że syn Marcin nie pojawił się w szkolę


szkole



po drugie, ten syn nie potrzebne, wystarczy imię.


Dlaczego ten gówniarz mi to robi?,czemu nie szanuje ani siebie, ani mojego zaufania do niego?,chyba muszę mu zwyczajnie sprać tyłek”


Pogrubiłem przecinki, których nie powinno być [przed "ani" nie stawiamy przecinków]. Wstawiłem ci pogrubione znaki apytania, w miejsach gdzie być powinny. Pogrubiłem litery, które mają być napisane z wielkiej litery.



Ogólnie: 2+

Ten plus to już bardziej na zachęte. Nie spodobało mi się, wina kiepskiego pomysłu. ćwicz swój styl, będzie ok. Czekam na kolejne teksty.



Pozdrawiam,

Hansu
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

3
Lecimy jak Hansu.



Pomysł: 2

Zgadzam się. Pomysł może nie taki zły, ale po prostu nieoryginalny.



Styl: 3/2+

Przykro mi, ale styl był koszmarnie przewkombinowany. Lubię zdania wielokrotnie złożone, naprawdę, ale czytelnik jest paskudnym, kapryśnym cusiem, co jakiś czas chce odpocząć i popławić się w równowadze, czyli innymi słowy: trochę złożonych, trochę prostych. Odniosłam też wrażenie, nie wiem jak inne osoby, które widziały lub zobaczą Twoją pracę, że wszystko jest szkolne, suche, nie mogłam się wczuć w Twoje postaci, trąciło to nieco papierem. Nie wiem, czy jest to Twój świeży tekst, wszystko jeszcze się "nie odleżało", czy wrzuciłeś coś, co pisałeś parę lat temu, a kolejna rzecz, która zostanie przez Ciebie wrzucona, okaże się w kontraście z tym ciekawa oraz dopracowana. Jeśli to nowiutki tekst, przyłączam się. ćwicz, pisz, czytaj, obserwuj ludzi.



Schematyczność: 2+
Gdzie ja to juz widziałem?
Może wszędzie?



Błędy: 3+

To, co zostało wymienione, plus na początku tekstu...
ponad ogół mieszczaninem, o przeciętnym intelekcie


Tutaj, na przykład, też bez przecinka po "mieszczaninem". Takie błędy jak: "północno wschodni" zamiast "północno-wschodni",
Słuchaj Nowak
- pamiętaj, wołacz (bo w tym przypadku nazwisko pełni rolę wołacza) oddzielamy przecinkiem. "Słuchaj, kochanie", "Masz, Nowak" i tak dalej.



Ogólnie: 2



ćwicz, ćwicz.



Pozdro.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

4
Jan Nowak, jeden z około stu siedemdziesięciu tysięcy stałych mieszkańców, niewielkiego, cieszącego się spokojem miasta z północno wschodnich stron Polski, Olsztyna, wracał właśnie z pracy do domu.
nie za dużo informacji w tym jednym zdaniu? czytelnik nie da rady tego zapamietać.



takich zdań było u ciebie znacznie więcej. Poza tym piszesz za sucho. W twoim tekście nie ma w ogóle emocji, bohater jest sztuczny. Zrezygnowałabym również ze wstępu - który jeszcze ową sztuczność wzmacnia.



Pomysł: 3-

Styl: 3-

Schematyczność: 2

Błędy: 3+

Ogólnie: 1



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”