Spacer ze śmiercią

1
Cholerka, pisuję fantastykę, lecz to już drugi tekst nie mający z nią nic wspólnego, który tu wrzucam. A co mi tam - mam sentyment do "Spaceru ze śmiercią". Pisałem te krótkie opko bez powodu, tak po prostu. Usiadłem w szkole pod ścianą i zacząłem skrobać na kartce. Chciałem napisać coś nienormalnego, pobawić się dialogiem, żartem, ironią, a jednocześnie umieścić w tym czymś jakiś poważny, przygnębiający sens. Nie wiem czy się udało. Co by nie było - jestem zadowolony z tego tekstu; lubię go. Wrzucam go tu w szczególności po to, by przeczytać coś na temat swojego warsztatu (który non stop szlifuję). Wybaczcie wszelkie błędy w moich tekstach - przecie mam dopiero piętnaście lat na karku; muszę się jeszcze wiele nauczyć :P :)



A oto tekst:



SPACER ZE śMIERCIą




Przyszła do mojej sali wczesnym rankiem. Usiadła obok, na łóżku w którym spędziłem kilkanaście lat. Spojrzała mi w oczy. Skubana- uśmiechnęła się. Wiedziałem, że niedługo przyjdzie, czekałem na nią, lecz i tak pojawiła się niespodziewanie, a dokładnie w momencie, w którym jej nie pragnąłem.

Gdy tylko obudziłem się, napadło mnie wspomnienie. Przypomniałem sobie swojego tatulka. Ojciec, czy nie ojciec- tak czy siak był z niego kawał skurwiela. Już nawet nie mam na myśli tego, że mnie -.delikatnie mówiąc - macał, oraz tłukł gdy stawiałem opór. O nie. To nie było najgorsze. Naprawdę - akurat to mnie teraz gówno obchodzi. Wmówił mojej matce, że oszalałem i kłamię. Cholera, po prostu zrobił ze mnie zakłamanego świra- chyba za to go zabiłem. Nie ma nic gorszego, niż być uznanym za kłamcę przez własną matkę. Pamiętam to wszystko jak dziś! Patrzyła na mnie z litością, mówiła : „Mój biedny, mały synek…moje chore dziecko…dlaczego kłamiesz?”

Ten biedny synek zatłukł twojego męża. Dzień dobry mamo. To ja - twój mały, chory morderca.

Chciałem wspomnieć wiele innych rzeczy, lecz nie zdążyłem – ta suka musiała mi przerwać. Przyszła, usiadła i uśmiecha się ironicznie. śmierć - bo tak się przedstawiła - była z niej kiepska. Przynajmniej z wyglądu. Wyobrażałem ją sobie zupełnie inaczej, dość typowo: kościotrup ubrany w czarny płaszcz, uzbrojony w kosę. No dobra. Płaszcz i kosę mogę sobie podarować- śmierć może być dla mnie ubrana w strój klauna, w ręce zaś, trzymać szczoteczkę do zębów, ewentualnie lizak policyjny, lecz powinna być białym, wrednym kościotrupem. A tu proszę- przyszła do mnie seksowna babka, ubrana w jakąś białą suknię: długie, śnieżnobiałe włosy, fajne cycki, krągły tyłeczek. Cholera, gdybym nie był sparaliżowany, to na pewno nie trzymałbym rąk przy sobie. Mogłaby być modelką. Została śmiercią- proszę bardzo kochaniutka, w naszym kraju można być każdym.



-Po co tu przyszłaś? – zapytałem, udając głupka. Właściwie to w moim pytaniu była nuta naiwności - robiłem sobie nadzieję, że za chwilę odpowie : „Przyszłam w odwiedziny.” lub „Roznoszę ulotki świadków Jehowy”.

-Przyszłam po ciebie, Tomaszu- odpowiedziała tajemniczo miłym głosem, zakładając nogę na nogę.

Ja pierniczę. śmierć nie roznosi ulotek świadków Jehowy, ulotki środków do odkażania toalety również nie. śmierć przychodzi, by zabrać człowieka. Co ja sobie myślałem?! - to oczywiste, że przyszła tu po to, by uciąć mi łeb - toż to śmierć! Dzień dobry pani, nazywam się Tomek i jestem naiwniakiem. Tylko czym ona chce mnie załatwić? – przecież nie posiada żadnej cholernej kosy, szczoteczki do zębów i lizaka policyjnego również nie zauważyłem. Udusi mnie? Proszę bardzo. I tak mi to wszystko zwisa - teraz nie wiem, po co w ogóle robiłem sobie jakieś nadzieje na przeżycie. Mogę zdechnąć. Tu i teraz. Gówno mnie to obchodzi.

-Widzę, że moja obecność nie robi na tobie wrażenia. - uśmiech. Ten jej pieprzony uśmiech. Wkurza mnie!

-Przyszłaś nieco nie w porę.- odpowiedziałem, przedrzeźniając jej minę.

-Czekałeś na mnie.

-Nie w tym momencie. Tak się złożyło, że naszła mnie ochota na wspominanie starych, dobrych czasów - jakże piękna ironia była w moim głosie! Skoro to śmierć, to powinna znać moje życie. Niech sobie posłucha, jak olewam to wszystko.

-Dobrze się składa. Powspominamy razem. Ale nie teraz, najpierw zrobię to, po co tu przyszłam.

Przyznam się bez bicia, że te słowa wzbudziły we mnie strach. Przez chwilę pożałowałem nawet, że to koniec. Tylko przez chwilę - za takie życie, to ja dziękuję bardzo. Najadłem się tego gówna za trzech - teraz beknę, pierdnę i wykituję.

-Co mi zrobisz?- nawet gdybym mógł wstać na nogi i tak bym przed nią nie uciekał. Ludzie, uwierzcie mi- naprawdę cały ten cyrk, zabawa w umieranie, nic dla mnie nie znaczą.

-Nic strasznego. Nawet nie będzie boleć. Przynajmniej na początku…

Wstała z łóżka i stanęła tuż, przed moją twarzą.

-No, na co czekasz? Skończ ze mną i miejmy za sobą tę szopkę!- pełny luz. Zaraz umrę i strasznie jest mi do śmiechu.

Pokiwała głową. Westchnęła, a jej mina stała się smutna. Wręcz dostrzegłem łzy w jej oczach. Zaraz, zaraz. Stop proszę państwa, nie kapuję - czyżby śmierć zmartwiła się o mnie?

-Ty nic nie rozumiesz…- szepnęła i pochyliła się nade mną. Pocałowała mnie w usta. Pocałunek, zimno jej ust, bicie serca - życie jeszcze trwa.

Pocałunek skończył się, zimno odeszło, moje serce przestało bić - umarłem.



***



Stałem na niczym i nie czułem nic. Wokół była czysta biel, jak w reklamach proszków do prania. żadnego horyzontu, żadnej drogi. Ona - śmierć - stała obok mnie.

Tutaj, wewnątrz białej nicości, jakoś nie miałem odwagi na ironię i żarty. Byłem wręcz skrępowany- jakbym był nagi. Na szczęście goły nie byłem - stałem, lub wisiałem w powietrzu, ubrany w garnitur. Biały garnitur. Nie wiem czy był firmowy - nie byłem wstanie sprawdzić metki.

Gdy poruszyłem kończynami, przez chwilę czułem ogromne szczęście- nie byłem sparaliżowany, mogłem biegać, skakać i tańczyć tango. Jednak, jaki sens ma bieganie, skakanie i tańczenie w miejscu, w którym nie ma nic? Równie dobrze mogę tu być dalej sparaliżowany. Poczułem smutek na tę myśl. Trochę to przykre - pierwsze wrażenie po śmierci: przygnębienie. Coś tu jest nie tak…myślałem, że będę zadowolony. Myślałem, że dalej będę robić sobie jaja ze wszystkiego, tak jak przed śmiercią. A tu – że się tak ordynarnie wyrażę - dupa.

-Gdzie jesteśmy? – zapytałem niepewnie. Nicość otoczenia ściskała mi gardło, utrudniała mowę.

śmierć spojrzała w białą dal i wzruszyła ramionami.

-Nigdzie. Jesteśmy dokładnie nigdzie.

-A niebo? Gdzie jest niebo?

Spojrzała na mnie zdziwiona. Czyżbym zadał głupie pytanie?

-Do czego jest ci potrzebne niebo? Przecież nie do niego zmierzasz.

O tak, zadałem głupie pytanie.

-Co chcesz przez to powiedzieć? Nie pójdę do nieba?

-Ty nic nie rozumiesz…chodź, powspominamy twoje „stare, dobre, czasy”. Przejrzysz w końcu na oczy.

Tak rozpoczął się spacer w niczym i na niczym. Mój osobisty spacer ze śmiercią. Spokojnie, to jeszcze nie moment na oklaski. Z resztą, raczej nie będzie do śmiechu. Koniec z żartami.



Nie mam pojęcia, czy widziała to, co ja, gdy rozpoczęliśmy ów spacer, lecz jedno wiem na pewno - to co zobaczyłem, uświadomiło mi, że spieprzyłem wszystko. Dosłownie wszystko.

Najpierw zobaczyłem ojca. Ujrzałem go pod sobą, przed sobą, nad sobą- cholera! Ujrzałem go wszędzie – odwrócenie wzroku było niemożliwe.

Był taki jak zwykle. ładnie ubrany, umyty, uczesany, uśmiechnięty- taki, jakiego go nienawidziłem: ojciec, jak z obrazka. Od razu spojrzałem na jego ręce. Poczułem się tak, jak wtedy, gdy miałem jakieś szesnaście, może siedemnaście lat- bałem się go. Bałem się, że zaraz podejdzie, zrobi to, co robił od zawsze. Nie bójmy się tego słowa- bałem się, że mnie zgwałci. Zapomniałem o śmierci, o garniturze…oraz o tym ile lat mam na karku. Upadłem na kolana i zacząłem ryczeć.

-Tato! Błagam…nie rób tego! Tato…- upadłem i – o dziwo – usłyszałem gruchot z jakim żałośnie rąbnąłem o podłogę z niczego. Leżałem sobie, skulony, zwinięty w kłębek. Leżałem i płakałem. Czułem zapach ojca. Czekałem tylko, aż się do mnie dobierze.

Nie zrobił tego. Po prostu tego nie zrobił. Podniosłem głowę, patrząc nań ze zdziwieniem. Nie mogłem uwierzyć. Również leżał i płakał, gdzieś w nicości. Spojrzał na mnie, szlochając.

-Wybacz…- wyszeptał- żałowałem jeszcze za życia tego, co zrobiłem. To ja byłem chory, nie ty, tylko ja.

-„Jeszcze za życia…”- powtórzyłem sobie pod nosem. Za życia. żałował. Jeszcze. Boże, muszę to sobie poukładać, Boże pomóż!

żałował jeszcze za życia. A ja go zabiłem! Nie próbowałem przebaczyć. Nie chciałem spróbować. Zabiłem go bo…tak było najprościej. Nienawidziłem go. Siedemnastolatek zatłukł na śmierć własnego ojca… Boże! Kim ja jestem?

-Tato! – jęknąłem, lecz było za późno. Zniknął. Najnormalniej w świecie zniknął. A ja, po raz pierwszy, odkąd się narodziłem, kochałem go, tęskniłem i chciałem z nim porozmawiać. Dopiero po śmierci. Niech to wszystko szlag!- gdybym tylko rozumiał…gdybym tylko spróbował pomóc nam obu, te dwadzieścia-trzy lata temu.



Potem pojawiła się Joanna, moja żona. O niej, jak dotąd nie wspomniałem. Po prostu- zapomniałem o niej, zapomniałem o tym, co jej zrobiłem. Przykro mi, proszę państwa. Człowiek, który z początku wydał się państwu żartownisiem, teraz stanie się potworem.



Joanna stała przede mną, ubrana dokładnie tak, jak przed swoją śmiercią- adidasy, jeansy, katana no i plecak przewieszony przez prawe ramię - typowy ubiór kogoś, kto idzie ulicą. Jak umarła? Zabiłem ją. Tak, tak, to prawda- nie zabiłem tylko swego ojca. Odebrałem życie trzem osobom. Ale po kolei, spokojnie, zaraz wszystko się uporządkuje…



Pewnego, słonecznego dnia, wróciłem z pracy rozpromieniony i radosny - bywałem zadowolony z życia, rzadko, lecz bywałem. Tego popołudnia nie byłem szczęśliwy z byle powodu- wróciłem dwa dni wcześniej, owe dwa dni mogłem spędzić na odpoczynku z żoną, przy butelce wina, podczas długich, romantycznych nocy. Wszystko wyłącznie dla nas. Tak miało być, jednak wszystko potoczyło się inaczej.

Gdy wszedłem do domu, zastałem ciszę. Uśmiechnięty, wbiegłem na górę, po czym wszedłem do naszej sypialni. W niej zastałem swoją żonę, kochającą się z jakimś facetem. Przez chwilę nie widzieli mnie, zajęci sobą. Stałem jak ostatni frajer i patrzyłem, jak moja ukochana rozkoszuje się pod moją nieobecność. W końcu spostrzegli mnie i oderwali się od siebie. On zaczął tłumaczyć się, ona płakać, przepraszać. Stałem sobie jak Big Ben w Londynie a ich słowa odbijały się ode mnie, niczym od ściany. Spojrzałem na nią ze łzami w oczach, na jej kochanka nawet nie zerknąłem- pieprzył coś dalej, że nic o mnie nie wiedział, że myślał o niej jak o wolnej kobiecie. Takie tam pierdoły, kłamstwa- nie dość że odebrał mi żonę, to jeszcze miał mnie za głupka.

Uciekłem. Odszedłem. Wsiadłem do samochodu i pojechałem byle gdzie, byle jak najdalej od swego domu. Krążyłem po ulicach, aż w końcu zatrzymałem się przed jakimś hotelem. Spędziłem w nim noc.

Następnego dnia, postanowiłem sobie, że wrócę i wypędzę niewierną żonę. Ruszyłem w stronę domu. Wściekły, mijałem sklepy i blokowiska, nie mogąc doczekać się końca tego wszystkiego. Nagle zobaczyłem żonę, idącą chodnikiem. Szła ze swoim kochankiem, taka jak zawsze - uśmiechnięta i cicha. Jeszcze wczoraj przyłapałem ją na zdradzie, a dziś zachowuje się jakby wszystko było ok.

Nie wytrzymałem. Po prostu nie wytrzymałem! Ona w ogóle mnie nie kocha - pomyślałem. Poczułem się jak ostatni kretyn, frajer, koński zwis. Jak ona może?! Zapłaci mi za to!

Zapłaciła. życiem. Ogarnięty rządzą zemsty, wjechałem na chodnik i staranowałem ją. Staranowałem WłASNą żonę. Nie oglądając się, pojechałem dalej. W lusterku widziałem tylko, jak kochanek klęczy nad nią i wrzeszczy z rozpaczy. Chyba zadzwonił po karetkę. No cóż, zadzwonił na darmo- zabiłem Joannę na miejscu. Jednak to nie wszystko.



Stała przede mną, żywa, prawdziwa, taka jak wtedy. Zaczęła płakać. Chciałem podejść do niej, lecz coś trzymało mnie w pozycji klęczącej, mogłem tylko patrzeć.

-To co zrobiłam, było okropne… - wyszeptała - Tak często cię przy mnie nie było. Brakowało mi mężczyzny. Poddałam się słabości i zdradziłam cię. Naprawiłabym to, gdybym miała więcej czasu…jednak nie zdążyłam. Kocham cię, tak jak kochałam cię wtedy. Wybacz mi…

Te słowa wywierciły mi dziurę w sercu, o ile tutaj, w kompletnej pustce, miałem narządy takie jak serce.

Boże. Nie dałem jej czasu, mogła to naprawić. Zrobiłem coś o wiele gorszego niż ona!

Klęcząc przed nią, chciałem przeprosić. Już miałem otworzyć usta, gdy…

Obok Joanny pojawiło się dziecko - słodkie, niebieskookie niemowlę. Wiedziałem o nim wystarczająco dużo : to było moje dziecko. Joanna nosiła je siedemnaście lat temu - miała pod sercem gdy ją rozjechałem. Zabiłem ich oboje. Zabiłem swoją żonę i dziecko. Tuż po tym, jechałem jak szalony. Rozbiłem się o drzewo, błądząc nocą wśród jakiś wiosek, daleko od miasta. Po wypadku byłem sparaliżowany. Siedemnaście lat przeleżałem na łóżku, mogąc ruszać jedynie głową i ustami. Siedemnaście lat, czyli aż do śmierci.

No i kim ja jestem? Co proszę, droga widownio? A tak, dobra odpowiedź. Jestem potworem.



Po chwili oboje zniknęli. śmierć znów stała obok mnie, uśmiechnięta. Ciekawe co ją tak rozbawiło?

-Zaczynasz rozumieć- rzekła śmierć.

-Skrzywdziłem ich. Wszystkich. Co teraz ze mną się stanie?

-Poczekaj, to jeszcze nie wszystko. Zapomniałeś o kimś.

Cholera. śmierć miała rację. Zobaczyłem ojca, żonę, dziecko… a co z matką? śmierć od razu wyczuła mój domysł.

-Twojej matki tu nie ma. Ci, których widziałeś, wycierpieli się za swoje winy. Teraz mają prawo do odpoczynku i szczęścia.

-Moja matka nie ma takiego prawa?

-Nie. Odebrała je sobie.

-Jak? - nic nie rozumiałem. Pamiętam tylko te lata, w których siedziałem w poprawczaku za zabójstwo ojca. W tym czasie matka umarła na zawał. Nawet nie byłem na jej pogrzebie…

-Ona nie umarła na zawał.

-Jak to ? – zapytałem, lecz śmierć znów zniknęła.



Ujrzałem swój dom. Był taki, jak go zapamiętałem. Skromny, lecz duży. Zadbany. Matka lubiła kuchnię. Kochała gotować.

Zauważyłem kalendarz na ścianie. Na nim widniała data : 18 stycznia, 1996. Styczeń tamtego roku pamiętam jak dziś - 28 wyszedłem na wolność, dziewięć dni po pogrzebie matki. Zaraz…16 stycznia…przecież to jeden z jej ostatnich dni!

Matka pojawiła się w kuchni. W ręce trzyma zdjęcie ojca. Patrzy na nie i płacze. Po chwili, odsunęła stół na bok, postawiła na środku kuchni krzesło. Co ona robi? Weszła na krzesło i…założyła sobie na szyję pętlę zaczepioną o lampę.

Boże. Ona nie umarła na zawał. Zabiła się ze smutku. Zabiła się …przeze mnie.

Zeskoczyła z krzesła. Nie… nie chcę na to patrzeć!

Przez chwilę szamotała się, krztusząc się własnym językiem. Niedługo po tym umarła.



Obraz zniknął. Stoję z rozwartymi ustami, z oczu spływają mi łzy. ściekając po mojej twarzy, upadają w nicość, lecąc gdzieś daleko, niezwykle daleko pode mną.

-Oni umarli z mojej winy. Wszystko to przez moją samolubność! Zniszczyłem ich! Po kolei! – odstąpiłem o krok od śmierci i zacisnąłem pięści. Patrząc jej w oczy, krzyczałem, niczym szaleniec, świr zawieszony w wybielonej nicości.

-Wykończyłem ich! Gdybym nie zabił ojca, matka by nie cierpiała! żyła by dalej! Ale nie, musiałem się mścić, musiałem mieć satysfakcję z tego że wymierzam sprawiedliwość! Z ofiary stałem się sędzią…a potem…potem byłem bezwzględnym katem!

Cisza. śmierć milczy. Zwiesiłem głowę.

-Tak naprawdę…nienawidzę samego siebie, za to kim jestem i co zrobiłem. Zmarnowałem życie.

Chyba czekała na te słowa. Zbliżyła się.

-Zrozumiałeś, a więc osiągnęłam wyznaczony cel.

Przełknąłem głośno ślinę.

-Moja matka…popełniła samobójstwo. Gdzie ona teraz jest? Zobaczę ją jeszcze?

śmierć pokiwała przecząco głową.

-Nie, Tomaszu. Nie zobaczysz jej. Każdy ma swój los, każdy widzi to co powinien. Zobaczyłeś już dosyć wiele.

-Ale.. – wyjęknąłem.

śmierć dotknęła dłonią mego ramienia.

-A teraz twój los…- wyszeptała z poważną miną.



Zniknąłem. Wraz ze mną zniknęła biel i wszechobecna przepaść pustki. Biel zastąpił gęsty mrok, czysta czerń. Nie widzę swojego ciała, wiszę gdzieś wśród ciemności. Zacząłem rozglądać się, biec, krzyczeć.

-Gdzie ja jestem?! Ratunku!

Biegłem dosyć długo. Na darmo. Nie było początku i końca- był tylko środek niczego pogrążony w ciemnościach. Ja zaś w samym centrum, niezależnie od tego ile kroków zrobię. Boże…wybacz. Boże, pomóż!



Gdzieś w górze, pojawił się biały prostokąt, jakby ktoś otworzył drzwi nad moją głową. W owych „drzwiach” stanęła śmierć. Patrzy na mnie. Gdziekolwiek śmierć spojrzy, tam będzie pustka, a ja wraz z nią. Jestem niczym. Chyba. Sam nie wiem.

-żałujesz, więc masz jakąś szansę na to, by być wolnym. Jednak nie myśl o wolności. Zapomnij o niej. Musisz odczekać bardzo długi czas. Już mnie nie zobaczysz. Ktoś inny może otworzy ci drzwi. Bądź cierpliwy…

-Nie odchodź!- ryknąłem, zaś mój głos odbił się echem z każdej strony.

śmierć nie zatrzymała się, odeszła. Zamknęła „drzwi”.

-Boże…wybacz mi- wyszeptałem wśród ciemności. -Mamo! Gdzie jesteś?! Mamo!- nikt nie odpowiedział. Mojej matki tu nie było. Nie mam pojęcia gdzie jest.

Zamilkłem. Ani razu już nie krzyknąłem. Pozostałem sam, wśród ciemności, ze swym lękiem, strachem. Strachem o to, czy jeszcze istnieję.



Dziękuję za lekturę...

2
Usiadła obok, na łóżku w którym spędziłem kilkanaście lat.


Po "łóżku" przecinek.


-.delikatnie mówiąc - macał, oraz tłukł gdy stawiałem opór.


Wywal kropkę sprzed "delikatnie", wstaw przecinek przed "gdy".


O nie.


Niektóre źródła podają przecinek po "o", inne nie. Na wszelki wypadek ostrzegam.


Ten biedny synek zatłukł twojego męża. Dzień dobry mamo. To ja - twój mały, chory morderca.


Przecinek przed "mamo". "Twój" teoretycznie występuje w dwóch oddzielnych zdaniach, ale mi zgrzyta. Zastąp jeden z tych zaimków innym. Cokolwiek, chociażby: "Ten biedny synek zatłukł ci męża".


No dobra.


Niektóre źródła podają, że po "no" powinien być przecinek.


w ręce zaś, trzymać szczoteczkę do zębów, ewentualnie lizak policyjny, lecz powinna być białym, wrednym kościotrupem.


Wywal przecinek po "zaś".


ubrana w jakąś białą suknię: długie, śnieżnobiałe włosy, fajne cycki, krągły tyłeczek.


Biała, śnieżnobiała. Powtórkom mówimy nie.


Została śmiercią- proszę bardzo kochaniutka, w naszym kraju można być każdym.


Przecinek przed "kochaniutka".


że za chwilę odpowie : „Przyszłam w odwiedziny.” lub „Roznoszę ulotki świadków Jehowy”.


Wywal spację po "odpowie".


śmierć nie roznosi ulotek świadków Jehowy, ulotki środków do odkażania toalety również nie.




Ulotek.


Co ja sobie myślałem?! - to oczywiste, że przyszła tu po to, by uciąć mi łeb - toż to śmierć!


Powinno być: "Co ja sobie myślałem?! Oczywiste, że przyszła, by uciąć mi łeb - toż to śmierć!". To, to, to. Nie przesadzaj z powtórkami.


Skoro to śmierć, to powinna znać moje życie. Niech sobie posłucha, jak olewam to wszystko.


Wiesz już, co masz z tym zrobić, prawda?


naprawdę cały ten cyrk, zabawa w umieranie, nic dla mnie nie znaczą.


Wywal przecinek po "umieranie".


Wstała z łóżka i stanęła tuż, przed moją twarzą.


Wywal przecinek po "tuż".


Stop proszę państwa, nie kapuję - czyżby śmierć zmartwiła się o mnie?


Przecinek po "stop".


Na szczęście goły nie byłem - stałem, lub wisiałem w powietrzu, ubrany w garnitur.


Wywal przecinek po "stałem".


Nie wiem czy był firmowy - nie byłem wstanie sprawdzić metki.


Wstaw przecinek po "wiem".


Jednak, jaki sens ma bieganie, skakanie i tańczenie w miejscu, w którym nie ma nic?


Wywal przecinek po "jednak".


to co zobaczyłem, uświadomiło mi, że spieprzyłem wszystko.


Przecinek po "to".


ojciec, jak z obrazka.




"ojciec jak z obrazka"


Zapomniałem o śmierci, o garniturze…oraz o tym ile lat mam na karku.


Przecinek po "tym".


Tato…- upadłem i – o dziwo – usłyszałem gruchot z jakim żałośnie rąbnąłem o podłogę z niczego.


Przecinek po "gruchot".



Przykro mi, na więcej czytania nie mam czasu. Jak na razie - głównie mało oryginalne ględzenie, ale dywagacje na temat śmierci całkiem mi się podobały.



Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

3
Dobrze, Eitai dziękuję. To po pierwsze.

po drugie - źle zapisujesz dialogi. Weź w łapska jakąś książkę i przeczytaj ją, zwracając uwagę jak tam są te dialogi zbudowane. Chodzi mi głównie o kropeczki, pytajniki, wykrzykniki i przeklęte Wielkie Litery.




Wokół była czysta biel, jak w reklamach proszków do prania.
Cholera. Darujcie sobie ten pseudohumorystyczny zwrot...


Tak rozpoczął się spacer w niczym i na niczym. Mój osobisty spacer ze śmiercią. Spokojnie, to
Nie raczej: śmiercią?







Dobra rada nr 1 - po wielokropku trzepnij spację.

Dobra rada nr 2 - myślniki oddziel z obu stron spacjami.


Leżałem sobie, skulony, zwinięty w kłębek.
Sobie? Wywal!


nam obu, te dwadzieścia-trzy lata temu.
Dwadzieścia trzy. Bez myślnika.

I w jakiż to genialny sposób pokazujesz nam wiek bohatera...!


Potem pojawiła się Joanna, moja żona. O niej, jak dotąd, nie wspomniałem. Po prostu-



katana, no, i plecak przewieszony przez prawe ramię - typowy ubiór kogoś, kto idzie ulicą. Jak



umarła? Zabiłem ją. Tak, tak, to prawda- nie zabiłem tylko swego ojca. Odebrałem życie trzem
Nie zabił? Przed chwilą jęczał, że zrobił to dwadzieścia trzy lata temu Oo




ona płakać, przepraszać. Stałem sobie jak Big Ben w Londynie, a ich słowa odbijały się ode mnie,



Zapłaciła. życiem. Ogarnięty rządzą zemsty, wjechałem na chodnik i staranowałem ją.
żądzą.


Boże. Nie dałem jej czasu, mogła to naprawić. Zrobiłem coś o wiele gorszego niż ona!
Nie wiem dlaczego, ale do mnie jej argumenty nie docierają...


No i kim ja jestem? Co proszę, droga widownio? A tak, dobra odpowiedź. Jestem potworem.
Naprawdę? Nie no, czemu? Ma po prostu zrytą psychikę - ja to odbieram inaczej.


-Oni umarli z mojej winy. Wszystko to przez moją samolubność! Zniszczyłem ich! Po kolei! –
Przez samolubność? Nie mściwość, zemstę?


musiałem się mścić, musiałem mieć satysfakcję z tego, że wymierzam sprawiedliwość! Z ofiary

-Nie, Tomaszu. Nie zobaczysz jej. Każdy ma swój los, każdy widzi to, co powinien. Zobaczyłeś już




No dobrze. Interpunkcja kuleje, z opisami też kiepskawo. I z estetyką. To jest zgroza.

Tekst jest zbity jak cholera.

Wielokropki. To jest przegięci. Sklejają dwa wyrazy, raz przylegają nie do tego wyrazu co trzeba...

No i te nieszczęsne myślniki. Też kleją się do wyrazów, a nie powinny. I nadużywasz ich, zdecydowanie ^^

Opowiadanie? Wersja śmierci ciekawa, ale opowiadanie, hmm, niezbyt oryginalne. Facet, który zauważa swoje złe postępki po śmierci/na łożu śmierci.

Skąd ja to znam...



Ale... Podobało mi się ;)
Are you man enough to hold the gun?

4
A, i jeszcze to!


-.delikatnie mówiąc - macał, oraz tłukł gdy stawiałem opór.


Kazałam wywalić, dostawić. Wywalania część druga - pozbądź się przecinka sprzed "macał".



Przepraszam, rodzina huczała nad uchem, Ciotka dzwoniła z Wielkiej Brytanii...



Tak, teraz doczytałam. Im dalej, tym ciężej, a to źle.



Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

5
Masa niepotrzebnych cudzysłowów. Takich znaczków należy unikać jak złego. Po myślniku dajemy spację.

No właśnie, myślniki. Zbyt wiele tego i w nie w tych miejscach. Popracuj nad graficznym zapisem. To też jest warsztat.

Samo opowiadanie pada w fabule. Eksploatujesz temat z którego ciężko już coś wydobyć. Było już tyle tych śmierci, ze czyta się o tym z pewnym zdenerwowaniem.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.

- A co?

- Nic. Cała podłoga we krwi...

6
Pomysł: 3

mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że temat jest już mocno zużyty, a twój tekst nie wyłamuje się ze schematu - no może poza samą postacią śmierci.

Styl: 3

moim zdaniem nie udało ci się oddać strachu, przerażenia i niepewności jakie powinny toważyszyć twojemu bohaterowi podczas tej ostatniej wędrówki.

Schematyczność: 3-

bez komentarza

Błędy: 3-

sporo, niestety. większość wypisali Eitai i Testudos

Ogólnie: 3

cóż, nie mogę powiedzieć aby mi się podobało. Nie było złe, ale moim zdaniem powinieneś jeszcze popracować



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”