"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

1
Witam.

Daaawno już nie odwiedzałem tego sajtu. Chciałbym móc powiedzieć, że w owym czasie intensywnie szrajbowałem kolejne teksty, ale niestety, z tym nadal jest ciężko. W ostatnim czasie bardziej zajmowały mnie poważniejsze sprawy, a w moim życiu zaszły istotne zmiany (między innymi, zdobyłem wreszcie etat na posadzie, na której mi zależało).

Niemniej, choć kryzys twórczy (a od niedawna to właściwie brak chęci do brania się za cokolwiek) trwa nadal, coś tam w międzyczasie skrobnąłem. Z głupia frant, prezentuje moje niedawne "dzieło". Jest to krótkie (kompletne) opowiadanie - osadzone w tym samym, autorskim uniwersum, to poprzednio publikowane przeze mnie utworki.

Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy.

===========================================================================================================================


XXXX- Cholera, one są wszędzie!
XXXXOkrzyk porucznika Danfortha, dowódcy drugiego plutonu, całkiem dobrze oddawał ich sytuację. Nie pomagał jednak jej opanować, ani też podnieść morale, toteż Wrzosowski wrzasnął na niego, żeby stulił pysk i strzelał. Sam też nieustannie się rozglądał, mierzył w coraz to nowe cele i raził je liliowymi, laserowymi wiązkami. Ledwie nadążał, mimo pomocy serwomechanizmów pancerza wspomaganego i systemów namierzania. Chciałby mieć wsparcie antygrawitacyjnych czołgów i transporterów, ale niestety, te już od dwóch minut praktycznie milczały. Poprzez sieć bojową, wszystkie jednostki zgłaszały wyczerpujące się zasilanie i amunicję.
XXXXA miało być tak łatwo. Wywiad był przekonany, że uda się wstrzymać hordę w górskim przesmyku. Że Ragnery po prostu musiały go przebyć, że nie dało się obejść tej przełęczy, a okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść. Okazało się, że mogły. Coraz więcej z nich obiegało pozycje niewielkiego oddziału i próbowało atakować od góry, z lewej i prawej flanki. W efekcie żołnierze, którzy powinni byli kłaść ogień zaporowy na przełęcz, zamiast tego musieli wciąż odstrzeliwać bydlęta usiłujące zajść ich z boku i od tyłu.
XXXXByła ich tu kompania zmechanizowana szturmowców SSF, przydzielony doń pluton czołgów oraz kompania Marines pod komendą samego kapitana Wrzosowskiego. Wspólnie zabili już chyba z tysiąc Ragnerów, ale to nic nie dawało. Po drugiej stronie przesmyku kłębiły się kolejne tysiące tych potworów, a przez ostatni kwadrans sytuacja wyglądała tylko coraz gorzej. Na początku mieli wsparcie ogniowe czołgów, które rozpruwały co większe bestie działami dyspersyjnymi i wespół z transporterami raziły te mniejsze działkami laserowymi. Jednak teraz zasilanie ich broni było już na wyczerpaniu. Jeszcze do niedawna wspierała ich artyleria rakietowa, zasypując wroga salwami pocisków subatomowych, lecz już od kilku minut milczała. Facet z Kontroli powiedział im, że lada chwila mają dostać posiłki, ale kiedy to nastąpi? Kiedy wszyscy będą już, kurwa, martwi?
XXXXNieważne. Pozostawało tylko przetrzymać. Powodzenie całej operacji i los innych oddziałów na tym odcinku frontu od tego zależały. Musieli wytrzymać, jeszcze minutę. Dwie. Trzy.
XXXX- Przechodzą! Przechodzą! – znów wrzasnął Danforth.
XXXXWrzosowski obejrzał się w kierunku przełęczy. Ragnery przypuściły jeszcze jeden wściekły szturm na przesmyk. Przewodził im wielki garmriner, ale czołg dowódcy plutonu pancernego natychmiast rozdarł go na strzępy wystrzałem z działa dyspersyjnego. Wiązka rozerwała tors potwora na poziomie molekularnym. To jednak wcale nie zniechęciło mniejszych virinerów, które popędziły wprost na stojący poniżej szpaler terrańskich żołnierzy.
XXXXIch ogień zaporowy ze szturmowych karabinów laserowych i ręcznych działek plazmowych był przerażająco słaby.
XXXXWalcząc z obezwładniającą paniką, Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą. Wdusił spust i przeciągnął po nacierających Ragnerach długą wiązką, tnąc ich tułowia i kończyny na kawałki. Trwało to może ze dwie sekundy. Później dobiegł go sygnał braku zasilania w baterii, a komputer jego kombinezonu naniósł mu na wizjer hełmu komunikat wzywający do jej wymiany.
XXXX- Co ty, kurwa, nie powiesz – warknął, jak gdyby maszyna mogła na to odpowiedzieć.
XXXXUlegał już panice, a ręce mu drżały, kiedy sięgał do ładownicy po nową baterię – ostatnią, jaką miał – i usiłował umieścić ją w slocie karabinu.
XXXX- Kurwa… kurwa… – powtarzał.
XXXXJeden z virinerów – dwumetrowy, odrażający stwór o krótkich nogach i długich ramionach, zbrojnych w pazury i bioniczne ostrza – chyba obrał go za cel. Pędził wprost na niego. Jego jednolicie czerwone oczy pałały żądzą mordu. Ildańscy naukowcy, którzy go zaprojektowali, nie zaprogramowali mu w psychice niczego innego, jak bezrozumną, ślepą agresję wobec każdego, na kogo został poszczuty.
XXXXRęka drgnęła Wrzosowskiemu po raz kolejny.
XXXXBateria nie trafiła w slot i po chwili wyleciała mu z palców.
XXXXRagner skoczył prosto na niego.
XXXXCzłowiek wrzasnął…
* * *
XXXX- Nie! – krzyknął krótko Wrzosowski.
XXXXPoruszył się niespokojnie na łóżku, jeszcze przez ułamek sekundy tarmosząc przesiąkniętą potem pościel. W chwilę później siedział już na jego skraju i przecierał twarz. Spojrzał na chronometr i dowiedział się, iż jest dziewiąta rano lokalnego czasu.
XXXX- Cholera – mruknął.
XXXXPomyślał z goryczą, że koszmary przecież zawsze były takie same. Zawsze. Do tego czasu, powinien był już się przyzwyczaić. A jednak, jakimś cudem, nie był w stanie.
XXXX- Adrienne – rzucił w przestrzeń. – Program poranny.
XXXX- Tak jest, panie majorze. – odrzekł chłodny żeński głos.
XXXXZnów zaklął pod nosem. Wciąż powtarzał sobie, że powinien zmienić odpowiedź komputera na potwierdzenie komendy. Nie zachodziła już potrzeba, aby ktokolwiek tytułował go „panem majorem” i wolał zapomnieć, że kiedykolwiek tak było. I jeszcze to imię, Adrienne. Zmieniał je już pięć razy, a i tak nie był zadowolony z rezultatu.
XXXXMajor Rafał Wrzosowski z Marines – obecnie w stanie spoczynku – powoli wstał z łóżka, podczas gdy sztuczna inteligencja sterująca wyposażeniem jego mieszkania zabrała się do wypełniania polecenia. Okna w zewnętrznej ścianie na powrót stały się przezroczyste, a jedno z nich uchyliło się, wpuszczając do środka powietrze i hałas wielkomiejskiej ulicy. Wrzosowski wiedział też, że za jakieś pięć minut w przedziale kuchennym zaparzy się świeża kawa. Akurat dość czasu, aby mógł poczłapać do łazienki i skorzystać z czyściciela. Proces ablucji był zautomatyzowany, więc za każdym razem, kiedy tam wchodził, czuł się trochę jak skazaniec oczekujący na przepisowe mycie przed osadzeniem w celi. Potem zajął się jeszcze higieną jamy ustnej, a na koniec obrzucił wzrokiem kilkudniowy zarost i po raz kolejny zrezygnował z golenia.
XXXXAdrienne nalała mu kawy akurat wtedy, gdy wyszedł z łazienki i naciągnął spodnie. Przeszedł do aneksu kuchennego i wypił duszkiem, po czym podstawił filiżankę do automatu. Domowa SI była zaprogramowana tak, żeby od razu nalać mu drugą. Niebawem wypije jeszcze trzecią, kiedy już zejdzie do pobliskiej knajpy na właściwe śniadanie. Większość ludzi skorzystałaby z kuchennego nanofabrykatora, żeby po prostu stworzył im jakiś posiłek, ale nie Rafał. Gdyby nie musiał wyjść ze swojego mieszkania choćby po to, aby coś zjeść, oznaczałoby to dla niego społeczne samobójstwo. Poza tym, nie przepadał za produkowanym jedzeniem. Za bardzo przypominało wojskowe racje.
XXXXPrzeszedł z kuchni na powrót do swojego pokoju, z drugą już filiżanką kawy w dłoni. Spojrzał na przewieszoną przez krzesło, pomiętą koszulkę z grafiką zespołu Solaj Lupoj. Po długiej chwili wahania, podniósł ją i niedbałym ruchem wrzucił do niszczarki.
XXXX- Adrienne – rzucił znowu. – Wyprodukuj nową koszulkę.
XXXX- Tak jest, panie majorze – odrzekła SI. – Jaka specyfikacja?
XXXX- Czarna, rozmiar XXL, grafika… – Wrzosowski zastanawiał się przez chwilę. – Połącz się z moim kontem na omni-necie i wybierz ten art z Aaronem Dexem, jak robi się na tę rzeźbę myśliciela.
XXXX- Chodzi o plik „aaron_dex_pensanto”?
XXXX- Taaa, właśnie ten.
XXXX- Tak jest, panie majorze. Wykonuję.
XXXXDomowy nanofabrykator po chwili zawarczał, zabuczał i wypluł z siebie długą wstęgę materiału. Wrzosowski wydobył ją z kasety podajnika i rozłożył w zupełnie nową, pachnącą świeżością koszulkę, jaką sobie zażyczył.
XXXXPomyślał sobie, że w tym życiu nie ma żadnych zmartwień. Niczego, co zaprzątałoby jego myśli i kazało mu zastanowić się nad rozwiązaniem takiego czy innego problemu. Paradoksalnie, właśnie to sprawiało, że tym gorzej się czuł. Oznaczało bowiem, że nie miał też zupełnie niczego, co pomogłoby mu odciągnąć uwagę od tego, co go dręczyło.
XXXXOczywiście, jego prywatne demony nie umknęły uwadze przełożonych. Kiedy na własne życzenie odszedł z wojska, opinia wydana po ewaluacji psychiatrycznej nie dawała mu dobrego świadectwa. Stwierdzono u niego objawy zespołu stresu pourazowego. Nic więc dziwnego, że nakazano mu regularne wizyty u lekarza i psychoterapeuty. Jak nietrudno zgadnąć, Wrzosowski wcale nie był za to wdzięczny. Nie chciał niczyjej pomocy i nie widział żadnych perspektyw na odmianę. Ale mimo wszystko chodził na te wizyty. Nie miał innego wyboru. Alternatywą była utrata świadczenia emerytalnego.
XXXXWłożył jeszcze buty, kazał Adrienne zamknąć okno w pokoju i po chwili był już na korytarzu. Przeszedł do windy grawitacyjnej i zjechał na sam dół. Kiedy znalazł się na ulicy, jak zawsze skierował swoje kroki w lewo, prosto do niewielkiej knajpy, gdzie zwykle jadał. Oczywiście, że bywał także w innych lokalach, ale ten jeden był usytuowany w odległości zaledwie dwóch przecznic od jego apartamentowca. Nie widział zatem potrzeby, aby zmieniać przyzwyczajenia i szukać innego miejsca na konsumpcję śniadania.
XXXXSzedł do celu niemal machinalnie, mijając nieliczne hovery – na tak małej wysokości, w dodatku o wczesnej porze, nie mogło być ich tu wiele. Kiedy wszedł do knajpy i zajął swoje zwyczajowe miejsce przy ladzie, minąwszy stoliki z innymi gośćmi, powitała go Jeanette. Przypomniało mu się, że było to jedno z pierwszych imion, jakie nadał swojej domowej SI, zanim postanowił je zmienić. Uznał, że wyszłoby to niezręcznie, gdyby kiedyś zdecydował się zaprosić tę prawdziwą Jeanette do swojego mieszkania – a był taki czas, że poważnie to rozważał.
XXXX- Cześć, Raf – rzuciła na powitanie.
XXXX- Dzień dobry – odrzekł. Przynajmniej zdołał się uśmiechnąć, choć był przekonany, że wyszło sztucznie jak diabli.
XXXX- To, co zwykle?
XXXX- A jak sądzisz?
XXXX- Sadzę, że jedna duża kawa latte, jedna porcja jajek na bekonie i jedna porcja tostów poprawią ci humor. – Jeanette uśmiechnęła się kwaśno. – Zwykle działa.
XXXX- Czytasz w moich myślach.
XXXX„Nawet bardziej, niż ci się wydaje”, dodał, ale nie na głos.
XXXXPrzez chwilę patrzył na nią, jak krząta się za ladą i przygotowuje jego śniadanie – prawdziwą kawę, prawdziwe jajka, prawdziwy bekon. Nawet w dobie produkowanej żywności, mnóstwo ludzi przepadało za tą naturalnego pochodzenia.
XXXXSięgnął po latte, kiedy mu ją podała i pociągnął zdrowy łyk. Dopiero teraz, już po trzeciej kawie tego poranka, faktycznie zaczynał czuć się w pełni rozbudzony.
XXXX- Coś nowego? – zagaiła, stawiając przed nim dwa talerze, jeden z jajkami sadzonymi na boczku, a drugi z kilkoma tostami.
XXXX- Chyba żartujesz – odparł, przykładając ukryty w nadgarstku implant do czytnika, by zapłacić za posiłek. – Co nowego może się stać u Marine na emeryturze?
XXXX- Słyszałam kiedyś, że nie ma czegoś takiego jak Marine na emeryturze. Że nigdy nie tracicie przyzwyczajeń.
XXXX- A jakie można mieć przyzwyczajenia, które przydają się tutaj?
XXXXWzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. Stracił ochotę na rozmowę. Choć zrobiła to niezamierzenie, Jeanette poruszyła czułą strunę. Tak naprawdę coraz gorzej znosił codzienną egzystencję oraz chroniczny brak zajęcia. Kiedyś wszystko wydawało się poukładane, a rozkład dnia wypełniony co do minuty. Pobudka o szóstej rano, zaprawa, śniadanie, rutynowe ćwiczenia, służba wartownicza, a wolnych chwilach oddział, w gronie którego można było łatwo znaleźć zajęcie i temat do rozmowy. Teraz nie było nic. Coraz trudniej przychodziło mu wypełnienie czasu każdego dnia. W gruncie rzeczy, miał tylko jeden punkt w swoim grafiku – rutynową wizytę u terapeuty.
XXXXJadł niespiesznie i był już w połowie posiłku, kiedy nagle do lokalu wkroczyła nowa postać. Momentalnie przyciągnęła jego wzrok, bowiem nie był to człowiek. Niemniej, nikt poza samym Wrzosowskim nie zwrócił na to większej uwagi. Planeta Akios była istnym międzyrasowym tyglem, niepodobnym do żadnego innego świata w znanym skrawku galaktyki. Można było tu spotkać reprezentantów każdej cywilizacji – Terran, Auvelian, Ildan, Fervian czy Xizarian.
XXXXPrzybyszem był Sorevianin – przedstawiciel rasy humanoidalnych jaszczurów – lub jak kto wolał, wyprostowanych teropodów – dawno temu toczących z ludźmi zwycięską wojnę, lecz obecnie będących ich sojusznikami. Ten tutaj był jednak bez wątpienia cywilem. Nie nosił munduru, lecz zwykłe, typowe dla Sorevian odzienie, na które składała się pozbawiona rękawów bluza, z jedną połą założoną na drugą, oraz lekkie spodnie. Butów nie miał wcale, eksponując szponiaste stopy.
XXXX- Co podać? – zapytała Jeanette, kiedy się zbliżył.
XXXX- Nikedy – odrzekł jaszczur silnie akcentowanym esperanto. – I wędzonkę z rigereda, jeśli ją macie.
XXXX- Mamy. – Kelnerka wyglądała na urażoną sugestią, że może być inaczej.
XXXXJeśli było w tym wszystkim cokolwiek osobliwego, to właśnie fakt, że Sorevianin – podobnie jak Wrzosowski – zdecydował się zjeść śniadanie właśnie tutaj. Zwykle jaszczury jadały pierwszy konkretny posiłek około południa, a wczesnym rankiem konsumowały coś na szybko, przeważnie tabliczkę skondensowanego mięsa. Widocznie w rozkładzie dnia tego tutaj musiały zajść poważne zmiany.
XXXXJednak Rafał szybko przestał myśleć o obyczajach kulinarnych Sorevian. Spojrzał w twarz nowo przybyłemu i doszedł do wniosku, że przypomina mu ona kogoś, kogo dobrze znał…
* * *
XXXXKtoś rozpruł kolejnego atakującego potwora wystrzałem ze strzelby kasetowej. Ktoś inny odciągnął leżącego, rannego Wrzosowskiego do tyłu. Ktoś zabierał go z dala od rejonu walk, w miejsce, gdzie zbierano wszystkich ciężko poszkodowanych.
XXXXRafał nie czuł bólu – system medyczny kombinezonu zdążył już podać mu do krwi środki przeciwbólowe i stymulanty – ale wiedział, że jest nieźle pokiereszowany. Bronił się dzielnie, ale jeden z tych potworów dobrał się do niego od przodu, przedzierając się przez pancerz w słabiej chronionym miejscu. Jego ostrza musiały przejść Wrzosowskiemu przez kilka żeber, z obu stron klatki piersiowej. Zdążył stracić sporo krwi, nim tężejąca antyseptyczna pianka opatrzyła mu prowizorycznie rany.
XXXXPomimo otępienia, zdołał rozpoznać pochylający się nad nim, gadzi pysk, do złudzenia przypominający łeb drapieżnego dinozaura.
XXXX- Co was, kurwa, zatrzymało? – wykrztusił ze złością, ale także z ulgą i radością.
XXXX- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę, Raf – odrzekł jaszczur. To był suvore Kamode, dowódca 619. Batalionu Zmechanizowanego Strażników. – Tuż za nami ciągnie cały terrański pułk. Zaraz wykończymy tych savashka.
XXXXSorevianin nie tracił czasu. Skinął jeszcze Wrzosowskiemu na pożegnanie, a potem opuścił na twarz duży, jednolicie czarny wizjer i włączył się z powrotem do walki.
XXXXJaszczury przybyły z odsieczą w samą porę. Od razu wzięły na siebie główny ciężar walki, dzięki czemu Terranie mogli się na chwilę wycofać. Razili nacierające Ragnery huraganowym ogniem z karabinów hipersonicznych i plazmowych miotaczy płomieni. Po chwili dołączyły do nich subatomowe pociski odłamkowo-burzące z czołgowych dział. Choć wybuchały dość daleko, podmuch z ich połączonych eksplozji omal nie powalił na ziemię żołnierzy, pomimo ich masy oraz ciężaru pancerzy. Jeden z terrańskich czołgów-hoverów wykorzystał okazję i dosłownie poszedł na szarżę, tratując pierwsze szeregi potworów. Część z nich uczepiła maszyny i próbowała się do niej dobrać, obierając sobie za cel główny właz i inne słabe miejsca. Nie zdążyły jednak nawet przeciążyć osłon, nim Sorevianie i zdolni jeszcze do walki Terranie zestrzelili je z pancerza czołgu.
XXXXWydawało się, że losy bitwy obróciły się w jednej chwili.
XXXXWrzosowski pomyślał o tym w złą godzinę.
XXXXNagle z czoła soreviańskiej formacji dobiegły okrzyki „Sovrineri! Sovrineri!”, a prąca dotąd naprzód grupa żołnierzy jakby się zawahała. Wszyscy już po chwili mogli ujrzeć przyczynę.
XXXXZza przesmyku wychynęła tym razem niewielka grupa stworów, które wyglądały jak przerażające, spotworniałe parodie Sorevian. Pokryte czarną, kolczastą łuską, poruszały się szybkimi susami na wszystkich czterech kończynach. Czyniły to tak prędko, że niemal umykały wzrokowi. Ich oczy były czerwone, jak innych bestii – i podobnie jak one, pałały jedynie ślepą, niepohamowaną nienawiścią i żądzą mordu.
XXXXCzęść z nich rzuciła się w sam środek formacji Strażników, nie zważając na zaporowy ogień, ignorując rany i wreszcie wpadając pomiędzy Sorevian. Większość tych ostatnich dobyła długich noży – każdy z nich rozmiarami i wyglądem przypominał krótki miecz wakizashi – i wdała się w walkę wręcz.
XXXXWrzosowski poczuł, że robi mu się zimno. Sorevianie słynęli w całym znanym wszechświecie ze swojej monstrualnej siły i zdolności bojowych. W bezpośredniej walce, przeciętny terrański żołnierz był dla nich równie poważnym przeciwnikiem, jak kilkuletnie dziecko. Nawet pancerze wspomagane nie dawały w pojedynku z nimi zdecydowanej przewagi. A jednak ginęli teraz na lewo i prawo. Sovrinery wypruwały im wnętrzności, zanim zdążyliby zadać cios. Wdawali się w nimi w próbę sił i przegrywali tę walkę. Bronili się dzielnie i dawali niesamowity pokaz sztuk walki wręcz, ale Rafał nie mógł nie dostrzec, że na każdego zabitego potwora przypada bodaj trzech zabitych Sorevian.
XXXXPrzez kakofonię bitewną przebił się nieludzki ryk bólu, który wydał się Wrzoskowskiemu znajomy. Ku swojemu przerażeniu, dostrzegł Kamodego, powalonego na łopatki i mocującego się z jedną z bestii, która przygważdżała go do ziemi i rwała pazurami. Przedzierały się przez ochronną warstwę jego kombinezonu, jakby to był papier.
XXXXW końcu Kamode wraził mu szponiastą stopę w pierś, wykonał przewrót w tył i zrzucił z siebie potwora. Ten jednak zerwał się błyskawicznie na cztery łapy i jął podchodzić do rannego Sorevianina, który także dźwignął się – z trudem – na czworaki. Cofał się bezradnie przed potworem, a na jego pysku malował się wyraz skrajnego przerażenia. Rafał patrzył na to z jeszcze większą trwogą. Przecież jaszczury nie mogą się bać, one są nie do zdarcia, to one budzą w innych lęk, nie na odwrót…
XXXXKamode usiłował ponownie przyjąć gardę, ale nie zdążył. Potwór rzucił się na niego i szybkim ruchem zamknął szczęki na głowie Sorevianina. Tarmosił ją, jak szmacianą lalkę, podczas gdy Kamode wył, wrzeszczał, ryczał niczym zarzynane powoli zwierzę. Przez cały ten czas dźgał nożem swojego oprawcę, ale ten w ogóle na to nie zważał…
XXXX„Niech ktoś coś zrobi…”, pomyślał Wrzosowski z rozpaczą. „Niech ktoś mu pomoże…”.
* * *
XXXX- Wszystko w porządku? – zapytał Sorevianin z wystudiowaną troską. Jeanette podała mu już zamówione plastry wędzonki wraz z pajdą hanakowego ciasta na zagrychę, ale nie jadł ich na razie. Wlepiał tylko w Rafała te swoje żółte ślepia z pionowymi źrenicami.
XXXXWrzosowski otrząsnął się ze wspomnień tak nagle, jak ze wcześniejszego koszmaru. Wziął kilka głębokich wdechów, nim odpowiedział.
XXXX- Tak, w porządku – odparł ze zmęczeniem. – Nic się nie stało.
XXXXNie dojadł już śniadania. Wypił tylko resztę kawy, po czym przeprosił Jeanette i wyszedł pospiesznie. Tym razem skierował swoje kroki ku pobliskiemu postojowi taksówek. Lądowisko znajdowało się na wyższym poziomie, toteż skorzystał z publicznej windy grawitacyjnej i pojechał w górę, wysiadając ostatecznie na tarasowym chodniku, okalającym górną kondygnację wieżowca. Tutaj ruch był nieporównywalnie większy, niż na dole. Obok niego co i rusz przemykały prywatne hovery mieszkańców miasta, każdy zmierzający ku sobie znanemu celowi.
XXXXWrzosowski dotknął panelu przy krawędzi tarasu i po chwili na jego obrzeżach zapaliły się czerwone światła, nakazujące zatrzymanie się. Wszystkie pobliskie hovery stanęły na chwilę, podczas gdy wbudowane w chodnik emitery aktywowały kierunkowe pole siłowe, formując zeń zawieszony w powietrzu, płaski mostek. Rafał przeszedł po nim niespiesznie na drugą stronę, w kierunku lądowiska dla taksówek. Zawsze, kiedy to robił, czuł się jakby chodził po wodzie, niczym mityczna postać ze starodawnych wierzeń religijnych. Kiedyś nachodziły go też, rzecz jasna, wyobrażenia sytuacji, w której mostek z pól siłowych migocze i znika pod nim. Wiedział jednak, że podobny scenariusz graniczy z cudem. Emitery były przecież wyposażone w czujniki wykrywające, czy coś – czytaj: ciężar przechodzącego po mostku człowieka – nie napiera na pole siłowe, poza tym miały własne awaryjne źródło zasilania.
XXXXOczywiście, wszystkie taksówki były sterowane automatycznie i nie miały pilotów. Oznaczało to, że Wrzosowski nie będzie miał nikogo do towarzystwa, aby przynajmniej spróbować zająć się rozmową podczas samotnego lotu. Z drugiej strony, może to i lepiej. Już dwa razy tego dnia dorobił się towarzysza do konwersacji i w obydwu przypadkach nie wyszło to najlepiej.
XXXXPodczas gdy za jego plecami mostek z pól siłowych znikł, a ruch pojazdów został wznowiony, on usadowił się na przednim siedzeniu najbliższego hovera.
XXXX- Witamy w taksówce sieci przewozowej Cadwella i Katanoriego – pokładowa SI wygłosiła standardowe powitanie. – Dziękujemy za to, że wybrali państwo nasze linie. Proszę podać cel podróży.
XXXX- Ulica Joela Lawrence’a, lokal H-116 – odparł Wrzosowski.
XXXX- Przyjąłem.
XXXXNapęd antygrawitacyjny hovera zabuczał cicho i po chwili maszyna wystartowała. Wprawnie włączyła się do ruchu, kierując do celu i pozostawiając Rafała samego ze swoimi myślami.
XXXXUlica Joela Lawrence’a. Cholera. Po prostu nie można było wybrać lepszego miejsca, żeby zbudować przy nim przychodnię. Tak się składało, że na cześć sławnego naukowca nazwano także prototypowy okręt wsparcia ogniowego – wiodącą fregatę rakietową klasy Lawrence. Kilka z nich prawie zawsze towarzyszyło flocie, w skład której wchodził Pershing – niszczyciel, na którym bazował onegdaj batalion Wrzosowskiego.
XXXXByły obecne również tamtego dnia, kiedy rozkazano im desantować się na powierzchni planety Phaleg IV i wesprzeć oddziały regularnej armii. Procedura startowa przebiegała równie spokojnie, jak lot hovera, którym właśnie podróżował. Nic nie zapowiadało problemów.
* * *
XXXX- Kilo 11, masz zezwolenie na start – nadeszła komenda z kontroli lotów.
XXXX- Przyjąłem – odrzekł pilot.
XXXXSilniki desantowca zahuczały nieco głośniej i po chwili maszyna wystartowała. Oderwała się od podłogi hangaru i poprzez okno plazmowe wyleciała na zewnątrz, w przestrzeń kosmiczną.
XXXXWrzosowski, który siedział w przedziale desantowym wraz ze wszystkimi żołnierzami z pierwszego plutonu, usiłował opanować nerwy i skupić się całkowicie na zadaniu. Wytyczne przewijały się właśnie przed jego oczami, na przeziernej powierzchni wizjera hełmu. Studiował je już trzykrotnie, ale wiedział doskonale, że tego nie da się zrobić zbyt wiele razy.
XXXXTak więc starał się odprężyć i powtarzał sobie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. W okolicznej przestrzeni nie było żadnych wrogich okrętów. Ten obszar przestrzeni orbitalnej pozostawał pod niepodzielną kontrolą terrańską.
XXXXDo czasu.
XXXXRaptem od kokpitu desantowca dobiegły Wrzosowskiego gorączkowe komunikaty.
XXXX- Kontakty! – krzyknął drugi pilot. – Kontakty!
XXXX- Kilo Alfa do wszystkich, przygotować się do manewrów unikowych! – zarządził lider grupy desantowców. – Eskadra, w lewo pięćdziesiąt, w dół trzydzieści!
XXXX- Do wszystkich jednostek, tu Hotel Quebec 64 – odezwał się dowódca flotylli. – Alarm bojowy. Wybierać cele i strzelać bez rozkazu. Korwety, utrzymać sieć obrony punktowej na…
XXXXRafał zajmował miejsce najbliżej przedziału pilotów, toteż mógł dostrzec, co się dzieje. Nie poprzez okno – maszyna nie miała przecież żadnych okien – ale poprzez wyświetlacze holo w kokpicie, transmitujące sygnały z sensorów i zewnętrznych kamer.
XXXXWyglądało na to, że rutynowe przeczesanie przestrzeni wiązkami elektromagnetycznymi doprowadziło do wykrycia zamaskowanych auveliańskich okrętów. Jeden po drugim, pojawiały się jeszcze przed chwilą niewidoczne Relai’kaele – hybrydy niszczycieli i eskortowych lotniskowców, Akoriethy – hybrydy niszczycieli rakietowych i eskortowych lotniskowców oraz Adanai’kaele – klasyczne, lekkie korwety. Gdy tylko zostały wykryte, otworzyły ogień ze wszystkiej dostępnej broni.
XXXXNa szczęście, duże okręty Terran były na to przygotowane. Ostro zabrały się do roboty działa jonowe, stanowiące drugorzędną artylerię niszczycieli i ciężkich krążowników. Nie przeciążały wrogich osłon, lecz zakłócały ich działanie, stopniowo doprowadzając do ich destabilizacji i wyłączenia. Główne działa plazmowe i dyspersyjne były niewątpliwie gotowe otworzyć ogień, gdy tylko nastąpi to ostatnie.
XXXXNiestety, to były dobre wieści. Zła wiadomość była taka, że krótko po wykryciu, auveliańskie Relai’kaele oraz Akoriethy wypuściły wszystkie dostępne myśliwce. Często tak bywało. Te hybrydy albo przewoziły dodatkowe desantowce do transportu wojska, albo dodatkowe eskadry bojowych maszyn pokładowych.
XXXXKiedy tylko auveliańskie myśliwce włączyły się do walki, część z nich od razu skupiła swą uwagę na desantowcach. Tymczasem Terranie chwilowo nie mieli w przestrzeni własnych myśliwców, a same korwety nie mogły przechwycić wszystkich maszyn. Musiały jeszcze zająć się zestrzeliwaniem rakiet Akoriethów.
XXXX- Kurwa! – warknął pilot ich własnego desantowca, kiedy maszyną gwałtownie szarpnęło.
XXXXZanim Wrzosowski zdążył zapytać lub zorientować się samemu, co się dzieje, kolejny wstrząs niemal go ogłuszył.
XXXXNagła eksplozja dosłownie rozerwała tył maszyny, oszczędzając jednak – na razie – silniki. Lecz dla Marines w przedziale desantowym to ostatnie nie było żadnym pocieszeniem. Kiedy bowiem nagle pojawiła się ogromna wyrwa w kadłubie, gwałtowny, choć krótkotrwały prąd uciekającego powietrza podjął próbę wyrzucenia ich na zewnątrz. Na szczęście, większość z nich wciąż była przypięta do foteli.
XXXXTylko większość.
XXXXLedwie Wrzosowski zdążył poczuć ulgę, widząc, że pozostał twardo na swoim miejscu, a ujrzał, jak kilku Marines usytuowanych zbyt blisko trapu wyładunkowego dosłownie wylatuje w przestrzeń, wraz z fotelami oraz innymi oderwanymi elementami wyposażenia.
XXXXMógł na to tylko patrzeć. Patrzeć i krzyczeć w bezsilnej rozpaczy.
XXXX- NIEEE! – wrzasnął. – Jensen! Xiang!
XXXXZe wszystkich sił starał się uspokoić. Większość oddziału przeżyła, a tych kilku pechowców mogło jeszcze wyjść z tego cało. Marines byli przecież przygotowani na takie warunki. Mieli uszczelnione pancerze wspomagane, mieli systemy cyrkulacji tlenu. Później będzie można ich podjąć i zabrać z powrotem na…
XXXXKolejny auveliański myśliwiec przemknął w pobliżu. W locie wziął na cel dryfujących w przestrzeni żołnierzy. Wrzosowski widział, jak wiązka przeszywa ciało bezradnego Jensena.
* * *
XXXXWrzosowskiego nagle ogarnęła przemożna ochota, by wysiąść. Nie było to jednak możliwe. Nie miał na sobie pancerza wspomaganego i nie był w przestrzeni kosmicznej. Próba wyjścia na zewnątrz mogła prowadzić tylko do bolesnego upadku daleko w dół.
XXXXZamiast tego, zacisnął zęby i robił, co mógł, by opanować nagły atak mdłości.
XXXX- Otwórz okno – nakazał między gwałtownymi wdechami.
XXXX- Przyjąłem – odrzekła SI.
XXXXWychylił na zewnątrz głowę i przez chwilę oddychał powoli i głęboko, obserwując otaczające go budynki oraz ulicę w dole. Na szczęście, udało mu się nie zwymiotować. Już od dawna krążyły anegdoty o ludziach i nie-ludziach, którzy wychylali się przez barierki tarasowych chodników czy też okna hoverów i zwracali treść żołądka na tych w dole. Wolał nie zostawać bohaterem jednej z nich.
XXXXNa szczęście, jego podróż nie trwała długo. Po chwili jego hover podchodził już do lądowania na parkingu bezpośrednio pod przychodnią.
XXXX- Dotarliśmy na miejsce – oznajmiła SI, kiedy posadziła już maszynę na płycie.
XXXXWrzosowski zapłacił za przejazd i w lekkim pośpiechu wydostał się na zewnątrz. Stał jeszcze przez chwilę i odzyskiwał normalny oddech, niż wreszcie postanowił ruszyć ku wejściu.
XXXXDalej poszło już gładko. Po dostaniu się do środka przeszedł do recepcji i nawet nie musiał się przedstawiać ani podawać celu wizyty. Od razu został rozpoznany przez pielęgniarkę. Przecież przychodził tutaj co tydzień.
XXXX- Pan Wrzosowski? – powiedziała tylko. – Proszę poczekać, zaraz zostanie pan przyjęty.
XXXXBył jej wdzięczny przynajmniej za to, że nie nazwała go „panem majorem”. Nie lubił, kiedy tak się do niego zwracano, a w przeszłości zdarzało jej się robić to przez pomyłkę, zanim całkiem pozbyła się tego nawyku.
XXXXUsiadł więc w poczekalni i ze znajdującego się tam stojaka wyjął jeden z e-padów. Połączył się z omni-netem i wyświetlił najnowsze wiadomości. Wyróżnionym artykułem był ten traktujący o szokującym, potrójnym morderstwie tutaj, w Genivie.
XXXXZanim jednak zdążył się w cokolwiek wczytać, jego uwagę przykuło co innego.
XXXXPo poczekalni wszedł jeden z lekarzy w przepisowym, białym uniformie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że lekarzem owym był czystej krwi Auvelianin. Przedstawiciel rasy, z którą Terranie do dziś toczyli wojnę. Wrzosowski i jego towarzysze mieli zaś czynny udział w tym konflikcie. Trudno było zliczyć, ilu jemu podobnych zabili lub okaleczyli.
XXXXObcy z grubsza przypominał człowieka, tyle że jego skóra miała błękitny odcień, twarz była pozbawiona nosa, a jej rysy toporne, jak gdyby uproszczone w porównaniu do ludzkich. Auvelianie nie różnili się zbytnio od siebie nawzajem. Mieli nawet wszyscy te same, dziwnie wyglądające włosy – grube, jakby mackowate, zawsze czarnej barwy.
XXXXNa jego widok, Wrzosowski bez większych trudności zwalczył chęć chwycenia za broń – i tak żadnej przy sobie nie miał. Nawet zaś, gdyby miał, strzelanie do tego konkretnego Auvelianina byłoby nie do pomyślenia i mogłoby grozić długoletnim – może i dożywotnim – więzieniem. Był on bowiem zasymilowanym Auvelianinem. Żył w pokoju i względnej zgodzie z przedstawicielami wszystkich innych znanych ras. Prawdopodobnie nie pochodził nawet z jednoczącej większość auveliańskich klanów Koalicji i należał do jakiejś odrębnej frakcji, która nie miała żadnych zatargów z Terranami. Tak zwykle bywało w przypadku Auvelian mieszkających na Akiosie.
XXXXPrzybysz pewnie całkowicie zignorowałby Wrzosowskiego, gdyby nie jego rozmyślania i mimowolne skłonności do agresji. Najwyraźnie wychwycił jednak jego myśli – wszyscy Auvelianie mieli zdolności psioniczne i telepatyczne – toteż zatrzymał się i zmierzył go spojrzeniem złotych, jarzących się lekko oczu. Trwało to jednak bardzo krótką chwilę, bowiem szybko przestał zwracać uwagę na Rafała i odszedł, zajęty swoimi sprawami.
XXXXMimo wszystko, Wrzosowskiemu nie spodobało się to spojrzenie. Za bardzo przypominało mu to, które rzucił mu inny Auvelianin, w całkiem innej sytuacji.
* * *
XXXX- Dobra, niebieski skurwysynu – rzucił kapitan Rodney. – Gadaj, ilu was tam jest.
XXXXNie wiadomo, co mu odpowiedział posadzony na krześle Auvelianin – jego telepatyczny przekaz był zaadresowany tylko do własnej wiadomości kapitana szturmowców – lecz musiał go prawdziwie rozjuszyć. Cios pięścią w twarz jako odpowiedź nie należał bowiem do etykiety.
XXXX- Taki z ciebie, kurwa, twardziel? – warknął Rodney. – No, to spróbujemy inaczej!
XXXXWrzosowski zdążył nadać do dowództwa meldunek o zdobyciu miasteczka Cassor, jednego z ostatnich przystanków na drodze do stolicy kolonii Sonnengradu, kiedy nagle dowiedział się, że lokalny posterunek auveliańskich sił porządkowych został przekształcony na prowizoryczny pokój przesłuchań. Alan Rodney – kapitan szturmowców SSF, który osobiście wziął na siebie obowiązek odbierania zeznań – nie miał jednak łatwej roboty. Przesłuchania nie były planowane, toteż nie mieli ze sobą śledczych, którzy niewątpliwie zaaplikowaliby delikwentowi serum prawdy, ani tym bardziej wykwalifikowanych psychotroników, którzy wydobyliby informacje telepatycznie. Rodney uciekał się więc do staroświeckich, barbarzyńskich tortur.
XXXXKiedy Rafał wszedł do pomieszczenia, Auvelianin tylko na chwilę obrzucił go wrogim spojrzeniem złotych, jarzących się lekko oczu, po czym ponownie zwrócił uwagę na swojego oprawcę. Krwawił już z cienkiej linii ust i z rozciętego policzka, ale nie wyglądał wcale na gotowego do współpracy. Co ciekawe, jego krew nie miała jakiegoś dziwacznego, obcego koloru typu czarny lub niebieski – była najzwyczajniej w świecie czerwona, jak krew człowieka.
XXXXZaledwie Wrzosowski wkroczył na scenę, a jego kolega ze szturmowców postanowił uciec się do wspomnianej przez siebie, alternatywnej metody. Podszedł do szeregu nieprzyjacielskich oficerów, którzy stali w równym rządku pod ścianą, z rękami w górze. Wszyscy byli czystej krwi Auvelianami. Klony, które służyły jako szeregowi żołnierze i podoficerowie, zostały już wcześniej wybite do nogi.
XXXXKiedy Rodney zbliżył się do jeńców, niespiesznym ruchem wyciągnął pistolet laserowy i strzelił jednemu z nich w głowę.
XXXXTo zdecydowanie wywołało jakąś reakcję. Również do wiadomości Wrzosowskiego dotarł tym razem mentalny krzyk przesłuchiwanego. Jego oczy pałały teraz wstrząsem oraz przerażeniem. Rafał był równie zszokowany. Nigdy w życiu nie widział Auveliania tak jawnie okazującego emocje. Nigdy też nie spodziewał się, że jego kolega dopuści się tak oczywistej zbrodni wojennej, i to na jego oczach.
XXXXTymczasem Alan przymierzał się już do zastrzelenia kolejnego jeńca i okrzykami nawoływał przesłuchiwanego, by ten zaczął mówić. Nie wiadomo, jak długo by to trwało i ilu jeszcze by zginęło, gdyby nie interweniował sam Wrzosowski.
XXXX- Alan! – wrzasnął z wściekłością. – Co ty, kurwa, odpierdalasz?
XXXXRodney odwrócił się i spojrzał na niego z zaskoczeniem. Najwyraźniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności.
XXXX- Co ty tu… – zaczął, ale po chwili otrząsnął się ze zdumienia. – Dobrze wiesz, co ja, kurwa, robię. Robię to, co powinni zrobić śledczy, ale nie ma sensu na nich czekać. Zaraz ruszamy dalej, musimy wiedzieć, ilu z nich się na nas szykuje!
XXXXWe Wrzosowskim aż się zagotowało. To, co robił Alan, było całkiem niepotrzebne. Owszem, informacje o liczebności sił wroga w stolicy, wydobyte od jeńców, mogły być przydatne. Tyle że to można byłoby z równym powodzeniem stwierdzić za pomocą dronów zwiadowczych, orbitalnych sond szpiegowskich, nie mówiąc już o indywidualnych sensorach żołnierzy, które potrafiły wykryć nawet wrogów kryjących się w budynkach. Kapitan Rodney albo był idiotą, albo po prostu lubił znęcać się nad bezbronnymi więźniami, albo jedno i drugie.
XXXX- Nie jesteś pierdolonym śledczym – odwarknął wreszcie Rafał. – I nie jesteś pieprzonym plutonem egzekucyjnym, ty sukinsynu!
XXXXKiedy Wrzosowski wykrzyczał dwa ostatnie słowa, rzucił się na Alana, powalając go na ziemię. Wkrótce utworzyli kłębowisko tarzających się po podłodze ciał. Rafał całkiem stracił panowanie nad sobą – chciał tylko zatłuc Rodneya, powybijać mu zęby, połamać wszystkie kości. Nie trwało to długo, bo już po chwili do pomieszczenia wkroczyli szturmowcy i Marines, którzy szybko rozdzielili swoich dowódców. Ci jednak nadal wymachiwali rękami w swoim kierunku, rzucając obelgami.
XXXXW następną chwilę później na miejscu pojawił się podpułkownik Peter Eismann, dowódca 114. Pułku Zmechanizowanego.
XXXX- Co tu się, kurwa, dzieje? – zawołał na oficerów. – Macie się natychmiast uspokoić, wy cholerni gówniarze! Zrozumiano? – Wrzosowski i Rodney przestali się szarpać, podczas gdy Peter ciągnął dalej. – Dostaliśmy rozkaz od generała Lernera. Zaraz będzie tu desantowiec i zabierze jeńców.
XXXXObrzucił spojrzeniem obitą twarz przesłuchiwanego oraz zabitego wcześniej więźnia.
XXXX- Co się tu stało? – zapytał, wskazując na trupa.
XXXX- Stawiał opór – sapnął Alan. – Musiałem się bronić.
XXXX- Gówno prawda – powiedział Rafał. – Jeniec nie chciał się zwierzać, więc pan kapitan – Wrzosowski wypowiedział rangę kolegi z jawną pogardą – postanowił rozwalić jego kumplowi łeb, żeby go przekonać!
XXXX- Jesteś skończony, ty kablarzu – warknął Rodney. – Załatwię cię, rozumiesz?
XXXX- Nikogo nie załatwisz – wtrącił groźnie Eismann. – I lepiej uważaj, co mówisz, bo tylko pogarszasz swoją sytuację. Nie mamy teraz czasu na sądy polowe, bo zaraz idziemy na stolicę. Wracajcie do roboty i zapomnijcie o swoich szczeniackich sporach, bo inaczej obydwaj staniecie do raportu i chrzanić cholerną wojnę. Jasne?
XXXXObaj oficerowie wymamrotali potwierdzenie.
* * *
XXXX- Panie Wrzosowski – powiedziała pielęgniarka – Doktor Safronow teraz pana przyjmie.
XXXXRafał podniósł na nią wzrok i skinął głową. Ostatecznie nie zdołał przeczytać ani jednego zdania z artykułu, a tymczasem auveliański lekarz już dawno zniknął z jego pola widzenia. Odłożył e-pad niedbale na stolik, a następnie skierował się do gabinetu.
XXXXJego terapeuta, doktor Rodion Safronow, czekał już na niego. Kiedy Wrzosowski wszedł do środka, jak zwykle powitał go skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem, po czym gestem nakazał mu usiąść. Rafał zwyczajowo usadowił się w krześle, usytuowanym naprzeciwko jego biurka.
XXXX- Dzień dobry, panie Wrzosowski – powiedział Safronow. Podobnie jak pielęgniarka, zdążył już całkowicie wyzbyć się nawyku zwracania doń per „panie majorze”.
XXXX- Dzień dobry – odrzekł Rafał uprzejmie, acz beznamiętnie.
XXXX- No i wygląda na to, że będzie się pan musiał znów ze mną trochę pomęczyć – zagaił Rodion i zabrał się do przeglądania swoich notatek. – Tak… zdaje się, że ostatnio rozmawialiśmy o tym, co było, można powiedzieć, punktem kulminacyjnym pana obecnych problemów. Byliście wtedy pod Sonnengradem na Phaleg IV?
XXXX- Zgadza się.
XXXX- I z tego, co mi pan mówił, to właśnie wtedy zaczął pan myśleć o tym, że… nie zasługuje pan na to, żeby żyć?
XXXX- Można chyba tak powiedzieć.
XXXXSafronow zmierzył go zatroskanym spojrzeniem
XXXX- Czy przyjmuje pan ten lek, który przepisał panu doktor Kobayashi? – zapytał.
XXXX- Tak – odparł krótko Wrzosowski.
XXXXRodion westchnął.
XXXX- Jest pan, jak zwykle, mało rozmowny – powiedział ze zmęczeniem. – I nie potrafi pan kłamać. Już to wcześniej mówiłem, ale powtórzę jeszcze raz. Żebyśmy mogli w ogóle cokolwiek zdziałać, przede wszystkim musi pan sam chcieć zmiany na lepsze.
XXXX- A co, jeśli boję się zmiany?
XXXX- Cóż… – Safronow oparł się w krześle. – Wiem, że już teraz jest panu ciężko, więc proszę o tym pomyśleć w ten sposób, że jeśli ma dojść do jakiejś zmiany, to tylko na lepsze. Proszę mi nie wmawiać, że jest pan zadowolony ze swojego obecnego życia.
XXXX- To akurat prawda – odrzekł Rafał z przekąsem – Nie jestem.
XXXX- Więc proszę pana, żeby przede wszystkim spróbował pan pomóc samemu sobie. Wróćmy na chwilę do tamtego momentu… kiedy ujrzał pan już skutki. Proszę mówić powoli i nie spieszyć się.
XXXXWrzosowski westchnął i podjął przerwaną opowieść.
* * *
XXXXBał się w ogóle wjeżdżać do miasteczka. Bał się zobaczyć, co z niego zostało.
XXXXOczywiście, nie miał innego wyboru. Mastrit było miejscowością satelitarną Sonnengradu, dosłownie elementem obrzeży samej stolicy. Musieli przez nie przejechać, jeżeli chcieli odbić stołeczne miasto kolonii.
XXXXLecz Wrzosowski miał ogromne trudności z panowaniem nad sobą, kiedy wraz z kolumną parł główną ulicą. Nie napotykali po drodze na żaden opór, przynajmniej na razie. Ostrzał z powietrza i wstępne uderzenie sił regularnej armii wykonały kawał dobrej roboty. Aż nazbyt, jeśli ktoś zapytałby Rafała o zdanie.
XXXXWszystkie mijane przezeń budowle znajdowały się w ruinie. Nie ocalała chyba żadna. Najgorsze było jednak w tym wszystkim to, że nie miał trudności z rozpoznaniem, czym kiedyś były te budynki, nim zostały obrócone w stertę gruzu. Tamten na lewo od niego bez wątpienia był kiedyś prostym domem mieszkalnym. Mieścił zapewne całą rodzinę, może nawet i ze cztery czy pięć osób. Także dzieci. Było nadal wcześnie, więc pewnie wszyscy siedzieli w domu i zajmowali się swoimi sprawami, na przykład jedli wspólnie rodzinne śniadanie, kiedy…
XXXXGdzie indziej Wrzosowski rozpoznał resztki czegoś, co musiało być barem czy restauracją. Ruiny fasady mieszały się bowiem z resztkami jarzącego się jeszcze holoszyldu, który zapewne jeszcze do niedawna zapraszał do środka gości. Rafał pocieszał się, że w takiej sytuacji, o takiej porze, lokal musiał być pusty, ale obawiał się, że była to złudna nadzieja.
XXXXNa to wszystko nakładała się zaś okropna świadomość, że to wszystko ich – jego wina. Gdyby tutaj nie przyszli… gdyby nie użyli tak brutalnie siły ognia, jak gdyby szturmowali wrogą fortecę, to miasto może pozostałoby nietknięte.
XXXXCichy głos powtarzał mu, że to wszystko ryzyko zawodowe, że na wojnie nie da się uniknąć przypadkowych ofiar, a miasto w pewnym sensie faktycznie było fortecą – Auvelianie obsadzili budynki i byli gotowi bronić ich do końca. Wszystko to wyglądało mu jednak na wyjątkowo marne usprawiedliwienia.
XXXXW pewnym momencie kolumna zwolniła. Musiała ominąć gruz z budynku, który zawalił się częściowo na ulicę i teraz piechota musiała się ostrożnie przedzierać. Wrzosowski również przeszedł tamtędy, uważnie patrząc, gdzie stawia stopy.
XXXXWłaśnie to sprawiło, że nie mógł nie dostrzec czegoś, co wstrząsnęło nim chyba najbardziej tamtego dnia.
XXXXSpomiędzy bloków monolitenu, które kiedyś były ścianą domu, wystawała ręka.
XXXXMała rączka, należąca do kilkuletniego dziecka.
* * *
XXXX- Proszę, niech pan przerwie – rzekł zatroskany Safronow. – Nie musi pan na razie mówić nic więcej, wystarczy.
XXXXNie trzeba było tego Wrzosowskiemu dwa razy powtarzać. Z chęcią zrobił chwilę przerwy, żeby się opanować. Znów starał się oddychać powoli i głęboko.
XXXX- Już panu mówiłem – ciągnął Rodion. – że nie może się pan o to obwiniać.
XXXX- A ja już panu mówiłem – odrzekł Rafał. – że niby kogo innego miałbym obwiniać? To ja się na to zgodziłem, to wydałem rozkaz.
XXXX- Nie mógł pan wiedzieć – powiedział Safronow z naciskiem. – Został pan wprowadzony w błąd. Miał pan złe informacje. Każdy na pana miejscu mógł podjąć podobną decyzję.
XXXX- Powinienem był czekać na więcej danych… Przecież te drony zwiadowcze tam były… Nic nie zmuszało mnie do tego, żebym wydał taki rozkaz, mogliśmy po prostu wejść do miasta…
XXXX- Podjął pan decyzję w trudnych warunkach – Rodion przerwał ten potok rozważań. – Miał pan przecież na głowie własny oddział. Nie chciał pan nadmiernie ryzykować życiem własnych ludzi. Nie miał pan też wiele czasu na zastanawianie się. Wie pan przecież, że mówię prawdę. Gdyby nie zginęli cywile, wtedy zginęliby ci, których życie panu powierzono. Był pan na wojnie, a na wojnie giną ludzie. Czasami niezależnie od tego, co zrobimy.
XXXXWrzosowski skinął głową. Terapeuta mówił prawdę, przynajmniej w tym sensie, że jawnie nie kłamał. Tyle tylko, że to wszystko wyglądało Rafałowi na kolejne słabe usprawiedliwienia. Poza tym, co taki gryzipiórek jak Safronow mógł wiedzieć o wojnie? Nie było go tam.
XXXX- Wie pan… byłem w kontakcie z kolegami zajmującymi się tymi, którzy przeprowadzili tamten nalot – rzekł Rodion. – Niektórzy z nich byli w gorszym stanie od pana, proszę mi wierzyć. Ale jakoś sobie z tym poradzili.
XXXX- Może po prostu mieli na to wszystko wylane – odparł Wrzosowski z takim sarkazmem, że zadziwił sam siebie.
XXXX- Nie, to nieprawda. Żałowali tego tak samo, jak pan. Ale w końcu zrozumieli, że katując się tym na okrągło, nikomu nie pomogą. Ani sobie, ani tym bardziej tym, którzy zginęli.
XXXXNa chwilę zapanowało milczenie. Oczywiście, to Safronow był tym, który je przerwał.
XXXX- Wciąż utrzymuje pan kontakty z rodziną, z członkami oddziału? – rzekł wreszcie. Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie.
XXXX- Jeśli ma pan na myśli to, że w ogóle z nimi od czasu do czasu rozmawiam, to tak.
XXXX- Jak pan myśli, jaki wpływ na tych ludzi wywarłoby pana samobójstwo? Pana rodziców, młodszego brata? Tych, którzy służyli razem z panem i cieszyli się, że pan przeżył?
XXXXWrzosowski nic nie odpowiedział.
XXXX- Opowiadał pan o swoim młodszym bracie, jak stawał w jego obronie, kiedy obaj byliście młodzi – ciągnął Safronow. – Od początku starał się pan być twardy, marzył o karierze wojskowej. I nigdy nie naruszył pan swoich zasad. Wiem, że kiedyś stanął pan nawet w obronie torturowanego więźnia. Jest pan dobrym człowiekiem, panie Wrzosowski. Proszę tego nie odrzucać tylko dlatego, że popełnił pan tamten błąd.
XXXX- Ilu ludzi… – mruknął Rafał. – Ilu ludzi zapłaciło za ten błąd?
XXXX- A ilu ludzi zapłaci, jeżeli teraz popełni pan kolejny błąd? – Safronow odpowiedział pytaniem na pytanie. – Ilu ludziom wróci pan życie, jeśli odbierze sobie własne?
XXXXWrzosowski nie miał na to odpowiedzi.
* * *
XXXXWizyta jak zwykle skończyła się wcześnie i Wrzosowski jak zwykle miał wrażenie, że nie wniosła wiele. Nie mogło być inaczej, skoro sam nie widział celu w tych spotkaniach.
XXXXPodobnie jak nie miał żadnego konkretnego celu w reszcie dnia. Spędził wczesne popołudnie, kręcąc się po sklepach i szukając czegoś, co mogłoby go zainteresować – choć w gruncie rzeczy nie miał tak naprawdę pomysłu, co powinien kupić. Przez dwie godziny stał przy sklepowym nanofabrykatorze, przeglądając dostępną ofertę i ostatecznie nie wziął niczego dla siebie.
XXXXZrobił się głodny, toteż zaczął rozglądać się za lokalem, gdzie mógłby zjeść obiad. Nie znał w tej okolicy żadnej knajpy, do której miałby ochotę powracać, więc ten jeden raz zrobił wyjątek i skonsumował posiłek w barze serwującym produkowane dania z nanofabrykatorów. Jego stek wołowy i frytki wyglądały i smakowały jak prawdziwe, ale on zbyt wiele razy jadał autentyk, aby nie wyczuć subtelnych różnic.
XXXXOstatecznie zajrzał do sklepu z prawdziwym alkoholem i nabył dwie butelki wytrawnego Sauvage’a, po czym skierował się w drogę powrotną do mieszkania. Znów skorzystał z publicznej windy, by dostać się na górne kondygnacje i po kilku chwilach był już na lądowisku hoverów. Szybko znalazł wolną taksówkę i zasiadł z przodu.
XXXX- Ulica Enrico Fermiego, lokal G-87 – odrzekł, kiedy SI zapytała go o adres docelowy.
XXXXWyglądało na to, że znów spędzi resztę dnia w czterech ścianach, oglądając materiały wideo na omni-necie. Przez myśl przeszło mu, że może ewentualnie wybrać się wieczorem do kompleksu rozrywkowego. Mógł tam, zupełnym przypadkiem, spotkać kolejną Jeanette, może nawet zaprosić ją do mieszkania i…
XXXXOdrzucił tę myśl. Wiedział doskonale, jak to musiało się skończyć. Ostatnimi czasy rozmowy z innymi wychodziły mu akurat tak dobrze, jak konwersacje z własnym terapeutą.
XXXXI nie zanosiło się na zmianę.
* * *
XXXXJego mieszkanie wyglądało dokładnie tak, jak spodziewał się je zastać. Wszystko było na swoim miejscu, w idealnym porządku. A jednak Wrzosowski nieodmiennie odnosił wrażenie, że coś jest nie tak, że czegoś tutaj brakuje.
XXXX- Adrienne – rzucił od wejścia, zdjąwszy buty. – Uruchom program na wyświetlaczu holo w salonie. Połącz się z moim kontem na omni-necie i odpal jakiś film.
XXXX- Tak jest, panie majorze – odrzekła SI. – Tytuł filmu?
XXXX- Wszystko jedno. Po prostu wybierz losową pozycję z listy ulubionych.
XXXXSztuczna inteligencja znów potwierdziła komendę i duży pokój – która to nazwa, podobnie jak „salon”, była w ocenie Rafała umowna – rozświetliła jasna poświata bijąca z holopadu. Trójwymiarowy obraz początkowo ukazywał logo firmy SigmaTek, produkującej cały znajdujący się tutaj sprzęt audiowizualny. Lecz już w chwilę później pojawiło się główne menu przeglądarki omni-netowej, następnie panel osobistego konta Wrzosowskiego i wreszcie napisy początkowe filmu.
XXXXRafał wyprodukował jeszcze w nanofabrykatorze zupełnie nowy kieliszek do wina, po czym usadowił się w fotelu i otworzył pierwszego z zakupionych Sauvage’ów. Wprawdzie był wciąż środek dnia, ale w ogóle się tym nie przejmował. Jeżeli o niego chodziło, to mógł się upić już teraz, a jeżeli jednak najdzie go ochota na wieczorny wypad na miasto, to przecież i tak polegał na transporcie publicznym.
XXXXStarał się myśleć właśnie o tym – o planach na resztę dnia, jakie by one nie były. Naprawdę się starał, ale nie mógł się opędzić od wspomnień, jakie rozbudziła dzisiejsza wizyta u Safronowa. Może powinien był z nim o tym dłużej porozmawiać. Może powinien jednak brać te leki od doktora Kobayashiego. Jednak nie zrobił żadnej z tych rzeczy, bo powtarzał sobie, że i tak nic go do nie obchodzi.
XXXXLiczył, że przynajmniej film odciągnie jego uwagę, ale pomylił się. Gorzej nawet – tak się bowiem niefortunnie złożyło, że w pierwszej scenie ujrzał detektywa z policyjnej grupy dochodzeniowej, który rozmawiał poprzez kom-link z dowódcą oddziału specjalnego, czekającego ze wsparciem.
XXXXZupełnie jak tamtego dnia, kiedy sam Wrzosowski postanowił wezwać wsparcie. Uważał wtedy, że nie ma innego wyjścia. Potrzebował dodatkowej siły ognia. Stracił już jedną czwartą batalionu – między innymi podczas tamtego karkołomnego desantu – a mieli jeszcze brać udział w odbijaniu stolicy z rąk Auvelian.
* * *
XXXX- Powtórz, Romeo 4 – rzucił Wrzosowski poprzez kom-link. Byli coraz bliżej miasta i wrogie systemy zakłócania zaczynały już dawać im się we znaki. – Tu Mike Charlie jeden.
XXXX- Powtarzam, tu… meo 4 – odezwał się dowódca zwiadu. – Przelot naszych dronów nad celem ujawnił, że budynki przy głównej drodze dojazdowej są obsadzone.
XXXX- Mike Charlie jeden, tu Bravo 12 – teraz zgłosił się lider dywizjonu bombowców. – Trzecia eskadra ma ładunek na jeszcze jeden nalot. Mogą wziąć na cel budynki przy głównej ulicy i zniszczyć je, dla pewności. Czekają tylko na sygnał. Chcecie jeszcze trochę wsparcia?
XXXXWyglądało na to, że Wrzosowski będzie musiał na to odpowiedzieć. Podpułkownik Eismann zginął piętnaście minut temu od strzału snajpera, przez co teraz Rafał dowodził. Toteż zastanawiał się przez chwilę, rozważając sytuację.
XXXXŻeby się dostać do stolicy, musieli przebyć jej miasto satelitarne, Mastrit. Wywiad donosił, że było już wcześniej poddane kolonizacji przez Auvelian, kiedy zdobyli Phaleg IV, włączyli ją do swojego imperium i zmienili jej nazwę na Varaden. Teraz mieli spore szanse odbić planetę, ale skoro już toczyli walki uliczne, musieli uważać na cywilów. Obojętne, czy swoich, czy obcych. Tak się zaś składało, że drony zwiadowcze oraz sondy szpiegowskie prowadziły obserwację terenu przez ostatnie kilkanaście godzin i wiadomo było, że Auvelianie już od dłuższego czasu ewakuowali swoich jak najdalej od linii frontu. Mastrit było już opróżnione, więc teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby zrównać budynki przy głównej drodze z ziemią. Mogli na tym ucierpieć tylko nieprzyjacielscy żołnierze.
XXXXTo ostatnie przekonanie sprawiło, że Wrzosowski wahał się krótko.
XXXX- Tu Mike Charlie jeden, potwierdzam – rzucił poprzez kom-link. – Proszę o zrzucenie pozostałego ładunku na cele przy głównej ulicy.
XXXX- Przyjąłem, Mike Charlie jeden. Przystępujemy do nalotu.
XXXXGdzieś wysoko, poza zasięgiem jego wzroku, na pograniczu przestrzeni orbitalnej Phaleg IV bombowce otworzyły swoje komory i wypuściły kierowane pociski. Po opuszczeniu pokładów, były naprowadzane na cele poprzez drony. Bomby zostały zaprogramowane tak, aby ekspodowały z minimalnym opóźnieniem. Dzięki temu miały najpierw przebić ściany budynków, a dopiero potem wyzwolić subatomowy ładunek, rozsiewając jednocześnie dookoła ostre odłamki. Miały niszczyć wrogie budowle od środka – tak, aby nikt nie przeżył.
XXXX- Tu Bravo 12 – odezwał się ponownie dowódca dywizjonu. – Jestem pusty, wracam do bazy. Powodzenia, chłopcy i dziewczynki.
XXXXPilot miał najwyraźniej dobry humor. Wrzosowski zresztą też, przynajmniej na tę chwilę. Jeżeli Auvelianie nie zgromadzili w pobliżu żadnych środków obrony punktowej – a zwiad nie wykazał, żeby to zrobili – bomby powinny trafić w cele bez problemu. To oznaczało tyle, że Marines będą mieli łatwiejszą robotę, a co za tym idzie, poniosą mniejsze straty. Rafał miał już ich dość na sumieniu i nie zamierzał mieć ich więcej.
XXXX- Mike Charlie jeden, tu Romeo 4! – odezwał się podniesionym głosem dowódca zwiadu. – Nasze dro… yły… nowe odczyty w budyn…
XXXX- Powtórz, Romeo 4 – powiedział Wrzosowski, przeklinając w duchu zakłócanie wroga. – Czy wykryliście coś nowego?
XXXX- Potwierdzam, Mike Charlie jeden! Odczyty wskazują, że ci obsadzający budynki to nie tylko żołnierze. Tam są cywile. Powtarzam, w budynkach są terrańscy i auveliańscy cywile!
XXXXRafał poczuł, że robi mu się zimno. A więc wywiad się pomylił. Ewakuacja nie była jeszcze zakończona. Ktoś tu jeszcze został.
XXXX- Co, kurwa? – krzyknął, nie kryjąc paniki. – Bravo 12, tu Mike Charlie jeden, wstrzymać nalot!
XXXX- Za późno, Mike Charlie jeden – odrzekł pilot grobowym głosem. – Już odpaliliśmy.
XXXX- Przekierować bomby! – z nerwów Wrzosowski całkiem zapomniał o regulaminie. – Niech drony skierują je gdzieś na obrzeża… o, do kurwy nędzy!
XXXXByło już za późno. Pociski nadleciały z ogromną szybkością, wprost na wyznaczone cele. Nie dało rady przekierować ich gdzie indziej.
XXXXWszystkie budynki stojące przy głównej drodze w jednej chwili przeobraziły się w kule ognia. W ułamek sekundy później buchnęły z nich wznoszące się ku niebu, grzybokształtne chmury dymu. Podmuch z eksplozji dotarł aż do skupionych na rogatkach miasta żołnierzy.
XXXXWrzosowski nie prosił o potwierdzenie skutków nalotu.
XXXXWiedział, że prawie wszyscy zginęli.
* * *
XXXXZorientował się nagle, że patrzy na swoje ręce. Ręce, które zabiły. Ręce, z których każda była dużo większa od tej małej, dziecęcej rączki, która wychynęła spomiędzy gruzów.
XXXXBył mordercą.
XXXXA najgorsze w tym wszystkim było to, że poświęcenie tych ludzi i cała akcja na Phaleg IV okazały się gówno warte. Owszem, odbili planetę, zatknęli na niej szmatkę Unii Sprzymierzonych Światów i przywrócili kolonię pod terrańskie rządy. Tyle że ów sukces nie zdał się im na wiele, skoro w zaledwie rok później Auvelianie znów dokonali inwazji, rozbili dwie ichnie floty i na powrót zawładnęli Phaleg IV – czy też Varaden, jak zdecydowali się go nazywać.
XXXXOd tamtej pory Wrzosowski wielokrotnie zadawał sobie pytanie, po co było to wszystko. Po co zginęli ci wszyscy ludzie – tak cywile, jak i żołnierze. I nigdy nie otrzymał odpowiedzi.
XXXXDlatego odszedł z armii. Chociaż czekał go awans za udział w rewindykacji kolonii, pozostał z rangą majora i mnóstwem wspomnień, których nie chciał. Jak niedawno powiedział Safronow, kiedyś marzył o wojskowej karierze, ale ostatecznie przerwał ją na własne życzenie. Teraz nie mógł się odnaleźć w tak zwanym normalnym życiu. Nie wiedział nawet, czym miałby się zająć, po tylu latach spędzonych w armii.
XXXXPo co mu to było?
XXXXW pewnym momencie wstał i poszedł do swojego pokoju. Zajrzał pod łóżko i wyciągnął ukryty tam pistolet laserowy. Wrócił z nim do salonu i usiadł ponownie w fotelu. Przez długą chwilę podziwiał swoją broń. Nie próbował nawet liczyć, ilu z niej zabił lub okaleczył. Niemniej, pozostało jeszcze jedno życie, jakie miała odebrać.
XXXXOpróżnił już w większości pierwszą butelkę wina, więc podejrzewał, że podjęcie decyzji przyjdzie mu z większą łatwością. Lecz właśnie teraz, gdy stanął już w obliczu ostateczności, przekonał się, że to wcale nie jest takie proste – i zapewne nigdy nie będzie.
XXXXKtoś mu kiedyś sugerował, że samobójstwo jest oznaką tchórzostwa. Ucieczką przed problemami. Drogą dla tych, którzy boją się stawić im czoła. Ten ktoś był głupcem. Nie miał najmniejszego pojęcia, o czym mówi.
XXXXA jednak trzeba było to zrobić. Miał dość. Znosił to przez wiele tygodni, ale nie było ani trochę lepiej.
XXXXOdbezpieczył broń. Była w tej chwili ustawiona na małą moc. Jej wiązka powinna być na tyle słaba, żeby nie dać rady przedrzeć się przez ściany z monolitenu – jak by nie patrzeć, reliktu z czasów, gdy ludzie nie potrafili jeszcze kontrolować litosfery na swoich planetach i potrzebowali materiału budowlanego dość mocnego, by wytrzymać wszelkie kaprysy natury. Technologia, która uległa standaryzacji i nikt przez ten czas nie poszukiwał innowacji. Powstrzymałaby nawet strzał z broni laserowej, dla której starodawne materiały tylu stal czy beton nie były żadną barierą.
XXXXNiemniej, ludzkie ciało nie było nawet w przybliżeniu tak odporne.
XXXXWrzosowski zdecydowanym ruchem przyłożył lufę broni do swojej brody, od dołu. Mógł się oszukiwać, ale nadal nie był w stanie podjąć ostatecznej decyzji. Zrobić to? Tak jak mówił Safronow – chrzanić cały świat i wszystkich, którzy go znali? Chrzanić to, że w ten sposób i tak nie przywróci życia swoim ofiarom?
XXXXPołożył palec na spuście i powoli zaczął go ściągać.
XXXXNie przypominał sobie, by spust kiedykolwiek stawiał mu tak silny opór.


THE END

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

2
Trochę przydługie, by czytać i jednocześnie pilnować poprawności, dlatego dziś tylko kawałek do omówienia:
tekst niezły, jednak w tych miejscach zgrzytnęło:
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Że Ragnery po prostu musiały go przebyć, że nie dało się obejść tej przełęczy, a okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść.
zdanie zgubiło logikę
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) - Tak jest, panie majorze. – odrzekł chłodny żeński głos.
to wymaga korekty
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) podczas gdy sztuczna inteligencja sterująca wyposażeniem jego mieszkania zabrała się do wypełniania polecenia.
sztuczna inteligencja zabiera się za coś?

To tylko dwa akapity, ale przy najbliższej sposobności poczytam więcej. Tylko to amerykańskie jedzenie... Nie można było trochę tekst urozmaicić czymś bardziej oryginalnym?

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

3
Jeszczes kilka uwag:
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Bronił się dzielnie, ale jeden z tych potworów dobrał się do niego od przodu, przedzierając się przez pancerz w słabiej chronionym miejscu. Jego ostrza musiały przejść Wrzosowskiemu przez kilka żeber, z obu stron klatki piersiowej. Zdążył stracić sporo krwi, nim tężejąca antyseptyczna pianka opatrzyła mu prowizorycznie rany.
W tym opisie wyraźnie brak dynamiki, to raczej zlepek zdań o walce a nie opis walki. Łatwo pogubić się - o czy to właściwie jest?
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Nie zdążyły jednak nawet przeciążyć osłon, nim Sorevianie i zdolni jeszcze do walki Terranie zestrzelili je z pancerza czołgu.
nie zdążyły ... nim - zdanie wyraźnie bez odpowiedniej składni
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Część z nich rzuciła się w sam środek formacji Strażników, nie zważając na zaporowy ogień, ignorując rany i wreszcie wpadając pomiędzy Sorevian. Większość tych ostatnich dobyła długich noży – każdy z nich rozmiarami i wyglądem przypominał krótki miecz wakizashi – i wdała się w walkę wręcz.
znów, to ma być opis działań, a nie kilka przypadkowych zdań.
Ciężko się czyta przez te niedopracowanie, mimo że temat ciekawie prowadzony. Może z czasem uda mi się dobić do końca, bo widać w tej plontaninie myśl przewodnią, jednak chyba raczej skupię się na czytaniu niż poprawianiu, ale to już jutro... :)

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

4
Proponuję najpierw przeczytać tekst w całości, a dopiero potem napisać swoje uwagi. W ten sposób można łatwo uniknąć niepotrzebnego double-postingu.

Tak czy inaczej... mimo usilnych starań, nie jestem w stanie dopatrzeć się błędów w zacytowanych przez ciebie zdaniach - ani nawet wydedukować, na czym te błędy miałyby polegać. Nie rozumiem, w jaki sposób zdanie zgubiło logikę, czy też z jakiej racji sztuczna inteligencja nie mogłaby się za coś zabrać. Nie pojmuję też, dlaczego opisy walki nazywasz przypadkowymi zdaniami.
jak pisze: (śr 29 wrz 2021, 23:13) W tym opisie wyraźnie brak dynamiki, to raczej zlepek zdań o walce a nie opis walki. Łatwo pogubić się - o czy to właściwie jest?
Jak to, o czym? Wrzosowski właśnie został ranny i odciągnięty na bok - ten fragment opisuje po prostu, w jaki sposób doznał obrażeń.
jak pisze: (śr 29 wrz 2021, 23:13) znów, to ma być opis działań, a nie kilka przypadkowych zdań.
Jeśli zdania, z których jedno wynika wprost z drugiego (atakujący skrócili dystans i dążą do zwarcia - broniący się przyjmują walkę na bliskim dystansie i dobywają noży) nazywasz "przypadkowymi", to mogę tylko rozłożyć ręce. Co jest nich przypadkowe, właściwie?

Jedzenie jest brytyjskie, a nie amerykańskie, jeśli już. Jajka, bekon, parówki i tosty to typowe śniadanie w Anglii - Amerykanie je sobie co najwyżej zapożyczają (jak wiele innych rzeczy). Nie bardzo też rozumiem logikę i argumentację. Od kiedy to kuchnia kraju X jest mniej czy bardziej oryginalna od kuchni kraju Y? Poza tym, czy maksymalne - i niepotrzebne - udziwnienie spożywanego przez protagonistę posiłku jest rzeczywiście czynnikiem decydującym o urozmaiceniu opowiadania?

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

5
Der_SpeeDer pisze:
===========================================================================================================================


XXXX- Cholera, one są wszędzie!
XXXXOkrzyk porucznika Danfortha, dowódcy drugiego plutonu, całkiem dobrze oddawał ich sytuację. Nie pomagał jednak jej opanować, ani też podnieść morale, toteż Wrzosowski wrzasnął na niego, żeby stulił pysk i strzelał. Sam też nieustannie się rozglądał, mierzył w coraz to nowe cele i raził je liliowymi, laserowymi wiązkami. Ledwie nadążał, mimo pomocy serwomechanizmów pancerza wspomaganego i systemów namierzania. Chciałby mieć wsparcie antygrawitacyjnych czołgów i transporterów, ale niestety, te już od dwóch minut praktycznie milczały. Poprzez sieć bojową, wszystkie jednostki zgłaszały wyczerpujące się zasilanie i amunicję.
XXXXA miało być tak łatwo. Wywiad był przekonany, że uda się wstrzymać hordę w górskim przesmyku. Że Ragnery po prostu musiały go przebyć, że nie dało się obejść tej przełęczy, a okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść. Okazało się, że mogły. Coraz więcej z nich obiegało pozycje niewielkiego oddziału i próbowało atakować od góry, z lewej i prawej flanki. W efekcie żołnierze, którzy powinni byli kłaść ogień zaporowy na przełęcz, zamiast tego musieli wciąż odstrzeliwać bydlęta usiłujące zajść ich z boku i od tyłu.
XXXXByła ich tu kompania zmechanizowana szturmowców SSF, przydzielony doń pluton czołgów oraz kompania Marines pod komendą samego kapitana Wrzosowskiego. Wspólnie zabili już chyba z tysiąc Ragnerów, ale to nic nie dawało. Po drugiej stronie przesmyku kłębiły się kolejne tysiące tych potworów, a przez ostatni kwadrans sytuacja wyglądała tylko coraz gorzej. Na początku mieli wsparcie ogniowe czołgów, które rozpruwały co większe bestie działami dyspersyjnymi i wespół z transporterami raziły te mniejsze działkami laserowymi. Jednak teraz zasilanie ich broni było już na wyczerpaniu. Jeszcze do niedawna wspierała ich artyleria rakietowa, zasypując wroga salwami pocisków subatomowych, lecz już od kilku minut milczała. Facet z Kontroli powiedział im, że lada chwila mają dostać posiłki, ale kiedy to nastąpi? Kiedy wszyscy będą już, kurwa, martwi?
XXXXNieważne. Pozostawało tylko przetrzymać. Powodzenie całej operacji i los innych oddziałów na tym odcinku frontu od tego zależały. Musieli wytrzymać, jeszcze minutę. Dwie. Trzy.
XXXX- Przechodzą! Przechodzą! – znów wrzasnął Danforth.
XXXXWrzosowski obejrzał się w kierunku przełęczy. Ragnery przypuściły jeszcze jeden wściekły szturm na przesmyk. Przewodził im wielki garmriner, ale czołg dowódcy plutonu pancernego natychmiast rozdarł go na strzępy wystrzałem z działa dyspersyjnego. Wiązka rozerwała tors potwora na poziomie molekularnym. To jednak wcale nie zniechęciło mniejszych virinerów, które popędziły wprost na stojący poniżej szpaler terrańskich żołnierzy.
XXXXIch ogień zaporowy ze szturmowych karabinów laserowych i ręcznych działek plazmowych był przerażająco słaby.
XXXXWalcząc z obezwładniającą paniką, Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą. Wdusił spust i przeciągnął po nacierających Ragnerach długą wiązką, tnąc ich tułowia i kończyny na kawałki. Trwało to może ze dwie sekundy. Później dobiegł go sygnał braku zasilania w baterii, a komputer jego kombinezonu naniósł mu na wizjer hełmu komunikat wzywający do jej wymiany.
XXXX- Co ty, kurwa, nie powiesz – warknął, jak gdyby maszyna mogła na to odpowiedzieć.
XXXXUlegał już panice, a ręce mu drżały, kiedy sięgał do ładownicy po nową baterię – ostatnią, jaką miał – i usiłował umieścić w slocie karabinu.
XXXX- Kurwa… kurwa… – powtarzał.
XXXXJeden z virinerów – dwumetrowy, odrażający stwór o krótkich nogach i długich ramionach, zbrojnych w pazury i bioniczne ostrza – chyba obrał go za cel. Pędził wprost na niego. Jego jednolicie czerwone oczy pałały żądzą mordu. Ildańscy naukowcy, którzy go zaprojektowali, nie zaprogramowali mu w psychice niczego innego, jak bezrozumną, ślepą agresję wobec każdego, na kogo został poszczuty.
XXXXRęka drgnęła Wrzosowskiemu po raz kolejny.
XXXXBateria nie trafiła w slot i po chwili wyleciała mu z palców.
XXXXRagner skoczył prosto na niego.
XXXXCzłowiek wrzasnął…

Zaimkoza, zaimkoza, zaimkoza... Pogrubiłem sam początek, cały tekst niestety jest taki. Właściwie trzeba przeredagować całe opowiadanie, bo styl jest słaby. Fabularnie? Sztampa do bólu, nic ciekawego, koniec przewidywalny, nazwy własne do kitu. Przykro mi, ale nie jest dobrze. Nad warsztatem trzeba popracować, opowieść też nie zachwyca. I tyle. Powodzenia i pozdrawiam.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

6
Bałagan. Na kolanie pisane? Fajnie, że dzielisz się z nami tą historią, ale forma też się liczy. Nie tylko „co” się czyta ale i „jak”, w jaki sposób jest zapisana.
Że to długi kawałek, teraz pierwsza część.
Na początku mieli wsparcie ogniowe czołgów, które rozpruwały co większe bestie działami dyspersyjnymi i wespół z transporterami raziły te mniejsze działkami laserowymi. Jednak teraz zasilanie ich broni było już na wyczerpaniu. Jeszcze do niedawna wspierała ich artyleria rakietowa, zasypując wroga salwami pocisków subatomowych, lecz już od kilku minut milczała. Facet z Kontroli powiedział im, że lada chwila mają dostać posiłki, ale kiedy to nastąpi?
Ten kawałek to mi zgrzytnął. Oj tak. I to z kilku różnych powodów.
Powtórki sytuacji - Na początku mieli - Jednak teraz. Jeszcze do niedawna - lecz już od kilku minut. Lada chwila mają dostać, ale kiedy to nastąpi. – taki rollercoaster. Nieprzyjemnie się czyta.
Słownictwo techniczne - działami dyspersyjnymi i działkami laserowymi. artyleria rakietowa, salwami pocisków subatomowych – to mi za bardzo pachnie „się przechwalaniem”. Byłoby ok, gdyby to miał być sarkazm – „patrzcie czego my tu nie mamy”. (Podobnie: „liliowymi, laserowymi wiązkami” – no błagam, a musi to być koniecznie zaznaczone?) Przypuszczam, że miało to robić setting, że to niby SF. Ok, ale nie można było subtelniej? Takie walenie po oczach to tylko w space operach, gdy czytelnik wie, ze autor puszcza do niego oko.
Poza tym – mają tego taki arsenał i nic nie działa? To może oni sobie tylko „wyobrażają” że są „subatomowe”? Brak tu kontekstu, brak poczucia, że przeciwnik jest potężny/groźny/niezliczony i na tyle głupi by pchać się tak po prostu na rzeź.
Nie jestem chłopcem zamiłowanym w szczegółowych opisach bitew, sorry. Mnie to znudziło
Ich ogień zaporowy ze szturmowych karabinów laserowych i ręcznych działek plazmowych był przerażająco słaby.
Słaby jako że co? Rzucasz tu taki arsenał a wygląda jakby strzelali z kapiszonów? KONTEKST. Coś choćby jak: "Ich ogień zaporowy, mimo że używali nowoczesnych karabinów laserowych i ręcznych działek plazmowych był przerażająco słaby/ mało efektywny.
Walcząc z obezwładniającą paniką, Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą
Był „obezwładniony” ale miał dość energii i pomyślunku by zmieniać tryby? Żeby było jasne: nie chodzi mi o sam sens, ale o zapis. Pierwsza część zdania to panika, emocje, a zaraz po przecinku instrukcja obsługi broni. "Jak ja go nienawidzę i ma koszulę w kratkę". Gryzie się?
Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą. Wdusił spust i przeciągnął po nacierających Ragnerach długą wiązką, tnąc ich tułowia i kończyny na kawałki. Trwało to może ze dwie sekundy. Później dobiegł go sygnał braku zasilania w baterii, a komputer jego kombinezonu naniósł mu na wizjer hełmu komunikat wzywający do jej wymiany.
Wziął nóż i pociął marchewkę na kawałki. Trwało to może ze dwie sekundy. Później dobiegł go pisk dobywający się z czajnika. NUUDA. Lista zakupów. A nie można by jakichś emocji coś? "Trwało to może ze dwie sekundy, gdy nagle / jednak w końcu dobiegł go sygnał braku zasilania w baterii,
przykładając ukryty w nadgarstku implant do czytnika,
Tak jak to jest napisane, to brzmi jak opowieść szpiegowska (ukryty w nadgarstku) i „chwalenie się” technologią. Kryptoreklama? A nie można by po prostu – „przykładając do czytnika nadgarstek (z implantem)”? i to jest właśnie częsty problem w tym tekście. Nie sam tekst ale sposób jego zapisu.
u Marine na emeryturze?
A to takie imię dziewczyny jest?
Jadł niespiesznie i był już w połowie posiłku, kiedy nagle do lokalu wkroczyła nowa postać. Momentalnie przyciągnęła jego wzrok, bowiem nie był to człowiek. Niemniej, nikt poza samym Wrzosowskim nie zwrócił na to większej uwagi. Planeta Akios…
Znowu rollercoaster. Niespiesznie, NAGLE, nikt nie zwrócił, bo PLANETA (a ta skąd tak nagle wyskoczyła?)
czy też z jakiej racji sztuczna inteligencja nie mogłaby się za coś zabrać
Niuans. „zabierać się” – przygotowywać. Sugerujesz, że SI musiała, albo nawet miała ochotę, najpierw się przygotować i dopiero potem wykonać polecenie. Wątpię. Ostatecznie – „zaczęła wykonywać”.
Dream dancer

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

7
Przykro mi, że moje uwagi nie dotarły do autora. Być może rzeczywiście zbyt skrótowo zostały opisowo. Postaram się poprawić :)
A żeby było jasne. Nie jestem fanką tego gatunku, ale dla mnie en tekst ma potencjał i dlatego wskazówki, które partie tekstu mi zgrzytają. Partie, które właśnie nie umożliwiają zrozumienie tego co i o czym się czyta, a takie coś przeszkadza w czytaniu całościowym tego bloku utworu :( . Ale po kolei:
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Że Ragnery po prostu musiały go przebyć, że nie dało się obejść tej przełęczy, a okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść. Okazało się, że mogły. Coraz więcej z nich obiegało pozycje niewielkiego oddziału i próbowało atakować od góry, z lewej i prawej flanki. W efekcie żołnierze, którzy powinni byli kłaść ogień zaporowy na przełęcz, zamiast tego musieli wciąż odstrzeliwać bydlęta usiłujące zajść ich z boku i od tyłu.
Mamy przełęcz, mamy kogoś kto musi ją przejść (abstrachując od tego, że nie wiemy kto lub co to te Ragnery) to rozkładając fragment na części :
"[..]że nie dało się obejść tej przełęczy, [...] komu się nie udało?, dlaczego? dla mnie te zdania są emigmą, nic z nich nie wynika, bo nie wiem nie dość o kim mowa to jeszcze nie kojarzę dlaczego tą akurat przełęcz trzeba przejść.
[...]okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść. [...] ładne zdanie - ale co ma piernik do wiatraka? Opis zbocza, tu nic nie wnoszący a bardziej zagmatwający obraz, który powinien ukazać się w wyobraźni czytającego.
[...]Okazało się, że mogły.[..] Po kiego diabła to wtrącenie? Co miało ono podkreślić?
[...]Coraz więcej z nich obiegało pozycje niewielkiego oddziału i próbowało atakować od góry, z lewej i prawej flanki. [...] kto zbiegał, jak zbiegał? Same słowa znów nie oddają obrazu sytuacji, nie pobudzają wyobraźni.
[...]W efekcie żołnierze, którzy powinni byli kłaść ogień zaporowy na przełęcz, zamiast tego musieli wciąż odstrzeliwać bydlęta usiłujące zajść ich z boku i od tyłu.
A tu zestaw "Którzy powinni" i " zamiast tego" powoduje dosłowny ból zębów czytającego nad logiką konstrukcji.

I mając co chwilę takie kwiatki, po prostu tego tekstu nie da się przejść wzrokiem gładko i przyjemnie. A w czytaniu nie chodzi o to by prześliznąć się po nim wzrokiem, tylko o to by smakować ładnie ujawnione opisy i je ujawnić w wyobraźni.

Następny fragment:
Der_SpeeDer pisze: (wt 28 wrz 2021, 22:36) Bronił się dzielnie, ale jeden z tych potworów dobrał się do niego od przodu, przedzierając się przez pancerz w słabiej chronionym miejscu. Jego ostrza musiały przejść Wrzosowskiemu przez kilka żeber, z obu stron klatki piersiowej. Zdążył stracić sporo krwi, nim tężejąca antyseptyczna pianka opatrzyła mu prowizorycznie rany.
dlaczego potwór dobiera się do niego od przodu? dlaczego to jest ważne, że trzeba to zapisać?
dlaczego przedziera się przez pancerz? Rozumiem przedzieranie się przez krzaki, gąszcze - ale przez pancerz?
skąd potwór wiedział, że jest to słabe miejsce i to - "pancerz w słabiej chronionym miejscu" (następny ból zębów czytającego) - słabo chronione miejsce to określenie autentycznie można użyć dla określenia konkretnego miejsca, - ale dla skrawka pancerza?
Cały opis jest takim skrótowcem, że naprawdę niewiele z niego można się dowiedzieć.
Pamiętaj to, że ty jako autor widzisz tę scenę w wyobraźni, nie oznacza, że czytelnik pójdzie twoim tokiem myślenia i też to zobaczy. Czytelnik nie jest tobą i ty jemy musisz tak mu nakreślić słowami ten obraz, bu czytelnik sam go zobaczył, bez zmuszania umysłu do dedukcji - co tu autor chciał mi powiedzieć.
Myślę, że może ta wypowiedź rozjaśniła ci dlaczego tu się do ciebie odzywam i na co zwracam ci uwagę. :)

Dodano po 14 minutach 50 sekundach:
Tekst był edytowany, błędy w tekście poprawione i nie wiem dlaczego tekst poprawiony się nie ukazał, ale ten poprzedni. A szczerze odpowiadanie w małym okienku odpowiedzi nie pozwala mi kontrolować tego co piszę - więc przepraszam za błędy. Bo tylko tyle w tej chwili mogę zrobić.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

8
Obawiam się, że tak jak poprzednio, zmuszony jestem napisać post pełen pretensji. Uwagi bowiem, jakie tutaj dostaję, nie tylko nie dają mi żadnych wskazówek, co mam zrobić, żeby pisać lepiej (właściwie to zniechęcają mnie do pisania w ogóle), ale nasuwają mnie na wniosek, że bardzo wiele wydanych drukiem pisarzy, których czytałem i od których zapożyczam rozmaite zagrywki, w istocie pisze źle.
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Zaimkoza, zaimkoza, zaimkoza...
Rozumiem (do pewnego stopnia) dotychczasowe zastrzeżenia co do mojej pisaniny na tym sajcie - że przesadzam z opisami, że wrzucam zbyt wiele niepotrzebnych słów, na przykład. Od tamtej pory starałem się pisać mniej formalnym stylem i m.in. wróciłem do używania mowy pozornie zależnej, którą niegdyś uznałem za kiepski zabieg, ale na brak której w moich wypocinach ktoś narzekał.
Ale po przeczytaniu powyższego komentarza naprawdę zaliczyłem klasyczny headdesk. Co zaimki mają wspólnego... no, z czymkolwiek? Co jest w nich strasznego i dlaczego nie wolno im być w tekście, nawet jeśli pełnią tam oczywistą funkcję (na przykład pozwalają uniknąć powtórzeń)? Właściwie to według czego ty w ogóle mierzysz "zaimkozę"? Po czym stwierdzasz, że zaimków jest w tekście tyle, że zaimkoza już jest, albo że jeszcze jej nie ma?

Dalsza część twojego komentarza to w gruncie rzeczy szereg całkowicie gołosłownych konstatacji, które niczego nie przekazują. Ot:
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Właściwie trzeba przeredagować całe opowiadanie, bo styl jest słaby.
Przepraszam - w jaki sposób? Nadmienię powtórnie, że starałem się przyjąć nieco lżejszy i mniej formalny styl pod wpływem uwag na Wery sprzed kilku lat. Mam rozumieć, że pod wpływem waszych sugestii uwsteczniam się jako pisarz?
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Fabularnie? Sztampa do bólu, nic ciekawego, koniec przewidywalny
I znowu - zastanawiam się, według czego właściwie "mierzysz" sztampę. Sam od kilku lat udzielam się na sajcie TV Tropes, który właściwie jest w całości poświęcony wyłapywaniu i rozkładaniu na czynniki pierwsze schematów w dziełach sztuki popularnej - żadne z nich nie jest od takowych wolne. Więc pytam, w oparciu o co właściwie stwierdzasz, że to konkretne opowiadanie jest nazbyt schematyczne? A to, jak się zakończy (czy może raczej - nie zakończy) to kiedy niby przewidziałeś? Czy może zapytam lepiej - kiedy przewidziałeś, jakie konkretnie czynniki doprowadzą do takiego, a nie innego końca?
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) nazwy własne do kitu
Dziękuję za tę jakże merytoryczną i konstruktywną uwagę. BTW, twoja ksywa jest do kitu :?.
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Nad warsztatem trzeba popracować
Że tak powiem... nad swoim warsztatem pracuję już od lat i w tym czasie napisałem naprawdę bardzo, bardzo wiele tekstów (część z nich w ramach pracy zawodowej - są osoby, które zgłaszają się konkretnie do mnie, żebym to ja coś zaprojektował, bo tak świetnie piszę). Notorycznie słyszę od ludzi w realu, że owe teksty są świetne, że marnuję swój talent i że powinienem takie teksty publikować (na co ja macham ręką i odpowiadam, że w sieci - na przykład na tym sajcie - najwyraźniej nikt ich nie chce czytać). W tej sytuacji stwierdzenie, że trzeba popracować nad warsztatem, nie jest zbyt budujące. Zwłaszcza jeśli nie jest poparte żadnymi konkretami.

Odnoszę wrażenie, że po prostu nie umiecie mi wyjaśnić, co z moim tekstami jest nie tak i jak mam je pisać lepiej, a wszelkie zarzuty wymyślacie na poczekaniu. Bo niezależnie od tego, co zrobię, zawsze jest źle. Zaimkoza, jak w bonie dydy... Następnym razem okaże się, że zbyt często używam słów na cztery litery ("ręka", "noga" i tak dalej).

Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Bałagan. Na kolanie pisane?
Nieee, to po prostu pierwsze w gruncie rzeczy opowiadanie, które napisałem "na luzie", za jednym zamachem. Normalnie ślęczę nad swoimi tekstami całymi miesiącami, jeśli nie latami.
Podczas swojej poprzedniej wizyty się nasłuchałem, jak to mój styl jest nazbyt formalny, zbyt przesycony szczegółami i zbyt nudny. I że komentarze piszę o wiele żywszym językiem. Więc spróbowałem napisać ten tekst bardziej spontanicznie, trochę jakbym pisał kolejny komentarz. Tak też jest źle?
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Na początku mieli - Jednak teraz. Jeszcze do niedawna - lecz już od kilku minut. Lada chwila mają dostać, ale kiedy to nastąpi. – taki rollercoaster. Nieprzyjemnie się czyta.
Jak najbardziej świadomy i celowy zabieg z mojej strony - zabieg, który widziałem w niejednej wydanej drukiem książce. Specjalnie stosuję podobną strukturę zdania, aby zrobić z tego taką właśnie wyliczankę, na ile sposobów główny protagonista i jego towarzysze broni mają przerąbane. Nie widzę absolutnie nic złego w tym zabiegu, szczególnie że wspomniane, wydane drukiem książki też taki stosują. I najwyraźniej nikt nie narzeka.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) działami dyspersyjnymi i działkami laserowymi. artyleria rakietowa, salwami pocisków subatomowych – to mi za bardzo pachnie „się przechwalaniem”
Ależ oczywiście - powinienem był ograniczyć się do lakonicznej konstatacji, iż nasi bohaterowie strzelali z *czegośtam*. Zaiste, w żadnej wydanym drukiem książce o tematyce militarystycznej, autor nie traci czasu na opisanie czegoś tak kluczowego, jak to z jakiego w ogóle rodzaju broni delikwent strzela. Toć powszechnie wiadomo, że każda broń działa tak samo - po co się ludzie przez stulecia trudzili nad jej wymyślaniem, a wojskowi nad obmyślaniem nowych taktyk czy strategii.
Bez obrazy, ale... co ty mi tu wciskasz?
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Podobnie: „liliowymi, laserowymi wiązkami” – no błagam, a musi to być koniecznie zaznaczone?
Niby nie musi (tak samo jak nikt nie musi w ogóle pisać tekstów - już w epoce kamienia łupanego było przecież wszystko, co potrzebne do przeżycia, po co komu teksty?). Ale takiemu na przykład Stanisławowi Lemowi wolno było sprecyzować w jednym z opowiadań (tym o Setaurze, jeśli mnie pamięć nie myli), iż laser jest barwy liliowej i znów, nikt na to nie narzekał. Dodam tylko - jeśli o tym nie wiesz - że fioletowy laser jest najsilniejszy w paśmie widzialnym (czerwony - najsłabszy). Powyżej tej częstotliwości fali, wiązka jest już niewidoczna. Ergo, to laser wojskowy, w sam raz do dziurawienia wrogich pancerzy i jeszcze o odpowiednim (wydajnym) stosunku energii do mocy.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Poza tym – mają tego taki arsenał i nic nie działa? To może oni sobie tylko „wyobrażają” że są „subatomowe”? Brak tu kontekstu, brak poczucia, że przeciwnik jest potężny/groźny/niezliczony i na tyle głupi by pchać się tak po prostu na rzeź.
Przepraszam - to ty w końcu przeczytałaś tamten fragment, czy nie? Jeżeli nie, zacytuję: "Wspólnie zabili już chyba z tysiąc Ragnerów, ale to nic nie dawało. Po drugiej stronie przesmyku kłębiły się kolejne tysiące tych potworów, a przez ostatni kwadrans sytuacja wyglądała tylko coraz gorzej". Nie wiem, jak mam w prostszy i bardziej klarowny sposób zakomunikować, że wróg był niezliczony i że owszem, cały ten zabójczy arsenał działa bez zarzutu - ale co z tego, skoro bohaterowie mogą sobie strzelać i zabijać, a i tak wciąż nadchodzą nowi wrogowie, podczas gdy im samym wyczerpuje się już amunicja do strzelania. Było to dosłownie omówione jak krowie na rowie, między innymi podczas powyżej wskazanej "wyliczanki" - ale ty najwyraźniej zignorowałaś całkowicie treść opowiadania i skupiłaś się na narzekaniu, że nie lubisz takich wyliczanek.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Słaby jako że co? Rzucasz tu taki arsenał a wygląda jakby strzelali z kapiszonów?
Nie.
Teraz odnoszę jeszcze silniejsze wrażenie, że nie przeczytałaś tego tekstu, tylko przeleciałaś wzrokiem w poszukiwaniu błędów. Powtórzę - było omówione, jak krowie na rowie, że walka trwa już od dłuższego czasu i zapasy amunicji tudzież zasilania do całego tego cudownego arsenału znalazły się na wyczerpaniu. Wydawało mi się w tej sytuacji oczywiste, że słabość ostrzału wynika po prostu z tego, iż wielu żołnierzy nie ma już czym strzelać (sam Wrzosowski wyciąga po chwili dosłownie swoją ostatnią baterię do karabinu!). Dodaj do tego - również omówiony jak krowie na rowie - fakt, iż część tych żołnierzy nie może kłaść ognia zaporowego na przełęcz, bo osłaniają wspomniane flanki i tyły.
Twierdzisz, że nie jesteś zamiłowana w szczegółowych opisach bitew - może gdybyś znalazła w nich zamiłowanie, to wiedziałabyś, co się w ogóle dzieje? Na razie całkowicie ignorujesz warstwę merytoryczną tych pierwszych kilku akapitów i lekceważysz ją jako zbiór zbędnych informacji - a potem, bez żadnego zażenowania, zadajesz pytania, których w ogóle nie musiałabyś zadawać, gdybyś po prostu przeczytała ze zrozumieniem dotychczasowy tekst!
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Był „obezwładniony” ale miał dość energii i pomyślunku by zmieniać tryby?
I znów - wiwat czytanie ze zrozumieniem.
W zacytowanym przez ciebie fragmencie nigdzie nie stoi, że główny bohater był obezwładniony - wręcz przeciwnie, jest napisane, że starał się czynnie opierać panice i nie ulec jej rzeczonemu, obezwładniającemu wpływowi. Niemniej, ta panika skłania go do desperacji i stąd przełącza swój karabin laserowy na falę ciągłą. Ergo, nie strzela już pulsacyjnie, pojedynczymi wiązkami, tylko utrzymuje jedną, ciągłą wiązkę i tnie nią jak nożem. Taktyka wyraźnie desperacka, bo ewidentnie szybciej wyczerpuje zasilanie, nawet jeśli zadaje poważniejsze rany (odcina członki ciał, zamiast po prostu dziurawić). Zaiste, bardzo to wszystko techniczne i bardzo skomplikowane (mniej więcej tak skomplikowane, jak żołnierz w rzeczywistym świecie, który przełącza swój karabin z półautomatu na automat). W opowieści z natury militarystycznej, dodajmy, gdzie rodzaj używanej broni i stosowanej taktyki jak najbardziej ma znaczenie.
Oczywiście mógłbym to niby wytłumaczyć w tekście, jeżeli nie jest dostatecznie oczywiste (zbyt wiele się po czytelniku spodziewam?), ale stawiam diamenty przeciwko orzechom, że wtedy z kolei usłyszałbym miauczenie (nawet jeśli nie twoje, to innych osób), że tekst jest rozwlekły i spowalnia akcję.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) A nie można by jakichś emocji coś? "Trwało to może ze dwie sekundy, gdy nagle / jednak w końcu dobiegł go sygnał braku zasilania w baterii,
Nie widzę w zasugerowanym przez ciebie zapisie ani odrobinę więcej emocji, niż w moim. Szczególnie że mój zapis poprzedza ewidentnie emocjonalną wypowiedź protagonisty "co ty ku*wa nie powiesz", która do twojego zapisu nie pasuje.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Tak jak to jest napisane, to brzmi jak opowieść szpiegowska (ukryty w nadgarstku) i „chwalenie się” technologią. Kryptoreklama? A nie można by po prostu – „przykładając do czytnika nadgarstek (z implantem)”?
I znowu - zero różnicy. Tak czy inaczej, ten implant jest w nadgarstku, jak w zwyczajnej opowieści cyberpunkowej (a nie szpiegowskiej...), a brak wzmianki o nim (co proponujesz) może co najwyżej wzbudzić konfuzję, jakim magicznym sposobem delikwent zapłacił, przykładając po prostu nadgarstek.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) A to takie imię dziewczyny jest?
Zakładam, że ten komentarz to już po prostu kiepski żart. Nazwa Marines padała już w dotychczasowym tekście kilkakrotnie i powinno już być od dawna oczywiste, że to jedna z formacji wojskowych w tym uniwersum. Zostało zresztą wyraźnie powiedziane, że Wrzosowski doń należał. Naprawdę, czy ty przeczytałaś cokolwiek z tego opowiadania? Tak ze zrozumieniem, a nie żeby się przyczepiać na siłę do różnych rzeczy wyrwanych z kontekstu (i po chwili narzekać właśnie na brak kontekstu!)?
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Znowu rollercoaster. Niespiesznie, NAGLE, nikt nie zwrócił, bo PLANETA (a ta skąd tak nagle wyskoczyła?)
Znowu wyrywasz z kontekstu jakieś określenia, przez co sama burzysz spójność tekstu. Tempo, w jakim Wrzosowski spożywa swój posiłek, nie ma doprawdy żadnego związku z tempem wykonywania czynności przez dowolną inną osobę. Ani wpływu na takowe. Nie rozumiem więc, w czym ci przeszkadza to, że ktoś pospiesznie wszedł do lokalu akurat wtedy, gdy protagonista je powoli. O tym, że z kolejnego zdania zacytowałaś tylko dwa pierwsze słowa - ignorując w ten sposób całą funkcję rzeczonego zdania (wyjaśnienie, dlaczego nikt generalnie nie zwrócił uwagi na przybysza, a przy okazji specyfikę społeczeństwa w miejscu, gdzie rozgrywa się akcja wydarzeń), wspominać już nie będę. Skąd planeta wyskoczyła? Znikąd - od samego początku tego fragmentu są na rzeczonej planecie i teraz została po prostu nazwana. Bo akcja rozgrywa się w końcu w settingu science-fiction, w odległej przyszłości, więc nie można wcale przyjąć za pewnik, że bohaterowie są na Ziemi.
Medea33 pisze: (czw 30 wrz 2021, 20:37) Niuans. „zabierać się” – przygotowywać. Sugerujesz, że SI musiała, albo nawet miała ochotę, najpierw się przygotować i dopiero potem wykonać polecenie.
Wygląda mi to raczej na nieistotną semantykę, popartą czysto subiektywną interpretacją leksemu "zabierać się". Z równym powodzeniem mógłbym napisać, że owa sztuczna inteligencja "przystąpiła" do wykonania polecenia (acz to określenie wydało mi się nazbyt formalne) i podejrzewam, że wtedy też moglibyśmy wymyślić jakieś niepasujące do kontekstu rozumienie tego słowa (tak samo jak ja mógłbym - gdyby mi się chciało, ale mi się nie chce - przekręcić rozumienie proponowanej przez ciebie frazy "zaczęła wykonywać" tak, aby obrócić całe zdanie w nonsens). O tym, że z tego typu wyrażeniami w odniesieniu do rzeczy nieożywionych spotykałem się niezliczoną ilość razy w przeczytanych przeze mnie tekstach (spotkałem się nawet z nazwą na to zjawisko - animizacja), nie chce mi się już nawet gadać. Już się nieraz przekonałem, że to, co wielu wydanych drukiem pisarzy może robić bez problemu, mnie robić nie wolno. Z powodów, których do dziś nie poznałem.

jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) Mamy przełęcz, mamy kogoś kto musi ją przejść (abstrachując od tego, że nie wiemy kto lub co to te Ragnery)
Obawiam się, że w obecnej sytuacji (lądujemy w samym środku akcji) nie mam czasu ani sposobności na dokładne tłumaczenie, czym są Ragnery. Więc zdaję się na to, by to czytelnikowi dostatecznie zakomunikować, zważywszy kontekst. Czyli skoro wre jakaś walka w settingu science-fiction, to można się domyślić, że owe Ragnery to jacyś obcy. A skoro już w następnym zdaniu zostają nazwane potworami, które napływają bez przerwy, można chyba samodzielnie zgadnąć, że to jakieś bestie do zabijania, atakujące chmarą - pokroju ksenomorfów z serii Alien, Zergów ze StarCrafta, Tyranidów z Warhammera 40k czy też Arachnidów z filmu Starship Troopers.
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) "[..]że nie dało się obejść tej przełęczy, [...] komu się nie udało?, dlaczego?
No, przecież to oczywiste. Nie dało się obejść tej przełęczy, ergo nie było innej drogi do celu. To jest cały powód, dla którego w ogóle walczą w tym miejscu i usiłują wstrzymać atakujące potwory w wąskim gardle. Narracja zresztą jednoznacznie stwierdza (tuż przed zacytowanym przez ciebie fragmentem), że Ragnery muszą tą przełęczą przejść. Bo nie da się jej obejść. Naprawdę, to logiczne, jak dwa a dwa cztery...
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) [...]okalające ich zbocza były za strome, żeby te potwory mogły komfortowo po nich przejść. [...] ładne zdanie - ale co ma piernik do wiatraka?
Znowu - toż to logiczne. Jak stwierdzono na początku, usiłują wstrzymać hordę w górskim przesmyku. Ergo, rzeczona horda idzie na bohaterów przez ów przesmyk/przełęcz. Pomiędzy nią, z każdej strony jest wysoka góra. To wynika przecież jakby z definicji przełęczy. Bohater się żali, że według wywiadu, zbocza owych gór miały być zbyt strome czy też z innych względów niedogodne, by atakujący mogli po nich komfortowo przejść - komfortowo, ergo żeby to pozwalało na słusznej skali atak. Tymczasem rzeczone Ragnery, wbrew oczekiwaniom, właśnie po owych stromych zboczach przechodzą. W efekcie nie tylko omijają owo wąskie gardło, które broniący się planowali wykorzystać, ale atakują naszych dzielnych bohaterów z flanki. To naprawdę takie skomplikowane?
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) [...]Okazało się, że mogły.[..] Po kiego diabła to wtrącenie? Co miało ono podkreślić?
To, jak cholernie się ludzie pomylili w swoich przewidywaniach. I jak bardzo mają w związku z tym przerąbane. I jak główny bohater jest z tego tytułu wkurzony na nieudolny wywiad.
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) [...]Coraz więcej z nich obiegało pozycje niewielkiego oddziału i próbowało atakować od góry, z lewej i prawej flanki. [...] kto zbiegał, jak zbiegał?
Ech... Ragnery (zwane też "potworami", "bydlętami" tudzież "hordą"). A o jakich innych napastnikach była mowa od samego początku tego tekstu - o Armii Zbawienia?
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) [...]W efekcie żołnierze, którzy powinni byli kłaść ogień zaporowy na przełęcz, zamiast tego musieli wciąż odstrzeliwać bydlęta usiłujące zajść ich z boku i od tyłu.
A tu zestaw "Którzy powinni" i " zamiast tego" powoduje dosłowny ból zębów czytającego nad logiką konstrukcji.
Przepraszam - dlaczego? Czyż nie istnieje właśnie ewidentny związek pomiędzy tym, co delikwent powinien robić, a co robi zamiast tego?
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) dlaczego potwór dobiera się do niego od przodu? dlaczego to jest ważne, że trzeba to zapisać?
Może i nie jest aż tak ważne, ale uznałem, że skoro potwory atakują zewsząd - i atak może nadejść również z boku, a nawet od tyłu...
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) dlaczego przedziera się przez pancerz? Rozumiem przedzieranie się przez krzaki, gąszcze - ale przez pancerz?
A dlaczego nie? Nie kojarzę, by "przedzieranie się" było pojęciem tak precyzyjnym, by stosowało się jedynie do przebywania krzaków lub gąszczy. Zwłaszcza że w tym wypadku nie mamy do czynienia z tradycyjnym uzbrojeniem (jak pocisk, który raczej przebija się przez ten pancerz), tylko z ostrzami i szponami wyhodowanego genetycznie potwora.
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) skąd potwór wiedział, że jest to słabe miejsce i to - "pancerz w słabiej chronionym miejscu"
A dlaczego miałby nie wiedzieć? Został zaprojektowany i wyhodowany do walki, metodą inżynierii genetycznej. Oczywiste, że powinien mieć na tyle rozumu, by mierzyć w słabe miejsca pancerza - a te nie są takie znowu trudne do zidentyfikowania. Przecież żadnej zbroi, kombinezonu czy w tym wypadku pancerza wspomaganego nie da się w całości pokryć metalowym pancerzem - wtedy osoba nosząca taki pancerz nie mogłaby się ruszać. Jest więc oczywiste, że kombinezon noszony przez protagonistę będzie miał rozmaite luki między segmentami pancerza. Można je pokryć jakimiś bardziej elastycznymi materiałami ochronnymi, ale wiadomo, że nie będą chroniły równie dobrze, co twardy kompozyt czy stop metali.
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) Pamiętaj to, że ty jako autor widzisz tę scenę w wyobraźni, nie oznacza, że czytelnik pójdzie twoim tokiem myślenia i też to zobaczy. Czytelnik nie jest tobą i ty jemy musisz tak mu nakreślić słowami ten obraz, bu czytelnik sam go zobaczył, bez zmuszania umysłu do dedukcji - co tu autor chciał mi powiedzieć.
Uwierz mi, staram się opisywać te sceny tak, aby również czytelnik mógł je ujrzeć własnymi oczyma wyobraźni. Tyle że jednocześnie staram się zanadto nie rozpisywać i nie rozwodzić nad szczegółami, bo to niepotrzebnie wydłuża takie opisy i spowalnia akcję. Uciekam się więc do skrótów, mając nadzieję, że taki opis będzie dostatecznie jasny - a tego, czego nie stwierdziłem wprost, można się łatwo domyślić.
jak pisze: (pt 01 paź 2021, 07:56) A szczerze odpowiadanie w małym okienku odpowiedzi nie pozwala mi kontrolować tego co piszę - więc przepraszam za błędy.
Nie ma za co przepraszać. Czytaj i komentuj dalej, jeśli masz siły. Zresztą, odnoszę wrażenie, że jesteś jak na razie jedyną osobą, która usiłuje wynieść cokolwiek z tego tekstu i napisać jakieś konkretne uwagi. Kolega postawił całkowicie losowy zarzut o zaimkozie i szereg gołosłownych konstatacji spod szyldu "do dupy". Koleżanka z kolei całkowicie sobie olewa warstwę merytoryczną i zadaje pytania, na które odpowiedź została już udzielona w tekście.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

9
Der_SpeeDer pisze: (pt 01 paź 2021, 13:41) zmuszony jestem napisać post pełen pretensji
E tam, pewnie wcale nie jesteś ;)
Poradę dostałeś jedną, ale zasadniczo dobrą. Pisz.
Rób błędy, bo inaczej właściwie się nie da. Szukaj, rozwijaj się, porównuj.
Der_SpeeDer pisze: (pt 01 paź 2021, 13:41) bardzo wiele wydanych drukiem pisarzy, których czytałem i od których zapożyczam rozmaite zagrywki, w istocie pisze źle
Po pierwsze to może być prawda. Po drugie może nią nie być.
Narzędzia mamy te samy. Ktoś już napisał na forum, że większość rozwiązań stylistycznych jest znana i powtarzana.
Żeby iść dalej, nasz alfabet w najpełniejszej wersji ma 32 znaki. Niezbyt wiele, a możliwości twórcze praktycznie nieograniczone.
Do samochodu też można wpakować każdego, ale nie każdy jest Kubicą.
Zamiast rozkładać Twój tekst na czynniki pierwsze, można przyjąć, że po pierwsze był całkiem dobrym ćwiczeniem. Nabiłeś trochę znaków i choćby niechcący, coś tam pewnie się w głowie rozwinęło.
Po drugie proponuję Ci ćwiczenie.
Zapomnij o nim do 29.10.2021.
Przeczytaj go 30.10.2021 i pomyśl, co Ci w nim nie gra. Jeśli masz ochotę, to podziel się tym.

PS. Zaimkoza to grzech. Sztampa w fabule to jedynie niedobrana przyprawa. Moim zdaniem, znaczy się.
W kryminałach wciąż szuka się mordercy, w romansach miłości.
Łatwiej wydać dobrze napisaną sztampę, niż kiepsko napisaną awangardę.

Trzeba siać, siać, siać. Kokodżambo i do przodu.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

10
Der_SpeeDer pisze:
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Zaimkoza, zaimkoza, zaimkoza...
Rozumiem (do pewnego stopnia) dotychczasowe zastrzeżenia co do mojej pisaniny na tym sajcie - że przesadzam z opisami, że wrzucam zbyt wiele niepotrzebnych słów, na przykład. Od tamtej pory starałem się pisać mniej formalnym stylem i m.in. wróciłem do używania mowy pozornie zależnej, którą niegdyś uznałem za kiepski zabieg, ale na brak której w moich wypocinach ktoś narzekał.
Ale po przeczytaniu powyższego komentarza naprawdę zaliczyłem klasyczny headdesk. Co zaimki mają wspólnego... no, z czymkolwiek? Co jest w nich strasznego i dlaczego nie wolno im być w tekście, nawet jeśli pełnią tam oczywistą funkcję (na przykład pozwalają uniknąć powtórzeń)? Właściwie to według czego ty w ogóle mierzysz "zaimkozę"? Po czym stwierdzasz, że zaimków jest w tekście tyle, że zaimkoza już jest, albo że jeszcze jej nie ma?
Jeśli nie widzisz problemu w zaimkozie, to ja rozkładam ręce... Tekst po prostu źle się czyta. Rada: napisz coś nowego i staraj się nie używać zaimków w ogóle. Uwierz mi, da się. I tekst będzie lepszy.

RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Właściwie trzeba przeredagować całe opowiadanie, bo styl jest słaby.
Przepraszam - w jaki sposób? Nadmienię powtórnie, że starałem się przyjąć nieco lżejszy i mniej formalny styl pod wpływem uwag na Wery sprzed kilku lat. Mam rozumieć, że pod wpływem waszych sugestii uwsteczniam się jako pisarz?[/quote]

Pod wpływem naszych sugestii na pewno się nie uwstecznisz. Styl jest słaby, bo tak go odbieram subiektywnie. Może przesadziłem. Gdyba ta nieszczęsna "zaimkoza" (tak, naprawdę nie bagatelizuj tego problemu), to styl jest co najwyżej poprawny. Brak błysku. Zobacz jak konstruuje zdania taki na przykład Dukaj.
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Fabularnie? Sztampa do bólu, nic ciekawego, koniec przewidywalny
I znowu - zastanawiam się, według czego właściwie "mierzysz" sztampę. Sam od kilku lat udzielam się na sajcie TV Tropes, który właściwie jest w całości poświęcony wyłapywaniu i rozkładaniu na czynniki pierwsze schematów w dziełach sztuki popularnej - żadne z nich nie jest od takowych wolne. Więc pytam, w oparciu o co właściwie stwierdzasz, że to konkretne opowiadanie jest nazbyt schematyczne? A to, jak się zakończy (czy może raczej - nie zakończy) to kiedy niby przewidziałeś? Czy może zapytam lepiej - kiedy przewidziałeś, jakie konkretnie czynniki doprowadzą do takiego, a nie innego końca?[/quote]

Sztampa - Strzelają do obcych, problemy psychiczne głównego bohatera, próba samobójstwa. Trzeba oryginalniej. Ja to co napisałeś albo już obejrzałem, albo czytałem. I tak, uwierz mi - można było wymyśleć lepszą fabułę, mniej sztampową. Zresztą w odpowiedzi Medei - sam nadmieniłeś: WH40K, Starship Troopers, Starcraft, Mass Effect itp.- temu sztampa.
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) nazwy własne do kitu
Dziękuję za tę jakże merytoryczną i konstruktywną uwagę. BTW, twoja ksywa jest do kitu :?.[/quote]

Nazwy własne - te wszystkie opisy broni i obcych ras. Po prostu mi się nie podobają jako czytelnikowi.
RebelMac pisze: (czw 30 wrz 2021, 16:40) Nad warsztatem trzeba popracować
Że tak powiem... nad swoim warsztatem pracuję już od lat i w tym czasie napisałem naprawdę bardzo, bardzo wiele tekstów (część z nich w ramach pracy zawodowej - są osoby, które zgłaszają się konkretnie do mnie, żebym to ja coś zaprojektował, bo tak świetnie piszę). Notorycznie słyszę od ludzi w realu, że owe teksty są świetne, że marnuję swój talent i że powinienem takie teksty publikować (na co ja macham ręką i odpowiadam, że w sieci - na przykład na tym sajcie - najwyraźniej nikt ich nie chce czytać). W tej sytuacji stwierdzenie, że trzeba popracować nad warsztatem, nie jest zbyt budujące. Zwłaszcza jeśli nie jest poparte żadnymi konkretami.[/quote]

Nie wierzę, że pracujesz nad warsztatem od lat. Pisałbyś lepiej. A może inaczej, nie widzisz problemu w "zaimkozie", przyjmujesz ją do wiadomości, to jak masz się nauczyć pisać lepiej? Teraz zupełnie poważnie - napisałeś na samym początku, że znasz pisarzy, którzy piszą podobnie, czyli pewnie też źle. Ja bym poprosił o konkretne przykłady. Bo na pewno nie Lem, Dukaj, Kres, Sapkowski, ZIemiański, Tolkien i wielu innych.

I na koniec - ja się mogę oczywiście mylić. Ale wyraziłem swoje zdanie.

Pozdrawiam i czekam na lepsze Twoje teksty.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

11
A ja obawiam się, że poczułam się bardzo dotknięta twoim negatywnym podejściem i twoimi złośliwymi uwagami do moich komentarzy. Masz całkowite prawo się z nimi nie zgadzać. Z nimi, a nie z moim punktem widzenia. Ja niczego ci nie zarzucam, wręcz przeciwnie, wskazuję miejsca nad którymi mógłbyś się zastanowić i nawet podaję jak by można było inaczej.
że bardzo wiele wydanych drukiem pisarzy, których czytałem i od których zapożyczam rozmaite zagrywki, w istocie pisze źle.
A ja myślałam, że mówimy o twoim tekście? To, że ktośtam cośtam kiedyśtam napisał i nawet mu to wydali, nie znaczy że ty też musisz tak pisać. Też znalazłam wiele książek które nie obroniły się z czasem. No i?
Jak najbardziej świadomy i celowy zabieg z mojej strony - zabieg, który widziałem w niejednej wydanej drukiem książce. Specjalnie stosuję podobną strukturę zdania, aby zrobić z tego taką właśnie wyliczankę, na ile sposobów główny protagonista i jego towarzysze broni mają przerąbane
A mnie mdli. I nie chodzi o samą wyliczankę, ale o formę – żle-dobrze, żle-dobrze, żle-dobrze, a nie da się inaczej?
Teraz odnoszę jeszcze silniejsze wrażenie, że nie przeczytałaś tego tekstu, tylko przeleciałaś wzrokiem w poszukiwaniu błędów. Powtórzę - było omówione, jak krowie na rowie, że walka trwa już od dłuższego czasu i zapasy amunicji tudzież zasilania do całego tego cudownego arsenału znalazły się na wyczerpaniu.
Zawsze czytam dokładnie. Czyli, że te ich całe działka „subatomowe” i ten ich cały naj naj naj arsenał, mają moc jak ogrodowa sikawka? A nie mogli by jednym pociskiem położyć, no, ja nie wiem, na przykład jakiegoś miliona? I sprawa byłaby załatwiona? Tak się chwalisz tymi wszystkimi space age działkami i takie nic?
Był „obezwładniony” ale miał dość energii i pomyślunku by zmieniać tryby?
A ty w ogóle przeczytałeś dalszą część mojej wypowiedzi?
Żeby było jasne: nie chodzi mi o sam sens, ale o zapis. Pierwsza część zdania to panika, emocje, a zaraz po przecinku instrukcja obsługi broni.
"Jak ja go nienawidzę i ma koszulę w kratkę". Gryzie się?
I znowu - zero różnicy. Tak czy inaczej, ten implant jest w nadgarstku, jak w zwyczajnej opowieści cyberpunkowej (a nie szpiegowskiej...), a brak wzmianki o nim (co proponujesz) może co najwyżej wzbudzić konfuzję, jakim magicznym sposobem delikwent zapłacił, przykładając po prostu nadgarstek.
Dobra. Że to pierwszy raz, to pokażę:

przykładając ukryty w nadgarstku implant do czytnika,

ukryty w nadgarstku – o, szykuje się tu jakaś szpiegowska afera. Facet ma coś „ukryte” w nadgarstku. Ten wyraz „ukryty” jest na początku więc podkreślasz ten fakt. (miejsce wyrazu w zdaniu też ma znaczenie)
Implant – o mamuńciu, on ma implant! I do tego „ukryty"! Szpieg i cyborg jakiś!

przykładając do czytnika nadgarstek (z implantem)

przykładając do czytnika – normalna czynność
nadgarstek (z implantem)”? – no, my też przykładamy np. zegarki. Nic nowego. Implant może być w domyśle. Już na tyle znamy te światy by się zorientować.

ale jeśli ty nadal nie widzisz różnicy
Nazwa Marines padała już
A nie było czasem "u Marine na emeryturze"?
Tempo, w jakim Wrzosowski spożywa swój posiłek
A co mnie obchodzi tempo jego jedzenia?. Wyraźnie podałam, że chodzi o WYRAZY, o tempo tych wyrazów, tych określeń. Mówimy o dwóch zupełnie różnych sprawach. Ja ci podaję strukturę zdań, miejsce wyrazów w tych zdaniach i jak one brzmią – powoli - szybko, powoli - szybko, powoli -szybko. To mogłoby wyglądać inaczej.
Bo akcja rozgrywa się w końcu w settingu science-fiction, w odległej przyszłości, więc nie można wcale przyjąć za pewnik, że bohaterowie są na Ziemi.
Tu, żebyś zauważył. W tekstach (każdego gatunku) zwykle podaje się „okruszki”, napomknienia, przed głównym stwierdzeniem , nie powinno coś wyskakiwać nagle – chyba, że autor chciał to koniecznie zaznaczyć, koniecznie dać ten efekt zaskoczenia. Tu chyba tak nie było? Więc dlaczego nie było wcześniej okruszków? Choćby, że jak wyszedł, to na niebie świeciły dwa słońca, albo – na ulicach planety kręciły się różne, obce rasy.
Wygląda mi to raczej na nieistotną semantykę,
No i tu jest właśnie pies pogrzebany! Wszystko w tekście (jakimkolwiek), każda „semantyka”, gramatyka, logika, położenie wyrazów w zdaniu, szyk zdań, znaczenie i odcień wyrazów, itd., jest istotne. Pamiętasz może jakiś film z czasów PRL-u? jak gruba kelnerka nakłada łychą pacę szarej brei na talerz? By tekst nie był „szarą breją” i nie był podany pacą, MUSI być przemyślany na każdym poziomie, nic tu nie jest „nieistotne”. Jak widzisz czerwone światło na przejściu to wiesz jak zareagować, wiesz, co ten znak znaczy, i to nie jest „nieistotne”!
Poza tym, czy maksymalne - i niepotrzebne - udziwnienie spożywanego przez protagonistę posiłku jest rzeczywiście czynnikiem decydującym o urozmaiceniu opowiadania?
Well. Jak już stwarzasz światy, jakichś tam obcych, obce planety, to takie wtrącenie czegoś „zwyczajnego” powinno być celowym zabiegiem, że chcesz przez to coś powiedzieć, zrobić kontrast. Tu tego nie ma. Poza tym, jak już stwarzasz światy, to to wygląda jakby ci się akurat w tym miejscu odechciało. Ale to nie jest błąd, to tylko zwrócenie ci uwagi byś się zastanowił, czy rzeczywiście tak chcesz.
--------------------------------------------------------------------------------------
Wydaje mi się, że poczułeś się „napadnięty” naszymi uwagami. Niepotrzebnie. Raz, że to forum właśnie po to jest – by wytykać błędy. Nie dajemy kwiatków za zasługi. Dwa – to są nasze spostrzeżenia, jak my widzimy twój tekst. Jak mówię – to jest niebieskie, to się, proszę, nie wkurzaj i nie usiłuj mi wytłumaczyć że mam zły wzrok, tylko się zastanów, czy nie pomieszałeś farb.
---------------------------------------------------------------------------------------
A teraz moje uwagi do dalszej części. Choć już wiem, jaką dostanę odpowiedź.
Nie jesteś pierdolonym śledczym – odwarknął wreszcie Rafał. – I nie jesteś pieprzonym plutonem egzekucyjnym, ty sukinsynu!
Kiedy Wrzosowski wykrzyczał dwa ostatnie słowa, rzucił się na Alana, powalając go na ziemię.
Raz, że nie kupuję. Dwóch facetów, żołnierzy było nie było, w obecności wroga rzuca się sobie do gardeł. No błagam! Już pomyślałam, że to ci obcy telepatycznie na nich wpłynęli. Ale mniejsza. Sama budowa zdań. Najpierw mamy prawie zwykłą rozmowę. Tak sobie mówi i czeka aż skończy mówić i dopiero wtedy rzuca się na kolegę. Hę? Miał to rozpisane co ma robić po czym?
Bał się w ogóle wjeżdżać do miasteczka. Bał się zobaczyć, co z niego zostało.
Też nie kupuję. Co to w ogóle za żołnierz co się AŻ tak przejmuje. Co on, szczawik nieopierzony? Może mieć jakieś wyrzuty, ale bez przesady. Wojna to wojna, ma swoje prawa a wygląda jakby on się dziwił. Ale problem leży też gdzie indziej. Rzecz w tym że ta jego cecha w ogóle nie była wspomniana wcześniej. Była tylko zwykła rozwalanka. Facet co rozwala i facet co beczy. To ten sam?
Miał pan przecież na głowie własny oddział. Nie chciał pan nadmiernie ryzykować życiem własnych ludzi. Nie miał pan też wiele czasu na zastanawianie się. Wie pan przecież, że mówię prawdę. Gdyby nie zginęli cywile, wtedy zginęliby ci, których życie panu powierzono. Był pan na wojnie, a na wojnie giną ludzie. Czasami niezależnie od tego, co zrobimy.
No i racja. A do tego NUUDA. Robisz tu wykład specjalnie dla czytelnika. Potrzebuję profesorka by mi to tłumaczył? I niestety to ciągnie się dalej
Od tamtej pory Wrzosowski wielokrotnie zadawał sobie pytanie, po co było to wszystko.
Tak, teraz, po fakcie to jest logiczne, że się zastanawia. W trakcie walki – NIE.

Zakończenie sztampowe, przykro mi. Po przebrnięciu przez te wszystkie strony rąbanek, działek subatomowych i człapania po restauracjach, przydałoby się coś może głębszego? Inaczej mówiąc. Jedna część na wojnie – rąbanka. Druga część emerytura – nuda. I co z tego wszystkiego? Jeśli chciałeś pokazać ewolucję bohatera z walczącego żołnierza na zrezygnowanego z życia, to nie wyszło.

Jednak. Poza tym wszystkim, tekst jest długi, dość bogaty. Masz kilka kolorowych, ciekawych nici, i tylko ta makatka z nich nie bardzo ci wyszła. Podstawy masz, nie widać naprawdę grubych błędów warsztatowych, ale jeszcze sporo brakuje. Popracuj nad słownictwem i strukturą. Nad tym JAK, używając jakich środków, powiedzieć to co chcesz byśmy to widzieli.
Dream dancer

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

12
Ponieważ twój utwór wciągnął mnie na tyle, że czytam go w wolnych chwilach kawałkami, dlatego ponownie zabieram głos.
Otóż moi przedmówcy stwierdzili, że utwór jest powtarzalny i przewidywalny. Powiem tak. Przewidywalna akcja jest w większości utworów, nawet w tych, które sprzedają się w milionowych nakładach. Ale tych utworów, które służą za wzór jest zaledwie garstka w tłumie tytułów. To jedno. Drugie takie pozycje jak "Przeminęło z wiatrem" czy "Wichrowe wzgórza" pisały amatorki nie wzorując się na przykładach literackich, czy zgłębiające zagadnienia teoretyczne pisania. King czy Hitchcock potrafią swym zakończeniem wprowadzić w osłupienie czytelnika, ale to są chlubne wyjątki, nie reguła.
I wracając do twojej pracy. Ważne jest nie to, czy twoja historia jest przewidywalna, czy nie, ważne jakich słów użyjesz by ją opisać. Ja wiem, że każdy ma swoje racje i ten co opisał historię i ten co ją przeczytał. Jednak . Przez przypadek obejrzałam scenę bitwy z "Władcy pierścieni" i nasunęła mi się myśl. Zajrzyj do książki, jak to jest opisane drukiem potem spróbuj ten fragment obejrzeć na filmie. Wtedy może zrozumiesz, co mówię do ciebie pisząc byś opisywał czytelnikowi obrazy, a nie przedstawiał mu schemat postępowania bohaterów.
Ponieważ już jaśniej nie potrafię, możesz moje uwagi odrzucić lub przyjąć, jednak to już zależy od ciebie.
I słynna "zaimkoza". Niedawno pod jednym z tekstów była dyskusja na ten temat. I moja konkluzja: zaimków używamy, jednak pamiętając by nie było ich namiar i były w odpowiednim miejscu. To tyle na dziś.
Co do szczegółów twej pracy, główne problemy mnie dręczące ci już opisałam, więc zajmowanie się konkretnymi zdaniami już mi się nie chce. Jak trafisz w mój tok myślenia sam sobie z poprawkami poradzisz - bowiem to jest twoje dzieło nie korektora :)

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

13
Ufff... no, to po kolei...
Seener pisze: (pt 01 paź 2021, 14:45) Zamiast rozkładać Twój tekst na czynniki pierwsze, można przyjąć, że po pierwsze był całkiem dobrym ćwiczeniem. Nabiłeś trochę znaków i choćby niechcący, coś tam pewnie się w głowie rozwinęło.
Po drugie proponuję Ci ćwiczenie.
Zapomnij o nim do 29.10.2021.
Przeczytaj go 30.10.2021 i pomyśl, co Ci w nim nie gra. Jeśli masz ochotę, to podziel się tym.
Zważywszy na to, ile czasu już piszę (inna sprawa, że przez połowę tego okresu częstotliwość pisania konkretnych tekstów była bliska zeru) oraz to, że w międzyczasie zwyczajnie się starzeję, wolałbym się na obecnym etapie przymierzać do wydania czegoś, choćby na łamach NF - a nie ciągnąć wciąż fazę ćwiczeń.
Natomiast samo opowiadanie leży na moim twardym dysku już od iluś miesięcy i jeszcze jeden dzień - i jeszcze jedno czytanie - niczego nie zmieni. Dawałem już ów tekst to przeczytania iluś osobom w realu, podobał się. Nikt nie zwracał uwagi na zaimkozę, ani też nie miał najmniejszych problemów ze zrozumieniem, o co chodzi, czy też jak wygląda bieg wydarzeń - co do czego zgłaszane były tutaj zastrzeżenia.

RebelMac pisze: (pt 01 paź 2021, 17:08) Jeśli nie widzisz problemu w zaimkozie, to ja rozkładam ręce... Tekst po prostu źle się czyta.
Po prostu nigdy osobiście nie miałem z tych problemów - ani przy czytaniu, ani przy pisaniu. Podobnie jak każda ze znanych mi osób (może poza jedną, która też pisze teksty po godzinach pracy).
RebelMac pisze: (pt 01 paź 2021, 17:08) Sztampa - Strzelają do obcych, problemy psychiczne głównego bohatera, próba samobójstwa. Trzeba oryginalniej. Ja to co napisałeś albo już obejrzałem, albo czytałem. I tak, uwierz mi - można było wymyśleć lepszą fabułę, mniej sztampową. Zresztą w odpowiedzi Medei - sam nadmieniłeś: WH40K, Starship Troopers, Starcraft, Mass Effect itp.- temu sztampa.
Znowu powołujesz się tylko na ogólne schematy, a nie na sposób ich wykorzystania w tym konkretnym tekście. Wymienione przeze mnie tytuły same czerpały z podobnych archetypów, ale każdy wykorzystał je na własny sposób i nikt ich nie oskarża otwarcie o sztampę.
RebelMac pisze: (pt 01 paź 2021, 17:08) Nie wierzę, że pracujesz nad warsztatem od lat. Pisałbyś lepiej.
O, Jezu... Po prostu...
Masz, popatrz sobie (jakie to szczęście, że w sieci nic nie ginie...) ---> https://board.pl.ogame.gameforge.com/in ... ac47d2ebc9
Zwróć uwagę na datę publikacji. A potem weź na wzgląd fakt, że sam tekst zacząłem pisać niespełna rok przed rzeczoną publikacją. Dzisiaj, oczywiście, nie mam o nim zbyt wysokiego mniemania.
Gdybym jeszcze pogrzebał w starych papierach, kto wie - może znalazłbym jeszcze skan artykułu z lokalnej gazety, gdzie zostałem opisany (nawet zdjęcie dołączyli), a moje opowiadanko opublikowane. Miałem jedenaście lat, kiedy pisałem to ostatnie (teraz trzydzieści trzy, jeśliś ciekaw).

Wiesz, co? W sumie to mogę zacząć publikować swoje stare teksty tutaj, na Wery. Wcześniej tego nie robiłem, bo uznałem, iż nie są warte publikacji (a z jednym z nich wciąż wiążę nadzieje, że po solidnej przeróbce i poprawkach będzie się nadawał na wydaną drukiem powieść). Umieszczałem je gdzie indziej, zastrzeżenia co do nich były, ale generalnie się podobały i ludzie chcieli je czytać. A to mimo wszystko dawało mi motywację, by pisać dalej. Ale diabelnie jestem ciekaw, jaka byłaby reakcja, gdybym zaprezentował je tutaj (i jak wyglądają w zestawieniu z nowszymi tekstami)...
RebelMac pisze: (pt 01 paź 2021, 17:08) Teraz zupełnie poważnie - napisałeś na samym początku, że znasz pisarzy, którzy piszą podobnie, czyli pewnie też źle. Ja bym poprosił o konkretne przykłady.
Nie umiem ci podać takich przykładów z wierzchu głowy. Nie zapamiętuję, w którym konkretnie utworze pojawiło się dane sformułowanie czy figura retoryczna.
Ale wśród pisarzy, których czytałem, na pewno byli Lem, Dukaj, Sapkowski i Tolkien.

Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) A ja myślałam, że mówimy o twoim tekście? To, że ktośtam cośtam kiedyśtam napisał i nawet mu to wydali, nie znaczy że ty też musisz tak pisać.
Przepraszam - a od kogo innego mam czerpać wzorce, jak nie od wydanych drukiem pisarzy?
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Zawsze czytam dokładnie. Czyli, że te ich całe działka „subatomowe” i ten ich cały naj naj naj arsenał, mają moc jak ogrodowa sikawka? A nie mogli by jednym pociskiem położyć, no, ja nie wiem, na przykład jakiegoś miliona?
I wtedy przyszedłby następny milion. I nie miałby już go kto odeprzeć, bo taka potężna broń niechybnie uśmierciłaby przy okazji także głównego protagonistę i jego oddział - podobnie jak atomówka zrzucona na łeb własnym, walczącym oddziałom, unicestwiłaby zarówno wroga, jak i rzeczone własne oddziały.
To naprawdę takie trudne do pojęcia, że to typowa sytuacja, gdzie broniący się mogą strzelać tyle, ile chcą, ale napastników i tak zawsze przyjdzie więcej? Przy czym całkowite zniszczenie wroga tak czy inaczej nie jest ich zadaniem (bo mieli tylko powstrzymać ich przed przekroczeniem tej przełęczy)? Poza tym, naprawdę przez myśl nie przeszło, że skoro to już taki futurystyczny setting, to owe atakujące potwory (przypominam - zaprojektowane genetycznie) zostały tak stworzone, żeby być stosunkowo odporne na tę całą broń? Zwłaszcza taką o działaniu obszarowym, gdzie zniszczenia będą tym mniejsze, im dalej od epicentrum?
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) A ty w ogóle przeczytałeś dalszą część mojej wypowiedzi?
Przeczytałem. Nie wiem, co to zmienia. Nazywanie krótkiej wzmianki o przejściu na falę ciągłą "instrukcją obsługi broni" uważam za niepotrzebną hiperbolizację, ignorującą całkowicie fakt, iż owa wzmianka ma bezpośredni związek ze wspomnianą walką z paniką (a kompletne non sequitur o koszuli w kratkę nijak do tego nie pasuje). Protagonista przestaje walczyć metodycznie, po prostu zieje tym laserem do oporu - na dokładnie takiej samej zasadzie, co wspomniany przeze mnie onegdaj żołnierz w realu, który przechodzi na automat i pruje ogniem ciągłym. W obu wypadkach działanie generalnie niewskazane, a już na pewno sprzeczne z wyszkoleniem.
Ale widocznie - jako osoba zafascynowana militariami i wojskowością - patrzę na takie sprawy inaczej, niż przeciętny zjadacz chleba i stąd te zastrzeżenia.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) A nie było czasem "u Marine na emeryturze"?
Dobra, czyli teraz dostaję po głowie za to, że znam prawidłowy zapis i odmianę (a raczej brak odmiany) danego słowa - a laicy spodziewają się przecież, że będę bez żadnego powodu określał pojedynczego Marine liczbą mnogą Marines i jeszcze pewnie na siłę dokonywał deklinacji tego ostatniego terminu. W końcu już od wielu lat dostaję skrętu kiszek na widok takich potworków, jak "Marinesa", "Marinesem", "Marinesów", "Marinesami", et cetera.
Czyli w skrócie... mianownik: jeden Marine, kilku Marines. Dopełniacz: jednego Marine, kilku Marines. Celownik: jednemu Marine, kilku Marines. I tak dalej. Tego się nie odmienia. A już na pewno nie nazywa się pojedynczego Marine liczbą mnogą.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Tu, żebyś zauważył. W tekstach (każdego gatunku) zwykle podaje się „okruszki”, napomknienia, przed głównym stwierdzeniem , nie powinno coś wyskakiwać nagle – chyba, że autor chciał to koniecznie zaznaczyć, koniecznie dać ten efekt zaskoczenia. Tu chyba tak nie było?
Wciąż nie rozumiem, dlaczego fakt, iż wzmianka o nazwie planety padła wtedy, gdy miało to jakiekolwiek znaczenie dla fabuły, oznacza iż padła tym samym "nagle". To nie jest tak, że w międzyczasie upłynęła połowa tekstu (albo i jedna czwarta) - wciąż jesteśmy na samym początku opowieści, a bohater ledwie wyszedł z mieszkania. Choćbym nawet umieścił rzeczoną wzmiankę wcześniej - jak protagonista się budzi i wygląda przez okno, na przykład - byłoby to dosłownie parę akapitów różnicy. I w międzyczasie tak czy inaczej niewiele się stało.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) No i tu jest właśnie pies pogrzebany! Wszystko w tekście (jakimkolwiek), każda „semantyka”, gramatyka, logika, położenie wyrazów w zdaniu, szyk zdań, znaczenie i odcień wyrazów, itd., jest istotne.
Tu się akurat zgodzę i sam jestem tego doskonale świadom. Natomiast nie zgadzam się z tezą, aby w tym konkretnym przypadku użycie frazy "zabierać się za coś" w odniesieniu do sztucznej inteligencji wypełniającej szereg komend, było nieprawidłowe. Nie zgadzam się z nią, bo bazuje na bardzo wąskim rozumieniu tego wyrażenia, a poza tym ignoruje fakt, że można to zrzucić na karb animizacji. Powiedziałem zresztą, że chciałem użyć bardziej przyziemnej frazy, jak to, że sztuczna inteligencja "przystąpiła do wykonania polecenia", ale wydało mi się to zbyt sztywne i - jak to mówisz - zbyt "techniczne". W końcu w rzeczywistym świecie nikt nie myśli "przystępuję do robienia sobie śniadania" ani "przystępuję do czytania książki".
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Well. Jak już stwarzasz światy, jakichś tam obcych, obce planety, to takie wtrącenie czegoś „zwyczajnego” powinno być celowym zabiegiem, że chcesz przez to coś powiedzieć, zrobić kontrast. Tu tego nie ma. Poza tym, jak już stwarzasz światy, to to wygląda jakby ci się akurat w tym miejscu odechciało.
Że tak powiem... dopóki bohaterem danej opowieści jest człowiek, nie widzę powodu, aby wymyślać dlań na siłę jakieś obce dania - chyba że gustuje w egzotycznej kuchni. Szczególnie że prawie wszystkie skolonizowane planety w moim uniwersum to niegdyś martwe światy, które dana rasa terraformowała, wyhodowała nań cały ekosystem od podstaw i generalnie przekształciła w kopię swojego macierzystego świata, wraz z florą i fauną. Toteż terrańskie kolonie przypominają Ziemię, planety skolonizowane przez jaszczury wyglądają jak Sorev, et cetera. Akios był akurat pierwotnie skolonizowany przez ludzi, więc akurat można się w tamtejszych knajpach spodziewać zwykłych jajek i bekonu. Ale kiedy do lokalu wchodzi Sorevianin, zamawia nikedę (wywar otrzymywany z nasion rośliny pnącej o tej samej nazwie) i wędzonkę z rigereda (mały teropod detrytusożerca, który trafił do jadłospisu jaszczurów podczas wielkiego głodu, jaki nastąpił po terrańskiej inwazji). Zdecydowanie mniej tradycyjne śniadanie.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Wydaje mi się, że poczułeś się „napadnięty” naszymi uwagami
Ano fakt, trochę się tak poczułem. I to nie dlatego, że oczekuję kwiatków czy laurów za zasługi, ale dlatego, że jest dla mnie frustrujące, że nieważne, ile bym się starał po prostu napisać dany tekst dobrze, to w kółko słyszę - to jest nie tak, to też źle, popracuj nad warsztatem. I to jeszcze po tym, jak ten sam tekst przeczytało ileś innych osób (i to wcale nie takich, które czytają tylko gazety) i jakoś im się spodobał!
Niemniej, rozumiem że nie powinienem wyładowywać frustracji z tego tytułu na osobach komentujących moje wypociny. Za to przepraszam.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Raz, że nie kupuję. Dwóch facetów, żołnierzy było nie było, w obecności wroga rzuca się sobie do gardeł. No błagam! Już pomyślałam, że to ci obcy telepatycznie na nich wpłynęli.
No patrz pan - a w takim "Plutonie" Olivera Stone'a, jednym z najwybitniejszych filmów wojennych, mieliśmy właśnie taką scenę, gdzie dwóch sierżantów rzuciło się sobie do gardeł, bo jeden z nich postanowił się zabawić w pluton egzekucyjny, a drugiemu się to nie spodobało. Co prawda w tamtym wypadku jego postępowanie było jeszcze bardziej niemoralne (bezbronni cywile zamiast bezbronnych jeńców), ale sytuacja w zasadzie ta sama. Przyznam zresztą, że już wykorzystałem tę scenę w innym utworze mojego autorstwa, aczkolwiek w tamtym wypadku wyszło to jednak lepiej. Również w warstwie narracyjnej.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Też nie kupuję. Co to w ogóle za żołnierz co się AŻ tak przejmuje. Co on, szczawik nieopierzony? Może mieć jakieś wyrzuty, ale bez przesady. Wojna to wojna, ma swoje prawa a wygląda jakby on się dziwił.
Odnoszę wrażenie (to też odnośnie powyższego fragmentu), że w twoim mniemaniu zawodowi żołnierze to banda socjopatów, którzy absolutnie nie mają ludzkich uczuć i absolutnie nie mogą odczuwać przerażenia okropnościami wojny. Jeśli faktycznie masz takie wrażenie, to... no, jest błędne, delikatnie mówiąc. Żołnierze to tylko ludzie i jak najbardziej mogą być przerażeni perspektywą oglądania masakry. Zwłaszcza jeśli - jak w tym wypadku - sami spowodowali tę masakrę i pomordowali mnóstwo niewinnych ludzi. To zupełnie co innego, niż strzelanie do wroga, który usiłuje ciebie zabić. Zresztą, nawet i w tego rodzaju wypadkach żołnierze w realu zwykle miewają skrupuły - to wcale nie jest takie proste, jak uczy Hollywood.
Ale mam wrażenie, że jest tu podobny problem, jak z tamtą "koszulą w kratę" (czyli w rzeczywistości tym, że żołnierz przełącza broń na "full auto", bo jest w takim stanie psychicznym spod szyldu "o, matko, oni idą prosto na mnie, nie dorwiecie mnie, zdychajciezdychajciezdychajcie!" - i chce walić do oporu, zamiast pitolić się z seriami czy precyzyjnymi strzałami) albo z Marine. Usiłuję stworzyć w miarę realistyczną opowieść militarną, ale statystyczny odbiorca oczekuje akcyjniaka.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Facet co rozwala i facet co beczy.
Rozwala potwory chcące mu się rzucić do gardła, a potem zrzuca bomby na łeb całym rodzinom, w tym małym dzieciom. Rzeczywiście, to jest dokładnie to samo...
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) No i racja. A do tego NUUDA. Robisz tu wykład specjalnie dla czytelnika. Potrzebuję profesorka by mi to tłumaczył?
No, przepraszam - jakoś musiałem, chociaż pokrótce, skreślić tę rozmowę z terapeutą. Na pewno nie uśmiechało mi się zbywanie sprawy ogólnikami.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Tak, teraz, po fakcie to jest logiczne, że się zastanawia. W trakcie walki – NIE.
Jakiej walki? Wchodzenie do zniszczonego miasta i oglądanie zwłok małych dzieci trudno nazwać walką...
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) I co z tego wszystkiego? Jeśli chciałeś pokazać ewolucję bohatera z walczącego żołnierza na zrezygnowanego z życia, to nie wyszło.
Też się nad tym zastanawiałem. Nad wpleceniem jakiejś głębszej puenty, znaczy. Ale ostatecznie poprzestałem na ogólnej koncepcji - czyli dramacie zwykłego człowieka, który ochoczo zaciągnął się do walki w słusznej sprawie - i teraz nic z tego tak naprawdę nie ma, poza mnóstwem niechcianych wspomnień. Nikogo nawet szczególnie nie obchodzi los kogoś takiego jak on - ostatecznie nie dowiadujemy się, czy popełnił samobójstwo, ale jeżeli faktycznie to zrobił, to pewnie i tak nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
Medea33 pisze: (pt 01 paź 2021, 21:37) Popracuj nad słownictwem i strukturą. Nad tym JAK, używając jakich środków, powiedzieć to co chcesz byśmy to widzieli.
Pracuję nad tym od lat. Ale wielokrotnie okazuje się, że to, co ja uważam za interesujące (ergo, o czym chcę pisać), niekoniecznie jest interesujące z punktu widzenia innych. I potem się wściekam, że robię, co mogę, by zaciekawić czytelnika - a w odpowiedzi słyszę, że ich nie obchodzi, co mam do powiedzenia, bo oni chcą czytać o czymś innym.

jak pisze: (ndz 03 paź 2021, 09:07) Zajrzyj do książki, jak to jest opisane drukiem potem spróbuj ten fragment obejrzeć na filmie. Wtedy może zrozumiesz, co mówię do ciebie pisząc byś opisywał czytelnikowi obrazy, a nie przedstawiał mu schemat postępowania bohaterów.
Czytam to i wspominam z rozrzewnieniem, jak to jeden z czytelników, zachwalając moją wczesną pisaninę, mówił że on nie widzi po prostu opowiadania, tylko widzi - oczyma wyobraźni - film, czytając toto. Co robiłem wtedy, a czego nie robię teraz? Zaznaczam, że swoją wczesną pisaninę wspominam raczej ze wstydem.
jak pisze: (ndz 03 paź 2021, 09:07) I słynna "zaimkoza". Niedawno pod jednym z tekstów była dyskusja na ten temat. I moja konkluzja: zaimków używamy, jednak pamiętając by nie było ich namiar i były w odpowiednim miejscu. To tyle na dziś.
Po prostu jest to dla mnie kuriozalne, bo nigdy - ani przy czytaniu, ani przy pisaniu - nie zwracałem najmniejszej uwagi na zaimki.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

14
Der_SpeeDer pisze: (pn 04 paź 2021, 22:17) Zważywszy na to, ile czasu już piszę (inna sprawa, że przez połowę tego okresu częstotliwość pisania konkretnych tekstów była bliska zeru) oraz to, że w międzyczasie zwyczajnie się starzeję, wolałbym się na obecnym etapie przymierzać do wydania czegoś, choćby na łamach NF - a nie ciągnąć wciąż fazę ćwiczeń.
No dobrze, ale rozumiesz zapewne, że to nie jest tylko kwestia Twojej decyzji. Żeby ktoś Cię wydał, musisz osiągnąć pewien poziom. Podobno wino robi się lepsze od samego leżenia. Tekst nie. Nad nim trzeba popracować. Zamiast tutaj, możesz następny tekst wysłać do redakcji NF (lub wydawnictw) i zobaczyć jaki będzie odzew.
Der_SpeeDer pisze: (pn 04 paź 2021, 22:17) Dawałem już ów tekst to przeczytania iluś osobom w realu, podobał się. Nikt nie zwracał uwagi na zaimkozę,
Wnioski z tego mogą być dwa.
1. Ludzie Cię lubią.
2. Ci sami ludzie mają umiarkowane pojęcie o języku (niekoniecznie o literaturze).
Nadużywanie zaimków jest błędem leksykalnym - https://dobryslownik.pl/kompendium/regula/492/
Nie wpada w oczy tak łatwo jak ortografia, ale formalnie jest błędem. To nie kwestia gustu.
Der_SpeeDer pisze: (pn 04 paź 2021, 22:17) i jeszcze jedno czytanie - niczego nie zmieni
Jeśli uważasz, że osiągnąłeś już szczyt swoich możliwości, to ślij do redakcji i czekaj na odzew. Publikowanie na forach pali tekst wydawniczo.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

"Emeryt" [opowiadanie; militarne science-fiction]

15
I wtedy przyszedłby następny milion. I nie miałby już go kto odeprzeć, bo taka potężna broń niechybnie uśmierciłaby przy okazji także głównego protagonistę i jego oddział - podobnie jak atomówka zrzucona na łeb własnym, walczącym oddziałom, unicestwiłaby zarówno wroga, jak i rzeczone własne oddziały.
Napisz to. Bo właśnie tego zabrakło.
skoro to już taki futurystyczny setting, to owe atakujące potwory (przypominam - zaprojektowane genetycznie) zostały tak stworzone, żeby być stosunkowo odporne na tę całą broń?
Napisz to. (albo że były zbyt „drapieżne”, podążały za morderczym instynktem)
Zrobiłeś dość szczegółowy opis walki ale bez szerszego kontekstu. Wybacz, ale większość czytelników może nie mieć zielonego pojęcia o czym ty piszesz. (nie znamy twojego Universum) I nie, znów nie chodzi mi o szczegółowe analizy, ale drobiazgi. Bohater myśli – szkoda, że nie możemy zrzucić atomówki. Może i jesteśmy na przegranej pozycji, ale jednak…
"Wspólnie zabili już chyba z tysiąc Ragnerów, ale to nic nie dawało. Po drugiej stronie przesmyku kłębiły się kolejne tysiące tych potworów, a przez ostatni kwadrans sytuacja wyglądała tylko coraz gorzej".
"Wspólnie zabili już chyba z tysiąc Ragnerów, ale to nic nie dawało. Po drugiej stronie przesmyku kłębiły się kolejne tysiące tych potworów prących do przodu i nie zważających zupełnie na ogień przeciwnika, jakby to były tylko świąteczne fajerwerki. Przez ostatni kwadrans, pomimo rosnących pokładów ciał martwych potworów, ciągły napływ tych nowych i żywych powodował, że sytuacja zmieniała się tylko na gorszą.
KONTEKST
Walcząc z obezwładniającą paniką, Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą
Protagonista przestaje walczyć metodycznie, po prostu zieje tym laserem do oporu
To jeszcze raz. Sens tak – zapis – nie. Za duża różnica.
„Walcząc z obezwładniającą paniką,” – emocje, człowiek, instynkty, strach, pobudzenie.
„przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą” – opis działania, tryby, działanie broni.

A wystarczyłoby chociażby:
„Walcząc z obezwładniającą paniką (emocje), Wrzosowski przeszedł z trybu pulsacyjnego na falę ciągłą (opis) ziejąc laserem do oporu (emocje)”.
"Walcząc z obezwładniającą paniką (emocje), Wrzosowski przestawił broń na falę ciągłą (słabszy opis) ziejąc laserem do oporu (emocje)”.
Dodam tylko - jeśli o tym nie wiesz - że fioletowy laser jest najsilniejszy w paśmie widzialnym
Zgadzam się, to jest dobry powód żeby używać tego określenia. Ale zastanowiłeś się, dlaczego zwróciłam na to uwagę? Wyobraź sobie czytelnika, który lasery spotkał może tylko w Gwiezdnych Wojnach gdzie czerwony to Bad Guy, a niebieski to Good Guy, więc, co taki czytelnik sobie pomyśli? I nie, to wcale nie oznacza, że masz od razu robić tu wielki wykład z fizyki. Wystarczyłoby np. „liliowy, jeden z najmocniejszych w ich arsenale.” I już.
a laicy spodziewają się przecież, że będę bez żadnego powodu określał pojedynczego Marine liczbą mnogą
Masz rację, nazwa właściwa, to ja jestem tym laikiem jak i dziesiątki innych nie w temacie. Wybacz. I nie trzeba było wytaczać aż takich ciężkich dział, by mi udowodnić, że się myliłam. Wystarczyło: liczba mnoga – Marines, liczba pojedyncza – Marine, i już. A trafiłeś może na: „ Marnie, przyjaciółka ze snów”?, bo mi właśnie z tym się ta nazwa skojarzyła. (uważaj jakie nazwy używasz, mogą ci „backfire”)
podczas gdy sztuczna inteligencja sterująca wyposażeniem jego mieszkania zabrała się do wypełniania polecenia
SI robi rzeczy w ułamku sekundy. „zabierać się” sugeruje, że dużo dłużej. SI wykonała polecenie natychmiast (to jak przycisnąć przycisk), za to czynności „wykonywane” (jak otworzenie okien) potrwały dłużej. To ta różnica.
"podczas gdy sztuczna inteligencja sterująca wyposażeniem mieszkania /wypełniła jego polecenie inicjując ustalony wcześniej program // zainicjowała/włączyła/uruchomiła ustalony wcześniej program (w przypadku techniki, pewna „techniczność” w opisie jest nawet na miejscu)
Wciąż nie rozumiem, dlaczego fakt, iż wzmianka o nazwie planety padła wtedy, gdy miało to jakiekolwiek znaczenie dla fabuły, oznacza iż padła tym samym "nagle".
Jest „nagle” bo wcześniej nic na to nie wskazuje, jak dla mnie to Ziemia i tak widzę ten obraz. I nagle wyrzucasz mnie w kosmos. Kompletna zmiana perspektywy. I tak zupełnie bez powodu? (i bez „okruszków”?) Informuję cię tu tylko, że w tekstach funkcjonuje zasada, że jak coś wyskakuje nagle, bez wcześniejszego napomknięcia, to jest to zwykle celowy zabieg autora, autor zwraca nam na to szczególną uwagę, jakby mówił: UWAGA, teraz to dopiero się zacznie, wyskoczycie z portek. Taka jest zasada i tego oczekuje czytelnik. A tu nic.
Raz, że nie kupuję. Dwóch facetów, żołnierzy było nie było, w obecności wroga rzuca się sobie do gardeł. No błagam! Już pomyślałam, że to ci obcy telepatycznie na nich wpłynęli.
Rzecz jest w tym, jak opisałeś tą sytuację. Gdyby byli naprawdę, ale to naprawdę wkurzeni, na granicy eksplozji, to to by uszło. Jednak w tej scenie jest zbyt spokojnie, a do tego jeszcze są przy tym ci „obcy”. Taką zagrywkę powinni więc rozwiązywać za drzwiami, bez świadków.
------------------------------
Zresztą, nawet i w tego rodzaju wypadkach żołnierze w realu zwykle miewają skrupuły
Tak. „Mieć skrupuły” jak najbardziej, tego nie neguję. Ale jego reakcja jest (tak jak ją nam przedstawiłeś) przesadna.
Tak, teraz, po fakcie to jest logiczne, że się zastanawia. W trakcie walki – NIE.
Jakiej walki? Wchodzenie do zniszczonego miasta i oglądanie zwłok małych dzieci trudno nazwać walką...
Tak, właśnie wtedy. Wejście do miasta jest etapem działań wojennych. Nie poszedł tam sobie na przechadzkę. I oczywiście mógł mieć „dołka” ale nie:
Był mordercą.
No wielkie mi halo. Bycie „mordercą” jest wpisane w zawód żołnierza. I tak samo wykonywanie bzdurnych rozkazów zajęcia (po trupach) jakiegoś terenu bez znaczenia, czy odbitego później przez przeciwnika, a nawet „oddanego” przeciwnikowi przez jakichś tam polityków zza biurka. Taka jest wojna. Zawsze taka była. Dlatego dziwi mnie aż taka reakcja Wrzosowskiego właśnie na to. Może mieć wyrzuty sumienia, ale nie aż tak wielkie. (inaczej mówiąc – powinien przyjąć to na klatę)
Od tamtej pory Wrzosowski wielokrotnie zadawał sobie pytanie, po co było to wszystko. Po co zginęli ci wszyscy ludzie – tak cywile, jak i żołnierze. I nigdy nie otrzymał odpowiedzi.
Dlatego odszedł z armii.
Mógł mieć dość kolejnych ofiar i kolejnych bezsensownych potyczek, mógł mieć dość obłudności polityków, dość okrucieństwa po obu stronach, gdy nawet nie można powiedzieć: „ale oni to są przecież gorsi od nas”. Tego wszystkiego mógł mieć dość. Ale nie jednego złego rozkazu. To mogło być tylko kroplą przepełniającą czarę. A tego tu nie widzę.

Na marginesie. Wojna to wojna, nikt nie walczy w białych rękawiczkach, nikt nie przejmuje się nadmiernie ofiarami w ludności cywilnej. To jest właśnie tak straszliwe w wojnach, cywile ZAWSZE są ofiarami i to w większej ilości niż sami żołnierze. Collateral damage. Czyżby w przyszłości miało się to aż tak zmienić? Czyżby z powodu paru cywilów aż przerywano walki, a dowódcy na wzór samurajów popełniali samobójstwa?
--------------------------------------------------
No, przepraszam - jakoś musiałem, chociaż pokrótce, skreślić tę rozmowę z terapeutą.
Dwa zdania wystarczą.
ale stawiam diamenty przeciwko orzechom, że wtedy z kolei usłyszałbym miauczenie (nawet jeśli nie twoje, to innych osób), że tekst jest rozwlekły i spowalnia akcję.
Takie ryzyko jest zawsze. Zawsze będzie czegoś „za mało” albo „za dużo”. Rzecz w tym, by nie przesadzać w żadnym kierunku. I zwykle nie chodzi o „rozwlekłe opisywanie”, czasem wystarczy jeden, dwa wyrazy (jak np. to: „mimo to”)
dopóki bohaterem danej opowieści jest człowiek, nie widzę powodu, aby wymyślać dlań na siłę jakieś obce dania - chyba że gustuje w egzotycznej kuchni. Szczególnie że prawie wszystkie skolonizowane planety w moim uniwersum to niegdyś martwe światy,

My nie znamy tego uniwersum. Mamy tu tylko jego wycinek, i jako taki - mógłbyś nas w niego wprowadzić? Okruszkami?

A co do kuchni. To nie jest błąd, tylko żebyś się zastanowił, czy to tak ma być. A to mogłaby być właśnie sposobność do wprowadzenia w twoje uniwersum. Można by coś jak:
„zjadł tradycyjne ziemskie śniadanie. Do takiego był przyzwyczajony i nie miał ochoty już jeść tych bardziej egzotycznych, tak popularnych obecnie: nikedy, wywaru z nasion rośliny pnącej, czy rigeredy, wędzonki z małego teropoda. Swoją drogą, to ostatnie danie powstało przy pewnej pomocy terran i głodu spowodowanego ich inwazją”.
O, i tu masz i wprowadzenie w universum, i ciekawostkę, i wreszcie powód napisania tego „tradycyjnego ziemskiego śniadania”. Kontekst.
Ano fakt, trochę się tak poczułem. I to nie dlatego, że oczekuję kwiatków czy laurów za zasługi, ale dlatego, że jest dla mnie frustrujące, że nieważne, ile bym się starał po prostu napisać dany tekst dobrze, to w kółko słyszę - to jest nie tak, to też źle, popracuj nad warsztatem.
Bo tak właśnie ma być? Ty jesteś specjalistą od tzw „militariów”, a my od pisania. I właściwie, to tylko po to tu jesteśmy, by się „czepiać”, by wyszukiwać problemy. „Biedne” są teksty pod którymi nie ma żadnych uwag, bo albo są „perfect” albo nie zainteresowały. Na tym forum „pracujemy” nad tekstem, staramy się „dobry” przerobić na „lepszy”. I pokazujemy też inny punkt widzenia. Autor często jest tak zagłębiony w temacie, że nie dostrzega, że inni mogą to widzieć inaczej. A co autor zrobi z tą wiedzą, i czy zrobi cokolwiek, to już jego broszka.
W sumie to mogę zacząć publikować swoje stare teksty tutaj, na Wery.

Tylko, jeśli jesteś gotowy na porządną porcję walenia po tyłku i jeśli będziesz potrafił przyjąć je „na klatę” ;)
Dream dancer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”