Drzewa

1
Przedstawiam wszystkim zainteresowanym fragment ułamany. Odłamek ten pochodzi z szerszej całości, ale stanowi odrębność. To również fragment mnie sprzed dziesięciu lat. Bez skazy poprawek - wtedy uważałem ten tekst za zamknięty. Szanuję dziś młodzieńca którym byłem. Skorygowane nie jest pierwotnym. Przedstawiam zatem pierwotne:



DRZEWA







Rosną tam i sam. Są zielone i cierpkie.

Niektóre mają słodkie owoce,

inne wonne kwiaty.

Niektóre zaś tylko liście lub igły.










Sheriff wyszedł z miasta. Zostawił za sobą kurz miejski i cały ten harmider. Już tu nie wróci. Szedł piaszczystą drogą dzwoniąc ostrogami i wzbijając małe tumanki pyłu. Dzień był słoneczny i suchy. Słońce miało się ku zachodowi i cienie poczęły się wydłużać.

Na horyzoncie majaczył las, lecz Sheriff dobrze wiedział, że nie zdoła tam dotrzeć przed nocą. Tak w ogóle to skąd mógł wiedzieć, czy droga, którą szedł wiodła do tego lasu? Zaczął się więc rozglądać dookoła za jakimś właściwym miejscem do odpoczynku. A stało tam właśnie piękne drzewo z gatunku Justus-Nimfus. Miało szeroki pień, piękną koronę, cudownych kształtów liście i zapowiadało się, że da niezłe schronienie przed ewentualnym DESZCZEM.

Po przespanej nocy Sheriff nie odszedł jednak od drzewa. Spodobała mu się okolica, spodobało mu się drzewo i postanowił tu trochę pobyć. Tego dnia słońce grzało niemiłosiernie, lecz pod drzewem był kojący cień. Wtedy Sheriffowi wpadła do głowy myśl:

„Przywiązać się!”

Co? Co za przywiązywanie? Po co? Dlaczego? Właśnie! Ten ciemny typ, ten bohater w łaciatych portkach postanowił, że skoro tu jest mu tak dobrze, to przywiąże się do drzewa i zostanie z nim na zawsze. Wziął więc sznur, który nosił z sobą, jako lasso do łapania pożywienia i przywiązał się nim solidnie do pnia. Lecz oto los dziki nadchodzi! Przyszłość nieprzewidziana! Bo wtem wicher okrutny się zrywa i targa drzewem, a gałęzie śmigają jak opętane! A trzeba wam wiedzieć, że drzewo to było dosyć niskie ( jak wszystkie Justusy-Nimfusy). Biedny Sheriff schylał się co chwila, aby czasem któryś z konarów głowy mu nie strącił. Położyć się nie mógł – przecie przywiązany był! Wyczyniał przeto przeróżne wygibasy, wił się i skręcał, a gałęzie co trochę śmigały mu przed nosem. Ale dokąd to można mieć fart? Jedna z gałęzi rozpędzona wiatrem tak strzeliła Sheriffa w tyłek, że lasso prysło jakby było z makaronu, a kowboj poleciał do rowu jak z katapulty.

Co było dalej? Siniak na tyłku i trochę bólu. Poza tym przygoda z drzewem nie wpłynęła zbytnio na postępowanie Sheriffa. Zmieniło się tylko to, że nie szedł już, a biegł co dzień. Wciąż spoglądając na zegarek czy zdąży. Sam nie wiedział, na co, ale to było najmniej istotne. Bieg pochłaniał całą jego energię i bambosz jeden nie wiedział, że mija piękne widoki, słońce, trawę, zapachy kwiatów i całą rzeczywistość. Biegł, a jego oczy tropiły tylko jedno – drzewa. Musiał mieć jedno na własność. Musiał się przywiązać. Co rusz – gdy któreś zobaczył – już szykował lasso. Lecz na jego szczęście (nie wiedział, że to szczęście było), drzewa miały kolce lub były otoczone bagnem, ruchomymi piaskami, pokrzywami, ostami i nijak było się do nich dostać. Każda próba wiązania spełzała na niczym, ale nasz kowboj był nieugięty. Jego upór (godny prawdziwego osła) dowiódł go wreszcie do „celu”. Było nim proste, ale jakże urocze w swej prostocie – drzewo z gatunku Magdus-Muzus. Rosło otoczone miłymi krzaczkami, mając gałęzie dosyć wysoko. Wypadek z odrzuceniem nie mógł się więc powtórzyć. Sheriff niewiele zwlekając – co zrobił? Tak!!! Przywiązał się! Nareszcie własne drzewo! Jego, tylko jego! Własne drzewko!

Lecz przyszła noc, a on przywiązany – stał. Spać się trochę chce. Na stojąco nie da rady. A więzy trzymają. Ale – noc przeszła! Nadszedł piękny dzień! I co z tego? Sheriffa złapał głód. Przekąsiłby coś, ale jak tu łapać króliki, gdy jak słup przy drzewie się stoi. Więc minął dzień, potem drugi, trzeci, czwarty... Cierpienie poczęło się wzmagać i piątego dnia kowboj miał dosyć. Drzewo na co dzień i to jeszcze utrudniające życie! Postanowił zwiewać. Przeciągnął sznur w to miejsce gdzie był pęk. Lecz niestety – węzeł był tak zaplątany, że samemu nie było sposobności tego rozwiązać. Czyżby Sheriff miał tu pozostać na zawsze? Tu miał skończyć swój żywot? Tak nędznie?

Wtem olśnienie! Przecież miał nóż! Z drewnianą rękojeścią i wspaniałym błyszczącym ostrzem ze stali nierdzewnej, na którym widniał wygrawerowany napis: „Od Anthoniego de Mello”. Co prawda, jeszcze nigdy nie był używany, ale teraz jest sposobność? Ciach!!! Wolność!!! Radość!!! Szczęście!!! Jak tu pięknie! Och – zjeść coś, zjeść, zjeść! Posmakować! Poturlać się w trawie! Rozprostować zastałe członki! Wykąpać się w zielonym stawie! Wymyć się! Obmyć! żyć!!!

Następnego dnia Sheriff obudził się rześki i wspaniale odświeżony ruszył w dalszą wędrówkę. Lecz gdy tylko wyszedł na drogę, zauważył w dali jakieś cudowne drzewo. Przypomniał też sobie, że idąc czy też biegnąc do tej pory widział ten okaz, który niewątpliwie należał do gatunku Aniołus. Teraz ujrzał, iż jest to Basius-Aniołus. Drzewo! Uważaj kowboju! Czyżbyś zapomniał cierpienia ze związaniem związane? Nie idź tam! Sheriffie!!! Słyszysz?!

Za późno... Sheriff jak zahipnotyzowany – teraz już wolniutko – szedł. Szedł uroczyście do „celu marzeń”. To był najprawdziwszy okaz Basiusa-Aniołusa. Czy ktoś z was widział kiedyś takie drzewo? No więc właśnie! Gdybyście zobaczyli, zrozumielibyście naszego bohatera. A on tymczasem szedł i wydawałoby się, że nic już nie jest w stanie go uwolnić przed następnym przywiązaniem. Tylko teraz to by go już zabiło. Każdy człowiek przywiązując się do takiego drzewa, zostaje przy nim na zawsze. Fatalność rosła coraz większa. żegnaj, Sheriffie. Nie ma ratunku. Przepadłeś.

Ale co to? Patrzę i co widzę? Oto niebo się otwiera i w sklepieniu niebieskim ukazuje się zielono jaśniejąca szczelina. Razi mię ten seledynowy blask, więc nie próbuję dojrzeć, co stamtąd wyłazi. Słyszę tylko głos, potężny – jakby z wielkiego pustego gara: „Ja cię Sheriffie uratuję! Całe życie miałeś fuksa – teraz też ci go dam.” Po czym z nieba na ziemię zjeżdża długa , długaśna noga , włochata łyda jakaś ogromna , która podkłada Sheriffowi haka ! Cha cha cha! Coś podobnego! Cha cha! Przecież to Bogi! Tylko jego stać na takie dowcipy!

A Sheriff? Co z nim? Przecieram załzawione ze śmiechu oczy i patrzę, a oto Sheriff podcięty długaśną łydą z nieba pada jak długi. Ale co to? Paskudnie! O Bogi! Nie przewidziałeś tego?! Bo oto Sheriff upadając nadziewa się prosto na nóż trzymany w dłoni! Właśnie miał zamiar go wyrzucić gdyż uznał, że jest mu niepotrzebny. A tu taki pech! I to prosto w serce. W organ ten na zranienia najczulszy! Trup! Trup!!! Trup!??? Jak to!? Bogi ciemniaku! Zabiłeś mi bohatera! Co ja teraz napiszę? Jak na życie zarobię? Bohatera nie ma – opowieści nie ma! Kończę pisać! Zrywam umowę! Nie będę już pisarzem. Koniec, koniec, koniec!



Ciiiiicho! Sza... Tu pisze ręka Mariusza. Tak – tego, co przed chwilą przestał pisać. Siedzi jeszcze przy biurku, ale jest tak wzburzony, że nie zauważył jak złapałam pióro i teraz piszę. Zanim się uspokoi, ja uspokoję was. Boć jestem tylko ręką – ale wiem, że chcielibyście, że chcecie wiedzieć, co z tym Szeryfem (czemu on ciągle pisał Sheriff?) się stało. Czy to naprawdę był jego koniec? Otóż nie.

Gdy nóż przebił jego serce, rzeczywiście wykitował. Ale duch został. Ducha nie zabiło. Umarło ciało, za ciałem umysł zgon zaliczył – ale duch się ostał. A wszystkie duchy, jak chcecie wiedzieć, idą do nieba. A tak się złożyło, że w tym czasie Bogi tam miał dyżur, więc gdy Szeryf zjawił się przed nim, wtedy rzekł:

- Każdy, kto tu przybywa otrzymuje nagrodę. Za to, że żył i za to, że umarł. Jaką nagrodę chcesz ty? – Spytał, a jego głos nie brzmiał już jak z wielkiego pustego gara. Teraz brzmiał jak z wielkiego gara z zupą.

- Co ja chcę? – Zastanowił się Szeryf. Szok spowodowany śmiercią otworzył mu oczy i zobaczył, że był ślepy tam na ziemi. Teraz zobaczył, bo wtedy nie mógł, bo był ślepy. Rzekł więc do Bogiego.- Teraz widzę, że kocham wszystkie drzewa. Proszę, daj mi bezinteresowny kontakt z nimi.

- O.K. Twoja prośba została spełniona. – Zahuczał Bogi i wtedy Szeryf zorientował się, że jest jakąś dziwną materią składającą się z tysiąca przezroczystych kuleczek rozprzestrzenionych na dużym obszarze. Na dodatek spadał z nieba z powrotem na ziemię. Co to jest? Kim jest? No tak! Zrozumiał! Był... deszczem! Był deszczem wody, która spadała na ziemię. Spadał i był taki wolny! Jeszcze chwila i jego pierwsze krople dotknęły ziemi. Spadły na Justusa-Nimfusa, na Magdusa-Muzusa, na Basiusa-Aniołusa, a także na inne drzewa, krzaki, a nawet kamienie i skały, które deszcz obejmował swoim zasięgiem. Drzewa piły życiodajną wodę i przerzucały krople deszczu z liścia na liść czyniąc tym Szeryfowi wspaniałą radość. Tak jest i dziś czasem. Deszcz w liściach drzew i drzewa w deszczu skąpane.



Co tu się do cholery dzieje? Przepraszam, że przeklinam, ale czy ja już nie mogę nawet swojej ręce zaufać? Co to za bazgroły? Co?..co?..duch...Bogi...deszcz...Co to ma być?! Kto pozwolił mojej ręce samej pisać? Ręka pisać sama nie może! Tylko ja jestem do tego upoważniony. Nawet, gdy postanowiłem już nie pisać! Ale teraz piszę, a to znaczy, że postanowienie unieważniłem. Czemu? Bo ja tu jestem pisarzem (?) i ja tu rządzę! A za ten znak zapytania po „jestem pisarzem” to ja cię moja rączko odrąbię! Tylko, czym ja będę pisał?





Hm, wytłumaczysz mi, czemu umieściłeś tekst w kolorze białym? Przecież nic nie było widać. Już poprawiłam, oczywiście.
A więc nie zaczyna się

wypowiedzi od – a więc .

Marys Kuba

Re: Drzewa

2
Marys Kuba pisze:Przedstawiam wszystkim zainteresowanym fragment ułamany. Odłamek ten pochodzi z szerszej całości, ale stanowi odrębność. To również fragment mnie sprzed dziesięciu lat. Bez skazy poprawek - wtedy uważałem ten tekst za zamknięty. Szanuję dziś młodzieńca którym byłem. Skorygowane nie jest pierwotnym. Przedstawiam zatem pierwotne:[


bardzo ciekawy teks... nie patrzyłam oczywiście na błędy. Tylko mnie dziwi ten tekst na pomarańczowo.



łasic:

Natalio, litości. Jeśli masz do powiedzenia tylko tyle na temat opowiadania, odpuść sobie komentarze.
Czemu życie musi być takie okrutne??

Re: Drzewa

3


Hm, wytłumaczysz mi, czemu umieściłeś tekst w kolorze białym? Przecież nic nie było widać. Już poprawiłam, oczywiście.


Przepraszam - pewnie to zmęczenie na umysł niemyslący mi się położyło i zamiast czcionki w kolorze "domyślnym", wymalowałem białą. :oops:

Dodane po 4 minutach:
Natalia lovciam pisze: Tylko mnie dziwi ten tekst na pomarańczowo.


W dniu w którym przestaniesz się dziwić umrzesz... Albo odwrotnie - jak chcesz :wink:
A więc nie zaczyna się

wypowiedzi od – a więc .

Marys Kuba

4
PODOBA MI SIę!



Lekkie, wesołe, ma w sobie takie coś, że człowieka ciekawi co przyniesie następny, szalony akapit.





Zdarzyły się chyba dwa pokraczne zdania, ale teraz nie mogę ich znaleźć.



Ogólnie - PIąTECZKA. Za poczucie humoru, pomysł, barwne opisy, poczucie humoru, niebanalność, poczucie humoru... Naprawdę, fajnie się czytało.

5
Pomysł: 4



Pachnie Pratchettem, lecz do takiego poziomu wciąż sporo brakuje. Historyjka jest całkiem niezła (lubię klimaty absurdu), nawet zabieg wprowadzenia osoby tworzącej wypadł pomyślnie, co zdarza się rzadko. Ogólnie przyjemnie się czytało.



Styl: 4+



Masz coś co zwykło się nazywać "luźnym piórem", widać lekkość pisanych zdań. Co prawda w jednym miejscu chyba (czytałem wczoraj) wydawało mi się jakby stylizowane na siłę, ale mogłem się mylić. Pytania i odpowiedzi zawarte w opisach też nieźle wyszły, zabieg na plus.



Schematyczność: 4



Błędy: ?



Czytałem wczoraj, na dodatek był wieczór, nie wgłębiałem się w techniczną stronę, ale chyba było tylko trochę interpunkcji, poza tym czysto.



Ocena ogólna: 4+



Przyjemna, humorystyczna historyjka z przyjemnym, humorystycznym stylem. Z chęcią przeczytam nowe utwory.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
I znów przyszedł zły Web.



Jeżeli patrzeć powierzchownie to mogę powiedzieć, że podobało mi się. Jednak nie lubię pozostawiać niczego powierzchownemu spojrzeniu.


Cha cha cha!
Tu chodzi o taki taniec - Cha - cha? Czy o śmiech? Jeśli o to drugie to według takiej książeczki - Nowy słownik ortograficzny - Wilga 2005 - A. Markowski, W. Wichrowska - powinno być zapisane "Ha, ha, ha".

Mniejsza jednak o takie drobnostki.



Jak dla mnie zbyt lekka historyjka z drażniącymi mnie motywami. Ten "Sheriff" jest dla mnie przesadą i bolączką. Nie lubię zagranicznych imion w tekstach, a co dopiero takich sheriffów. W momencie gdy pojawiła się ręka poczułem się oszukany. Proste i mało zaskakujące, a zapowiadało się na coś odmiennego. Wygląda jakbyś poszedł na łatwiznę. W moim odczuciu oczywiście.



Pomysł:3

Styl:3+

Schematyczność:4+

Błędy:
nie patrzyłem

Ocena ogólna:3=



Ogólnie nie trafiło w moje gusta.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Wielkie podziękowania za wszystkie oceny boć brakowało mi ich niezmiernie (10 lat szuflady).

Panu Weberowi dziękuję szczególnie - za szczególny krytycyzm.
A więc nie zaczyna się

wypowiedzi od – a więc .

Marys Kuba
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”