Ot, taka krótka miniaturka.
Mustafar wyczołgał się ze swojej nory. Otrzepał kubraczek z ziemi, postukał butami o wystający z ziemi korzeń. Sprawdził uzbrojenie: mieczyk, łuk, toporek. Wszystko było na swoim miejscu. Lina z kotwiczką wisiała przerzucona przez ramię, w torbie leżały pochodnie, krzesiwo, patyki na opał, kawałek jabłka i rolkę bandażu.
Mustafar poprawił pasek ruszył przed siebie, zdobyć jedzenie.
Otóż, nasz dzielny poszukiwacz był krasnoludkiem. żył pod ziemią i mierzył jakieś dwa cale wzrostu. Trudnił się zbieractwem. Mieszkał na starym cmentarzu i rozmawiał z tutejszymi duchami.
- Komu w drogę, temu w czas! - wykrzyknął mikrus.
Cmentarz był dziś wyjątkowo pusty. Krasnoludka minęło tylko kilka duchów, a zwykle było ich kilkadziesiąt. Cóż, uznał karzełek, pewnie mają zły dzień.
Po kilku godzinach Mustafar odnalazł cel swojej podróży. Z ziemi wyrastał grzyb. Piękny, dorodny, czterocalowy borowik. Karzełek zdjął z ramienia linę i zarzucił ją na kapelusz rośliny. Powoli wciągnął się na górę. Gdy już stał na śliskiej powierzchni grzyba, dobył siekierki. Zamaszystymi ciosami odcinał krawędzie kapelusza. Upychał gąbczastą masę do torby.
- Te! - Mustafar usłyszał szepnięcie jednego z duchów.
Był to sir Rodryk, rycerz, który zginał dawno temu w bitwie. Jak reszta duchów, był biały, półprzejrzysty. Jego "ciało" pokrywała widmowa zbroja. Oblicze zdobiły sumiaste wąsy.
- Słucham? - karzełek uniósł wzrok.
- Będzie padać - wzruszył ramionami duch i odpłynął w dal.
Mustafar wzdrygnął się. Włożył siekierkę za pasek, przerzucił torbę przez ramię i zjechał po linie na ziemię. Rozejrzał się szybko. Jedyne schronienie stanowił grzyb i oddalone o kilka jardów mogiły. Dojście tam zajęłoby mu parę dobrych minut. Nie wiedział kiedy spadnie deszcz, ale wolał nie ryzykować. Skulił się u podnóża nogi grzyba.
Zaczęło padać.
Krasnoludek westchnął. Gdyby postanowił stąd wyruszyć, deszcz dopadłby go w połowie drogi. Ciężkie krople bębniły w kapelusz rośliny. Mikrus po godzinie czekania postanowił się przespać. Jak uznał, tak zrobił.
- Mały! Wstawaj! - Mustafara obudził głos ducha.
Owym widmem był Ulryk, brodaty wojownik zza morza. Pochowali go na tym cmentarzu przez przypadek, myląc jego zwłoki z innym ciałem. Przejrzyste futra i skóry okrywały jego ducha. Karzełek rozejrzał się. Było ciemno, ale krasnoludek nie mógł określić jaka jest pora dnia. Cały nieboskłon zasłaniały czarne chmury. Półmrok panujący na świecie rozświetlały bijące co chwila z niebios błyskawice. Przez krainę raz po raz przechodziły ogłuszające grzmoty. Deszcz zacinał mocno, wiatr hulał.
Mustafar ledwo trzymał się na nogach. Nagle, w ułamku sekundy ustał wiatr, deszcz przestał padać, zniknęły chmury. Karzełek stał chwiejnie, zlany potem.
- Więc o to chodzi... - szepnął duch Ulryk.
- O co? - zapytał krasnoludek.
- To zapowiedź - mruknęło widmo. - żegnaj.
Zjawa zniknęła tak szybko jak chmury. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Mustafar zamrugał oczyma ze zdziwienia. Postanowił dowiedzieć się, o jaką zapowiedź chodziło Ulrykowi. Ruszył przed siebie, ku centrum cmentarza. Brodził przez rozmiękłą ziemię sięgającą mu do pasa. Dotarł do pierwszych nagrobków i zastał tam rzecz dziwną. Był zbyt zajęty przebijaniem się przez warstwy błota, by zauważyć, że duchy, opuściły groby. Nigdy nie widział ich tak wielu naraz. Przechadzały się po cmentarzu, rozmawiając ze sobą spokojnie. Czasem zbierały się w kilkuosobowe grupki, chwytały się za widmowe dłonie i znikały.
- Co się tu dzieje? - zastanowił się krasnoludek.
Minął go duch sir Rodryka. Mustafar zawołał go. Widmo pochyliło się i spojrzało na karzełka.
- O co chodzi? - spytał
- Co wy robicie? - uniósł brwi krasnoludek.
- Robimy miejsce - wzruszył ramionami duch. - Do zobaczenia.
Widmo rycerza rozpłynęło się w powietrzu. Mikrus westchnął. Duchy takie już były. Nigdy nie mówiły wprost.
Mustafar znał tylko jedną zjawę, którego wypowiedzi były jasne i zrozumiałe. Jako że karzełka ciekawiła zaistniała sytuacja, postanowił udać się do rzeczonego widma.
Dzieliło go od jego grobu jakieś pół mili, ale to nic takiego. ogi.
Krasnoludek sprawdził, czy wszystko ma przy sobie i ruszył naprzód. Kierował się do grobu zmarłemu dawno temu zwykłego rzeźbiarza.
Po kilku godzinach podróży, usłyszał, że coś za nim podąża. Ku krasnoludkowi zmierzał spory żuk. Był dwakroć dłuższy od Mustafara, jeśliby liczyć z ogromnymi żuwaczkami stworzenia, stanowiącymi jedną trzecią jego długości. Mikrus rozejrzał się szybko na boki. Nie było gdzie się schronić. Ucieczka nie miała sensu. Stwór posiadał trzy razy więcej nóg niż karzełek. Pozostało jedno.
Walka.
Mustafar odczepił od torby łuk i szybko założył na niego cięciwę. Wystrzelił. Strzała ze świstem przecięła powietrze i odbiła się od błyszczącego kolorem hebanu chitynowego pancerza.
Krasnoludek sięgnął po kolejny pocisk. Stwór był coraz bliżej. Karzeł naciągnął cięciwę. Wycelował i zwolnił ją. Pocisk pomknął ku insektowi, ale znów nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Mustafar odrzucił łuk i dobył topora. Z jego gardła wydobył się okrzyk bojowy. Mikrus zaszarżował. Uderzył siekierą. Ostrze odbiło się od pokrytej pancerzem głowy, zostawiając na chitynie głęboką szramę. Chrząszcz spróbował pochwycić krasnoludka w żuwaczki. Karzeł odskoczył w bok, uderzając orężem. Tym razem żeleźce trafiły na słabszy pancerz chroniący skrzydła. Ostrze przebiło chitynę, ale gwałtowne szarpnięcie robaka wyrwało broń z rąk Mustafara.
Krasnoludek zaklął siarczyście i odbiegnąwszy kilkanaście kroków do tyłu, dobył miecza.
Insekt zmierzał już ku niemu, kłapiąc groźnie żuwaczkami. Mikrus rozpędził się i gdy znalazł się między szczekami stworzenia, wyskoczył w górę. Wylądował na korpusie potwora. Chwycił miecz oburącz i już miał go wbić między dwa segmenty pancerza, gdy stwór obrócił się, by zobaczyć gdzie zniknęło jego jedzenie.
Mustafar zachwiał się i pośliznął na gładkiej powierzchni chitynowej zbroi. Wylądował na plecach. Niemal przyszpiliła go do ziemi noga robaka. Krasnoludek znajdował się teraz pod chrabąszczem. Niestety, nie było tam tak dużo miejsca, aby mógł wrazić miecz w słabiej opancerzony brzuch stwora.
Mikrus wytoczył się spod insekta i podniósł się niemal natychmiast. Chrząszcz odszedł kawałek do tyłu i zaatakował. Karzeł odsunął się na bok i wbił miecz aż po jelec w miejsce, gdzie noga łączyła się z korpusem. Kończyna odpadła. Jednak robakowi jakoś to nie przeszkadzało. Zaatakował z podwójną zajadłością. Mustafar odskakiwał, unikał, skakał na boki by uniknąć kłapnięć potężnych szczek owada. Po kilku minutach był już straszliwie zmęczony. Miecz ciążył mu nieznośnie w dłoni, kilka otarć, których się nabawił piekło niemiłosiernie. Postanowił zaryzykować. Skoczył prosto ku stworowi, wyciągając miecz przed siebie. Celował w rozwarty otwór gębowy. Nie trafił Ostrze uderzyło kawałeczek nad paszczą stwora i zagłębiło się na dobre ćwierć cala w łeb stwora. Siła pędu wyrwała oręż z dłoni karzełka, który prześlizgnął się pod owadem. Chrabąszcz odwrócił się. Z toporem w boku, bez jednej nogi i mieczem sterczącym z łba nadal żył.
Ba! Nie tylko żył, ale jeszcze walczył. Mustafara przerażała żywotność stwora. Wiedział, ze każdy z tych ciosów powaliłby go martwego lub ciężko rannego na ziemię. Karzełek miał spory problem. A jakże! Stał naprzeciwko rozszalałego żuka i nie miał żadnej broni w rękach. Chrabąszcz natarł. Krasnoludek odsunął mu się z drogi i złapał za trzonek topora wystającego z boku bestii. Pęd robaka niemalże wyrwał oręż z rąk mikrusa.
Insekt zawrócił i ponownie natarł na Mustafara, który z radością zauważył, że ma teraz w ręku topór. Karzełek postanowił zakończyć walkę. Wskoczył na pędzącego insekta. Lewą dłonią złapał wystający z głowy chrabąszcza miecz i jął tłuc czerep żuka toporem. Na boki odpryskiwały kawałki chityny. Stwór miotał się w te i wewte, usiłując zrzucić nieproszonego jeźdźca, ale krasnoludek trzymał się mocno. Topór przebił się przez warstwę chityny i uderzało w miękkie ciało.
- Mam cię, parchaty pomiocie! - wrzasnął Mustafar.
Po kilkunastu kolejnych ciosach bestia... No cóż. Zdechła. Przestała biegać i wyłożyła się na bok, zrzucając z siebie krasnoludka. Karzełek podniósł się, wyrwał z łba robaka miecz, podniósł łuk i odbiegł jak najdalej.
Po godzinie drogi dotarł na miejsce. Grób stał samotnie, w rogu cmentarza. Na nagrobku siedział duch strugający widmowym nożem niematerialny kołek.
- Dzień dobry! - wykrzyknął Mustafar do istoty.
- Witam! - zawołał duch, wyraźnie uradowany. - Ktoś przyszedł się pożegnać!
- E... Tak - przytaknął karzełek. - I dowiedzieć się kilku rzeczy.
- Tak? Jakich?
- Co się tak właściwie dzieje? Czemu znikacie?
- Robimy miejsce.
- Jak to: robicie miejsce?
- Umrze wiele ludzi.
- Naprawdę?
- Sam popatrz - duch wskazał na horyzont.
Mustafar spojrzał w tamtym kierunku. Na samej krawędzi widoczności wykwitł olbrzymi, ognisty grzyb.
- O w mordę - tylko tyle zdążył powiedzieć karzełek.
***
1 września roku 2071 rozpoczęła się trzecia wojna światowa, wojna nuklearna. Zakończyła się dwa tygodnie później. Liczbę ofiar szacuje się na dwa miliardy.
2
To w sumie nie jest ocena. Przeczytałam zbyt mało opowiadań, żeby szczegółowo ocenić Twój tekst. Nie czuję się na siłach – w końcu jestem tylko kmiotkiem (;
Sądzę, że niektóre zdanie mogłyby wyglądać inaczej. Na przykład w podanym wyżej przykładzie mógłbyś zamiast kropki „i” i czytałoby się wtedy płynniej. Kropki w niektórych momentach niepotrzebnie mnie zatrzymują i wybijają z rytmu.
Mam dziwne wrażenie, że przez jedną trzecią tekstu krasnoludek tylko walczy. Znudziło mnie to trochę. śmiało obcięłabym ten opis o jakieś trzy akapity i wtedy byłoby dobrze (: Ogólnie podoba mi się pomysł z tym robieniem miejsca, ale mógłbyś poświęcić na to trochę więcej miejsca (tak, zamiast rozwodzić się nad tą walką). Może naprawdę uczepiłam się tej potyczki, ale po przeczytaniu Twojego tekstu mam wrażenie, że... nie zachowałeś odpowiednich proporcji.
Zamaszystymi ciosami odcinał krawędzie kapelusza. Upychał gąbczastą masę do torby.
Sądzę, że niektóre zdanie mogłyby wyglądać inaczej. Na przykład w podanym wyżej przykładzie mógłbyś zamiast kropki „i” i czytałoby się wtedy płynniej. Kropki w niektórych momentach niepotrzebnie mnie zatrzymują i wybijają z rytmu.
zginąłBył to sir Rodryk, rycerz, który zginał
- Będzie padać. - Wzruszył ramionami duch i odpłynął w dal.
Nie wiedział, kiedy spadnie deszcz,
Wywal przecinek.by zauważyć, że duchy, opuściły groby.
Co to za "ogi."?ale to nic takiego. ogi.
ZmarłegoKierował się do grobu zmarłemu dawno temu zwykłego rzeźbiarza.
Nie trafił. Ostrze
Mam dziwne wrażenie, że przez jedną trzecią tekstu krasnoludek tylko walczy. Znudziło mnie to trochę. śmiało obcięłabym ten opis o jakieś trzy akapity i wtedy byłoby dobrze (: Ogólnie podoba mi się pomysł z tym robieniem miejsca, ale mógłbyś poświęcić na to trochę więcej miejsca (tak, zamiast rozwodzić się nad tą walką). Może naprawdę uczepiłam się tej potyczki, ale po przeczytaniu Twojego tekstu mam wrażenie, że... nie zachowałeś odpowiednich proporcji.
czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
3
OoCo to za "ogi."?
Tego. Przeklęty Insert?

No właśnie.Mam dziwne wrażenie, że przez jedną trzecią tekstu krasnoludek tylko walczy.
Też myślałem: po co tam ta walka?
Ale w końcu zostawiłem.
Cóż, kiedyś poprawię i wkleję znowu.
Jutro, pojutrze?

I dziękuję serdecznie!
Are you man enough to hold the gun?
4
Powiem tak: przeczytałem póki co raz. Jednak nie ocenię zupełnie jeśli nie przeczytam go raz jeszcze, ale to jutro, bo dzisiaj nie mam do tego głowy.
Pierwsze co mnie uderzyło to końcówka.
Mnie walka strasznie znużyła. Wiesz, fajny przerywnik, dodatek,nieważne jak to nazwać, ale zbyt długi. Skróć go trochę, a rozwiń bardziej inne elementy opowiadania.
Te zdrobnienia na początku uważam za zbędne. Wiem, podkreślają kim jest bohater, ale są nie potrzebne. Według mnie oczywiście.
Co do pomysłu to mnie nie poruszył. Czytało się szybko, ale nic mi nie dał, nic nie otworzył. Przeczytałem i zapominam, że czytałem coś takiego. Może taki był cel, żeby op. było lekkie i nie zapadające w pamięć.
Styl? No cóż, widzę w nim braki. ćwicz, a zniwelujesz je wszystkie.
Oceny? Nie, nie dzisiaj. Zbyt zmęczony jestem żeby pisać.
Pozdro.
Pierwsze co mnie uderzyło to końcówka.
Ale kto to oszacował? Skąd wiadomo, że były to dwa tygodnie? I czemu tylko dwa miliardy? Przecież to zaledwie jedna trzecia aktualnej populacji. Zwykle się szacuje, że wojnę nuklearną przetrwa niewielki ułamek ludzkości.1 września roku 2071 rozpoczęła się trzecia wojna światowa, wojna nuklearna. Zakończyła się dwa tygodnie później. Liczbę ofiar szacuje się na dwa miliardy.
Mnie walka strasznie znużyła. Wiesz, fajny przerywnik, dodatek,nieważne jak to nazwać, ale zbyt długi. Skróć go trochę, a rozwiń bardziej inne elementy opowiadania.
Chyba "i rolka bandażu"?w torbie leżały pochodnie, krzesiwo, patyki na opał, kawałek jabłka i rolkę bandażu.
Te zdrobnienia na początku uważam za zbędne. Wiem, podkreślają kim jest bohater, ale są nie potrzebne. Według mnie oczywiście.
Co do pomysłu to mnie nie poruszył. Czytało się szybko, ale nic mi nie dał, nic nie otworzył. Przeczytałem i zapominam, że czytałem coś takiego. Może taki był cel, żeby op. było lekkie i nie zapadające w pamięć.
Styl? No cóż, widzę w nim braki. ćwicz, a zniwelujesz je wszystkie.
Oceny? Nie, nie dzisiaj. Zbyt zmęczony jestem żeby pisać.
Pozdro.
Ostatnio zmieniony wt 13 lis 2007, 18:54 przez Weber, łącznie zmieniany 1 raz.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Pomysł - A masz cztery...dość nietypowe. 
Schematyczność - też. Raczej nie wiedziałam, do czego zmierzasz. 4
Styl - Może nie zwala z nóg ale czyta się bez przeszkód, lekko 4-
Błędy - Erendis mnie wyręczył
3
Ocena ogólna - gdy by nie ta nudna ( naprawdę nudna) walka... No dobra, bez rozdrabniania się.
Czwórka za to, że tekst wywarł pozytywne wrażenie. Nie było rozmemłanych ludzi, biadolących o swoim losie i szukających sensu wszystkiego. Coś innego. Fajne i już.
Aha, spodobały mi się duchy z cmentarza i tekst "robimy miejsce" - fajny klimacik

Schematyczność - też. Raczej nie wiedziałam, do czego zmierzasz. 4
Styl - Może nie zwala z nóg ale czyta się bez przeszkód, lekko 4-
Błędy - Erendis mnie wyręczył

Ocena ogólna - gdy by nie ta nudna ( naprawdę nudna) walka... No dobra, bez rozdrabniania się.
Czwórka za to, że tekst wywarł pozytywne wrażenie. Nie było rozmemłanych ludzi, biadolących o swoim losie i szukających sensu wszystkiego. Coś innego. Fajne i już.
Aha, spodobały mi się duchy z cmentarza i tekst "robimy miejsce" - fajny klimacik

6
Dziękuję wszystkim serdecznie 
Zgodzę się, z tą walką troszkę przesadziłem.
Krytykę przyjmuję głęboko do serca.

Co tu dużo mówić... Chyba nie będzie sensu umieścić tego poprawionego na forum, bo w końcu każdy końcówkę już zna, prawda? ;P

Zgodzę się, z tą walką troszkę przesadziłem.
Krytykę przyjmuję głęboko do serca.
Dziękować, dziękowaćAha, spodobały mi się duchy z cmentarza i tekst "robimy miejsce" - fajny klimacik Smile

Co tu dużo mówić... Chyba nie będzie sensu umieścić tego poprawionego na forum, bo w końcu każdy końcówkę już zna, prawda? ;P
Are you man enough to hold the gun?