Przebiśniegi [obyczajowy]

1
1.

– Dzięki, że ze mną poszłaś. Malwinka zawsze cię lubiła.
Daria zdjęła rękawiczki, złożyła je włożyła do torebki; mróz zelżał, a tempo spaceru, jakie narzucił Maks, nieco ją rozgrzało.
– Chyba wciąż lubi?
– Pewnie, jak wnuczkę własną. Tak mi się jakoś... – Maks przygryzł dolną wargę.
Idiotko, Daria przeklęła w myślach.
– Przepraszam, Maks.
– Powiedziałem, że lubiła, bo... wiesz sama, że ona teraz bardziej pamięta, co się działo dwadzieścia lat temu, niż to co zjadła na obiad. O ile pamięta w ogóle, że jadła.
– Wiem.
Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu. Śnieg, który jeszcze dzisiejszego ranka przyjemnie chrzęścił pod butami, teraz powoli zamieniał parkową ścieżką w zdradliwie śliską breję.
– Rany, patrz Darka, przebiśniegi! Widzisz?
– Nic nie widzę. Ty też nie, jest połowa stycznia, za wcześnie na przebiśniegi.
– Mądrala. A tam, to co? Pod dębem samym? Tam, gdzie śniegu nie ma.
Spojrzała dokładniej.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Faktycznie – niedaleko, na tle brunatnej ziemi, zieleniła się soczyście kępka jakichś drobnych kwiatków.
Maks ruszył przez śnieg w kierunku dębu.
– A ty dokąd?
– Zaniosę kilka Malwince, ucieszy się!
– Maks!
– Chwila, zerwę i idziemy.
– Ale przebiśniegi są pod ochroną... chyba!
– No dobra, czekaj, pstryknę fotkę chociaż, pokażę jej jutro. Tobie też prześlę. – wyciągnął telefon, kliknął kilka razy. – Ech, nieostre jakieś takie...
– Fotograf z Nokią!
Pokazał jej język.
– Dla Malwinki!
Patrzyła, jak kładzie się na topniejącym śniegu i kilkukrotnie klika w ekran telefonu.
– Wariat... – wyszeptała, pośpiesznie ocierając oczy. Szybko, szybko, zanim będzie obok, zanim zauważy, zanim zacznie zadawać pytania.


„Miłość jest jak spacer podczas delikatnej mżawki – idziesz, idziesz, i nagle uświadamiasz sobie, że przemokłaś do głębi serca.”
Zabawne, że teraz przypomniało mi się to porównanie rodem z jakiegoś kolorowego pisemka dla nastolatek, którymi zaczytywałyśmy się wieki temu. Wyśmiewałyśmy taki obraz miłości; byłyśmy już dorosłe, przecież najstarsza z nas miała już prawie czternaście lat...! Wszystkie wiedziałyśmy, że prawdziwa miłość to serce gwałtownie bijące na widok tego jedynego, euforia pierwszego pocałunku, porywająca lekkość pozwalająca na szybowanie wśród chmur...!



– Wiesz – zaśmiał się Maks, trąc przemoczone dżinsy – Malwinka przez całe cztery lata powtarzała, jaki byłem strasznie głupi, że pozwoliłem Ci wyjechać na studia.
Daria poczuła suchość w ustach.
– Wymyśliła sobie, że powinniśmy być razem, a tyle razy jej tłumaczyłem, że to tylko przyjaźń. Ale wiesz sama, jak ona się uprze...
– Usiądźmy, okej? – wskazała pobliską ławkę. Dłoń jej drżała. Szybko, szybko, rękę do kieszeni.
– Co, tutaj? Dobra, ale nie za długo, muszę Aśkę na aikido zawieźć. Nie będzie ci zimno?
– Nie będzie.
Usiedli blisko siebie, jak zwykle. Telefon Maksa zawołał nagle "Wiadomość dla mnie!".
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
– Dzieciak.
– Emerytka!
– Kto się stęsknił? Siostrzyczka?
– Nie, Aśka wciąż w pracy.
– Nie sprawdzisz nawet?
Pokręcił głową.
– Gdyby to by było coś ważnego, usłyszałabyś "Ktoś chce pogadać!".
– I nie ciekawi cię, od kogo?
– Nie. Aśka w pracy, mama siedzi z Malwinką, a ty jesteś tutaj.
Uśmiechnęła się do niego. Bardzo, ale to bardzo starając się, by ten uśmiech nie wyglądał sztucznie.
– Sprawdź, i tak miałeś mi przebiśniegi przesłać.
– Już dawno wysłałem. – spojrzał na nią nagle tymi wielkimi oczyma, których błękit prześladował ją ostatnio we snach. – O! A pamiętasz, co nam dawno temu Malwinka opowiadała o przebiśniegach?
Nie pamiętała. Przymknęła oczy, bez problemu przywołując z pamięci szczegóły kwiaciarni, w której pracowała babcia Maksa. Skrzypiący w rytm podmuchów wiatru, maźnięty zieloną farbą drewniany szyld, na którym zawijasami wymalowano ciepłą czerwienią jedno słowo: Malwa. Ciemne wnętrze, wypełnione zatykającą dech w piersi mieszanką woni setki kwiatów. W wazonach róże, zawsze mnóstwo róż, dumnie wyprostowane tulipany, otwarte mordki białych lilii i tajemniczych storczyków. Przytulne zaplecze, w którym spędzała z Maksem czas między zakończeniem lekcji w podstawówce a powrotem rodziców z pracy. I ciepły głos babci Maksa, snującej kolejną historię.
– Nie pamiętam. Opowiesz?
– No ba.
– Ale musisz to robić tak, jak Malwinka.
– Dobra. – Odchrząknął. – Było tak, że Śnieg, Mróz i Wiatr zgadali się pewnego roku, że tym razem nie wpuszczą Wiosny na Ziemię...
Jak zwykle, gdy o czymś opowiadał, błądził wzrokiem po otoczeniu. Jego głos nabrał tempa, które nieodparcie kojarzyło się jej z ogólniakiem i wspólnie spędzanymi w parku popołudniami, kiedy leżeli obok siebie, śledząc wzrokiem leniwe chmury. Ona słuchała, a on opowiadał. Jak teraz.
– Kwiaty wymyśliły, że trzeba dać znać Słońcu. Każdy z nich jednak drżał na myśl o Mrozie ściskającym twardą ręką wszystko, co żyje, o Wietrze, który bezlitośnie wysmaga każdego, kto głowę ośmieli się wystawić, w końcu o Śniegu, co skrzętnie skrywa wszystkie te nieprawości za nieprzeniknioną zasłoną.
Daria w milczeniu wpatrywała się w jego oczy. Już pamiętała, ale pozwalała mu mówić.
– Nagle odezwał się mały, niepozorny przebiśnieg. Boję się tak jak wy, powiedział. Boję się, ale pójdę i opowiem Słońcu, co tu się dzieje...
Maks zamilkł na chwilę, marszcząc nieco brwi.
– Mów, mów dalej. – ponagliła go.
– Już mówię. – Podjął nieco zmienionym głosem. – I poszedł mały, odważny przebiśnieg; poszedł... bo tak było trzeba. Bo gdyby nie wyruszył, bojąc się ryzyka... tkwiłby w zimnym, śnieżnym więzieniu. Zostałby w nim już na zawsze.
Daria nie spuszczała z niego wzroku. Nie tak pamiętała tę opowieść – w wersji babci Malwiny inne kwiaty rozkazały przebiśniegowi, by szedł i pomógł swym nektarem umierającym z głodu pszczołom.
– I przedarł się na zewnątrz, pomachał do Słońca, przypominając mu o jego powinności. Zawstydzone Słońce natychmiast ciepłym spojrzeniem obdarzyło całą Ziemię, pomagając Wiośnie objąć ją w posiadanie. Odważnemu kwiatkowi przyrzekło zaś, że od dziś będzie go zawsze wypatrywać, ciepłem nagradzając jego odwagę. Koniec.
Daria popatrzyła na niego badawczo; jego oczy, teraz skupione na niej, miały dziwny wyraz.
– Aha. A morał?
– Morał...


Po jego oczach poznaję, że znów będzie mówił o niej. A jak zacznie, gadał będzie i gadał, narzekał i wzdychał, a potem oczekiwał, jak zwykle, że go pocieszę, podniosę na duchu, poklepię po plecach.
A ja będę znów umierać, kawałeczek mnie odkrawany każdym jego słowem.


– Darka... nie wiem, co robić.
– A ja nie wiem, o czym mówisz.
Nieprawda.
– No jak to, o czym... O Beacie przecież.
– Myślałam, że spieszy ci się Aśkę odwieźć.
– Zdążę, nie ma problemu.
Każdy inny temat, proszę. Zacisnęła lekko wargi.
– Dobra, to czego znów nie wiesz?
Spojrzał na nią, jakby urażony. Milczał.
– Przepraszam, mów.
– Bo widzisz...
Słyszała go, ale nie słuchała; nie było potrzeby, nie mówił nic nowego. Beata go nie zauważa. Beata ledwo wie o jego istnieniu. Beata, Beata, Beata.
– Maks, to może bądź facetem, do jasnej cholery!
Urwał, wyraźnie zdziwiony.
– Po prostu... zrób... coś. Nie wiem, umów się z nią na kawę albo co!
– Tak po prostu?
– Tak.
– Zwariowałaś. Do takich dziewczyn nie podchodzi się tak po prostu i nie zaprasza na kawę.
– Takich?
– No tak... Poważnie, taki facet jak ja...
– Maks – przerwała mu – Przestań. Proszę.
Jego brwi zeszły się w linię równie twardą, co usta.
– No wybacz, że marnuję twój czas.
– Nie marnujesz.
– Aha. – Wstał z ławki.
Daria przyłożyła dłonie do skroni.
– Maks, nie... to nie o to chodzi.
Ruszył przed siebie. Odwrócił się po kilku krokach.
– Idziesz?
– Idę.
Daria wstała z ławki, podeszła do niego.
– Maks... działaj. Po prostu działaj.
– Świetna rada. Dzięki.
Rozstali się w takim samym milczeniu, jakie towarzyszyło im w reszcie drogi powrotnej.

2.

Owinięta ciepłym kocem siedziała na szerokim parapecie, bezmyślnie wpatrując się w znajomy widok na dole. Playlista na Spotify włączyła następny utwór; w słuchawkach gitara zaszemrała początkiem "Into Dust" Mazzy Star. Sięgnęła po telefon, nagle rozdrażniona. Zanim zdążyła kliknąć "Przewiń", zadziałała auto-pauza. Dzwonił Maks.
Wahała się dobrych kilka sekund. Nie bądź dzieckiem.
– Cześć.
– Hej, Darka. – Głos miał miękki. Niepewny. – Masz chwilę, żeby pogadać?
– Mam.
– Słuchaj, naprawdę cię przepraszam, miałem kijowy tydzień... Robota, babcię do lekarzy, do tego w Passacie hamulce poszły, autobusami muszę jeździć... Aśka zła, bo aikido...
– Mogłeś zadzwonić z autobusu.
Cisza.
– Mogłem. Ale nie chciałem tak... przez telefon. Wczoraj podszedłem, ale twoja mama powiedziała, że cię nie ma.
– Nie było mnie. – kłamie.
– Darka... Nie gniewaj już się... Darka?
– Nie gniewam. – Wzięła głęboki oddech, wypuściła go powoli. – Dobra, to... co z tym samochodem?
– Oddałem do Rawackiego. – Ulga w jego głosie jest niemal namacalna.
– Do Rawackiego? Nooo, to zaczynaj zbierać kasę na nowe auto. Pamiętasz, jak załatwił moje Uno?
Śmiech Maksa przypomina jej czasy, gdy wszystko było o wiele prostsze.
– Pewno. Mojego potwora tydzień trzymał, dziś odebrałem. Nie wiem, co zrobił, dziwnie teraz chodzą te hamulce... A w środku cuchnie mokrym baranem, na bank przez ten jego sweter wełniany.
– Tak? – Nie umiała powstrzymać uśmiechu. – To skąd taki świetny humor?
– No... Po to też dzwonię. Słuchaj, Darka... no miałaś rację. To ty jesteś mądra pani magister, a ja ciołek głupi.
– Ale o co... – I już wiedziała. Zacisnęła powieki. Mocno, do bólu.
– No o to z Beatą! – radość w jego głosie sprawiła, że zrobiło się jej niedobrze. – Wchodzę wczoraj do autobusu, a tam ona siedzi sama, coś tam czyta... Zatkało mnie, siadam dwa miejsca dalej i siedzę jak debil... No i przypomniało mi się, co mówiłaś wtedy w parku, raz się żyje, mówię do siebie...
– Maks, muszę kończyć, przepraszam.
– Tak? Aha... Ale to ci jeszcze szybko...
– Zadzwonię jutro wieczorem, okej?
– Nie bardzo, spotykamy w Sowie na kawę! Czaisz? A o ósmej Aśkę odbieram z aikido. Dobra, to dryndę do ciebie pojutrze, okej?
– To pa.
– Pa, Darka.
Telefon odpauzował Spotify; piosenka wyśmiała ją tekstem sprzed ćwierćwiecza:
"Still falling
Breathless and on again
Inside today...
"
Waliła pięścią w parapet tak długo, aż przestało boleć.
***
Dziwne, nie mogę już nawet płakać. Wpatruję się w zdjęcie kępki przebiśniegów, a za oknem szaropalcy świt rozmazuje na szybie kolejny poranek. Wahałam się, czekałam na jakiś znak. A teraz będę żyć we więzieniu własnego tchórzostwa, rozpamiętując stracone szanse.


3.

Bladobłękitne oczy babci Malwiny spoglądają na Darię jakby z zastanowieniem, skryte za mgłą, której w nich nie dostrzegła podczas wizyty z Maksem tydzień temu. Tylko tyle widzi, zanim Aśka zamyka drzwi do jej pokoju.
– Szkoda, że mamy nie ma, wypiłybyśmy winko, poplotkowałybyśmy, jak kiedyś... – Aśka uśmiecha się do niej, odwieszając jej płaszcz. Spogląda na zamknięte drzwi. – Malwinka... ma dziś gorszy dzień. Na zewnątrz już ciemno, a ona pytała przed chwilą, kiedy śniadanie.
– Ale… to na pewno nie problem? Podczas spaceru naszło mnie na wizytę, a telefon w domu został, nie miałam jak zadzwonić.
– Niewiele by to zmieniło, za godzinę i tak muszę powoli spadać na aikido.
– Wiesz, mogę podejść w weekend i...
– Oj daj spokój, tyle się nie widziałyśmy! W końcu mamy okazje same pogadać! Maksa nie ma, wyjechał właśnie, żeby...
– Wiem, po co pojechał.
– A, no tak, mówił przecież, że to dzięki tobie. To co, kawa, herbata?
Daria słucha krzątającej się po kuchni, trajkoczącej bez ustanku Aśki. Po kilku minutach spoglądają na siebie sponad parujących kubków mocnej kawy.
– No dobra, opowiadaj! – Aśka upija łyczek, patrząc na Darię wyczekująco. – Z Maksa ciężko cokolwiek o Tobie wyciągnąć.
– Naprawdę?
– No ba. Chyba najbardziej zazdrosny był, gdy zaczęłaś chodzić z Krystianem. Wyście się dopiero na studiach zeszli, no nie? Kurczę, ten Krystian to zawsze takie ciacho było...
Do Darii dopiero po chwili dociera, co usłyszała.
– Aśka... Zazdrosny? Maks?
Dziewczyna spogląda na nią przez dłuższą chwilę, mrużąc lekko oczy.
– Daria, nie mów mi, że o niczym nie wiesz.
Darii zrobiło się nagle bardzo, bardzo gorąco.
– Nie wiem. Mów. Wszystko.
– Nie, Daria... – Skubnęła dolną wargę. – Maks ze dwa lata temu mówił przecież, żeście sobie wszystko wyjaśnili...
Daria milczy, walcząc o następny oddech.
– Nie powinnam, to między wami przecież...
– Aśka, mów. Proszę cię. Proszę. – Szept dusi jej gardło.
Słucha i nie wierzy. Zaciska powieki, ale wszechogarniające uczucie dezorientacji nie ustępuje. Czuje, jakby każde wydarzenie z przeszłości, każdy gest, słowo, dotknięcie, rozmowa czy spojrzenie walczyło o nowe miejsce w jej myślach., teraz bogatsze o wywracający do góry nogami jej świat fakt.
Maks kochał się w niej cały ogólniak.
– Darunia... nie płacz, nie bądź zła... On na pewno nie powiedział ci tylko dlatego, że się bał… że waszą przyjaźń to zepsuje, rozumiesz?
Daria nie tyle pozwala się objąć, co nie może się ruszyć.
– On chciał powiedzieć Ci to tyle razy, na znak jakiś czekał, że może jakoś... Ja mu mówiłam, że głupi, że...
Znak.
Daria zrywa się nagle, wstaje i niemal biegnie ku drzwiom.
– Daria...
– Nic, nic, wszystko będzie dobrze! Aśka, naprawdę! Ale muszę zadzwonić do Maksa! – Daria uśmiecha się do niej przez łzy.
Aśka zamrugała szybko.
– Czy to znaczy, że...
– Tak, tak!
Aśka rzuca się jej na szyję i mocno całuje w policzek. Obie śmieją się i płaczą jednocześnie.
– Dobra, biegnę do domu! Pogadamy niedługo, obiecuję!
– Leć, leć!
***
Po kilku sygnałach włącza się poczta głosowa.
Drżącymi palcami próbuje raz jeszcze, z tym samym skutkiem.
Teraz dopiero zauważa mrugające powiadomienie.
"Hej Darka. Odwołałem to spotkanie z Beatą. Dużo dziś myślałem i muszę ci coś powiedzieć o przebiśniegach. Daj znać, czy mogę dziś podjechać, jak tylko odwiozę Aśkę. Pa."
"Przyjedź. Czekam na Ciebie." – odpisuje. Litery tracą ostrość, rozmywając się we łzach, których powstrzymać już dłużej nie może. Po chwili w niekontrolowanym już szlochu wyrzuca z siebie niepewność, żal i strach, robiąc miejsce wewnątrz siebie na coś nowego. Coś, dzięki czemu czuje, że szybować może wśród chmur.


EPILOG

Malwina jest nieco zdezorientowana tym całym tłumem. Rozgląda się, od czasu do czasu uśmiechając się do znajomych twarzy, jednak w zakłopotanie wprawiają ją te, których nigdy przedtem nie spotkała, a których właściciele witają ją jak dobrą znajomą. Do tego czuje, że jej eleganckie buty, które tak uwielbia, coraz bardziej ściskają jej stopy. Szkoda, one takie eleganckie... Ostatni raz to je miałam chyba na ślubie córci... myśli Malwina, rozglądając się za Asią; ona na pewno przyniesie jej te brązowe, może mniej piękne, ale wygodniejsze.
Nagle jej uwagę zwraca para młodych, ubranych na czarno osób rozmawiająca o czymś półgłosem; wydaje się jej, że usłyszała imiona wnucząt.
– ... coś zrobić? Boże, nie wyobrażam sobie, jak można coś takiego przeżyć i nie oszaleć. – mężczyzna zdejmuje z nosa druciane oprawki i masuje nasadę nosa. Jego towarzyszka przeciera zaczerwienione oczy.
– Ale co można?
– Nie wiem... Może chociaż zadzwonić i zapytać.
– Można, ale nie teraz przecież...
– No jasne, że nie teraz...
Malwina traci zainteresowanie, rozgląda się wokół i dostrzega stojącą kilka metrów dalej wnuczkę, ściskającą jakiś mały bukiecik.
– Asiu! – woła głośno – Kochana, pobiegniesz babci po buty?
Dziewczyna chyba jej nie dosłyszała; Malwina czuje się nieswojo pod dziwnymi spojrzeniami stojących obok ludzi. Mamrocząc przeprosiny, przepycha się w kierunku wnuczki.
– Asieńko? – Chwyta ją za ramię, a ta odwraca ku niej zapłakaną twarz. – Dlaczego płaczesz, kochana? Co się stało?
Dziewczyna zamyka oczy i potrząsa głową. Jej ramiona drżą spazmatycznie.
– No, powiedz babci. – Serce Malwiny kraje się na widok rozpaczy w jej oczach. – Powiedz, babcia znajdzie radę...
Ta wciąż nie odpowiada, odwracając wzrok na leżące przed nią dwa stosy goździków, lilii i chryzantem.
– Asiu... Jeśli nie ja, to Maksiu na pewno pomoże. – Malwina głaszcze ją po policzku. – Rozmawiałaś z Maksem?
– Nie... babciu. – Dziewczyna przyklęka na chwilę. Malwina, nagle zmieszana, zdaje sobie sprawę, że to przecież nie jej wnuczka, choć przecież skądś ją zna…
Bukiet małych przebiśniegów znika wśród innych kwiatów.
– Nie zdążyłam.

Przebiśniegi [obyczajowy]

2
Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 22:19) Daria zdjęła rękawiczki, złożyła je włożyła do torebki;
Czegoś tu za dużo ;)
Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 22:19) teraz powoli zamieniał parkową ścieżką w zdradliwie śliską breję.
Śnieg nie zmieniał ścieżki w breję. Zmieniał się w breję pokrywającą ścieżkę. Jakoś inaczej trzeba by ten opis zbudować.
Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 22:19) zieleniła się soczyście kępka jakichś drobnych kwiatków.
Kwiaty przebiśniegów są chyba białe...
Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 22:19) Maks ruszył przez śnieg w kierunku dębu.
To "przez śnieg" brzmi jakby parł przez jakieś zaspy, a przecież mamy chwilę wcześniej pośniegową breję opisaną. Wrażenie niespójności niestety.
Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 22:19) zaśmiał się Maks, trąc przemoczone dżinsy
Po wytaplaniu się w błocie pośniegowym to chyba nie tylko mokre jeansy byłyby problemem.

Przepraszam, ale zaczęłam odpadać przy opowieści o przebiśniegach. Niech sobie będą jako symbol, ale ta wystylizowana bajka w przydługim już i tak dialogu zwyczajnie mnie znudziła. Dalej jeszcze trochę pociągnęłam, ale ostatecznie sporą część tekstu przeczytałam bardzo pobieżnie, więc więcej łapanki nie będzie. Trudno było mi się skupić.

Tekst ma trochę niezręczności językowych. Może nie wprost błędów, ale nieprecyzyjnych/mylących opisów, koślawo brzmiących zdań. Gorszym problemem jednak jest, moim zdaniem, decyzja o zbudowaniu opowiadania w zasadzie na samych dialogach (w tym przypadku, oczywiście, bo czasem i tak się da). Wydaje mi się, że przy takim koncepcie trzeba mieć jakąś bardzo mocną stronę tekstu - albo dialogi językowo jakieś niespotykanie ciekawe, albo rysujące wyjątkowych bohaterów, albo przedstawiające kompletnie zaskakującą/mocną sytuację itd... A tutaj zabrakło... Wypowiedzi są zwyczajne, czasem przeciągnięte. O bohaterach mało co wiemy. Najwięcej o Malwince, która ostatecznie ma najmniejsze znaczenie. Sytuacja rysuje się jak takie melancholijne love story. Kończy się dramatem, ale ten dramat trochę nie ma miejsca, by wybrzmieć (trudno też trochę zaangażować się w losy bohaterów). Każdy z tych elementów mógłby sobie być, gdyby był czymś mocniejszym zrównoważony. Ale nie jest. Dlatego w sumie tekst, moim zdaniem, jest trochę mdławy.

Pozdrawiam i życzę powodzenia przy następnych tekstach,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Przebiśniegi [obyczajowy]

3
Adrianna, Dziękuję Ci bardzo za czas i uwagi!
Adrianna pisze: (czw 04 mar 2021, 17:53) Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 21:19)

Daria zdjęła rękawiczki, złożyła je włożyła do torebki;
Czegoś tu za dużo
Nie ulega to wątpliwości! :)
Adrianna pisze: (czw 04 mar 2021, 17:53) Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 21:19)

teraz powoli zamieniał parkową ścieżką w zdradliwie śliską breję.
Śnieg nie zmieniał ścieżki w breję. Zmieniał się w breję pokrywającą ścieżkę. Jakoś inaczej trzeba by ten opis zbudować.
Oczywiście... Wymówka, że "ich" park jest moim (ze ścieżkami wydeptanymi w trawie, nieutwardzonymi), nijak się w sumie ma do tekstu; szczególnie że w parku są ławki, do tego przecież rzecz nie dzieje się w głuszy, a w mieście! Dziękuję!
Adrianna pisze: (czw 04 mar 2021, 17:53) Tom Skalecki pisze: (śr 03 mar 2021, 21:19)

zieleniła się soczyście kępka jakichś drobnych kwiatków.
Kwiaty przebiśniegów są chyba białe...
Jedyna odmiana przebiśniegów, którą znam faktycznie jest biała :).

Trochę więcej o samym tekście i Twojej krytyce tak wyboru narracji, jak i bajki o przebiśniegach:

Tekst był ponad rok temu odpowiedzią na wyzwanie Wery dla świeżaków; tematem były właśnie przebiśniegi. Właśnie na dialogach chciałem oprzeć to melodramatyczne love story, by w ramach treningu w nich spróbować pokazać historię, narratorem zaś próbując kurczowo trzymać się Darii. Niedługo po konkursie musiałem zniknąć z forum na ponad rok; tekst odkurzyłem i poddałem małej redakcji i umieściłem w TuWrzuciu. Nie wiem w sumie, po co to piszę (chyba jednak wiem - odruchowa pozycja defensywna...!); powinienem czuć, że każdy wrzucony tu tekst jest wart tak Waszego, jak i mohego czasu, a próby zasłąniania się "ale to tylko tekst konkursowy był!" brzmieć mogą dość żałośnie. Myślę, że cały właśnie pisany akapit powinienem w ogóle teraz skasować, ale w ramach szczerości za szczerość zostawię go to, choćby po to, byśmy się mogli lepiej nawzajem poznać!

Raz jeszczę dziękuję CI Ado za Twóje spostrzeżenia i trafne komentarze.

Pozdrawiam,
Tom

Przebiśniegi [obyczajowy]

4
W potrzebie obrony nie ma nic złego. A tekst skrytykowany nadal wart jest czasu, jeśli z tej krytyki da się coś wyciągnąć.
Spojrzałam sobie z ciekawości w konkurs i widziałam, że odzew miałeś tam całkiem pozytywny. Więc może znużenie to też kwestia w pewnym stopniu widzimisiowa, nie wiem. Poczekaj spokojnie na inne opinie.
A poza tym fajnie, że po roku wróciłeś :D Mam nadzieję, że nie znikniesz znowu.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Przebiśniegi [obyczajowy]

5
Przeczytałam to już jakiś czas temu i musiałam dać sobie czas, aby uskładać jakąś sensowną opinię.
Zgodzę się z Adą - troszkę za dużo gadają o nie wiem czym.
Didaskalia odbieram jako nieco z innego opka wzięte, oderwane od dialogów. Jakby Autor miał dwa teksty - jeden w formie ściany dialogów, a drugi - symboliczno-moralizatorski o przebiśniegach i połączył je w jeden. Troszkę dziwny wyszedł ten miks.
Ale sam pomysł jest ciekawy. Gdyby miał inną formę, byłoby bardzo interesująco. :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Przebiśniegi [obyczajowy]

6
E no nie, nie jest wcale źle. Jak na melodramat nie przesadziłeś zbytnio, chociaż ująłbym jeszcze nieco egzaltacji, dobrał bardziej zwykłe słowa w didaskaliach. A jakby pozbyć się kursywy i zostać przy samym POKAZANIU emocji i niezrozumienia?
Bez poezji. Samo mięso.
Fakt, nie leci się przez tekst jak przez opis międzyplanetarnej rozwałki, ale przynajmniej dla mnie i akurat tutaj nie jest to żadna wada. Czasem trzeba się skupić nad literkami i tak też jest dobrze.
Drobnych błędów trochę jest, na przykład w 3. Aśka - konsekwentnie - "mruga".
Pokaż coś jeszcze, na razie brak danych do zdecydowanej oceny.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron