Głos uwięziony w ciemności [P]

1
Cześć, zaprezentowany tutaj fragment to początek dłuższej historii osadzonej w autorskim uniwersum. Publikowałem go jakiś czas temu na innych forach, ale nie spotkałem się z taką krytyką, jakiej oczekiwałem. Liczę, że tutaj zostanę "zrołstowany" i trochę otworzycie mi oczy w kwestii popełnionych byków.
Poza tym chciałbym poznać opinię kogoś z bardziej fachowym podejściem.
Miłej lektury. Przynajmniej mam nadzieje, że będzie miła.


Kiedy dwie dusze wpadają na siebie, to tak jakby planety spotkały się na jednej orbicie. Miażdżą się wzajemnie niby w akcie mordu, eksplodują, płoną, wibrują, niszcząc siebie i wszystko dookoła. Zaburzają równowagę całego świata. Wieczna zawierucha pary połączonych dusz ponoć nigdy nie przemija. Jednak uwięzione w tym tańcu chaosu są w stanie przetrwać, z każdej tragedii wychodzić silniejsze. Bliższe sobie, gorętsze. Wtedy spajają się na wieczność i poprzez niezliczone lata podążają wspólnie. Nieśmiertelne.
Nikłe echa niosły głos między skalnymi załomami, aż ku ciemności w głębi jaskini. Starał się mówić miarowo, starał się walczyć z emocjami, które niewielkimi kroplami spadały między łapy, perląc się przy tym w świetle bijącym od ognia. W przepastnej gardzieli ich przyszłego grobowca nie było przynajmniej nikogo, kto mógłby opowiedzieć nowym pokoleniom o tym, że wielki Herek łkał. Samcowi nie wypada okazywać uczyć, nawet jeżeli giną jego najbliżsi, on walczy dalej, dla tych, których można jeszcze uratować. Sam pragnął, aby poszła w bój, aby stanęła z nim ramię w ramię i pomogła w zwycięstwie. A teraz…
Spojrzawszy gdzieś ponad pełgającymi jęzorami ognia, usłyszał że cisza nie była kompletna. Dźwięki sączące się spod sklepienia przypominały odgłosy bitwy. Zerwał się na równe nogi i zaczął węszyć. Od strony zawaliska, wyczuwał odór juchy. Zawył, napinając wszystkie mięśnie. Szarpnięty w przód przez niemoc oparł się o kolano. Coraz intensywniejszy zapach krwi wypełniał nozdrza, napawał chęcią rozniesienia nasypu. Sam nie wiedział kiedy skoczył, łapskami uderzył o kamienie, łupiąc je na pomniejsze kawałki. Bił raz po raz, niszcząc przeszkodę i łamiąc pazury. Jedno z połyskujących ślepi znikło na chwilę pod opadającą powieką, sekundę później Herek leżał skulony pod stertą kamieni i śniegu. Bez sił zapatrzony w ciemność ponad nim. Przeszyty zimnem i zgrozą, zwrócił pysk w stronę przygasającego ognia. Jej blada, pokryta kropelkami potu skóra, zdawała się połyskiwać niby obsypana diamentowym pyłem. Nie wyczuwał od niej najmniejszych oznak życia, chociaż nie potrafił stwierdzić, czy warto zaufać własnym instynktom.
W wypełniającej pomieszczenie mgle spostrzegł ruch, jakby jeden ze stalagmitów oderwał się od podłoża i mozolnie ruszył w ich stronę. Przymknął powieki, by na długo nie rozewrzeć ich ponownie.
* * *
Dźwięk przenikał ciało na wskroś, wprowadzając Hereka w stan coraz głębszej nieświadomości. Wynosząc w powietrze, gdzieś wysoko ponad ośnieżone górskie szczyty, prosto w chmury, gdzie zimny wiatr przecinał go niczym ostrze miecza. Czuł, że leciał pośród huku, szybciej niż ptak. Szybciej niż mógłby to zrobić przepierzeniec. Nigdy wcześniej nie poddawał działania swych zmysłów wątpliwościom. Teraz z każdą chwilą tracił w nie wiarę. Boleśniejsza od świadomości nadchodzącego końca, była tylko troska o losy współplemieńców, nadal walczących na zboczach. Jałowe góry nigdy nie przynosiły bujnych plonów, a ofensywa ciągnąca od Taratanu odebrała plemieniu możliwość polowania w starożytnych puszczach porastających północ Tasalir. Wojownicy, zdolni do łowów nawet w trakcie największych mrozów i zawieruch stanowili jedyny gwarant przeżycia, chociaż niewielkiej liczby houndów, jeżeli zginą – wymrze cała wataha.
Dryf wśród dźwięków, chyba nigdy nie miał dobiec końca. Herek szukał resztek sił, by otworzyć oczy i sprawdzić, czy aby na pewno leży jeszcze u stóp zawaliska. W głowie lęgły mu się liczne myśli. Zapewne ruch, który dostrzegł był demonem wypełzającym z najniższych podziemi. Zmierzającym do świata żywych, z sakwą na pożywne dusze konających wojowników. Demony kochały pożerać ginących od ran bitewnych, ponoć takie obdarzały je największymi mocami. Pozwalały sięgać do samego dna czarnej pustki. Kiedy Herek myślał o zaświatach, wyobrażał sobie, że składają się one wyłącznie z narastającego szumu. Słuchanie tego przez resztę wieczności musiało stanowić największą pokutę.
Wziął głęboki wdech, powietrze rozlało w ustach dziwną słodycz. Poczuł na twarzy niewielkie drobinki spadające spod sklepienia. Oblizał wargi, pył pozostawił na języku słony posmak. Im więcej wysiłku wkładał w wyłapanie wszystkiego, co działo się dookoła, tym mniej jednostajny stawał się dźwięk. Do uszu wojownika zaczęło przemawiać dziesiątki najrozmaitszych tonów, jeszcze więcej nut oraz instrumentów. Bęben wygrywał szybki rytm, któremu poddawałby się dudy oraz piszczałki, flety snuły swoją opowieść w tle, a smagane smyczkiem skrzypce zawodziły melodyjnie, niczym ptaki z najdzikszych lasów.
Dwie pary kudłatych dłoni wsunęły się pod ramiona Hereka, podrywając go do tańca. Bitwa wygrana, myślał; warownia uratowana. Lecz szybko poskromił zuchwałość, houndowie nie zwykli świętować zwycięstw w podobny sposób. Należeli do narodów twardych, skąpych w okazywaniu emocji. Teraz ktoś skakał, piszczał i śpiewał. Ciekawość przezwyciężyła osłabienie. Jedna z powiek, w wielkim wysiłku uniosła się w górę. Dziesiątki postaci goniło dookoła ognistego słupa. Ogrom ich pełnych wigoru i swawolnej radości głosów siekał dźwięki wydawane przez instrumenty. Radujący się nagle stanęli, szarpiąc ciałem wojownika na lewo i prawo. Niespodziewanie coś gorącego oblało mu głowę.
– Dobrze go wyparzcie – po tych słowach zanieśli się śmiechem.
Herek na mgnienie otworzył szeroko oczy, wolał nie widzieć tego, co zobaczył. Pasożyty… Mgła znów osnuwała otoczenie, przy każdym oddechu gęstniała, pożerając sylwetki górskich władców. Odór krwi mieszał się z zapachem ziół, a w głowie Hereka mieszały się klątwy.
Dłonie wysunęły się spod ramion, bezwładne ciało poleciało przed siebie, w miejsce, gdzie jak pamiętał płonął ogień. Wysunął prawą nogę i przechylił się na lewo, uniósł ramiona, szukając podparcia. Kolana sięgnęły twardego podłoża. Drobne, ostre kamienie pocięły skórę. Mydyonowie wznieśli okrzyki, głos instrumentów na ponów wypełnił wnętrze pomieszczenia życiem. Ziemia zdawała się ciągnąć wojownika w swoje objęcia, uderzył przedramionami, potem twarzą. Leżał dłuższą chwilę, łapiąc oddech i dziękując przestworzom, że to właśnie on skończy w żołądkach potworów. Obrazy konającej ukochanej napłynęły przed jego oczy, jej bezwładne ciało spoczywające w śniegu. Na sekundy przed uderzeniem fali ciepła, rozkazał jej, aby zaszła żywiolników od strony szczytu. Gdyby poszedł tam sam, może zdołałby uprzedzić atak i odmienić losy bitwy. Wszyscy zdołaliby przeżyć i już dawno piekliby mięso przeciwników w Karmasanie.
– Nie odejdę – powiedział cicho, zapierając się o ziemię. – Nie odejdę bez krwi na szponach.
Siła z jaką się poderwał, zaskoczyła Mydyonów, kilku stojących najbliżej niego pierzchnęło w popłochu, podrywając kopytami kamienie. Otworzywszy oczy Herek, zobaczył wszystko dokładnie. Ponad dwudziestka pół mężczyzn – pół kozłów. Oddychał z trudem, z jeszcze większym utrzymywał się na nogach, jego długich uszu doszedł stukot kopyt. Uchylił się, unikając pchnięcia wymierzonego pod żebra. Chwycił kozła za zakrzywione rogi i zakręcił nim w powietrzu, ciskając wprost w ognisko. Rozżarzone drwa wystrzeliły w powietrze, odbijały się od sklepienia oraz ścian, wypełniając jaskinię zawieruchą iskier.
– Padlinożercy – syknął Herek.
Wiedział już, że sił wystarczy jeszcze na kilka chwil walki. Wyrywając przed siebie, poczuł, jak serce niemal rozrywa mu pierś. Wylądował na grzbiecie jednego z grajków, wbił pazury głęboko pod łopatki. Trzask ustępujących żeber dał mu niewyobrażalną rozkosz. Raniony zaczął wierzgać, kopyta świstały między głowami jego współplemieńców. Do czasu aż trafiły, jednego, który nie zdążył się uchylić. Wtedy jak na znak obaj padli trupem, a Herek pomknął w kierunku ściany. Wywinął fikołka i uderzył stopami o skalną wypustkę, po czym podobny do strzały przecinał powietrze, nacierając na kolejnego z napastników. Jeszcze w locie zdołał wymierzyć silny raz w pysk rogacza, całe ciało kozła zachwiało się, pozwalając houndowi chwycić za barki i wywinąć nim niby workiem zboża. Trzask pękającego karku rogacza rozszedł się donośnym echem po podziemiach.
Wojownik przystanął, zapatrzony na zwłoki. Wtem coś natarło na jego plecy i cisnęło w rozrzucone ognisko. W miejscu, gdzie dotychczas płuca podobne miechom przetłaczały powietrze, teraz dwa rozgrzane węgle emanowały czystym żarem. Drugie uderzenie cisnęło nim o jedną ze ścian, Herek padł w taki sposób, że doskonale widział nadciągającego giganta. Mydyonowie słynęli ze swej zwinności i smukłych sylwetek, upodabniających ich do nastoletnich chłopców. Ten wyglądał jak opasły olbrzym kroczący na czterech kozich nogach, które z trudem mogły utrzymać podobny ciężar. Rogi jego grube i pokryte naroślami zawijały dookoła kilkukrotnie, ostatecznie osłaniając twarz niczym przyłbica rycerskiego hełmu. Dotychczas Herek uważał, że Panowie, niezmiernie wyczuleni na punkcie swego wyglądu, dbają o podobne rzeczy niczym samice żywiolników.
– Brudas – jęknął mydyon, rozcierając wielkie dłonie.
Herek wiedział, jak wiele zależy od tego, czy właśnie w tym momencie zdoła się podnieść. Wypchnął całe ciało do przodu, podparł się rękoma i powoli, z niemal niezauważalnymi postępami podciągał prawą nogę. Uderzenie w ścianę wywarło ogromny wpływ na jego organizm. Wszelkie rany otwarły się na nowo i wojownik gubił resztki krwi. W głowie narastał szum, powieki samoczynnie opadały.
Kozie kopyta wystukiwały rytm, w którego takt Herek zaczął liczyć w myślach. Raz… Dwa… Trzy… Cztery… Raz… Dwa… Trzy… Cztery… Racice bardziej przypominające krowie lub końskie kopyta rozrzucały na boki niewielkie kamienie. Hound warknął i skoczył. Całym tułowiem przyległ do przeciwnika, wsunął ramiona pod pachwiny i zacisnął ze wszystkich sił. Uderzenie splecionych ze sobą pięści spadło na grzbiet. Jedno, potem drugie i trzecie. Nogi nie były w stanie wytrzymać, ale ręce nadal trzymały z całych sił, niby zaciśnięte obcęgi.
Mydyon młócił głowę ledwo przytomnego hounda, naprzemiennymi razami. Które niby lawina kamieni wypełniały całe wnętrze łoskotem. Z lewej, z prawej. Z lewej, z prawej. Herek odpływał, z uśmiechem na zakrwawionych ustach. Zaświaty sięgnęły po niego w odpowiednim momencie, wojownik winien umierać zbroczony krwią swych wrogów. Cios, jaki dosięgnął jego karku, sprawił, że opadł na lewą rękę. Leżąc pod nogami kozła, zerknął w stronę ognia. Płomienie objęły swymi mizernymi językami całą komnatę. Widział w nich tę, którą miał spotkać niebawem. Wyciągnął dłoń, by dotknąć jej futra chociaż ostatni raz. Miękkiego i ciepłego niby wełna. Zdawało mu się nawet, że płomienie faktycznie wydłużają się i bardziej zwichrzone kotłują za plecami mydyona. Sięgają ku jego palcom. Kiedy miał je chwycić, dostrzegł postać w białym stroju, która stała wsparta o ścianę u wejścia do podziemnej komnaty.
Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.

Głos uwięziony w ciemności [P]

2
Chcesz rołst? Służę.
Kiedy dwie dusze wpadają na siebie, to tak jakby planety spotkały się na jednej orbicie.
Pablo Coelho.
Miażdżą się wzajemnie niby w akcie mordu, eksplodują, płoną, wibrują, niszcząc siebie i wszystko dookoła. Zaburzają równowagę całego świata. Wieczna zawierucha pary połączonych dusz ponoć nigdy nie przemija. Jednak uwięzione w tym tańcu chaosu są w stanie przetrwać, z każdej tragedii wychodzić silniejsze. Bliższe sobie, gorętsze. Wtedy spajają się na wieczność i poprzez niezliczone lata podążają wspólnie. Nieśmiertelne.
No to przemija ta zawierucha czy nie? Bo jeśli planety się skleją i dalej sobie krążą razem, to zawieruchy już nie ma.
Poza tym... w normalnej sytuacji po takim wstępie każdy, kto nie jest nastolatką lub samotną romantyczką po czterdziestce i dwóch rozwodach przestanie czytać.
No i tu jak rozumiem kończy się wprowadzenie, zatem kolejne akapity wypada jakoś graficznie wyróżnić.
Nikłe echa niosły głos między skalnymi załomami, aż ku ciemności w głębi jaskini. Starał się mówić miarowo,
Głos nie mowi.
perląc się przy tym w świetle bijącym od ognia.
O ile Herek nie cierpi na bakteryjne zakażenie kanału łzowego, łzy nie mogą się perlić. Lśnią, błyszczą... perłowy połysk to zupełnie co innego.
Od strony zawaliska, wyczuwał odór juchy.
Przecinek niepotrzebny.
. Szarpnięty w przód przez niemoc oparł się o kolano.
Szarpniety przez niemoc czy oparł się przez niemoc? I o czyje kolano? Przecież jest tam sam.
Sam nie wiedział kiedy skoczył, łapskami uderzył o kamienie,
Łapska ma pijany prezes obmacujący hostessy na firmowej imprezie. Podejrzewam, że chodziło o łapy. Albo też i nie, bo później Herek ma jednak dłonie.
łupiąc je na pomniejsze kawałki. Bił raz po raz, niszcząc przeszkodę i łamiąc pazury.
A nie prościej było te kamienie odrzucić?
No i z czego jest zrobiony Herek? Ze sceny wynika, że jego bliscy - a zatem przedstawiciele tego samego gatunku - krwawią krwią, a nie smarem do siłowników, zatem tłuczenie kamieni odpada.
Jej blada, pokryta kropelkami potu skóra, zdawała się połyskiwać niby obsypana diamentowym pyłem.
Znów niepotrzebny przecinek.


Ogólnie cała scena ma potencjał, sporo mówi o postaci, o jej sytuacji, systemie wartości, przeszłości, problemie na najbliższe pasaże, emocjonalniści. Bardzo fajnie udało się to wszystko pokazać bez nahalnevo tłumaczenia. Problemem jest jednak język. Cierpi na nadprzymiotnikozę i przeepickość. Potężne, przepotworne zawieruchy i inne takie należą już do lamusa.
* * *

Tu by się przydał nowy akapit:
Jałowe góry nigdy nie przynosiły bujnych plonów
Wojownicy, zdolni do łowów nawet w trakcie największych mrozów i zawieruch stanowili jedyny gwarant przeżycia, chociaż niewielkiej liczby houndów, jeżeli zginą – wymrze cała wataha.
Co?
Myślę, że zawiniła interpunkcja, a jeśli nie, to temu zdaniu brakuje jednej części. "Chociaż" po przecinku znaczy z grubsza "ale", a nie "choćby".
Sprawdź sobie też, co to jest gwarant (pro tip: to nie to samo, co gwarancja). Nawet, jeśli każdy z wojowników był gwarantem (a nie sądzę, by tak było), to należało użyć liczby mnogiej.
Dryf wśród dźwięków, chyba nigdy nie miał dobiec końca.
Przecinki! Ja myślałam, że się nie znam, ale przynajmniej wiem, kiedy się zastanowić, czy przecinek jest potrzebny. Ty je wstawiasz zupełnie losowo.
No i nie wiem, czy dryf może dobiec końca. Wolałabym, żeby po prostu miał koniec albo się skończył.

Zapewne ruch, który dostrzegł był demonem wypełzającym z najniższych podziemi. Zmierzającym do świata żywych, z sakwą na pożywne dusze konających wojowników. Demony kochały pożerać ginących od ran bitewnych, ponoć takie obdarzały je największymi mocami. Pozwalały sięgać do samego dna czarnej pustki. Kiedy Herek myślał o zaświatach, wyobrażał sobie, że składają się one wyłącznie z narastającego szumu. Słuchanie tego przez resztę wieczności musiało stanowić największą pokutę.
To jest nizłe.
Zastanawiam się tylko, czy nie opisać efektu lepiej, bo nie każdy musi z tego fragmentu załapać, że chodzi o Shepad tone.
Bęben wygrywał szybki rytm, któremu poddawałby się dudy oraz piszczałki, flety snuły swoją opowieść

Nie, nie snuły.
Dwie pary kudłatych dłoni wsunęły się pod ramiona Hereka, podrywając go do tańca. Bitwa wygrana, myślał; warownia uratowana. Lecz szybko poskromił zuchwałość, houndowie nie zwykli świętować zwycięstw w podobny sposób.
Należeli do narodów twardych, skąpych w okazywaniu emocji.
Takie skojarzenia byłyby możliwe tylko, gdyby Herek nie był z urodzenia houndem. Jest u obcych, pierwsze skojarzenie ma naturalne, własne, wyniesione z domu, a potem myśli "Nie, przecież jestem wśród houndow, a one świętują inaczej".
Jeśli jest houndem z krwi i kości, to obcy zwyczaj nie przyjdzie mu do głowy jako pierwszy.
– Dobrze go wyparzcie – po tych słowach zanieśli się śmiechem.
Oni go torturują czy chcą go zjeść? Ja wiem, że wizja gotowania żywcem jest przeepicka, ale zazwyczaj zabija się ofiarę przed sprawieniem z bardzo prostego powodu: tylko wtedy jest smaczna. Po pierwsze trzeba wypatroszyć, a po drugie są tacy, co zestresowaną świnię nawet w kiełbasie poznają.
głos instrumentów na ponów
Na co?
wypełnił wnętrze pomieszczenia życiem.
Jakiego pomieszczenia? Kamyki i ognisko, hej. Jesteśmy pod gołym niebem. Jeśli nie jesteśmy pod gołym niebem, to opisz lepiej to pomieszczenie, w którym są kamyki i ognisko.
jej bezwładne ciało spoczywające w śniegu.
A nie czasem w jakiejś jaskini? Pierwszy zgon Herek zaliczył w jaskini.
wypełniając jaskinię zawieruchą iskier.
No to już trzecia wersja.

Musisz sobie uświadomić, że czytając czytelnik nie wie, gdzie jest z Twoim narratorem i jak wygląda otoczenie. Będzie sobie budował obraz sytuacji z tych danych, jakie mu dasz, stosując najbardziej oczywiste i naturalne skojarzenia. Jeśli chcesz, żeby wiedział, że jest w jaskini, musisz mu to zasugerować od razu. Kamyki i ognisko w jaskini są możliwe, ale pierwsze skojarzenie mówi co innego.
. Wywinął fikołka
Ma być strasznie czy śmiesznie?
W miejscu, gdzie dotychczas płuca podobne miechom przetłaczały powietrze, teraz dwa rozgrzane węgle emanowały czystym żarem.
Czyli od tego momentu główny bohater nie żyje, dziękuję za uwagę, można puszczać napisy końcowe.
Dotychczas Herek uważał, że Panowie, niezmiernie wyczuleni na punkcie swego wyglądu, dbają o podobne rzeczy niczym samice żywiolników.
Nie sadze, ze miałby takie rozkminy umierając z powodu obrzęku płuc po oparzeniu.
Uderzenie w ścianę wywarło ogromny wpływ na jego organizm.
To już nie pasuje nawet do tego pompatycznego, napuszonego stylu, który sobie wybrałeś (i który swoją drogą bawi - taki był zamysł?)
Mydyon młócił głowę ledwo przytomnego hounda, naprzemiennymi razami. Które niby lawina kamieni wypełniały całe wnętrze łoskotem.
Raz - interpunkcja.
Dwa - serio musisz dodawać, że jak ktoś naparza obiema rękami, to razy są naprzemienne? Źle to brzmi.
Trzy - wybacz, ale cała ta scena jest naprawdę śmieszna. Kozotaur bije się jak dziewczyna, a super nieśmiertelny Herek-wymiatacz... trzyma go za kuśkę?
To ma być epicka walka, parioda czy comic relief w poważnym tekście?
Płomienie objęły swymi mizernymi językami całą komnatę.
Jaką, kvrwa, komnatę?

No dobra, odstawiamy rołsty. Teraz na poważnie.

Ogólnie?

Nie wiem, jak to rozumieć.
Z jednej strony wstępem pokazałeś, że masz sporo przemyślane, jeśli chodzi o odsłania nie historii, sprzedawanie informacji, panowanie nad tempem i prezentację świata oraz postaci.
Z drugiej tekst jest jakoś tak... żaden. Za mało to śmieszne na pastisz, a ciężko traktować poważnie. Nie wiem... jeśli chciałeś, by tekst został traktowany poważnie, to zdecydowanie trzeba spuścić z tonu z etosem, patosem i domestosem, płucami jak miechy, przepotężnymi razami i tak dalej.

No i gdzie jesteśmy? Herek najpierw żegna ukochaną w jaskini zasypany jakimś zwaliskiem kamieni, potem nagle okazuje się, że ukochana leżała na śniegu, potem Herek budzi się przy ognisku pod gołym niebem/w jaskini/w komnacie. Coś tu poszło mocno nie tak.

Samo tempo jest okej, pomysł jakiś tam jest, Hereka nawet dałoby się polubić, gdyby nie te przepotężne okoliczności, w każdym razie umiesz sprawić, że chciałoby się dowiedzieć, co dalej, ale nie w tej formie.

Głos uwięziony w ciemności [P]

3
MargotNoir pisze: No to przemija ta zawierucha czy nie? Bo jeśli planety się skleją i dalej sobie krążą razem, to zawieruchy już nie ma.
Poza tym... w normalnej sytuacji po takim wstępie każdy, kto nie jest nastolatką lub samotną romantyczką po czterdziestce i dwóch rozwodach przestanie czytać.
Uff, czyli to nie tylko ja mam problem z tym początkiem. Ogólnie cały fragment o nieprzemijających, połączonych duszach bym wywaliła, bo ani on nie pcha akcji do przodu, ani nic o bohaterach nie mówi. Bez niego tekst nic nie traci na jakości. Ale jak się upierasz, to:
Jarppy pisze: Miażdżą się wzajemnie niby w akcie mordu, eksplodują, płoną, wibrują, niszcząc siebie i wszystko dookoła. Zaburzają równowagę całego świata.
Może to i poetyckie, ale bez sensu. Co to znaczy niby w akcie mordu skoro się unicestwiają? I pojęcie świat jest zazwyczaj używane w kontekście planety. Więc może wszechświata?

Co do błędów to poza wymienionymi przez Margot dodam swoje spostrzeżenia. Może nie tyle błędy, co miejsca, gdzie wybijałam się z rytmu:
Jarppy pisze: Nigdy wcześniej nie poddawał działania swych zmysłów wątpliwościom.
Nigdy wcześniej nie wątpił w swoje zmysły.
Jarppy pisze: Herek szukał resztek sił, by otworzyć oczy i sprawdzić, czy aby na pewno leży jeszcze u stóp zawaliska.
szukał sił Ogólnie cały tekst przydałoby się odchudzić tak o co najmniej 10% z ozdobników i udziwnionych form. Może wydaje Ci się, że pomagasz ludziom wyobrazić sobie scenę, ale efekt jest odwrotny.
Jarppy pisze: Do uszu wojownika zaczęło przemawiać dziesiątki najrozmaitszych tonów, jeszcze więcej nut oraz instrumentów
Jak koleś słyszy mówiące tony, nuty i instrumenty, to z nim bardzo źle... Do uszu wojownika zaczęły docierać dziesiątki najrozmaitszych tonów, setki dźwięków różnych instrumentów (to taka sugestia na szybko. Nuta to znak graficzny, nie słyszy się jej)
Jarppy pisze: Do czasu aż trafiły, jednego, który nie zdążył się uchylić.
Do czasu aż trafiły jednego, który nie zdążył się uchylić.
Jarppy pisze: Herek wiedział, jak wiele zależy od tego, czy właśnie w tym momencie zdoła się podnieść.
Herek wiedział, jak wiele zależy od tego, czy zdoła się podnieść.

O tym mówię: wiemy, że w tym momencie musi się podnieść. Nie potrzeba dodatkowo nas o tym informować.

Ogólnie: Tak. Coś w tym tekście jest. Ale na wszystkich bogów, spróbuj przeczytać każde zdanie powoli i wywalić każdy wyraz, który absolutnie nie jest konieczny do zrozumienia treści. Dopiero mając czystą esencję tego, co chcesz napisać, zastanów się czy potrzeba dodatkowych ozdób. Jeśli masz z tym problemy, to chętnie pomogę, bo uwielbiam wywalać wyrazy z tekstu :) Ale złapałeś mnie historią i chciałabym zobaczyć ciąg dalszy.

Głos uwięziony w ciemności [P]

4
Ogólnie nie jest źle. Dałoby się tym językiem coś opowiedzieć. Ale parę rzeczy mi nie gra.
Niektóre zdania brzmią dość dziwnie, np.:
Jarppy pisze: usłyszał że cisza nie była kompletna
Brzmi dość dziwacznie, tak mi się wydaje. A gdyby cisza była kompletna? Usłyszał, że cisza była kompletna? Tak niby poetycko, ale jak dla mnie to bardziej niby. Omijałbym takie mielizny chyba.
Jarppy pisze: Szarpnięty w przód przez niemoc
Niemoc raczej odbiera ruchy niż ich dodaje. Jakoś niezbyt to zdanie brzmi.
Jarppy pisze: głos instrumentów na ponów wypełnił wnętrze pomieszczenia życiem
To oczywiście kwestia gustu, ale co zyskuje tekst przez takie słowotworzenie, a co traci. Gdyby ten zwrot był częścią wypowiedzi, można go uznać za część stylizacji. Ale nie jest. Takie rzeczy częściej utrudniają czytanie, a rzadko wychodzą na dobre tekstowi.

Takich zdań jest więcej. Można by to trochę przeczyścić.

Kolejna sprawa to pierwszy akapit. Ten o duszach i planetach. Jakoś mi się nie klei do reszty. Domyślam się, o które dusze może chodzić, ale czy dobrze? Nie wiem. Czy jest potrzebny? Czy daje jakąś informację, czy buduje nastrój? Ja w pozostałym tekście nie widzę, burzliwego tańca dwóch dusz, który ostatecznie je umacnia. Jeśli dotyczy zdarzeń, które mają miejsce w szerszym kontekście, to może należy go umieścić w innym miejscu?

I to co wydaje mi się największym problemem.
Jarppy pisze: Mydyon młócił głowę ledwo przytomnego hounda
Jak rozumiem z tego fragmentu jest jakiś konflikt między mydłami i hondami?
Racice, rogi, pół tego, pół smego?
Popatrz przez chwilę na to z takiej strony: jakby wyglądał ten konflikt, gdyby był pomiędzy dwoma różnymi grupami ludzi? Co jest jego istotą? Czy nadal miałby sens?
Co zyskuje przez to, że toczą go dwie zmyślone rasy? Czy sam fakt, że nie ma ich w innych książkach (tak strzelam trochę) powoduje, że ta historia staje się ciekawsza?
Jeśli Herek, dajmy na to, byłby człowiekiem, to możesz przyjąć, że czytelnik automatycznie przypisuje mu pewne atrybuty właściwe istocie ludzkiej. Jeśli byłby krasnalem, centaurem, albo ogrem, to chociaż takie stwory nie istnieją w rzeczywistości, to istnieją w masowej kulturze i czytelnik ma punkt zaczepienia w postaci skojarzenia. Nie trzeba tłumaczyć, że cżłowiek ma dwie ręce i dwie nogi, można nimi grać w tekście niejako domyślnie. Jeśli tworzysz nowe rasy, to najpierw musisz poświęcić trochę czasu, żeby je "ustawić" w głowie czytelnika. Jeśli w całości, przed tym fragmentem nie ma takiego "ustawiania" to główny efekt takiego tekstu, to zmieszanie. Rogi, kopyta, racice, futro? O co chodzi. Aha, mydełko wygrało. Ale to dziwne czy normalne? Mydełka są silniejsze od hond zazwyczaj czy nie? Jak to się wogóle czyta?
I największa wada. Są dwa sposoby wiązania się czytelnia z postaciami: kibicowanie i utożsamianie. Raz się jest obok, raz w środku. Jeśli nie zbudujesz wcześniej perspektywy, to czytelnik (a przynajmniej ja) ma gdzieś kto wygra. A w najlepszym wypadku nie wie czy to dobrze, że wygrał ten, czy tamten. Może Herkowi się należał omłot, bo hondy są złe i napadają tylko słabszych? Nie wiem. Jakbyś napisał o menelach przeganiających dzieci z placu zabaw, to bym wiedział komu kibicować. Nie dajesz żadnych punktów zaczepienia pisząc w ten sposób. To nie znaczy, że nie wolno wymyślać nowych rzeczy, ale trzeba czytelnikowi czasem rzucić linę.
Przeczytaj sobie kiedyś pierwszy akapit Xavrasa Wyżryna Wyżryna. W paru zdaniach sprzedaje masę informacji o fikcyjnej przyszłości, poprzez liny rzucone do przeszłości.

Nie znaczy to, że tekst jest całkiem zły. Samo pisanie jest nie najgorsze. Trochę zdań wymaga poprawy, ale da się tym językiem opowiadać. Ale pomyśl, czy ta historia byłaby warta opisania, gdyby rozgrywała się pomiędzy ludźmi, a potem pomyśl co dało zastąpienie ludzi zupełnie nowymi, fikcyjnymi rasami.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Głos uwięziony w ciemności [P]

5
Hej, hej. Dzięki za zainteresowanie i wyrażenie opinii. :D Postaram się teraz na wszystko opowiedzieć.

Na początek Margot.
Ciało kobiety leżącej przy ognisku i ukochana Hereka to dwie różne osoby (wyjaśnione w późniejszej części tekstu, zamieszanie miało być celowe, ale chyba przegiąłem :hm: ).
Akcja cały czas toczy się w różnych częściach tej samej jaskini, to też w sumie bardziej wynika z późniejszych fragmentów, ale dopracuję opis w drugiej scenie. Komnaty i tym podobne, to niezręcznie unikanie powtórzeń.
Z pokorą przyznaję się do nadużywania przymiotników, ale przysięgam, że i tak dużo z tego tekstu wyleciało :lol:

MsMarple ozdobniki to niestety moja zmora, zwyczajnie lepiej mi się piszę, kiedy używam ich dużo, najwyraźniej muszę się jeszcze bardziej na nie wyczulić podczas poprawiania tekstów.

Seener doskonale rozumiem twoje zastrzeżenia odnośnie świata przedstawionego, zwróć jednak uwagę, że to początkowy fragment dość długiego tekstu. Niuanse dotyczące ras przedstawione są nieco później, niestety nie załapały się tutaj. Ogólnie to jest to pierwszy tekst z tego uniwersum, jaki napisałem ever, więc całość traktuję jako wprowadzenie w zakamarki świata, może przez takie podejście zaliczyłem kilka potknięć w kwestii poprawnego ulokowania informacji. Zastanowię się nad tym i poprawię tak, żeby było dla czytelnika jaśniejsze.
Co do tego czy historia miała być warta, czy nie warta opisania, to cała potyczka była bardziej sceną, której potrzebowałem do pchnięcia fabuły dalej (konfliktu w sumie nie ma, zwyczajnie mydła chciały zjeść honde, bo były głodne). Teraz przynajmniej wiem, że muszę ją dopracować, dziękuję.

A co do pierwszego akapitu. Po waszych uwagach serio widzę dużo za dużo patosu i przekombinowania, ale ogólnie jest on zwiastunem głównej osi fabularnej i stanowi pewną klamrę wiążącą cały tekst. Postaram się to przeredagować, żeby było trochę normalniej.

Jeszcze raz dzięki za rołst, na coś takiego włąśnie liczyłem <3

PS. Przepraszam za brak akapitów, kiedy wkleiłem tekst z writera, wszystko było okey.
Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.

Głos uwięziony w ciemności [P]

6
Jarppy pisze: zwróć jednak uwagę, że to początkowy fragment dość długiego tekstu. Niuanse dotyczące ras przedstawione są nieco później
Zdaję sobie z tego sprawę. Powodzenia. Moim zdaniem pchasz się na solidną mieliznę. Kwestia tego czy historia byłaby warta opisania gdyby dotyczyła ludzi, a nie zmyślonych ras odnosi się właśnie do całości. Dla opublikowanego fragmentu ma małe znaczenie.
Popatrz na to przez pryzmat stworzeń znanych powszechnie z literatury fantastycznej:
- elfy - piękne, mądre, człekokształtne (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
- hobbici - tacy rolnicy mieszkający w eleganckich norach, człekokształtne (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
- krasnoludy - gruboskórni górnicy, człekokształtni (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
- orki - złe, wredne, pryszczate, człekokształtni (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
- ogry - zielone, mają warstwy, człekokształtni (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
- wampiry - piją krew, żyją wiecznie, człekokształtni (ręce, nogi, twarz, poruszają się na dwóch kończynach),
Dzięki temu "zbiegowi okoliczności" historie w których występują są "ludzkie", łatwo się z nimi identyfikować.

I teraz popatrz na wątek miłosny,w którym honda widzi porośnięty futrem pysk swojej ukochanej i ma ochotę na czułości. Jaki zdrowy człekokształtny Ci się z tym zidentyfikuje?

Przeczytaj sobie pierwszą stornę Hobbita. Zobacz jak starannie Tolkin wprowadza w świat nowej rasy, która na dobrą sprawę różni się od nas tylko wzrostem i przeciętnym rozmiarem stopy.

Jeśli mnie pamięć nie myli, to również w "Zmierzchu" (wybacz mi, o nieskończenie mądry władco słowa pisanego) Bella robie solidny research na temat zimnych ludzi, zanim wampiryzm gra na dobre. A znów różnica między nimi a ludźmi, to zęby, dieta i trochę diamentowego proszku w naskórku.

Zachowaj umiar w tworzeniu nowych ras.
Niejaki Lem miał rozmach w życiotworzeniu, ale to nowe życie zawsze było konfrontowane z istotą ludzką. Nie chce odbierać mu talentów, ale gdyby w Solaris Ocean spotkał się z Igrekami z Niezwyciężonego, mogłoby to już nie być takie zajmujące.
Zostaw jakieś nitki do człowieczeństwa, bo najprawdopodobniej to ludzie będą czytać.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Głos uwięziony w ciemności [P]

7
Jarppy pisze: Komnaty i tym podobne, to niezręcznie unikanie powtórzeń.
W takim przypadku fajnie sprawdza się coś a'la pars pro toto. W jaskini, w grocie, w dziurze... I w sumie koniec. A zastanów się, co takiego w tej jaskini jest, że może służyć za wskazanie lokalizacji (równoznaczne z "w jaskini").
Pod sklepieniem? Między podziemnymi korytarzami? Wśród stalaktytów? U stóp skalnej ściany?

Co do ras... zazwyczaj zgadzam się z Seener, ale tutaj chciałabym jeszcze poczekać. Możliwe, że wymyślaniem ras strzeliłeś sobie w kolano. Możliwe, że to niepotrzebny ozdobnik. Ale można jeszcze poczekać. Nowa rasa nie musi od razu być zła, np. tutaj podoba mi się pomysł, że Herek sam o sobie myśli jako o samcu, a jednocześnie operuje takimi pojeciami, jak powinność. Do tego dochodzą wspólnota, stado, odpowiedzialność za rodzinę. Od razu przychodzi na myśl skojarzenie: "szlachetne zwierzę", może wilk? To pojęcie już nie jest całkiem obce, przypisujemy im pewne właściwości, oczywiście antropomorfizując, ale nie do końca. Ludzie czasem chcą posłuchać historii o swojej zwierzęcej naturze, dzikszej, ale też szlachetniejszej, nieskarzonej wyborem, chłodną kalkulacją, świadomością konsekwencji. Może hound to właśnie taki bezwzględnie moralny, pozbawiony możliwości samooszukiwania i dokonywania świadomych wyborów człowiek-wilk?
Można argumentować, że taki pomysł już istnieje, ale do czegoś takiego niespecjalnie nadaje się wilkołak, bo z nim mamy inne skojarzenia, wilkołak jako gadający wilk jest już "zajęty" przez zupełnie inne problemy.

Oczywiście nie twierdzę, że ten potencjał na pewno zostanie wykorzystany. Bardzo możliwe, że autor wykrzaczy się na czczych ozdobnikach, ale nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że wymyślanie nowych ras to zawsze zły pomysł.

A jeśli chodzi o anatomię, ludzie bez problemu identyfikowali się nawet z gęśmi i pingwinami, na szpilkach przeżywając ich historie miłosne.

Głos uwięziony w ciemności [P]

8
Dużo cennych uwag tutaj od was dostaję. Co do ras w uniwersum powstało ich kilka, głównie ze względów na historię świata.
Houndy są na tyle kłopotliwe w tym wszystkim, że są one człekokształtnymi chimerami różnych gatunków zwierząt. Każdy osobnik może być tak naprawdę inny niż wszystkie pozostałe. Występuje podział na watahy zamieszkujące różne obszary, co też wpływa na różnice między poszczególnymi podgrupami, Herek np. reprezentuje plemie, którego przedstawiciele mają wygląd dość mocno zbliżony do ludzkiego (głównie rysy twarzy, o coś w stylu jeża z netflixovego wiedźmina).
Piszę sporo na ten temat w tym opowiadaniu, ale trochę dalej kiedy narratorem jest inna postać, obserwująca Hereka.
Same houndy nie są z natury ani dobre ani złe. Myślą posiadają własną prymitywną technologię, ale bardzo łatwo ulegają instynktom oraz emocją, z tego powodu w pierwszej scenie Herek próbuje zniszczyć zawalisko kiedy wyczuwa krew. Z tego powodu są dość mocno demonizowane w kręgach innych, nieco bardziej cywilizowanych ras.
Na początku wydawało mi się to bardzo spoko, ale teraz w sumie zastanawiam się czy podołam :hm:
Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.

Głos uwięziony w ciemności [P]

9
Nie zastanawiaj się, pisz. Nawet jak wyjdzie gniot to dużo się nauczysz po drodze i może ta droga zaprowadzi cię w ciekawe obszary. Właśnie po to tu zresztą jesteśmy.

A teraz mniej miło: jeszcze "dowalę" ci parę uwag (sam chciałeś :D )
Nikłe echa niosły głos między skalnymi załomami, aż ku ciemności w głębi jaskini. Starał się mówić miarowo, starał się walczyć z emocjami, które niewielkimi kroplami spadały między łapy,
Lubię poezję i lubię metafory ale tu już trochę wymiękłam, zwłaszcza, że ma to być wprowadzenie sceny i bohatera, więc tu raczej wypadałoby trochę „rzeczowiej”. Mamy jaskinię, Ok, dalej mamy głos, on mówi (ale tak właściwie, to co? Domyślam się że może jakaś mowa pogrzebowa ale „domyślam się”), potem emocje które spadają?? I jeśli to są łzy, to logiką przyczyny i skutku, on płacze, a jeśli płacze to nie mówi – taka jest logika tego zdania. Czegoś zabrakło, jakiegoś napomknięcia.
Jedno z połyskujących ślepi znikło na chwilę pod opadającą powieką, sekundę później Herek leżał skulony pod stertą kamieni i śniegu.
A co ma powieka do leżenia pod stertą? Po kiego ta powieka? Tłumaczenie proszę!
Wynosząc w powietrze, gdzieś wysoko ponad ośnieżone górskie szczyty, prosto w chmury, gdzie zimny wiatr przecinał go niczym ostrze miecza.
Chyba „Wynosząc (go) w powietrze”, no wiem, powtórzenie, ale tak to jest zupełnie bez sensu, wynosząc „co”.
trakcie największych mrozów i zawieruch stanowili jedyny gwarant przeżycia, chociaż niewielkiej liczby houndów, jeżeli zginą – wymrze cała wataha.
Interpunkcja!!! Źle postawiony lub nie postawiony przecinek może totalnie zmienić znaczenie. Reguły regułami, ale chyba chcesz być właściwie zrozumianym? I jeszcze jedno: jeżeli (ci) zginą - bo kto dokładnie?
Herek na mgnienie otworzył szeroko oczy, wolał nie widzieć tego, co zobaczył
No to otworzył wolał nie widzieć?? Takie drobiazgi rozkładają sens. „otworzył szeroko oczy, (choć) wolał nie widzieć, / otworzył szeroko oczy, (i zaraz tego pożałował bo) wolał nie widzieć. Logika następujących po sobie zdarzeń!
Nie odejdę bez krwi na szponach.
A słyszałam, że ma pazury? No, mówiłeś, że to chimera, to i szpony może mieć, ale jak już wspomniałeś wcześniej o pazurach...
Wywinął fikołka i uderzył stopami o skalną wypustkę, po czym podobny do strzały przecinał powietrze,
Wywinął, uderzył,(przeszły dokonany) przecinał (niedokonany?) - Wywinął, uderzył, przeciął
Ten wyglądał jak opasły olbrzym kroczący na czterech kozich nogach, które z trudem mogły utrzymać podobny ciężar.
Podobny do czego?
– Brudas – jęknął mydyon, rozcierając wielkie dłonie.
Jak już było wspomniane, brak jakiegokolwiek kontekstu. Czemu, że ktoś jest brudny miałoby być problemem, i czemu dla myodona, i czy on to mówi o Hereku? Bo co znaczy: „jęknął” a zaraz potem „rozcierając dłonie”? Rozcierając dłonie raczej znaczy że ktoś się szykuje np. do bitwy, więc czemu jęczy? Czy to „brudas” nie miało być czasem obelgą? To po co jęczy? Chyba, że to jest taki sposób mówienia tej rasy. Tłumaczenie proszę!
Ale złapałeś mnie historią i chciałabym zobaczyć ciąg dalszy.
Potwierdzam, to akurat trochę moje klimaty i czuję że coś w tym jest.
Warto nad tym popracować. I też chętnie pomogę. 8)
Dream dancer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron