
Siedzę w jasnym, małym pomieszczeniu. Jestem tak zdenerwowana, że nawet nie zauważam krwi, która zaczyna pojawiać się na zagryzanej przeze mnie wardze. Po raz tysięczny sprawdzam godzinę na drogim zegarku, który dostałam od Phila. Babcia powinna być tu już od kilku minut. Głośno wzdycham i opadam na oparcie twardego krzesła. Tania lampa na suficie, co chwilę mruga, rzucając mgliste światło na metalowy stolik. Zamykam oczy i jeszcze raz analizuje w myślach wydarzenia z ubiegłego dnia. To po prostu nie może być prawdą. To jest zbyt absurdalne! Moja rodzina zawsze była do obrzydzenia nudna i zwyczajna. Moi rodzice odkąd pamiętam, są kucharzami w niewielkiej restauracji, mieszkamy też z babcią, która przed emeryturą pracowała w bibliotece. Nic nadzwyczajnego. Każdy dzień był jedną, wielką rutyną. Był. Wczoraj jedliśmy niedzielny obiad, co teraz wydaje się absurdalne. Było spokojnie i miło, snuliśmy luźne plany, co do mojego ślubu z Philem, który całe szczęście, w końcu nie przyszedł nas odwiedzić. Mama pierwsza usłyszała zbliżającą się syrenę policyjną. To nie był jeden dźwięk, zupełnie jakby jechało ich więcej. Robiło się coraz głośniej i głośniej. To było szczególnie dziwne jak na taką spokojną dzielnicę. Kiedy zatrzymali się na naszej ulicy, syreny stały się wręcz nieznośnie. Strasznie się wtedy spięłam. Nagle dźwięk się wyłączył, ale mimo to do domu wpadało przez firanki
kolorowe światło. Spojrzałam po rodzinie, kiedy zrozumiałam, że stoją na naszym podjeździe. Tata podniósł się pierwszy. Ruszył powoli do okna, chcąc sprawdzić, co się dzieje. Do tej pory byłam pewna, że coś się stało u sąsiadów. U którychkolwiek. Na pewno nie chodziło o nas. Wtedy rozległo się głośne walenie do drzwi.
- Otwierać, policja – zawołał męski głos. Serce mi zamarło, trzeźwe myślenie całkowicie się wyłączyło. Instynktownie chciałam uciekać. Przeszło mi przez głowę, że chodzi o moich klientów, którąś ze skończonych spraw. Żałuję, że nie spojrzałam wtedy na babcie, chciałabym wyczytać coś z jej miny. Tata otworzył drzwi, a do środka wpadło dwóch policjantów. Przez szparę w wejściu, zobaczyłam, że na podjeździe stoją dwa samochody, a kolejne dwa większe zamykają drogę po obu stronach. Tęższy policjant, o surowej twarzy i sądząc po mundurze – wysokiej randze, wystąpił na przód.
- Pani Naya Haddad? - babcia podniosła się od stołu. - Aresztujemy panią pod zarzutem zdrady stanu podczas trzeciej wojny światowej.
- To jakieś szaleństwo – wyrwała się mama. Dokładnie pamiętam, jak się wtedy trzęsła. Mimo że udawała, że jest zła, to z pewnością było wywołane paniką. - Moja matka nie jest żadną kryminalistką.
- Obawiam się, że nie ma pani pojęcia, kim tak naprawdę jest pani matka. Chyba że znała pani już wcześniej jej prawdziwe imię. Wtedy również panią musimy aresztować.
- Oczywiście, że wiem, jak się nazywa! I to wcale nie jest żadna Naya Haddad, tylko... - babcia przerwała jej gestem ręki. Z przerażającym spokojem podeszła do funkcjonariusza i podała ręce, ułożone już do skucia w kajdanki.
- Nie rozumiem… Mamo!
Babcia odwróciła się do mamy, która zaczęła płakać.
- Nie mogłam ci powiedzieć, kochanie. Nie byłabyś bezpieczna, jako córka Nayi.
Otworzyłam oczy, gdy nagle uchyliły się drzwi, a do pomieszczenia weszła babcia w towarzystwie dwóch strażników. Usiadła na krześle naprzeciwko mnie i pozwoliła strażnikowi przypiąć się do metalowego stolika. Nie mogłam przestać przyglądać się ostrej pomarańczy jej stroju.
- W razie czego, jesteśmy za drzwiami – powiedział do mnie jeden ze strażników. Rzuciłam mu rozzłoszczone spojrzenie. To wszystko było jakąś maskaradą. Czy oni naprawdę myśleli, że moja babcia, która uczyła mnie czytać, zszywała moje pluszaki i co rano zaprowadzała do szkoły, mogłaby zrobić mi krzywdę? Właściwie – komukolwiek?
- Jeśli to jest dla ciebie niekomfortowe, nie musimy tego robić.
- Być twoją prawniczką? - uniosłam brwi, aż zmarszczyła się skóra na moim czole.
- Tak.
- Tak, jest. Wszystko jest niekomfortowe, bo to jakiś absurd. Muszę jednak udowodnić im, że to głupia pomyłka. Zabierzmy się więc do pracy i skończmy tę maskaradę jak najszybciej.
- Isobel – głos babci, był śmiertelnie poważny. - Ale ja jestem winna.
- Nie, nie jesteś. Może i zrobiłaś podczas wojny coś nie do końca moralnego, ale znam cię. To na pewno nie było nic tak złego, jak myślisz. Jesteś dobra i dlatego tak ci się wydaje. Podczas wojny działy się różne rzeczy.
- Isobel, słyszałaś o Nayi Hadid – to nie było pytanie. Każdy o niej słyszał. Każdy znał całą jej mrożącą krew w żyłach historię.
- Ty nią nie jesteś. Ona nie żyje, babciu — starsza kobieta rzuciła mi zniecierpliwione spojrzenie.
- Może po prostu ci wszystko opowiem, dobrze? W końcu i tak musisz poznać moją historię, żeby mnie bronić. Później, na sam koniec ustalisz, czy mi wierzysz i jak oceniasz moje działania.
Skinęłam twierdząco głową. Jaki miałam wybór? Wyciągnęłam z torby magnetofon i położyłam go na środku blatu.
- Zaczynajmy. Chcę, żebyś opowiedziała mi wszystko od wybuchu wojny. Ze wszystkimi szczegółami.
- Oczywiście. Ze wszystkimi szczegółami. Powinnam jednak zacząć kilka miesięcy wcześniej, żebyś mogła lepiej mnie zrozumieć. To był rok dwa tysiące dwudziesty pierwszy, a ja właśnie zaczęłam ostatnią klasę liceum. Mieszkałam na zamożnych obrzeżach niewielkiego miasta w Wirginii. Doskonale pamiętam pierwszy dzień szkoły, tego roku. Był piękny, słoneczny poranek, a ja wyczekiwałam tej chwili, całe tygodnie. Wybiegłam z domu, kiedy tylko usłyszałam klakson motoru.
- Jedźcie ostrożnie! - Zawołała za mną Barbra, nasza gosposia, ale już jej nie słuchałam. Nie widziałam Michaela całe lato, które spędził z rodziną w ich letnim domu w Europie. Stał beztrosko oparty o swojego Harleya, z kaskiem w ręce i łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Wyglądał jeszcze lepiej, dzięki mocniejszej opaleniźnie i lekko zapuszczonych włosach, które mimo wiatru układały się idealnie. W przeciwieństwie do moich, które zaraz zaczęły chłostać mnie po twarzy. Zignorowałam to i rzuciłam się Mike’owi na szyję. Ucałowałam go w policzek, co spowodowało u niego salwę śmiechu.
- Naprawdę nie możesz beze mnie żyć, Naya – powiedział, po czym zaraz usiadł na motorze. Zajęłam miejsce za nim i mocno go objęłam.
- Ma się rozumieć, w końcu taka moja rola.
Zdjęłam swój kask, gdy tylko dotarliśmy na szkolny parking. Michael nieskutecznie powstrzymał śmiech, kiedy zobaczył moją fryzurę napuszoną przez wiatr i ciasne nakrycie głowy.
- Wyglądam aż tak źle?
- Źle to nieodpowiednie słowo. Raczej jakbym cię przed chwilą przeleciał.
- Uważaj na słowa, Lewis – odezwał się głos za naszymi plecami. Zarumieniłam się, gdy zobaczyłam minę dziadka. Właśnie mijał nas, wchodząc do szkoły i oczywiście, akurat to zdanie musiał wyłapać. Był dyrektorem w naszej szkole. Do drugiego semestru zeszłego roku to z nim codziennie jeździłam i wracałam. Nie było to najlepsze dla mojej reputacji. Taka drobnostka, a nie przestaje bawić prawie wszystkich znajomych. Na całe szczęście Mike też mieszkał na przedmieściach. Kiedy licytowaliśmy się podczas tworzenia naszego udawanego związku, to była pierwsza rzecz na mojej liście. Oczywiście odkąd zaczęłam prowadzać się z najbardziej pożądanym chłopakiem w szkole, moja pozycja skoczyła tak wysoko, że nie musiałam się martwić, o to z kim jeżdżę. Jednakże za bardzo polubiłam te nasze przejażdżki. Jazda motorem była zdecydowanie bardziej emocjonująca niż samochodem, a już zdecydowanie Michael był zabawniejszy od mojego dziadka.
- Przepraszam panie Haddad! - Mike zawołał za dyrektorem, który już wchodził do szkoły. - A tak w ogóle to rodzice pytają, czy widzimy się wieczorem!
Kilkoro uczniów, którzy akurat byli w pobliżu, ryknęło śmiechem. Dziadek posłał Michaelowi groźne spojrzenie i ruszył do swojego gabinetu.
- Jak to jest, że z nas dwóch to ty czujesz się przy nim swobodniej?
- Bo ja zdążyłem już zauważyć, że twój staruszek to spoko gość. Też mogłabyś spróbować.
Wywróciłam ostentacyjnie oczami. Mijając próg szkoły, szatyn splótł palce naszych dłoni. Przedstawienie czas zacząć.
- Też masz teraz matmę?
- Zaczekaj, sprawdzę – wyciągnęłam z kieszeni sweterka papierowy plan zajęć. Mike wybałuszył oczy i wyrwał mi go z ręki.
- Cholera. Czemu tego jest tyle? Zapisałaś się na wszystkie możliwe zajęcia?
- Mówiłam ci, że traktuję ten rok śmiertelnie poważnie. Chcę się dostać na Stanford.
- Słyszałem to milion razy, ale to jest jakieś szaleństwo.
- Dam radę.
- Jeśli nie ty, to kto? - Nagle Michael zmarszczył brwi. - Znowu zapisałaś się na korepetycje z matematyki?
Wzruszyłam ramionami. - To moja pięta achillesowa, bez nich nie dam sobie rady.
- Profesor Murphy przeszła w tym roku na emeryturę, nikt nie zna nowego nauczyciela. Nie boisz się, że będzie okropny?
- Może być nawet połączeniem najgorszych nauczycieli na świecie, i tak go potrzebuję.
- Już to sobie wyobrażam – twarz szatyna rozpromieniła się w rozmarzeniu. - Idealna mieszanka Browna i Lawsona. Widzisz go oczami wyobraźni, tak wyraźnie, jak ja, Naya? Ma siwe włosy rosnące tylko pojedynczymi plackami i ohydną marynarkę, białą od łupieżu.
Zaśmiałam się głośno, słuchając przyjaciela. Nawet moja opinia pupilki nauczycieli, nie była w stanie powstrzymać mnie od dodania swoich dwóch groszy. - Pewnie tłuszcz, aż rozciąga jego koszulę.
- I ciągle grzebie w nosie…
- Swoimi wielkimi, włochatymi paluchami – żadne z nas nie mogło już opanować głośnych salw śmiechu.
- Na pewno też nie umie wymówić twojego nazwiska.
- I chrapie, kiedy udaje, że pilnuje nas na testach.
- A jego zezujące oczka… - Mike nie zdążył dokończyć zdania, bo wtedy właśnie otworzyły się drzwi od sali matematycznej. Ze zdziwienia, aż otworzyłam buzię. Nie mogliśmy się bardziej mylić co do pana Johnsona, to było pewne.
- Zapraszam do sali – oznajmił na tyle, głośno, żeby wszyscy czekający w okolicy, mogli go usłyszeć.
Michael nachylił się i wyszeptał do mojego ucha, tak cicho, żebym tylko ja mogła go usłyszeć – Nagle się ucieszyłem, że mamy teraz tę matematykę.
Wszyscy siadali, jak w zeszłym roku, więc poszłam w ich ślady. Zajęłam miejsce w pierwszej ławce, Mike tuż za mną. Nauczyciel stanął na środku i się przedstawił. Dokładnie wiedziałam, o czym mówił mój przyjaciel. Harry Johnson był po prostu bajeczny. Stał tam, mniej niż dwa metry przede mną, jak gdyby nigdy nic. W tym swoim jasnym, lnianym garniturze z rozpiętą marynarką, w błękitnej koszuli bez ostatniego guzika. Mówił z tym swoim cudownym, brytyjskim akcentem i raz na jakiś czas przeczesywał palcami jasnobrązowe włosy. Jak to możliwe, że mógł robić to wszystko tak beztrosko, podczas gdy ja z chwili na chwilę byłam bardziej zadurzona.
- Chciałbym dzisiaj zobaczyć, na jakim jesteście poziomie i przy okazji może zapamiętać, chociaż kilka imion. Może najpierw… Haddad Naya.
Wstałam z krzesła, już czując się zażenowana. Byłam absolutnie pewna, że zaraz się zbłaźnię. Modliłam się w myślach, żebym chociaż dostała bardzo trudny przykład, wtedy moja klęska byłaby łatwiejsza do zrozumienia. Kiedy jednak spojrzałam na pierwsze zadanie z kartki, przygotowanej przez Johnsona, odetchnęłam z ulgą. Tydzień temu zaczęłam się już uczyć i zdążyłam przerobić dokładnie taki sam przykład. Grzebiąc w odmętach pamięci, bez problemu rozwiązałam zadanie na tablicy.
- Świetnie – ruszyłam z powrotem do swojej ławki, a kiedy mijałam siedzącego na skraju biurka pana Johnsona, mrugnął do mnie wesoło. - Nie było po co się zamartwiać, prawda?
Może dla niego był to zwykły, beztroski gest, ale ja przez resztę lekcji, nie mogłam skupić się na niczym innym.
- Musisz się trochę opanować, bo ludzie przestaną wierzyć w nasz związek – szepnął do mnie Mike, kiedy wychodziliśmy z sali. Z jego twarzy nie schodził rozbawiony uśmieszek.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Ach tak? Nawet nie zauważyłaś, że chciałem cię o coś spytać.
- Może nie usłyszałam.
- Stukałem cię ołówkiem po ramieniu – słysząc to, strasznie się zarumieniłam.
- Dobra, dobra. Przestań już – zatknęłam dłonią usta chłopaka, żeby przestał o tym paplać. - Zaraz to ty nas wydasz.
- W porządku! Nic już nie mówię. Tylko nie ciesz się za bardzo, dzisiaj będziemy u was na kolacji. To oznacza, że będę miał dobre kilka godzin na torturowanie cię.
- Michael! Naya – zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, podbiegły do nas dwie dziewczyny. Lisa i Marie, obie szaleńczo piękne i popularne. Zanim zaczęłam chodzić z Mikiem, nawet na mnie nie spojrzały, a teraz łasiły się jak jakieś zwierzątka. Odruchowo zawiesiłam się szatynowi na ramieniu. Mimo że wiedziałam, że nie mam żadnych powodów do zazdrości, nienawidziłam, kiedy te wszystkie dziewczyny robiły do niego maślane oczy. Lisa z obrzydzeniem opuściła wzrok na miejsce, gdzie obejmowałam Michaela. Szybko podniosła na mnie oczy i uśmiechnęła się słodko, jakbym nic nie zauważyła. - Będziecie dziś u mnie? Organizuję imprezę z okazji początku szkoły.
- Niestety. Mamy już plany…
- Idziemy na randkę – dokończył za mnie Mike. - Mamy sześciomiesięcznice. Następnym razem wpadniemy.
Kiedy odeszliśmy, trzepnęłam przyjaciela w ramię.
- Serio? Sześciomiesięcznica? - Zaśmiałam się. - Jesteś beznadziejny w udawaniu hetero.
- Trochę się pogubiłam – przyznałam, przerywając babci. - Michael był gejem?
Babcia przytaknęła, kiwając głową.
- W takim razie stworzyliście udawany związek, żeby nikt o tym się nie dowiedział i żebyś stała się popularniejsza?
- To duże uproszczenie. Ja miałam z tego wiele korzyści, ale głównie chodziło o niego. Kiedy dorastałam, sytuacja osób homoseksualnych miała się już w miarę dobrze na całym świecie. W tamtym czasie jednak znalazła się silna partia polityczna, która była bardzo przeciwko postępowi. Na świecie działo się coraz gorzej, a oni umieli to wykorzystać, żeby przeciągnąć ludzi na swoją stronę.
- Czytałam o tym. Na samym początku lat dwudziestych dużo ludzi wróciło do przekonań, odbierających kobietom ich prawa i uznających osoby innej orientacji za chore.
- Było o wiele gorzej – głos babci przejął się bólem. - Ludzie cofnęli się o co najmniej pięćdziesiąt lat. Takich jak Michael, uznawano za zboczeńców, szefowie wyrzucali kobiety z kierowniczych stanowisk, nawet rasizm ogromnie się pogorszył…
Babcia długo milczała, a ja bałam się odezwać. Czułam, że nad czymś mocno się zastanawia. Każdy ruch mógł ją spłoszyć.
Nagle do pomieszczenia wparowali strażnicy, którzy oznajmili, że nasz dzisiejszy czas się skończył. Nie mogłam uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Mężczyźni wyprowadzili babcię z sali. Jeszcze w progu, zdążyła się zatrzymać na chwilę i odwrócić do mnie.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć o tym więcej, zajrzyj do słownika ortograficznego.
Nic z tego nie rozumiałam, ale nie zdążyłam już spytać o nic więcej. Wracając do domu, musiałam naprawdę bardzo się starać, żeby skupić się na drodze. Czułam, że całkowicie zmarnowałam ten dzień. Z opowieści babci nie wynikało, na razie zupełnie nic. Nawet nie miałam pojęcia, do czego może dążyć. Kiedy dojechałam do domu, zauważyłam na podjeździe auto Phila. Po zgaszeniu silnika przez dłuższą chwilę siedziałam w ciemnym garażu. Ostatnie, na co miałam dziś siłę to jego towarzystwo. Za nic nie powiedziałabym tego którejkolwiek z moich przyjaciółek. Miały już wystarczająco dużo powodów do narzekania na niego. Nienawidziły naszego związku od początku. „Nudny, nie romantyczny, przeciętny z wyglądu i charakteru, możesz o wiele więcej”. Prawdą było to, że nasz związek nigdy nie był ekscytujący, a Phil nigdy nie doprowadził mnie do osławionych motylków w brzuchu, ale tam, gdzie one widziały przywary, ja dostrzegałam zalety. Był miły, cierpliwy, miał dobrą pracę i z pewnością nigdy by mnie nie zdradził. Nie był typem flirciarza, nie spędzał dużo czasu poza domem, nie miał wielu znajomych. Nie musiałam być zazdrosna. W końcu wyszłam z pojazdu i poszłam do domu. Phil siedział z rodzicami w salonie i pomagał im ustawić coś w telewizorze.
- Hej.
- Jak było? - mama od razu do mnie podeszła. Widziałam, jak bardzo była zdenerwowana. - Dowiedziałaś się czegoś?
- Na razie prawie niczego – westchnęłam, siadając na kanapie obok Phila. Narzeczony objął mnie ramieniem. Pachniał tanią wodą kolońską. Nienawidziłam jej. On jednak nie widział sensu w wydawaniu pieniędzy na drogie kosmetyki. Gdy raz kupiłam mu Hugo Bossa na urodziny, zwrócił go do sklepu. „Wolę wydać te pieniądze na nasze przyszłe mieszkanie” powiedział. - Ta sytuacja jest dla mnie strasznie dziwna. Babcia wydaję mi się być taka… Obca.
- Chyba wszyscy mamy teraz podobne odczucia, kochanie – odezwał się tata.
- Isobel – odezwał się Phil, kiedy zostaliśmy sami. - Myślałem, że może wybierzemy dziś kościół i salę weselną.
Nie udało mi się powstrzymać głośnego westchnienia. Mężczyzna posłał mi urażone spojrzenie.
- Przepraszam, Phil. Po prostu ta cała sprawa mnie wykańcza… Marzę już tylko o pójściu spać.
- To ciekawe. Do tej pory wszystkie procesy przychodziły ci lekką ręką. Może chodzi o to, że nie chcesz myśleć o tym ślubie, co? Zawsze masz jakąś wymówkę. Ból głowy, zmęczenie, ważniejszy temat. Jesteśmy zaręczeni już prawie rok, Isobel.
- Naprawdę nie widzisz różnicy między tą sprawą a moimi innymi klientami? - z trudem powstrzymywałam gniew.
- Spałaś jak dziecko nawet przy najbardziej paskudnych procesach, które mnie doprowadzały do koszmarów!
- Nie musisz mi przypominać, Phil, jaka bezduszna jestem – podeszłam do drzwi od pokoju i otworzyłam je na oścież. - Chyba już na ciebie pora. Zrobiło się późno.
- Bardzo dojrzale – rzucił na pożegnanie. Już po chwili usłyszałam warkot jego odjeżdżającego samochodu.
Mimo że nie kłamałam i naprawdę byłam zmęczona, długo nie mogłam zasnąć. To nie była wina Phila. Jego słowa wcale mnie nie dotknęły. Co więcej, byłam dumna z tego, jak profesjonalnie podchodzę do procesów i że praca nie wpływa na moje życie osobiste. Problem tkwił w tym, że gdy znalazłam się sama w pokoju, w mojej głowie znów pojawił się głos babci. W końcu nie wytrzymałam i poderwałam się z łóżka. Było już po drugiej w nocy. Najciszej jak mogłam, zeszłam do salonu. Po kilku minutach znalazłam wielki słownik ortograficzny. Nie miałam pojęcia, co właściwie robię, ale chwyciłam go pod pachę i wróciłam do sypialni. Usiadłam wygodnie na łóżku i zapaliłam nocną lampkę. Książka, sama otworzyła się na środku. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To nie był zwykły słownik. To była tajna skrytka! W wyciętej dziurze tkwił niewielki, stary dziennik, oprawiony w błękitną, popękaną skórę. Delikatnie go wyjęłam. Wydawał się niezwykle kruchy, a jego kartki były mocno pożółkłe. Już po kilku stronach zdałam sobie sprawę z tego, co trzymam w rękach. Pamiętnik Michaela Lewisa.