CIAŁO / WIĘZIENIE

1
Najpierw poczuł delikatne ruchy, jakby ktoś z kim spędziło się miłą noc, łaskotał skórę. Później zdawało się, że niedoszły kochanek miarowo wytacza rytm ciału Dukana. Przyjemne uczucie powoli wyławiało mężczyznę z nieznanych połaci marzeń sennych. Przed całkowitym przebudzeniem pojawiło się zamglone wspomnienie wybudzania przez rodziców do szkoły, jednak zostało brutalne rozwiane przez rzeczywistość. Mężczyzna otworzył oczy. Wybudził się ze snu regeneracyjnego w komorze własnej roboty. Zajmująca sporą część jego mieszkania, kapsuła została stworzona na gruncie hydrozasady. Pojęcie te zakładało, że człowiek najlepiej odpoczywa w warunkach zbliżonych do łona matki, gdzie wszystkie podstawowe potrzeby były spełniane odgórnie. Dlatego kapsuła była wypełniona mieszanką wody, płynów ustrojowych i sztucznych wód płodowych wzbogaconych o nadfluorek węgla, który zwiększał ilość tlenu w cieczy. Dzięki tej mieszance, Dukan podłączony do maski wyłapującej tlen z płynu, mógł spokojnie odpoczywać odcięty od rzeczywistości, aż do momentu, „ponownych narodzin”. Jednak moment wybudzenia nie mógł być gwałtowny, musiał przypominać powolne wychodzenie z łona matki.
Najpierw w cieczy zaczął dostrzegać zarysy własnego ciała, widział dłonie, którymi z każdą chwilą starał się miarowo poruszać. Mała dioda podłączona do włazu zaczynała świecić coraz mocniej. Wibracje, które kołysały wodą, powoli ustawały po wykryciu zwiększonej aktywności mózgu. Świat poza cieczą zaczął jarzyć się coraz jaśniejszym światłem. Gdy Dukan był już wybudzony, wcisnął wewnętrzny przycisk do opuszczenia bezpiecznego schronu i wraz ze znikaniem cieczy w odpływie zaczął ściągać maskę tlenową. Po wszystkim został przemyty przez dwa mechaniczne ramiona wewnątrz maszyny. Proces przypominał opuszczenie kwarantanny, jednak odpowiednia dezynfekcja przed i po pobycie w kabinie gwarantowała bezpieczeństwo w użytkowaniu. Wychodząc z kabiny, jego oczom ukazały się całe spektra kolorów. Po każdych „ponownych narodzinach” schemat był ten sam, zmysły się wyostrzały, świat pokazywał więcej, a umysł chłonny jak gąbka zdawał się przyjmować każdy bodziec. Na pierwszy rzut sterylne pomieszczenie, nie skrywało w sobie żadnej głębi, jednak dla Dukana, zupełnie jak dla narkomana na fazie, wszystko było nieoczywiste. Czuł odcienie szarości bijące od ścian, lodową stal narzędzi specjalistycznych tnącą wszystko wokół, pulsujące grafitowe pasy wypełnione tajemniczymi płynami, brudno złote rury wijące się nad sufitem, jak węże dawno zapomnianego bóstwa. Gdzieniegdzie zataczały się puste opakowania po soku jabłkowym, które w odczuciu mężczyzny uchodziły za sztuczne kolorytem w królestwie stonowanej barwy i stopionego ideału. Ten kontrast pomiędzy sztucznym łonem a światem rzeczywistym zawsze zachwycał mężczyznę. W środku maszyny zawsze leżało się skulonym w pozycji embrionalnej z oczami silnie zaciśniętymi, dzięki czemu świat przestawał przybierać znane formy. Wszystko stawało się płynem, a tytanowy właz i zwierciadło półprzepuszczalne uniemożliwiały wlatywanie jakichkolwiek kolorów do środka. To jedno z tych miejsc, gdzie zawsze będzie ciemno i ciepło, dokąd zawsze będzie można tam uciec. Kapsuła przypominała mężczyźnie o matce, której nie pamiętam, o tym, że pomimo luk, gdzieś tam kryło się wspomnienie zawierające podobne poczucie do tego, które odczuwał wewnątrz; poczucie bezpieczeństwa. To właśnie ten kamienny most, który postanowił stworzyć Dukan, zdawał się jedyną odskocznią od życia w ciągłym strachu. Chociaż przez ten jeden moment mógł spokojnie trwać w letargu, nie bojąc się, że most, który łączył go z tym, co dobre, spłonie strawiony jego własną paranoją. I choć on sam nie zniszczyłby mechanicznego łona, to rozumiał, że to, co kochamy, najbardziej nas niszczy. W tym przypadku maszyna pochłaniała cenny czas, który mężczyzna mógł przeznaczyć na pracę. Im więcej siedział w cieczy, tym miał mniej pieniędzy, a im mniej pieniędzy, tym mniej jedzenia. Pępowina powoli zaciskała się na szyi mężczyzny, pozornie niezauważalnie, jednak wciąż w śmiertelnym uścisku.
Swoje pierwsze kroki postawił niemal na równi z powiadomieniem, które przyszło na jego morpha. Podszedł niepewnie do szafki, gdzie leżało urządzenie. Ciało z każdą chwilą na twardym gruncie zdawało się przyzwyczajać, krok za krokiem był coraz pewniejszy, mięśnie coraz mocniej napinały się. Dukan chwycił płaski kawałek kryształu, a ten zamigotał, skanując siatkówkę. Momentalnie przyśpieszył swoje ruchy, gdy tylko przeczytał wiadomość. Nie miał dużo czasu, a sprawa była delikatna. Znowu chodziło o wszechświadomość. Ostatnio coraz częściej wykonywał takie zabiegi, Przeplatało się to z czasem, gdy w internecie, przeżytku cywilizacyjnym, wrzało na temat buntów pół syntetycznych maszyn. Przynajmniej połowa z tych wiadomości była fałszywa już na pierwszy rzut oka, jednak Dukan bał się o coś innego niż tylko świadomość, że zagrażają nam nasze własne zabawki. Gdzieś wewnątrz czuł strach, że powoli obserwuje wzrost nowego, lepszego gatunku, takiego, który nie potrzebuje ciepłych kapsuł, takiego, który nie potrzebuje bogów i potworów, bo sam jest połączeniem tych obu. Właśnie z tego powodu coraz rzadziej zaglądał poza własne podwórko, bał się dowiedzieć za dużo, bo wiedział, że wiedza zabija równie skutecznie, co nóż. Więc stał z boku i po prostu robił swoje, trwając w cieniu, żyjąc w strachu nie tylko przed końcem ludzkości, ale również myślą, że ludzkość jako społeczeństwo, wciąż będzie trwało.
Dukan podszedł do metalowego stołu operacyjnego umiejscowionego na środku pokoju. Jednym machnięciem ręki zrzucił z niego puste opakowania po soku jabłkowym i czytniki holoksiążek, po czym wszystkie te przedmioty zręcznym kopnięciem przerzucił pod stół, tak by pozostały poza zasięgiem „wzroku gości”. Pośpiesznie przeczyścił narzędzia i sam stół operacyjny, po czym włączył zimny strumień powietrza. Żyjąc pod ziemią, już dawno wyzbył się nawyku otwierania okien czy choćby wietrzenia pokoju, jednak klienci często skarżyli się na odór, więc postanowił zainwestować w dyszę. Zapach potu ustąpił ostremu jak brzytwa powiewowi. Jego ręce zadrżały, działo tak się za każdym razem, gdy miało dojść do jakiegoś kontaktu z kimś ze świata na zewnątrz. Już sam do końca nie wiedział, czy było to spowodowane jego strachem, czy reakcją organizmu na bakterie przyniesione z powierzchni. Zakładając magnetyczne rękawice, które minimalizowały drgania, przeglądnął się w stalowym zwierciadle, na którym za chwile miała leżeć jego ofiara. Twarz bez zmarszczek, jednak nie wyglądała na młodą, włosy schludnie związane, jednak niesiwe ani nielśniące. Był jednym z tego typu osób, których wiek był zagadką, on sam dawno temu zapomniał ile naprawdę ma lat, a zabiegi kosmetyczne na zawsze zmroziły jego twarz. Dzięki temu nikt nie mógł mu zarzucić, że jest za stary lub za młody na wykonywanie tego zawodu, był jak zręczny rzemieślnik pod stalową maską. Ludzie oceniali tylko jego dzieła, nie jego samego. Plusem był też fakt, że nikt nie dociekał, nie pytał o jego przeszłość czy przyszłość, prosta transakcja, a nawet jeśli ktoś próbował zagaić rozmowę, to i tak kończyło się to fiaskiem. Dukan miał niewiarygodną obsesję na punkcie inwigilacji swojej osoby, po wielu próbach usunięcia całkowicie swojej pamięci, posiadał jedynie strzępy wspomnień o samym sobie, a te składały się na potłuczony obraz w odbiciu, które codziennie oglądał. Czasem jakaś wiadomość od nieświadomości zdawała się wyciekać zza potężnej tafli ciemności w mechanicznym łonie. Jednego dnia było to wybudzanie przez rodziców, innego łamanie kości nieznajomej. Więc kim był naprawdę? Często zastanawiał się, czy aby na pewno jest istotą ludzką, a nie zimnym robotem posiadającym program do uwalniania szczątkowo pamięci losowych osób, stworzonym jedynie by wykonywać skomplikowane operacje. Wtedy zawsze uświadamiał sobie, że to nie prawda, że jest coś jeszcze, co potwierdzało jego ludzkie pochodzenie i nie był to strach. Pod pancerną powłoką krył się czuły punkt, a były to oczy. Wiedział, że to one są zwierciadłem duszy i że tylko one mogą wydać prawdę o nim. Bo to tam w mikrochipach składowana była zapasowa kopia pamięci, do której on sam nie miał dostępu, a którą (jak mu się wydawało) starał się modyfikować gdzieś w przeszłości. Na świecie było tylko kilka osób, które mogłyby ją wyzerować, jednak Dukan nie potrafił wyjść poza swoje mieszkanie, a co dopiero ruszyć w podróż do najciemniejszych zakamarków slumsów w poszukiwaniu najniebezpieczniejszych hakerów Rewy. Więc wybrał trwanie w niewiedzy kim jest i poczuciu ukrywania tej wiedzy przed innymi.
Dukan zaczął szukać małej kieszonki w swoim kombinezonie. W okolicach klatki piersiowej wymacał niewielki kwadracik. Otworzył go i założył parę soczewek, które się w nim znajdowały. Zwykł je zakładać zawsze przy kontakcie z innymi ludźmi. Musiały być koniecznie ciemne, tak by nie dało się wykryć zbyt szybko położenia chipu i skopiowania go. To też chroniło go przed wykryciem, gdyby źle wyczyścił pamięć podręczną ofiary, mogłaby go rozpoznać właśnie po oczach. Ten organ był najważniejszym kodem dostępu do rzeczywistości w Rewie, jak i całym Creden. Tylko dzięki skanowaniu siatkówki można było zalogować się do Drzewostanu i tylko dzięki niemu w legalny sposób można było istnieć w tak rozwiniętej cywilizacji. W innym wypadku człowiek był skazany na internet, dawne osiągnięcie ludzkości, które po kilku wiekach zostało zastąpione swoją lepszą wersją. Internet był uosobieniem Labiryntu, dzikiej sieci, w której każdy mógł robić wszystko, jednak na małą skalę, tak by nie podpaść większym graczom. To właśnie tam kwitł nielegalny handel kontami do Drzewostanu. Matki rodzące w slumsach, jeśli tylko były zarejestrowane jako obywatelki Rewy, mogły szybko sprzedać konto na Drzewostanie ich dzieci, zaprzepaszczając przy tym przyszłość i skazując na życie w nędzy kolejne pokolenie. Dlatego rzadkością było zobaczyć na uniwersytetach osoby wywodzące się ze slumsów, do szpitali, czy choćby nawet niektórych centrów handlowych również nie mieli wstępu. Osoby wykluczone żyły jak szczury na ostatnim kawałku drewna z rozbitego statku. Przetrwać mogli jedynie najsprytniejsi.
Zadzwonił alarm, ktoś otworzył właz i czekał na potwierdzenie. Dukan podszedł do panelu sterowania, obraz z kamery pokazał wysłannika klienta z holoworkiem. Skan siatkówki potwierdził autentyczność oka, to był dobry patent na tych wszystkich małych fałszerzy zmieniających siatkówki syntetycznymi podróbkami, którzy wkradali się do mieszkań. Zielony przycisk zaświecił się, a po wciśnięciu do pokoju wraz z przybyszem rozlała się błękitna mgiełka ze świata na zewnątrz.
Istota, która weszła przez próg, nie była człowiekiem, albo przynajmniej już nim nie była. To cyborg, pomyślał mężczyzna, widząc syntetyczną dłoń wzmacnianą wbudowanym kosiarzem, bronią typową dla elementu labiryntu. Jego twarz skryta była pod maską, która posiadała jedynie pasek szkła, zza którego można było dostrzec szybko poruszającą się gałkę oczną. Rozmiarem przypominał wzmacnianą szafę, przez co zajmował znaczną część pokoju. Jego skóra z każdą chwilą przybierała coraz bardziej stalowy odcień, zupełnie, jakby maskowała się do otoczenia. Cyborg rozglądał się dookoła, szukając potencjalnych zagrożeń. Oceniał sytuacje, pomyślał Dukan.
— Mój pan przekazuje pozdrowienia i liczy, że operacja przejdzie bez problemów — zarzucił przybysz.
— Również na to liczę. Możesz usiąść, to trochę potrwa. — Dukan wskazał na obszerny fotel w jednym z rogów pokoju.
Cyborg nie usiadł, jednak stanął z boku, by nie przeszkadzać mistrzowi w pracy. Ten przejął od niego wór i postawił go na stole operacyjny, przeklinając w myślach pomysł samotnego dźwigania tego ciężaru. W głowie Dukana pojawiło się dawne wspomnienie, jak jeszcze przed wszczepieniem kręgosłupa z płynnego metalu wypadł mu dysk przy noszeniu równie ciężkiej ofiary. Nie obyło się bez interwencji chirurga, jednak klient był na tyle wyrozumiały, że przystał na przesunięcie terminu zlecenia. Tym razem kręgosłup wytrzymał, a razem z nim godność mężczyzny.
Chwycił za plazmowy nóż i delikatnie zbliżył go do worka. Rozcinając powoli mieniące się płótno, jego oczom ukazała się dziewczynka. Miała może gdzieś z dziesięć, maksymalnie dwanaście lat. Wciąż była uśpiona, jednak jej powieki latały tak szybko, jakby w każdej chwili mogła się obudzić. Jej twarz była niemal idealna. Mały nosek, lekko różany, śnieżnobiałe włosy, a idąc dalej, Dukan mógłby się założyć o to, że miała oczy w kolorze morskiej piany, ideał w oczach każdego obywatela Rewy. Żadnych przebarwień na skórze, pomyślał, żadnych siniaków, aż dziwne jak dobrze ją traktują. Zdarzało się, że na jego stole trafiały istoty w gorszym stanie, bez zębów, poobijane, bez konkretnej części ciała, najczęściej palców u nóg. Ale on nie pytał, wolał się od tego dystansować, nie traktować swojej ofiary jak człowieka lub czegoś niemal mu równego. Kolejny raz wolał pozostać nieświadomy, ślepy przynajmniej z wierzchu, niewchodzący w nieprzewidywalne interakcje, jaką była dla niego rozmowa. Ludzie nigdy nie lubili niewygodnych pytań, choćby cień inwigilacji mógł wywołać prawdziwą wojnę, dlatego, pomimo braku kont stronią od Drzewostanu i wszystkich rejestrów prowadzonych przez państwo. Są obywatelami-duchami, czarną dziurą na mapie Rewy i choć rząd nie ma możliwości ściągania z nich podatków, opracował pewien sprytny sposób. Większość mieszkańców slumsów to również gorliwi wyznawcy bogini, więc wpłacając datki na każdym bogożeństwie, utrzymują państwo, którego obywatelami oficjalnie nie są. Bogini, łącząc religie z władzą, ustanowiła również zjednanie skarbców, więc ostatecznie podatki są wpłacane w postaci daniny, a to pozwala rządowi zabierać pieniądze bez dawania jakichkolwiek korzyści darczyńcą. System na wszystkich znajdzie sposób, pomyślał mężczyzna.
Dukan ułożył jej ciało na wznak, delikatnie osadzając głowę na zimnym metalu. Dziewczynka zdawała się niezwykle kruchą istotą, jakby ze szkła, gotowa pęknąć przy najmniejszym wstrząsie. Ale to właśnie ta nierealność wzbudzała w Dukanie obawy. W podziemiu wszystko, co nazbyt idealne budziło strach przed własnym wykluczeniem. Niechęć wzięła się od pierwszych robotów, które zaczęły zabierać ludziom prace. Mężczyzna dobrze pamiętał, jak w cyberksięgach sprzed kilku dekad pisano o nieludziach z pięknymi rysami, którzy nie jedli i nie spali, przerażeni górnicy, którzy zakładając podziemie, tracili prace, zaczęli niszczyć maszyny. To właśnie tę sytuację uważa się za pierwszy przebłysk strachu przed sztuczną inteligencją i robotami, które pragną skraść życie ludzi. Jednak to nie mechaniczne stwory musiały wybudować podziemne kompleksy, ukrywając się przed rządem. To nie one wylewały krew i łzy tworząc ukryte miasto, które było ostoją spokoju, gdy na powierzchni szalały kataklizmy. Roboty nie miały ludzkiego samozaparcia, chęci osiągnięcia celu, one po prostu wykonywały wgrane rozkazy, a tak przynajmniej zdawała się myśleć większość społeczeństwa.
Wdech, wydech, robiłeś to już wiele razy, to zupełnie, jak z kodowaniem. Wystarczy wprowadzić pierwszy ciąg, a reszta sama popłynie. Tak, tak, trzeba tylko dać się ponieść. Popłynąć i cieszyć się, pomyślał. Więc podniósł delikatnie kącik ust i rozpoczął pierwsze cięcie.
Rozcinał jej ciało powoli. Skalpel ledwo musnął jej śnieżnobiałą skórę, a krew zatoczyła się sznurem dookoła jej nadgarstka, spływając powoli do odpływu. Poczuł metaliczny zapach, równie ostry co mroźne powietrze, które wpadło tutaj jakiś czas temu. Kolejne cięcia były znacznie głębsze, jakby zadawane z pasji, układające się we wzory, przecinające najważniejsze żyły, jednak nierozcinające ich śmiertelnie. Co czuł Dukan? A co czuje dewiant zjadający ciało niewinnego dziecka? Gwałciciel zaraz po gwałcie? Mąż zdradzający żonę? Kat chwilę po egzekucji? Polityk wypowiadający wojnę? Wierny, sprzeciwiający się stwórcy? Naukowiec tworzący śmiercionośnego wirusa? Czuł obrzydzenie do samego siebie, jak i niebezpieczną chęć powtórzenia tego, zatopienia się w odmętach własnego umysłu i poddania się psychopatycznej żądzy krzywdzenia innych; siania tego strachu, który sam odczuwał każdego dnia. W jednym momencie poczuł się jak Ziemia, która obserwując tysiące lat bratobójczej walki ludzi, zasmakowała w ich krwi. To działo się bez jego woli, on był tylko kolejnym trybikiem w maszynie, którego emocje są równie szkodliwe co wadliwe oprogramowanie w robo-ochroniarzu. Choć wiedział, że nie powinien, czuł do tego pasję, dziką fascynację robienia tego, czego inni ludzie by się nie podjęli; kochał kraść dusze. Dlatego właśnie nacinał jej żyły finezyjnie, obserwował, jak powoli ulatuje z niej życie, jak pierwsze rysy na szkle będą zwiastować głuche pęknięcia. Widok jej krwi, szkarłatnej, a nie błękitnej jak większości mieszkańców, wprawiał go w ekstazę, czuł, jak każda kropla oznacza kolejną przegraną walkę jej organizmu, jak żyły powoli wysychają, przypominając pustynne wąwozy. Widział ją całkowicie nagą, zdaną na jego łaskę, stworzoną tylko po to, by dawać przyjemność. Mężczyzna wiedział, że czuła ból, że jej świadomość lub coś na jej kształt cierpiała. I to mu się najbardziej w tym wszystkim podobało, poczucie, że nie tylko on cierpi; nie tylko on się boi. Dlatego właśnie upodabniają ich do nas Ludzka potrzeba bliskości w cierpieniu stworzyła istoty z metalu, tylko po to, żeby cierpiały równie mocno co my. To właśnie o tym myślał rozcinając jej czaszkę, wciąż gdzieś z tyłu głowy powracał również motyw, że nie narodziliśmy się, by umrzeć, a tylko po to, by cierpieć. Czuć ból jako najdoskonalszą formę istnienia fizycznego. Nienawidzić i kochać to, co nas tak torturuje; nienawidzić i kochać życie.
Tuż za płatem czołowym natrafił na mechaniczny stabilizator, przeciął delikatnie jego wierzchnią warstwę i sięgnął po własnej roboty przełącznik, małe urządzenie przypominające kleszcza, który podłącza się pod wszystkie sterowniki humanoidalnego robota. I tym sposobem chwile później Dukan mógł wejść do rdzenia dziewczynki zdalnie, zobaczyć jej wszechświadomość. Jednak zanim usiadł za monitor, podłączył rozcięte żyły pod rurki wpompowujące powoli syntetyczną krew. Miała być na granicy, jedną nogą po tamtej stronie, jednak wciąż jeszcze oddychająca, tylko wtedy proces przebiegłby bez wykrycia. Mężczyzna przemył rękawice w specjalnym roztworze, który rozpuszczał krew i zasiadł za ekran, obserwując, jak przełącznik hakuje jej świadomość. Po kilku minutach oczekiwania cyborg odezwał się:
— Znasz jakiegoś dobrego implantatora mięśniowego?
Dukan ze zdenerwowaniem obrócił się w stronę gościa. Wdech, wydech. Rozmowa nie mogła być przecież aż tak trudna, pomyślał.
— Za-zależy co chcesz sobie wszczepić, nie ka-każdy podejmie się wszczepiania broni, rozruszniki tak, ale jeśli chodzi o broń...
— Nie chodzi o mnie, jeszcze jedno żelastwo i bez egzoszkieletu nie będę mógł się nigdzie ruszyć.
— Dukan odczuł w tej wypowiedzi nutkę... humoru? — Chodzi o delikatną sprawę dla młodej osoby.
Dukan znowu dał się wplątać w rozmowę, a w jego głowie tysiące głosów zdawało się przeklinać moment naciśnięcia zielonego guziku.
— Jak-k młodej?
— Dziesięć.
— Rozumiem, nie wie-wiem... — Neurony szukały kogokolwiek, ktoś przecież musiał się tym zajmować — Ribik powinien się takim zabiegiem zająć, a-ale nie należy on do najtańszych, ro-ro-rozumiem, że chcesz zabezpieczyć swoją przyszłość? — ugryzł się w język.
— Tak, córka musi działać szybko, żeby nie zginąć na rynku. Powiem ci, że masz szczęście, że w twoim fachu jest wciąż tak mało specjalistów, w większości branży już jest takie przepełnienie, że ludzie z zawodem lądują na ulicy, nie wiem, czy w ogóle dochodzą do ciebie takie informacje z powierzchni?
Nastąpił moment ciszy, przerywany jedynie zduszonymi dźwiękami ofiary. Wciąż była blisko rozpadnięcia się na tysiące kawałków, jednak Dukan za dużo razy to robił, żeby nie wiedzieć kiedy przestać, znał ich organizmy na pamięć. Po kilku minutach cyborg znów się odezwał, wyrywając mistrza od kontrolowania parametrów życiowych.
— Dziwne to czasy. Stworzyliśmy roboty na swoje podobieństwo, a teraz sami musimy upodobnić się do nich, żeby przetrwać. Boję się jednak, że jest już na to trochę za późno. Znów źle oszacowaliśmy zagrożenie, zupełnie, jak przy topnieniu lodowców i wojnie grzybów. Ludzie nic się nie uczą...
Dukan nie mógł się z tym nie zgodzić. Wiedział, że ludzkość stworzyła sobie przeciwnika, który rozgrywa partię szachów, znając nasze schematy i wszystkie możliwe ruchy. Sztuczny umysł powstał, by rozumiał nas lepiej niż my sami siebie, jednak nikt nie uwzględnił, że ten twór pewnego dnia może wykorzystać te informacje przeciwko nam samym. Bunt maszyn lub jak kto woli, rewolucja Homo Ferro, nie jest już tak odległym zjawiskiem, jak by się zdawało. A fakt, że coraz częściej dochodzi do mieszania syntetycznego materiału z różnymi rodzajami stopów, nie przemawia na korzyść ludzi. Najtęższe mózgi współczesnego świata od lat tworzą jak najbardziej podobną do człowieka istotę, a tymczasem jesteśmy w przededniu samouświadomienia sobie maszyn, że są czymś więcej niż zabawkami w naszych rękach. Więc jedyne co pozostało, to obserwować, jak toniemy, pomyślał Dukan. Dziura w okręcie, którą sami zrobiliśmy, zaczyna wpuszczać coraz więcej wody, a ląd jest zbyt daleko, żeby się na nim skryć.
— Ży-żyję sobie w sa-sa-samotni i nie narzekam. Poza tym wą-wątpię, żeby kiedykolwiek było duże za-a-apotrzebowanie na fachowców mojego za-a-awodu, sam rozumiesz, nie każdy lubi babrać się w krwi i być od-odpowiedzialnym za delikatne dane... — Dukan wrócił wygodniejszy wątek i wskazał głową na zakrwawiony stół.
— Racja — przyznał. — Szczęściarz z ciebie. Na powierzchni jest coraz gorzej, powietrze trujące, jedzenie paskudne, wszędzie dookoła stawiają nowe świątynie. A wojny o tereny w Młocie i Labiryncie wciąż przybierają na sile. Już niedługo nic tam nie zostanie, jeśli rząd nie zainterweniuje. Źle się dzieje...
— Nie wiem. Podziemia cią-ciągle pulsują, a tam na górze jest straszny tłok, to ni-nie dla mnie. Fanatycy, re-re-represje, baroni narkotykowi, to nie mój świat. - Delikatnie westchnął.
— Rozumiem aż za dobrze. Jeszcze do tego roi się od zbawców, którzy mordują dilerów i ćpunów. Ostatnio dostałem zlecenia na Szczurołapa, słyszałeś coś o nim?
— Echo jakieś wieści prz-przynosi, ale szczątkowe. Jeśli nie za-za-zależy ci na nagrodzie, odpuść sobie, człowiek robi wszystkim przysługę. Go-gorsze od plagi samotności jest już tylko ten syf, zagłuszający świa-świadomość.
— Może masz rację, zastanowię się jeszcze. Sam nie chciałbym, żeby moja córka brała coś tego pokroju... — Gdy znów miał zahaczyć jakiś temat, rozległo się miarowe pikanie. Dukan momentalnie zaczął wpisywać ciągi komend, na co cyborg zarzucił tylko: — Pracuj w spokoju, nie będę cię rozpraszał.
Po kilkunastu minutach stapiania szklanego ciała, udało się przełącznikowi zhakować wszechświadomość, urządzenie wysunęło się, delikatnie bucząc. Dukan nachylony nad czaszką powoli wyciągnął mały, skrzący się kryształ i włożył do probówki wypełnionej płynem izolującym. Na jego miejsce ułożył czysty chip kryształowy prosto z produkcji, bez skaz czy niebezpiecznych wspomnień. Cała operacja, choć z daleka niezbyt skomplikowana wymagała dużo wprawy. Człowiek chcący pozbyć się wszechświadomości w legalny sposób, może oddać maszynę do autoryzowanych punktów rozlokowanych w lepszych dzielnicach, gdzie kopiowane są wszystkie wspomnienia i zapisywane w bazie danych. Podobnie jest w momencie zniszczenia głównego urządzenia, które w ostatnim przebłysku świadomości przesyła wszelkie dane do tej samej bazy. Jednak klienci, którym zależy na dyskrecji wolą posłużyć się osobami pokroju Dukana, które zamiast niszczyć, przechowują wszechświadomość w specjalnych urządzeniach blokujących inwigilacje. Jednak coraz to nowsi gracze w hakerstwie robotów, zaczynają opracowywać programy przesyłające ostateczny sygnał do swoich sieci i w ten sposób blokować wyciek danych. Na korzyść Dukana, proceder ten jest obarczony sporym ryzykiem błędu i przy tym kosztowny na tyle, że klienci, wolą korzystać ze sprawdzonej usługi.
Mężczyzna podszedł do jedynej szafy w pokoju i zza metalowego wieka wyciągnął słoik pełen zielonego śluzu, którym pokrył rozcięcia i zalepił czaszkę ofiary, następnie zawiązał te miejsca bandażem i włożył ciało do worka, który scalił się po zamknięciu. Jego praca była wykonana, teraz zostało czekać na powiększenie liczby zer na koncie.
— Z mojej strony byłoby na tyle. — zarzucił.
— Z mojej również. Żegnaj.
Na chwilę utrzymali kontakt wzrokowy, jako specyficzną formę pożgania w podziemiu, ostatni okruch pokazujący, że ludzie wciąż jakkolwiek sobie ufają. Trwali tak przez krótką chwilę, po czym cyborg chwycił worek i wyszedł z pomieszczenia. Powietrzu wciąż unosiła się atmosfera zawodowego napięcia, jednak słabła z każdą sekundą. Mężczyzna powoli zaczynał mieć dosyć bezpośredniego kontaktu z ludźmi zewnątrz, dlatego coraz częściej myślał nad przejściem w stan pracy całkowicie zdalnej, gdzie przejmując dostęp nad sztucznym ciałem, mógłby przeprowadzać takie zabiegi bez bezpośredniego kontaktu i do tego z większą ilością dostępnych środków, na które nie było miejsca w jego klitce. Jednak wciąż powstrzymywał go jeden czynnik, mały szczegół, który zawsze zaważał na szali zmiany. Była to jego niechęć do nowego, zburzenie ustanowionego ładu przez choćby jedną małą rzecz. Zbyt bardzo lubił swoją bezpieczną przystań i żywienie się strachem do tego, co obce, żeby wychylać głowę za własne podwórko.
Strach był dla niego wszystkim, był powietrzem, którym oddychał i ostatnią myślą przed odpłynięciem w kapsule. Miarowo wyznaczał tempo jego życia, pobudzał go do działania i był jednym z nielicznych uczuć, które tak naprawdę darzył szacunkiem. W pewnym momencie wpadł w taką paranoję, że bał się nie bać. To zjawisko przypominało moment, w których zakochana osoba kocha kogoś kochać. Błędne koło jednego uczucia zawijało kręgi w jego życiu, doprowadzając go do obecnego stanu. Nie wiedział, kim nawet jest, żył życiem, które obrał sobie z niewiadomych przyczyn i trzymał się zasad, których nie pamiętał, dlaczego ustalił. Cała konstrukcja jego osoby opierała się na zręcznie zszytych niciach strachu, które podsycało pozostawanie przy tym, co jedynie znane i bezpieczne. Czy był w tym jakiś cel? Mężczyzna nie widział celu praktycznie w niczym, był zwolennikiem, jak znaczna większość podziemia, tego, iż świat istnieje tylko po to, by istnieć, a my mamy na tyle pecha, że posiadamy emocje, ewolucyjny błąd. Więc zupełnie jak fanatycy, nie potrzebował racjonalnego powodu, by trwać w swojej bańce. Jego serce biło, by biło, krew płynęła sama dla siebie, a jego umysł trwał w letargu przez większość czasu w komorze. Tym sposobem mężczyzna gwarantował sobie szczęście, ze strachu uczynił piękno, którym rysował zero jedynkowe obrazy, zamykając w nich setki drogocennych informacji. Marzyłby pewnego dnia po prostu rozpłynąć się w wodach swojej kapsuły, stać się kodem przemierzającym sieć bez końca. Zostać czymkolwiek byle nie człowiekiem, byle nie sobą.
Stanął przy pustej ścianie po przeciwnej stronie od komory i zaczął powoli zsuwać się na ziemię. Jego przylegający, cielisty kombinezon delikatnie zaczął się fałdować na brzuchu. Mężczyzna od tyłu zaczął macać ścianę w poszukiwaniu przycisku, w drugiej ręce wciąż ściskając wszechświadomość. Małe wybrzuszenie na szarej płaszczyźnie docisnęło się, tworząc wnękę, do której wsunął się mężczyzna. Dwie strzałki niebieskiego światła przecięły wnękę, gdy ta zaczęła się obracać. Chwilę później oczom Dukana ukazał się tunel, który został rozdzielony przez te same światła co na początku. Wąski szyb był zbudowany z myślą o niskich i raczej szczupłych osobach, więc idealnie nadawał się dla Dukana. Czołganie się przez tunel trwało dłuższą chwilę, jednak światełko na końcu dodawało mu otuchy. Znów widział powiązanie z kręgiem życia, narodzinami na nowo, zupełnie, jakby cały świat był jednym wielkim cyklem. Takie myśli jednak nie fundamentowały jego osoby, czuł, że to wszystko dzieje się tak po prostu. Chwile, gdzie mógł znaleźć odnośnik do jakiś konkretnych momentów, jako axis mundi, powodowały u niego filozoficzny nastrój, jakby na jeden moment znów był tym zapomnianym przez siebie kimś.
Wychodząc z szybu trafił do pokoju, delikatnie oświetlanego przez pulsujące, błękitne pajęczyny rozwieszone po zataczającym się w kopułę stropie. Na jego środku migotała spora żarówka imitująca światło ognia, skrząca się i zmieniająca częstotliwość blasku. W samym pokoju królowały wnęki pełne niewielkich, przeźroczystych słoików, w których latały małe owady. Uderzały w szyby miarowo, jakby wierzyły, że z każdym następnym uderzeniem, są bliższe pobicia szkła. W jednym z rogów pokoju leżał mała komoda a obok niej krzesło. Mężczyzna podszedł do mebli i wyciągnął z szuflady mechaniczną ćmę, szepcząc:
— Już niedługo będziesz bezpieczna...
Wyciągnął pęsetą skrzący się kryształek wszechświadomości i delikatnie umieścił go w ciele małego robo-owada. Ten zamigotał dwa razy, zanim jego skrzydła zaczęły się ruszać. Jednym, szybkim machnięciem dłoni zgarnął istotę do słoika. Zanim odłożył ją na wnękę, spojrzał na nią, przykładając twarz blisko szkła. Nie mógł się nadziwić, jak tak niewielkie i wątpliwe ciało mogło udźwignąć tak wielki potencjał, jaki posiadała. Zamknięta w mechanicznym ciele wszechświadomość jedyne co mogła to dostosować się do warunków i pomimo boskiego umysłu, żyć w ciele robaka. Przerażenie i zachwyt, jaki wyrażało to stworzenie względem Dukana, przejawiło się w postaci kwaśnego grymasu, który zagościł na jego twarzy. Czuł z tymi istotami dziwny rodzaj więzi, coś na kształt mistrza i ucznia, choć te role nie były do końca określone, nie wiedział, kto jest kim. Ale cieszył się, że mógł dawać im te blaszane więzienia, że mógł widzieć to, czego sam doświadczał, zamknięcia w kokonie bezradności, posiadania potęgi wykraczającej poza strefę prostych zmysłów. Poniekąd przeglądał się w lustrze.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc ogrom swoich małych niewolników, były ich setki i wszystkie, choć na inne sposoby, starały za przebić się zza szklane więzienie, tylko po to, by spłonąć od ciepła żarówki. Pomyślał, że ta sytuacja jest zabawnie prawdziwa, że ludzie robią podobnie, zamknięci w okowach cielesności są trzymani z daleka od tego, o czym naprawdę marzą. O ziszczeniu snów, o poznaniu niepoznanego, wielkiej światłości, której zmysłami nie są w stanie pojąć. Jednak to więzienie jest dobre, to ono trzyma ich przy życiu, uczy perspektywy obserwowania swojego celu i choć nigdy nie daje możliwości wzlecenia do niego, wciąż trzyma przy życiu. Jest naszym cierpieniem, ale również i mądrością, dzięki której możemy opisać znanym nam słowem cudowne zjawisko. Cielesność determinuje świadomość, daje możliwość zrozumienia pozycji, w jakiej się znajdujemy. Materia bezsprzecznie stopuje historie, by ta nie wydarzyła się cała w jednym momencie. Jednak nie daje nic poza tym. Nie pozwala opuścić więzienia, nie szuka klucza, a jedynie opisuje wygląd kajdan. Więc po co wciąż tkwić w takich więzieniach? Czy nie lepiej byłoby po prostu opuścić je i złączyć się z marzeniem? Nie, Dukan wiedział, że byłoby to unicestwienie wszystkiego, każdej możliwości. Rzeczywistość umysłu przestałaby mieć znaczenie, nic poza kosmicznym ładem nie zmieniałoby świata. Forma inteligentnego istnienia byłaby tylko błędem wszechświata, kolejnym spapranym projektem pośród zamglonych meandrów czasu. I choć człowiek często dąży do autodestrukcji, nie jest to jego głównym celem. Więc co nim jest? Oto jedna z największych zagadek, pomyślał. Dla niego nie było sensu żył, bez powodu i bez chęci jego poznania. Był przecież tylko kolejną wszechświadomością włożoną do białkowego więzienia, które gdy wybije czas, zostanie starte z kart historii. Więc bał się, bał się wszystkiego, a przede wszystkim utracenia cielesnej powłoki, swojego sacrum, Orbis interior, tego, co jest mu znane i dobre. Był współczesnym niewolnikiem; niewolnikiem strachu.



Jak odczucia? Byłabym wdzięczna za wyłapanie wszelkich niedociągnięć.
Z chęcią odpowiem na wszystkie pytania! C:

CIAŁO / WIĘZIENIE

2
Osobliwość pisze: Najpierw poczuł delikatne ruchy
Osobliwość pisze: Najpierw w cieczy zaczął dostrzegać
Niby tak samo, celowo, czy przypadek?
Osobliwość pisze: zbliżonych do łona matki
Osobliwość pisze: powolne wychodzenie z łona matki
Podobne pytanie.
Ustalmy, że się nie znam, lecz przeczytałem początek i raczej domyślam się, o co tu ma chodzić.
Ustalmy również, że fantastykę traktuję, jak każde inne pisanie. Nic lepszego, ale na pewno również nic gorszego od pisań niby "innych i poważnych".
Przeczytaj to raz jeszcze na spokojnie i Sama wyszukaj te słowa lub zwroty, które prowadzą Cię na przysłowiowe manowce.

Bardzo Cię proszę. Przeczytaj Siebie kolejny raz i zapytaj, czy naprawdę o to Ci chodziło.
Nie ma niczego fajniejszego, niż dialog ze swoimi myślami.

Pozdrawiam i pewnie powrócę.
Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.

CIAŁO / WIĘZIENIE

3
Quincunx pisze:
Osobliwość pisze: Najpierw poczuł delikatne ruchy
Osobliwość pisze: Najpierw w cieczy zaczął dostrzegać
Tak, to było celowo, miało wyrównać budzenie się jeszcze w śnie z budzeniem się świadomości. Może faktycznie przekombinowane.
Odpowiadając od razu, w drugim przypadku ''łono matki'' wygląda to dosyć niefortunnie, ale na szybki umysł nie widzę, jak mogłabym to zastąpić. Jeszcze nad tym pomyślę.

Dostosuje się do porady i przerobię tekst jeszcze raz. Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś rady, piszcie śmiało! :mrgreen:

CIAŁO / WIĘZIENIE

4
Przeczytałam całość. W połowie nawet się wciągnęłam i szło gładko. Fajne, surowe dialogi. Dało się wyczuć, że facet nie lubi ludzi. Przemyślany główny bohater. Narracja spójna z jego charakterem.

Wejdę trochę na grunt, gdzie nie ma jako-takich zasad, tylko „wyczucie”, więc równie dobrze można olać moje wskazówki i też będzie dobrze :)

Główny problem z tym opowiadaniem jest taki, że można z niego wyrzucić 10 tysięcy znaków i zachować wszystkie informacje. Najlepiej widać to tu:
Osobliwość pisze:Co czuł Dukan? A co czuje dewiant zjadający ciało niewinnego dziecka? Gwałciciel zaraz po gwałcie? Mąż zdradzający żonę? Kat chwilę po egzekucji? Polityk wypowiadający wojnę? Wierny, sprzeciwiający się stwórcy? Naukowiec tworzący śmiercionośnego wirusa?
Wystarczą trzy powtórzenia. Przy czwartym zaczęłam się zastanawiać, co jest nie tak. Przy piątym i szóstym zorientowałam się, że autor ma mnie za głupka.
Osobliwość pisze:Jednak moment wybudzenia nie mógł być gwałtowny, musiał przypominać powolne wychodzenie z łona matki.
Poród jest gwałtowny i stresujący, zarówno dla matki, jak i dla płodu.
Osobliwość pisze:Najpierw poczuł delikatne ruchy, jakby ktoś z kim spędziło się miłą noc, łaskotał skórę. Później zdawało się, że niedoszły kochanek miarowo wytacza rytm ciału Dukana. Przyjemne uczucie powoli wyławiało mężczyznę z nieznanych połaci marzeń sennych. Przed całkowitym przebudzeniem pojawiło się zamglone wspomnienie wybudzania przez rodziców do szkoły, jednak zostało brutalne rozwiane przez rzeczywistość.
Takie wewnętrzne rymy rozpraszają uwagę. Warto ich unikać, zwłaszcza na początku.
Osobliwość pisze:Rozcinał jej ciało powoli. Skalpel ledwo musnął jej śnieżnobiałą skórę, a krew zatoczyła się sznurem dookoła jej nadgarstka, spływając powoli do odpływu.
To też są powtórzenia. Dziadostwo. W swoich tekstach też ciągle na nie trafiam.
Osobliwość pisze:Wszystko stawało się płynem, a tytanowy właz i zwierciadło półprzepuszczalne uniemożliwiały wlatywanie jakichkolwiek kolorów do środka. To jedno z tych miejsc, gdzie zawsze będzie ciemno i ciepło, dokąd gdzie zawsze będzie można tam uciec.
A tu można bez lipy wrzucić powtórzenie.


Znalazłam też kilka drobnych rzeczy do poprawienia:
Osobliwość pisze:sztucznym łonem a światem rzeczywistym zawsze zachwycał mężczyznę. W środku maszyny zawsze leżało się skulonym w pozycji embrionalnej z oczami silnie zaciśniętymi, dzięki czemu świat przestawał przybierać znane formy.
Osobliwość pisze:Kapsuła przypominała mężczyźnie o matce, której nie pamiętam, o tym, że pomimo luk, gdzieś tam kryło się wspomnienie zawierające podobne poczucie do tego, które odczuwał wewnątrz; poczucie bezpieczeństwa.
„Poczucie, które odczuwał” nie brzmi najlepiej.
Osobliwość pisze:Bogini, łącząc religie z władzą, ustanowiła również zjednanie skarbców, więc ostatecznie podatki są wpłacane w postaci daniny, a to pozwala rządowi zabierać pieniądze bez dawania jakichkolwiek korzyści darczyńcą.

CIAŁO / WIĘZIENIE

5
Tak na początek, miło by było gdybyś w tytule podała – SF, trochę przyciężkie. Wiedziałabym na co się przygotować ;)

Potknięć właściwie nie widzę, tylko maleństwa:
Na pierwszy rzut sterylne
Na pierwszy rzut oka sterylne
Matki rodzące w slumsach, jeśli tylko były zarejestrowane jako obywatelki Rewy, mogły szybko sprzedać konto na Drzewostanie ich dzieci, zaprzepaszczając przy tym przyszłość i skazując na życie w nędzy kolejne pokolenie. Dlatego rzadkością było zobaczyć na uniwersytetach osoby wywodzące się ze slumsów, do szpitali, czy choćby nawet niektórych centrów handlowych również nie mieli wstępu
Trochę bałagan, musiałam pomyśleć żeby załapać. Szyk zdania:

Matki rodzące w slumsach, jeśli tylko były zarejestrowane jako obywatelki Rewy, mogły szybko sprzedać konto ich dzieci na Drzewostanie, zaprzepaszczając tym samym ich przyszłość i skazując kolejne pokolenie na życie w nędzy.
Dlatego rzadkością było zobaczyć na uniwersytetach osoby wywodzące się ze slumsów; do szpitali, czy choćby nawet niektórych centrów handlowych również nie mieli wstępu.
Dla niego nie było sensu żył, bez powodu i bez chęci jego poznania
Przecinek
-----------------------------
Ogólnie, przyznaję, nie znam się. Jest to co prawda SF (mój gatunek) ale tego ciężkiego, „filozoficznego” pokroju, który wymaga dużego wysiłku szarych komórek. Jako tekst napisane chyba dobrze (niech lepsi ode mnie się wypowiedzą), realizm sytuacyjny i techniczny raczej zachowany. Zdaje się, że jest to część większej całości. Ciekawe jak to się rozwinie.
Jak dla mnie to za dużo tu filozofowania i przemyśleń, a za mało emocji, ale jednocześnie, właśnie dzięki temu ten tekst jest realistyczny. Facet po prostu taki jest i już. W poprzednim opowiadaniu „Conatus” była jakaś myśl przewodnia, bohater miał jakąś misję, tu jest właściwie opis. Nie wiem co chciałaś tym tekstem osiągnąć, co przekazać. Dużo w twoich tekstach głębokich przemyśleń i prawdy. Tylko że, obawiam się że przez samą formę, przekaz ten może nie dotrzeć. Niektórych może już odrzucić sam jego wygląd (długie akapity), inni (jak ja) mogą mieć problem z przebrnięciem przez jego zawartość.

Taki przykład:
a były to oczy. Wiedział, że to one są zwierciadłem duszy i że tylko one mogą wydać prawdę o nim. Bo to tam w mikrochipach składowana była zapasowa kopia pamięci, do której on sam nie miał dostępu, a którą (jak mu się wydawało) starał się modyfikować gdzieś w przeszłości. Na świecie było tylko kilka osób, które mogłyby ją wyzerować, jednak Dukan nie potrafił wyjść poza swoje mieszkanie…
Oj, dużo tego upchniętego tylko w trzech zdaniach. Musiałam zwolnić i nawet trochę się cofnąć by to w końcu załapać. Czy o to ci chodziło?
Może byłoby warto przerobić tekst na łatwiej strawny (chociażby tylko graficznie)? Dla czytelnika byłoby miło gdyby było więcej akapitów. Tak po prostu. Kiedy czytam tekst z Very to najpierw kopiuję go na Worda, w twoim przypadku dodatkowo jeszcze na chybił trafił porobiłam akapity. Pomogło. ;)
Dream dancer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”