Horyzont Maat [P]

1
Stary Marcus Morgan po raz ostatni tego wieczoru sprawdził zabezpieczenia. Dom na farmie w Arkansas oddalony o wiele mil od głównej drogi, swoim położeniem zapewniał dobrą ochronę, ale Marcus musiał mieć pewność. Dlatego obwarowanie posesji stanowiły trzy koncentryczne kręgi pułapek, czujników i kamer, dzięki czemu miał absolutną pewność, że nawet myszy nie srają bez jego wiedzy.
Pomimo późnej pory zaparzył sobie małą czarną. Wyszedł na werandę i usiadł w ulubionym fotelu, zastanawiając się, jak ludzie radzili sobie, zanim weneccy kupcy przywieźli pierwsze worki z kawą do zachodniej Europy. Był ciepły, letni wieczór, chór cykad pobrzękiwał pieśń zalotną. W powietrzu unosił się aromat świeżej, kolumbijskiej kawy. Marcus głęboko odetchnął. Pomyślał, że jeśli miałby umrzeć, to chciałby, żeby tak wyglądała ostatnia chwila życia.
Powiew zimnego wiatru zakłócił pozorny spokój. W powietrzu zawisło coś nieuchronnego. Starzec usłyszał chrzęst żwiru, później w ciemności dostrzegł sylwetkę. Po twarzy Marcusa przebiegł cień uśmiechu. Był przygotowany. Wiedział, że osoba zdolna bezszelestnie sforsować przeszkody, była człowiekiem, na którego czekał trzydzieści trzy lata.
– Saturn w kwadraturze do Wenus zawsze zwiastuje rychłe zmiany i bliskość śmierci – powiedział Marcus i powoli upił łyk kawy.
Z cienia wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał blond włosy i spojrzenie drapieżnika. Zimne, stalowoszare oczy, które widziały już wszystko. Pewnie stawiał kroki, poruszał się cicho i sprężyście. Chwilę później stanął naprzeciw Marcusa.
– Witaj Marcusie – powiedział.
– Masz nowe ciało. – Marcus zmierzył go od stóp do głów. – Europa Wschodnia?
– Polska. – Przybysz skinął głową. – Od trzydziestu trzech lat żyję, jako Maksymilian Amos.
– Tak czy siak, spóźniłeś się.
– Miałem robotę.
– Demony?
– Wiesz jak to działa. – Amos wzruszył ramionami. – Masz coś do picia?
– W kuchni.
Amos przyłożył dłoń do ściany, która w ułamku sekundy stała się przezroczysta, ukazując wnętrze domu.
– Tam? – spytał.
Marcus skinął głową. Gdy Amos odjął dłoń, ścianę na powrót pokrywała lita powierzchnia desek. Marcus czuł się dziwnie, patrząc, że człowiek, który go wychował, jest dziś młodszy o ponad połowę żywota. Z jednej strony, zawsze wiedział, że tak będzie, ale mimo to był zawiedziony. Zastanawiał się, jaki jest sens bycia starym, skoro nie można nękać młodziaka licznymi historyjkami świadczącymi o niemałej mądrości?
Przybysz wyszedł. Bez słowa usiadł na ławce i otworzył piwo. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dal.
– Zrobiłeś to, o co cię prosiłem? – spytał Amos.
– Oczywiście. – Marcus skinął głową. – Przechowałem twoją kolekcję.
– Jakieś kłopoty?
– Głównie cisza i spokój. Miałem dużo czasu na przemyślenia. Kiedyś cię rozumiałem, teraz gdy nadszedł kres moich dni, już nie jestem taki pewny. Masz dar, dlaczego chcesz świadomie zrezygnować?
– Dla jednego dar, dla innego brzemię Marcusie. Rzeczywiście się starzejesz, zrobiłeś się sentymentalny.
– Po prostu dopadły mnie wątpliwości.
– Przegonimy je albo zamienimy w cykady i zamkniemy do słoika.
Obaj się uśmiechnęli. Marcus poczuł ulgę, znowu wiedział, że człowiek, który od tysiąca lat chodzi po ziemi, wciąż jest jego przyjacielem.
– To kwestia wyboru, Marcusie – odezwał się Amos. – Potrzebuję odpoczynku, do którego ma prawo każdy człowiek, a który został mi odebrany. Nic się nie zmieniło. Walczę o to od trzystu lat. Czas zerwać z tym szaleństwem i zacząć w końcu decydować o sobie.
– Kolekcja nie jest pełna – powiedział Marcus.
– Jeszcze trzy strony i przekonamy się, czy to koniec.
Marcus poczuł się wspaniale, gdy Amos użył liczby mnogiej.
– Chcesz, żebym ci pomógł? – spytał.
– Oczywiście, Marcusie.
– Więc powiedz mi, jak chcesz znaleźć coś, co oficjalnie nie istnieje?
– To proste. – Amos rozłożył dłonie. – Zwrócimy się do patrona rzeczy zagubionych.
***
Londyn przywitał mnie chłodno, ostrym, siekącym deszczem, takim, którego krople zamarzają dopiero po zderzeniu ze skórą. Zaraz po opuszczeniu lotniska złapałem taksówkę. W ułamku sekundy stałem się anonimowy niczym drzewo w lesie. Za kierownicą siedział hindus. Samochód był stary, wysłużony, ale ruszył, skręcił w prawo i przy akompaniamencie mlaskania gumy o mokry asfalt, potoczył się w stronę Southgate.
Dwie godziny później wysiadłem pod wskazanym adresem. Szara zasłona nieba wysysała okolice z kolorów. Pustą ulicą ciągnął się rząd domów w wiktoriańskim stylu. Mansardowe dachy kontrastujące z wieżowcami w centrum, sprawiały wrażenie, że uliczka jest położona gdzieś poza czasem.
Poprawiłem kołnierz kurtki i ruszyłem do wejścia.
Mur lata świetności miał dawno za sobą. Wysoki na dwa metry, pokryty szarym tynkiem, który z czasem popękał, odsłaniając czerwone plamy cegieł. Stanąłem przed bramą. Czarne pręty przypominały zaostrzone włócznie. Nacisnąłem przycisk domofonu. W głośniku rozległ się trzask podnoszonej słuchawki i charakterystyczny dźwięk otwierania. Oczekiwałem skrzypienia, ale wrota rozwarły się bezszelestnie. Przez całą drogę do drzwi miałem nieodparte wrażenie, że jestem obserwowany, jednak nie zauważyłem żadnego ruchu.
Pozostało mieć nadzieję, że ciągle respektują prawa gościnności.
Dom nie różnił się zbytnio od większości powstałych za panowania Królowej Wiktorii. Miał trzy piętra i fasadę ozdobioną licznymi gzymsami, boniowaniem i bogatymi obramowaniami okien z charakterystycznym dla okresu wiktoriańskiego zamiłowaniem do detali. Boczne wykusze ustawione na sobie tworzyły wieżę, która sprawiała wrażenie przyklejonej do domu. Przypominał kościół w wersji mini, co szczególnie nie dziwi, zważając, że przed nastaniem epoki przemysłu, to kościelny przepych imponował biedocie.
Mój dzisiejszy gospodarz z pewnością nie stracił poczucia humoru.
Wszedłem na ganek. Na drewnianych drzwiach wisiała kołatka. Zaciśnięta pięść odlana z żeliwa. Solidny kawałek metalu pokrył się patyną, przez co przypominał siną rękę trupa. Ledwie uniosłem dłoń, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich młody ksiądz. Miał długie blond włosy sterczące w każdą stronę, jakby ostatni raz czesał się rok temu. Jego wypielęgnowane dłonie zdradzały, że jedynym zajęciem było dbanie, żeby na sutannie nie znalazła się drobinka brudu.
– Dzień dobry panie Amos. Nazywam się Jakub. – Klecha się ukłonił. – Jego ekscelencja czeka.
Zaraz po wejściu, moje stopy zapadły się w miękki dywan. Wnętrze pełne starannie odnowionych antyków. Zabytkowe meble, posągi, książki i stare obrazy. W panującym półmroku połyskiwały złote detale, ale ciemne kolory skutecznie tłumiły blask, sprawiając, że przepych nie kłuł w oczy. Ksiądz poprowadził mnie schodami na górę. Witraż na półpiętrze przedstawiał rząd postaci w kapturach, zdominowanych przez wiszącego na krzyżu Jezusa pochylającego się lekko do przodu jakby za chwilę miał spaść. Jakub skręcił w wąski korytarz i otworzył drzwi. Serpentyna schodów prowadziła na wieżę. Drewniane stopnie skrzypiały pod naciskiem. Spojrzałem na dół. Upadek groził niechybnym skręceniem karku.
Młody duchowny poprosił, żebym poczekał przed drzwiami, po czym spojrzał na swoją sutannę, szukając niewidocznego zagniecenia. Nacisnął klamkę i wszedł w ukłonie, jakby chciał uniknąć nadlatującego przedmiotu. Usłyszałem przytłumione głosy, chwilę później Jakub wyszedł i gestem zaprosił mnie do środka.
Pomieszczenie było duszne, ciasne i słabo oświetlone. W wąskim pasie światła przedzierającego się przez grube zasłony, wirowały drobinki kurzu. Przywodziło na myśl gawrę niedźwiedzia, ale siedzący za znajdującym się na podwyższeniu biurkiem gospodarz, bardziej przypominał wilka. Matias Cerri nie nosił kardynalskich, pstrokatych szat, nie miał nawet koloratki. Ubrany był w czarny dwurzędowy garnitur i czarną koszulę. Chudy, żylasty, pomimo zaawansowanego wieku wyglądał zdrowo. Miał krótko ścięte białe włosy i inteligentne, pełne zrozumienia spojrzenie, emanujące mocą, potrafiącą zarówno dodawać otuchy, jak i karać z bezwzględną surowością.
Szara eminencja Watykanu zwany czarnym papieżem. Kolejne wcielenie człowieka, z którym sprzymierzyłem się na setki lat z powodu jego zasad, przekonań i przywiązania do tradycji. Za to, kim był.
I z tego samego powodu go opuściłem.
– Witaj przyjacielu! – Matias wskazał na krzesło. – Zgodziłem się na to spotkanie ze względu na starą przyjaźń.
– Od dawna nie jesteśmy przyjaciółmi. – Usiadłem i spojrzałem mu w oczy. – Zgodziłeś się, ponieważ jesteś moim dłużnikiem.
Matias uśmiechnął się.
– Zamieniam się w słuch.
– Właściwie jak mam cię nazywać? – spytałem. – Ferdynandzie, Antoni, Claudio, Josep? A może jego ekscelencjo?
– Najlepiej Matias – skrzywił się Cerri. – A jak tytułować ciebie? Francis, Maksymilian, Maks? A może panie kapitanie?
– Wystarczy Amos – odparłem. – Nie traćmy czasu. Zawsze miałeś smykałkę do znajdowania tego, czego potrzebowałeś.
– Wiesz jak było. Wieki temu pomogłem znaleźć książkę pewnemu idiocie, więc ochrzcili mnie patronem rzeczy zagubionych. Przyszedłeś tylko dlatego, że czegoś potrzebujesz. Nie widzieliśmy się od trzystu lat, a ty nic się nie zmieniłeś.
– Ty również ani trochę. Gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy? Montpellier? To chyba tam powiedziałeś biskupowi, że jak nie przestanie okradać kościoła, to urżniesz mu jaja.
– Młodość – uśmiechnął się Cerri.
– Tak, miałeś wtedy jakieś dwieście lat.
Wstałem i podszedłem do biblioteczki. Półki uginały się od opasłych tomów, tomików, woluminów, rękopisów, małych książek. Wszystkie stare, bogato zdobione. Przejechałem palcem po zakurzonych okładkach. Matias był moim dłużnikiem i nie był człowiekiem, który ignoruje wierzycieli, ale jednocześnie należał do ludzi, którzy sami decydują, kiedy spłacą swoje długi.
– Czego chcesz? – spytał.
– Książki. „Spowiedź Anioła", Kelleya.
– Ta książka oficjalnie nie istnieje. – Cerri splótł palce jak do modlitwy. – Ale masz szczęście.
– Szczęście nie ma tu nic do rzeczy – powiedziałem. – Po inkwizycji Watykan położył łapy na wszystkim, co mogłoby mu zaszkodzić, a teraz ty jesteś Watykanem.
– Jak powiedziałem masz szczęście, ponieważ wiesz, że bez odpowiedniej ofiary nie kiwnę palcem. Więc pytanie. Co będę z tego miał?
– Skończ z podchodami Matiasie – odparłem. – Przygotowałeś ofertę, wybierając miejsce spotkania.
– Usługa za usługę – powiedział Cerri. – Jesteś najlepszym egzorcystą, jakiego znam i szczerze żałuję, że już z nami nie współpracujesz.
– Od dawna nie pracuję w ten sposób.
– Odkąd straciłeś wiarę?
– Już nie wierzę nawet w wiarę. Gdy w coś uwierzymy, przestajemy pytać. Wiara to jedna z najbardziej szkodliwych rzeczy, które niszczą ludzką inteligencję.
– Myślałem, że czas leczy rany.
Spojrzałem w niebieskie oczy Cerriego. Powoli podszedłem i usiadłem na krześle.
– Niektóre rany się nie goją, ropieją, by kiedyś wybuchnąć. Wyrżnęliśmy całe miasto, Matiasie. Jak świnie. Mężczyzn, kobiety, dzieci. O świcie mój miecz był taki tępy, że zamiast ciąć, miażdżył żebra. Ulice spłynęły krwią niewinnych. Zapłacimy za to.
– Nie byli niewinni. Całe miasto było opętane – odparł Cerri. – Nie wolno nam zapominać, że demony to wrogowie Boga, a ten rodzaj nienawiści nie znika z czasem, tylko nasila się i czeka, żeby zaatakować.
– Świat potrzebuje przebaczenia. Nie przemocy.
– Zło pożre nas wszystkich, jeśli na siłę nie odpowiemy siłą. Nigdy nie zwyciężymy, jeśli zareagujemy przebaczeniem. Powiem ci więcej, przebaczenie jest niebezpieczne. Dajemy przyzwolenie, że zło będzie się szerzyć, zachęcamy naszych wrogów, musimy jak Jezus wywrócić stoły kupców. Wybaczenie nie jest jedyną drogą do zbawienia.
– Ciągle umiesz przemawiać i ciągle wierzysz, że Bóg układa się z każdym z nas na swój sposób.
– Mieliśmy dobre intencje.
– Dobre intencje nie gwarantują pomyślnych skutków – odparłem.
– Dobro zwyciężyło.
– Dobro wygrywa tylko wtedy, kiedy ma szczęście, że służą mu takie skurwysyny jak ja, czy ty. Skończmy to. Po prostu nie mogę ci pomóc. – Wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia. – Łatwiej będzie ukraść książkę.
– Rozkażę ją spalić, zanim wyjdziesz z tego domu!
– To nie ma znaczenia Matiasie. To nie jest kwestia życia i śmierci.
– Tak, to sprawa śmierci – powiedział Cerri.
Nie sądziłem, żeby mnie przejrzał. Zanim zdążyłem nacisnąć klamkę, usłyszałem głos Cerriego.
– To córka premiera, w budynku są ochroniarze, jeśli wyjdziesz, mają rozkaz doprowadzić cię siłą.
Uśmiechnąłem się z satysfakcją, ale gdy odwróciłem się, znów przybrałem kamienny wyraz twarzy. Usiadłem na krześle. Wyciągnąłem papierosy. Cerri spojrzał ze zgrozą na dywan, ale nie zaprotestował.
– Wyjdę, a dowódcy ochrony powiem, że do rytuału potrzebuję księgi, której Jego Ekscelencja nie chcę mi udzielić, bez podania sensownych przyczyn. Zanim minie zamieszanie będę daleko stąd.
Cerri przyłożył dłonie do ust. Milczał dłuższą chwilę.
– Jak mogę cię przekonać?
– Nie możesz – odparłem. – Ale opowiedz o niej.
– O dziecku? To ciężki przypadek. Moi najlepsi ludzie walczą od siedmiu dni, ale demon jest potężny. – Cerri sięgnął do szuflady, po czym rzucił na biurko egzemplarz „Rytuału Rzymskiego".
– Tym? – Podniosłem książkę. – Chcecie go zanudzić na śmierć?
– To jedyny sposób, jaki znamy.
– Nie był jedyny nawet pięćset lat temu, gdy jeszcze pracowaliśmy razem. Podejrzewam też, że nie zasypywałeś gruszek w popiele. Powiedz mi tylko jedno, czy przeprowadziliście „Zaślubiny"?
– Dlaczego tak sądzisz?
– Głównie dlatego, że cię znam. – Wzruszyłem ramionami. – Dla swoich interesów jesteś gotów paktować z diabłem. Służysz Bogu na swój własny sposób. Podejrzewam, że jej tatuś maczał w tym palce?
Cerri milczał dłuższą chwilę.
– Zrobisz to?
Skinąłem głową.
Matias wyciągnął kartkę i długopis. Napisał kilka słów, po czym ściągnął sygnet z małego palca.
– Pierwszy to adres domu, gdzie znajduję się dziewczynka, drugi to adres biblioteki w Lizbonie – powiedział. – Książka będzie na ciebie czekać. Widzisz, jeśli coś się nie zmienia, to tylko to, że gdy podejmujesz się zadania, doprowadzisz sprawy do końca. Pierścień zapewni ci posłuch. A teraz żegnaj kapitanie. Być może kiedyś spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Zanim Cerri skończył mówić, do pokoju wszedł ksiądz, który wcześniej przywitał mnie przy wejściu. Nie słyszałem skrzypienia schodów, więc podsłuchiwał od początku rozmowy. Gdy wychodziliśmy, przepuściłem go w drzwiach, ale ledwie zamknąłem, złapałem go za kark i uniosłem tak, że stracił równowagę. Byłem znacznie wyższy i lepiej zbudowany, więc nie wydawał się cięższy niż gdybym trzymał mokre palto.
– Możesz podsłuchiwać swojego ekscelencję, ile tylko chcesz, ale jeśli jeszcze raz podsłuchasz mnie, skręcę ci kark.
Podkreśliłem wypowiedź, wychylając go jeszcze bardziej. Gdy przerażony kiwnął głową na znak, że zrozumiał, zwolniłem uścisk. Jakub odzyskał równowagę, ale na wszelki wypadek zbiegł na dół. Na koniec obdarzył mnie nienawistnym spojrzeniem i uciekł.
Piętnaście minut później siedziałem w taksówce. Nie powiedziałem wszystkiego Cerriemu. Głupotą byłoby wyjawienie swoich tajemnic człowiekowi, którego sekrety mają swoje sekrety. Z egzorcyzmami wszedłem na poziom, którego nawet Cerri nie potrafiłby sobie wyobrazić. Trzysta lat temu w chwili zwątpienia zmieniłem podejście, zamiast wierzyć, postanowiłem zrozumieć. Wtedy odnalazła mnie najsilniejsza istota, jaką spotkałem.
Możesz być wolny za cenę przyjęcia pełnej odpowiedzialności.
Cena była wysoka, ale nie wygórowana, więc przysiągłem i ugiąłem kolano. Od trzystu lat mogłem liczyć na wsparcie Królowej, ale nie mogłem odesłać żadnego demona bez jej zgody.
Umowa przewidywała tylko jeden wyjątek. Gdy niewinna ofiara została sprzedana, zawsze miałem prawo przeprowadzić rytuał „Zerwanych zaręczyn".
Kierowca zatrzymał się na typowej angielskiej ulicy identycznych domów. Zapłaciłem za kurs, wysiadłem, pod wskazanym adresem pokazałem sygnet i kolejny ksiądz wprowadził mnie na górę. Pokój był lodowato zimny, ale duszny. W powietrzu unosił się zapach moczu i wymiocin. Na łóżku leżała dziesięcioletnia dziewczynka. Spała. Przywiązana pasami, wychudzona, jej stan wskazywał na skrajne wyczerpanie. Dookoła stało czterech księży. Zmęczeni i źle ogoleni. Mruczeli inkantacje, które nie robiły na dziewczynce żadnego wrażenia.
– Wyjdźcie – powiedziałem i pokazałem sygnet.
Trzech z nich odetchnęło z wyraźną ulgą i ruszyli do wyjścia, ale czwarty wyglądał na rozdrażnionego. W jego oczach tliła się nienawiść. Byłem gotowy wepchnąć mu sygnet prosto w oko, ale władza Cerriego nie podlegała dyskusji. Wychodząc, przeszedł bardzo blisko, niemal się otarł, patrząc mi głęboko w oczy. Mogłem go zrozumieć.
Przegrywasz dopiero z chwilą, kiedy sam o tym zadecydujesz.
Gdy zamknął za sobą drzwi, wziąłem krzesło i przysunąłem do łóżka. Dłonią dotknąłem czoła dziewczynki. Miała płytki, przyspieszony oddech. Otworzyła oczy, patrząc na mnie wzrokiem zaszczutej łani.
Wtedy z ust dziewczynki dobiegł przeraźliwy krzyk, przeszywający mózg. Źrenice podeszły jej pod górne powieki, aż błysnęły białka oczu. Twarz wykrzywiła się w bolesnym grymasie, po czym rysy twarzy stężały w ohydną maskę. Poszerzone źrenice zajęły tęczówkę, nadając oczom czarny kolor. Język nerwowo biegający pomiędzy wargami przypominał jęzor węża. Demon dyszał, krótkim, świszczącym oddechem. W końcu odezwał się chrapliwym, gardłowym głosem.
– Ta suka jest moja!
– Wszystko ma swoją cenę – odparłem. – Nawet ona.
– Moja, moja, moja! – Demon zaczął się szarpać. – Udręczę, a później zabiję!
– Wtedy będzie wolna. Jest niewinna. – Wyciągnąłem ceramiczny sztylet. – Może właśnie po to przyszedłem? Żeby ją uwolnić.
– Moja, moja, moja!
– Macie się za doskonalszych od ludzi, a zachowujecie się gorzej niż zwierzęta. Popatrz na mnie! Audiatur et altera pars!* Przyjrzyj się!
Demon uspokoił się. Popatrzył na mnie. Z jego ust kapała ślina, a język wciąż tańczył pomiędzy wargami, przez co przypominał jaszczurkę.
– A czym wy, ludzie różnicie się od zwierząt? – spytał.
– To prawo odróżnia nas od bydląt.
– Nie jesteś księdzem, jesteś... Jesteś kimś więcej. To imponujące!
– Ja za nią. Zerwiesz zaręczyny. W zamian podpiszę cyrograf. Inaczej ją zabiję. Tu i teraz. – Rozpiąłem pasy, uwalniając rękę demona i od razu musiałem zablokować cios. – Gdy wyrażę zgodę, opętanie będzie pełne i natychmiastowe. Zniknę. – Pstryknąłem palcami. – O ile jakiś gamoń nie podgląda przez dziurę w ścianie, bez problemu opuścisz dom.
– Tak, tak, tak! – Głos demona przypominał szczekanie psa.
Naciąłem dłoń. Wysunąłem rękę i krew zaczęła skapywać na pierś demona.
– Głupi, głupi, głupi! – Demon rozmazał krew po brzuchu. – Tak, tak, tak! – Zaczął kreślić symbole. – Jesteś wart więcej niż sto takich dziwek!
– To kwestia wyboru – powiedziałem. – Ale twoja rasa nigdy nie zrozumie, czym jest poświęcenie.
Nachyliłem się i przyłożyłem dłoń do piersi demona.
– Pozwól, że się wytłumaczę. – Skóra na moim przedramieniu uwypukliła się, ukazując piętno. Przedstawiało postać skrzydlatej kobiety. – Widzisz, ciało którego właścicielem właśnie się stałeś, należy do Królowej. Oznacza to, że ja zostaję tu gdzie jestem, a ciebie czeka wędrówka do Duat, wprost przed jej oblicze.
***
Pomimo sugestywnego ostrzeżenia, Jakub podążył za Amosem. Groźba nie groźba, musiał spełnić polecenie Cerriego. Z samego rana, jeszcze zanim przyjechał do rezydencji, kardynał polecił sprawdzić Amosa, ale Jakub nic nie znalazł. Amos nigdzie nie pracował, nie ukończył żadnej szkoły, nie istniał w Internecie, nigdy nie zapłacił nawet mandatu. Nie miał historii.
Był duchem.
Jakub przyłożył oko do dziury w ścianie w chwili, kiedy Amos kończył pojedynek wzrokowy z ojcem Ruizem. Później patrzył, jak przybysz dotyka czoła dziewczynki i przywołuje demona. Jakub nie słyszał całej rozmowy, ale z każdą chwilą w domu czuć było rosnące napięcie. Jako młody kleryk wielokrotnie był świadkiem egzorcyzmów, ale tego co zrobił Amos, po prostu nie rozumiał. Zamiast sprawdzonych metod, modlitw i inkantacji opartych o „Rytuał Rzymski", Amos po prostu rozmawiał z demonem. Powietrze powoli gęstniało. Amos naciął własną rękę i demon rozsmarował krew na piersi. Później Jakub zobaczył coś, czego nie widział nigdy wcześniej.
Zobaczył strach w oczach demona.
Napięcie sięgnęło zenitu. Czuł pulsowanie, jakby dom brała w panowanie tajemnicza siła. Jakub nigdy nie widział tak silnej manifestacji. Przeniknęło go uczucie, jakby po wyjątkowo silnej burzy zza chmur wyszło słońce. Wiedział, że dziewczynka jest już wolna. Demon zniknął. Amos wstał, ale przed wyjściem przystanął i popatrzył na dziecko, jak gdyby odmawiał modlitwę. Jednak Jakub słyszał, że jest niewierzący.
Jak więc mógł dysponować taką mocą?
Miał nadzieję, że się dowie. Jego ekscelencja kazał podążać krok w krok za Amosem i zdawać relację. Z jednej strony Jakub był zadowolony, ponieważ tajemniczy człowiek dorównywał charyzmą samemu Cerriemu, przez co spodziewał się, że skrywa wiele sekretów. Z drugiej strony bał się, ponieważ Amos wyglądał na człowieka, który dotrzymuje obietnic.
***
Na linii horyzontu turkusowa powierzchnia oceanu stykała się z głębokim błękitem nieba. Z wysokości kilku tysięcy metrów pomarszczone wiatrem wody wyglądały niczym arkusz karbowanej bibuły. Chwilę później z głośników rozległ się głos kapitana informujący o konieczności zapięcia pasów i rejsowy samolot British Airways wylądował na lotnisku w Lizbonie. Po odprawie złapałem taksówkę. Ruszyłem pod wskazany przez Cerriego adres, gdzie czekała na mnie kolejna część układanki.
To był piękny, słoneczny dzień. W sam raz, by postawić kolejny krok w stronę śmierci.
*Audiatur et altera pars. - Niech będzie wysłuchana i druga strona.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Horyzont Maat [P]

3
No faktycznie nikt nie komentuje. Nie mam odpowiedniej wiedzy, ale spróbuję napisać coś więcej o odczuciach po przeczytaniu.

Od szczegółu do ogółu.

Zaplątały się dwie bzdurki: lita powierzchnia desek i niebo wysysające miasto z barw. Do tego jakiś niepotrzebny przecinek, ale mniejsza.

Niespecjalnie leżą mi kręgi pułapek. Zaletą pułapki gwarantującą skuteczność jest to, że nie wiadomo, gdzie i czy w ogóle się jej spodziewać. Proste, geometryczne ułożenie ułatwia zadanie trespasserowi.

Dialogi. Mam wrażenie, że jest w nich sporo niepotrzebnej i nienaturalnej ekspozycji. "Od dawna nie jesteśmy przyjaciółmi, jesteś moim dłużnikiem" i tym podobne. Dało się to zrobić subtelniej.

Dalej: klisze, zarówno w opisie (krzyk wwierca się w mózg, rysy tężejącej w ohydną maskę) jak i w samych wydarzeniach (oszukanie demona, "jestem stary i zmęczony więc chce umrzeć", dar to brzemię...).

Ogólnie...
Ciężko nawet powiedzieć, co tu można byłoby poprawić. Tekst jest napisany poprawnie, dobrze, rzekłabym: rzemieślniczo. Jest wprowadzenie postaci, motywacji, jest jakiś tam moment z napięciem i konfliktem, jest pokazanie realiów i praw rządzących Twoim światem, jest stopniowanie napięcia i różnicowanie nastroju. Wszystko gra, tekst IMHO spokojnie nadaje się do pokazania światu, tylko, że temu światu nic nie zrobi.
Jeśli zależy Ci na odtwórczym, przemysłowym pisaniu to popraw przecinki, zredaguj to i jesteś w domu. Jeśli na czymś innym to nie wiem, jak pomóc.

Horyzont Maat [P]

5
tomek3000xxl pisze:Czemu nikt tego nie komentuję, przecież to dobry tekst?
Spoko. Zdążyłem się przyzwyczaić, że niezależnie od jakości tekstów nie przyciągam zbyt wielu komentarzy. BTW, a jakie są Twoje odczucia względem tego fragmentu?
MargotNoir pisze:Zaplątały się dwie bzdurki: lita powierzchnia desek i niebo wysysające miasto z barw. Do tego jakiś niepotrzebny przecinek, ale mniejsza.
Jeśli chodzi o niebo wysysające kolory, to się nie zgodzę. W pochmurny, deszczowy dzień kolory są wyblakłe, więc zważywszy na opis z pierwszej osoby, bohater śmiało może tak ująć, to co widzi. Co do litej powierzchni desek to fakt, nie jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę i muszę zastanowić się nad większą precyzją owego opisu.
MargotNoir pisze:Niespecjalnie leżą mi kręgi pułapek. Zaletą pułapki gwarantującą skuteczność jest to, że nie wiadomo, gdzie i czy w ogóle się jej spodziewać. Proste, geometryczne ułożenie ułatwia zadanie trespasserowi.
Miałem na myśli, że otoczenie domu dookoła jest najeżone pułapkami itp. więc jeśli zgrzytnęło to brak precyzji leży po mojej stronie. Wydaję mi się, że wykreślenie "koncentrycznych kręgów" załatwi sprawę.
MargotNoir pisze:Dialogi. Mam wrażenie, że jest w nich sporo niepotrzebnej i nienaturalnej ekspozycji. "Od dawna nie jesteśmy przyjaciółmi, jesteś moim dłużnikiem" i tym podobne. Dało się to zrobić subtelniej.
Dialogi zawsze można napisać lepiej, aczkolwiek zależało mi na pokazaniu tego w relacji pomiędzy Amosem i Cerrim.
MargotNoir pisze:Dalej: klisze, zarówno w opisie (krzyk wwierca się w mózg, rysy tężejącej w ohydną maskę) jak i w samych wydarzeniach (oszukanie demona, "jestem stary i zmęczony więc chce umrzeć", dar to brzemię...).
Klisze w opisie czasem stosuję, pewnie dlatego, że sporo czytam i mam przeładowany mózg, przez co idę na łatwiznę i wtrącam je automatycznie. Dzięki za zwrócenie uwagi postaram się zwalczyć nawyk. Natomiast jeśli chodzi o wydarzenia, to się nie zgodzę. Tak okiem wyobraźni widziałem tę historię i nie widzę potrzeby wymyślania koła na nowo.
MargotNoir pisze: Wszystko gra, tekst IMHO spokojnie nadaje się do pokazania światu, tylko, że temu światu nic nie zrobi.
Jeśli zależy Ci na odtwórczym, przemysłowym pisaniu to popraw przecinki, zredaguj to i jesteś w domu. Jeśli na czymś innym to nie wiem, jak pomóc.
Nie bardzo rozumiem skrót myślowy "przemysłowe pisanie", wydaję mi się, że masz na myśli niewielką wartość literacką i to się zgadza. Nie aspiruje do artystycznego pisania. Zależy mi tylko na opowiedzeniu historii. Sam jestem fanem niewymagających, a wciągających historii i takie też tworzę.
Dzięki za komentarze.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Horyzont Maat [P]

6
Tu jest taka stara i dobra reguła... ile włożysz tyle wyjmiesz. Komentuj innych, to i ciebie skomentuja, znaczy się twój tekst :)

Added in 2 minutes 20 seconds:
Mnie się podobał, ale cóż po Margot, to już się nawet nie będę próbował odzywać. Ty potrzebujesz komentarzy fachowców, a ja sam dopiero się uczę...

Added in 22 minutes 21 seconds:
Jest nieźle, tylko jak powiedział ten pisarz, co ciągle o kasie gada :P ...
Trzeba nowych pomysłów, bo wszystko już niby było. Kliszami wytartych historii raczej cięzko będzie zawojować rynek wydawniczy.
Najprostszy sposób, to zostać czubkiem i wymyślać historię nie z tej ziemii... :)

Horyzont Maat [P]

7
Ja, ze swej strony, jako zwykły czytacz: lubię to i to bardzo. Napisane porządnie, żywo, obrazowo. Czy to może będzie miało ciąg dalszy? Bo powinno. Widzę tu naprawdę duży potencjał, długa przeszłość bohaterów, cierpienie i zwątpienie, ale też i zrozumienie, siebie samego, ale i też tej drugiej strony. Tego nie spotyka się zbyt często i na tym można by naprawdę dużo zbudować. Rozwalankę demonów jak w grach komputerowych każdy potrafi, zajrzeć za zasłonę, już trudniej. Jeśli z tego będzie książka to już ustawiam się w kolejce. :D

I na koniec takie malutkie coś. To tylko moje odczucie i inni mogą się ze mną nie zgodzić: trochę mi nie pasuje przejście między pierwszą a drugą sceną. Mamy Marcusa, cieszy się z wizyty przyjaciela. Potem nagle jesteśmy w Londynie i długo nie wiemy kto jest narratorem, a jest nim sam Amos. Jak dla mnie trochę zbyt duży kontrast postaci, zwłaszcza że pierwszy rozdział kończy się:
– To proste. – Amos rozłożył dłonie. – Zwrócimy się do patrona rzeczy zagubionych.
Tu jestem nastawiona na dwie osoby, a w Londynie jest tylko jedna, więc chyba nie Amos? Bardziej pasowałoby gdyby po prostu zmienić:
– To proste. – Amos rozłożył dłonie. – Zwrócę się do patrona rzeczy zagubionych

Trzymam kciuki. 8)
Dream dancer

Horyzont Maat [P]

8
Marzyciel pisze: ale Marcus musiał mieć pewność. Dlatego obwarowanie posesji stanowiły trzy koncentryczne kręgi pułapek, czujników i kamer, dzięki czemu miał absolutną pewność, że nawet myszy nie srają bez jego wiedzy.
Powtórzenie informacji i słowa.
Marzyciel pisze: W powietrzu zawisło coś nieuchronnego.
Hm. No nie wiem.
Marzyciel pisze: Od trzydziestu trzech lat żyję, jako Maksymilian Amos.
Przecinek czy aby konieczny?
Marzyciel pisze:
Londyn przywitał mnie chłodno, ostrym, siekącym deszczem, takim, którego krople zamarzają dopiero po zderzeniu ze skórą. Zaraz po opuszczeniu lotniska złapałem taksówkę. W ułamku sekundy stałem się anonimowy niczym drzewo w lesie. Za kierownicą siedział hindus. Samochód był stary, wysłużony, ale ruszył, skręcił w prawo i przy akompaniamencie mlaskania gumy o mokry asfalt, potoczył się w stronę Southgate.
Tak dla odmiany, by tylko nie krytykować, podobał mi się ten opis.
Marzyciel pisze: Nachyliłem się i przyłożyłem dłoń do piersi demona.

– Pozwól, że się wytłumaczę.
Trochę za szybko moim zdaniem, Przydałby się jakiś tryumfalny ryk demona czy coś.

Frgment z Jakubem słabszy niż poprzedni.

Zgadzam się z przedpiśccami. Dobra, rzemieślnicza robota. I nie jest to zarzut, bo sam aspiruję do bycia rzemieślnikiem właśnie. Jednakże przydałoby się rzecz podszlifować - najlepsze fragmenty są w pierwszej osobie, ale czasami są tam zbyt szybkie przeskoki akcji, bywają także kliszowate porównania. Jednakże ja nie czuję się na siłach, by pomóc - reprezentuję, jak sądzę, podobny poziom, więc nie bardzo mam co doradzać :D
http://radomirdarmila.pl

Horyzont Maat [P]

9
Kurczę, byłam pewna, że odpisałam, a tu proszę.
Marzyciel pisze: Jeśli chodzi o niebo wysysające kolory, to się nie zgodzę. W pochmurny, deszczowy dzień kolory są wyblakłe, więc zważywszy na opis z pierwszej osoby, bohater śmiało może tak ująć, to co widzi.
Jak najbardziej, ale Ty chyba napisałeś coś odwrotnego, niż zamierzałeś. Wysysa się sok z kartoniku, czy kartonik z soku?

Co do przemysłowego pisania: to wcale nie jest skrót myślowy. Przemysł to produkcja oparta na powielaniu, standardowych procedurach, gotowych półproduktach. Produkty zawsze mają spodziewaną, wystarczającą jakość. Wiele osób tak pisze, wiele osób to czyta. Tak samo komponuje się popową muzykę: utwory już nawet nie mają autora, a wychodzą z fabryki, w której składa się sample i melodyjki.
Kompletnie nie moja bajka, ale nie mogę obiektywnie stwierdzić, że to złe teksty czy złe piosenki. Jeśli chcesz czegoś takiego, to - jak już pisałam - jesteś na bardzo dobrej drodze.

Horyzont Maat [P]

10
Ałć :D

Ale całkiem serio: osobiście uważam, że "przemysłowe pisanie" nie jest niczym złym. Strasznie dużo ludzi aspiruje do tego, by pisać artystycznie, by koniecznie coś przekazać światu, odkryć jakieś nowe prawdy - ale w 99% przypadków, jak nie więcej, wychodzi niestrawna breja, w której autor wyważa dawno otwarte drzwi. Aby zaś te pozostałe 1% znalazło czytelników, najpierw czytelnika musi coś do czytania zachęcić. Potrzebny jest taki, że zaczerpnę z angielszczyzny, gateway drug. Coś lekkiego, przyjemnego i niech będzie, ze odtwórczego - ale coś, co nie spowoduje u większości czytelników traumy na całe życie. Jak się czytelnik przyzwyczai do lektury łatwej i przyjemnej, jak nauczy się skupiać uwagę na opisach i tekstach dłuższych niż limit znaków w twitterze, to wtedy sięgnie po literaturę poważniejszą.

W odróżnieniu od przemysłowej muzyki zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że bez "przemysłowego" pisania przez rzemieślników, literatura poważniejsza stałaby się niszą totalną.
http://radomirdarmila.pl

Horyzont Maat [P]

11
To ja odpowiem z punktu widzenia przeciętnego zjadacza chleba i pochłaniacza literatury "tramwajowej" (czyli rzeczy, które można poczytać w czasie podróży do pracy i bez bólu odłożyć, gdy trzeba wysiąść). Ogólnie: czytałabym. Zaciekawiło, zrelaksowało i pozostawiło chęć na więcej. Tak, są tu klisze, ale przedstawione sprawnie i przy tego typu literaturze nie uważam klisz za błąd.

Co do szczegółów:

> Marcus czuł się dziwnie, patrząc, że człowiek, który go wychował, jest dziś młodszy
> o ponad połowę żywota.

Nie pasuje mi to zdanie. Patrząc, że człowiek jest młodszy? Może: widząc, że człowiek, który go wychował, jest dziś młodszy o ponad połowę żywota.

Poza tym wybiłam się totalnie pierwszą zmianą narracji trzecioosobowej na pierwszoosobową. Nie podobało mi się to, że musiałam przebrnąć przez osiem akapitów, żeby zorientować się o kim czytam. Jeśli potem przeskoki z Amosa na narrację trzecioosobową są stałe, to da się przyzwyczaić, ale ten pierwszy mi mocno przeszkodził w imersji.

Horyzont Maat [P]

12
Medea33 pisze:Czy to może będzie miało ciąg dalszy?
To ma ciąg dalszy i może z tego powodu wynikają pewne niejasności. Nie dopisałem do tytułu tagu "fragment". Mój błąd.
Medea33 pisze:, zajrzeć za zasłonę, już trudniej.
Faktycznie chciałbym pokazać świat za "kurtyną". I cóż więcej napisać? Historia zaczyna się jak wszystkie, ale myślę, że udało mi się w nią wpleść kilka dobrych pomysłów.
Medea33 pisze:trochę mi nie pasuje przejście między pierwszą a drugą sceną
W zasadzie wszystkie rozdziały skonstruowane są podobnie w kwestii przeskoków trzecioosobowej narracji i tylko Amos występuje w pierwszej osobie. Myślę, że da się przyzwyczaić. Mógłbym zamienić gwiazdki na imiona narratorów, mógłbym zrobić jeszcze kilka rzeczy, pytanie tylko, czy przy dłuższej formie to będzie stanowić kłopot?
szopen pisze:Powtórzenie informacji i słowa.
Nie zauważyłem. Myślę, że pierwsze zamienię na "nie uznawał kompromisów".
szopen pisze:Hm. No nie wiem.
Nom. Ja też jeszcze się uczę jak wprowadzać klimat.
szopen pisze:Przecinek czy aby konieczny?
Interpunkcja nie jest moją mocną stroną.
szopen pisze:Trochę za szybko moim zdaniem, Przydałby się jakiś tryumfalny ryk demona czy coś.
Hm. No nie wiem.
szopen pisze:Dobra, rzemieślnicza robota. I nie jest to zarzut, bo sam aspiruję do bycia rzemieślnikiem właśnie
Nie uznałem tego za zarzut. Wszystko po kolei. Może jak napiszę dziesięć książek, to poprawię elementy, które kuleją. Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Na chwilę obecną najważniejsze jest dla mnie złapanie czytelnika na lep historii. Żeby odwracał kolejne strony. A z tymi przeskokami to mam od początku. Pracuję nad tym.
szopen pisze: Jednakże ja nie czuję się na siłach, by pomóc - reprezentuję, jak sądzę, podobny poziom, więc nie bardzo mam co doradzać
Najbardziej mnie interesuje, to czy czytałbyś dalej?
MargotNoir pisze:Jak najbardziej, ale Ty chyba napisałeś coś odwrotnego, niż zamierzałeś. Wysysa się sok z kartoniku, czy kartonik z soku?
Wysysa się mleko z tubki. A tak poważnie sam bym tego nie wyłapał, aczkolwiek to łatwo naprawić.
MargotNoir pisze:Co do przemysłowego pisania: to wcale nie jest skrót myślowy. Przemysł to produkcja oparta na powielaniu, standardowych procedurach, gotowych półproduktach.
Wolałem dopytać. Tak. Dokładnie na ten etap się wspinam, po prostu kilka nieopowiedzianych historii wierci mi dziurę w brzuchu i jakoś nie widzę innej możliwości niż czytać, pisać, próbować, i tak od nowa. Może kiedyś wejdę na wyższą półkę, a może zostanę disco polo polskiej fantastyki. Niestety nie potrafię wróżyć, chociaż astrologia jest mi nieobca, czego upust daję, chociażby w książce, z której pochodzi ten rozdział. :icon-mrgreen:
szopen pisze:Ale całkiem serio: osobiście uważam, że "przemysłowe pisanie" nie jest niczym złym.
To chyba kwestia "targetu". Zdecydowana większość czytelników nie jest zbyt wymagająca (szczególnie jeśli popatrzeć na wyniki czytelnicze w naszym kochanym kraju kwitnącej cebuli). Dobra, wciągająca historia napisana przystępnym językiem, w sam raz do pociągu, samolotu czy na kibel w zupełności styka. Może to takie bezpardonowe podejście, ale co tu owijać w bawełnę?
MsMarple pisze:Ogólnie: czytałabym. Zaciekawiło, zrelaksowało i pozostawiło chęć na więcej.
I taki jest cel.
MsMarple pisze:Nie pasuje mi to zdanie.
Rzeczywiście można by pokombinować w tym zdaniu.
MsMarple pisze:Poza tym wybiłam się totalnie pierwszą zmianą narracji trzecioosobowej na pierwszoosobową.
Odniosłem się wyżej. Zarzut się powtórzył.

Dzięki Wszystkim za komentarze.
„Druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka". J.M. Barrie

Horyzont Maat [P]

13
Marzyciel pisze: W zasadzie wszystkie rozdziały skonstruowane są podobnie w kwestii przeskoków trzecioosobowej narracji i tylko Amos występuje w pierwszej osobie. Myślę, że da się przyzwyczaić. Mógłbym zamienić gwiazdki na imiona narratorów, mógłbym zrobić jeszcze kilka rzeczy, pytanie tylko, czy przy dłuższej formie to będzie stanowić kłopot?
Rozumiem, ale pierwsze przejście wartoby przeredagować, coby informacja, że teraz mamy perspektywę Amosa pojawiła się szybciej. Bo brnięcie przez tekst bez wiedzy o tym, kogo śledzę, szczególnie gdy wcześniej scena miała miejsce e innym czasie i miejscu, nie jest przyjemne. Dalej w tekście nie jest to problem, o ile będzie to konsekwentnie narrator trzecioosobowy przeplatany z Amosem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron