Wacek, bo tak nazywali go przyjaciele, grał właśnie w Unreala. Przyciszył radio by muzyka nie zagłuszała mu upiornych okrzyków śmierci wydawanych przez rozrywane na strzępy boty. Ktoś może się zdziwić, że poważny facet, emerytowany pułkownik, uczestnik wojny w byłej Jugosławii, ranny w bitwie, odznaczony medalem za męstwo, ojciec trojga dorosłych dzieci, gra w głupią grę dla nastolatków. A jednak. Wacek uwielbiał Unreala.
Gdy trzy lata temu odeszła jego żona, cały jego świat zawalił się. Poukładane, precyzyjnie zaplanowane i dopięte na ostatni guzik, w iście żołnierskim stylu, życie nagle znalazło się na skraju przepaści. Dwie najstarsze córki wyprowadziły się z domu, założyły własne rodziny i przeniosły się do miasta. Najmłodszy syn skończył dwadzieścia jeden lat i wyjechał na stypendium za granicę. Po kilku miesiącach przysłał list, w skondensowanej formie przedstawiający treść tej postaci: Chcę zrobić sobie przerwę (znaczy rzuciłem studia), poznałem Nicole i kocham ją do szaleństwa (znaczy dupczymy się osiem razy na dzień), nie wracam, jedziemy z Nicole w podróż życia (znaczy przepiję wszystkie pieniądze a za jakiś czas odezwę się z prośba o pomoc). Pułkownik został sam na tym odludziu, w ich starym domu na obrzeżach puszczy.
Po synu został mu komputer. To właśnie Krzysiek zaraził go grami. Wacek często zaglądał z zaciekawieniem swojej pociesze przez ramię, gdy ten gapił się w monitor i z pasją kierował dzielnym rycerzem w Heroese’ach, osadnikami w Settlersach albo z szaleńczą prędkością mknął samochodem w Need For Speed, o dziwo nie niszcząc go przy zderzeniu ze ścianą. Jednak oczy Wacka, żołnierza z krwi i kości, robiły się największe przy strzelankach. Krzysiek miał ich kilka, ale Wackowi najbardziej przypadł do gustu Unreal Tournament.
Któregoś dnia, gdy tak przypatrywał się grze, syn zapytał go:
- A może chciałbyś spróbować?
Wacek machnął ręką i odparł:
- Eee tam, to nie dla mnie, za stary jestem na takie rzeczy.
Nie chciał, wyszedł do kuchni, ale gdy wrócił syn ponowił propozycję:
- No chodź, spróbuj.
W końcu dał się namówić.
Chociaż miał już swoje lata i pamiętał czasy suwaka logarytmicznego, nie był zielony w komputerach. Po powrocie z Jugosławii musiał zrezygnować z czynnej służby. Rany okazały się zbyt poważne. Postrzał w lewy półdupek to pestka, no może wstydliwa pestka, za to przestrzelone kolano to już coś. Został przeniesiony do biura gdzie zajmował się logistyką, rozpoznaniem i szeroko pojętą analizą. Jego narzędziem pracy stał się Microsoft Excel. O dziwo polubił to. Bardzo.
Syn posadził go przed klawiaturą i objaśnił, o co w grze chodzi. Dużo wyjaśniać nie było trzeba: bierzesz giwerę i nawalasz do wszystkiego, co się rusza, a jak to ciebie ktoś zabije to nie martw się, natychmiast pojawiasz się z powrotem. Strzelasz myszką, poruszasz się strzałkami, tu masz przód, tu strefowanie, spacją skaczesz, zetem kucasz. Wacek ujął myszkę w dłoń i oddał swój pierwszy strzał. Spodobało mu się. Po jakimś czasie wciągnął się tak bardzo, że, Krzysiek żałował, że namówił ojca do gry, bo od tej pory często nie mógł dopchać się do komputera. Teraz zaś, gdy syn szlajał się gdzieś po południowej Francji, pułkownik Wacław Miałkowski miał komputer tylko dla siebie. I to było wszystko, co mu pozostało.
Właśnie skończył jeden deathmatch, z całkiem niezłym wynikiem. Wygrać z zapasem 15 fragów, na masterfullu, z instagib na morbiasie, fiu, fiu. To samo pomyślał Wacek. „Fiu, fiu, jeszcze trochę i przejdę na godlike’a”.
Kod: Zaznacz cały