Mamo, gdzie jesteś? [obyczaj]

1
początkowy fragment powieści. wklejam raz jeszcze, bo akapity nie działają


— Nowy Świat, ósemka. To tutaj.
Taksówkarz zatrzymał auto przy eleganckim, wielorodzinnym domu pomalowanym na jasny pomarańcz. Wiózł dwoje pasażerów: on miał nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, ona sprawiała wrażenie nieco starszej, ale była jeszcze w kwiecie wieku. W jej lekko zezujących oczach odbijał się teraz zachwyt, gdy patrzyła na fasadę budynku. Odwróciła rozpromienioną twarz ku swojemu towarzyszowi, który chłonął widok za szybą bez cienia emocji.
— Jak z bajki — szepnęła.
Uśmiechnął się do niej, po czym zapytał kierowcę o należność.
— Pięćdziesiąt złotych, proszę pana.
Dał mu sześćdziesiąt, prowokując gorące podziękowania, i wśród wzajemnych uprzejmości wysiadł z samochodu, dołączając do stojącej już na chodniku współpasażerki. W drzwiach frontowych ukazała się młoda kobieta. Zeszła ostrożnie po stopniach, uważając, by nie złamać sobie obcasów, które w połączeniu z obcisłym żakietem, spódnicą o prostym kroju i zmysłowym wdziękiem tworzyły miłą dla oka całość.
— Dzień dobry, Maria Płaszewska — przywitała się.
— Jaśmina.
— Emil.
— Zapraszam do środka.
Prostokątny budynek składał się z czterech mieszkań: na każde przypadał niewielki skrawek zieleni przed domem, oddzielony od innych wysokim, drewnianym płotem. Emil przyjrzał się uważniej ogrodzeniu, zadowolony, że między sztachetami nie ma żadnych szpar, przez które można by podglądać sąsiadów. Dopiero z ganku widziało się przyległe posiadłości. Wszedł jako ostatni do obszernego przedpokoju, połączonego bezpośrednio z salonem.
— Boże, jak tu pięknie! — zachwycała się Jaśmina, idąc w ślad za postukującą obcasami Marią.
Okna w salonie wychodziły na skąpany w słońcu ogród.
— Na zdjęciach nie było telewizora — mruknął Emil, patrząc z dezaprobatą na wielką plazmę zawieszoną na ścianie.
— Miało nie być — potwierdziła Maria — ale właściciel w ostatniej chwili go zostawił. To nie problem?
— Szczerze mówiąc...
— Cudne są te obrazy — wtrąciła Jaśmina, odsłaniając aparat ortodontyczny. Zbliżyła się do płócien rozwieszonych po przeciwnej stronie pomieszczenia. — To akwarela?
— Nie znam się — odparła pośredniczka z uprzejmym uśmiechem — ale na mnie też robią wrażenie.
— To Max Liebermann — burknął Emil — słynny niemiecki impresjonista. I nie żadna akwarela — dodał już nieco łagodniej — to olej.
— Lubi pan sztukę?
Uniósł niechętnie kąciki ust.
— Malarstwo... krajobrazowe zwłaszcza.
Maria skrzyżowała ramiona. Przypatrywała mu się chwilę spod półprzymkniętych powiek, dopóki nie odwrócił wzroku i nie wypróbował stojącego w kącie fotela. Jaśmina usiadła zaraz na oparciu i oplotła towarzysza ramionami:
— Będziesz miał dobre światło tutaj.
— Zobaczymy, jak jest na górze — powiedział ściszonym głosem, kładąc dłoń na jej ręce.
— Okna we wszystkich pokojach wychodzą na południe — podchwyciła Maria — w łazience też. Ale to jeszcze przejdziemy... Pogoda idealna na grilla.
Grill, gotowy do użytku, stał na balkonie, w otoczeniu paru krzeseł, z których można było kontemplować przycupniętą w rogu podwórka altanę i kwiaty zasadzone wzdłuż żywopłotu. Wystarczyło zejść po stopniach i postawić kilkanaście żwawych kroków, by dotknąć siatki odgradzającej posiadłość od ulicy. Nic nie mąciło popołudniowej ciszy, czasem tylko między ptasie trele wdzierał się pomruk przejeżdżającego samochodu. Skoczna melodyjka, która zaskoczyła ich w ogrodzie, urwała się nagle, jak tylko Jaśmina wyciągnęła z kieszeni telefon i z przepraszającym uśmiechem oddaliła się na chwilę do salonu.
Emil został sam na sam z Marią. Założył ręce na piersiach i rozglądał się dookoła, choć poza altanką i kolorowymi rabatami nie było tu żadnego innego punktu, na którym można by zawiesić oko. Miejsce to miało jednak niezaprzeczalny urok i na samą myśl o leniwych popołudniach z książką na świeżym powietrzu Emil odczuwał entuzjazm.
— Przyjemnie tutaj — zauważył.
— Sama bym chciała tu mieszkać.
— Może kiedyś się pani poszczęści — rzucił niedbale, by zaraz podrapać się nerwowo za uchem. — Nie chcę przez to powiedzieć... rozumiem, że względy finansowe... ja... — Spłonął krwistym rumieńcem, nie wiedząc, jak wybrnąć z pułapki, którą sam na siebie zastawił.
Maria wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, jak w kuriozum.
Z opresji wybawiła go Jaśmina, zwracając się do Marii z pytaniem, czy w sąsiednim domu ktoś mieszka. Tak, starsze małżeństwo, zapewne niezbyt hałaśliwe. Widząc zmieszanie na twarzy Emila, wzięła go za rękę:
— Tu też sztalugę możesz rozstawić.
— W plenerze nigdy nie malowałem.
— A więc maluje pan?
— Trochę — uśmiechnął się zdawkowo.
— Mieszkanie w sam raz dla malarza — oceniła Maria, przybrawszy swoją zwykłą ugrzecznioną maskę. — Na górze pokoje są jeszcze bardziej nasłonecznione.
Weszli z powrotem do środka.
— Wieczorami cały ogród widać jak na dłoni, wystarczy pstryknąć. Tym, ten jest od tarasu... Lampy i sprzęty AGD — energooszczędne: pralka, lodówka, piekarnik... właściciel nie płacił dużo za prąd. Ogrzewanie jest kanałowe, pod panelami. Tu mają państwo klimatyzację... tym się włącza, a pokrętłem ustawia intensywność.
Owionął ich silny strumień zimnego powietrza.
— Żyć nie umierać — Jaśmina posłała Emilowi rozpromienione spojrzenie.
— Ale ten telewizor... — mruknął Emil.
— Co tam mruczysz, słońce?
Machnął niecierpliwie ręką. Maria wyłączyła klimatyzację, chcąc ułatwić klientowi wypowiedzenie swoich myśli. Nie doczekała się jednak ani jednego słowa.
— No to co? Chodźmy dalej — zaproponowała.
Obejrzeli kuchnię, toaletę, pokój na końcu korytarza, nie tak duży jak salon, ale równie jasny, po czym wstąpili na schody, które łagodnym łukiem łączyły piętro z parterem.
— Mają państwo dzieci?
— Nie, nie! — zaprzeczyła Jaśmina.
— W planach?
Puściła Emilowi perskie oko.
— Jak to z nami jest, słońce?
Emil odwzajemnił jej znaczący uśmiech.
— Strzeż nas, Panie Boże!
— Przepraszam, jeśli wydam się niedyskretna — drążyła Maria — ale w takim razie po co państwu tak duże mieszkanie?
— Dla świętego spokoju — odpowiedział Emil niezbyt uprzejmym tonem — w blokach go nie ma.
— To pokój dziecięcy — powiedziała, wchodząc do pierwszego pomieszczenia. — Gdybyście chcieli zmienić wystrój, nie ma problemu.
— Raczej nie będziemy nic zmieniali. — Emil popatrzył przez okno na rosnące po drugiej stronie ulicy drzewa. Nagle drgnął.
Pośrodku ogródka stał jakiś człowiek, plecami zwrócony w stronę domu. Wsparł ręce na biodrach i przyglądał się badawczo tej oazie ciszy i spokoju, by w następnej chwili odwrócić się i objąć wzrokiem fasadę budynku. Kiedy jego spojrzenie padło na okno w dziecięcym pokoiku, Emil zwrócił śmiertelnie zdumioną twarz w stronę Jaśminy:
— Marcin tu jest.
— Co? To niemożliwe. — Pospieszyła do okna, cała w pąsach. — Jezu Chryste! Ale co on tu robi?! Skąd...
— To państwa znajomy? Ale jakim cudem... Zamykał pan drzwi?
— Ja...
Maria wybiegła z pokoju i pomknęła na dół wśród stukotu obcasów. Za nią rzuciła się Jaśmina, zostawiając Emila samego. Z dziwną mieszaniną poczucia winy, lęku i zazdrości, które to uczucia nakazywały mu zostać tu, w tym dziecięcym azylu, zamiast stawiać czoła nieprzewidzianemu. Ale sytuacja wymagała oczywiście konfrontacji. Zszedł więc wolno po schodach, przygotowując się na najgorsze. Z salonu dochodziły podniesione głosy. Łomot serca był wyraźniejszy, ale co innego mógł zrobić: zacisnął szczęki i wymógł na sobie spokój, nim pokazał się wszystkim w jaskrawym świetle płonącego za szybą słońca.
Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem.
— Dasz nam wreszcie spokój? — warknął intruz.
Emil skrzyżował ramiona i rozstawił szeroko nogi:
— Co ty tu w ogóle robisz, typie? Zapraszałem cię czy co?
— Proszę natychmiast opuścić mieszkanie! — powtórzyła drżącym głosem Maria. — Wtargnął pan bezprawnie na teren cudzej posiadłości!
Marcin obrzucił ją niechętnym spojrzeniem, po czym szczeknął w stronę Emila:
— Nie igraj z ogniem, pajacu.
Jaśmina stanęła między nimi:
— Marcin!
— Co Marcin?! — obruszył się. — W sierpniu bierzemy ślub, do kurwy nędzy! A może to z nim będziesz się hajtać?
— Och, przestań!
— Posłuchaj mnie, mendo... — Wycelował groźnie palec w swojego rywala. Ale Jaśmina schwyciła wyciągniętą dłoń i szarpnęła silnie w dół, biorąc całą jego wściekłość na siebie.
— Fajne gniazdko sobie znalazłaś, nie ma co! Może już teraz chcesz się przeprowadzić? Żaden problem, mogę cię spakować.
— Cinuś...
— Proszę opuścić mieszkanie! Proszę nie zmuszać mnie...
— Wychodzę stąd — syknął — a ty rób, co chcesz.
W połowie drogi do przedpokoju odwrócił się jeszcze i dodał:
— Możesz iść ze mną albo tu zostać. Ale nie licz, że powitam cię w domu z otwartymi ramionami.
Emil mimo woli usunął się na bok, gdy nieproszony gość mijał go z pogardliwą miną. Jak tylko wyszedł, Jaśmina padła malarzowi w objęcia i zaczęła przepraszać, żalić się, zaklinać go, by nie brał tego do siebie, już ona sobie poradzi z tym bucem, nie raz sobie radziła; trzeba tylko czasu. Maria przysłuchiwała się temu wszystkiemu z coraz większym zakłopotaniem.
— Bardzo panią przepraszamy — powiedział Emil, po czym zwrócił się do chlipiącej mu w ramionach Jaśminy: — Kotku, jedź, wszystko rozumiem. Jeśli tu zostaniesz, pogorszysz sytuację.
Podniosła załzawione oczy.
— Nie będziesz się gniewał?
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno.
Uścisnęła go na pożegnanie.
— Kocham.
— I ja.
Poczuł na ustach śliski dotyk gorących warg.
Zobaczył przez otwarte drzwi, jak kobieta, z którą tu przyjechał, wsiada do białego nissana i odjeżdża.
Odwrócił się w stronę oniemiałej Marii:
— Pokaże mi pani resztę?
https://sceptyk.substack.com/

Mamo, gdzie jesteś? [obyczaj]

2
Przeczytałem twój poprzedni tekst i ten teraz. Ten starszy jest dużo lepszy( dla mnie)
W tym język jest jakiś taki sztuczny, zdania jak z raportu czy sprawozdania. Przeczytałem kilka twoich komentarzy w których używaż języka przystepnego i dobrze się je czyta. Więc co stało się tu?

Mamo, gdzie jesteś? [obyczaj]

4
Błęzydian pisze: Taksówkarz zatrzymał auto przy eleganckim, wielorodzinnym domu pomalowanym na jasny pomarańcz
Pierwsze zdanie powinno bardziej porwać czytelnika.
Błęzydian pisze: Wiózł dwoje pasażerów: on miał nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, ona sprawiała wrażenie nieco starszej, ale była jeszcze w kwiecie wieku
Jakby pisać o staruszce, która już nie chodzi, ale kupę jeszcze zrobi. :)
Błęzydian pisze: W jej lekko zezujących oczach odbijał się teraz zachwyt, gdy patrzyła na fasadę budynku
To bardzo dobre :clap:
Błęzydian pisze: Dał mu sześćdziesiąt, prowokując gorące podziękowania, i wśród wzajemnych uprzejmości wysiadł z samochodu, dołączając do stojącej już na chodniku współpasażerki
To raczej niepotrzebne
Błęzydian pisze: Zeszła ostrożnie po stopniach, uważając, by nie złamać sobie obcasów, które w połączeniu z obcisłym żakietem, spódnicą o prostym kroju i zmysłowym wdziękiem tworzyły miłą dla oka całość
Zasnąłem w połowie zdania
Błęzydian pisze: zadowolony, że między sztachetami nie ma żadnych
szpar,
Niby pierdoła, ale mi skojarzyło się z takim płotem, co to ma same szpary
Błęzydian pisze: i kolorowymi rabatami nie było tu żadnego innego punktu, na którym można by zawiesić oko
Jakieś to niezręczne
Błęzydian pisze: Z opresji wybawiła go Jaśmina, zwracając się do Marii z pytaniem, czy w sąsiednim domu ktoś mieszka. Tak, starsze małżeństwo, zapewne niezbyt hałaśliwe. Widząc zmieszanie na twarzy Emila, wzięła go za rękę:
Tu jest bałagan i powinno być inaczej zapisane. Pytanie - odpowiedź kursywa?
Błęzydian pisze: przybrawszy swoją zwykłą ugrzecznioną maskę.
brrrr zmienić albo wywalić
Błęzydian pisze: Maria wyłączyła klimatyzację, chcąc ułatwić klientowi wypowiedzenie swoich myśli
:hm:

Added in 4 minutes 48 seconds:
Nie bierz tego za złośliwość, po to tu jesteśmy, żeby sobie pokazywać takie rzeczy. Uwierz mi, to pomaga, przy pisaniu następnego tekstu, jeżeli oczywiście weźmiesz sobie komentarz do serca, a nie olejesz ciepłym moczem :)

Mamo, gdzie jesteś? [obyczaj]

5
tomek3000xxl, dzięki :) Ciekawe spostrzeżenia, choć co do pierwszego zdania - nie wydaje mi się, by tekst musiał zaczynać się od trzęsienia ziemi. Co powiesz na:
Fabian postanowił się ostrzyc.
Tak zaczyna się Pasja Kosińskiego, powieść skądinąd niezwykła. Nie przesadzałbym ze zbytnią ufnoscią w dogmaty warsztatowe. Co innego, gdybym pisał miniaturę czy krótkie opowiadanko.
https://sceptyk.substack.com/

Mamo, gdzie jesteś? [obyczaj]

6
Błęzydian pisze: Fabian postanowił się ostrzyc.
To dobre zdanie.
A z tym pierwszym chodziło mi o coś badziej wpadające w oko.
Ale jak mówiłem, to tylko moja opinia :)

Added in 5 minutes 43 seconds:
Błęzydian pisze: aksówkarz zatrzymał auto przy eleganckim, wielorodzinnym domu pomalowanym na jasny pomarańcz
W budynku nie sprzedawano telefonów komórkowych, a i tak był w kolorze pomarańczy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron