Katharsis
Statek rozpoczął hamowanie piętnaście miesięcy przed orbitą Ziemi. Jego cała załoga, Jack znany powszechnie jako Wybraniec, spoczywała w kriowannie. W miarę zwalniania ciało poddawane było kolejnym procedurom przywracającym pełną sprawność organizmowi. Za pasem Kuipera komputer pokładowy rozpoczął sekwencję transmisji do bazy.
Człowiek, zgodnie z planem, został wybudzony w odległości ośmiuset tysięcy kilometrów od macierzystej planety. Zaledwie tydzień drogi od miejsca, z którego rozpoczął przed laty podróż.
=+=
Po kilku godzinach intensywnych zabiegów, ubrany w ampegzo*, ruszył powoli do centrum. Czujniki śledziły każde wracające do normy uderzenie serca, oddech, poszczególne fale aktywności mózgu, każdy krok. Ciemnowłosy mężczyzna, przezwyciężając fale nudności zawrotów głowy, parł do przodu. Dotarł do wygodnego fotela i zmęczony opadł na doskonale dopasowane siedzisko. Statek zareagował:
— Jak samopoczucie? — pytanie brzmieniem informowało; „nic mnie to nie obchodzi, ale kazali to pytam”
— Czyżbyś zapomniał pierwszej odpowiedzi? Tej sprzed... ile to lecieliśmy?
— Skąd dokąd? — Odpowiedział ten sam wyprany z uczuć głos komputera.
— Zapytam inaczej krzemowy matołku: Ile trwała droga powrotna?
— Droga powrotna jeszcze trwa, a zaczęła się sześć lat i jedenaście miesięcy temu. Do planowego lądowania brakuje równo sto sześćdziesiąt godzin, czyli siedem dni, bo w strefie lądowania jest dzień — odpowiedział komputer, wyświetlając na ekranie zajmującym niemal całą ścianę, aktualne położenie statku i globu. Kamera dokonała najazdu na planetę, pokazując ścieżkę podejścia do lądowania i samo lądowisko, a potem, jednocześnie z rozlegającym się głosem, wyświetliła komunikat; „Brak odpowiedzi na wysłane sygnały o naszym przybyciu”.
— Wysłać sondy i nadal podejmować próby nawiązania łączności — polecił Wybraniec.
Trzy dni intensywnych ćwiczeń przywróciły ciału sprawność, choć do tej sprzed startu ciągle jeszcze nieco brakowało. Jack szedł do magazynu, gdy z głośników popłynął kolejny komunikat:
— Wysłana sonda została zniszczona na orbicie Księżyca. Kolejna, obronna, nim uległa zniszczeniu zneutralizowała bezzałogową, bojową stację kosmiczną — zaanonsował beznamiętny głos. Mężczyzna zawrócił do sterówki gdzie na ekranie, w pętli pokazywane było nagranie. Trafiona laserem sonda taranowała stację, zmieniając obie konstrukcje w stertę dryfującą w kosmos.
„A więc mamy wojnę!" — Pomyślał i poczuł drobną satysfakcję, jakby John Wayne właśnie powalił tego złego.
— Rozpoznaj zasięg konfliktu i wyślij kolejne sondy — zdecydował głośno wciąż oglądając sekwencję.
— Zostało nam zero sond badawczych i zero obronnych. Nasłuch na wszystkich zakresach łączności nie wykazuje aktywności związanej z działaniami wojennymi — głos brzmiał, jakby mówił „nim pójdziesz spać – zgaś światło”.
— Za jak długo lądowanie? — zapytał wyraźnie poruszony informacjami Wybraniec.
— Planowo za siedemdziesiąt godzin. Według czasu miejscowego będzie to dwudziesty piąty maja dwa tysiące sześćdziesiątego roku godzina dziesiąta zero, zero...
— Co ty bredzisz? Jaki sześćdziesiąty rok? — podniósł głos, nie panując nad emocjami i kolejną niespodziewaną informacją.
— Podróżowaliśmy ze średnią osiemdziesiąt procent prędkości światła. Opóźnienie w czasie wynosi niemal siedemdziesiąt procent. Na Ziemię wracamy po prawie dwudziestu latach.
+=+
Zejście z orbity Księżyca na tor podejścia do Ziemi zainicjowało kolejny, milczący atak. Na szczęście były to tylko dwa pociski. Systemy obronne statku poradziły sobie, włączając osłony i wyrzucając zbędne moduły habitatu jako wabiki. Okrążanie planety związane z przejściem atmosfery pozwoliło na zebranie informacji i rozpoczęcie lądowania. Miękko i spokojnie osiedli w miejscu startu. Jack pospiesznie ubrał ampegzo* i założył na wierzch skafander. Tak przygotowany wszedł do Modułu Eksploratora.
— Systemy obronne statku pozwoliły utrzymać w całości skorupę. ModEk, w pełni sprawny i gotowy do startu — przekazał komputer statku.
— Przecież wiem, siedzę w nim od trzech godzin! Jak z łącznością? — odpowiedział pełen niecierpliwości Jack.
— Dokładnie od piętnastu minut — sprostował beznamiętnie statek, dodając:
— Od wejścia na orbitę jesteśmy śledzeni i słuchani, nadal bez odpowiedzi na wizji i fonii. Innej aktywności nie zauważono.
— Dane o otoczeniu?
— Atmosfera zdatna do oddychania. Wskaźnik promieniowania gruntu na całym perymetrze powyżej trzydziestu Siwertów – niebezpieczeństwo utraty życia wynosi sto procent.
— Najbliższy punkt nasłuchu?
— Czterysta dziewięćdziesiąt kilometrów w kierunku Północ, Północny Zachód.
ModEk wystartował sprawnie. Świat z wysokości trzydziestu metrów wyglądał prawie jak powinien w maju. Słońce, zieleń, pomarańcz, fiolet... Po chwili dotarło do Wybrańca, że w zasięgu wzroku brakuje jakiegokolwiek ruchu, a beton kosmodromu, poza wypalonym przez jego statek czarnym kręgiem, wygląda jak pomarańczowy dywan, w którym tkwią bąble seledynowych lub fioletowych narośli.
Moduł jednostajnie przyspieszając, wznosił się i kierował w kierunku stacji nasłuchowej. Po niedługiej chwili statek przemówił do pasażera:
— Wskaźnik promieniowania spada w miarę oddalania się od lądowiska. W atmosferze mikroślady broni chemicznej w stężeniu niegroźnym dla życia.
=+=
Poruszał się ociężale. Od lat to samo; prawa, kontuzjowana strona, uniemożliwiająca normalne funkcjonowanie. Nie było jednak nikogo, kto mógłby pomóc. Całe szczęście, że został przystosowany do autonapraw, ale zamontowane części nie pochodziły z magazynu, a z innych maszyn, których resztki zaściełały tu i ówdzie całe połacie gruntu. Dwu i półmetrowy człekopodobny, metalowy stwór. Powoli posuwał się pomiędzy wysokimi ścianami skalnego wąwozu zmierzając do postrzępionego wybuchem, otworu w skale. Przed laty był tu niewielki posterunek zwiadu. Na górze, na otaczających go skałach rozmieszczono setki czujników i anten umożliwiających analizę i obserwację odległych o tysiące kilometrów obcych jednostek.
Ostatni odcinek drogi, jak zawsze, spowodował serię szarpnięć i zgrzytów, gdy niemal tonowy ciężar kroczył przez skalne gruzowisko, wspinając się ścieżką.
Chłód korytarza schronu rósł w miarę oddalania się od wejścia. Ciemność rozjaśniały ciągnące się po ścianie tuż pod stropem świecące taśmy, uruchamiane czujnikami ruchu. Obiekt rozpoznawany jako Indywidualny Element Żniwny poruszał się w bąblu światła, aż doszedł do centrum. Pomieszczenie wyposażone w kilka wielkich i kilkanaście mniejszych monitorów rozjaśniło swoje wnętrze. To samo stało się z jednym monitorem. IEŻ przetoczył się do ciemnego kąta sali i podłączył do sekcji konserwacyjnej. Z głośników rozległy się niezmienne od lat komunikaty; „niezgodność w sekcji oprogramowania koncepcji artystycznej” oraz; „uszkodzona prawa goleń sprawna w osiemdziesięciu pięciu procentach”. Ta sama informacja została wyświetlona na wielkim monitorze. Niebawem obraz uległ zmianie. Ekran rozbłysnął barwami, pokazując otoczone zielenią, pomarańczowo-seledynowe lądowisko i stojący na nim pojazd. Sąsiedni mały ekran, jakby wtórując dużemu, przekazał obraz owalnego kształtu, który wyleciał z wnętrza, zawisł przez chwilę, po czym ruszył oddalając się zarówno od obserwujących go czujników, jak i macierzystego statku.
W pamięci posterunku, na monitorze i głośnikach wyemitowana została kolejna informacja: „Dwudziesty piąty maja dwa tysiące sześćdziesiątego roku godzina jedenasta pięć. Meldunek numer dwa: Obiekt sygnowany jako IEŻ wrócił na posterunek Tango72. Strat zero, na kosmodromie w kwadracie B12, wylądował duży statek. Wysyłane sygnatury odpowiadają naszej flocie, ale w wykazie jednostek brak podawanego numeru. Mniejszy latający pojazd został rozpoznany jako jednoosobowy patrol zwiadowczy z żywą załogą na pokładzie. Zmierza w kierunku najbliżej położonej placówki łączności. Brak środków bojowych, umożliwiających zniszczenie statku-bazy, jak i jego prawdopodobnej sondy. Koniec komunikatu”.
IEŻ, mając w pamięci przekazaną z posterunku trasę obcego, ruszył bezzwłocznie za lecącym.
=+=
Moduł szybował na wysokości trzystu metrów nad gruntem, transmitując informacje o mijanym terenie. Żadnych śladów zwierząt ani ludzi nie stwierdzono. Na horyzoncie coraz wyraźniej rysowały się proste linie budowli.
— Statek. Jak daleko do punktu nasłuchu? — zapytał Wybraniec.
— Dwadzieścia dwa kilometry.
— Wysyłasz sygnały nadal? — upewnił się człowiek, wiercąc na fotelu, by lepiej widzieć migający w dole krajobraz.
— Tak jest. Nadal brak odpowiedzi — mechaniczny głos brzmiał jak znużony głupotą pytającego profesor.
Zbliżyli się do ruin na peryferiach i powoli, ostrożnie, sondując dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek aktywności, lecieli w kierunku sygnalizowanym coraz szybciej pulsującym kursorem. Wylądowali w odległości dwudziestu metrów od punktu. Skafander zawierający ampegzo, a w jego wnętrzu człowieka wynurzył się z jajowatego wehikułu, który natychmiast wzniósł się w górę. Jack stał i się rozglądał.
Trup miasta trwał w zielonym uścisku. Gdzieniegdzie plamy pomarańczowego porostu z bąblami seledynu lub fioletu. Cisza. To było pierwsze, co uderzało tak mocno, że zapytał:
— Mikrofony w porządku? Co tak cicho?
— Wszystkie urządzenia sprawne — odpowiedziała baza — brak odgło...
W tym momencie rozległ się grzmot i stojąca na końcu ulicy ściana budynku runęła, wzniecając chmurę pyłu.
Reakcję Wybrańca wzmocnił ampegzo. Postać w skafandrze w ułamku sekundy skoczyła sześć metrów w górę i tyle samo w tył. Jack trwał w przysiadzie przez kilka ciągnących się minut. Ani jego oczy, ani czujniki nie wychwyciły żadnej przyczyny katastrofy. Wreszcie się wyprostował i ponownie spytał:
— Co z fonią?
— Są odgłosy niesłyszalne przez ludzkie ucho; dźwięki chwiejących się ścian i ocieranie o siebie luźnych elementów. Prawdopodobnie budowlanych.
— Podczerwień? — Wybraniec ciągle spięty, dopytywał z obawą, przed czymś-kimś żywym.
— Brak śladów większych organizmów. Próbki pobrane przez Moduł sygnalizują obecność nieznanych bakterii i wirusów. Zalecam pozostanie w skafandrze.
— A to przed chwilą? Przyczyna? — dopytywał ciągle spięty Wybraniec.
— Prawdopodobnie podmuch wiatru obalił kawałek nadwątlonej konstrukcji.
Kolorowy wąwóz ulicy trwał w ciszy, szczerząc bezdache, nieregularne zęby ścian i ciemne oczodoły okien. W liniach pionowych; przewaga zieleni, szarości betonu i czerni otworów. W poziomie gruntu; pomarańczowość, seledyn i fiolet.
Na szybie skafandra, przed oczami pulsowała zielonkawa plamka, sygnalizująca lokalizację celu. Przed Jackiem ciemny otwór zejścia do dawnej stacji metra otwierał nieznane. Namiernik wskazywał wyraźnie; „naprzód i w dół”. Wybraniec ruszył. Schodził ostrożnie po pochyłości kiedyś przeznaczonej dla niepełnosprawnych. Po prawej, obok niego, płynęła matowością, poręcz z nierdzewnej stali. Po lewej mikro tarasami spełzały dawne stopnie, teraz zaznaczone jedynie ich krawędziami pośród wieloletniego osadu. Półmrok szybko zamienił się w mrok podziemia. Światło reflektorów na hełmie wyłuskiwało z ciemności szczegóły. Płyty wykładzin na ścianach i przemykające, jakby zaintrygowane niespodziewanym światłem, olbrzymie owady przypominające karaczany. Na czymś, co kiedyś było posadzką, a teraz zostało pokryte glebą, stworzeń było niewiele więcej. Zieleń na szybie hełmu przyspieszyła pulsowanie, sygnalizując zbliżanie się do celu. Ilość owadzich olbrzymów również rosła, a Jack coraz częściej dostrzegał wśród nich wyraźnie większe osobniki.
— Jak z łącznością? — zapytał, czując rosnący wstręt i obawę.
— Wizja i fonia doskonałe. Promieniowanie na poziomie nieco podwyższonym. Zalecam skrócić pobyt do godziny.
— Co z tymi owadami?
— Kamery spektrum widzialnego nie przekazują obrazu żadnych żywych stworzeń. Podczerwień informuje o niewielkim wzroście temperatury, a fonia przekazuje cichy szum bez ukierunkowanego źródła.
— Pokaż co widzisz — zażądał, zamierając w bezruchu Wybraniec.
Przed jego oczami ukazało się wnętrze dawnego peronu metra. Podłoga zasłana warstwą ziemi a nad nią jak na ścianach i suficie ledwo widoczna mgiełka promieniowania podczerwonego, spod którego przy gruncie prześwitywało to ciemnoniebieskie – twarde. Nieco w głębi torowiska piętrzyła się sterta. Dawne wagony trwały w zwarciu podpierając strop niby ukośne kolumny. To z nich wylewała się coraz większa struga owadów. W oczach człowieka podłoga, ściany strop i wszystkie powierzchnie wnętrza wyglądały jak powleczone delikatnie drgającą, niemal czarną tkaniną, która rosnącą falą zmierzała ku stojącej postaci.
— Nie ruszaj się — rozległo się w słuchawkach. Moment później Wybraniec przestał widzieć cokolwiek otulony ruchomą delikatnie szeleszczącą warstwą. Wewnętrzne oświetlenie skafandra ukazało na szybie drgającą masę odwłoków i nóg. Jack poczuł, że zamienia się w powierzchnię skafandra, że czuje setki tysięcy owadzich pazurków, że za chwilę powłoka się podda.
„To zupełnie jak wtedy, gdy wrzucili mnie do bagna, by sprawdzić, czy sobie poradzę”. — Przemówiło doświadczenie, i rozbujane emocje nieco opadły. Wspomnienie sprzed dwudziestu lat było ciągle świeże. Z topieli wylazło ich tylko pięcioro. Resztę musieli wyciągać, a dwoje zabrano karetkami. To było na trzy miesiące przed startem. Dawno.
„Ale jak teraz z tego wyjść?”„Powoli próbuj iść do przodu, masz egzowspomaganie”. Tak było wtedy i, mimo że nic nie widział, wylazł z bagna.
— Alfa! Alfa! — To było hasło, że czuje się zagrożony. Statek powinien zareagować jak wtedy.
— Alfa!
Nagle odzyskał widoczność. Jakby nigdy nie było pulsującego czarnego całunu. Pojedyncze owady pospiesznie rejterowały do sterty wagonów. W hełmie zabrzmiało:
— Mam zapisaną sekwencję ultradźwięków. Zapamiętałem sygnaturę tych organizmów. Skafander w drodze powrotnej zabierze któreś z ciał do analizy. Możesz ruszać dalej. — Głos statku niósł spokój starego pszczelarza, z pobłażaniem pocieszającego ucznia, którego otoczyły pszczoły po otwarciu ula.
Pelengator wskazywał nieodlegle drzwi. Zmatowiały metal i ledwie widoczny ślad po napisie „Wyłącznie Dla Upoważnionych”.
— Oczywiście zamknięte — stwierdził półgłosem Wybraniec i dodał niemal normalnym, choć ciągle jeszcze trochę drżącym głosem — pokaż jak zamknięto.
Na szybie skafandra pojawił się schemat drzwi i blokady. Trzydziesto-centymetrowe, stalowo-betonowe skrzydło wyposażono w dziesięć zasuw wpuszczonych w równie solidną futrynę. Mechanizm sterujący, umieszczony wewnątrz musiał kiedyś być uruchamiany przez operatora.
— Spróbuj to otworzyć — powiedział zrezygnowanym tonem Jack.
Przez chwilę nic się nie działo. Potem statek poinformował:
— Przejmuję skafander i ampegzo.
Człowiek wewnątrz został zmuszony do zrobienia kroku w przód, a jego ręka wystukała na matowej powierzchni jakiś rytm. Po krótkiej przerwie ręka zastukała ponownie. W innym rytmie. Drzwi się otwarły powoli, odsłaniając wąski korytarz. Skafander szybko ruszył do przodu i wniósł Jacka do środka. Niemal bezgłośnie drzwi odcięły drogę powrotu.
— Co zrobiłeś? — zapytał zaciekawiony człowiek?
— Przesłałem twój numer identyfikacyjny. Dane agentów są przechowywane przez pięćdziesiąt lat, a ty jesteś przecież agentem. — głos komputera brzmiał jak cierpliwy ojciec tłumaczący dziecku, że nie zapomina się imienia mamy ani siostry.
Korytarz prowadził lekko pod górę i kończył się kolejnymi drzwiami. Te otwarły się metr przed nadchodzącym, prezentując wnętrze podobne do windy. Nieco niższe i z jednym tylko guzikiem na przeciwległej do wejścia ścianie.
Kabina bezgłośnie ruszyła z niepokojącym przyspieszeniem.
— Przemieszczasz się w pionie i poziomie — głos komputera wydawał się zmęczony — od punktu wejścia dzieli cię już kilometr.
Wybraniec poczuł, że się zatrzymują i niemal natychmiast ruszają ponownie.
— Wracasz z powrotem, ale na coraz większej głębokości — statek głosem dawał świadectwo, że cały czas asekuruje Jacka.
Delikatna wibracja świadcząca o ruchu zniknęła, a otwierające się drzwi wpuściły odgłos szumu i ukazały w przyćmionym świetle okrągłą salę. W tle monotonny cichy głos przeplatał się z falującym, cichym warkotem jakiegoś silnika. Betonowy, nieosłonięty strop i rozświetlające mrok pasy na nim. Od wejścia przy ścianach szafy generatorów, komputerów i licho wie jakiego sprzętu spiętrzonego w porządnych kolumnach sięgających do stropu. Półkole ściany naprzeciw wejścia pełne ekranów, a przed nimi oparcia trzech foteli operatorów. Dwa puste. Nad jednym widać barki i hełm siedzącego.
„Niemożliwe! Czyżby przeżył?” Myśl zakiełkowała równocześnie z ruchem ku siedzącemu.
Postawił pierwszy krok z przyspieszonym tętnem i rosnącą falą adrenaliny. Kolejny, powolny, jakby czekał, że siedzący obróci się i spyta: „Co tu robisz?”. Kątem oka zarejestrował stertę podłużnych kształtów ledwo widoczną, leżącą u stóp sąsiedniego fotela. I zrobił następny krok. Zobaczył już szary naramiennik ze spłowiałymi dystynkcjami, a w następnym momencie spojrzał w oczodoły pokrytej resztkami skóry czaszki. Pod nią, spośród zetlałych szmat kiedyś munduru, przezierały żebra. Na poręczach fotela spoczywały rękawy, a z nich niby ozdobna rzeźba wypełzały szczątki palców.
Jack obrócił się w odruchu wstrętu. Reflektor hełmu wyłuskał z ciemności stos leżący u podnóża sąsiedniego fotela. Z resztek munduru wystawały pojedyncze kości, a za nimi, w głębi cienia, krągły wierzch czaszki.
— Zalecam ostrożność! W powietrzu znajduje się znaczna ilość sporów, być może broni biologicznej. — Głos statku podziałał orzeźwiająco.
Wybraniec zdał sobie sprawę, że jest spocony i poczuł jak mocno zacisnął zęby. Podszedł do lewego fotela uważnie oświetlając zarówno siedzisko, jak i obszar w najbliższym sąsiedztwie. Z ulgą stwierdził, że w pobliżu nie leżą żadne szczątki. Usiadł, by zebrać myśli.
Ciemne dotychczas ekrany przed fotelem rozbłysły światłem i wyświetliły napis; „identyfikacja”
— Co mam wpisać? — rzucił, mając nadzieję, że wydłużony brak reakcji z jego strony nie uruchomi akcji agresywnej wobec intruza.
— Wpisz: „SAT1p13/2040” odpowiedział natychmiast statek.
Trwającą w półmroku salę zalało światło wydobywając z mroku trzeci pagórek łachmanów zwieńczony brązową kopułą z resztkami włosów. Na ekranie przed Wybrańcem ukazał się kolejny komunikat „Weryfikacja w toku”.
— Dokonuję wymiany informacji z Centrum — uspokajająco oświadczył głos statku.
— Poinformuj mnie o przebiegu wojny, czy kataklizmu — odpowiedział człowiek siedzący na fotelu jak pacjent czekający na dentystę. Mając świadomość wystających spod resztek munduru kości prawego sąsiada spoglądał po ekranach uciekając oczami od ofiar. Monitory, poza tymi nad jego stanowiskiem, były nadal martwe, a monotonne dźwięki dochodzące do uszu siedzącego powodowały niepokojącą aurę oczekiwania, że coś musi się wydarzyć.
— Informacja o przebiegu konfliktu jest dostępna w najbliższym Centrum Info.
Jack z ulgą podniósł się z krzesła i skierował do kabiny walcząc z chęcią obejrzenia się za siebie. Dźwięk zamykanych drzwi spowodował, że obrócił się raptownie, sprawdzając, czy na pewno nic się za nim nie skradało.
=+=
IEŻ szedł równym tempem. Nie wykonywał czynności, do których był przeznaczony, nie żął i nie układał. Przemieszczał się z prędkością transportową – nieco ponad trzydzieści kilometrów, a to oznaczało, że za godzinę dotrze na miejsce.
Kiedyś w przeszłości cel jego istnienia został określony jasno przez programistów; „z dostępnych elementów stworzyć niekonwencjonalną formę przestrzenną lub obraz”.
Potem nadszedł kataklizm i uszkodzenie. Jego prototypowy moduł artysty stanowiący o tym, czym, a raczej nieomal kim był, uległ dezintegracji. Na szczęście znalazł unieruchomionego robota żniwnego i zainstalował jego pasującą mechanicznie część. Algorytm działania dodał do poprzedniego; „zebrać plon i skupić w jednym miejscu w ilości nie większej niż pojemność pojazdu transportowego”. Fakt auto reperacji został zapisany w pamięci serwisowej.
=+=
Podróż do stacji metra pozwoliła Jackowi opanować atawistyczny lęk. Wyszedł z kabiny i przeszedł przez korytarzyk. Drzwi otwarły się, gdy tylko do nich podszedł. W podziemnej stacji nadal biegały wielkie owady, ale jakby nie zauważyły postaci w skafandrze.
Z ulgą opuścił podziemie i stanął w świetle słońca.
— Pokaż gdzie jest najbliższe Centrum Info.
Pelengator wskazał jakiś punkt w głębi miasta i Wybraniec ruszył równym krokiem w tym kierunku. Przed nim, w perspektywie ulicy widniała jakaś wieżyczka stojąca niby policjant kierujący ruchem na skrzyżowaniu. Im bliżej był, tym wyraźniej widział ustawioną pośród plamy fioletowego porostu misternie ułożoną stertę kości i czaszek. Spięte ze sobą wznosiły się ażurową kolumną na niemal trzy metry. Przestrzeń wolna od porostów kończyła się u podstawy obelisku, ale wędrujący nie zwolnił tempa, brnąc dalej i wzniecając każdym postawionym krokiem niewielkie obłoczki pyłu.
Kolejne skrzyżowanie przywitało go następną pryzmą, która tym razem miała kształt kościelnego dachu. Brakowało tylko krzyża na wieżyczce zbudowanej z misternie połączonych ze sobą kości przedramion na węgłach składających się z zagiętych dłoni.
Jack czuł rosnący w nim lęk, ale parł do przodu wierząc w niezawodną dotychczas osłonę Modułu i połączonego z nim statku.
Mijał kolejne skrzyżowania i puste przestrzenie, które kiedyś były skwerami. Wszędzie wznosiły się makabryczne pomniki, jakby piekielny artysta chciał poinformować, że nikt żywy w tym truchle miasta przebywać nie może.
Po niespełna godzinie dotarł do wysokiego usypiska ruin, na którego zapleczu u podnóża kolejnego wzgórka, trwała nienaruszona kopuła wejściowa. Drzwi, jak poprzednio, uległy wystukanemu kodowi i otwarły się ukazując pochyły chodnik. Zrobił kilka ostrożnych kroków w półmroczną głąb.
— Znaczne stężenie substancji biologicznych, promieniotwórczych i chemicznych. Zalecam ostrożność — głos w słuchawkach zabrzmiał jak sprzedawca oferujący prezerwatywy księdzu w sutannie.
Jack prowadzony pelengatorem, przeszedł przez kilka korytarzy, schodni i niewielkich sal. Mechanicznie odnotowywał leżące tu i ówdzie sterty czasem świecące czaszką, czasem jakąś kością, ale najczęściej po prostu ciemne wzgórki. Można by powiedzieć, że już przywykł, ale prawda była inna – bał się życia takiego jak w podziemiach metra; owadziego czy innego, niewidzialnego dla statku, a groźnego dla niego. Na szczęście w przyćmionym, awaryjnym świetle, ani w ostrym reflektorów hełmu nie dostrzegał żadnego ruchu. Wchodził właśnie do dużego pokoju, gdy w słuchawkach rozległ się komunikat:
— Do przedmieścia zbliża się automat o kształcie zbliżonym do człowieka.
— Sterowany? Można nawiązać łączność ze sterującym? — Pytania wyskoczyły z ust Wybrańca uświadamiając mu, że ciągle ma nadzieję na spotkanie kogoś żywego.
— Nie stwierdzono żadnej transmisji — głos brzmiał jak znudzony kapral odpowiadający poborowemu; „nie myśleć poborowy! Wykonać zadanie!”
Pelengator prowadził coraz niżej. Oczy idącego notowały coraz rzadziej makabryczne wzgórki aż doszedł do drzwi z napisem Kwatera Dowódcy.
=+=
IEŻ dotarł do pierwszych ruin. Jego pamięć odtwarzała miejsca, gdzie pracował przed i po konflikcie. Sygnał „niezgodność w sekcji oprogramowania koncepcji artystycznej” pojawił się przy pierwszych ruinach i jego częstotliwość narastała w miarę zagłębiania się w labirynt osypisk stanowiących niegdyś domy. Zatrzymał się na dużej, pustej przestrzeni przy stercie, która się częściowo osypała. Moduł pamięci podsunął właściwy schemat. Kamery olbrzyma wyszukały brakujące elementy. Chwytaki umieściły je na właściwych miejscach i ponownie umocowały. Tron znowu nabrał pierwotnego kształtu. Ażurowe oparcie z mostków i żeber na krawędziach zamkniętych czaszkami zawierało, na siedzisku misternie złożonym z kości, skomplikowaną formę jednoznacznie kojarzącą się z mózgiem.
=+=
Wybraniec wolno nacisnął klamkę. Na pionowej płaszczyźnie drzwi ukazały się klawisze oraz ekran. Kolejna identyfikacja trwała znacznie krócej. Widać gdzieś tam centralny komputer zapamiętał i sprawdził co trzeba. Drzwi ustąpiły bezszelestnie. Niewielkie pomieszczenie z kilkoma ekranami pulpitem i pustym, ku uldze Jacka, wygodnym fotelem. Po prawej uchylone drzwi do kolejnego pokoju. Gdyby nie brak okien – zwyczajnego saloniku mieszkalnego. Potem prosta sypialnia, łazienka, kuchnia. Wszystko, by funkcjonować w tym bezokiennym świecie. Puste i wciąż gotowe.
— Znaczne stężenie substancji promieniotwórczych i chemicznych, równie duże stężenie potencjalnej broni biologicznej. Zalecam ostrożność — głos w słuchawkach wytrącił rozglądającego się z narastającej chętki, by zdjąć wreszcie przynajmniej hełm.
Zawrócił do pierwszej sali.
Usiadł przy klawiaturze. Na głównym ekranie pojawił się napis; „Czekam na polecenie”.
„Połącz mnie z naczelnym dowództwem” - palce w rękawicach i emocje zostały skorygowane przez ampegzo. Napis pojawił się niemal natychmiast. Odpowiedź napłynęła równie szybko.
„Jack Chosen jesteś naczelnym dowództwem”
Przez długą chwilę mielił w głowie poszczególne słowa i ich treść, a potem zadał pytanie:
— Nasi przeciwnicy?
Z głośników napłynęła odpowiedź, którą przeczuwał i przed którą się bronił:
— Od piętnastu lat brak informacji o jakichkolwiek żywych przeciwnikach. Sieć łączności wroga trwa w nasłuchu podobnie jak nasza i nie wykazuje innej aktywności.
— Pokaż kalendarz konfliktu — zażądał z irracjonalną nadzieją, że może jednak... Ktoś, gdzieś...
Po godzinie przeglądania dat, miejsc i efektów był już pewny. Z ludzi nie ocalał nikt. Zwierzęta, te, które mogły być zauważone, zniknęły również. Po pierwszej fazie uderzeń bombami neutronowymi, atomowymi, wodorowymi, przyszła pora na zasoby chemiczne, a potem biologiczne. Niedobitki, którym udało się przetrwać w schronach zginęły od mutujących w promieniowaniu bakterii i wirusów. Tych, które ludzie sami starannie wyhodowali.
Poczuł ciężar wiedzy. Musiał wrócić na statek, w jedyne bezpieczne miejsce. Odpocząć i spokojnie pomyśleć. Może przeciwnik też wysłał kogoś w kosmos? Może właśnie wraca... Trzeba to przeanalizować – myślał, siedząc ciągle przed pustymi już ekranami.
=+=
IEŻ dotarł do stóp gruzowiska obok Centrum Info. Nie wchodził. Żniwa i tworzenie nie odbywały się w podziemiach. Stał posągiem niby kolumna strzegąca wejścia.
Ileś metrów pod nim Jack podniósł się z fotela.
— Przy wejściu stoi wcześniej sygnalizowany automat — głos statku brzmiał jak kelnerka mówiąca; „pańska kawa i ciastka”
— Spróbuj nawiązać z nim łączność — polecił Wybraniec, ruszając powoli z powrotem w labirynt korytarzy prowadzących do wyjścia.
Po chwili statek odpowiedział głosem dentysty, który właśnie wyrwał zdrowy ząb:
— Nie mogę dotrzeć do jego pamięci. Jest uszkodzona i sprawia wrażenie jakby to były pomieszane algorytmy działania. Cały automat ma silną sygnaturę promieniotwórczą co nie ułatwia działania.
— Chcesz mi powiedzieć, że ten robot, czy cokolwiek to jest, to coś na kształt szaleńca?
— Definicja szaleńca nie obejmuje maszyn — sprostował łagodnie statek.
— Co z ModEkiem?
— Czeka na ciebie dokładnie dwadzieścia metrów nad wejściem.
Jack pokonał właśnie ostatni zakręt i zobaczył przed sobą jasne światło wejścia do podziemia.
Zatrzymał się metr przed jasną plamą światła.
— ModEk! Wychodzę — rzucił w przestrzeń i wychynął z mroku.
— IEŻ uruchomił laser. Eksplorator zrobił to samo milisekundy później.
Laser IEŻa przeciął skafander Jacka na wysokości kostek od nóg. Przeciął skórę, kości strzałkową i piszczelową oraz ścięgno Achillesa. Nie dał rady konstrukcji ampegza.
Laser ModEka wypalił w głowie robota niewielki otwór niszcząc centralną magistralę aż do silnika lędźwiowego oraz częściowo paląc przewody obu pamięci artystycznej i żniwnej.
Pierwszy osunął się na ziemię IEŻ. Jack poczuł ból po kilku sekundach. Przecięty skafander i obłok wzniecony przez padającego obok niego robota pozwoliły wtargnąć do wnętrza wirusom i sporom. Te, zmutowane rozpoczęły swoją działalność w ciągu kolejnych minut.
Eksplorator mimo wysiłków dowiózł do statku tylko ciało ostatniego człowieka, a Gea zwana Ziemią odetchnęła; Katharsis się dokonało.
*ampegzo – amplifikator egzowspomagania – rozwiązanie testowane w armiach świata.
Added in 2 hours 38 minutes 35 seconds:
Teskst postapo był opublikowany na t3kstura.eu
Katharsis (P)
2Domyślam się, że całą załogę stanowiła jedna osoba – Jack. Ale jest to bardzo niezgrabnie ujęte.Jego cała załoga, Jack znany powszechnie jako Wybraniec, spoczywała w kriowannie.
Fale nudności – to jedno, a zawroty głowy – drugie. I to „parł” też brzmi trochę tutaj dziwnieCiemnowłosy mężczyzna, przezwyciężając fale nudności zawrotów głowy, parł do przodu.
Może: Ciemnowłosy mężczyzna, przezwyciężając fale nudności i zawroty głowy, parł (?) do przodu.
— Jak samopoczucie? — Pytanie brzmieniem informowało: „nic mnie to nie obchodzi, ale kazali to pytam”— Jak samopoczucie? — pytanie brzmieniem informowało; „nic mnie to nie obchodzi, ale kazali to pytam”
— Skąd dokąd? — odpowiedział ten sam wyprany z uczuć głos komputera.— Skąd dokąd? — Odpowiedział ten sam wyprany z uczuć głos komputera.
Jak na odpowiedź komputera, to nie wygląda to precyzyjnie. I jeszcze chwali się, że „równo”. Bez godzin, minut, sekund? Mój telefon „równiej” podaje czas.Do planowego lądowania brakuje równo sto sześćdziesiąt godzin, czyli siedem dni, bo w strefie lądowania jest dzień
„wysłane – wysłać”: powtórzenie„Brak odpowiedzi na wysłane sygnały o naszym przybyciu”.
— Wysłać sondy i nadal podejmować próby nawiązania łączności — polecił Wybraniec.
„ekranie – nagranie”: zbędny wewnętrzny rymMężczyzna zawrócił do sterówki gdzie na ekranie, w pętli pokazywane było nagranie.
Nie wiem, o co chodzi i co może oznaczać ten kontekst.jakby John Wayne właśnie powalił tego złego.
— Rozpoznaj zasięg konfliktu i wyślij kolejne sondy — zdecydował, wciąż oglądając sekwencję.— Rozpoznaj zasięg konfliktu i wyślij kolejne sondy — zdecydował głośno wciąż oglądając sekwencję.
Nasłuch na wszystkich zakresach łączności nie wykazuje aktywności związanej z działaniami wojennymi. — Głos brzmiał, jakby mówił „nim pójdziesz spać – zgaś światło”.Nasłuch na wszystkich zakresach łączności nie wykazuje aktywności związanej z działaniami wojennymi — głos brzmiał, jakby mówił „nim pójdziesz spać – zgaś światło”.
To astronauta nie słyszał o Teorii Względności? Nikt na szkoleniach go nie uprzedził o różnicach czasowych występujących w tych okolicznościach?— Co ty bredzisz? Jaki sześćdziesiąty rok? — podniósł głos, nie panując nad emocjami i kolejną niespodziewaną informacją.
— Podróżowaliśmy ze średnią osiemdziesiąt procent prędkości światła. Opóźnienie w czasie wynosi niemal siedemdziesiąt procent. Na Ziemię wracamy po prawie dwudziestu latach.
Usunąłbym „do pasażera”.Po niedługiej chwili statek przemówił do pasażera:
Powoli posuwał się pomiędzy wysokimi ścianami skalnego wąwozu, zmierzając do postrzępionego wybuchem otworu w skale.Powoli posuwał się pomiędzy wysokimi ścianami skalnego wąwozu zmierzając do postrzępionego wybuchem, otworu w skale.
„niezgodność w sekcji oprogramowania koncepcji artystycznej” oraz„niezgodność w sekcji oprogramowania koncepcji artystycznej” oraz;
po czym ruszył, oddalając się zarówno od obserwujących go czujników, jak i macierzystego statku.po czym ruszył oddalając się zarówno od obserwujących go czujników, jak i macierzystego statku.
Po prawej, obok niego, płynęła matowością poręcz z nierdzewnej stali.Po prawej, obok niego, płynęła matowością, poręcz z nierdzewnej stali.
Dawne wagony trwały w zwarciu, podpierając strop niby ukośne kolumny.Dawne wagony trwały w zwarciu podpierając strop niby ukośne kolumny.
Dane agentów są przechowywane przez pięćdziesiąt lat, a ty jesteś przecież agentem. — Głos komputera brzmiał jak cierpliwy ojciec tłumaczący dziecku, że nie zapomina się imienia mamy ani siostry.Dane agentów są przechowywane przez pięćdziesiąt lat, a ty jesteś przecież agentem. — głos komputera brzmiał jak cierpliwy ojciec tłumaczący dziecku, że nie zapomina się imienia mamy ani siostry.
— Wracasz z powrotem, ale na coraz większej głębokości. — Statek głosem dawał świadectwo, że cały czas asekuruje Jacka.— Wracasz z powrotem, ale na coraz większej głębokości — statek głosem dawał świadectwo, że cały czas asekuruje Jacka.
Trochę niezgrabnie.Wybraniec zdał sobie sprawę, że jest spocony i poczuł jak mocno zacisnął zęby.
— Wpisz: „SAT1p13/2040” — odpowiedział natychmiast statek.— Wpisz: „SAT1p13/2040” odpowiedział natychmiast statek.
Trwającą w półmroku salę zalało światło, wydobywając z mroku trzeci pagórek łachmanów zwieńczony brązową kopułą z resztkami włosów.Trwającą w półmroku salę zalało światło wydobywając z mroku trzeci pagórek łachmanów zwieńczony brązową kopułą z resztkami włosów.
Mając świadomość wystających spod resztek munduru kości prawego sąsiada, spoglądał po ekranach, uciekając oczami od ofiar.Mając świadomość wystających spod resztek munduru kości prawego sąsiada spoglądał po ekranach uciekając oczami od ofiar.
Raczej „spoglądał na ekrany”.
Monitory, poza tymi nad jego stanowiskiem, były nadal martwe, a monotonne dźwięki dochodzące do uszu siedzącego, powodowały niepokojącą aurę oczekiwania, że coś musi się wydarzyć.Monitory, poza tymi nad jego stanowiskiem, były nadal martwe, a monotonne dźwięki dochodzące do uszu siedzącego powodowały niepokojącą aurę oczekiwania, że coś musi się wydarzyć.
Jack z ulgą podniósł się z krzesła i skierował do kabiny, walcząc z chęcią obejrzenia się za siebie.Jack z ulgą podniósł się z krzesła i skierował do kabiny walcząc z chęcią obejrzenia się za siebie.
Zalecam ostrożność. — Głos w słuchawkach zabrzmiał jak sprzedawca oferujący prezerwatywy księdzu w sutannie.Zalecam ostrożność — głos w słuchawkach zabrzmiał jak sprzedawca oferujący prezerwatywy księdzu w sutannie.
— Nie stwierdzono żadnej transmisji. — Głos brzmiał jak znudzony kapral odpowiadający poborowemu;— Nie stwierdzono żadnej transmisji — głos brzmiał jak znudzony kapral odpowiadający poborowemu;
Oczy idącego notowały coraz rzadziej makabryczne wzgórki, aż doszedł do drzwi z napisem Kwatera Dowódcy.Oczy idącego notowały coraz rzadziej makabryczne wzgórki aż doszedł do drzwi z napisem Kwatera Dowódcy.
Ażurowe oparcie z mostków i żeber na krawędziach zamkniętych czaszkami, zawierało na siedzisku misternie złożonym z kości, skomplikowaną formę jednoznacznie kojarzącą się z mózgiem.Ażurowe oparcie z mostków i żeber na krawędziach zamkniętych czaszkami zawierało, na siedzisku misternie złożonym z kości, skomplikowaną formę jednoznacznie kojarzącą się z mózgiem.
Zalecam ostrożność. — Głos w słuchawkach wytrącił rozglądającego się z narastającej chętki, by zdjąć wreszcie przynajmniej hełm.Zalecam ostrożność — głos w słuchawkach wytrącił rozglądającego się z narastającej chętki, by zdjąć wreszcie przynajmniej hełm.
— Przy wejściu stoi wcześniej sygnalizowany automat. — Głos statku brzmiał jak kelnerka mówiąca: „pańska kawa i ciastka”— Przy wejściu stoi wcześniej sygnalizowany automat — głos statku brzmiał jak kelnerka mówiąca; „pańska kawa i ciastka”
Jest uszkodzona i sprawia wrażenie, jakby to były pomieszane algorytmy działania.Jest uszkodzona i sprawia wrażenie jakby to były pomieszane algorytmy działania.
Cały automat ma silną sygnaturę promieniotwórczą co nie ułatwia działania.Cały automat ma silną sygnaturę promieniotwórczą co nie ułatwia działania.
Laser ModEka wypalił w głowie robota niewielki otwór, niszcząc centralną magistralę aż do silnika lędźwiowego oraz częściowo paląc przewody obu pamięci: artystycznej i żniwnej.Laser ModEka wypalił w głowie robota niewielki otwór niszcząc centralną magistralę aż do silnika lędźwiowego oraz częściowo paląc przewody obu pamięci artystycznej i żniwnej.
Opowiadanie w stylu lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, zarówno pod względem treści jak i formy. Poczytać można, ale oryginalnością nie grzeszy.
Katharsis (P)
4Cześć,
najpierw bardziej ogólnie:
- Ten „Wybraniec”, trochę to wisi, czy to tylko przez nazwisko: Jack Chosen? Ale wtedy nie trzeba by tego tak bez przerwy podkreślać. Przypuszczam więc, że rzeczywiście został specjalnie „wybrany” do tej tajemniczej misji, o której tu nie ma ani słowa, a może przydałoby się. Bo tak poza tym, to to „odznaczenie” nie ma w trakcie akcji większego znaczenia, a nawet trochę przeszkadza: niby taki specjalny, tylko dlaczego?
- Zbyt częste powtarzanie jaki to „bezosobowy” ten głos komputera. Twoje pomysły w tym zakresie są nawet bardzo oryginalne, ale po którymś tam razie mnie to denerwowało, jak tylko komputer coś powiedział to już oczekiwałam, znowu, tego samego.
a teraz drobiazgi:
a dalej:
Ogólnie podobało mi się, dobrze się czytało. Płynność akcji i rozmieszczenie akcentów jak najbardziej, dialogi naturalne, a pomysł ze „żniwiarzem” naprawdę niezły. Chętnie coś jeszcze poczytam.
najpierw bardziej ogólnie:
- Ten „Wybraniec”, trochę to wisi, czy to tylko przez nazwisko: Jack Chosen? Ale wtedy nie trzeba by tego tak bez przerwy podkreślać. Przypuszczam więc, że rzeczywiście został specjalnie „wybrany” do tej tajemniczej misji, o której tu nie ma ani słowa, a może przydałoby się. Bo tak poza tym, to to „odznaczenie” nie ma w trakcie akcji większego znaczenia, a nawet trochę przeszkadza: niby taki specjalny, tylko dlaczego?
- Zbyt częste powtarzanie jaki to „bezosobowy” ten głos komputera. Twoje pomysły w tym zakresie są nawet bardzo oryginalne, ale po którymś tam razie mnie to denerwowało, jak tylko komputer coś powiedział to już oczekiwałam, znowu, tego samego.
a teraz drobiazgi:
– taki malutki w moim odczuciu zgrzyt, właściwie nieważny. Określenie „chłód” odnosi się bardziej do odczuć i dotyczy raczej organizmów żywych. W tym fragmencie tekstu jest jednak mowa o robocie, który się w tym korytarzu porusza, więc może lepiej pasowałoby tu słownictwo bardziej techniczne? Np. Temperatura korytarza schronu obniżała się w miarę oddalania się od wejścia.Chłód korytarza schronu rósł w miarę oddalania się od wejścia.
– niezbyt to jasne, musiałam chwilę się zastanowić co się stało i właściwie dlaczego właśnie z tym monitorem.Pomieszczenie wyposażone w kilka wielkich i kilkanaście mniejszych monitorów rozjaśniło swoje wnętrze. To samo stało się z jednym monitorem.
- trochę to dziwne. Czy można powiedzieć że posterunek ma pamięć i jak mogła informacja zostać wyemitowana? Na monitorze i głośnikach to jasne, ale w pamięci?W pamięci posterunku, na monitorze i głośnikach wyemitowana została kolejna informacja:
- Nadal wysyłasz sygnały?— Wysyłasz sygnały nadal? — upewnił się człowiek,
upewnił się człowiek, wiercąc się na fotelu. Tak, wiem, powtórzenie, ale bez jest jeszcze gorzej.upewnił się człowiek, wiercąc na fotelu,
– kolejność jest taka: leci moduł, w nim siedzi człowiek, człowiek rozmawia ze statkiem. Więc kto się zbliża? moduł, moduł z człowiekiem, czy człowiek ze statkiem? To tylko drobiazg ale jednak.Zbliżyli się do ruin na peryferiach
a dalej:
- trochę dziwna konstrukcja zdania (czyżby zamierzona?) – skafander się wynurzył? A zaraz potem: Jack stał i się rozglądał, - to co, było ich dwóch? Wiem o co chodzi, ale jednak trochę się nie klei.Skafander zawierający ampegzo, a w jego wnętrzu człowieka wynurzył się z jajowatego wehikułu, który natychmiast wzniósł się w górę. Jack stał i się rozglądał.
- zdania trochę za krótkie, męcząca powtarzalność rytmu. Może: Nieco w głębi torowiska piętrzyła się dziwaczna sterta. Dawne wagony trwały w zwarciu podpierając strop niby ukośne kolumny i to właśnie z nich wylewała się coraz większa struga owadów.Nieco w głębi torowiska piętrzyła się sterta. Dawne wagony trwały w zwarciu podpierając strop niby ukośne kolumny. To z nich wylewała się coraz większa struga owadów.
Tak było wtedy gdy mimo że nic nie widział, i tak wylazł z bagna. – bo tu nie za bardzo wiadomo o który czas chodzi. Tak było wtedy (przedtem) i, mimo że nic nie widział (kiedy - wtedy czy teraz?)Tak było wtedy i, mimo że nic nie widział, wylazł z bagna.
Ogólnie podobało mi się, dobrze się czytało. Płynność akcji i rozmieszczenie akcentów jak najbardziej, dialogi naturalne, a pomysł ze „żniwiarzem” naprawdę niezły. Chętnie coś jeszcze poczytam.
Dream dancer