Kolejny dzień, kolejna taka noc, jak to się mówi.
Ludzi – tłum. Jak to w środę. Bo gdzie indziej można przyjść w środku tygodnia, jak nie do klubu? A potem ludzie uczciwie pracujący mają pełne ręce roboty. Tu trzeba kogoś sprzątnąć z parkietu, tu jakaś awantura, tu napinacz, który ewidentnie chce dostać po zębach. Tam ktoś zasnął na kanapie. Kibel zamienił się w sodomę. Muzyka nakurwia aż uszy puchną. A pośrodku tego wszystkiego ja – stojący przy drzwiach, rozglądający się czujnie, udający cwaniaka. Modlący się o spokój, bo choć ćwiczę od kilku lat i jestem już, jak by to ktoś spoza branży powiedział, napakowany, to bić się nie lubię. Jak trzeba, to walnę, ale generalnie wolę rozwiązywać konflikty polubownie. W cywilizowany sposób, choć temu miejscu do cywilizacji niekiedy daleko.
Tutaj i tak jest spokojnie. Kiedyś pracowałem w centrum, przy rzece w Parku Wschodnim. Tam to dopiero, kurwa, była mordownia. Codziennie jakaś bójka, codziennie policja, nieraz karetka. I tłumaczenie się, bo oczywiście to zawsze wina obsługi. Jak w transporcie – zawsze wina kierowcy, chuj z tym, że magazynier krzywo załadował palety i źle je zabezpieczył. Wina kierowcy.
Wina obsługi.
Pracowałem tam pięć lat i spierdoliłem. Tutaj jestem trzy i sobie chwalę. Pełna kultura, w dresach nie wpuszczają. W bluzach też nie. Na nogach obowiązkowo cwelki i Szef faktycznie tego pilnuje. Bardzo mocno nas opierdala, jeśli komuś uda się prześlizgnąć w adidasach.
I żadnej dzieciarni. To poważny klub dla dorosłych ludzi, cytuję. Żadnych pijanych gówniarzy. Żadnych awantur. Żadnego pierdolenia w kiblu. Ma być grzecznie i nie za głośno.
I żadnej dzieciarni. To poważny klub dla dorosłych ludzi, cytuję. Żadnych pijanych gówniarzy. Żadnych awantur. Żadnego pierdolenia w kiblu. Ma być grzecznie i nie za głośno.
Czasami ciężko upilnować, ale generalnie staramy się tego trzymać.
Trochę bolą mnie dzisiaj plecy. Fajnie by było, gdyby wachta poszła bezbłędnie i możliwie gładko. Patrzę na tańcujących ludzi i zastanawiam się, która godzina. Szef wyraźnie zabronił nam nosić biżuterię. Żadnych łańcuchów i zegarków. Nie jesteśmy jakimiś pierdolonymi karkami, tylko poważnymi ochroniarzami. Telefon też muszę zostawiać w szatni. Raz do mnie chuj podszedł i pomacał po kieszeni. Nic nie powiedział, nawet na mnie nie spojrzał, ale ja nie ośmieliłem się zrobić tego po raz kolejny. Raz, że Szefo to kozak. Teraz ma już ponad czterdzieści lat i nieco się uspokoił, ale słyszałem opowieści o tym, co wyczyniał za komuny i zaraz po jej upadku. Z takimi ludźmi się po prostu nie zadziera.
Dwa, zależy mi na tej robocie.
Wydaje mi się, że zbliża się północ. Ludzi zwala się coraz więcej. Sezon zaczyna się właśnie gdzieś około północy i trwa do, powiedzmy, trzeciej nad ranem. Chłopaki przy wejściu kasują dwie dychy od łebka, laski wchodzą za darmo. Tak w ramach równouprawnienia. Każdy dostaje pieczątkę w ultrafiolecie – i heja na parkiet. W tango.
Tak sobie patrzę po twarzach z nudów. Nie wygląda to tragicznie. Wszyscy dobrze ubrani, dziewczyny na szpilkach i z torebkami. Raczej nikt nie rozpoczął imprezy przed bramą. Przy barze sporo ludzi, piwo leje się strumieniami. Dziewczyny preferują kolorowe drinki. Mojito jest dzisiaj w promocji. Dwa w cenie jednego. Lada moment zacznie się prawdziwa zabawa. Może to i lepiej, bo zaczynam przysypiać.
Nagle wchodzi ona. Jest z koleżanką, jak zawsze. Cholera, takich dziewczyn to ja widziałem może kilka w życiu. Ona tutaj przychodzi bardzo często i nie sposób jej nie zauważyć. Taka jest ładna, że o ja pierdolę. Wysoka… bardzo wysoka. To znaczy, jak na dziewczynę. Ode mnie jest niższa na szczęście. Tak z metr siedemdzieśąt pięć-siedem. I jest kobieca, tak naprawdę kobieca. Ma długie, zgrabne nogi, pełne, zaokrąglone w ten idealny sposób biodra, talię osy… buzię laleczki, jak z jakiegoś pornosa. Ach, kurwa mać. Takie dziewczyny nie zdarzają się często. No nic, nie będę się na nią tyle gapił, ale ponapalam się trochę z tej mojej pozycji czujnego jak żuraw wykidajło. Moje męskie prawo poobracać sobie z tę dziewczynę w wyobraźni, no nie? I tak nie dzieje się za wiele.
Noc rozkręca się w zawrotnym tempie. W niecałe pół godziny klub zapełnia się, a wokół mnie zaczyna kręcić się w chuj dużo ludzi. Kible się zapychają. Przy drzwiach tworzy się kolejka. Odór alkoholu i przepoconych ubrań zaczyna wzbierać, tegoroczne lato jest naprawdę upalne. Spoglądam na pannę. Tańczy z koleżanką na środku parkietu. Obie są już dosyć mocno wstawione, ale jakoś im to idzie. Co jakiś czas – znacznie rzadziej, niż by się to mogło wydawać, ktoś do niej podchodzi, prosi do tańca czy coś. Niewielu ma jaja, by do niej podejść i przyznam nieśmiało, że ja już się w sobie zbieram od kilku tygodni. Ale tym razem ci, co się odważą na pewno nie zwyciężą. Dziewczyna jest po prostu niedostępna. Odmawia każdemu, nie pamiętam, by kiedykolwiek z kimkolwiek zatańczyła. Ona tutaj nie przychodzi na seks, tak mi się wydaje, tylko potańczyć. Ma hajs, to widać, drogie buty, torebki, biżuteria, makijaż. Jest mega zadbana. Ale nie szuka partnera do igraszek. Najwyraźniej lubi nastrój klubowy, lubi tańczyć, daje jej to w jakiś sposób satysfakcję, może się bez problemu wyszaleć.
Kolega jednak najwyraźniej nie jest w stanie tego zrozumieć. Ewidentnie nie chce się odczepić. Panie w końcu schodzą do swojej loży, tamten na chwilę odpuszcza, ale kręci się nieopodal, zerka. Po chwili dołącza do niego kolejny, jakiś koleżka. I znowu do nich zagadują. I one znowu im odmawiają. I tak w kółko.
Takie rzeczy się zdarzają, nie myślcie sobie. Nie żyjemy w Ugandzie ani innym Kongu, więc nie ma potrzeby interweniować. Z doświadczenia wiem, że im późniejsza reakcja, tym lepsze efekty. Swoją drogą, panny w dzisiejszych czasach są silne i niezależne, nie trzeba przed nimi otwierać drzwi, więc nie trzeba im też pomagać, gdy doczepi się jakiś natręt.
Lecz dzisiejsza noc jest TĄ nocą. Dzisiaj czuję w sobie zadziwiające pokłady energii, jak by mi ktoś, kurwa, wlał tej ulepszonej benzyny 98 czy 100 oktanów, kurwa normalnie v-power dizel, jak wlejesz, to ci silnik z ramy wyskoczy.
Podchodzę powoli. W gruncie rzeczy nie ma się co ekscytować. Chcę tylko wybadać teren. Czy jest w ogóle sens coś atakować.
– Przepraszam, czy ten pan wam przeszkadza? – pytam.
Sarna spogląda na mnie tymi ogromnymi, sarnimi oczyma.
– Nie, dziękuję, mój rycerzu. Poradzimy sobie same.
I to by było na tyle z mojej strony. Co tu dużo gadać. Wracam na swoje miejsce i kontynuuję kontemplację środowego wieczoru. Natręci w końcu dają sobie siana, widząc, że jednak nie poruchają w tym odcinku i gubią się w tłumie. Dziewczyny piją. Coraz mocniej, aż mnie to zaczyna dziwić. Za każdym razem mnie to dziwi. Dwie panny, niby takie wiecie, do przodu, takie niezależne, a jednak za każdym razem gnoją się niemal do nieprzytomności. Gdy się podrywają do tańca, puszczają im wszelkie hamulce. Zwłaszcza ta łania… co tu dużo mówić, jest mocno zaangażowana. Zatraciła się w ruchach, a tańczy jak płomień. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Oczu oderwać nie mogę i chyba nie ja jeden.
Dziewczyna w jakiś magiczny sposób zaczyna się zbliżać. Przesuwa się po parkiecie, kręci w piruetach i jest coraz, coraz bliżej. I nagle hops.
Pada. Jakby trupem. No kurwa, jak w filmie matrix. Odłącza się typaska od prądu, wiecie, wyciąga się tę wtyczkę z karku i on nagle pada, miękki jak kukła. No to ona właśnie tak padła. Kamera stop. Była dziewczyna, nie ma dziewczyny.
Kurwa.
No od tego tu jestem, jakby nie patrzeć. Podchodzę, kucam, sprawdzam puls. Dziewczyna jest jeszcze gorąca od tego tańczenia. Puls jest. Chyba żywa, tylko martwa. Wzywam przez radio sanitarkę, mówię, że panna tutaj zezgonowała i czas się w końcu pofatygować. Dobra, nie ma sprawy, zaraz przyjdziemy, czekaj.
No to czekam, kucając nad nią jak ten ostatni debil. W końcu myślę sobie, kurwa, ileż ona może ważyć? Sześćdziesiąt kilo? Może ciut więcej? Poradzę sobie.
Dźwigam ją jak worek kartofli, zarzucam na ramię i niosę przez cały klub. Zanoszę do sanitarki, tam już szykuje się personel odpowiedzialny za takie akcje. Moja robota zakończona. Zostawiam ja pod ich opieką i zawijam się z powrotem na parkiet.
Noc jeszcze długa.
*
Nihil novi.
Nauczyłem się tego słówka niedawno. Nic nowego. Kręci się, jak kręciło od zawsze. Dyskoteka, alkohol, skąpo ubrane panie. Kilka poważnych interwencji, jedna bójka, którą wygrałem. Kilku napinaczy, którzy jednak w porę odpuścili. Bardzo dużo awantur zażegnanych porozumieniem stron. Ze dwa metry kwadratowe rzygowin.
Przenoszę ze znudzeniem wzrok z parkietu na drzwi i obsługujących kasę biletową kolegów. Dziś ja miałem obsługiwać, ale raz, nie lubię tego, a dwa, kompletnie się do tego nie nadaję. Zamieniłem się z kolegą, który z kolei kompletnie nie nadaje się do bicia. To znaczy, jego można bić, ale on już tak średnio bym powiedział. Za to ma łeb jak jakiś pierdolony Einstein. I doskonale sobie radzi z liczeniem pieniędzy. Nawet nos ma jakiś taki garbaty…
Nagle ją dostrzegam. Stoi w drzwiach i płaci za wejście. Nie wierzę. No nie wierzę.
Jest z koleżanką, która od zawsze jej sekunduje. Wystylizowana, uczesana i zapewne pachnąca. Ta sama twarz laleczki. Te same ciasno opięte piersi. Uśmiecham się, ale tylko w duchu, bo muszę zgrywać twardziela. Odwracam wzrok, bo zaczęła się zbliżać. Jakby bezpośrednio w moją stronę. Już prawie o niej zapomniałem, kilka tygodni jej nie było, a ona pojawia się nagle i, co więcej, podchodzi pierwsza. Niesłychane
.
– Cześć – mówi.
Spoglądam na nią. Cudna jak z obrazka, jak z okładki jakiegoś magazynu. Z błyszczącymi jak diamenty oczkami.
– W czym mogę pomóc?
– Słuchaj… bo wiesz, chciałam ci podziękować.
Oho. Laska chce wyjść z twarzą. Zapewne dowiedziała się, że jej pomogłem i nie chce teraz w moich oczach uchodzić za tępą dzidę, która lubi spruć się do nieprzytomności. No ale dobra, niech mówi.
– Koleżanka powiedziała mi, że mi pomogłeś, gdy upadłam. Wiesz, ja mam problemy z sercem. Przegięłam wtedy trochę z używkami albo ktoś mi czegoś dosypał… w każdym razie dostałam zapaści. Gdyby nie twoja interwencja, mogłabym umrzeć.
Super. W sumie, to mi nawet miło. Tylko co z tego, dziewczyno?
– Dziękuję ci za to – uśmiecha się bardzo miło. – Słyszałam, że na własnych rękach mnie wyniosłeś. Jak prawdziwy rycerz. Przepraszam cię też za to, że byłam dla ciebie oschła. Potraktowałam cię z góry, a ty okazałeś się być dobrym człowiekiem.
– Nie musisz tego robić – odpowiadam. Nienawidzę takich sytuacji. – Naprawdę możemy sobie ten etap podarować. Jesteśmy kwita.
– Nie, nie! To nie tak. Musisz to zrozumieć, ja tutaj nie mam lekko. Ja tu jestem raz na tydzień i przychodzę się tylko pobawić. Każdy musi się jakoś wyszaleć, no nie? Ty to robisz na siłowni – dotyka delikatnie mojego bicepsa, bo mam ręce skrzyżowane na piersi – a ja tańczę. Uważam, że poprzez taniec można wyrazić siebie. – Milczy przez chwilę. – Ale widzisz jak jest. Nie ma dnia, żebym nie musiała się odpędzać od tych natrętów. Zawsze podchodzą i zawsze chcą numer, i że tańczyć, że śliczna, a ja chcę mieć święty spokój. To dlatego traktuję wszystkich z góry i jestem uprzedzona. Staram się po prostu bronić, to dlatego cię tak potraktowałam.
Kurde. Taka proca, a się przede mną tłumaczy. Całkiem miła sprawa.
– W porządku, rozumiem – odpowiadam. Nie to, żebym to rozumiał na swoim przykładzie, ale chyba rozumiem metaforycznie. – Dobrze, że ci się nic nie stało. Cieszę się, że mogłem pomóc.
Chwilę milczy, spoglądając na mnie z lekko przechyloną głową.
– Wydajesz się całkiem sympatyczny – uśmiecha się po raz kolejny, tym razem prezentując równy rządek górnych ząbków. – Chciałabym się jakoś odwdzięczyć.
O, jasny chuj. Dobra, co teraz? Opcje są dwie. Albo będę bezpośredni i za uratowanie życia należy się… no wiecie, najwyższa możliwa nagroda. Albo zagram maczo i powiem coś w stylu: Nie no, coś ty, to nic takiego. Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo, taką mam pracę…
– …i nie jestem w stanie przejść obojętnie, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Taki już jestem.
– Tak, ale to dla mnie bardzo ważne – jej spojrzenie świdruje mi czaszkę. – Proszę, pozwól mi się jakoś odwdzięczyć.
– Kurwa, no nie wiem co mam ci powiedzieć, dziewczyno – parskam otwarcie. – Nie chcę zabrzmieć bezczelnie. Nie chcę, żebyś to źle odebrała.
Błysk w jej źrenicy świadczy o tym, że ona wie, iż ja wiem, iż dałem się ustrzelić. No trudno, niech dziewczyna ma satysfakcję.
– Dobra – powiedziała miło, tym razem dotykając mojego przedramienia. – To ja sobie idę potańczyć, wypić drinka, a ty postój tutaj i zastanów się.
I poszła. Spoglądam na jej oddalające się biodra, falujące niczym płomień świecy. Wypuszczam głośno powietrze. No fajnie by było się z nią spotkać. Już nie mówię poharcować, choć to nie wydaje się aż tak niemożliwe. Ale zapewne już tutaj nie wróci. Na tym się wszystko skończy.
Po jakichś dziesięciu minutach zaczepia mnie koleś.
– Ej, nie miał byś nic przeciwko, gdybym potańczył z twoją kobietą?
Co, kurwa? Z tego, co pamiętam, to od roku jestem singlem.
– Z którą kobietą?
– Aż tyle ich masz? – śmieje się gościu.
Rozglądam się, wyławiam z tłumu moją nową koleżankę, która kiwa się nieopodal centrum parkietu z przyjaciółką u boku, uśmiechając figlarnie i sącząc kolorowego drinka przez plastikową słomkę, której nie odejmuje od lekko rozwartych ust i którą zalotnie smyra języczkiem.
– Nie – warczę do kolesia. – Wypierdalaj.
Zaczynam mieć powoli mętlik w głowie. Zwalam wszystko na głośno huczącą muzykę i stosunkowo późną porę – plecy zaczynają mnie już naprawdę mocno boleć, zupełnie jakby dochodziła druga.
Dziewczyna leci z alkoholem na ostro. Obserwuję ją dyskretnie i w sumie nadziwić się nie mogę. Taka ładna i widać, że majętna… ale w sumie kto bogatemu zabroni? Ale to nic, koniec zamulania, muszę się skupić na robocie, bo wskoczyła już sobota i prawie na pewno coś się zaraz zacznie dziać. Takie rzeczy się czuje.
*
Nie wiem, ile minęło czasu i ile przelało się wódki z redbullem, ale dziewczyna, wstawiona już niemal do nieprzytomności, podchodzi do mnie i niemal się przewraca. Odruchowo wyciągam w jej stronę ręce, ale zdołała samodzielnie utrzymać się na nogach. Ja pierdolę.
– I co? – pyta ona. Całkiem przytomnie. – Zastanowiłeś się?
– Tak. Tylko wiesz, ja teraz jestem w pracy i nie mogę sobie tak po prostu pójść.
– Mhm…
– Kończę o piątej.
– Thhaaaak? – podniosła na mnie półprzytomne spojrzenie. Po chwili sięgnęła do nabijanej diamentowymi ćwiekami torebki i wyciągnęła ogromny telefon, chyba jakiś srajfon. Takie laski przecież zawsze używają srajfonów. – Dochodzi już czwarta… Zaczhekam…
– Gdzie zgubiłaś koleżankę?
– Poszła…
– Dobra. – Rozglądam się. – Ale odejdź. Muszę jeszcze przypilnować salę.
– Dobrze… będę na zewnątrz…
No pewnie. O ile cię ktoś stamtąd nie zawinie. Albo nie zaciągnie w krzaki. Kurwa, przydałoby się jej przypilnować. Szkoda, bądź co bądź, dobrej sarenki. Może Einstein pójdzie? Ale nie widzę go przy wejściu, pewnie poszedł się rozliczyć. Sala jest już zamknięta, można ją tylko opuścić. Przez otwarte drzwi widzę, że zaczyna już świtać.
Wzdycham.
Tak to właśnie jest. Czas fajnie leci, dopóki nie spojrzymy na zegarek i nie uświadomimy sobie, że jeszcze kilka godzin. A mnie się w dodatku zaczęło śpieszyć. Sala nie pustoszeje nawet o piątej, o szóstej muszę zacząć ludzi powoli wypraszać. W międzyczasie trzeba wyprowadzić trzech najebanych do nieprzytomności kolesi, bo leżeli na kanapach i psuli anturaż. Jeden nawet zarzygał fotel, ale dziewczyna z baru jasno powiedziała, że ona tego sprzątać nie będzie. A ja tym bardziej. Niemniej jednak typka trzeba było wykopać.
Jeszcze rozliczenie. Jeszcze wypłata. Bo ja, oczywiście, umowy nie mam. Szef płaci mi dniówki. Sto dwadzieścia złotych netto. Gdy kładzie dyszki i dwiedyszki na biurku, licząc je na moich oczach, jak to ma w zwyczaju, zastanawiam się, gdzie ja, do cholery, zaprowadzę tę dziewczynę. O ile ciągle tam czeka. Już prawie szósta i miasto budzi się do życia.
Mieszkam z matką i babcią w centrum miasta, także nie ma nawet takiej opcji. A do niej jakoś wpraszać się nie chcę. W ostateczności… ale to musi być naprawdę ostateczna ostateczność. Dziewczyna jest raczej ogarnięta i oprócz problemu klubowego wydaje się całkiem ułożona. Ale nie jest wykluczone, że szmal daje jej misiaczek. Który, jak mnie znajdzie w swoim łóżku, ze swoja kobietą, to mi łeb urwie. I to całkiem słusznie.
W kieszeni mam sześć dych. Teraz biorę sto dwadzieścia, to daje sto osiemdziesiąt. Mało trochę. Chowam kasę i wychodzę na zewnątrz. Do klubu przylega sporej wielkości skwer, który służy małolatom za doraźną toaletę i ewentualny kurwidołek. Skwer od chodnika oddziela półmetrowy murek, na którym przycupnęła sarenka. Zgięta w pół. Podchodzę ostrożnie. Unoszę ją – zwisa mi na rękach, ale jest przytomna. Już zaczyna się kleić. Zaczekaj-że dziewczyno, jejku jej.
Nie mam prawa jazdy, ale prowadzić umiem, niestety akurat tak się złożyło, że rozbiłem niedawno samochód mojej matki. Wjechałem w przystanek. Oczywiście najeżany, bo przecież takich akcji nie robi się na trzeźwo. Na szczęście obyło się bez ofiar, ale urząd miasta sprawdził monitoring i zgłosił sprawę do prokuratury, przez co usiadł na mnie komornik. Muszę oddać dwadzieścia tysięcy. Ciekawe, kurwa, z czego? To między innymi dlatego nie mam umowy, a szmal dostaję do ręki.
Wołam taksówkę.
– Gdzie jedziemy? – pyta taksiarz. Zdaje się, że kompletnie nie odnotował faktu, że ja jestem trzeźwiutki i pachnący, a dziewczyna śpi.
– Hotel – mówię. – Najbliższy.
Taksiarz o nic nie pyta. Tak sobie myślę, że chyba tego nie przemyślałem. Mieszkam w dosyć sporym mieście. Cubus, Novotel, Holiday Inn. Chyba nawet Hilton. Kurwa, jeśli on mnie zawiezie do Hiltona, to chyba pójdę do więzienia. Z czego ja zapłacę? Tam się ceny zaczynaja od trzech stówek, a i szoferowi coś trzeba zapłacić.
Dziewczyna wydaje się drzemać. Przynajmniej ona ma spokój. Ja, siedząc obok i obejmując ja ramieniem, przygryzam ze zdenerwowania wargę i czuję, jak na czoło wstępuje mi pot. Mniej więcej po dziesięciu minutach taryfiarz zajeżdża na parking pod hotelem i spogląda na mnie przez lusterko wsteczne.
– Dwie dyszki będzie – mówi.
Dużo coś, chuju, jak za pięć minut jazdy. Ale niech ci będzie. Sięgam do kieszeni, kiedy dziewczyna nagle budzi się z alkoholowego odrętwienia.
– Ja mam pieniadze! – krzyczy.
Po czym wyciąga z torebki… ja nie wiem nawet jak to nazwać. TAKI plik banknotów. Pakuje kierowcy w dłoń stówę i wychodzi bez słowa. Kierowca z zadowoleniem chowa banknot do przypominającego cienki kajecik portfela, a ja czekam na resztę.
A co się będę pierdolił? Mam sto osiemdziesiąt. Plus osiemdziesiąt da nam dwieście sześćdziesiąt. Z taką sumą można już coś zadziałać. Ale i to okazuje się niepotrzebne, bo kiedy zatrzasnąłem drzwi i udałem się do recepcji, dziewczyna, trzymając się zadziwiająco prosto, zapłaciła za pokój. Dwuosobowy. Wyszło, jak przypuszczałem, prawie trzy stówki.
Do windy muszę ją prowadzić. Muszę też pomóc jej wejść. Musze też użyć karty magnetycznej dla otworzenia drzwi.
Do tej pory jakoś nad sobą panowałem, bo to muzyka, bo trzeba obserwować, bo do końca nie wierzyłem, że ona na mnie zaczeka. Potem strach o szmal, podróż, wredny taksówkarz. Ale teraz, kiedy znaleźliśmy się w cichym, pachnącym, utrzymanym w białej stylistyce pokoju, a ja spostrzegłem dwuosobowe, wysokie, na oko bardzo wygodne łóżko, dotarło do mnie z mocą chyba, kurwa, tysiąca buldożerów, że oto nastała ta chwila.
Oto ona stoi obok mnie. Dziewczyna, na którą się napalałem od kilku miesięcy. Która dla takiego debila, jak ja, była po prostu niedostępna. Inna liga. Nie ma co się oszukiwać. Mogłem sobie tylko pomarzyć.
I oto moje wszystkie marzenia niedługo się spełnią. Lada, kurwa, moment.
– Uhm… wiesz co… – mówi ona, trąc twarz. – Muszę się… odświeżyć.
– Jasne – odpowiadam i ze zdumieniem spostrzegam, że głos mi lekko zadrgał. Cały, cholera, zacząłem drżeć. Ale nie daję po sobie tego poznać.
Dziewczyna znika w łazience. Po chwili słyszę dźwięk odpalanego prysznica.
Cóż mi pozostaje. Rozbieram się do gaci, nie zapominając oczywiście o skarpetkach, i po chwili namysłu – walę się bezwładnie na łóżko, rozrzucając ramiona.
Tak do końca to ja jednak nie mogę w to wszystko uwierzyć. W zasadzie, to ja nie wiem, co tak naprawdę się dzieje. Jedyne co wiem, to że nic nie wiem. To chyba jedna z najgłupszych myśli, jakie mi kiedykolwiek przyszły do głowy, ale tak właśnie jest.
Nagle słyszę raban, dźwięk tępego uderzenia, potem metaliczny stuk i jakby szelest, potem lejacą się gwałtownie wodę. No i czegoż ja się innego spodziewałem? Wzdycham otwarcie i podnoszę się. Chwytam za klamkę i moim oczom ukazuje się nieco… jak by to powiedzieć… niepojęta scena. Dziewczyna leży na podłodze, kompletnie nieprzytomna, naga, częściowo nakryta urwaną zasłoną prysznicową. Musiało jej się zakręcić w głowie i, upadając, chwyciła się jej. I uderzyła łbem o podłogę. Słuchawka prysznicowa wyleciała jej z dłoni i spadła poza brodzik, teraz wisiała lekko napięta, a woda tryskała na podłogę. Kiwam z niedowierzaniem głową, ale zakręcam kurek i wkładam słuchawkę z powrotem w przyśrubowany do kafelek uchwyt. Kucam, dźwigając mokrą dziewczynę i odkładam ją na łóżko. Kapę zrzuciłem już wcześniej.
Sprawdzam jeszcze dla pewności puls. Cóż, żywa. Tylko martwa. Mam tylko nadzieję, że nie dostała znowu zapaści, bo jeśli mi tu naprawdę umrze, to chyba będę musiał uciekać do Meksyku. Kładę się obok niej i wzdycham głęboko.
Co mogę powiedzieć? Nekrofilem nie jestem i nigdy nie byłem. Nie wykorzystam dziewczyny tylko dlatego, że nie jest w stanie się obronić. Nie ma nawet znaczenia, że sama mi to wszystko zaproponowała. Kontakt z nieobecnymi laskami nie daje mi żadnej satysfakcji. Nie o to w tym wszystkim chodzi, by wyruchać, zapiąć rozporek i sobie pójść, bo równie dobrze można sobie zwalić konia, a pod pewnymi względami nawet gorzej, bo konia wiem jak walić, a i można sobie odpowiedni film dobrać.
Jest już jasno, a panorama z okna prezentuje się zaskakująco nieźle. Miasto jest stare, brudne, doświadczone wojną i późniejszą okupacją. Nic tu do siebie nie pasuje, wieżowce są powtykane w dziury po zniszczonych kamienicach, a skwery i przestrzenie łata się nowymi budynkami bez ładu i składu. Byle więcej i drożej. Ale mimo wszystko jest jakoś ładnie.
Nie wiem, czy udało mi się zasnąć.
Leżę płasko, z rękoma wetkniętymi pod głowę. Otwieram oczy, gdy tylko wyczuwam, że dziewczyna się przebudziła. Wciąż jest naga i najwyraźniej nie ma z nagością problemu. Podnosi się, przeciera po raz kolejny oczy, trze całą twarz, mruczy. Nagle jakby mnie dostrzega.
Ja leżę. Uśmiecham się jak debil i leżę bez ruchu. Wiem, o co zaraz zapyta. Czytanie w myślach nie jest wcale takie trudne.
Ja leżę. Uśmiecham się jak debil i leżę bez ruchu. Wiem, o co zaraz zapyta. Czytanie w myślach nie jest wcale takie trudne.
– Czy do czegoś między nami doszło?
Nic nie odpowiadam. Nie przestaję się uśmiechać, a uśmiech mój ani na chwilę nie przestaje być kretyński.
Dziewczyna namyśla się tylko chwilę, po czym przerzuca zamaszyście nade mną nogę, wskakując w ułamku sekundy i pochylając się do moich ust, zasypując kaskadą jasnych włosów. Czuję w nosie przyjemną, delikatną woń jej skóry i czuję jej słodki smak.
– No to teraz dojdzie – zdążyłem jeszcze usłyszeć, nim na dobre zatraciłem się w miękkości jej ciała.