1.
Zegar na zamkowej wieży wybił siedemnastą. Tłum ludzi leniwie spacerujących po placu zastygł, jakby to tętniące życiem miasto znalazło się w polu rażenia potężnej, paraliżującej broni. Głos syren narastał i z każdej strony mieszał się z natarczywymi dźwiękami samochodowych klaksonów. Kakofonia dźwięku płynęła ulicami i przenikała wszystko. Spłoszone gołębie zerwały się w powietrze, zataczając krąg ponad kamienicami. Zaskrzypiało pospiesznie zamykane okno. Gdzieś zapłakało dziecko. A potem zrobiło się cicho…
Adam Cisowski, młody, mocno zbudowany blondyn rozglądał się cierpliwie w poszukiwaniu wolnego stolika w jednym z ogródków przy Rynku. Przychodził tutaj co roku. Dla niego kolejna rocznica wybuchu Powstania miała podwójne znaczenie. Wszystko, co pochłaniało go niemal bez reszty, zaczęło się kilka lat temu, dokładnie pierwszego sierpnia.
Wówczas ta data nie miała dla niego większego znaczenia. Tak jak i wszystkie inne. Pił praktycznie bez przerwy od połowy maja. Wiara, nadzieja i miłość opuszczały go jedna po drugiej, a z dobrych rzeczy zostało mu jeszcze na tyle dużo pieniędzy, żeby nie musiał się z tym mierzyć na trzeźwo. Pół roku wcześniej postawił się ważnemu pułkownikowi na misji w Libanie, choć wygodniej było udawać, że nie zauważa skali dziejących się tam przekrętów. Istniało jednak coś takiego jak honor oficera, taki sam od stuleci niepisany zbiór zasad, za które Adam gotów był oddać życie. A już na pewno zaryzykować karierę. Wysłał raport przełożonym, naiwnie wierząc, że doprowadzi do odwołania przestępcy w mundurze. Ale zaledwie po trzech dniach sam został aresztowany. Podczas przeszukania, w samochodzie kapitana Cisowskiego, żandarmi znaleźli prawie dwa kilogramy haszyszu.
Dowódca zmiany zachował się honorowo. Pozwolił Adamowi wybierać. Albo powrót najbliższą Casą w kajdankach do Polski, albo dyscyplinarne zwolnienie z armii pod pretekstem drobnych malwersacji. Początkowo zamierzał walczyć, ale kiedy najbliżsi kumple zaczęli go unikać, zdał sobie sprawę, że nikt nie zamierzał stanąć po jego stronie…
W kraju było jeszcze gorzej. Jeden z nielicznych życzliwych kolegów ulokowany w MON opowiedział mu o zeznaniach potwierdzających kontakty Adama ze zbrojnymi bojówkami Hamasu i z izraelskim Mosadem, ale najcięższe zarzuty dotyczyły rzekomych spotkań z oficerami GRU w syryjskim Damaszku, co w gruncie rzeczy brzmiało jak oskarżanie motorniczego o prowadzenie tramwaju. Cisowski był bowiem oficerem wywiadu, w każdy możliwy sposób dbającym o to, by ani jednemu mężczyźnie i żadnej kobiecie w polskim mundurze nie stało się na terenie Libanu nic złego. Jako profesjonalista, gotów byłby spotkać się nawet z diabłem i w ciągu kilku miesięcy zyskał sobie takie uznanie obu stron konfliktu, że kiedy nasi lotnicy zamierzali lądować w Bejrucie, zaraz po odebraniu prognozy meteo, dzwonili do Adama, pytając czy tego dnia nie grozi im żaden ostrzał. Jego prognozy sprawdzały się zawsze. Może dlatego, że często poranną kawę pił z szychami z palestyńskiej milicji, a wieczory kończył koszerną wódką na izraelskim checkpoincie - wymieniał uprzejmości i informacje. Taki miał zawód. Dlatego po powrocie do Warszawy był pewien, że tak absurdalne oskarżenia bez trudu uda się obalić. Ale jego przeciwnicy naprawdę nie tracili czasu, bo w wojsku nikt nie chciał z nim rozmawiać.
Szybko okazało się, że również cywilne instytucje nie chciały słyszeć o zatrudnieniu inżyniera, jednego z najlepszych absolwentów w historii WAT. Mechanizm był wszędzie ten sam: entuzjastyczne reakcje na jego CV i po kilku dniach oschła odmowa. Najpierw trochę sobie redukował napięcie w oczekiwaniu na kolejne spotkania w sprawie pracy - szklaneczka, najwyżej dwie szklaneczki dobrej whisky. Szybko jednak alkoholu zaczęło być więcej niż jakichkolwiek perspektyw... Potem przyszły kłótnie z Karoliną. Fakt, zdarzały mu się noce z poniedziałku na środę i może nie do końca był wobec niej fair, ale po narzeczonej spodziewał się wsparcia. Tymczasem nazwała go durnym Don Kichotem i trzasnęła drzwiami.
W końcu dotarło do niego, że ukochany kraj ma go po prostu w dupie. Na szczęście, dzięki starym kontaktom i doświadczeniu, mógł liczyć na pracę w prestiżowej agencji ochrony w Stanach. Trzy najbliższe lata zamierzał spędzić pilnując tyłków niewyobrażalnie bogatych VIP - ów między Dubajem a Kalifornią. Zarobi, wróci i pokaże tym wszystkim hipokrytom w mundurach, że kapitan Adam Cisowski potrafi walczyć o swoje. Tego mogą być pewni! A tymczasem starał się robić wszystko, żeby letnie dni stawały się coraz krótsze…
Tego wieczoru siedział w niewielkiej knajpce na Powiślu, takie miejsca gwarantowały przynajmniej, że butelka whisky nie skończy się w najmniej odpowiedniej chwili, akurat kiedy będzie miał ochotę na kolejnego drinka. Grali tu stary polski rock za którym przepadał. No i czasem udawało mu się wyrwać jakąś pannę, oczarowaną opowieściami z tysiąca i jednej hamady. Dzisiaj miał na to spore szanse – starannie ubrany i ogolony, wyglądał na pewnego siebie człowieka sukcesu. Powoli sączył brązowo - złocisty trunek, nie forsując tempa, bo samotne kobiety zwykle pojawiały się dopiero późnym wieczorem.
Kątem ucha wyłowił coraz głośniejszą dyskusję toczącą się parę stolików dalej. Grupa młodych ludzi spierała się o sens walk w 44 roku. Temperatura rosła.
- Skazali na śmierć dwieście tysięcy cywilów i zniszczyli miasto! – podniecony okularnik uderzył pięścią w stół - Też mi bohaterstwo!
- Stałbyś na ich miejscu z boku? Po tylu latach łapanek i rozstrzeliwań? - irytowała się szczupła brunetka.
- Pewnie, dużo prościej było dać się wyciąć w pień. To takie polskie! – zawołał chłopak.
Przekrzykiwali się bez przerwy... Ucichli, kiedy znad sąsiadującego z nimi stolika, podniósł się brodaty, dosyć tęgi mężczyzna w średnim wieku. Wstał z pewnym trudem, pozwalającym domniemywać, że tego wieczoru wsparł budżet Rzeczypospolitej wpływami z akcyzy za co najmniej pięć piw…
- Chcecie posłuchać o Powstaniu? – zapytał, odrobinę tracąc równowagę. I zanim zdążyli się odezwać, rozpoczął z powagą, jakby zamierzał wygłosić wykład - Robicie błąd, oceniając motywy ludzi z perspektywy dzisiejszej wiedzy. Wtedy, w końcu lipca czterdziestego czwartego roku, wszyscy wiedzieli, że dla Niemiec ta wojna jest przegrana. Rosjanie parli do przodu, Alianci wylądowali w Normandii, wyglądało, że cały ten koszmar skończy się najdalej w dwa miesiące. Nasze dowództwo było pewne, że kiedy AK wyjdzie na ulice, chłopcy będą rozbrajali Niemców jak ich ojcowie w 1918 roku, a garnizon warszawski podda się prawie bez walki – Urwał, i zmierzył wzrokiem młodych ludzi, jakby usiłował sprawdzić czy jego opowieść wywarła na nich dostateczne wrażenie. Podniósł dłoń i wskazującym palcem machnął w stronę okna.
- Słyszeliście o powstaniu w Paryżu? Wybuchło paręnaście dni po naszym. Trwało tydzień i Niemcy złożyli broń. Amerykanie stali na przedmieściach i nie mieli zamiaru angażować się w zdobywanie miasta. Bo walki uliczne kosztowałyby zbyt wiele ofiar - pociągnął trochę piwa ze śmieszną zadumą, jakby pił zdrowie ówczesnych bohaterów - W Warszawie byłoby inaczej. – kontynuował. Rosjanie posiadali już wtedy miażdżącą przewagę i te trzydzieści parę tysięcy Niemców nie mogłoby ich powstrzymać dłużej niż kilka dni. I tyle, według Bora – Komorowskiego, miały potrwać walki.
- A skąd wiesz? Rozmawiałeś z nim? – roześmiał się jakiś chłopak.
- Nie, ale przyglądałem się naradom Komendy Głównej – odpowiedział brodacz - nikt wtedy nie zakładał, że coś może pójść nie tak. Odbiją miasto i przywitają Ruskich, to był jedyny plan – powiedział i usiadł, dając do zrozumienia, że nie zamierza się wdawać w zbędną polemikę. W przeciwieństwie do młodzieży, wyraźnie skorej do dalszej dyskusji.
- Facet, nie wyglądasz na swoje sto dwadzieścia lat - ironizował dalej student - Ty już dziś lepiej nie pij!
Starszy mężczyzna tylko lekceważąco machnął ręką i zamruczał coś o tępocie gówniarzy.
Adam uśmiechnął się pod nosem… Kiedyś, na uczelni w gronie kolegów godzinami spierali się o Powstanie. Jego zdaniem, plan dowództwa AK zakładał jedno: jakoś to będzie. Był to na dobrą sprawę, plan większości polskich powstań. Uniósł szklankę, pozdrawiając nieznajomego, i po krótkiej chwili przysiadł się do niego.
- Ciekawa koncepcja – zagaił - czyli zakłada pan, że powstanie mogło się udać?
- Nie, w życiu – ożywił się brodacz – Cele Niemców były jednoznaczne - bronić Warszawy do ostatniego żołnierza. Trzecia Rzesza chwiała się w posadach, ale Hitler chciał dać resztkom podbitej Europy jasny sygnał – wciąż jeszcze jesteśmy mocni i każdy taki bunt będzie karany śmiercią. Gdyby nie wybuch Powstania, Rosjanie wzięliby Warszawę szturmem. Miasto pewnie zostałoby mniej zniszczone, ale Armię Krajową w obu przypadkach czekał ten sam los.
- Dużo pan wie o tych czasach. Czyżby historyk? – zainteresował się Adam.
- Takie tam moje hobby – zbagatelizował mężczyzna - jestem naukowcem - Michał, profesor Michał Zieliński – przedstawił się, wyciągając dłoń.
- Adam Cisowski. Wojsko Polskie. I tylko inżynier – dodał, odwzajemniając uścisk.
- Adam Cisowski? - tak jak „Szatan z VII klasy” Makuszyńskiego? - zdziwił się Zieliński.
- Och, to przypadek, chociaż… - zrobił zabawną minę sugerującą, że tutaj nie może być mowy o żadnym przypadku.
Pogawędzili chwilę, zgadzając się, że coś takiego jak „polski plan” brzmi w przypadku Powstania jak oksymoron, co byłoby nawet śmieszne, gdyby każdorazowe koszty fantazji dowódców nie szły w tysiące ofiar…
Ale nawet najciekawsza rozmowa z profesorem nie była czymś, czemu Adam gotów byłby poświęcić resztę wieczoru. Przede wszystkim dlatego, że przed kontuarem baru usiadła samotna i obłędnie atrakcyjna blondynka. Gdyby „Autobiografia” Perfectu powstała kilka lat później i nakręcono by do niej teledysk, dziewczyna z powodzeniem mogłaby zagrać w nocnej scenie na dachu, bo twarzą i szczupła sylwetką nieco przypominała młodą Polę Raksę, toteż Cisowski pożegnał profesora i niespiesznie udał się w stronę baru.
- Cześć, jestem Adam, mogłabyś powiedzieć do mnie chociaż kilka słów? – rozpoczął, siadając obok kobiety i zaciągając się przyjemnym zapachem jej perfum.
- Nie interesują mnie podrywacze. Czy to ci wystarczy? – odpowiedziała i odwróciła głowę, demonstrując kompletny brak zainteresowania mężczyzną.
- Cholera, właśnie przegrałem zakład – kontynuował niezrażony chłodnym przyjęciem Adam – mój kolega, profesor – dłonią wskazał wyraźnie już przysypiającego nad szklanką piwa Zielińskiego - stwierdził, że jesteś przykładem perfekcyjnej kobiety. A zna się na rzeczy, to wybitny uczony…
Dziewczyna tym razem zerknęła z zainteresowaniem na uczonego. I roześmiała się, bo głowa profesora, być może pod wpływem ciężaru zgromadzonej wiedzy, zmagała się z grawitacją, powoli wędrując w stronę blatu.
- No i czego dotyczył wasz zakład ? – zapytała, już nieco przyjaźniej nieznajoma.
- Nie gniewaj się, ale nie zgodziłem się z profesorem – rzekł z udawaną skruchą Adam - Uważam, że nie ma idealnych kobiet i obstawiłem, że masz głos przypominający skrzekliwą żabę. I niestety przegrałem…
Śmiała się teraz na całego i wyraźnie zaciekawiona, dopytywała dalej.
- A co przegrałeś?
- Gdybym miał rację i rzeczywiście byłabyś spokrewniona z rodziną płazów, musiałbym ciebie pocałować, ale ponieważ się myliłem, winien ci jestem tylko drinka.
- A jeśli odmówię? – droczyła się dziewczyna, kokieteryjnie bawiąc się kosmykiem jasnych włosów.
- Będziesz mnie miała na sumieniu. Jako wysoki oficer Wojska Polskiego, palnę sobie w łeb - niemal poważnie oświadczył Adam. Nikt go nie zdegradował, no i miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, dlatego uznał, że w zasadzie jej nie okłamał.
- Wiesz co, wysoki oficerze? Może nawet i miałabym ochotę na tego drinka i chętnie ocalę ci życie, ale dopiero jutro. Moja najlepsza przyjaciółka nareszcie się rozwiodła i wpadnie tu za chwilę z koleżanką, i nawet gdybyś był Leonardem DiCaprio, powiedziałabym: nie. Bo zapowiada się najlepszy babski wieczór w tym roku, rozumiesz? – spytała retorycznie.
Adam, z miną zatroskanego filozofa podrapał się w podbródek… - To mówisz, że spotykają się trzy kobiety i będzie z tego udany wieczór? Na studiach uczyłem się, że przyjaźń dwóch kobiet jest możliwa tylko kiedy jest wymierzona w trzecią - zażartował nieco ryzykownie. Jednak aż nazbyt często przekonywał się, że ludzie, na co dzień bombardowani idiotyzmami na różnych portalach i blogach, są w stanie wierzyć w nie takie rzeczy.
Nie dowiedział się, co o tym sądzi jego niespełniona nadzieja na ciekawe spędzenie nocy, bo do baru weszły jej koleżanki. Trzy kobiety zaczęły się obściskiwać i wyrzucać z siebie kaskady słów, jakby nie widziały się od przedszkola i usiłowały jednocześnie opowiedzieć sobie całe życie. Adam poczuł się niepotrzebny, natomiast Pola Raksa wykazała się refleksem i taktem. Podeszła do niego, podając dłoń.
- Jestem Patrycja, i jeśli będziesz tutaj jutro o tej samej porze, wypijemy drinka i będziemy mogli spokojnie porozmawiać, bo teraz, sam widzisz, raczej się nie da – uśmiechnęła się przepraszająco, wskazując koleżanki.
- Będę na pewno, bo mój zakład jest ważny tylko dwadzieścia cztery godziny – powiedział, jakby nie jej zgrabna figura, a zmyślony na poczekaniu fakt, był rzeczywistym pretekstem do randki – I, żebyś miała choć trochę motywacji, dopiero jutro dowiesz się, jak mam na imię – oświadczył, całując jej dłoń jak przedwojenny ułan. Co nie zmieniało faktu, że dostał kosza.
Robiło się późno i pozostawało przemyśleć niewesołe położenie. Najlepiej w towarzystwie osiemnastoletniej whisky. Powiódł wzrokiem po sali i nie spostrzegł nikogo na tyle interesującego, żeby się dosiąść i rozpocząć całą zabawę od nowa. Profesor też sobie poszedł.
Gestem poprosił barmana o kolejną szklankę. Tym razem wypił szybko, niemal jednym haustem. Rozsądek podpowiadał dyskretne trzymanie się w pobliżu Patrycji. Istniała nadzieja, że po imprezie, pozwoli mu się odprowadzić do domu. Umówili się co prawda na jutro, ale do północy nie zostało wiele czasu. Postanowił nie pić więcej i zaczerpnąć trochę powietrza.
Przechodząc do wyjścia, pod stolikiem, przy którym siedział z profesorem, dostrzegł srebrzystego iPhona, naukowiec chyba rzeczywiście był mocno zmęczony, skoro nie zauważył braku sporego przecież telefonu. Podniósł go i zawrócił w stronę baru.
- Siedział tu za mną wcześniej taki grubszy facet. Dawno poszedł ? - zwrócił się do barmana.
- Profesor? Znam, wpada czasami na piwo. Wyszedł może dwie minuty temu, a co ? – zainteresował się mężczyzna.
- Telefon zostawił. Zobaczę, może go jeszcze złapię – zdecydował Adam. Jakoś mu się zrobiło żal sympatycznego pierdoły, no i znając nieco realia warszawskiej gastronomii, nie dałby głowy, że IPhone powróci do właściciela, gdyby zostawił go barmanowi…
Profesor raczej nie był w stanie odejść zbyt daleko, no i nie miał szans zadzwonić po taksówkę.
Zobaczył go natychmiast, kiedy otworzył drzwi. Mężczyzna stał oparty o ścianę sąsiedniego budynku. Z rozbitego nosa obficie kapała mu krew…
Było ich trzech. Typowych kiboli. Gdyby Karol Darwin miał szansę spotkać podobnych osobników, pewnie poważnie zastanowiłby się nad prawidłowością swojej teorii, za to jaskiniowcy z Cro - Magnon przyjęliby ich z otwartymi rękami, bo wyróżnialiby się w stadzie wyłącznie wzrostem i koszulkami Legii. Napastnicy otoczyli profesora. Jeden szarpał go za marynarkę, głośno wymyślając od Żydów. Gwiazdy stołecznego futbolu grały dziś eliminacje Ligi Mistrzów z Maccabi Tel Aviv i dostały srogi łomot, skojarzył Adam. Co musiało być dla takich patriotów szczególnie upokarzające. Tyle, że profesor nie nosił ani pejsów, ani jarmułki. I raczej nie zaczepił ich po hebrajsku.
- Ej, trzech na jednego? – wypity alkohol buzował w krwiobiegu Adama jak wysokooktanowa benzyna w dwunastocylindrowym silniku Ferrari – Puśćcie go, już!
- A co frajerze, to twoja żona, co? – rzucił najbliżej stojący osiłek, stając Cisowskiemu na drodze.
- Przejdź, bo przelecisz! – warknął Adam, łapiąc tamtego natychmiast za szalik i ściągając w dół z taką siłą, że głowa kibola zatrzymała się dopiero na jego kolanie i usłyszał chrzęst kości. Jeden był wyeliminowany. A negocjacje skończone.
Pozostali nie zrozumieli lekcji. Niemal dwumetrowy byczek, znęcający się dotąd nad profesorem, sunął w stronę Adama. Drugi ze zbirów próbował zajść Adama od tyłu. Kapitan w świetle ulicznej lampy zobaczył krótki błysk. Wygląda na spory nóż, ocenił i w ułamku sekundy uprzedził atak. Celnie wyprowadzony z półobrotu cios łokciem w gardło zgiął uzbrojonego przeciwnika w pół, błyskawiczna dźwignia na przedramię sprawiła, że nóż upadł na ziemię, a jego właściciel zawył jak zranione zwierzę. Adam nie bawił się w półśrodki, tylko dotkliwe złamanie ręki było w stanie zniechęcić rozjuszonego debila. Na wszelki wypadek dołożył jeszcze mocny cios w podbródek. I było po walce, bo teoretycznie najsilniejszy z fanów Legii w szybkim tempie porzucił kolegów i pole bitwy. Dopiero z bezpiecznej odległości zaczął wykrzykiwać w stronę Adama mało oryginalne groźby i zniknął w pobliskich krzakach.
Cisowski podszedł do profesora.
- Wszystko w porządku, żyjesz?
Mężczyzna trząsł się, z trudem łapiąc oddech. Wierzchem dłoni wytarł zakrwawiony nos.
- Dzięki, Adam. Poprosiłem tamtych tylko o ogień i zaraz dostałem pięścią w twarz. Banda idiotów, ale że się nie bałeś tak skoczyć na trzech?
- Lubię sport. A ostatnio miałem przyjemność intensywnie potrenować krav magę z izraelskimi oficerami, na takich jak ci tutaj to aż za wiele. Nic ci nie będzie, jutro zapomnisz o całej sprawie. O, a tutaj masz swój telefon. I mamy happy end – uśmiechnął się Adam.
Ale profesor jakby wpadł w jakiś amok.
- Kurwa, mogli mnie zabić, czujesz to? – niemal łkał, przytulony do Adama – Zamiast nagrody Nobla, skończyłbym z nożem w brzuchu, uratowałeś mi życie, człowieku! – roztkliwiał się nad sobą dalej.
- Nobla? - zdziwił się Adam - To czym ty się właściwie zajmujesz ?
- Wprowadzamy nową generację sieci bluetooth. Ale to nie jest temat do rozmowę na ulicy. Wracajmy do baru, przemyję nos, no i wypijemy może kolejkę za naszą przygodę, co ty na to ? – profesor wyraźnie odzyskiwał formę.
Zanim zamknięto knajpę, zdążyli wypić po cztery shoty. Patrycji i tak już nie było.
2.
Potworny ból głowy obudził Adama nad ranem. Jakimś przebłyskiem świadomości odnotował, że postarał się maksymalnie wykorzystać czas przeznaczony na regenerację, bo nie tracił cennych sekund żeby zdjąć buty. Organizm w sytuacji zagrożenia życia automatycznie wdrożył procedury zapamiętane w trakcie wielu godzin pustynnego treningu, kiedy pozbycie się ubrania nocą musiało oznaczać kłopoty. Skojarzenie z pustynią miało naprawdę mocne podstawy – marzył o łyku zimnej wody, jakby przez kilka dni błąkał się w upale z dala od ludzkich siedzib. Spierzchnięte usta i kompletnie sucha krtań mogłyby świadczyć, że przeżył piekło w środku piaskowej burzy.
Poruszył dłonią. Bolało. Za to druga wydawała się być w lepszym stanie. Mozolnie zaczął badać teren wokół siebie. To chyba był dywan. Otworzył oczy i natychmiast je zamknął - intensywne światło zaatakowało, jakby milion elektrod w jednej chwili przeszyło mózg skondensowaną dawką bólu.
Leżał dłuższą chwilę, zbierając siły. Świadomość powoli wracała na swoje miejsce. Ekran tuż pod powiekami wyświetlał mu plastyczne, nasycone kolorami miraże. Patrycja… Uśmiechała się zagadkowo, kiedy dotykał jej włosów, jakby mu bez słowa chciała powiedzieć, goń mnie, złap, na co czekasz…
Tym razem jakoś zniósł uderzenie światła. Z pewnym trudem ustalił swoje położenie względem lodówki. Najważniejszego celu, bo prawie na pewno było w niej piwo. Wspinaczka na skałkach, której kiedyś oddawał się z taką pasją, przydała się teraz w zderzeniu z gładką białą ścianą. Uzupełnienie płynów natychmiast przyniosło ulgę. Ubranie złośliwie przewróciło go jeszcze, zanim zdołał się go pozbyć. Jakoś dotarł do łazienki i, starannie omijając lustro, zabrał się za wyrzucanie z wanny wszystkich niepotrzebnych rzeczy.
Zimna woda, kawa i jajecznica sprawiły, że poczuł się niemal dobrze. Poukładał w głowie obrazy minionego wieczoru, ostrożnie, żeby nie prowokować bólu. Brakowało mu jeszcze wielu klatek, sekwencje wydarzeń nie chciały się ułożyć w logiczną całość. Pamiętał profesora, bójkę i zaproszenie na randkę. Wciąż nie miał pomysłu na to, jak dotarł do domu. Kojarzył strzępy obrazów, fragmenty miasta, czyjś głośny śmiech...Prawdopodobnie trochę za dużo wypił. Albo za mało jadł. Jego dieta ostatnio nie wyglądała najlepiej. Ale gdyby Patrycja, zamiast zajmować się przyjaciółkami, została z nim, noc byłaby o wiele lepsza. Nie mówiąc o przebudzeniu.
Teoria, że obecność kobiety zmniejsza u mężczyzny ilość zapotrzebowania na alkohol, wydała się Adamowi nawet sensowna, dopóki nie przypomniał sobie, że kłopoty związane z kobietami jednak czasami mogą prowadzić do wzrostu spożycia. Najlepiej było zachować zdrowy umiar. Alkoholu miał chwilowo w nadmiarze, w przeciwieństwie do kobiet. Postanowił odpocząć, a wieczorem wznowić walkę o odwrócenie proporcji.
*
Kolejne godziny poświęcił na odzyskanie pełni formy. Dobry obiad, basen i sauna postawiły go na nogi na tyle skutecznie, że zanim wyszedł z domu, z przyjemnością wypił prawie pół butelki Jacka Danielsa. A o dwudziestej, w całkiem niezłym nastroju, siedział przy barze, czekając na Patrycję. Uwielbiał takie klimatyczne knajpki, wolne od ogłuszającego umysł gównianego techno. Tutaj królowała dobra polska muzyka z przewagą rocka z lat osiemdziesiątych – ulubionego okresu Adama. Gdyby to zależało od Cisowskiego, literacka nagroda Nobla trafiłaby w ręce ówczesnych tekściarzy – Mogielnickiego i Olewicza, może Janerki. Albo pośmiertnie do Kory. Bo w żadnym innym kraju teksty piosenek nie niosły ze sobą takiego ładunku emocji i energii, nigdzie nie były tak dobre, mówiące tak wiele w czasie, kiedy nie można było powiedzieć niczego. Szkoda, że świat mało interesował się wtedy polską kulturą. W normalnych warunkach taka Osiecka czy choćby Młynarski z pewnością mieliby szanse na wielkie kariery…
Wibrująca w kieszeni komórka przerwała te rozmyślania. Robert - kumpel z MON - u. O tej porze?
- No cześć Adam, mówię ci, rozróba na całego, jakiś emir interweniował w MSZ w twojej sprawie. Stary wściekł się na maksa, rusza śledztwo dotyczące tej afery w Libanie!
- Emir? Jaki emir? – zdziwił się Adam. Nikogo nie prosił o pomoc. A już na pewno nie na wysokim szczeblu. No i dlaczego dopiero po trzech miesiącach?
- No przecież nie Kusturica! Prawdziwy poważny emir z dynastii Saudów. Swoją drogą nie chwaliłeś się, że masz takie kontakty. Premier był na jakiejś konferencji w Dubaju i Saudyjczycy poskarżyli mu się, że polski MSZ cały czas gra na zwłokę, kiedy pytają o twoje odwołanie. A potem okazało się, że i ambasada Izraela natychmiast po twoim wyjeździe próbowała naciskać w Warszawie i zachowywała się tak, jakby bez ciebie w Libanie miała wybuchnąć III wojna światowa. No, mówię ci, zrobi się z tego gruba afera, bo ktoś u nas postanowił zamieść ciebie pod dywan i będzie się teraz musiał z tego tłumaczyć. To na razie nieoficjalna informacja, dowiem się czegoś więcej, to będę dzwonił. Widzisz, wierzyłem w ciebie i mówiłem, ze wszystko się wyjaśni. Trzymaj się, narka!
Nie mówił Adamowi niczego poza tym, że zgromadzone przeciwko niemu dowody są na tyle mocne, że może sobie na zawsze wybić armię z głowy.
Cisowski nie miał pojęcia, ilu jest na świecie emirów, ale nawet gdyby wszyscy na raz uparli się żeby został w wojsku, nie posłuchałby na pewno. To była kwestia zasad. Kto zawiódł raz, nie otrzymywał od Adama kolejnej szansy. A wojsko zawiodło na całej linii.
Mimo wszystko kolejną szklaneczkę postanowił wypić za zdrowie tajemniczego sprzymierzeńca. A Patrycji wciąż nie było. Zaczynał się niepokoić, bo dochodziła dwudziesta druga, i mimo że nie pamiętał prawie niczego z późniejszych wydarzeń minionej nocy, tego akurat był pewien – kobieta zgodziła się na wspólnego drinka. Dlatego postanowił poczekać.
- Adaś, narozrabiało się wczoraj, co! - znajomy barman przywitał go z szerokim uśmiechem, z poufałością klepiąc po plecach. – Życie wam wczoraj uratowałem od tych kiboli i wisisz mi stówę za taksówkę i drugą za piwo, żeby nie było – kontynuował zadowolony z siebie, jakby co najmniej osobiście wyniósł Adama z pożaru.
- Czekaj, jakich kiboli, pamiętam trzech, dostali bęcki w pięć minut – zaprotestował Adam.
- Oni tak, ale tych dwudziestu co przyszło was szukać jak piłeś z profesorem, raczej byś nie pobił. Chociaż faktycznie rwałeś się do bitki – zaśmiał się barman. – Schowaliśmy was z chłopakami w kantorku, zawołaliśmy taksówkę i tylnym wyjściem wyprowadziliśmy do samochodu. Nie było łatwo bo pospaliście się jak niemowlaki i ciężko było was wynieść. A kibolom musiałem postawić po piwie i dopiero się zmyli. Na twoim miejscu nie pokazywałbym się przez jakiś czas na Łazienkowskiej, bo tamci dwaj trafili do szpitala i szybko ci tego nie zapomną. No i tutaj też radziłbym obserwować drzwi – śmiał się mężczyzna.
- Kurcze, niczego nie pamiętam, niczego - zawstydził się Adam, sięgając do portfela. – Pamiętam bójkę a potem piliśmy z profesorem. I obudziłem się w domu rano.
- Sam czy z profesorem? – kpiąco zapytał barman. - Lepiej uważaj, bo on chyba nie za bardzo interesuje się kobietami. A o tej wczorajszej blondynie możesz zapomnieć. Na bank tu nie przyjdzie!
- A skąd wiesz? – stropił się Adam. To była zła wiadomość.
- Wczoraj, kiedy się tłukliście, wyszła zobaczyć co to za hałas. No i szybko wróciła, gadając do tamtych lasek, że nie zamierza się zadawać z bandziorem. Posiedziały chwilę, ale była tak wściekła, że zaraz poszły do domu.
- Ale ja przecież tylko w obronie - usprawiedliwiał się Adam.
- Ja tam nie wiem, ale jak przyjechało pogotowie, to sanitariusz mówił, że tamci wyglądają jak po zderzeniu z betonową ścianą. Może tej obrony było trochę za dużo? – poważniej już stwierdził barman.
- Nie, napadli we trzech na bezbronnego faceta i słusznie dostali za swoje – z pełnym przekonaniem oświadczył Adam. To również należało do jego zasad. Zło należało zwalczać w każdy możliwy sposób. Inaczej prędzej czy później zaatakuje z podwójną siłą. Bo karma powraca.
Karma weszła do baru uśmiechnięta od ucha do ucha i tylko niewielki kawałek plastra na nosie świadczył, że życie profesora dwadzieścia cztery godziny temu wisiało na włosku.
Zieliński przywitał się z Adamem i barmanem jakby przez ostatnich sto lat spotykali się tutaj co wieczór i, ku zdumieniu Adama, zdawał się pamiętać o wiele więcej z wydarzeń minionej nocy. Kapitan, nieco złośliwie ukuł sobie teorię, że ilość wspomnień zachowanych po wypiciu ekstremalnie dużych dawek alkoholu, znacząco wzrasta wraz z coraz wyższym indeksem masy ciała, ale oczywiście powstrzymał się od ogłoszenia światu tego odkrycia.
Profesor za to stanął na wysokości zadania, biorąc na siebie winę za pokrzyżowanie Adamowi planów odbycia prawdopodobnie cudownej randki z Patrycją i natychmiast zamówił butelkę whisky. Co w tej sytuacji nie było głupie. Budka Suflera właśnie ostrzegała, żeby nigdy nie wierzyć kobiecie i Adam nie widział absolutnie żadnego powodu żeby się z tym nie zgodzić. Profesor również. I to był dobry powód, żeby się za to napić. Cisowski z każdym kwadransem żałował mniej, że i tej nocy nie spędzi w towarzystwie jakiejś uroczej damy, zresztą, za dziewiętnaście dni wylatywał do Los Angeles i czego jak czego, ale pięknych kobiet na pewno mu nie zabraknie. Poza tym w życiu istnieją ważniejsze rzeczy niż jakieś tam dupy.
Właściwie po raz pierwszy od powrotu do kraju spotkał kogoś, komu chciał opowiedzieć o bagnie z jakim przyszło mu się zmierzyć, kogoś, kto słuchał zwierzeń i wydawał się bez żadnych wątpliwości wierzyć, że on, Adam Cisowski jest uczciwym człowiekiem i oficerem. Szczególnie opowieść o narkotykowej prowokacji, wywarła na profesorze ogromne wrażenie. Cisowski musiał dwa razy opowiedzieć o wszystkich znanych mu okolicznościach podłożenia haszyszu. Zieliński zaczął notować podawane przez kapitana szczegóły jakby był oficerem śledczym. Pytał o miejsce i dokładny czas odkrycia narkotyków. Potem długo milczał i kiedy w butelce pokazało się dno, przeprosił Adama, że na dzisiaj ma dość, zresztą musi wstać jutro bardzo wcześnie. Za to wieczorem chętnie pojawi się w barze, gdyby kapitan przypadkiem nie miał niczego lepszego do roboty. A to akurat było niemal pewne.
3.
Adam przebudził się przed szóstą rano i natychmiast poczuł, że coś się zmieniło. Nie chodziło nawet o to, że nie bolała go głowa, bo nie wypił dużo. To było coś innego – kompletnie irracjonalne wrażenie, że kiedy spał, ktoś potasował karty i wszystko wokół niego uległo zmianie, jakby znany mu fragment rzeczywistości nagle zmienił właściwości i zaczął działać w oparciu o inne dane.
Rozejrzał się wkoło. Przestronne mieszkanie z którego był kiedyś taki dumny, wyglądało jak tymczasowa kryjówka nielegalnych emigrantów. Podłogę zaścielała warstwa splątanych ze sobą części garderoby, gdzieniegdzie poniewierały się puste butelki i resztki pizzy. W lodówce znalazł gnijące pomidory, puszkę po piwie i resztki sera. Odszukał plastikowe worki i bez żalu umieścił w nich wszystkie dające się wyrzucić elementy czasu przeszłego. To, że po odejściu Karoliny trochę mniej dbał o porządek, nie podlegało dyskusji, ale to wszystko wyglądało jakby umarł ze dwa miesiące temu. Potwierdzała to data na opakowaniu sera.
Umył się i ogolił, zastanawiając się, jak długo rower z przebitą oponą, przebywał w wannie i obiecał sobie jeszcze dzisiaj naprawić koło. A potem wybrał się na zakupy, kompletnie ignorując stoisko z alkoholem. Zrobił śniadanie, później nastawił pralkę i pomyślał, że dobrze mu zrobi parę kilometrów biegania w pobliskim parku. Z butami był problem, ale jakoś je znalazł. Dawno nie biegał, dlatego uznał, że na początek wystarczą cztery okrążenia, równe osiem kilometrów.
Płuca bolały go niemal od razu, a po dwustu metrach zasapał się tak, że zatrzymał się, by uspokoić oddech. I dopiero wtedy dotarło do niego, jak bardzo się pogubił w ostatnim czasie. Przypomniał sobie, z jaką łatwością pokonywał kiedyś kolejne okrążenia parkowej trasy. A teraz stał, kompletnie rozbity, jakby przybyło mu dobre pięćdziesiąt lat. A jeśli w nowej pracy w Stanach czeka go test sprawnościowy, wróci do domu pierwszym samolotem, na swój koszt, a kontrakt trafi do kosza. Ponieważ był wrakiem.
Zacisnął zęby. Nie było już mowy o kilometrach. Dobiegnie do pobliskiego drzewa, to było ambitne zadanie… I niewykonalne. Serce biło mu tak szybko, że spanikował i zawrócił w stronę kręcących się w pobliżu ludzi. Po chwili, wściekły na siebie, ponowił próbę. Pokonanie czterech okrążeń zajęło mu niemal półtorej godziny. Miał trochę ponad dwa tygodnie, żeby skrócić czas na tym samym dystansie przynajmniej o połowę. I zamierzał to zrobić.
Na drżących z wysiłku nogach dowlókł się do domu. Wziął prysznic a potem zabrał się za rower.
W łazienkowej szafce odnalazł jeszcze prawie całą butelkę whisky. Postanowił ją zatrzymać. „Zapas nienaruszalny. Otworzyć w przypadku wojny lub prohibicji”, nabazgrał markerem w poprzek etykiety.
Resztę dnia spędził na siłowni i basenie. Szału nie było, jednak wyraźnie poczuł przypływ energii. Wieczór spędził jak kultowy Kevin – sam w domu. Tyle, że nikt mu nie przeszkadzał. Nastawił budzik na szóstą i poszedł spać z mocnym postanowieniem, że rano przeleci całe okrążenie bez zatrzymywania.
*
Płuca tym razem zmieściły na tyle dużo tlenu, że przebiegł dwukilometrową pętlę bez strachu, że konieczny będzie telefon stawiający na nogi najbliższy oddział kardiologii. Adam co prawda był jeszcze daleki od nazwania ślimaczego tempa bieganiem, ale oficjalnie jego nowa życiówka na osiem kilometrów wynosiła od dzisiaj już tylko sześćdziesiąt pięć minut. Nogi bolały jak wszyscy diabli, ale czuł się o niebo lepiej niż wczoraj i miał wrażenie, jakby z zalewającym go podczas wysiłku potem pozbywał się toksyn nie tylko z organizmu, ale również z duszy. Świat nabrał kolorów i sensu. Pomyślał sobie, że może za parę dni zadzwoni do Karoliny, nie żeby wróciła, ale rozstali się w tak idiotyczny sposób, że może jej coś wyjaśni, przeprosi. Czuł, że po prostu był jej to winien.
Sięgnął do kieszeni, żeby wydobyć klucze otwierające drzwi klatki schodowej i wtedy ktoś go zawołał. Odwrócił się, zdziwiony. To był profesor!
- Cześć Michał, co tu robisz? Jak mnie w ogóle znalazłeś? – był pewien, że nie podawał mu swojego adresu.
- Jak to jak? Przecież przyjechaliśmy do ciebie w nocy taksówką, wysiadłeś a ja pojechałem dalej, nie pamiętasz? – profesor wzruszył ramionami – Myślałem, że wpadniesz wczoraj na kolejkę, czekałem, a ponieważ chciałem ci coś pokazać, pomyślałem, że może warto by się do ciebie wybrać. Zadzwoniłbym, ale nie przyszło nam do głowy, żeby się wymienić numerami telefonów. Wczoraj wieczorem pomyślałem, że skoro nie przyszedłeś, to znalazłeś sobie wreszcie atrakcyjniejsze towarzystwo ode mnie, wyrwałeś jakąś szprychę i lepiej ci nie przeszkadzać.
Słownictwo profesora chwilami wywoływało w Adamie mieszane uczucia, nie zdziwiłby się, gdyby Zieliński przyznał się do słuchania hip - hopu.
- Z tą szprychą to prawie trafiłeś. Pół dnia naprawiałem rower. Daj mi chwilę na szybki prysznic i zaraz zrobię kawę – powiedział, prowadząc gościa do salonu.
- Spokojnie, zwiedzę sobie tymczasem twoje małe muzeum - powiedział podchodząc do ściany wypełnionej fotografiami przedstawiającymi mężczyzn w mundurach w otoczeniu różnych śmiercionośnych gadżetów.
Adam zniknął w łazience, skąd zaraz dobiegły odgłosy lejącej się wody i wesołe pogwizdywanie.
- O, ten facet podłożył ci haszysz – zawołał profesor, stukając palcem w jedną z fotografii.
- Czekaj, co mówisz? – odpowiedział z łazienki Adam. Woda przestała się lać.
- No, Piasecki, major, on ci podłożył narkotyki do samochodu – oświadczył głośniej profesor.
Adam wyskoczył z łazienki, w ręczniku, nie tracąc czasu na wytarcie muskularnego ciała.
- Co ty mówisz? Bingo! Dałbym sobie za niego głowę uciąć, to absurd – wyrzucił z siebie Adam –Ani trochę w to nie wierzę. I skąd znasz to nazwisko? – zapytał podejrzliwie.
- Może najpierw się ubierz – zaproponował mężczyzna – zaraz ci wszystko opowiem.
- Nie. Powiesz mi teraz – warknął niemal rozkazująco Cisowski – Proszę – dodał już łagodniej, sięgając po koszulkę.
- Dobra. Słuchaj. Naprawdę myślę, że uratowałeś mi życie wtedy w nocy pod barem – rozpoczął profesor – Dlatego kiedy usłyszałem o twoich kłopotach, postanowiłem trochę powęszyć.
- Jasne. Zadzwoniłeś do Bejrutu i Piasecki, wzruszony moją dolą, przyznał się do wszystkiego – kpiąco podsumował Adam.
- Nie. Nie mogę ci zdradzić moich źródeł, ale posiadam znajomych mających naprawdę kolosalne możliwości. Byli mi winni pewną przysługę i poprosiłem, żeby przyjrzeli się twojej aferze, bo jakoś mi nie wyglądałeś na handlarza narkotyków. Może w ten sposób będę mógł się tobie chociaż trochę odwdzięczyć – cierpliwie tłumaczył profesor. – Jest tylko jeden minus. Nie dostaniesz niczego na piśmie. Żadnych dowodów w postaci dokumentów czy zdjęć. Ręczę ci własną profesorską głową, że to nie jest mistyfikacja. Narkotyki podłożył Piasecki, nie znam jeszcze dokładnie powodów, sam rozumiesz, moje śledztwo trwało tylko kilka godzin, ale ma to na pewno związek z Twoim pobytem w Iranie, niemal dokładnie rok temu…
Cisowski jak oparzony wyskoczył z fotela.
- Kim ty jesteś, co? – spytał, podchodząc do Zielińskiego. – O wyjeździe do Iranu nikt w moim otoczeniu nie miał prawa wiedzieć, a już na pewno nie Piasecki.
- Czekaj, hold your horsens, -uspokoił go gestem dłoni, jakby naprawdę powstrzymywał narowistego konia - myślę że w ciągu najdalej tygodnia poznamy więcej szczegółów. Wspominałeś mi, że dużo byś dał, żeby się dowiedzieć, kto ci wykręcił ten numer. No i masz odpowiedź. Major Franciszek Piasecki. We własnej osobie. A narkotyki wjechały do bazy czerwoną Kią krótko po szóstej rano, ukryte w jednym z koszy z pieczywem. To wiemy na pewno.
- Kurcze, faktycznie jeździła tam jakaś Kia. Tylko za cholerę nie rozumiem, jakie mieli motywy. Ten major wydawał mi się na wskroś kryształowy i w ogóle nie związany z aferą. Spodziewałbym się, że to ktoś powiązany z jednym takim pułkownikiem. Dochodziło między nami do ostrych spięć. Ale Piasecki?
- Mówiłem, powoli. Masz jeszcze dwa życzenia, dowiemy się wszystkiego, zanim polecisz do Stanów. Swoją drogą, przemyśl to, bo może mógłbyś się zaczepić przy naszym projekcie. Stany są przereklamowane – dodał profesor.
- Chętnie, o ile zapłacisz mi dwadzieścia tysięcy baksów na miesiąc – zgasił go w jednej chwili. Zieliński posmutniał.
- Chciałbym, ale cały mój instytut ma niewiele większy budżet - westchnął – Zrobimy tak, postaram się w ciągu kilku dni dostarczyć wszystko, co uda się wydobyć w tej sprawie. Ale wiedz jedno, to nie jest tak, że ktoś tam podejrzewa Piaseckiego o te narkotyki. On jest sprawcą i już. To nie podlega dyskusji. Zdzwonimy się natychmiast jak wyjdzie coś więcej. O ile podasz mi swój numer – dodał - wyjmując wizytówkę. Cisowski wklepał w telefon numer profesora.
Dopili kawę. Profesor z niejakim trudem podniósł się z kanapy i skierował do wyjścia. Podał Adamowi dłoń.
- No to do zobaczenia, najchętniej w naszej knajpie. Podobno podają tam nowy gatunek coli, zupełnie bez whisky – mrugnął łobuzersko i poszedł.
Cisowski obserwował przez okno, jak profesor niezgrabnie mości się za kierownicą i dłuższy czas nie może sobie poradzić z zapięciem pasa. W końcu odjechał. Adam podszedł do telefonu. Kolejny raz pogratulował sobie decyzji o zainstalowaniu aplikacji uruchamiającej dyktafon za każdym razem, kiedy wypowiadał hasło. Aktualne brzmiało : bingo.
Nagrało się każde słowo. Tyle, że wciąż niewiele z tego rozumiał.
Transmisja [political fiction] Nowy początek. Część I
1Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman
Neil R. Gaiman