Tym razem niecodzienna prośba - jak pewnie niektórzy wiedzą, pracuję nad własnym fantasy i ciągle udoskonalam pracę nad własnym warsztatem. Zastanawiałem się nad killkoma sposobami otwarcia, w tym nad otwarciem w myśl "trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie". Nie wiem, jak mi to wychodzi, stąd pokusiłem się o próbkę tekstu. Nie jest to żadny "Ofiszyl prolog większej części całości", czy inny twór tego typu. Raczej demo technologiczne?

1) Czy prolog w tym stylu w fantasy by Was wciągnął, czy raczej wprawił w zagubienie? Pomijam kwestie, ile ludzi tyle gustów; proszę Was o Wasze zdanie

2) Skoro jest dużo walki - czy takie opisy walki do Was przemawiają?
3) Plus oczywiście o inne kwestie techniczne.
No i jak wpadną Wam w oko inne uwagi to walcie śmiało - bonus za sarkazm i ironię.
A mimo że to tylko próbka literacka, to starałem się przy pisaniu tego tekstu, stąd jak zwykle:
Miłej lektury!
PS - wiem, że jest coś takiego jak flamberg. Falnik to inny rodzaj broni, choć o podobnym wyglądzie. Nie opisywałem szczegółów, bo uznałem, że spowolnią tempo tekstu, a z założenia opisuję to gdzie indziej. Niemniej to tylko próbka, więc możecie uznać to tłumaczenie albo je wytknąć - po prostu zwracam na to uwagę zawczasu

1
...Sosna upadła na drogę przy wtórze trzasku pękających gałęzi i świstu strzał.
Zaatakowali karawanę sowim sposobem: nagle i z ciemności, biorąc na cel najpierw konie, a dopiero potem jeźdźców. Wierzchowce w panice rzucały się na boki z przeraźliwym rżeniem, biły pianę, wprowadzały zamęt. Ktoś krzyknął, ktoś coś zawołał, gdzieś z jednego z wozów odezwała się rusznica.
– Bij, zabij!
...Wyłonili się z ciemności lasu jak duchy. Błysnęły w świetle pochodni dobywane szable, groty włóczni i siekiery. Ktoś z wozów próbował jeszcze ucieczki; smagnął lejcami, ale koń tylko robił kopytami bezradnie przed sosną. Woźnica zaklął głośno i sięgnął po leżący obok garłacz. Nie zdążył: zaraz dwie strzały zmiotły go z kozła i strąciły na zabłocony trakt.
...Zbójcy nie czekali, aż podróżujący otrząsną się z pierwszego szoku. Dopadli wozów i wtedy dopiero z dziesiątek gardeł dobył się ochrypły wrzask ludzi spragnionych krwi. W ciemności rozrywanej blaskiem pochodni starły się cienie. Wywiązała się walka.
Ludzi ściągano z wozów na ziemię i kłuto jak świnie. Niektórzy próbowali się bronić, a wtedy na chwilę szczękały krzyżowane ostrza. ...Trwało to jednak krótko; dobrze oświetleni pochodniami podróżnicy stanowili prosty cel.
...Jeden ze zbójców, paskudny typ, ospowaty i z wąsem, dopadł karety. Sięgnął pięknie zdobionej klamki, nacisnął, szarpnął do tyłu. Zaraz zajrzał do środka z obleśnym uśmiechem.
...Prosto w czarną lufę bandoletu.
...Huknęło, a w powietrzu uniósł się smród prochu strzelniczego. Wypalona z bliskiej odległości kula zamieniła twarz ospowatego w krwawą miazgę ze szczątkami pogruchotanych kości.
...Z karety wyskoczyła ogromna postać w płytowej zbroi i z mieczem dwuręcznym o falowanym ostrzu. Bezużyteczny, wciąż dymiący bandolet został na progu karety.
...Miecznik nie czekał; z niewiarygodną przy tym obciążeniu prędkością dopadł pierwszego ze zbójców. Uderzył szybko, z chirurgiczną precyzję i ciął przez plecy. Zbój w futrzanej czapie wrzasnął krótko, zanim drugie cięcie oddzieliło głowę od szyi.
...Wtedy rzucili się na niego w kilku.
...I znów: miecznik przeszedł w bok eleganckim tanecznym krokiem, zawinął młyńca i szerokim zamachem odbił idącą w jego kierunku włócznię. Zgarbił się i ściągnął po płazie kolejny atak, tym razem z boku. Zawirował w piruecie, miecz zafurkotał w demonicznym tempie.
...Nie potrafili mu dać rady nawet we trzech: włócznik szybko cofnął się, rzeżąc i plując krwią. Dwóch z szablami jeszcze chwilę ze stękiem próbowało walki, ale wnet jednego dekapitował, a drugiego najpierw pogubił fintą, a potem rozrąbał brutalnie straszliwą sekundą dexter.
...Dysząc ciężko, miecznik poprawił zdobiony po asteryjsku hełm z orlim dziobem. Rozejrzał się wkoło, zaklął i wziął oburącz szeroki zamach znad głowy. Ogromny miecz, falnik, z furkotem poszybował przez noc i zmiótł zbója, który jeszcze chwilę wcześniej dociskał kobietę do błotnistej drogi. Kobieta krzyczała. Zbój też, ale krócej.
– Uciekaj! – zawołał podrywając ją do góry. – Uciekaj w górę drogi i…
...Odepchnął ją w bok i w ostatniej chwili zablokował opancerzonym przedramieniem nadciągającą szablę. Schwytał zbója za szyję i zaraz zmiażdżył mu gardło.
– Jobal te pies – warknął po asteryjsku miecznik, odrzucając ciało na bok. Spojrzał z powrotem na kobietę.
...Asteryjka siedziała pochylona do przodu z szeroko otwartymi ustami. Spomiędzy przyciśniętych do brzucha dłoni wystawała pstrokata lotka. Spojrzała na niego. Chciała chyba coś powiedzieć, ale z jej ust wydobyło się tylko ciche „o”. Opuściła nisko głowę, miodowe włosy zasłoniły kurtyną ostatnie chwile jej dramatu i zamarła.
...W przypływie szału na chwilę znieruchomiał. I wtedy go dopadli.
Siekiera nie przebiła pancerza na plecach, ale mocny cios wytrącił go z równowagi. Kolejny go powalił. Trzeci trafił w szparę na ramieniu.
Miecznik odwrócił się, ale wtedy dostał w bok głowy. Skołowany spojrzał w niebo.
Wiszący pomiędzy chmurami księżyc urósł nagle, gwiazdy pobladły, a potem nie było już ani księżyca ani gwiazd.
*
– Ej, panie bracie! Ten jeszcze dycha!
...Miecznik otworzył oczy, ale zaraz znowu je zmrużył, gdy podsunęli mu pochodnię pod nos. Posadzili go przy wozie, oparli o koło i przywiązali doń. Nie miał już miecza ani hełmu; długie, pozlepiane w strąki włosy rozsypały się w nieładzie na wszystkie strony. I to ciepło rozlewające się po boku głowy…
...Spojrzał pod siebie i aż westchnął na widok uwalanej krwią zbroi. Ale ile z tej krwi było jego, a ile cudzej?
– Dychasz bratku? – brzydki człowiek w kołpaku z piórem i ciemnych oczkach nachylił się nad nim. – To sobie jeszcze chwilę podychasz i popatrzysz, żeby ci w tym dychaniu ulżyć. Dawać ją tu!
...Zbóje uformowali wokół niego ciemny krąg. Nocne powietrze, wcześniej zimne i wilgotne, teraz było przesiąknięte odorem potu. Nie potrafił policzyć wszystkich, ale było ich wielu; zbyt wielu, żeby mogli ich odeprzeć nawet w świetle dnia i będąc w stanie gotowości.
– Skurwysyny… – warknął i zaraz tego pożałował. Zbój w kołpaku zdzielił go w twarz, miażdżąc wargi o zęby.
– Patrzcie go – wycedził oprawca, rozcierając dłoń. – Aster, elf, przebrzydły nieludź, a gada po naszemu. Dobrze prawili, żeby nie szczędzić na was żelaza. Do was tylko językiem szabli mówić, to zrozumiecie.
– Związany jestem, to i mocnyś w gębie…
...Kolejny cios pozbawił asteryjczyka dwóch przednich zębów. Wzrok zaszedł mu czerwoną mgłą. I byłby może stracił przytomność – chciał stracić - gdyby nie widowisko, jakie zbóje zamierzali mu zgotować.
...Krąg ciemnych postaci i pochodni rozsunął się na chwilę, wpuszczając do środka dwóch krępych osiłków prowadzących kobietę w długiej sukni. Próbowała uciekać, rzucała się jak jeleń schwycony w sidła, ale na próżno. Choć wzrostem dorównywała mężczyznom, była od nich dużo słabsza. Chwilę jeszcze ją trzymali, a potem cisnęli ją na przesiąkniętą nocną rosą trawę.
...Upadła i w tym momencie dotarło do niego, co zaraz się stanie.
– Zostawcie ją – powiedział niewyraźnie, siląc się, by jego ton nie zabrzmiał błagalnie. Nie był strachliwy czy przesądny i niewiele rzeczy potrafiło go przerazić.
...Teraz się bał.
...Kobieta podniosła głowę. Miała ładne, migdałowe oczy i drobną, trójkątną twarzyczkę. Nawet rozbity nos i podrapane policzki nic nie ujmowały z jej boleśnie delikatnej urody. Ciemne włosy spływały falą aż za ramiona, na koronkowe ramiączka sukni. We włosach miała teraz liście. Suknia była częściowo porwana.
– Mamy ją zostawić! – zawołał zbój w kołpaku do pozostałych, teatralnie rozkładając ramiona. Tłum pochodni zafalował, ktoś się zaśmiał, ktoś zapiał prześmiewczo. – Panowie bracia! Mieliśmy, zdaje się, inne plany, ale ten tutaj wielmoża każe nam zostawić jego szlachetną podopieczną!
...Oprawca obrócił się nagle i wymierzył przywiązanemu do koła asteryjczykowi kopniaka. Potem kolejnego i następnego.
– Ty asterski bękarcie! – zawołał zbój. – Ty kurwiu elfi! Psie zapchlony!
...Kopał go i wyzywał, aż miecznik nie osunął się nisko charcząc i plując krwią.
– Oddychasz jeszcze? Dobrze, bardzo dobrze.
...Krzyczała, gdy zaczęli zdzierać z niej suknię. Ciemnozielone strzępy materiału padały na trawę jak liście jesienią, która przyszła zbyt wcześnie. Potem zdarli z niej bieliznę i dotarli do smukłego ciała. Błysnęły przez chwilę drobne piersi, które nieudolnie próbowała zasłonić rękoma. Na ten widok grupa znów zaniosła się obleśnym rechotem.
– I to dla tych cycków ten cały zajazd? – ktoś zawołał. – Przecież stary Kozerski ma większe! Dawać tam niżej, może piczę ma pozłacaną!
– Dawać niżej, a żywo!
– Jak się kto boi, to ja chętnie z bliska obadam w czym cały sekret!
...Miecznik westchnął ciężko. Opadł do reszty z sił i mógł tylko bezradnie spoglądać, jak rozwrzeszczany tłum popycha i kopie asteryjkę. Kobieta, do reszty już naga, w którymś momencie po prostu skuliła się.
– Będzie wojna z tego… – jęknął w końcu miecznik. – Asterze miłościwy… Z tego będzie wojna… Jeśli on się dowie…
– Dowie się, dowie; już niech cię o to głowa nie boli – zbój poprawił kołpak. – W każdym razie taką żywimy nadzieję, bo inaczej po cóż by to całe widowisko?
– W ciąży! W ciąży jest, elfia kurwa!
...Tłum ciemnych postaci zafalował, znów śmiech przetoczył się po gromadzie. Ktoś wypalił w powietrze z pistoletu, ktoś znów zapiał jak kogut.
– No proszę – oprawca miecznika przykucnął przy nim. – To ci dopiero koncept. Parszywiec, czy czystej krwi asteryjczyk, co? Jakie to u was zwyczaje, chędożycie cudze kobiety? Bo u nas to, wystaw sobie, zależy od dnia i humoru.
– Bydlęta…
– Pytam – zbój trzasnął go w szczękę. – To jego bękart?
– Jego. To jego kobieta. I jego będzie zemsta, jeśli jej włos z głowy spadnie…
– Stać! – mężczyzna w kołpaku poderwał się nagle jak rażony piorunem. – Stać, panowie bracia!
...Tłum zafalował niepewnie. Nie od razu przestali dotykać kobietę. Odsunęli się dopiero, gdy zbój wypalił w powietrze z pistoletu.
– Stać! – wołał. – Precz od niej! Wara! Ale żywo! Precz, mówię! I w koło, ale już!
Została sama pośrodku cienistego okręgu, odarta z resztek godności. Twarz miała zakrwawioną, wyrwali jej część włosów. Szczupłe nogi podciągnęła pod brodę. Łkała cicho.
– Panowie bracia! – huknął zbój. – Ten asteryjczyk! Ten asteryjczyk, psu i kotu brat, ma rację! Bodajby mi język odjęli! Nie ruszać jej! Ach, cholera by to…!
...W tłumie zapadła cisza; nawet światła pochodni jakby przez chwilę zastygły.
– Tej kobiecie nie wolno… Nie może spaść włos z głowy! Ani jeden!
...Miecznik zamarł, tknięty nagle jakimś strasznym przeczuciem.
– Panowie bracia, apeluję: opamiętajmy się! – ciągnął z oratorskim zacięciem zbój w kołpaku. Wsunął teatralnie jedną dłoń za pięknie zdobiony kontusz. – Wszak to niewiasta, choćby i asteryjskiego pochodzenia! Ciężarna! A nam, szlacheckiej braci, kodeks honorowy nakazuje niewiast bronić i stać na straży ich czci! Tak więc, jakem Dudkowski, wszystkich tu obecnych biorę na świadki: tej tutaj kobiecie włos z głowy nie spadnie!
...Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Miecznik rozumiał, choć chciał się mylić.
– Panie Bobrowski! Weź pan, z łaski swojej, ten swój cholerny berdysz i zrób z niego użytek.
...Asteryjka spojrzała na miecznika, a jej wielkie, migdałowe oczy wypełnił zwierzęcy strach. Z tłumu wysunął się otyły jegomość w przyciasnym, pikowanym żupanie. W dłoni ściskał koślawo wykonany berdysz o absurdalnie wielkim ostrzu.
Kompletnie niepraktyczne, pomyślał miecznik, sam zaskoczony nagłym spokojem, który go ogarnął. Przecież to żelastwo jest niewyważone i do reszty nieporęczne…
...Nie krzyczała, gdy podsuwali jej pod głowę jesionowy pieniek. Łkała tylko cicho, wciąż próbując zasłonić swoją nagość i ledwie zaokrąglony brzuch. Tłum ożywił się ponownie i dzika wrzawa przeszła przez lud. Zbóje odziani po szlachecku darli się jak chamstwo na jarmarku.
...Miecznik spróbował się jeszcze szarpnąć, odnaleźć utracone siły. Bez skutku.
...Mógł tylko patrzeć bezradnie jak berdysz unosi się do góry, zamiera przez chwilę w ciemności, a potem opada z cichym świstem.