Zawsze się dziwię, jak czytam przed jakimś opowiadaniem coś w stylu: To mój pierwszy tekst, nie jest najlepszy, piszę lepiej, ale wrzucę to słabe coś, może komuś jednak się spodoba. Wtedy od razu jestem zniechęcony do dalszej lektury.
Skoro chcę, żeby inni poświęcili swój cenny czas na czytanie moich wypocin, to wyrazem szacunku będzie zamieszczenie jakiegoś nowego, dobrego (wedle oceny subiektywnej, oczywiście) tekstu.
Tekst "Lalki" jest w miarę nowym opowiadaniem, które napisałem. Starałem się. Naprawdę.
Cóż, życzę miłej lektury i mam nadzieję, że ktoś podzieli się ze mną opinią na temat tegu tekstu.
Lalki
Wieczorny teleturniej, który regionalna stacja telewizyjna „Piątka” emitowała w każdy piątkowy wieczór został przerwany, by nadać wiadomość z ostatniej chwili. Tadeusz, który śledził przebieg programu oderwał wzrok od telewizora, zgniótł pustą puszkę po piwie, po czym podniósł się z fotela. Przerwę w teleturnieju zamierzał wykorzystać na przyniesienie kolejnego piwa i czipsów ziemniaczanych. Gdy szperał w kuchennych szafkach prezenterka telewizyjna informowała:
- Przerywamy program, by donieść o tragicznym wypadku, do którego doszło w okolicy S-na. Autobus z wycieczką szkolną wypadł z szosy, po czym uderzył w drzewo. Na miejscu wypadku jest już nasza reporterka Jolanta Wasilewska. Jolanto, udzielam ci głosu:
- Do tragicznego wypadku doszło przed kilkunastoma minutami. Jak widać, akcja ratunkowa wciąż trwa. Wiemy już, że jest to autobus z wycieczką szkolną z S-na. Opiekunka i czworo dzieci zginęli na miejscu. Kierowca jest w ciężkim stanie. Pozostałym pasażerom, poza siniakami i zadrapaniami, nic się nie stało. Przyczyny wypadku nie są jeszcze znane. O wszystkim będziemy informować na bieżąco - reporterka mówiła załamującym się głosem, nie mogąc opanować tremy – był to jej pierwszy na żywo występ w telewizji.
Tadeusz stał oniemiały przed telewizorem. Bez trudu rozpoznał autobus, do którego Agatka wsiadała dziś rano. Chryste! Skoczył do przedpokoju, żeby się ubrać, lecz ledwie nałożył buty, usłyszał:
- Znane są nazwiska dzieci, które nie przeżyły wypadku - kobieta wymieniała je powoli i wyraźnie, jakby od tego, czy zrobi to dobrze, miał zależeć los reszty grupy. - Agata Jęczmień - padło w końcu nazwisko wymienione w sposób, w jaki robi to prezenterka Lotto podając szczęśliwe numerki niedoszłym szczęśliwcom popijającym zimną herbatę przed odbiornikami.
A świat Tadeusza Jęczmienia runął w przerwie jego ulubionego programu.
Tadeusz siadł ciężko w fotelu i obserwował akcję ratunkową; oko kamery nie oszczędziło mu niczego.
Zadzwonił telefon. Tadeusz odebrał, potwierdził swoją tożsamość, słuchał przez chwilę, lecz niewiele do niego docierało, w końcu odłożył słuchawkę.
Tego, co działo się później, nie pamiętał.
***
- Został mi jeszcze tylko tydzień wolnego – powiedział Tadeusz podczas obiadu. Spojrzał na talerz żony z nietkniętym jedzeniem. - Ja też nie jestem głodny.
Marta jak zwykle milczała. Od wypadku niewiele ze sobą rozmawiali, właściwie, to mówił głównie Tadeusz. Tamtego pamiętnego dnia wszystko uległo zmianie.
Tadeusz westchnął, wstał od stołu, pozbierał naczynia i zabrał się za zmywanie.
- Dzwonił Szulc. Powiedział, że szczerze współczuje i wie jak muszę się czuć, ale w ciągu najbliższego tygodnia będę musiał już dojść do siebie i uporządkować swoje życie. Podpisali nowy kontrakt i firma mnie potrzebuje. Ponoć znaleźli kogoś na zastępstwo, ale, jak twierdzi Szulc, dłużej tak być nie może. Jeśli za tydzień znów zadzwonię z prośbą o jeszcze kilka dni wolnego, to zatrudnią zastępcę na stałe, a ja będę musiał rozejrzeć się za inną robotą. I wiesz co zrobiłem? Uprzejmie podziękowałem za wiadomość, a on na to: „Jak dotąd nikt z tak krótkim stażem nie dostał dwóch tygodni urlopu”. Podziękowałem mu również za to, po czym pożegnaliśmy się jak starzy przyjaciele. Dopiero gdy odłożyłem słuchawkę, postanowiłem wybrać numer do firmy i powiedzieć co o nim myślę. Jednak po pierwszym sygnale rozłączyłem się. I cóż bym mu powiedział, skoro unikam rozmów nawet ze sprzedawcami sklepowymi? - Tadeusz zdusił szloch. - Nie wiem co robić. Wydaje mi się, że myślę jak dawniej, że wciąż jestem tą samą osobą sprzed... wiesz kiedy. Ale, niestety, moje dawne ja istnieje już tylko w wyobraźni. Coś we mnie krzyczało, powinienem powiedzieć mu, by się pieprzył, lecz zamiast tego pokornie podziękowałem za telefon. Normalnie nigdy bym tak nie postąpił!
Marta siedziała oparta łokciami o stół, kryjąc twarz w dłoniach.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Wiem, że też to przeżywasz, ale czy nie sądzisz, że nam obu byłoby łatwiej, gdybyśmy częściej ze sobą rozmawiali?
Zakręcił wodę, wytarł ręce w ręcznik, po czym przytulił żonę. Popłynęły powstrzymywane łzy.
- Co się tam dzieje? - zapytał głaszcząc ją po głowie.
Zaproponował obejrzenie jakiegoś programu w telewizji, ale ona odmówiła.
- Poczytam – sięgnęła po książkę, którą odłożyła na czas posiłku.
- Jak sobie chcesz. Po prostu chciałem byśmy zrobili coś razem. - Uśmiechnął się. - Chyba już tylko to robimy wspólnie – wskazał talerze z nietkniętym jedzeniem. - Dobra, nie przeszkadzam, czytaj sobie tę cholerną książkę.
[wywalić] Wiedział, że kiedyś będzie musiał to zrobić, lecz każde wejście do pokoiku córki łamało mu serce. W końcu trzeba będzie sprzątnąć ten pokój, jakoś go zagospodarować, lecz ciągle odkładał to w czasie. Każda próba wtargnięcia do jej sanktuarium kończyła się łzami. A do tego dochodziło jeszcze dziwactwo Marty – w końcu i z tym trzeba będzie jakoś się uporać. Lecz jeszcze nie teraz, na wszystko przyjdzie czas. Najpierw trzeba dojść do siebie.
Marta spojrzała nań smutno, po czym przeniosła wzrok na otwartą książkę. Mechanicznie przewróciła kartkę. Tadeusz zastanawiał się, czy ona w ogóle czyta, czy tylko udaje błądząc wzrokiem po tekście szukając sensu w morzu słów. Może używała ich jak parawanu, za którym uciekała do własnego świata?
Tadeusz zamknął się w sypialni, chwycił pilota od systemu stereo, po czym położył się na łóżku i wcisnął play. Muzyka popłynęła z głośników – były to najczęściej utwory Vivaldiego, Czajkowskiego, albo Szopena. Same smutne kawałki.
Gdy muzyka ucichła Tadeusz ocknął się, i, nie otwierając oczu, wymacał pilota, po czym znów wcisnął play.
Po mniej więcej godzinie uczynił podobnie, a po kolejnej znów.
Wstał, by coś przekąsić. Przejechał ręką po włosach i spojrzał za okno. Była noc, światła w oknach sąsiadów były już pogaszone. Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ, a przecież zdawało mu się, że dopiero skończył zmywać po obiedzie.
W kuchni zastał Martę. Siedziała przy stole nad tą samą książką co przed obiadem; zostało jej jakieś kilkanaście stron do końca.
- Zdaje się, że czytasz bardzo interesującą książkę - powiedział nie oczekując odpowiedzi.
Zajrzał jej przez ramię, by zobaczyć co czyta, lecz ona zamknęła książkę i odłożyła ją na lodówkę.
Po kolacji wziął prysznic, po czym udał się do sypialni. Marta leżała już owinięta kołdrą. Tadeusz wśliznął się cicho do łóżka i obrócił tyłem do żony. Przed zaśnięciem rozmyślał. Wybiegł myślami w przyszłość, zastanawiał się, co będzie dalej. Marta nie była już w stanie pracować z dziećmi, więc musiała się zwolnić. Jedynym żywicielem stał się on, lecz nie wyobrażał sobie powrotu do pracy, do zatłoczonego biura, ludzi, hałasu, zapachu perfum, kobiet i zwykłych rozmów o pieniądzach, wiadomościach i piłce nożnej. Wszystko to wydawało mu się odległym światem.
A więc co?, zastanawiał się. Będziemy musieli sprzedać mieszkanie, albo zamienić je na coś mniejszego. Nie potrzebujemy aż trzech pokoi. Wystarczą nam dwa, być może nawet zadowolimy się zwykłą kawalerką. Pieniądze ze sprzedaży wystarczą na jakiś rok życia. W tym czasie będę szukał nowej pracy (Tadeusz właśnie nabrał przekonania, że Szulc i tak go zwolni). Pewnie nic nie znajdę, bo kto mnie teraz weźmie do roboty? Co prawda mam dyplom i kilka lat stażu na dobrym stanowisku, lecz przyszły pracodawca z pewnością będzie chciał wiedzieć, dlaczego straciłem poprzednią pracę. Będę musiał coś wymyślić, bo nie powiem przecież, że cierpiałem na depresję. Cierpiący na nią miewają nawroty.
Boże.
Może Marcie się uda.
W ostateczności weźmiemy pożyczkę. Jeśli wezmę ją, nim Szulc zwolni mnie z pracy, to pewnie dostanę dość spory kredyt. Może otworzę coś na własną rękę; jakiś sklep. Tak, czy inaczej, na kredycie będziemy mogli przeżyć jakiś rok, może dwa.
A potem?
Krótka rozprawa sądowa, komornik zajmie mieszkanie, a my wylądujemy na ulicy.
Tadeusz miał sucho w ustach i drewniany język. Z trudem łapał powietrze, serce tłukło się jak szalone.
Udał się do kuchni po szklankę wody. Tam dostrzegł leżącą na stole gazetę i olśniła go pewna myśl. Usiadł; w pośpiechu przerzucał stronice. Gdy znalazł to, czego szukał, sięgnął po kartkę i długopis i zaczął pisać. Gdy skończył pracę, napił się wody i, już spokojny, wrócił do łóżka.
- Nie możesz zasnąć? - zapytała Marta zupełnie przytomnym głosem, jakby w ogóle nie spała.
- Nie – odparł, a po chwili spał jak niemowlę.
- Co to ma znaczyć? - zapytała przy śniadaniu. W ręku trzymała zmiętą kartkę zapisaną długopisem. - Provident. Niskie oprocentowanie. Zapisałeś też numer telefonu. Dalej: Pożyczki, szybki kredyt i tu też numer telefonu. Albo to: Samopomoc. Kredyt od ręki, nie interesuje nas BIK. - Kartka zapisana była po obu stronach niechlujnym pismem Tadeusza. - Co ty planujesz?
Tadeusz zamarł. Przypomniał sobie nocny napad paniki. Teraz oczywiście wiedział, że to, czego obawiał się w nocy, było głupie, irracjonalne. Przecież nie potrzebowali kredytu, a Szulc nie miał podstaw by zwalniać go z pracy. Ale teraz była dziesiąta rano.
- Nic. To głupota. - Wziął od niej kartkę, zgniótł, po czym wyrzucił do kosza. Zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i wydmuchując chmurę niebieskiego dymu powiedział:
- Zapomnij o tym. – Zdobył się na uśmiech, lecz Marta wzruszyła ramionami. Ponownie odezwała się dopiero, gdy Tadeusz wychodził z domu:
- Tylko kup wszystko, co znajduje się na liście.
Rzadko opuszczali mieszkanie. Właściwie, to Marta ciągle siedziała w domu, a Tadeusz wychodził dopiero, gdy rzeczywiście było to koniecznie. Dziś należało zrobić zakupy, bo zamrażarka była już pusta. Musiał brać ze sobą listę z zakupami, bo gdy tylko wchodził do supermarketu, widział całe rodziny traktujące zakupy jak wysoce kulturalną rozrywkę, słyszał gwar i rozmowy, od razu popadał w głęboką zadumę i snuł się od regału do regału od czasu do czasu wrzucając jakiś drobiazg do koszyka.
Jednak najbardziej nie lubił spotkań z sąsiadami. Miasto nie było duże, a informację o wypadku natychmiast podano w wiadomościach. Nikt nie zapytał go, czy może chciałby, aby zachowano dyskrecję i nie rozgłaszano tego wszem i wobec. Wiadomość o takim wypadku była chodliwym towarem – każdy musiał z czegoś żyć a dziennikarze na takie kąski rzucali się ze szczególną ochotą.
Błądził po dziale z chemikaliami w poszukiwaniu produktów z listy zakupów sporządzonej przez Martę. W końcu znalazł flakonik o egzotycznej nazwie, wrzucił do koszyka, skreślił pozycję z listy i ruszył w poszukiwaniu kolejnego produktu. Zastanawiał się, dlaczego Marta upierała się akurat przy takich a nie innych detergentach; praktycznie nie oglądała telewizji, a więc i reklam, a miała tak duże wymagania.
- Moje uszanowanie – powiedział otyły jegomość uśmiechając się od ucha do ucha i zginając niemal po pas.
Tadeusz skinął głową, a napotkany natychmiast oddalił się żwawo przebierając krótkimi nóżkami. Tadeusz nie wiedział kto to był; wyobraził sobie, że ten śmieszny grubasek zaraz podbiegnie do żony i opowie z przejęciem, co rusz wycierając chusteczką pot z twarzy, o niesamowitym spotkaniu z tym Tadkiem, co go takie nieszczęście spotkało; zapewne doda, że z Tadkiem bardzo źle, że wyraźnie podupada na zdrowiu i nie wiadomo co to z nim będzie; oby to nie był alkoholizm, albo, o zgrozo, narkotyki jakieś.
Tadeusza irytowała ta nagła odmiana; ludzie byli dlań nad wyraz uprzejmi, już z daleka uśmiechali się życząc mu miłego dnia i wszystkiego dobrego. Nawet sąsiedzi, którzy nigdy dotąd go nie pozdrawiali nagle nabrali do niego sympatii i od czasu do czasu pytali o zdrowie. Jakby całe cholerne miasto chciało pokazać, że mu współczuje - on natomiast potrzebował pomocy.
Z zamyślenia wyrwało go klepnięcie w ramię.
- Długo jeszcze będzie pan się tak namyślał? Spieszy się nam – powiedziała starsza kobieta stojąca za nim w kolejce.
Zaskoczony wyjął portfel. Kasjerka posłała mu karcące spojrzenie i westchnęła.
- Ile płacę?
- Proszę? - zapytała.
Tadeusz odchrząknął, lecz powtórzył równie cicho i nieśmiało:
- Ile płacę?
- Trzydzieści siedem osiemdziesiąt – powiedziała, po czym spojrzała na stojących za nim klientów.
W drodze powrotnej wstąpił do kwiaciarni i kupił trzy tulipany. Może Marta się ucieszy.
Gdy wszedł do domu, w oczy rzucił mu się panujący w całym mieszkaniu rozgardiasz. Przebywając przez dłuższy czas we własnych śmieciach nie dostrzegał nieporządku. Dopiero teraz spostrzegł, że wypadałoby posprzątać mieszkanie. Może i Szulc miał rację – tak dłużej być nie może. Koniecznie trzeba będzie coś zmienić; za niecały tydzień będzie musiał stawić się w pracy, lecz teraz sama ta myśl wydawała mu się nieprawdopodobna – zupełnie jakby rozmyślał o podróży na Marsa.
Marta przyjęła bukiecik kwiatów, nawet się uśmiechnęła, co sprawiło że i Tadeusz poweselał.
Gdy muzyka ucichła Tadeusz ocknął się. Odruchowo sięgnął po pilota, gdy naszła go szalona myśl. Wcisnął play, lecz miast leżeć biernie w łóżku zerwał się na równe nogi i ruszył do pokoju dziennego.
- Daj mi tę książkę, kochanie.
Marta spojrzała nań pytająco. Tadeusz właśnie takiej reakcji się spodziewał. Delikatnie wyjął książkę z jej rąk.
- Zatańczmy.
Ku zdziwieniu obojga przeszli do przedpokoju, gdzie, czule objęci, kołysali się wsłuchani w muzykę. Tańczyli dopóki płyta nie dobiegła końca.
- Było wspaniale – powiedział, gdy leżeli już w łóżku. Marta posłała mu uśmiech, który sprawił, że zapomniał o wszystkich troskach.
Jednak radość nie miała trwać długo.
Obudziło go wołanie.
- Mamo! Mamo! Mamo!
Mógłby przysiąc, że głos dobiegał z sąsiedniego pokoju.
Otworzył oczy i ujrzał Martę wpatrzoną weń, jakby całą noc nie robiła nic innego.
- Nie śpisz? - Próbował ukryć zdenerwowanie; przewrócił się na drugi bok. Leżeli milcząc przez, zdawało się, kilka minut. W końcu Marta powiedziała:
- Idź do niej.
Krew spłynęła mu do nóg.
- Co?
- Nie słyszałeś? Tym razem idź ty, może coś jej się przyśniło.
Tadeusz przyjrzał się uważnie żonie, po czym wyskoczył z łóżka i jął maszerować w tę i z powrotem.
- Proszę cię.
- Czy... też to słyszałaś?
Marta westchnęła.
- Idź.
Westchnął ciężko i udał się do pokoju Agatki.
- To nie może dziać się naprawdę. Boże. I ja tracę rozum; teraz słyszymy cię oboje, kochanie. Rozumiesz? Tatuś też słyszy twój głos – szeptał Tadeusz pochylony nad łóżkiem córki.
Była przykryta aż po czubek głowy. Na poduszce widać było tylko jej blond włosy.
Tadeusz wahał się przez chwilę, lecz w końcu podniósł kołdrę, modląc się w duchu, by Agatka już więcej nic nie mówiła.
Pod kołdrą leżała lalka. Niewielka, plastikowa lalka produkowana seryjnie przez firmę Matell. Sztuczne blond włosy, ruchome oczy, które zamykają się gdy lalka zostanie ułożona w odpowiedniej pozycji, niewielki zgrabny nosek i czerwone, uśmiechnięte usteczka.
Lalka miała otwarte oczy, więc Tadeusz zamknął je z namaszczeniem z jakim zamyka się oczy zmarłemu.
Zdawało mu się, że słyszał poruszenie w przedpokoju, więc pogładził Agatę czulę po główce.
- śpij kochanie. Tatuś jest przy tobie – powiedział na tyle głośno, by mieć pewność, że Marta (nawet jeśli nadal leży w łóżku) go usłyszy.
Nakrył lalkę kołdrą i wrócił do sypialni.
- Z Agatą wszystko w porządku – powiedział.
Nie doczekał się odpowiedzi, bo Marta spała.
Następnego dnia w ogóle nie rozmawiali ze sobą. Tadeusz wciąż miał w głowie tamto nocne „Mamo!”. Gdy zadzwonił telefon naszła go myśl, że Szulc chce powiadomić go o wypowiedzeniu. Dlatego odebrał. Chciał mieć to już za sobą i, szczerze mówiąc, cieszył się na myśl, że nie będzie musiał iść do pracy.
- Co słychać, Tadek? Martwię się o ciebie. - Mimo, że pytanie nie było w stylu Szulca, głos z pewnością należał do niego.
- W porządku. Dziękuję.
- Dzwonię, żeby sprawdzić jak się czujesz. Mam nadzieję, że z tobą już lepiej. Doszedłem do wniosku, że w ciągu pierwszego tygodnia będziesz pracował tylko cztery do pięciu godzin dziennie. Nie chcę byś od razu wpadł w wir pracy. Mimo to uważam, że praca jest najlepszym lekarstwem na wszystkie problemy. Obiecuję ci, że od jutra wszystko się zmieni i może humor ci wróci.
- Od jutra?
- Od poniedziałku. Przecież tak się umawialiśmy.
Tadeusz milczał przez dłuższą chwilę.
- To dziś niedziela?
- Tak. Jesteś pewien, że wszystko gra?
Tadeusz odchrząknął.
- Tak.
- Mam nadzieję, że zjawisz się jutro w pracy? - głos Szulca nie był już tak ciepły jak na początku rozmowy.
- Przyjdę, oczywiście, że przyjdę - skłamał. - Czy kiedyś pana zawiodłem?
- No. Teraz mówisz konkretnie. - Tadeusz mógłby się założyć, że Szulc szczerzy zęby w uśmiechu. - Zatem widzimy się w biurze o dziewiątej. Jestem pewien, że ze wszystkim sobie poradzisz. Będzie jak zawsze. Do widzenia.
Tadeusz, bledszy niż zeszłej nocy, gdy Marta wysłała go, by sprawdził, czy u Agatki wszystko w porządku, wrócił do stołu.
- Co się stało?
- Już niedziela. Dasz wiarę?
Milczała.
- Dzwonił Szulc. Chciał się upewnić, że przyjdę. Chyba wyczuł, że coś nie tak; rozmawialiśmy bardzo krótko - urwał i dźgnął kotleta widelcem.
Mięso smakowało jak trociny. Musiał popić wodą.
- Co my robiliśmy w ciągu tego tygodnia? Mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj rozmawiałem z nim na temat mojego powrotu do pracy. Mógłbym uwierzyć, że minął dzień, maksymalnie dwa od ostatniej rozmowy. Ale żeby tydzień? Marta! Słuchasz mnie?
- Tak, słucham - o dziwo odparła, lecz dopiero teraz podniosła wzrok znad książki.
- Dlaczego czas płynie tak diabelnie szybko? Byłem pewien, że wciąż mam mnóstwo czasu. A jak ja mam zabrać się do roboty, jak mam myśleć o czymś innym niż o... - urwał.
Marta patrzyła nań jak na szaleńca; nie miała pojęcia o czym mówił.
Tadeusz zacisnął pięści. Nawet jeśli upora się ze sobą, zbierze dość siły, by ogolić się, wyprasować garnitur, wsiąść do auta i pojechać do firmy, to nie wyobrażał sobie, by zostawić Martę samą. Nie samą, pomyślał z ironią - z Agatką.
- Cholera! - wstał od stołu i udał się do sypialni, gdzie włączył muzykę, po czym rzucił się na łóżko. Zostawił na stole talerze z niedojedzonym obiadem. Dziś nie będzie zmywał. A pieprzyć to, uznał. W ogóle już nie będzie zmywał.
Delikatne szturchnięcie w ramię wyrwało go z zamyślenia.
- Skarbie?
Usiadł na łóżku, zaskoczony. Nie pamiętał, kiedy zwracała się do niego tym tonem.
- Pójdziesz jutro do pracy?
- Przecież wiesz.
- Może rankiem zmienisz zdanie, może poczujesz się lepiej.
- Może.
- Zrobiłam kolację.
Wstał.
- Naprawdę?
Uśmiechała się, co było równie nieoczekiwane, jak samo zaproszenie na posiłek.
Kanapki z serem i ogórkiem i dzbanek mocno przyprawionej herbaty nie były szczytem umiejętności kulinarnych Marty, lecz na początek dobre i to. Tadeusz łudził się, że były to jej pierwsze kroki, by w końcu nawiązać z nim jakiś kontakt.
- Kanapki są pierwsza klasa – powiedział z pełnymi ustami.
Marta uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
- A ty, czemu nie jesz?
- Och, nie jestem głodna. Herbata mi wystarczy.
- Powiedz, czym ją przyprawiłaś? Jest boska. - Nie było to prawdą, lecz tak był szczęśliwy tą nagłą odmianą w zachowaniu żony, że choćby podała wodę z kranu, podziwiałby jej smak.
Marta spojrzała ukradkiem na leżącą na parapecie książkę; zwiesiła głowę, gdy spostrzegła, że mąż się w nią wpatruje.
- Ach tak. Przepis z książki. Dobrze, dobrze. Niech pozostanie dla mnie tajemnicą, lecz będziesz musiała częściej parzyć mi taką.
Wstała od stołu.
- Zaraz wracam.
Tadeusz uśmiechnął się – był pewien, że miała jeszcze jakąś niespodziankę w zanadrzu.
- Wiesz co? Kolacja jest tak dobra – mówił głośno – i pożywna, że czuję, ba, więcej nawet, wiem to! Słyszysz? Pójdę jutro do pracy. Boże, zrobię to. Pieprzyć tych ludzi z firmy. Jakoś zniosę ich towarzystwo i te serdeczne pytania o samopoczucie, albo sztucznie smutny wyraz twarzy i milczenie mówiące: „Wiem co cię spotkało, rozumiem cię i bardzo mi przykro z tego powodu”. Wiesz co? - Wstał od stołu. - Już teraz nastawię budzik i...
Usiadł.
Weszła Marta z lalką na rękach. Bez słowa podeszła do stołu, odsunęła krzesło, usadowiła na nim lalkę, sięgnęła do szafki z naczyniami, po czym postawiła szklankę przed lalką. Napełniła ją herbatą.
- Agatka też chciała się napić – powiedziała uśmiechając się, jakby nie zauważyła nagłej zmiany na twarzy męża.
- Idę spać.
- Nie wypiłeś herbaty.
- Była naprawdę pyszna i z chęcią wypiję jeszcze jedną szklankę. W sypialni.
Padł zmęczony na łóżko – czuł się jakby cały dzień ciężko pracował. Usłyszał Martę wchodzącą do sypialni. Nie otwierał oczu – powieki były zbyt ciężkie.
- Mamo, mogę dziś spać z wami? - usłyszał głos córki i nagle zdało mu się, że wszystko jest w porządku, że straszliwy wypadek i późniejsze wydarzenia były tylko majakiem sennym. Poczuł jak rozkoszne ciepło rozchodzi się po całym ciele.
- Proooszę!
- No dobrze, ale bądź cichutko; tatuś już śpi.
żona, a potem córka złożyły mu na czole delikatnego, pełnego miłości całusa.
- Kocham was – powiedział, choć i to mu się zdawało.
***
- Hahaha, już przestań, daj spokój! - zaśmiewała się Jola. Paweł łaskotał ją w stopę i gapił się w jej falujące piersi. - Zaraz wchodzę na wizję. Koniec zabawy, no.
Paweł udał, że się obraził, po czym nałożył bucik na spoczywającą na jego kolanach nóżkę.
- To nie przypominało masażu. - Otarła łzy i, śmiejąc się jeszcze, przejrzała się w podręcznym lusterku. - Masz szczęście, że makijaż jest cały.
- Obiecuję, że dziś wieczorem zrobię ci taki masaż, że będziesz jęczała z rozkoszy - powiedział chłonąc ją wzrokiem.
Jola stuknęła sztucznym paznokciem w leżący przed nią stosik kartek.
- Wyobraź sobie, że równe trzy tygodnie temu zdawałam relację na żywo z wypadku samochodowego. Autobus pełen dzieciaków uderzył w drzewo. Zginęło pięć osób. Miałam cholerne szczęście, bo akurat byłam w pobliżu. Jak zadzwoniłam po ekipę i powiedziałam im, co się przed chwilą stało i że jestem już na miejscu, oniemieli. W ciągu dziesięciu minut przyjechali, rozstawili kamery i zaczęliśmy nagrywać. Mówię ci, Paweł, było to chyba najgorsze dziesięć minut w moim życiu. Cholera, aż drżałam na myśl, że zaraz zjawi się ekipa z Siódemki i odbiorą mi bilet do awansu. Jednak szczęście mnie nie opuściło. - Jola zachichotała, bo Paweł zaczął bić brawo. - Ty wariacie. A zaraz podam dalsze informacje dotyczące osób, które zginęły w tamtym wypadku. Słuchaj uważnie; zdziwisz się.
- Zaraz wchodzisz na wizję – poinformowano ją.
Jola usiadła sztywno w krześle, kartki z wiadomościami, które miała niebawem odczytać ułożyła tak, by znalazły się w kadrze. Przybrała zimną, poważną minę rzetelnej dziennikarki.
- Już nie denerwuję się jak wtedy.
- Cztery, trzy, dwa, zaczynamy.
Prezenterka przekazała informacje ze świata, po czym przeszła do wiadomości lokalnych. Przybrała smutny wyraz twarzy i zaczęła relacjonować:
- Dziś rano w mieszkaniu przy ulicy Jemiołowej odkryto ciało Tadeusza J. Najprawdopodobniej było to samobójstwo. W mieszkaniu znaleziono dzbanek z zatrutą herbatą. W domu było też mnóstwo książek traktujących o truciznach. Tadeusz J. przed trzema tygodniami stracił córkę i żonę w tragicznym wypadku. Agatka, uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej wracała z wycieczki szkolnej. Marta J. pełniła funkcję opiekunki na tej wycieczce. Autobus rozbił się o drzewo. Prawdopodobnie to smutek i żal po utracie najbliższych osób pchnęły Tadeusza do samobójstwa. Znaleziono go martwego w łóżku, na szafce nocnej stała opróżniona do połowy szklanka z zatrutą herbatą; Tadeusz umarł tuląc do siebie dwie lalki, które upodobnił do swej żony i córki.
- A teraz zapraszam na prognozę pogody. - Jola pokazała w szerokim uśmiechu białe, równiutkie ząbki.
Aż do końca tygodnia miało być pogodnie.
Dodane po 5 minutach:
Ekhm. Jest tam akapit, który zaczyna się: [wywalić]. Zapomniałem go usunąć
