Mam osiemdziesiąt osiem lat. Zawsze byłam szczupła, ale teraz, to już zostały ze mnie, tylko skóra i kości. Mój syn, śmiejąc się mówi, że jestem jak filiżanka z drogocennej porcelany i to jeszcze znaleziona we wraku Titanica. Przymruża oko, dodając, że boi się dotknąć mnie nawet palcem, a później obejmuje ramieniem i delikatnie przytula, szepcząc do ucha - kocham cię mamo. Oczywiście, wywołuje tym wyznaniem, łzy wzruszenia, więc udaję złość i odpycham go, ale nie wypuszcza mnie z uścisku, dopóki nie powiem, że kocham go najbardziej na świecie. Mój chłopiec - myślę z rozczuleniem, patrząc w wesołe oczy, tego, już sześćdziesięcioletniego, mężczyzny. Nadal przystojny i roztaczający wokół siebie urok, który nie pozwala nikomu, a szczególnie kobietom, przejść obok niego obojętnie. Teraz ma nową partnerkę, a ja nawet nie zdążyłam zaprzyjaźnić się z poprzednią. Lubię młodych ludzi, mam dobry kontakt z wnuczkami, które, co prawda rzadko mnie odwiedzają, ale zawsze ich wizyty wnoszą w moje życie, wiele radości i energii. Słucham opowieści, co rusz przerywanych śmiechem i młodnieję, jakbym raczyła się ambrozją wraz z pięknymi boginiami, którym tak niedawno opatrywałam kolana. Korneliusz ożenił się, będąc już dobrze po trzydziestce. Wcześniej, oczywiście, miał wiele związków, które rozpadały się, nim przeszło mi przez myśl, że może właśnie teraz i przy tej kobiecie, mój syn się ustatkuje. W końcu, jednak nadszedł ten dzień i byłam szczęśliwa, a moją synową - Joannę, pokochałam od pierwszego wejrzenia. Na szczęście z wzajemnością, ponieważ do tej pory nadal się przyjaźnimy. Wpada z wizytą, kiedy tylko jest pewna, że nie ma w domu Korneliusza i jego kolejnych towarzyszek życia, a także zaprasza mnie do siebie. Ostatnio dawno jej nie widziałam, jednak obiecała, że mi to niebawem wynagrodzi. Jest bardzo tajemnicza, ale nie ciągnę jej za język. Mam nadzieję, że może zdecydowała się ułożyć sobie życie z jakimś odpowiedzialnym mężczyzną. Czekam cierpliwie na rozmowę z nią i jednocześnie tęsknię za wspólnym spędzaniem czasu.
Pewnie niektórzy uważają, że powinnam obwiniać się za postępowanie syna, ale nie zamierzam. Nieraz z nim rozmawiałam, prosiłam, żeby zastanowił się nad swoją lekkomyślnością, żądzą przyjemności, a przed rozwodem z Joanną, nawet się z nim pokłóciłam. Taka dobra żona i matka wspaniałych córeczek, dla których rozstanie ukochanych osób, to był szok, zawalenie się ich szczęśliwego świata. Długo po tym, dochodziły do siebie i serce się krajało na widok ich smutnych buziek.
- Mamo, nie wtrącaj się do mojego życia, mam prawo do szczęścia jak każdy, a przy Joannie już nie jestem szczęśliwy. Nie wiesz o wszystkim, to sprawa między nami, a dzieciom niczego nie zabraknie. Zadbam o to - stwierdził kategorycznie, całując mnie w czoło, następnie w obie dłonie i wyszedł.
Lekkie trzaśnięcie drzwiami, spowodowało we mnie ogromny wstrząs. Zadrżałam i zaczęłam płakać, ale nie nad sobą, tylko nad nim i jego rodziną. Minęło już prawie dwadzieścia lat od tej sytuacji, ale przeżywam ją, tak samo mocno. Joanna nie wyszła ponownie za mąż, dziewczyny wyprowadziły się z domu, kończą studia, mają dobrych chłopaków. Chyba wszystko układa się dobrze, a mój syn ciągle szuka szczęścia. Pewnie, tak jak wielu z nas, nie zdaje sobie sprawy, że je utracił, ponieważ nie umiał rozpoznać, przegapił i teraz oszukuje się, że nadal jest na dobrym tropie.
***
Joanna nie żyje, a ja nawet nie wiedziałam, że była chora, ponieważ Korneliusz ukrywał to przede mną, ponoć z obawy, że się załamię i rozchoruję. Jak mógł? Moja Joasia cierpiała, a ja nic o tym nie wiedziałam.
- I tak nie mogłabyś jej pomóc - powiedział mój syn.
To prawda, nie mogłabym...
- A dlaczego w ogóle powiedziałeś mi, że umarła? Trzeba było kłamać do końca. W tym jesteś mistrzem. - Nie kryłam rozpaczy i złości!
- Mamo, wybacz. Myślałem, że tak będzie lepiej.
- Zamilcz.
***
Uparłam się, żeby uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej. Trwałam niezłomnie w tym postanowieniu, a mój syn nie śmiał mi się sprzeciwić.
- Joasiu, córeczko - szeptałam zamiast modlitwy.
***
Miesiąc po śmierci Joasi, Korneliusz oznajmił mi, że niebawem wraz z partnerką, wyjeżdżają na urlop. Uprzejmie spytałam dokąd, a następnie życzyłam udanej podróży.
- Mamo, ale jest pewien problem, ponieważ, jak zresztą doskonale wiesz, nie możesz zostać tu sama.
- Jak to sama?- spytałam zdziwiona. - Przecież jest pani Ula, więc będzie do mnie, jak dotąd, codziennie przychodzić. Nie rozumiem, o co ci chodzi - stwierdziłam, nie umiejąc ukryć niepokoju w głosie.
- Pani Ula, niestety nie może ci zagwarantować całodobowej opieki, choć jej to proponowałem. Ma rodzinę i wiele obowiązków, a pod naszą nieobecność, niestety nie wystarczy przynoszenie obiadu i utrzymywanie ci towarzystwa przez kilka godzin dziennie. Trudno, tak szybko, znaleźć zaufaną osobę do opieki, więc wpadłem na inne rozwiązanie.
- Jakie? - zapytałam. - Chyba nie zamierzasz oddać mnie do domu starców?
- Oddać? Ależ mamo, nie jesteś rzeczą. Co ty wygadujesz? - roześmiał się i objął mnie ramieniem. - Po prostu zamieszkasz i to tylko na trzy tygodnie, w pięknym domu z tarasem, ozdobionym pachnącymi, kolorowymi kwiatami. Przed domem jest ogród, a dodatkowym atutem jest sąsiedztwo lasu, czyli będziesz mogła upajać się naturą do woli. Będzie tam, oprócz ciebie, jeszcze sześcioro pensjonariuszy, jak zdążyłem się zorientować, a większość z nich, to przemiłe, uśmiechnięte staruszki. Właścicielką domu jest bardzo kompetentna, energiczna kobieta, która zapewniła mnie, że będziesz miała najlepszą opiekę.
- Gdyby żyła Joanna...
- Ale nie żyje, więc musimy sobie jakoś radzić, prawda mamusiu? To tylko dwadzieścia jeden dni. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Będę do ciebie codziennie telefonował. - przekonywał mnie, spokojnym, radosnym głosem, jakbym była dzieckiem. - Poza tym, przecież nadal, jesteś dość sprawna, możesz spacerować, a teren do spacerów jest tam doskonały. Kupiłem ci nową laskę i kilka innych, moim zdaniem, niezbędnych rzeczy.
- Dziękuję. - Tylko to słowo, zdołałam z siebie wydusić.
***
Pierwszej nocy nie mogłam spać. Moja współlokatorka, dość mocno chrapała, a na korytarzu, co chwila rozbrzmiewały kroki, a nawet krzyki. Co prawda, słuch ostatnio lekko mi szwankuje, ale w nocy, jakby wszystkie odgłosy stają się kilka razy głośniejsze. Rano weszła do naszego pokoju kierowniczka, tak w duchu nazwałam właścicielkę domu i wesołym, acz stanowczym głosem, nakazała nam wstać. Podeszła do sąsiadki i zdjęła z niej kołdrę, a to, co pod nią zobaczyła i poczuła, doprowadziło ją do ataku furii. Złapała kobietę za rękę i brutalnie zaczęła ściągać ją z łóżka, wykrzykując wulgarne słowa. Próbowałam zaprotestować, ale odwróciła się w moim kierunku, wlepiając we mnie wściekły wzrok. Zamilkłam, a ona ciągnęła staruszkę po podłodze, aż do łazienki, znajdującej się na wprost naszych drzwi. Kiedy zatrzasnęła je z hukiem, trzęsąc się sięgnęłam po telefon, wybrałam numer Korneliusza, ale niestety nie odebrał. Ponowiłam próbę.
***
Byłam coraz bardziej zdenerwowana i wciąż powtarzałam w myślach - odbierz synku, odbierz. W końcu, choć szczerze tego nie lubiłam, postanowiłam zostawić wiadomość na sekretarce, lecz wtedy rozległ się odgłos otwieranych drzwi i przerwałam połączenie. Do pokoju wszedł mąż kierowniczki i bardzo miłym, spokojnym głosem poprosił, abym poszła na śniadanie. Zaofiarował się, że będzie mi towarzyszył w drodze do jadalni. Jednak musiałam natychmiast skorzystać z łazienki, o czym powiedziałam z zawstydzeniem, więc zaprowadził mnie na koniec korytarza, do ubikacji, z której, jak się później dowiedziałam, korzystał personel. Bardzo bałam się, że nie zdążę i podzielę los współlokatorki. Na szczęście, tym razem mi się udało i odetchnęłam z ulgą.
Nie musiałam jeszcze używać pampersów, choć, biorąc pod uwagę mój sędziwy wiek, coraz częściej o tym myślałam, jak i o innych niedogodnościach, które na pewno mnie nie ominą. No chyba że umrę, nim stanę się ciężarem dla innych. Nie zamartwiałam się tym na zapas. Nadal byłam ciekawa świata i ludzi, z którymi uwielbiałam rozmawiać. Wnuczki podrzucały mi nowości książkowe, a nawet płyty swoich ulubionych wykonawców, więc zawsze byłam na bieżąco, a Korneliusz twierdził, że ja się nigdy nie zestarzeję.
Gdyby mnie zobaczył teraz... Siedzę na klozecie, a po policzkach płyną mi łzy, kiedy drżącymi dłońmi próbuję odedrzeć kawałek papieru i ta prosta czynność, codzienna, zwyczajna, staje się dla mnie wyzwaniem. Co się z tobą dzieje? Weź się w garść. Obciągam nocną koszulę i szlafrok, uświadamiając sobie, dopiero teraz, że nawet się nie przebrałam. Nie chcę iść na śniadanie. Nie chcę, żeby ktoś obcy zobaczył mnie w takim stanie. Patrzę w lustro i widzę starą kobietę z rozczochranymi, siwymi włosami. Oczy błyszczą nienaturalnie i jest w nich przerażenie, zagubienie, a nawet rozpacz. Prawie siebie nie poznaję. Szybko myję ręce i opłukuję twarz zimną wodą. Wychodzę na korytarz, przekonana, że będzie na mnie czekał mąż kierowniczki, ale na szczęście go nie ma. Wracam do pokoju, lekko się zataczając i szukając oparcia w ścianach. W pokoju, na nowo posłanym łóżku, leży moja towarzyszka niedoli. Jest bardzo blada i ma zamknięte oczy. Zaraz za mną wpada kierowniczka i każe mi się szybko umyć i ubrać. Śniadanie wyjątkowo przyniesie mi tutaj, ale na drugi raz mam się nie spóźniać.
- Dzwonił kilkakrotnie pani syn, więc w końcu odebrałam. Był bardzo zaniepokojony pani rannymi próbami połączenia się z nim. - Tu spojrzała na mnie przeciągle i zawiesiła na chwilę głos. - Uspokoiłam go oczywiście, że nie ma powodu do zmartwienia, ponieważ czuje się pani znakomicie, a jedynie budzona dzisiejszej nocy koszmarami, straciła pani na chwilę kontakt z rzeczywistością. Zapewne stąd te wczesne telefony. - Uśmiechnęła się pobłażliwie i położyła mi rękę na ramieniu, którą natychmiast strąciłam. - Pani Urszulo, radzę, żeby pani przestała wrogo nastawiać się do tego miejsca i do mnie. Za trzy tygodnie już tu pani nie będzie, więc po co uprzykrzać życie sobie i komuś. Syn na pewno niebawem zadzwoni i proszę, aby nie opowiadała mu pani niestworzonych historii. - Wlepiła we mnie wzrok, a ja odwdzięczyłam jej się tym samym i to ona w końcu pierwsza odwróciła głowę.
Byłam z siebie dumna, choć po wyjściu kierowniczki, zaczęły mi się trząść nogi tak, że o mało nie upadłam. Zdążyłam przytrzymać się krzesła, na którym po chwili usiadłam i opierając dłonie na stoliku, wpatrzyłam się w krajobraz za oknem. Kolejny słoneczny dzień, czyste, błękitne niebo i soczysta zieleń drzew i krzewów. Pomyślałam o Joasi, o jej ciepłych dłoniach, o oczach, w których widziałam miłość. Przywołałam w myślach jej głos, który był pełen ciepła i troski, nawet wtedy, kiedy strofowała mnie, że nie dbam o siebie, bo znów wypiłam zachłannie lodowaty napój albo wyszłam do ogrodu bez swetra, a już zrobiło się chłodno. Nie traktowała mnie jak dziecko, czy osobę niepełnosprawną umysłowo, ale po prostu o mnie dbała. Moje zachowanie, natomiast wynikało z tego, że wciąż nie mogłam uwierzyć w swój wiek. Często śmiałyśmy się z głupotek jak nastolatki, ale potrafiłyśmy też narzekać i wypłakiwać troski, popijając je kieliszkiem korneliuszowego wina, które trzymał na szczególne okazje. Joasiu, córeczko... Dlaczego nie powiedziałaś mi o swojej chorobie? Mogłabym ci towarzyszyć, przytulić, wesprzeć... To ja powinnam umrzeć, a nie ty, kochanie...
Z zamyślenia wyrwały mnie jęki współlokatorki. Dźwignęłam się z krzesła i podeszłam do niej.
- Chce mi się pić - powiedziała słabym głosem i znów jęknęła, od razu po tym, gdy spróbowała się poruszyć.
- Zaraz kogoś zawołam. - Pogłaskałam ją po chłodnej i suchej dłoni.
- Tylko nie ją, nie ją. - Patrzyła na mnie błagalnie, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Wtedy do pokoju weszła młoda kobieta, która obdarzyła nas obie szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry paniom. Mam na imię Karina i będę się paniami od dziś opiekowała, co drugi dzień, oprócz niedziel - oznajmiła wesołym głosem. - Jest to dopiero mój drugi dzień pracy, więc liczę na wyrozumiałość - dokończyła, stawiając na stoliku tacę ze śniadaniem.
Patrzyłam na nią jak na objawienie. Nie wierzyłam własnym oczom i jednocześnie cieszyłam się, że nie będziemy tylko pod opieką, a raczej nadzorem, kierowniczki. Nadzieja... Nareszcie obudziła się we mnie nadzieja, że ktoś mnie wysłucha i pomoże.
Dziewczyna podeszła do łózka chorej i, z troską w głosie, zaczęła ją wypytywać o samopoczucie, a wtedy rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Korneliusz. Nareszcie...
***
Karina
Słyszałam każde słowo, wypowiadane przez staruszkę i byłam, coraz bardziej, zaniepokojona jej opowieścią. Powinnam wyjść z pokoju i zająć się również innymi podopiecznymi, ale stałam jak sparaliżowana, modląc się, aby to, co dociera do moich uszu, nie było prawdą.
Ofertę pracy dla opiekunki do Prywatnego Domu Seniora, znalazłam w internecie. Nie wymagamy doświadczenia, ale zaangażowania i oferujemy godziwe warunki oraz umowę o pracę, na początku na czas określony. Stawka godzinowa 7zł/h. Do obowiązków będzie należało dotrzymywanie towarzystwa pensjonariuszom, podawanie posiłków i utrzymywanie pokoi w czystości.
Zadzwoniłam, a ponieważ od razu, zaproponowano mi spotkanie na miejscu, ucieszyłam się i pojechałam w wyznaczonym terminie, przepełniona nadzieją. Szefostwo okazało się bardzo sympatyczne i jeszcze bardziej wyluzowane. Natomiast obowiązków przybyło dwukrotnie, niż było podane w ogłoszeniu i trochę przestraszyłam się, że nie podołam, ale postanowiłam spróbować. W pierwszym dniu pracy, szefowa miała być ze mną przez cały czas, abym, czerpiąc z jej doświadczenia, poznała tajniki życia staruszek. Niestety, po godzinie, pospiesznie odjechała, ponieważ musiała załatwić jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę i zostałam sam na sam z siedmiorgiem podopiecznych, których imion jeszcze nie zdążyłam zapamiętać. Biegałam od jednej do drugiej, sprowadzałam ze schodów, przy których, co było dziwne i niebezpieczne, nie było poręczy, godziłam spory, mierzyłam ciśnienie, spacerowałam pod rękę po ogrodzie, a w międzyczasie kąpałam, te staruszki, które wskazała wcześniej szefowa, cały czas zamartwiając się, czy pozostałe siedzą bezpiecznie na tarasie. Tuż przed końcem dwunastogodzinnego dyżuru, przyjechało szefostwo i zmęczona, ale zadowolona, że wszystko poszło dobrze, mogłam pójść do domu. Na następny dyżur, stawiłam się z półgodzinnym wyprzedzeniem i dochodząc do furtki, usłyszałam podniesione głosy.
- Ty wariatko! Gdzie łazisz o tej porze i to jeszcze w bamboszach? Przemoczyłaś je całkowicie, a później co? Zachorujesz? A kto będzie cię musiał wozić do lekarza, pielęgnować? Zobaczysz, trafisz do wariatkowa! Już ja się o to postaram. - Rozpoznałam głos właścicielki domu i niezwłocznie nacisnęłam dzwonek. Otworzyła mi z wściekłą miną. Natychmiast zajęłam się zestresowaną staruszką, która wyraźnie ucieszyła się na mój widok.
- Dlaczego pani tak krzyczy? - zapytałam szefową. - Przecież takie rzeczy się zdarzają. Sama pani mówiła, że muszę być przygotowana na wszelkie ewentualności.
- Proszę zaprowadzić panią Anię do pokoju i przebrać w suche rzeczy. - Wydała polecenie, jednocześnie całkowicie ignorując pytanie. Poczułam zaniepokojenie. Odjeżdżając, uprzedziła mnie, że Staśka, z pokoju naprzeciwko toalety, zlała się w nocy w łóżko, teraz ma focha i postanowiła nie wstawać cały dzień. Mam się nie przejmować jej ewentualnym marudzeniem. - Ona po prostu lubi zwracać na siebie uwagę.- Usłyszałam. - Poza tym jest nowa pani, Urszula, na miejsce tej grubej Ireny, którą rodzina przeniosła do innego domu. Uprzedzam, że pani Ula ma bardzo bujną wyobraźnię i jeszcze bardziej zaawansowaną sklerozę, więc proszę brać na to, co mówi, szeroki margines. Jest tu dopiero jeden dzień, a już przysporzyła kłopotów. - Stałam oniemiała, a w głowie, kotłowało się tyle myśli, że zrobiło mi się od tego niedobrze. Powinnam, jak najszybciej stąd uciekać, nie odwracając się nawet za siebie, ale jednak zostałam i teraz słucham przerażającej opowieści staruszki. A jeśli to wszystko prawda?
Pani Ula skończyła rozmowę i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym nadziei.
- Czy syn po panią przyjedzie? - zapytałam.
- Tak, postara się jak najszybciej - odpowiedziała radosnym głosem. - Na szczęście mi uwierzył, choć chce się jeszcze skontaktować z kierowniczką, co uważam za niepotrzebne, ponieważ i tak będzie wszystkiemu zaprzeczała. Uciekaj stąd dziewczyno - dodała z troską.
W tym momencie pani Stasia znów jęknęła z bólu. To nie były fochy, a bardzo poważna sprawa. Natychmiast zadzwoniłam do szefowej, informując ją, że wzywam pogotowie, ponieważ pani Stasia narzeka na ogromny ból w biodrze. Odpowiedziała, że zaraz przyjedzie i sama tak zrobi, jeśli oczywiście, uzna to za konieczne. Nie mam jeszcze umowy, więc lepiej, żebym nie podejmowała decyzji. Po pół godzinie była na miejscu. Później sprawy potoczyły się szybko i pogotowie zabrało panią Stasię do szpitala z podejrzeniem złamanego biodra. O zaistniałej sytuacji, została powiadomiona jej rodzina. Do tego domu nie powracały ani nie były przyjmowane osoby, które nie mogły samodzielnie się poruszać, ponieważ nie było na miejscu, profesjonalnej opieki pielęgniarskiej i lekarskiej.
- Karino, jeżeli zacznie pani rozpieszczać staruszki, będzie musiała je pani zabrać do siebie - kpiła ze mnie. - One są cwane i potrafią wyczuć słabość, wykorzystać ją, szukać litości, kiedy im się to opłaca. Prowadzę Dom Seniora kilka lat, więc mam duże doświadczenie, proszę mi zaufać - zapewniała spokojnym głosem. Słuchałam, ale już swoje wiedziałam i zastanawiałam się, co mogę zrobić, żeby ujawnić prawdę o dramatach, które dzieją się pod tym dachem. - Miałam już dwie sprawy w sądzie, zarzucające mi znęcanie się nad podopiecznymi, ale obie wygrałam, ponieważ nic takiego nie miało miejsca, nie było żadnych dowodów, a zeznania osób, które skończyły, co najmniej, osiemdziesiąt lat i nie pamiętają, nawet twarzy własnych dzieci, nie były wiarygodne. Poza tym, raz mówiły, że jestem wspaniała i dobra, a po chwili określały mianem potwora. Rozumie pani, prawda? Pytanie, czy chce pani dalej tu pracować?
- Chcę - odpowiedziałam.
- To do zobaczenia, pojutrze.
Postanowiłam porozmawiać z panią Ulą, wierząc, że wspólnie uda się zdemaskować poczynania właścicielki. Intensywnie rozmyślałam o zaistniałej sytuacji i mimo nadziei, byłam totalnie przerażona losem staruszek. Trzeba z tym skończyć. Pełna energii przyjechałam na kolejny dyżur. Czekałam z niecierpliwością na wyjazd szefowej i zaraz udałam się do pokoju pani Urszuli. Boże... Leżała na łóżku, niesamowicie blada aż przezroczysta. Pomyślałam, że nie żyje, ale otworzyła oczy, spojrzała na mnie i zapłakała.
- Kierowniczka mnie uderzyła. Krzyczała na mnie, popychała. Czym ja na to zasłużyłam? - pytała, a ja patrzyłam na nią i nie wierzyłam własnym oczom. Z energicznej starszej pani, przeobraziła się w wystraszoną, roztrzęsioną osobę. Musiałam ją pocieszyć, podnieść z łóżka, zabrać na spacer po śniadaniu, po prostu dodać otuchy, energii. Odsunęłam delikatnie kołdrę, jednocześnie zachęcając kobietę do wstania i wtedy zauważyłam, że pani Ula ma założonego pampersa. Byłam zaskoczona, a ona się zawstydziła.
- Pani Ulu, nie damy się, prawda? Kiedy przyjeżdża pani syn? - Spojrzała takim wzrokiem, jakby nie rozumiała, o co pytam. - Nie zostawię pani tutaj, obiecuję. Już nigdy pani nie zostawię - Rozpłakałam się, choć obiecałam sobie nie okazywać słabości. Wzięłam jej telefon z szafki i poszukałam w kontaktach numeru syna. Przepełniona determinacją, nacisnęłam zieloną słuchawkę. Odebrał prawie natychmiast. Przedstawiłam się i od razu wszystko mu opowiedziałam. Przedłużająca się cisza w słuchawce była przerażająca, ale po chwili znów usłyszałam jego głos.
- Pani Karino, jestem w drodze. Proszę zaopiekować się moją mamą, błagam...
- Tak - zdołałam tylko z siebie wydusić. - Tak - powtórzyłam łamiącym się głosem.
Wygraliśmy. Prywatny Dom Seniora został zamknięty, a właścicielka otrzymała karę, którą i tak, mimo satysfakcji z obrotu sprawy, uważałam za zbyt niską. Pewne było, że już nigdy nie będzie mogła prowadzić podobnej placówki.
Pan Korneliusz zaproponował mi sprawowanie opieki nad swoją mamą, na co, z największą chęcią, zgodziłam się, dziękując Bogu, że pani Urszula zdołała otrząsnąć się po przeżytej traumie. Czasem, tylko mówi do mnie, Joasiu..
***
Nie było dnia, żeby syn nie przepraszał mnie, za to, co się wydarzyło, aż w końcu musiałam mu porządnie zmyć głowę. Dość! Przecież nie wrócimy czasu. Poza tym, zyskałam wspaniałą opiekunkę, a raczej przyjaciółkę, więc nie ma tego złego...
Karina, na prośbę moją i Korneliusza, zamieszkała u nas wraz ze swoim pięcioletnim synkiem, Jerzykiem. Mój mąż miał na imię Jerzy... Malec jest cudowny, pokochałam go od pierwszego wejrzenia, choć psoci gorzej niż Korneliusz, kiedy był w podobnym wieku, a trzeba przyznać, że mój syn potrafił wszystkim nieźle zaleźć za skórę. Zresztą do tej pory potrafi, a później przeprasza, uśmiechając się rozbrajająco. Wieczny chłopiec...
Patrzę na Karinę i rodzi się we mnie nadzieja, że nareszcie Korneliusz znowu będzie miał pełną rodzinę. Zerwał z tamtą kobietą, której imienia nawet nie pamiętam, a ja po raz pierwszy ucieszyłam się z jego decyzji. Karina emanuje ciepłem, ma piękne, dobre oczy, widzę w nich troskę i ... miłość, ale także smutek, który zawsze próbuje ukryć uśmiechem. To wspaniała, młoda kobieta, której zły los nie oszczędzał. Wiem, ponieważ niedawno opowiedziała mi swoją historię. Najwyższy czas, aby poczuła, że jest bezpieczna i kochana, nie tylko przez dziecko. Jest tak dobra i miła, że nie potrafię się oprzeć, aby czasem nie powiedzieć do niej, Joasiu. Pewnie zrzuca to na karb mojego wieku, ale mnie nie poprawia, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Moje wnuczki też ją polubiły i nareszcie wszystko układa się po mojej myśli. Jestem taka szczęśliwa i pełna energii, że zapewne dożyję stu lat. Korneliusz, natomiast jest przekonany, że nigdy nie umrę.
Może ma rację...
To tylko trzy tygodnie "P"
2Myślę, że warto jeszcze popracować nad tym tekstem. Brakuje mi tu indywidualnego języka poszczególnych osób. Niby Urszula i Karina mówią w pierwszej osobie, ale obie myślą i mówią bardzo podobnie. To niewiarygodne - bo, chociaż one są bratnimi duszami, to jednak inne jest spojrzenie na świat staruszki, a inne - młodej kobiety. Poza tym - do kogo one mówią? To też ważne, bo na przykład Urszula w pewnym momencie mówi tak:
A chwilę wcześniej mówiła tak:
Miejscami narracja wygląda z kolei tak, jakby była prowadzona w trzeciej osobie, choć używasz pierwszej. Pomyśl, kogo naprawdę chcesz mieć za narratora i w jakiej sytuacji ten ktoś to wszystko opowiada. Oczywiście narratorki mogą być dwie, to nie jest problem, byle się różniły od siebie. A może w ogóle powinien się pojawić ktoś trzeci, kto wysłucha ich obu i powie też coś od siebie?
To język oficjalny, tak mogłaby powiedzieć, udzielając wywiadu dziennikarce albo odpowiadając na pytania ankietera.
A chwilę wcześniej mówiła tak:
To jest opis osobistego, intymnego "teraz", myśl która towarzyszy bohaterce w danej chwili i pasuje raczej do wewnętrznego monologu niż do kwestii wypowiedzianej głośno do kogoś.
Miejscami narracja wygląda z kolei tak, jakby była prowadzona w trzeciej osobie, choć używasz pierwszej. Pomyśl, kogo naprawdę chcesz mieć za narratora i w jakiej sytuacji ten ktoś to wszystko opowiada. Oczywiście narratorki mogą być dwie, to nie jest problem, byle się różniły od siebie. A może w ogóle powinien się pojawić ktoś trzeci, kto wysłucha ich obu i powie też coś od siebie?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
To tylko trzy tygodnie "P"
3Dziękuję Thano za zwrócenie na to uwagi. Muszę się jeszcze raz przyjrzeć tekstowi. Pisząc, tak się wczułam w rolę Urszuli, że przeniosłam jej styl mówienia na Karinę. Co prawda, choć Karina jest młoda to los jej nie oszczędzał, ale to nie znaczy, że ma mówić jak staruszkaThana pisze: Brakuje mi tu indywidualnego języka poszczególnych osób. Niby Urszula i Karina mówią w pierwszej osobie, ale obie myślą i mówią bardzo podobnie. To niewiarygodne - bo, chociaż one są bratnimi duszami, to jednak inne jest spojrzenie na świat staruszki, a inne - młodej kobiety. Poza tym - do kogo one mówią?

Nad stylem Urszuli też popracuję.
Piszesz, że warto, to się cieszę

To tylko trzy tygodnie "P"
4Gelsomina Ty naprawdę potrafisz opowiadać
Rzeczywiście można by ten tekst dopieścić, dopracować, ale jest w Twoich tekstach coś, co czyta się z przyjemnością. Szczerzę Ci kibicuję i proszę - pisz!

https://www.facebook.com/Barbara-Wysocz ... 1578587617
Ujrzałem ją już z bardzo daleka: siedziała na tarasie brudnej kawiarni i paliła papierosa w taki sposób, że nawet pięcioletnie dziecko nie miałoby wątpliwości, czym się trudni..
Julio Cortazar, Gra w klasyTo tylko trzy tygodnie "P"
5A tak się wahałaś nad wrzuceniem tekstu 
Niepotrzebnie!
Częściej i więcej plis

Niepotrzebnie!
Częściej i więcej plis
