Milczeli, bo tego wymagał rytuał.
Mężczyźni stali na odnodze trawiastego labiryntu, wijącego się pośród rozlewiska. Patrzyli na ciało zakotwiczone u brzegu; złote włosy i strzępy giezła oplotły łodygi roślin zakorzenionych w mulistym dnie. Być może w zniekształconej rozkładem twarzy dostrzegli znajome oblicze. Być może wiedzieli, co mogło się stać, lecz było już za późno.
Milczeli, bo nie było już o czym mówić.
Barnim wyciągnął z szuwarów długi kij i dźgnął nieboszczkę w bok raz, drugi. Stary Lasota wyjął z torby kawałki sznura; wraz z Liściem oplątali obślizgłe nadgarstki, zawiązali na nich mocne supły i wyciągnęli topielicę na pobrzeże. Prędko opasali więzami jej nogi. Oczy zalane trupim mlekiem ślepo patrzyły w niebo – nie pozna ich.
Na rozkazujący gest Koguta, Barnim z wahaniem wsparł but o głowę topielicy. Czując pod stopą twardość ludzkiej czaszki, pobladł i odwrócił wzrok w stronę szumiącego gaju. Lasota mocno trzymał sznur, jak gdyby spodziewał się oporu ze strony nieboszczki. Liść zaś patrzył obojętnie.
Kogut wyjął z torby Lasoty woreczek i wysypał susz na swoją dłoń, po czym schował mieszek z powrotem, aby wyjąć sierp. Przetarł ziołami ostrze trzykrotnie i kucnął, by wsunąć je pod napuchnięty kark.
- Zaczekajcie!! - Od strony lasu spieszył mężczyzna w burym odzieniu. Gorączkowo machał ręką, truchtał niezgrabnie ścieżyną wciśniętą między gaj i szuwary. – Zaczekajcie!! - Niepewnie, jak to nietutejszy wszedł na trawy labiryntu. Zbliżywszy się do zebranych, przetarł dłonią nalaną, rumianą twarz. - Oddajcie ją nam - wysapał.
Barnim z ulgą zdjął but z głowy topielicy. Kogut spojrzał surowo na mężczyznę, zaś stary Lasota splunął.
- Nie patrzcie tak - ciągnął przybyły. - Ptaszki nie tylko u was ćwierkają. Odwdzięczymy się za przysługę. Nie jest tajemnicą, że wasi bogowie ostatnimi czasy nie oszczędzają pól... – umilkł, dostrzegając na twarzy Koguta cień.
Mężczyźni popatrzyli jeden na drugiego, jak gdyby umieli porozumieć się jedynie myślą. Rozważali sprawę przez dłuższą chwilę, zerkając na topielicę lub na przybysza. Liść puścił sznur i odsunął się na bok. Wiatr przetoczył mgliste opary po odnogach trawiastego labiryntu. Mężczyzną o nalanej twarzy potrząsnęły dreszcze.
Kogut wskazał Lasocie kolejnych trzech gości moczarów. Zatrzymali się na tle lasu, niby cienie o bladych twarzach upiorów. Jeden z nich miał przerzucony przez ramię gruby zwój rybackich sieci. Inny zaś trzymał wypełniony czymś worek.
- To jak? – drążył mężczyzna o nalanej twarzy. – Dogadamy się? Ściągniemy z waszych ramion ciężar, nie będzie potrzeby brudzić sobie rąk, a dla nas wyjdzie z tego nieszczęścia korzyść.
Lasota nie krył niechęci wobec obcych. Zerkał spode łba i kręcił głową. Znów splunął. Kogut, jakby czytał jego myśli w skupieniu, z kamienną twarzą. W końcu pokazał przybyłemu dwa palce. Staruszek warknął pod nosem.
- Dwie beczki ryb? – upewnił się mężczyzna, a Kogut skinął głową. – Zatem mamy umowę – rzucił zadowolony i skinął ręką na trójkę czekającą pod lasem.
Dwaj mężczyźni podeszli, zerkając ponuro na zebranych. Rozłożyli sieci, chwycili sznury i wrzucili ciało w siatkę. Bez słowa szli powoli w stronę gaju, ciągnąc za sobą uwięzioną topielicę. Trzeci mężczyzna podążył za nimi, rozsypując co na ścieżce.
- Niechaj wody wam to wynagrodzą - pożegnał się jegomość i ruszył za kompanami.
- Dobrze my zrobili? - szepnął Barnim.
- Nie nasza sprawa - odparł ochrypłym głosem Kogut. - Topielica była ślepa, a żaden z nas ani słowa przy niej nie wypowiedział. Nawet, jeśli źle zatrą ślady, wróci tutaj i będzie się błąkała między Północnymi Wrzosowiskami a mokradłami.
- Straszny to zwyczaj – powiedział zasępiony Lasota – zasypywać ślady nieżywych prochami zmarłych. Liść coś o tym wie – dodał po chwili kąśliwie.
Ojciec spojrzał na syna. Liść odwrócił głowę, patrzył na pogrążony w bezruchu, zacieniony las. Barnim zaś przerzucał pytający wzrok z Lasoty na Koguta.
- Półtrupek nie dopuszcza do siebie myśli o śmierci – powiedział Liść, nie odwracając się od lasu, – która staje się nieustannie padającym na niego cieniem. Trwa na mokradłach pozbawionych słońca i wiatru. Dla półtrupka słońce zawsze świeci zbyt nisko nad horyzontem, pod płaszczem chmurnego nieba, a wiatr porusza liśćmi drzew, do których półtrupek nie jest w stanie dotrzeć. Szuka drogi powrotu, chce być jak inni - żywi w żywym świecie. Straszy i nie rozumie, dlaczego ludzie odwrócili się od niego. Zabija nieświadomie, bo życie i śmierć stały się dla niego jednym i nie widzi już różnicy.
Barnim struchlał, po czym zaczął nerwowo wycierać w trawę but, który trzymał wcześniej na głowie topielicy. Lasota uśmiechnął się na ten widok, choć nie trudno było dostrzec cień troski na jego twarzy.
- Okropne słowo, półtrupek – staruszkiem potrząsnął dreszcz. – Teraz, według syna, nie mieszkam w gaju ani puszczy, ino w lesie. Studnie są zakazane, bo ściągają zło, a wodę należy czerpać z rzek jedynie.
Liść nie odpowiedział, tylko z powagą kiwał głową. Twarz mu stężała, plecy wyprostował jak struna, wzrok uniósł ku pochmurnemu niebu.
Barnim słyszał, że Lasota jakiś czas temu przystał na prośby syna i pozwolił mu wyruszyć na nauki do miasta na północy, w pobliże Północnych Wrzosowisk. Początku licznych kłótni nie trzeba było szukać po lasach i ostępach; Liść opierał się rękami i nogami przed terminowaniem u starej wiedźmy żyjącej w widmie osady w sercu gęstwiny. Lasota mawiał, że skoro dała radę wyszkolić tak niespokojnego ducha, jak on, poradzi sobie z jego synem. Liść jednak nie dał się przekonać i wyruszył w samotną podróż na północ. Prawdą jednak było, iż wrócił odmieniony.
- Nic nie wiesz, nie rozumiesz – powiedział Liść, z wyrzutem patrząc na ojca. – Znasz jedynie nauki oszalałej staruchy, która sama jest jak półtrupek!
- Milcz! – warknął Lasota. – To ty nie wiesz, co i o kim mówisz!
Liść parsknął i wzruszył ramionami. Ruszył w stronę gaju, lecz nie szedł udeptanymi szlakami wijącymi się na trawach labiryntu. Wszedł na zakazane podmokłe grunty i nimi, mozolnie na skróty, przedzierał się do początku ścieżki wciśniętej między las i szuwary.
- Liściu! – zawołał rozgniewany Kogut.
- Zostaw – uspokoił Lasota. – Za dziesięć lat będzie już inaczej patrzył na świat, a za dwadzieścia - zrozumie.
- Co zrozumie? – spytał Barnim, lecz nie usłyszał odpowiedzi.
- Wracamy – oznajmił Kogut.
Podążając ścieżkami labiryntu, Barnim dostrzegł połyskliwą rzecz w mule. Leżała blisko brzegu, a jej kształt zazdrośnie strzegły osady. Ciepłe, skrzące światełko zatrzymało chłopaka i przykuło jego uwagę na dłużej. Już myślał o tym, by sięgnąć po świecidełko, gdy Kogut zatrzymał się i obejrzał.
- Barnim! - rzucił krótko, ostro. - Co robisz?
- Nic - odparł speszony chłopak, a gdy znów zerknął w muł, światełko zniknęło. - Nic...
- Ruszaj przodem - rozkazał Kogut, stając przy chłopaku. Z surową miną zerknął w wodę, potem popatrzył surowo na Barnima.
Rozstali się przy Trzech Brzozowych Siostrach. Kogut i Barnim zmierzali do wsi, Lasota zaś skręcił w puszczę, w której mieszkał wraz z synem. Przygarbiony i zasmucony, przyspieszył wchodząc w gąszcz, myśląc, że już zniknął kompanom z oczu. Ale Barnim to zauważył.