Ostatni występ Anuli

1
W ramach spotkań trzeciego stopnia, pozwalam sobie zamieścić ostatni tekst, jaki się mnie wydarzył.

________________________________________________________________



Ostatni występ Anuli



1.



Jeżeli budzisz się co dziesięć minut, biegniesz pochylony do łazienki, jakbyś za chwilę miał paść pod wrogim ostrzałem i lądujesz z głową w czystej, jak pościel, muszli klozetowej, to przestajesz odróżniać wygodny i miękki materac od zimnego prostokąta podłogi. Przestajesz odróżniać kolory i zapominasz, że kiedyś wybór płytek, fugi, kabiny prysznicowej miał dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. W głowie kłębią się opary myśli. Czyżby w dzieciństwie nikt nie zdiagnozował przerostowego zwężenia odźwiernika żołądka? Niczym Barlow nie masz pewności, gdzie zastanie cię morderca-poranek i prześladowca.



***



Spałem niespełna trzydzieści minut. Na wąskiej kanapie, w jej rogu przeznaczonym dla nieśmiałych gości. Miałem na sobie poplamioną, jedwabną koszulę ze sterczącym na baczność kołnierzykiem. Właściwie nie leżałem nawet na tej kanapie. I nie wiem jak nazwać pozycję, którą przybrałem, zaraz po tym, kiedy nad ranem, ponownie, znalazłem się w mieszkaniu.

Nie miałem na sobie spodni. Tak, jak mnie Bóg stworzył, od pasa w dół, nagusieńki z podkulonymi kolanami, siedziałem i próbowałem przypomnieć sobie wydarzenia sprzed kilku godzin. Anka zajmowała całą resztę. Jedną ręką dotykała butelkę po żubrówce, z której ktoś zdarł etykietkę. Drugą zasłaniała nagie piersi. To chyba na wypadek, gdybym wrócił z Balonem, ale Balona zgubiłem dużo wcześniej. Polazł gdzieś zanim dotarliśmy do sklepu całodobowego. Gdzieś po drodze - na chwilę – zarządziłem przystanek, obok wystawy sklepu 'wszystko za trzy złote', oparłem głowę o chłodną szybę, próbując zainteresować towarzysza nocnej wyprawy perorą na temat ankiety, którą zamierzałem natychmiast sporządzić. Czy sklep 'wszystko za trzy złote' według państwa opinii i dobrego smaku wytrzyma konkurencję sklepu 'wszystko za cztery złote', a 'wszystko za cztery złote' co uczynić powinien by przetrzymać agresywny napór sklepu 'wszystko za pięć złotych'. Ten z kolei... - nie skończyłem. Z gardła wypełzał powoli żołądek i jedno chluśnięcie niestrawionego alkoholu, a później żółtej, męczącej wydzieliny zakończyło mój błyskotliwy wątek. Rozejrzałem się, ścierając z ust nieprzyjemny zapach. Balon zniknął. A ja postanowiłem dotrzeć do celu wyprawy, chociaż o tej porze noc wydawała się brudna i niedostępna. żołądek skakał ja piłeczka kauczukowa. Podchodził do gardła spluwał na bruk i wracał, by po chwili powtórzyć swoją misterną i precyzyjną zabawę. Chlust.

Później spotkałem dziewczynę Balona. Opróżniałem właśnie butelkę z piwem przy kontenerze, do którego pakuje się szkło.

– Bernard?

– No ja! A kto pyta? - i znowu żołądek dał o sobie znać. Odwróciłem się. Nigdy nie wiadomo kto pyta.

– Aleś się załatwił!

Wziąłem łyk piwa, żeby zabić nieprzyjemny posmak, podniosłem głowę i to była ona. Mówiliśmy na nią Gwizdek, bo Balon tak do niej mówił.

– Gwizdek, kochanie! - stać mnie było na przywitanie niespodziewanego gościa.

– Anula czeka na ciebie! Gdzie Balon?

Wygiąłem dziub. I wtedy poklepała mnie, chyba tak, albo szarpnęła za ramię, nieważne zresztą.

– Wiesz gdzie jest Balon?

– Zgu – czknąłem - bił się!

I odeszła. Próbowałem ją dogonić, ale zniknęła. Kobiet nie ma! Wyciągnąłem ołówek i zanotowałem myśl.



Więc budzimy się na kanapie. Anka jest chuda. Jej kościste palce sięgają butelki po żubrówce, z której ktoś niestarannie zdarł etykietkę. Nawet nie, po prostu zabrał z niej żubra. Który to już raz zapominam, że któryś z gości kolekcjonuje żubry we wszelkiej postaci. Balon? Zwierzak?



Anka zerwała się z miejsca, jak oparzona. I zaraz zastygła, jak zmumifikowana ważka. Ma małe, gorące piersi i wystające żebra, w które teraz wpatruję się, próbując zasnąć. Powieki same opadają. Czuję, jak się kotłuje obok mnie, przekręca, pręży. Ziewa. A później stawia stopy na zimnej posadzce.

– Bernard! Słyszysz? Bernard!

Musiała potrącić butelkę. Anka na drugi dzień zawsze kopie butelki, potrąca je, nieważne czy jeszcze czai się w nich trunek. Ma taki zwyczaj.

– Bernard, posprzątaj później butelki, proszę cię!

Przytakuję.

– łeb mi pęka, Bernard!

– Kochanie weź prysznic!

– Wstawaj, słyszysz! – Idzie w kierunku łazienki. Podłoga klei się do jej stóp i słyszę charakterystyczne człapanie, jakbym widział kreskówkę z Psem Pluto, któremu ktoś wysmarował łapy klejem albo innych gównem. Postać z kreskówki upada co chwilę na pysk, próbując zrobić jakiś krok albo złapać kota. Poczciwa psina.

A później z łazienki słyszę jeszcze, jak śpiewa piosenkę, do której ułożyła słowa. Słyszę, jak jęczy:

- Bernard... moja głowa!



Na moich ustach kurz, brud, sałatka, bluszcz

mózg, na moich ustach już grób, wiatraki, pędzle

romb, na ustach klej, torebka, tlen i koc

na moich ustach chuj, osocze, szminka, blef





Rozejrzałem się za gaciami. Po drugiej stronie, przy ścianie stał regał, z którego wysypują się książki. Na sosnowej półce mruga do mnie zielony kolor wyświetlacza. ściszone radio próbuje przebić się ze swoją obecnością, ale nie ono przykuwa moją uwagę. Na odbiorniku leniwie wylegują się moje zielone gacie z podobiznami pająków.



– Kupiłam ci trzy pary majtek – powiedziała do mnie kilka dni temu i wyjęła z beżowej torebki firmy Vera Bags zawiniątko. - Masz, nie śliń się i zakładaj, bielizna męska jest szatańska.

Siedzieliśmy w pobliskim pubie. Miła, piegowata kelnerka właśnie odchodziła od naszego stolika z zamówieniem, którego zresztą nie musieliśmy składać, bo przesiadywaliśmy tutaj często i nasze menu ani razu nie uległo zmianie. Ale kobieta była nowa, więc, co zrozumiałe, nie przyniosła nam żołądkowej tylko zapytała co podać.

– żołądkową skarbie, najlepiej całą butelkę! - Anka nienaturalnie krzyknęła, a ja zwróciłem jej uwagę, że to nowa kelnerka. Zresztą sympatyczna, a jej uroda jest z tych, które zapamiętuje się i później, gdzieś na przystanku, rozpoznaje wśród anonimowych pasażerów.

– Przepraszam, Bernard, myślałam, że niesie już kieliszki! Jestem spragniona! - I natychmiast zmieniła temat. – Kupiłam ci trzy pary majtek!

Uśmiechnąłem się na to zawiniątko.

– Ubierz, proszę cię, teraz, szybko, nikt nie patrzy – mówiła całkiem serio. Powiesiła torebkę na zielonej poręczy krzesła i dodała – jak chcesz ja też założę, te zielone z pająkami. A ty w niebieskie paseczki, chcesz?

Niska, piegowata piękność wróciła do stolika, przyglądając się zawiniątku, postawiła dwa kieliszki wypełnione trunkiem i odeszła.

– Zgoda! - Pochyliłem się do Anki i szepnąłem – ale szybko, bo jak ktoś zauważy, to nas stąd wywalą.

O godzinie dziewiętnastej, pod koniec sierpnia, knajpy w tym mieście zieją nudą.



Wstałem z kanapy. Poczułem skurcz w żołądku. Nie zdążyłem dobiec do łazienki i żółtą wydzielinę przelałem do zlewu, do zielonych kubków, które dostaliśmy w prezencie od Balona i jego dziewczyny, i dopiero wtedy wróciłem po zielne slipy upaćkane pająkami. Z łazienki płynął kojący szmer wody tłukącej się o ściany prysznicowej kabiny. Postawiłem czajnik na gaz, w szafce znalazłem kawę i cukier. Usiadłem przy stole i zamknąłem oczy. Dzień dopiero co szarpnął mnie za ramię, a ja miałem go dosyć.



Długo nie wychodziła z łazienki. Wiem, za godzinę musimy stąd wyjść, została przecież zaproszona na Literackie Wyspy dlatego usiłuje doprowadzić się do używalności. A przecież kiedyś napisała albo powiedziała do mnie, albo w wywiadzie dla jakiejś Pani domu, albo w telefonicznej rozmowie z matką przekonywała o tym, że w jej wieku uroda jest jak zużyta prezerwatywa. śmiała się przy tym, odrzucając do tylu swoje rdzawe włosy, ale wiem, że w takich chwilach mówiła coś prawdziwego o sobie. Już wtedy nie miała głowy do błyskotliwych skojarzeń i pamiętam, że powiedziałem jej to któregoś dnia, a może nawet zareagowałem od razu, jak tylko padło z jej ust porównanie swoich wdzięków do zaspermionego kondona.

– Aniu, zamknij się, dobrze?

Machnęła ręką. Siedzieliśmy wtedy w pubie, bo od jakiegoś czasu nie mogliśmy sobie znaleźć miejsca w tym mieście.

– Nie śmiej się, słyszysz! - Zbliżała się godzina zamknięcia. Knajpę wypełniał jeszcze pomruk zadowolonych klientów, sięgających do swoich podróżnych plecaków i w ukryciu przed kelnerami, wypełniających puste kieliszki mocnym trunkiem zakupionym w pobliskim sklepie. Tuż przed drugą barman obwieszczał wszystkim klientom koniec sprzedaży alkoholu. I był nieustępliwy. Z podkrążonymi oczami poruszał się półsennym krokiem od stolika do stolika.

– Proszę kończyć, za chwilę zamykamy!

Nasz stolik ominął, chociaż widziałem, jak przez chwilę wahał się. Miał na głowie kolorowego irokeza i zarośnięty był jak cap. Płacono mu przecież za dziesięć godzin. Od szesnastej do drugiej w nocy. Był więc nieustępliwy i nikomu jeszcze, odkąd pamiętam, nie nalał gorzały do pustego kieliszka o godzinie pierwszej czterdzieści pięć. Przez chwilę stanął i patrzył na Marię, jak w histerycznym śmiechu odrzuca głowę do tyłu. Siedzieliśmy w rogu knajpy, oddaleni od baru i reszty klientów. Myślę, że wystraszył się jej śmiechu i dostrzegł w jej chudej sylwetce to, co i mnie czasami dręczyło, kiedy patrzyłem na jej wychudzone i zmęczone ciało – zrozumiał, że tam, przy stoliku ma miejsce jakiś niezrozumiały dla niego rozpad. Na chwilę nasze oczy spotkały się ponad puszystymi obłokami tytoniu. Kiwnąłem głową do niego dając do zrozumienia, że za chwilę będzie miał nas z głowy. Kiedy wreszcie odwrócił się i poszedł w przeciwnym kierunku, do swojej nocnej rezydencji umieszczonej miedzy drewnianym barem a półkami z alkoholem, przesunąłem się z krzesłem w kierunku Anki, objąłem ją i pozwoliłem jej wypłakać się w moją zmiętą i spoconą koszulę, śmierdzącą tanimi papierosami, jakie dzisiaj w tym pubie sprzedawali.



Zalałem kawę wrzątkiem i czekałem na Ankę w kuchni. Szum wody ustał jakieś piętnaście minut wcześniej. Słyszałem, jak otwiera drzwi kabiny, odkłada nierdzewną rączkę prysznica. Jak spada z półki prawdopodobnie szampon z odżywką. Jej cudaczna spowiedź na tę samą nutę od lat:

– Przepraszam i wybacz.

I wszystkie jej piruety związane z poranną toaletą. Codzienne kuksańce, jakie sobie sama ze snajperską precyzją zadawała, przeglądając się w którymś ze skrawków czegoś, co mogło być ogromnym rzeźbionym lustrem z litego drewna. Teraz zaś zwykłą drewnianą ramą, w której wciąż tkwiły okruchy jej odbić.

Zasnąłem.



***



– To gdzie idziemy? - Staliśmy przed pubem trzęsąc się z zimna. Ostatnie dni sierpnia nieoczekiwanie pogrążyły się w jesiennym kalejdoskopie. Anka spojrzała na zegarek, który dostała w prezencie od dyrektora liceum podczas pożegnalnej kolacji. Grzebała w ten sposób swoją pedagogiczną przeszłość, chociaż zegarek miał jej przypominać, o wiecznie zasępionej minie pryncypała, który na widok spóźnionej nauczycielki, zsuwał okulary na czubek nosa i kręcił głową z niedowierzaniem. Często opowiadała mi o tamtych czasach, chociaż nigdy jej o to nie pytałem.



– Wiesz – mówiła – nie mogłam zdążyć na ósmą, a dyrekcja z niezrozumiałym uporem zadawała mi ciosy poniżej pasa. Prosiłam, ale nie pomagało. Pobudka o szóstej trzydzieści i wywieszony jęzor na szkolnych schodach. Nic z tego, nieuleczalny przypadek, notoryczna panna spóźnialska. A później, kiedy rozstawaliśmy się, pijąc w knajpie jakąś wredną wódkę na koszt dyrektora, zapytał mnie czy wiem, że chronili mnie przede mną samą, wiesz? Tak powiedział i wręczył zegarek, dodając, że wszystkiego się domyślał, ale milczał póki osiągałam najlepsze wyniki z uczniami. Najlepsze w kraju.



– Możemy wejść na jednego, góra dwa. Mamy czas, chcesz? - Nie czekała na odpowiedź. Wyminęła mnie i weszła do środka.

Tak naprawdę nie mieliśmy czasu. Za godzinę miała stanąć na scenie i splunąć w kierunku słuchaczy wierszami przy rzępoleniu dwóch akustycznych gitar Balona i Gwizdka. Ale może szybkie dwa, góra trzy, góra cztery i pięć, a najpewniej butelka żołądkowej na deser. Niech będzie. Wszedłem zaraz za nią. Zdążyła w tym czasie podejść do baru i zamówić szybką wódkę. Kiedy pojawiłem się w drzwiach przechylała właśnie kieliszek, a jej rdzawe włosy spięte w kok o mało nie wyskoczyły z ucisku kolorowej szmatki, którą były upięte. Spojrzała w moim kierunku i coś szepnęła do barmana. To był ten sam mężczyzna z czerwonym irokezem, ale bez zarostu, co go niewątpliwie odmłodziło, ale też pozbawiło stanowczości i zaciśnięte usta, które do tej pory nadawały mu pochmurnej powagi teraz zdawały się być ustami zalęknionego dzieciaka. Skinąłem głową w jego kierunku i ruszyłem do tego samego stolika, przy którym siadaliśmy z Anką wieczorami. Anka w tym czasie opróżniła jeszcze jeden kieliszek, pokręciła się jeszcze koło szafy grającej ustawiając repertuar na następne pół godziny. Mężczyzna z irokezem podszedł do stolika i bez słowa zostawił butelkę napoczętego trunku. Zapaliłem papierosa, czując, że organizm domaga się snu. Jeszcze nie teraz - powiedziałem do siebie. Odkręciłem butelkę, nakrętka jakoś zawinęła się w palcach i sturlała najpierw ze stołu, po krześle, spadając na podłogę. Barman spojrzał na mnie. Podniosłem butelkę i łapczywie przyssałem się do gwinta. Kilka łyków, łapczywych pociągnięć.

– łap dzień – usłyszałem jej głos. – Nie musisz pić z butelki! – uśmiechnęła się.

Z szafy dobiegły nas pierwsze dźwięki muzyki.

– Nie zmieniłeś koszuli...

– A ty nie zmieniłaś upodobań, zawsze słuchamy Dave Matthews Band, kiedy chcesz mi powiedzieć coś ważnego – podałem jej zapalniczkę.

– Dlaczego nie zmieniłeś koszuli? - zaciągnęła się zmiętym elemem. - Dave Matthews? Przypomina mi ciebie, ma taki ciepły głos, jakby chciał powiedzieć, że ludzie z takim głosem nie mogą wyrządzić krzywdy.

– To prawda – przytaknąłem. - Dlaczego tutaj weszliśmy?

– Nie zmieniaj tematu, Bernard, pytam o koszulę! Dlaczego do cholery nie zmieniłeś jej!? Widziałeś się w lustrze? Jak wyglądasz? Bernard! - Upuściła elema – odbił się od krawędzi stolika i zniknął mi z oczu.

– Papieros! - zauważyłem.

– Co?

– łap papierosa!

Schyliła się po niego i rzuciła do szklanej popielniczki. W pomieszczeniu o tej porze byliśmy tylko my plus barman, który zniknął gdzieś łowiąc pod drewnianym blatem puste butelki. Słyszałem jak obijają się o siebie więzione pewnie w czarnych skrzynkach. Anka odpuściła sobie koszulę, wysupłała z paczki kolejną fajkę i odpaliła.

– Nalej, Bernard!

– Coś cię gryzie? - Kieliszki już były pełne.

– Odwołałam wczoraj koncert, nie będzie mnie na Wyspach.

Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Byłem zmęczony i niewyspany. W żołądku wciąż burzyły się wnętrzności i jedna rzecz, jaka mnie mogła wybić z odrętwienia, to sen. Długi, sierpniowy sen.

– Myślałem, że zależy ci na tym.

– Nie! Mam inne plany! - powiedziała to tak dobitnie, że powstrzymałem się przed kolejną dawką alkoholu.

– A Balon? Gwizdek?

– Spotkamy ich na Wyspach, za dwie godziny! - spojrzała na zegarek.

– Myślałem, że zrezygnowałaś...

– Zrezygnowałam, odwołałam koncert, rozumiesz? Ale chcę tam pójść. Plan jest taki, że pójdziemy i będziemy pytać o Ankę – wypuściła kłąb dymu – Balon to wymyślił. Hej, hej! Przepraszam pana mam pytanie, co pan myśli o dzisiejszym koncercie Anuli? Jaka ona jest? Niech pan opowie! Wygląda jak bulimiczka? Stażystka? Wariatka? łopatka? Dałby jej pan kwiatka?

– Może być – powiedziałem bez przekonania.



2.

Robisz przerwy. Między godziną dwunastą a czternastą. Tylko po to, żeby udowodnić sobie, że wcale nie musisz sięgać po butelkę. Później z zegarkiem w ręku ustalasz następną przerwę. Twoi towarzysze niecierpliwią się, kiedy odmawiasz. Kolejka za kolejką przepada. Ale nic cię to nie obchodzi. Jesteś niewzruszony. A kiedy kolejna przerwa ustępuje i odchodzi w nicość, wtedy udowadniasz wszystkim, że nic nie straciłeś. Więcej! Zyskałeś! Masz przecież dowód, że niczego nie musisz i w każdej chwili jesteś gotowy na separację. Sięgasz po szklankę i tym gestem ścierasz smutek gawiedzi zastępując go wielkopańskim i szczerym rozanieleniem



***



Wsiadamy w autobus numer pięć. Na chwilę zasypiam, a Anka tuli moją zmęczoną głowę w swoich kościstych rękach. Głaszcze moje ciężarne powieki i nuci jakąś kołysankę. Słyszę za sobą rozmowy i wyłapuję uwagi na nasz temat. Nieprzychylne, jak to całe miasto. Jak podróż po wyboistej drodze. Anka szepcze mi do ucha:

– śmierdzisz od tych rzygowin, Bernard, na odległość, ludzie są wrażliwi na takie zapachy, wiesz? Nie lubią, kiedy w ich pięknym autobusie, którym tarabanią się od sklepu z przecenionym towarem do sklepu z innym przecenionym towarem, ktoś taki jak ty, łobuz pewnie, zamąci im w głowie swoim nieświeżym zapachem. A twój zapach, Bernard, jest szczególny. Dlatego tak plują w nasza stronę, bo zazdroszczą ci, że masz anioła stróża. żony tych skurwieli płaczą i nie chcą z nimi sypiać, a one same marzą o Banderasie albo innym supermężczyźnie, który zadowoli je swoim silnym kutasem. My natomiast, Bernard, my tylko tu jesteśmy przechodniami.

I za chwilę dodała:

– Wysiadamy.



Na przystanku przywitał nas Balon.

– Gdzie Gwizdek? - Anka wyciągnęła z torebki butelkę z pubu i podała Balonowi. - łyknij, Balon, jak ty wyglądasz? Dlaczego nie zmieniłeś koszuli?

Balon rzeczywiście niczym nie różnił się od Balona, którego w nocy zgubiłem przed wystawą sklepu 'wszystko za trzy złote'. Zdaje się, że podobnie jak ja, nie spał dłużej niż godzinę. Głębokie, granatowe bruzdy pod oczami pogłębiały jakąś ogólną zapaść, która z niego biła.

Sięgnął po butelkę i upił resztę.

– A Gwizdek? - przeprosiłem jakąś kobietę, która siedziała na ławce obok miejsca, gdzie pasażerowie wyczekują na swój upragniony transport. Usiadłem obok niej i znowu zadałem pytanie – A Gwizdek?

– Gwizdek – Balon wrzucił butelkę do zielonego, blaszanego kubła. - Gwizdek, jak było w umowie chowa się!

– To ruszamy! - Zdecydowała. - Ruszamy! Pamiętacie role?

Kiwnąłem głową, chociaż nie orientowałem się w żadnych planach na dzisiejsze popołudnie poza jednym, które niewątpliwie musiało wreszcie nastąpić. I to był sen.

Anka po raz kolejny poinstruowała nas.

– Ty, Bernard, będziesz udawał pana z kamerą. Musisz używać do tej roli palca wskazującego i kciuka jednej i drugiej ręki. Układasz z nich prostokąt i kręcisz rozmowę. Ja jestem dziennikarką, która pyta o wystąpienie Anuli. A Balon?

– Ja zachodzę od tyłu, padam na łapska jak pies, podbiega Gwizdek i popycha rozmówcę, ucieka, a my przepraszamy i odchodzimy, ponieważ nie rozumiemy zwyczajów, jakie tu panują.

– świetnie! - krzyknęła Anka! - W takim razie naprzód. Gwizdek nas obserwuje?

– A Gwizdek? - podniosłem głowę, która w tym czasie opadła mi i brodą wyrżnęła w klatkę piersiową.



Ominęliśmy przystanek i poszliśmy w kierunku poczty, która przez czterdzieści cztery lata służyła partyjnym towarzyszom za miejsce sobotnich libacji. Wcześniej była to rezydencja dowództwa Armii Ludowej. A dawniej stał tam hotel, o którym biskup warszawski, którego nazwiska nie pamiętam, miał mówić, że jest siedliskiem zła i bolszewizmu. Skręciliśmy w lewo, w Reymonta, a Anka postanowiła opowiedzieć skąd 'y' w nazwisku noblisty. Postanowiliśmy za 'y' wypić, a najpewniej za wielkie 'R' i pokrętną zbitkę 'nt'. Dobrze się składało, bo za pocztą, która niegdyś pocztą nie była, rozpoczynał się park, który dzielił nową część miasta od starówki. Zazieleniony obszar był ową Wyspą, do której zmierzaliśmy. I już od początku, od wąskiej bramy, która chłonęła jakąś bezkształtną masę poetów i czytelników poezji, witała nas wielkim transparentem wyginającym się w łuk.



POETYCKIE WYSPY





– Gdzie Gwizdek? - Zapytałem.

– Gwizdek rozpoznasz po kolorowym pióropuszu – mrugnął do mnie Balon.

Anka wysunęła się naprzód.

– Słuchajcie...

Co chwilę ktoś mnie potrącał i przepraszał.

– Jest pan poetą? - pytałem. - Poetką? Krytykiem?

Za bramą stała budka z piwem, na którą z Balonem łypaliśmy oszczędnie naszym jednym wielkim, potężnym okiem. Do Anki podbiegła jakaś dziewczynka. Jej rodzice pomachali do nas ręką.

– Hop, hop – krzyknęli w naszą stronę.

A dziewczynka wyciągnęła zza pleców jakąś książeczkę i poprosiła o autograf. Natychmiast ruszyliśmy w stronę rodziców. Anka szła z przodu trzymając rękę dziewczynki i co trzy kroki kucała i w takiej pozycji robiła następne trzy kroki. I znowu prostowała się – trzy kroki i kucała. Szliśmy gęsiego. I naśladowaliśmy naszego przewodnika po poetyckiej krainie. Przed rodzicami Anka wyprostowała się, wyciągnęła rękę, w której trzymała długopis.

– Dzień dobry! Jesteśmy z telewizji 'Wsypa'. Czy państwo mieli przyjemność obejrzeć występ Anuli?

Na twarzy młodych ludzi pojawiła się konsternacja. Uśmiechali się życzliwie, jak przystało na bywalców poetyckich spotkań. Stanąłem za panią dziennikarką.

– Jestem gotowy, proszę powtórzyć pytanie, nie włączyłem kamery. - podniosłem palce, pstryk, kamera akcja.

– Pani jest pijana?

Anka nie zdążyła odpowiedzieć. Balon zaszedł już od tyłu i w tym momencie nie wiadomo skąd wybiegła dziewczyna Balona z indiańskim okrzykiem. Pojawiła się między Anką, a osobami, które próbowałem trzymać w kadrze, chociaż miałem problem z utrzymaniem się na nogach. Gwizdek zawył żałośnie:

– śmierć białej twarzy!

Przez chwilę ich twarze wyraziły zdumienie, a później zniknęły mi z kadru. Dziewczynka zaczęła płakać, Anka stała jeszcze chwilę patrząc jak małżeństwo ląduje na krawężniku, który oddzielał dróżkę dla spacerowiczów od trawiastej powierzchni. Próbowałem kamerą sporządzoną z moich czterech palców zarejestrować ich zdziwienie. Kamera zdążyła ująć rękę uciekającego Gwizdka, zmęczone oczy Balona, który próbował uwolnić się spod przygniatających go ciał, aż wreszcie w kadrze pojawiła się twarz dziewczynki, która przestała płakać i przyglądała się mojemu bezbłędnemu oku palczastej kamery. Jej czerwone usta wykrzywiły się w podkówkę i zaczęły trząść. Bateria wysiadła, bo ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął.

– Poczekaj – zdążyłem powiedzieć – to będzie świetne ujęcie!

– Uciekamy, Bernard! - Anka szarpnęła za drugą część urządzenia i kamera, którą dzierżyłem w rękach przestała istnieć. - Obudź się, spierdalamy!!!



***



Zwymiotowałem. Kręciliśmy się po mieście od kilku godzin. Balon z Gwizdkiem zniknęli, musiało już być późno. Siedzieliśmy na dworcu kolejowym. Nie zamieniliśmy ani słowa od czasu ucieczki z Wyspy. Anka przyniosła z dworcowego bufetu gorącą kawę.

– Odchodzę, Bernard!

Kiwnąłem głową i spróbowałem jeszcze raz spłukać smak dzisiejszych zdarzeń łykiem kawy.

– Tobie tez radzę! - Dodała.

– Wiem! Masz papierosa? - zapytałem.

Gdzieś powinienem jeszcze mieć jakąś zmiętą paczkę, ale nie mogłem doszukać się teraz zagubionych papierosów.

– Nie mam, Bernard. Za chwilę nadjedzie mój pociąg, wyjeżdżam.

– Wiem, Aniu.

– Będzie mi ciebie brakowało.

– Ależ to brzmi!

– Od kiedy pijesz, Bernard?

– Nie wiem, musiałbym zajrzeć do kalendarza.

Z daleka dało się słyszeć miarowy stukot szyn.

– Koła w ruch!

– Para buch!

– Brzechwa?

– Nie, Tuwim.

– Zawsze ich myliłem. To twój pociąg?

– Tak, wyjeżdżam Bernard!

– Wiem

Wstała.

– Nie bierzesz ze sobą bagaży?

Pociąg hamował i na peron wśliznęły się pasażerskie wagony.

– Możesz u mnie mieszkać dopóki nie znajdziesz jakiegoś lokum, później wyprowadź się i powiadom mnie. Będę mieszkać u siostry.

Przytaknąłem.

Podróżni wysypali się z wagonów, a ci którzy czekali na swoją kolej wchodzili teraz szukając wolnych miejsc.

– Anka? - Pocałowała mnie w czoło i odeszła. - Anka?

Konduktor zamknął drzwi i pociąg ruszył. Miałem znowu skurcz i zwymiotowałem do kosza. Kubek z kawą przewrócił się i cała jego zawartość znalazła się na dworcowym betonie.



Do mieszkania dojechałem pół godziny później, autobusem numer pięć. Na kuchennym stole stały dwie filiżanki z zimną kawą, z której jeżeli dobrze pamiętam, nie uszczknęliśmy nawet łyżeczki. Przeszedłem do pokoju. Zadzwonił telefon.



– I co?

– Wyjechała!

– Anula?

– Tak!

– A ty? - zapytał.

– Muszę się wyspać.

Nacisnąłem czerwony przycisk. Zgasiłem w pomieszczeniu światło. Teraz, pomyślałem, muszę zasnąć.

2
Przeczytałam i jakoś nie wiem, co o tym myśleć.

Styl i opisy podobały mi się.



Scena z dziewczynką, rodzicami i nibywywiadem - z deka nie łapałam o co chodzi, szczególnie z tym kucaniem Anuli co trzy kroki, a potem kto, na kogo i czemu się przewracał.



Raz Anulę nazwałeś Marią, nie wiedzieć czemu O_O



Końcówka mnie nieco zawiodła, bo miałam nadzieję na jakąś ciekawszą puentę.

3
dziękuję za lekturę i komentarz.



Maria? Znowu Maria! To mój błąd, wrzuciłem przez przypadek starą wersję tekstu, zawierająca kilka błędów, kurczę. M.in. Maria, powinno być oczywiście Anka. Jeżeli tak, to jeszcze, pewnie, jest kilka literówek. (potrafię je wymienić z pamięci, hehe, nie zaglądając do tekstu).



Kucanie i nie-wywiad.

W założeniu ich zachowanie miało być nonkonformistyczne. Chociaż nie tylko. To jest, szczególnie dla Anuli, jeden z etapów jej katharsis. Palenia mostów. Pożegnanie.



Puenta.

Spotkałem się do tej pory z dwojakim odbiorem. Ale zgadzam się, że nad puentą można popracować. Zaakcentować.

Serdecznie dziękuję.

ps. mam pytanie: komentowanie tekstów w tym dziale przypisane jest tylko wyznaczonym osobom, czy też wszystkim użytkownikom portalu? Bo nie mam pewności, czy mogę w tym dziale komentować (hoho, ależ dylematy :) )

pozdrawiam

4
komentowanie tekstów w tym dziale przypisane jest tylko wyznaczonym osobom, czy też wszystkim użytkownikom portalu?


Absolutnie wszyscy użytkownicy. Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie i pomóc bliźniemu.



Tekst przeczytałem już wcześniej, wkrótce zweryfikuje.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
O, to na pewno postaram się swoimi uwagami dzielić z użytkownikami/pisarzami. Pewnie jeszcze nie dzisiaj, bo muszę się oswoić ze stroną. No i te mleczaki trochę przeszkadzają :)

pozdrawiam

6
Nie będę owijał w bawełnę - ten tekst należy do tych, które czytam i od razu zapominam o nich. Mimo, że dobrze napisany całkowicie nie pozostawia we mnie żadnych emocji, nawet radości z przeczytania go. Dla mnie to minus.

Ogólnie pomysł nie jest zły, momentami ciekawy, jednak na końcu powoduje zawód. Scena pożegnania na peronie prawie jak w "Casablance" - "Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce i to na całe życie", tyle że tutaj bez wyrazu.

Nie dotarł do mnie przekaz nonkonformizmu na Wyspach, dla mnie to były po prostu wygłupy. Opowiadanie na plus za styl, dialogi nie trąciły sztucznością jak to ostatnio bywa.

W sumie to nie mam nic więcej do powiedzenia.

Pomysł:3+

Wszystko przez to, że nie utrwala się w pamięci.

Styl:4-

Schematyczność:3

Błędy:
ominąłem

Ocena ogólna:3+



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Pomysł: 3



Takie to... pitu-pitu, pierdu-pierdu. Niby o czymś, a o niczym. Tak jak rzekł Weber, wyskakuje z pamięci, zanim na dobre się rozgości. Z początku trochę chaotyczna akcja, później się stabilizuje. Jak już Ci powiedziano, powinieneń lepiej wyrazić puentę, bo jak narazie jest nijako.



Styl: 4



Zdecydowanie najmocniejsza część tekstu, masz ładny, wciągający styl, a w dialogach czuć życie. Tam podczas scen na Wyspach trochę zbyt chaotycznie, trzeba co chwila orientować się kto, co, na co i dlaczego.



Schematyczność: ?



Przyznaję, że nie wiem.



Błędy: ?



Tekst czytałem przedwczoraj, więc jeśli coś znalazłem, to cichcem, na paluszkach, opuściło moją pamięć. Wiem, że była jakaś interpunkcja, np.:


Wiesz gdzie jest Balon?
wiesz przecinek


Kochanie weź prysznic!
kochanie przecinek



No i pomyliłeś Anię z Marią, jak zdążyłeś się dowiedzieć.


– Anka? - Pocałowała mnie w czoło i odeszła. - Anka?
Mógłbyś wskazać, kto to mówi, będzie wygodniej.



Ocena ogólna: 4 / 3+



Pomysł średni, styl dobry. Tak chyba w skrócie można opisać moje odczucia wobec opowiadania.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

8
Dziękuję za lekturę/ocenę/komentarz.



Wnioskuję, że na pewno puenta wymaga dopracowania. Ta uwaga pojawia się najczęściej i to oczywiście wyraźny dla mnie sygnał do przemyślenia jej.



Pitu-pitu, powiadacie? :)))

Toż to egzystencjum skrojone na miarę kogoś tam, hehe.

pozdrawiam

9
Jako praktyk napisze nie da się wypić żołądkowej. Bohater po wypici takiej ilości zarzygałby pół świata lub jak mój kumpel klęczał przed żoną i błagał „ pomóż, bo ja umieram nie tknę alkoholu do Konica życia „ nadmienię obietnica niespełniona. Opis jazda autobusem trafna, powiedziano mi kiedyś pan śmierdzi rzygowinami.
www.roberttof2.blog.onet.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”