Przychodzą do mnie na jeden oddech przed zaśnięciem. Pojawiają się na ułamek chwili krótszy niż bicie serca, ale są tam zawsze, zawieszone we wspomnieniu na granicy jawy i marzenia.
Głos. Wołający mnie po imieniu. Doskonale znany. Brzmiący z oddali, sprawia, że chcę odwrócić się pobiec, wtulić w czekające na mnie ramiona ojca, choć nigdy tak mnie nie wzywał.
Wrażenie puchatych łapek wędrujących po poduszce, poczucie jakby uginała się lekko pod niewielkim kocim ciężarem. Wyciągam rękę, ale nie natrafiam na miękkie futerko. Ona była czarna, a on bury. Już ich nie pogłaszczę. Odeszły.
Czekam codziennie i codziennie boję się kto dołączy.
...