Życie

1
Zachęcony, zniechęcony i zweyfikowany napisałem w końcu całą książkę. Wklejam początek, a jeżeli ktoś z Państwa miałby ochotę przeczytać całość, to chętnie wyślę.



Rozdział 1

Sekretarka Krystyna Sławińska weszła do gabinetu Janiny Krabe, dyrektor wrocławskiego domu dziecka. Splotła nerwowo palce dłoni za plecami i wstrzymała oddech. Robiła tak zawsze, kiedy była zdenerwowana. Na zewnątrz był ciepły, letni poranek, ale dla Sławińskiej zapowiadał się kolejny ciężki dzień w pracy. Wiele razy została zrugana tylko za to, że weszła w nieodpowiednim momencie lub że kawa była zbyt słodka, westchnęła więc cicho i zatrzymała się w bezpiecznej odległości od biurka. Szczerze nienawidziła przełożonej, lecz jeszcze bardziej bała się jej i mimo że wiadomość, którą przyniosła, była błaha, to ciarki na plecach paraliżowały jej ruchy. Uświadomiwszy to sobie, znów pomyślała o zmianie pracy. Niestety była zbyt mało pewna siebie, a z wykształceniem średnim nie miała wielu możliwości zarabiania bez strachu o przyszłość jej i – co ważniejsze – dzieci.
Pomieszczenie porażało luksusem drogich mebli z lakierowanego drewna wrzośca. Pani Krystyna spojrzała na nie z niechęcią i ukrywaną zazdrością. Wypełnione unikatowymi wyrobami firmy R.A. Mobili i biurkiem pełnym wykwintnych czekoladek, nie współgrało zupełnie z od dawna niemalowanymi pokojami wychowanków i podłą jakością jedzenia w kuchni znajdującej się w piwnicach budynku.
Zegar wiszący na ścianie wybił dopiero godzinę dziesiątą. Rano dyrektor Krabe była uosobieniem zła i bardziej przypominała rozlany worek żółci niż kobietę na stanowisku. Tak było każdego dnia, kiedy pojawiała się w pracy i musiała przebywać w towarzystwie ludzi, których nie znosiła. Nienawidziła tych usłużnych panienek, którym plotki oraz zachwyt mało istotnymi rzeczami wypełniały całe bezwartościowe życie. Krabe drażniło wszystko, co młode i piękne. Wszystko, co nie pozwalało zapomnieć o upływających latach. Zdjęcia modelek czy młodych celebrytek w olśniewających kreacjach miażdżyły jej serce i powodowały ataki zazdrości.
Była kobietą w średnim wieku ubraną w zbyt obcisły żakiet uwydatniający obfity biust. Podwładna nie rozumiała, jak można zmarnować tyle pieniędzy na kreację w tak oczywisty sposób robiącą z szefowej karykaturę bogatej i zadbanej osoby. Kiedy Krabe ją kupowała kilka miesięcy wcześniej, ta pasowała idealnie, lecz słabość do słodyczy i nocnego podjadania powodowały, że tyła.
– Pani dyrektor, przyszedł Marcin Kwis – powiedziała nieśmiało sekretarka i umknęła wzrokiem w stronę obrazu widzącego na ścianie. Przedstawiał młodą, piękną nastolatkę do złudzenia przypominającą dyrektorkę sprzed wielu lat. – Ten wysoki chłopak, który skończył osiemnaście lat. – Nie odrywając wzroku od olejnego portretu, odliczała w myślach sekundy pozostające do kolejnego wybuchu agresji szefowej.
W końcu popatrzyła na twarz Krabe. W promieniach letniego słońca wyglądała dużo starzej niż normalnie, a przecież były rówieśniczkami. Sekretarka musnęła końcówkami palców gęste, kręcone włosy. Szybko jednak, dostrzegłszy zazdrość w oczach przełożonej, schowała dłoń za plecy. Pomimo trójki dzieci i nawału obowiązków prezentowała się dużo atrakcyjniej. Dyrektor nie miała męża, o dzieciach Sławińska też nic nie słyszała. Chodziła jedynie do kosmetyczki, gabinetu odnowy biologicznej i na zakupy po nowe kreacje.
– A tak, niech wejdzie. – Dyrektor odprawiła ją ruchem ręki.
Ta odetchnęła z ulgą i ruszyła do wyjścia, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Dyrektor odetchnęła także. Jej awersja do sekretarki właściwie nie miała przyczyny. Janina Krabe po prostu nie lubiła ludzi i eliminowała, jak mogła, niepotrzebne kontakty towarzyskie. Spotykała się tylko z dwiema przyjaciółkami, a ich znajomość polegała głównie na rywalizacji: która wyda więcej na fryzjera, która ma droższe auto czy lepszego kochanka.
Krabe wróciła do przeglądania papierów. Otworzyła pierwszą z teczek, spiętą białą gumką. Zaczęła czytać. Andrzej Mularczyk, lat siedem – uzdolniony muzycznie chłopak. Sierota, którego rodzice zaginęli podczas wycieczki do jednego z azjatyckich krajów. Świetny kandydat dla holenderskiej pary lekarzy z Amsterdamu. Wickensowie zawsze marzyli o dziecku, które będzie ich zabawiać w deszczowe, jesienne wieczory. Uśmiechnęła się, czując już zapach zarobionych pieniędzy, szybko jednak przybrała poważny wyraz twarzy. Zaznaczyła na okładce teczki prawie niewidoczny znak plus i schowała do zamykanej na klucz szuflady. Kolejne dokumenty nie przykuwały jej uwagi. Odrzucała je zniecierpliwiona. Od czasu do czasu spoglądała na zdjęcie męża leżące na dnie półotwartej szuflady. Za każdym razem miała ochotę napluć na tę gębę. Zostawił ją dla młodszej i ładniejszej. Banalna historia. Wciąż go kochała, ale nienawidziła jeszcze bardziej.
W końcu na kolejnej teczce przeczytała dane osobowe dziecka i jej twarz ponownie lekko rozpromieniła się. Wyjęła z paczki papierosów miętowego vogue’a i stanęła przy otwartym oknie. Na zewnątrz słońce powoli zaczęło dawać się przechodniom we znaki. Krabe spojrzała z zazdrością na matkę idącą chodnikiem. Prowadziła za ręce dwójkę roześmianych dzieci. Jej palce zacisnęły się kurczowo na ramie otwartego okna. Obserwowała małą dziewczynkę opowiadającą coś z przejęciem matce. Nie słyszała, o czym mówi, ale uśmiech na twarzach całej trójki wystarczyłby jej za złoto całego świata.
Nie mogła mieć dzieci. Jej bezpłodność była nie do wyleczenia, a zapłodnienia in vitro nie chciała.
Mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego i sięgnęła po teczkę na biurku.
Monika Krasna, lat sześć. Spojrzała zazdrośnie na miniaturowe zdjęcie w rogu akt. Śliczna dziewczynka, którą Niemcy ze Stuttgartu na pewno mocno pokochają. Co z tego, że zbyt mocno...
Dziewczynka nie miała predyspozycji do muzyki, sportu czy choćby rysowania, ale była słodka i kochana.
Braunowie z chęcią wydadzą sporą sumę pieniędzy, żeby zamieszkała w ich domu – pomyślała.
Dzieci kupowały zwyczajne rodziny. Zazwyczaj. Zdarzały się także pedofilskie pary, które za niewinne dziecko płaciły dużo więcej. Dla pani dyrektor było to obojętne. Każde dziecko powiększało stan jej konta o przynajmniej pięć tysięcy euro. Co się później z nimi działo, nie miało znaczenia. Musiała co prawda dzielić się z Wójcickim, który podpisywał zgody na adopcje z zagranicy, ale trzydzieści procent od każdego dziecka nie było wygórowaną ceną.
Odkąd zostawił ją mąż, myślała wyłącznie o sobie. Jak poprawić wygląd i jak zarobić na dostatnie życie bez wysiłku. Cena, jaką płaciły dzieci za jej potrzeby, nie była istotna.
Dyrektor Krabe zerknęła na karton stojący w rogu gabinetu. Częściowo schowany za stojakiem na płaszcze, wypełniony był trofeami zdobytymi przez wychowanków domu dziecka. Zebrało się tego sporo: puchary, dyplomy i medale. Dla tej zgorzkniałej kobiety nic to nie znaczyło. Sama nie mogła mieć potomstwa, więc mało ją to obchodziły sukcesy obcych dzieci.
Drzwi gabinetu otworzyły się z rozmachem i uderzyły o stojący przy ścianie regał z dokumentami. Do środka wszedł na chwiejących się nogach Marcin Kwis. W ustach trzymał niezapalonego papierosa, a przekrzywiona na bakier bejsbolówka sygnalizowała wszystkim wokół, że chłopak jest KIMŚ. Twardzielem, nie lalusiem, którego można bezkarnie zaczepiać na ulicy.
Przesadnie opalony, rozejrzał się zamulonym wzrokiem po pomieszczeniu i beztrosko łypnął przekrwionymi oczami na dyrektorkę.
– Siema! – ryknął na całe gardło.
Janina Krabe wyrzuciła niedopałek przez okno i usiadła w fotelu. Popatrzyła z zainteresowaniem na chłopaka. Przez ostatnie kilka miesięcy Marcin Kwis wyraźnie nabrał ciała. Miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, a mięśnie karku i bicepsy dodawały chłopcu męskości. Nastolatki nazywały go Marcinkiem z boskim tyłeczkiem, a rówieśnicy schodzili z mu drogi, bojąc się jego pięści. Chłopak był z natury nerwowy. Nie znosił – podobnie jak Krabe – kontaktów towarzyskich z innymi ludźmi, nie licząc oczywiście seksownych dziewczyn. Dla przystojnego młodzieńca były najlepszym sposobem na zabicie nudy oraz urozmaicenie szarego życia.
– Czego chcesz? – spytał hardo, patrząc w oczy kobiety. Nie zapomniał złego traktowania, kiedy był młodszy i wszystkiego się bał. Z irokezem na czubku głowy do złudzenia przypominał aktora Dolpha Lundgrena, który zadziwiał miłośników kina skutecznością w wymachiwaniu nogą. Był bardzo spocony, ciężko dyszał. Dopiero, co rozprawił się z bandą grubego Andrzeja, który swoją opasłą posturą wraz z dwoma kumplami doprowadzali cały dom dziecka do paniki i przerażenia. Kiedy stłukł ich w męskiej łazience, prawie uprzejmie poprosił o zakup butelki wódki, a potem drugiej. Alkohol wypili razem, a Kwis wymusił dodatkowo na trzech chłopakach przyrzeczenie, że nie będą mieli do niego żalu.
Teraz, pomimo wczesnej pory, chłopak ledwo stał na nogach. Nie miał ochoty rozmawiać z dyrektorką, której najzwyczajniej w świecie nie znosił. Właściwie pogardzał ją.
Krabe wzięła do ręki telefon komórkowy. Oddech jej przyśpieszył. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio uprawiała seks. Nie zwracała uwagi na wulgarność chłopaka. Był młody i piękny, a jego muskularne ciało powodowało drżenie wewnętrznych części jej ud. Nie mogła się nadziwić, jak ten mazgaj, który jeszcze dwa lata temu tylko płakał, tak szybko dorósł. Jednak jest coś takiego w sporcie, co powoduje, że płaczliwi chłopcy zamieniają się w prawdziwych mężczyzn. Jego błękitne oczy i wciąż powiększająca się muskulatura powodowały u kobiety chęć posiadania go na własność. Jak wytresowanego pieska, którym mogłaby się chwalić przyjaciółkom w salonie odnowy biologicznej. Najchętniej rzuciłaby teraz chłopaka na biurko, sprawdzając, czy potrafi zaspokoić jej czterdziestoletnie ciało. W jej życiu było tak mało miłości, że zapomniała o jej smaku. Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze, to było dla niej najważniejsze, temu podporządkowała cały swój czas, odkąd została sama.
Odrzuciła szybko myśl o uwiedzeniu nastolatka. Za duże ryzyko. Za mało pożytku z niedoświadczonego ciała. Miała ważniejsze sprawy do załatwienia. Korbielowi spodobał się młodzian, więc chciał, by dołączył do organizacji przestępczej. Miała się tym zająć, kiedy chłopak osiągnie pełnoletność.
– Wiesz, po co cię wezwałam? – Kobieta wstała z fotela i usiadła na skraju biurka, naprzeciw Marcina.
– No tak. W końcu wyrwę się z tej nory.
W radiu stojącym na półce tuż za plecami kobiety grali piosenkę „I kissed a girl” Katy Perry, a Marcin Kwis wyobraził sobie, jak dwa razy starsza kobieta całuje przedstawicielkę tej samej płci.
– Tak, skończyłeś osiemnaście lat i niestety musisz opuścić nasze rodzinne gniazdko – powiedziała nieco ironicznie.
Chce, żebym ją zaliczył. – rozbawiony Kwis spojrzał na jej potężne łydki w czarnych pończochach. Mógłby to zrobić, ale Monika z pokoju obok tak go wczoraj odmóżdżyła, że nie miał dziś ochoty na seks. Poza tym ból głowy spowodowany ciepłą wódką nie pozwalał myśleć o przyjemnościach.
– Masz plany na przyszłość?
Głos kobiety przywrócił go do rzeczywistości.
– Coś wymyślę. Nie ma problemu.
Według Krabe nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Marcin Kwis był innego zdania. Czuł się wielki i potężny, a cały świat już wkrótce miał leżeć u jego stóp. Chciał opuścić to miejsce, gdzie dla wychowawców był kolejnym porzuconym dzieciakiem, a dla innych sierot przerośniętym troglodytą.
– Jeśli jednak nie masz planów, to ten człowiek miałby dla ciebie zajęcie. – Podała chłopakowi wizytówkę.

Witold Korbiel – Import/Eksport

Marcin Kwis uśmiechnął się nieznacznie i schował kartonik do kieszeni szortów, w których trzymał paczkę marlboro. Zapalniczki nie nosił z własnego wyboru. Brak ognia stanowił najlepszy pretekst do zaczepiania chłopaków na ulicy. Najlepiej takich dobrze zbudowanych, którzy myśleli, że sztanga na siłowni zrobi z nich Terminatora. Jeśli zaczepiony chłopak miał zapalniczkę, wtedy Kwis szukał kolejnego pretekstu do wszczęcia awantury. W przypadku gdy odpowiedź brzmiała „nie palę”, ogromna pięść lądowała pod okiem biedaka.
Początki były trudne i zwykle to on dostawał łomot. Ale, jak do znudzenia przypominał jego trener Andrzej Kruk, „tylko trening zrobi z ciebie dobrego zawodnika”. Dlatego chłopak trenował zawzięcie, a siniaki na twarzy i spuchnięty nos zniknęły z czasem bezpowrotnie.
Marcin miał kumpla o ksywie Wariat. Jego przyjaciel był niespełna rozumu i miał podobne do Kwisa motto życiowe: „Porozwalać wszystkim łby, a jak się nie da, to użyć kija bejsbolowego”. Pochodził z bogatego domu, w przeciwieństwie do biednego i osieroconego Marcina. Ta drobna różnica nie stanowiła problemu dla przyjaciół. Postanowili w życiu do czegoś dojść, a sposób, w jaki to zrobią, nie był wyraźnie sprecyzowany. Dziwna to była przyjaźń. Pełna wzajemnych wyzwisk i oskarżeń. Często przez cały dzień nie potrafili raz odezwać się do siebie w normalny sposób, ale za to wskoczyliby za sobą w ogień.
Adrenalina zabuzowała w ciele osiemnastolatka. Tam na zewnątrz był zupełnie inny świat. Były dziesiątki dziewczyn do zdobycia, a nowe, drogie samochody kusiły metalicznym połyskiem lakieru. Wrocław przyciągał ekskluzywnymi sklepami. Co prawda nie mógł nic kupić, ale wszystko było przed nim. Wizytówka wciśnięta mu do ręki przez panią dyrektor miała być biletem wstępu do nowego, dorosłego życia, które już niebawem miało się rozpocząć.

Życie

2
Nie powiem, że ten tekst jest bardzo zły, ale obawiam się, że dobry również nie jest.

Na początek pozytywy: czytało się szybko i płynnie. Dobrze posługujesz się językiem, nie ma dłużyzn i moim zdaniem zachowany jest balans między dialogami i opisami. To, co mi przeszkadzało, to "przeskoki perspektywiczne". Nie wiem, czy potrafię dobrze wyjaśnić, o co mi chodzi... Zaczynasz opowieść z punktu widzenia sekretarki. Opowiadasz ustami narratora 3-osobowego o jej odczuciach - o tym, jak nie znosi roboty i zazdrości dyrektorce gabinetu, że jędzy nie znosi itd. Kilka akapitów później jest przeskok - i nagle narrator staje się trybunem owej dyrektorki Krabe, która "z rana chodzi wściekła", a potem patrzy łasym okiem na wychowanka, bo "zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatnio uprawiała seks". Nie jest to błąd (teoretycznie), ale osobiście mam wrażenie, że nie panujesz nad tym, a te przeskoki nie są wcale zaplanowane, tylko ot, wychodzą Ci naturalnie, "mimochodem". Piszesz o Krabe i przypominasz sobie jakiś fakt o niej, to piszesz. Potem dochodzi do Ciebie, że przecież mówiłeś o sekretarce, jest w tył zwrot i dajmy jej się teraz wypowiedzieć. Nie dalej "ciśnie" przełożoną.

Daje to wrażenie chaosu i nie robi zbyt profesjonalnego wrażenia. Raczej błądzenia po omacku.

Kolejna sprawa to bohaterowie. Dla mnie są zbyt czarno-biali i jednoznaczni. Ot, taka pani dyrektor jest do szpiku zła, zepsuta i pazerna. Okrutna, beznamiętna, bez ani jednej pozytywnej cechy. Kurczę, ona nawet na nastolatka patrzy jak na obiekt seksualny! Na dziecko, które znajduje się (przynajmniej na papierze) po jej opieką! i nie ma tu znaczenia, że wspomniany chłopak jest już dorosły. Samo to, że przyszło do głowy pani dyrektor coś podobnego, jest dość paskudne.

Nie twierdzę, że nie ma na świecie takich ludzi. Są - ale stanowią mniejszość (a przynajmniej mam taką naiwną nadzieję - chyba jeszcze za krótko żyję i wciąż wierzę w dobro). Mam na myśli, że trudno znaleźć osobę pozbawioną jakichkolwiek zalet, niewyznającą absolutnie żadnych wartości i nieuznającą świętości. Dyrektorka wydałaby się wg mnie wiarygodniejsza, gdyby właśnie, paradoksalnie, miała coś, za co można by ją polubić. W miejscu, w którym mówi ona o bogatych parach z Zachodu, którym sprzedaje dzieci, jest fragment mówiący o celach owych par. Wydałaby się bardziej ludzka, gdyby chociaż wówczas stwierdziła (nawet ustami trzecioosobowego narratora): "Ona osobiście nie wyobrażała sobie wykorzystywać seksualnie dzieci i najchętniej wyrywałaby jaja tym, którzy się tego dopuszczali. Wydawało jej się to obleśne i sama w życiu czegoś podobnego nie uczyniła. (bla-bla-bla) ALE: kochała pieniądze, a taki proceder je przynosił, i to w niemałej ilości. Dodatkowo nie mogła mieć przecież pewności, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami mieszkań, może dzieci miały świetną opiekę? Wiedziała, że tak nie jest i cierpią katusze, ale póki tego nie widziała, mogła udawać, że jest inaczej i nie miała sobie nic do zarzucenia".

Rozumiesz, o co mi chodzi? Żeby ta kobieta nie była z papieru. Teraz wydaje się oblana czarną farbą - wybitnie złe zło. Trudno w nią uwierzyć, jest kompletnie jałowa i nierzeczywista.

Jeśli chodzi o wydarzenia, na razie niewiele się działo. Jedynie Marcin został wezwany do gabinetu dyrektorki, bo szykuje się dla niego zajęcie. Bardzo mi się spodobał sposób, w jaki zakończono rozdział:
tomek3000xxl pisze: Co prawda nie mógł nic kupić, ale wszystko było przed nim. Wizytówka wciśnięta mu do ręki przez panią dyrektor miała być biletem wstępu do nowego, dorosłego życia, które już niebawem miało się rozpocząć.
Ładne niedopowiedzenie, czytelnik wie, że może liczyć na coś więcej i jego ciekawość jest podsycona (przynajmniej moja). Owszem, chętnie dowiedziałabym się, co się przytrafi Marcinowi, jednak nie czuję w stosunku do niego (i do innych postaci) żadnych emocji. Nie mam wobec nich wypracowanego stosunku... no, nie obchodzą mnie. Ale to tylko dlatego że są tacy płascy. O pani dyrektorce (wiem, pastwię się nad nią, ale ta bohaterka jest mi zadrą pod paznokciem, wydaje się strasznie kiepska, wybacz) wiem tyle, że jest ZUA i będzie ZUA niezależnie od tego, co się stanie, bo to antagonistka i już. Co jest ciekawego w bohaterze, który się nie zmienia i tylko od czasu do czasu wybucha złowrogim śmiechem zarezerwowanym dla kreskówkowych czarnych charakterów?

Potencjał jest, ale ta kreacja postaci jest za bardzo wypaczona jak na mój gust i przez to ich "machlojki" wydają się raczej żałosne i bezrefleksyjne niż naprawdę przerażające - a przecież pokazanie patologii środowiska typu dom dziecka (gdzie sieroty w teorii powinny czuć się w miarę bezpiecznie) to świetny pomysł i na pewno efekty mogłyby być bardzo fajne. Czy mogłabym prosić o podesłanie jeszcze jednego rozdziału? W sumie jestem ciekawa, na czym skupia się fabuła.

Pozdrawiam,
Madeleine
Made, czyli: Madeleine, Magdalena Lipniak albo po prostu Madzia.

Chwałą jednych jest, że piszą dobrze, a innych, że się do tego nie zabierają.
Jean de La Bruyère

Życie

3
Dziękuje za kolejny obszerny komentarz( poprzedni tekst)
Ja niestety i ku mojemu przerażeniu wciąż bardziej grzebię patykiem w piaskownicy niż mógłbym nazwać się pisarzem. O ile napisanie sceny przychodzi mi łatwo i daje radość, to tych wszystkich błędów nie widzę.

Życie

4
Mam bardzo podobne odczucia, jak Made.

Językiem posługujesz się sprawnie. Nie widzę tutaj żadnego wybitnie indywidualnego stylu, ale to dobrze. Uwaga miała się skupiać na historii, a nie na formie, a napisanie tekstu tak, by język nie męczył, nie był zbyt wypracowaniowy i banalny, a jednocześnie nie zaciemnial obrazu i nie odwracał uwagi od treści to niemała sztuka.

Gorzej z treścią. Rzeczywiście popadłeś w skrajność. Wydaje mi się, że probowałeś jakoś odjednoznacznić postać dyrektorki tłumacząc, że jest zgorzkniała, bo nie mogła mieć dzieci, ale niewiele pomogło. Tu nie chodzi o to, jaką postać stworzyłeś, ale jak ją pokazałeś. Niech sobie będzie zła, niech ma powód lub nie, ale cokolwiek chcesz o niej powiedzieć, czytelnik powinien sam to wyczytać, sam ocenić. Sam wyrobić sobie opinię. Teraz pokazujesz postać palcem i mówisz "patrzcie, ona jest zła". Jedna z moim zdaniem najbardziej zaskakujących obserwacji, jakie wyniosłam z czytania książek pod kątem błędów, których sama mogłabym uniknąć to "czytelnik nie uwierzy autorowi na słowo". Przywiąże się do obserwacji, którą sam poczyni i do opinii, którą sam sobie wyrobi.

Jeśli chodzi o narrację, też przeszkadzały mi zmiany perspektywy. Narrator trzecioosobowy nie musi być neutralny. Twój nie jest. Relacjonuje myśli i odczucia jednej postaci. Oczywiście nie musi się przywiązać do tej postaci na całą książkę, ale dobrze by było, żeby te przeskoki perspektywy miały jakieś uzasadnienie, rytm. Miga się zdarzać w każdym nowym rozdziale albo każdej nowej scence. Może je uzasadniać zmiana składu aktorów na scenie: wejście postaci, wyjście, zamknięcie drzwi, jakiś element, który zarysuje granicę między dwoma osobnymi fragmentami, ale takie sobie hopki bez ostrzeżenia są męczące.

Pomysł ciekawy. Jestem skłonna zaryzykować stwierdzenie, że może się z tego zrodzić coś naprawdę poważnego, jeśli pozbędziesz się wymienionych problemów i mądrze pociagniesz rozpoczęte wątki. Wspominasz, że tekst już gotowy... wiem, że przepisywanie czegoś takiego na nowo boli, ale może warto?

Życie

5
Hej.
Dziękuję bardzo za komentarz.
Obawiam się, że z moim warsztatem niewiele mogę już poprawić. Wychodzi na wierzch brak odpowiedniej edukacji i setek przeczytanych książek. Ja po prostu tych wszystkich błędów nie widzę i najzwyczajniej w świecie nie wiedziałbym, co jest źle i co należy poprawić. Zacząłem pisać kolejną książkę, a huczące mi w uszach komentarze, pozwolą uniknąć kilku błędów przy kolejnym tekście.

Życie

6
Sama nie mogła mieć potomstwa, więc mało ją to obchodziły sukcesy obcych dzieci.
spójnik "to" jest tu zbędny.
Nie znosił – podobnie jak Krabe – kontaktów towarzyskich z innymi ludźmi, nie licząc oczywiście seksownych dziewczyn. Dla przystojnego młodzieńca były najlepszym sposobem na zabicie nudy oraz urozmaicenie szarego życia.
Nie znosił – podobnie jak Krabe – kontaktów towarzyskich z innymi ludźmi, nie licząc oczywiście seksownych dziewczyn, które dla przystojnego atrakcyjnego młodzieńca były stanowiły najlepszy sposób na zabicie nudy oraz urozmaicały szare życie.

Zamieniłem przystojnego na atrakcyjnego ponieważ z opisu nie wynika że był przystojny, raczej wygadany, dobrze zbudowany i pewny siebie, charakterny.
Właściwie pogardzał nią
W jej życiu było tak mało miłości, że zapomniała o jej smaku.
masz tutaj 2x 'jej'. Może: W życiu kobiety było tak mało miłości, omal zapomniała jak smakuje. ?
potężne łydki
Czy nie lepiej opis oddawałyby smukłe, albo po prostu seksowne? Potężne w odniesieniu do łydek u kobiety nie brzmi zbyt atrakcyjnie.

Mimo wszystko jest to bardzo czysty od błędów, schludnie napisany fragment. Ale, uwaga, to jest poprawne, szału nie ma. Oczywiście znalezienie swojego własnego języka zajmie Ci trochę, lecz wszystko przed Tobą. W porównaniu z Twoim poprzednim kawałkiem, ten jest o niebo lepiej napisany. Lepiej napisany, natomiast czy interesujący fabularnie? Dla mnie niekoniecznie, kwestia co kto lubi. Ale przeczytałem bez najmniejszego znużenia :)

Pozdrawiam
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”