Alma Mater

1
Oto:





Alma Mater





„Wieczność"



Wiecznością nazywam to, co się wokół mnie dzieje, co mi się przytrafia i co ma miejsce, coś czego nie mogę tak do końca określić, ani cofnąć, odwrócić, minąć, o czym nie mogę zapomnieć, czego nie jestem w stanie wyzwolić, wymazać, wyrzucić z pamięci, oddalić, pozostawić, zabić, spalić ani w sobie, ani poza mną, co za mną podąża, okala mnie, trzyma, kontroluje, więzi, otacza i posiada, nie chcąc zapomnieć o mnie – o czymś niewidzialnym. Nie każdy potrafi widzieć niewidzialnych, niewidzialne nie znaczy nie istniejące. To te widzialne rzeczy nie zawsze stanowią rzeczywistość. Są często dość żałosnym obrazem wytworu wyobraźni, przy czym wydają się być tak realne, niemal nie odróżniające się od prawdy, ale wystarczy spojrzeć odrobinę szerzej i głębiej, by przejrzeć. Ja jestem tylko czymś niewielkim, malutkim, nijakim, zawieszonym za cieniutkie, lniane sznureczki w czyjejś chorej wyobraźni, drewniana marionetka doświadczalna rzucana na głęboką wodę, zbyt głęboką... Nieudolnie poruszana, raniąca sama siebie, pogrążona w rozpaczy, samotna, po co? Po co ktoś wręczył mi w moje krzywe, drewniane palce to eksperymentalne tchnienie? Po co potęguje moją słabość i bezradność, nie daje wytchnienia i krzywdzi? Dlaczego pozwala czuć, myśleć, znosić, przeżywać, być, a nie pozwala wybierać? Po co dał mi zmysły i duszę, nienawidzę ich, nie chcę, nie potrzebuję, niech zabierze i zniszczy wszystko to co stworzył. Niech okaże łaskę komuś lepszemu i zniszczy moje niepotrzebne i bezsensowne istnienie, moje naiwne wspomnienia.





„Nauka”



Matka Poniżenia





Zawsze wymagała ode mnie najwięcej, jej nauka była nie tyle wybitnie światła, co bardzo trudna w swoim przekazie, bolała. Polegała ona na tym, że nauczycielka śmiała się ze mnie, drwiła, oczerniała mnie, ona jedna mnie poniżała, krytykowała i atakowała swoimi „porywającymi” żartami. Stawiała przed wyzwaniami, którym nie byłam w stanie podołać, rozkazywała, miotała i wyręczała się mną, obrzucając coraz to straszniejszymi obelgami, doprowadzając mnie tym samym na skraj odporności psychicznej. Zawsze przy niej tonęłam we własnych łzach, aż mi się skończyły. Moje oczy zaczęły więc krwawić. Czerwone już lniane sznureczki, pozwalały na to, kazały mi ponownie stawać przed jej obliczem, znosić każdy kolejny fałszywy zarzut, każdą krzywdę. Wyrzucona później w pierwszy lepszy kąt leżałam przez całą noc w świetle księżyca na zimnym, granitowym dziedzińcu tej niezrównoważonej świadomości. Mimo zmęczenia panoszącego się w moim ciele, zazwyczaj nie spałam. Sznurki – moi Bogowie – zabraniały mi zamknąć ociekające purpurą oczy. Rozmyślałam aż do samego świtania, oglądając jedyny widzialny, poza wznoszącymi się w powietrzu oparami cierpienia, bezradności, łez i krwi, przedmiot – cztery granitowe, zimne kondygnacje tego, co było moim światem i trzęsącą się z bólu ręką liczyłam w nim okna, nie doliczając nigdy nawet do dwóch.



Matka Pomarańczy





Była szybka i zwinna, uwielbiałam tę jej przesadną słodycz wyłaniającą się z cierpkiej kwasoty i odwrotnie. Potrafiła sprawić, że na mojej smutnej z przyzwyczajenia twarzy pojawiał się delikatny , szczery uśmiech. Jej łagodny, a zarazem silny( to absurd), przyjemny, ciepły, dość głęboki by się w nim zanurzyć, ale nie utopić, charakterystyczny, charyzmatyczny, śmiały i pociągający na tyle, by się w nim zapomnieć, ale nie zatracić, zapach, wypełniał moją głowę najpiękniejszymi wspomnieniami, wyłącznie tymi wyjątkowymi, zawsze tymi samymi, a było ich przecież tak niewiele, trudno więc, by się nie powtarzały. Wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wiedziałam, że mogę na nią liczyć, że niczym nowym mnie nie zaskoczy i nie zawiedzie. Tak zachłannie spędzałam przy niej czas, pochłaniałam ten jej pozytyw, który w sobie miała, którym potrafiła i chciała się dzielić. Miała go taki niewyczerpalny zapas, a ja nie umiałam gromadzić go

w sobie, po prostu używałam. Właśnie, ja jej używałam...



Matka Opium





Pokazywała mi dziwną alternatywę spędzania czasu, po której zazwyczaj następowała we mnie najczystsza forma kryzysu będąca nieuniknioną koniecznością i następstwem tej nieprzypadkowej i nawet nie niechcianej niepoczytalności powstałej w wyniku nieiniekcyjnej formy aplikacji tego doznania powodującej również i nawet niestety krótkotrwałe, subiektywne odczucie błogości bytu i stanu postrzegania.



Matka Niewybaczania





Nie wiedziałam na początku kim była i czy mogę jej ufać. Kiedyś tylko zerkała na mnie z daleka, zza rogu, dając się zauważyć, później zaczęła się do mnie zbliżać. Wtedy byłam już nauczona, że bliskość powinna ostrzegać, ale teraz siedzi obok mnie i zagląda mi przez ramię i dobrze wie, że jej tego nigdy nie wybaczę. Ona po prostu po to istniała, bym

nie umiała nikomu niczego wybaczyć. Kiedy patrzyłam w jej szkliste oczy słyszałam zawsze szepty niesione echem: „nie wybaczam, nie wybaczam...”. Nazywałam ją „wybiórczym konfesjonałem”, bowiem poznawała wyłącznie te z moich myśli, w których komuś czegoś nie wybaczyłam i nie wybaczała za mnie – już na zawsze. Myślałam, że to dla mojego dobra, abym po raz kolejny przez swoją naiwność nie została skrzywdzona, miałam poniekąd nadzieję, że ona chce mi w jakiś sposób pokazać, udowodnić, że solidaryzuje się ze mną i w ten sposób pomaga. Nie miałam jednak pojęcia, jak daleko idącą pomyłkę popełniłam. Wszystko to, czego nie wybaczyłam zostało i kumuluje się we mnie, robi się tego więcej i więcej, nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jest tego aż tak wiele, całe to niewybaczenie narasta wzmagając złość, pretensje i pomnażając wrogość oraz nienawiść do rosnących w siłę niewybaczonych.







„Wstęp”



Uczelnio moja – moja stworzycielko, nie kochałam Cię nigdy, ale to Ty mnie wychowywałaś i mną żyłaś, to Ty dałaś mi to wszystko czym teraz jestem. Odchodzę, by stwarzać się gdzie indziej. Znalazłam furtkę, malutką, ucieknę przez nią do raju, gdzie będę mogła się śmiać i krzyczeć z radości. Boję się tego nieznanego, ale pragnę go, pragnę, by było lepsze, by mnie nie krzywdziło i nie zabijało. Nauczyłam się już bowiem, czym jest zło, wiem jak się objawia i rozumiem dlaczego boli. Chcę nie uronić ani jednej łzy więcej i nauczyć się kochać, bo Ty tego nie potrafiłaś.

2
a Moonspella słucha? ;)



ogólnie nawet zainteresowało, ale wgłębiając się w szczegóły:



pomysł : 3 plus



styl : 3 plus



błędy: 3 minus (może nie jest ich jakoś wiele, ale drażniące jak diabli)





pozdrawiam

3
Wiecznością nazywam to, co się wokół mnie dzieje, co mi się przytrafia i co ma miejsce, coś czego nie mogę tak do końca określić, ani cofnąć, odwrócić, minąć, o czym nie mogę zapomnieć, czego nie jestem w stanie wyzwolić, wymazać, wyrzucić z pamięci, oddalić, pozostawić, zabić, spalić ani w sobie, ani poza mną, co za mną podąża, okala mnie, trzyma, kontroluje, więzi, otacza i posiada, nie chcąc zapomnieć o mnie – o czymś niewidzialnym.


to właśnie zdanie zniechęciło mnie do twojego tekstu. Jest makabrycznie długie.



Co do całości tekstu, cóż... dla mnie jest to zdecydowanie zalążek. Nawet interesuje, ale - niestety - dlatego, że nie za bardzo wiadomo, o co ci chodzi. Styl niczym sucha relacja, zero emocji.

ograniczę się do oceny ogólnej: 3-
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

4
Jesli chodzi o moja opinie to calkiem fajny tekst. Widze ze oceny sa bardzo surowe, ale to dobrze. Lepiej zeby na lamach tego forum dowiedziec sie przawdy niz potem rozczarowac sie opinia czytelnikow. Przyznam, podobnie jak kolega przede mna, ze zbyt dlugie zdania faktycznie zniechecaja, ale warto przeczytac i.. pomyslec. Gratulacje.

5
Dziękuje za krytykę wszystkim, szczególnie tą w miarę konstruktywną, a tą destruktywną prosi o „ukonstruktywnienie”(kat.). Oczywiście zachłannie prosi o jeszcze.

Dziękuje za najcieplejsze póki co słowo Arkadiusza, chyba zacznie szanować trójczyny.

Moonspella słucha i chciałaby jeszcze zauważyć, że pisano całe książki jednym zdaniem, więc myślała, że jedno dłuższe aż tak bardzo może nie zawadzi, aczkolwiek, rozumiem podobać nie musi się, może się myliła.

Ma pytanie: czy to źle, jak nie przelewa się, czasami, emocji na papier?



Pozdrawia.

6
no to troskę ukonstuktywnię ;)


Wiecznością nazywam to, co się wokół mnie dzieje, co mi się przytrafia i co ma miejsce,


Sens: wiecznością nazywam to, co się dzieje, to, co się dzieje, to, co się dzieje



Celowy zabieg? Nie przemawia



wymazać, wyrzucić z pamięci, oddalić, pozostawić, zabić,




kolejna wyliczanka na zasadzie to samo, to samo, to samo



Nie każdy potrafi widzieć niewidzialnych, niewidzialne nie znaczy nie istniejące


karkołomna aliteracja



To te widzialne rzeczy nie zawsze stanowią rzeczywistość.


zdanie do gruntownej przeróbki



przy czym wydają się być tak realne,




być do wywalenia




nie odróżniające się od prawdy,




nieodróżniające




spojrzeć odrobinę szerzej i głębiej, by przejrzeć.




zgrzyta




niewielkim, malutkim,


drobnym, lichym, niepozornym ;)


drewniana marionetka doświadczalna rzucana na głęboką wodę




int.



zniszczy wszystko to co stworzył.


,





tyle szczegółów z pierwszego akapitu ;)



może wrócę

7
O zgrozo, nie doczytałem. Wiem nawet czego jest to wina. Wszystko przez twój styl pisania, a dokładniej przesyt, którym raczysz czytelnika.


Wiecznością nazywam to, co się wokół mnie dzieje, co mi się przytrafia i co ma miejsce, coś czego nie mogę tak do końca określić, ani cofnąć, odwrócić, minąć, o czym nie mogę zapomnieć, czego nie jestem w stanie wyzwolić, wymazać, wyrzucić z pamięci, oddalić, pozostawić, zabić, spalić ani w sobie, ani poza mną, co za mną podąża, okala mnie, trzyma, kontroluje, więzi, otacza i posiada, nie chcąc zapomnieć o mnie – o czymś niewidzialnym.
Rytm tekstu jest taki: Tra, tra, tra, tra, la, la ,la ,la, be, be , be, be. żadna w tym melodia, gdy powtarzane jest to samo stwierdzenie ubrane w nieco inne słowa lub synonimy. Przez ten zabieg czyta się metodą skokową, przynajmniej ja mam takie odczucie. Czuję się jakbym miał przed sobą wizualizację piosenki kriss kross - jump up.



Poza tym treść do mnie nie trafia, jako czytelnik nie sięgnąłbym po taki tekst. Przynajmniej aktualnie.



Nie łam się jednak, pisz i ćwicz.



Bez oceny.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron