[W] Białe kłamstwa

1
Alicja siedziała na poniszczonej ławce przyglądając się ludziom odbywającym swoją codzienną podróż po Współmieście. Metro było idealnym miejscem, by nie czuć się jak odmieniec. Tutaj każdy dokądś zmierzał, wszyscy byli traktowani jako jednostki zmienne. Przewijali się ludzie w szlafrokach, strojach superbohaterów, baletnice, czcicielki, cała mieszanka tworząca duszę wielkiej metropolii Rewy. Dziewczyna od kilku minut intensywnie wpatrywała się w kobietę na oko po czterdziestce w czarnym, stylowym płaszczu. Wyglądała na lekko zdezorientowaną, zupełnie, jakby wysiadła na złej stacji. Trzymała coś na smyczy i w pierwszej chwili Glass nie mogła dostrzec, co to było. Zmrużyła oczy. Jakie było jej zdziwienie, gdy zrozumiała, że zamiast egzotycznego zwierzęcia, kobieta trzyma obok siebie ananasa. Owoc musiał przebyć długą drogę, a świadczyły o tym liczne zadrapania po butach. To ciekawe, że nikt go nie rozdeptał, przerabiając przy tym na słodką papkę, w końcu po tylu latach modyfikowania jego genomu stał się znacznie bardziej miękki niż jego naturalny pierwowzór. Alicja uśmiechnęła się pod nosem, gdy madame ananas zniknęła w wagonie metra, pozostawiając po sobie jedynie posmak absurdu. Po głowie Glass nie przewinęło się ani jedno pytanie. Po prostu przywykła do tak niezwykłych gości i zaczęła ich traktować raczej jako osobliwe roboty, coś, co dodaje życiu ciekawego smaku. Ludzie dookoła, zazwyczaj nie dostrzegali takich jednostek, a jeśli komuś udało się takie zjawisko wypatrzyć, to jedyną znaną Alicji reakcją było kręcenie głową z politowaniem. Dziewczyna rozumiała sens pojawiania się tych niezwykłych zmiennych w naszych istnieniach. Przypominali oni o losowości naszego życia, o tym, że wszystko jest skrajnie ruchome i nikt nigdy nie wie, w jak dziwnej sytuacji może znaleźć się za chwilę. Gangster może stać się bohaterem. Bogini rewolucjonistką, a kapłan mordercą. Niezwykłe są nici, które plotą nasze historie i niezwykłe są ich kolory, dlatego czasami warto się zatrzymać i dostrzec te małe sygnały, czerwone lampki od uniwersum. Jedna z nich właśnie zapaliła się w głowie Glass. Żegnaj nieznajoma — pomyślała Alicja i sama zaczęła zmierzać w stronę wyjścia z obskurnego podziemia okrytego tysiącami brudnych, niegdyś białych płytek. Już na schodach poczuła typowy zapach dla tej części Rewy. Smoliste powietrze przesiąknięte spalinami i ściekami wszelakiej maści, sprawiało, że przyjezdni, którzy odwiedzali to miejsce, często wymiotowali lub mieli problemy z oddychaniem. Alicja zresztą miała tak samo, gdy pierwszy raz tutaj przybyła, jednak osiem długich lat uodporniło ją na ten rodzaj niebezpieczeństwa. W końcu codziennie przyjmowana trucizna przestaje być już taka groźna.
Najpierw jej oczom ukazały się potężne budowle sięgające niemal do nieba. Potężne kolosy z betonu i stali przez lata rozrosły się ze swoich pierwotnych form do niebagatelnych rozmiarów. Byle trzęsienie zrównałoby z ziemią całe slumsy Labiryntu, mimo to, ludzie niezbyt się tym przejmowali. W głowie Alicji przewinął się obraz walącego się Betonowego Gaju, jedynego miejsca w slumsach, gdzie rząd zbudował schronisko dla ludzi pozbawionych schronienia i tych eksmitowanych z lepszych dzielnic. W swoim pierwszym miesiącu działalności zgłosiła się tam tak niebagatelna liczba chętnych do przyjęcia pomocy, że przed wejściem rozstawiono zwiększone patrole Sprawiedliwych. Nikt nie widział w tym tykającej bomby, gdy pewnego, słonecznego popołudnia miastem wstrząsnął wrzask tysięcy osób uwięzionym w gruzowisku dawnego miejsca pomocy, pojawiło się pytanie, czy to przypadek? Bo jeśli spojrzeć na to z perspektywy rządu, byłoby to im na rękę. Chcąc się pozbyć wizerunku potężnej metropolii gnijącej przez rozległe slumsy, to wybicie, chociaż części patologii w jego źródle byłoby bardzo rozsądnym posunięciem. Oczywiście, żadne oskarżenie nagłos nie padło, chwilowa zaduma ustąpiła miejsca masowym ucieczką większej części elementu Rewy na wschód, gdzie Sprawiedliwi nigdy się nie zapuszczają. Cała tragedia pomimo potężnej atencji spoza kraju przyniosła więcej szkód niż zysków. Wewnętrzna dżungla Labiryntu powiększyła się i tylko zaogniła wojny gangów prowadzone w tamtym regionie. To miejsce od zawsze przypominało Alicji kłębowisko szczurów na ostatnim drewnie tonącego okrętu, walczących o choćby skrawek ratujący przed zimną tonią. Nie przeszkodziło jej to jednak pokochać to miejsce znacznie mocniej, niż osoby, które zostały tu urodzone. Po ucieczce z domu tylko tutaj znalazła dla siebie schronienie, zresztą nie tylko ona. Labirynt pełen był historii ludzi chcących uciec od codzienności i pomimo tego, że warunki do życia są fatalne, slumsy mają coś, czego nie miała reszta część miasta — wolność. Patrole Sprawiedliwych zostały rozstawione jedynie przy wylotach z miasta i zachodniej części dzielnicy, reszta to totalna dzicz rządzona przez gangi, od których mimo wszystko da się uciec. Tutaj władza nie dosięga praktycznie nikogo. Można się skryć lub utopić w mroku; jak ludzie; jak szczury.
Zaraz po wyjściu z podziemi morph dziewczyny zaczął dzwonić. Odebrała go niechętnie, widząc od kogo przychodzi połączenie.
— Alicja? — odezwał się Altar.
— Tak.
— Podjęłaś już decyzję?
— Chyba znasz odpowiedź — burknęła sucho.
— Wolałem się upewnić. Możemy się, chociaż spotkać ostatni raz?
Chciała go zbyć, wykrzyczeć nie i zostawić to wszystko w cholerę, ale nie mogła; była mu to winna.
— Wyjeżdżam wieczorem, więc masz mało czasu.
— Za godzinę w dawnej Melinie Neonów?
— W porządku — powiedziała, wciskając jak najszybciej czerwoną słuchawkę.
Założyła swojego wściekle różowego morpha na nadgarstek, zacisnęła zęby i ruszyła w stronę dawnego domu. Decyzje o wyjeździe z Labiryntu podjęła już jakiś czas temu, po tym, jak ich organizacja zaczęła coraz bardziej mieszać się do współpracy z gangami. Robiło się zbyt niebezpiecznie. Sporo osób z ich ekipy przypłaciło to życiem, dla Alicji to było za dużo. Jej rana po ostatniej akcji jeszcze się nie zagoiła i nie zapowiada się, by kiedykolwiek się to stało. Jeden z gangsterów strzelił jej prosto w łopatkę z kwasownika, który momentalnie zaczął rozpuszczać jej plecy; wtedy Altar ją uratował. Miał antidotum, jednak gdyby nie on nic takiego nie miałoby miejsca. Alicja nie chciała brać udziału w tej akcji, ale ten zarzekał się, że to już ostatni raz i w sumie miał racje, pomyślała Glass. To był ostatni raz.
Droga pełna była wspomnień, każda uliczka niosła za sobą przeszłość, o której dziewczyna nie chciała już pamiętać. Słońce paliło niemiłosiernie, wydobywając najgorszy smród z całej dzielnicy. Szare budynki tętniły życiem, całkiem, jak potężne kopce termitów. Autobusy mozolnie rozwoziły życie, a w ciemnych, pobocznych uliczkach czekały tuziny robo-prostytutek gotowych spełnić każdą fantazję. Gdzieś wysoko, na jednym z górnych pięter kobiecie wieszającej pranie spadła śnieżnobiała chusta. Alicja zatrzymała się na chwilę, przyglądając temu osobliwemu zdarzeniu. Pośród nędzy i biedy, przedmiot ten lekko muskany wiatrem przywoływał na myśl anioła zstępującego z chmur. Chusta opadła wprost na brudnego chłopca bawiącego się najprawdopodobniej ze swoją siostrą w toksycznej kałuży. Oboje byli nienaturalnie wychudzeni, a ich nóżki wyglądały, jakby miały za chwilę pęknąć. Glass miała już ruszyć dalej przekonana, że dziecko zniszczy ten przedmiot, ale stało się coś, co zaczęło napawać ją prostą nadzieją. Chłopiec wyciągnął dłoń w stronę dziewczynki i podarował jej chustę. Uśmiech dziecka i spontaniczna dobroć to najlepszy węgiel do napędzenia maszyny wiary. Ani bród, ani głód nie jest w stanie złamać naszego wewnętrznego dobra, pomyślała dziewczyna. Znów poczuła, te dziwne uczucie — obrzydzenia i zachwytu miastem. Metropolia, choć rządzona przez bezlitosne korporacje i postępujący dehumanizm, wciąż posiadała duszę oraz serce, dzięki którym życie staje się bardziej znośne.
Alicja skróciła sobie drogę, idąc jedną z bocznych uliczek. Szła spokojnym krokiem pomimo tego, że czuła, jak ktoś ją obserwuje od dłuższego czasu. Podejrzewała, że był to jakiś diler chcący jej coś sprzedać, ale coś tu było nie tak. On nie próbował jej wcisnąć żadnego syfu, zupełnie tak, jakby czekał na dogodną okazję by... Nagle zatrzymała się i sięgnęła, wgłąb swojego neonowo-fioletowego płaszcza. Jej błyskacz leżał bezpiecznie w kolbie. Zaczęła się powoli obracać w stronę obserwatora, którego twarz skryta była zza ciemnym kapturem. Dookoła pełno było porozrzucanych worków pełnych śmieci i kontenerów z gnijącymi resztkami jedzenia. Puste reklamówki wzbiły się w powietrze wraz z mocniejszym przypływem wiatru. Alicja wzięła głęboki oddech i powstrzymała się od przetarcia kropel potu z czoła. Ścisnęła mocno broń i w momencie, gdy już miała się odezwać, tajemniczy człowiek strzelił w stronę dziewczyny, która cudem uniknęła lasera. Odruchowo odskoczyła, chowając się za śmietnikiem. Posłała w jego stronę kilka nietrafionych strzałów. Zaczęła nerwowo szukać granatu paraliżującego w swoim płaszczu, jednak jej serce zabiło szybciej, gdy napastnik wykrzyczał do niej cztery proste słowa:
— To za Branda, suko!
Glass znała to imię. Jej umysł przywołał obraz dziecka z krwawiącą raną po postrzale. Zabiła go, musiała. Miał wtedy może dziesięć lat. Alicja dobrze pamiętała policzki zapadnięte jak u trupa i błędne spojrzenie. Ukradł ich działkę heroxy. Gdyby tylko mogła cofnąć czas... Jednak zginął, w ciemnej uliczce, jak zwykły szczur. Jej pierwsza ofiara, dziecko, którym także ona mogła się urodzić. To wspomnienie działało jak piętno, wiedziała, że nigdy się go nie pozbędzie.
Strzał z rewolweru przeszył powietrze. Alice wiedziała, co to oznacza. Kolejny raz ją uratował.
— Nie za często muszę ratować ci tyłek, Glass? — powiedział Altar podając dłoń dziewczynie.
— Gdybyś mnie nie wtajemniczał, nie musiałbyś nic robić... — Wstała o własnych siłach, ignorując chęć pomocy.
— Tiaaa, może darujemy sobie przeszłość?
— A to nie o tym chciałeś porozmawiać?
Altar rozejrzał się dookoła nerwowo i przyłożył palec do ust. W jego błękitnych oczach można było dostrzec niepokój. Alicja zrozumiała, że albo mają plecy, albo są na podsłuchu. Nie było czasu się zastanawiać, musieli szybko opuścić to miejsce. Glass rzuciła tylko okiem na martwe ciało z dziurą na wylot. Cieknąca z wnętrza substancja najprawdopodobniej była kiedyś mózgiem, jednak teraz w postaci szarej strużki zmierzała po brudnej ziemi w stronę opakowania po soku ananasowym. To był jeden z tych najgorszych, a zarazem najczęstszych rodzajów śmierci w slumsach; ciche odejście gdzieś w rynsztoku, gdzie nawet zwierzęta nie będą chciały pożreć twojego truchła. Altar chwycił dziewczynę za dłoń i poprowadził wprost do starej bazy. Tam zastawił drzwi stołem i usiadł obok, trzymając spluwę. Dziewczyna spoczęła naprzeciw niego, na starej, przeżartej przez korniki podłodze. Cała ich baza była zamkniętym przez pożar budynkiem mieszkalnym. To miejsce przyciągało bezdomnych jak światło ćmy. Dawniej wszyscy tu akceptowali swoją obecność, jednak wraz z rozrostem grupy założonej przez Altara — Neonowy Świt, budynek stał się główną bazą i niechciani goście zostali przegonieni. Wstawiono drzwi, wyremontowano wnętrze, a nowoczesne sprzęty można było odnaleźć w całej recydencji. Pół roku temu, gdy przenieśli siedzibę, znów pojawiły się szkodniki i bezdomni, a Melina Neonów odzyskała straconego ducha. Glass pierwszy raz odwiedziła to miejsce, gdy głodna i śpiąca starała się znaleźć jakieś schronienie przed nadciągającą burzą. Padła przed głównym wejściem, a gdy się obudziła, przykryta była kocem obok płonącego śmietnika. Wtedy poznała całą ekipę cyberpunkowych odrzutów społeczeństwa. Tworzyli rodzinę, do której bardzo chciała należeć. Wszystko nadal byłoby dobrze, gdyby nie zachłanność człowieka siedzącego naprzeciw niej. Nienawidziła Altara.
— Mieliśmy ogon, ale odpuścił sobie, gdy zobaczył, gdzie idziemy. Chyba jednak nie chcą bardziej zaogniać konfliktu, wiesz, ci od Czerwonych. Ale nie ma co kusić losu, lepiej nie zostawać tu na długo. — Spojrzał opiekuńczo na dziewczynę.
— Dlaczego nadal mnie ścigają? Przecież wiedzą, że odpuściłam to sobie...
— Żywa Alicja Glass to wciąż niebezpieczny przeciwnik. Oni to dobrze wiedzą, tak samo, jak ja.
— Grozisz mi? — syknęła.
— Nie, ale moim zdaniem nie powinnaś wyjeżdżać. Sama wiesz, jak dużo osiągnęliśmy.
— Mordując i okradając bezbronnych i dzieci?
— Dlaczego ty wiecznie wracasz do przeszłości? Przecież wiesz, że to dziecko i tak by umarło. Działało w gangsterce, a to się nigdy dobrze nie kończy. Dałaś mu dobrą śmierć.
W oczach Alicji rozbłysła czysta nienawiść. To był jej słaby punkt, który Altar dobrze znał i umiejętnie wykorzystywał za każdym razem. Wiedział, jak ją wyprowadzić z równowagi. Dziewczyna zacisnęła dłonie i odpowiedziała:
— Nie ma dobrej śmierci, nie dla dziesięciolatka. — Wzięła głęboki oddech. — Narażasz wszystkich wokół siebie swoimi ryzykownymi gierkami, a najgorsze jest to, że sam tego nie widzisz. Nie mam zamiaru być dalej twoją marionetką — wyrzuciła wreszcie z siebie.
Na moment zapadła cisza, atmosfera zrobiła się na tyle gęsta, że śmiało można by było ją kroić i sprzedawać, w którejś z kiczowatych knajp na zachodzie, gdzie ludzie kupują nawet butelkowane powietrze. Alicja nie patrzyła Altarowi w oczy, choć on wciąż na nią spoglądał. Nie chciała znów dać się przekonać, ten jeden raz musiała postawić na swoim, nie patrząc na ofiary. To w końcu było jej życie i nie miała zamiaru zmarnować go na głupiej wojnie o prochy.
— Nigdy nią nie byłaś. — Chwycił ją za dłoń i w akcie desperacji przyznał coś, czego wcześniej nigdy nikomu nie powiedział. — Alicjo, kocham cię. Kocham cię od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem cię na wpół żywą na naszym trawniku. Kochałem w trakcie szalonych koncertów, gdy skakałaś w tłum i wtedy, gdy postanowiłaś odejść. Kocham cię nawet teraz. Wiem, że nie jestem ideałem, ale zrozum, po prostu chciałem cię chronić. — Ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę odbiło się echem po zniszczonych ścianach.
— A co to za ochrona, gdy samemu wywołuje się niebezpieczne sytuacje, by stać się bohaterem?! — Alicja wyrwała swoją dłoń z uścisku mężczyzny — To, co było pomiędzy nami, te niewypowiedziane słowa nic już teraz nie zmienią. Ty nie potrafisz kochać. Masz w sobie bardziej pierwotną, zwierzęcą cechę posiadania. Chcesz mnie na własność, a ja nie należę do nikogo. To koniec Altar; koniec twoich białych kłamstw.
Mężczyzna momentalnie zmienił wyraz twarzy. Desperacki uśmiech ustąpił miejsca pustemu smutkowi. Nie wiedział już, czy jego serce bije, czy nie. Czas stanął. Jego ostatnia nadzieja na zatrzymanie ukochanej zgasła. Już nic się nie liczyło. Przez chwile patrzył na nią tym nostalgicznym spojrzeniem, jednak Alicja była nieugięta. Wiedziała, że miłość nie polega na ciągłym wykorzystywaniu człowieka.
Białe kłamstwa, oto czym raczył ją Altar przez ostatnie dwa lata. Ten specyficzny rodzaj zagrożenia rodzi się z chęci czystego dobra, podobnie jak mniejsze zło. Kłamstwa te są niezwykle wyrafinowane, prawie, jak małe działa sztuki. Posiadają rozwiniętą historię i coś, co przekonuje do siebie. Nie sposób jest im się oprzeć. Alicja wchodziła w nie jak w każdy inny nałóg. Powoli. Zaczynała od małych dawek, by w chwili największej słabości brać łapczywie tyle, ile zdołała wziąć. Nie uważała tego za godne, ale skoro jej to pomagało, to wolała żyć w iluzji. Jednak jak to z każdym nałogiem bywa, kiedyś przychodzi chwila, gdy człowiek albo podejmuje walkę, albo wkracza w otchłań, z której nie ma już powrotu. Przejrzeć na oczy to jedno, ale w momencie, gdy zrozumiała, jak bardzo dawała się manipulować człowiekowi tak jej bliskiemu, nie mogła dłużej tego kontynuować. Cokolwiek czuła, albo raczej co chciała czuć do przywódcy gangu, zostało daleko w tyle, w jej dawnej złotej klatce, z której udało się jej wyfrunąć. Stała się wolna. I choć sam Labirynt dawał jej wolność, to była ona zgoła inna. Dopiero teraz, pierwszy raz od czasu ucieczki z domu mogła decydować o swoim życiu, wyborach i błędach, które będzie popełniała. Wraz z poczuciem nieograniczonych możliwości w jej głowie pojawiło się pytanie, co chciałaby z tą wolnością uczynić?
Wyszła po cichu, w zupełnie inny sposób niż wtedy, gdy pojawiła się w jego życiu. Rozmyła się jak wspomnienie porannej mgły. Zostawiła go samego, skulonego na podłodze z rewolwerem. Nie przejmowała się już niczym, cokolwiek go miało spotkać, sam sobie na to zapracował. Po głowie również przelatywały jej myśli na temat człowieka zabitego przez Altara kilkanaście minut wcześniej. Czy był rodziną Branda? Przyjacielem? W głębi cieszyła się, że ten człowiek zmarł, bo gdyby nie otworzył ognia, a zaczął zadawać pytania, pewnie byłoby to jeszcze bardziej niszczące dla jej psychiki. Zło, które wsiąknęło w dziewczynę, zaczynało przerażać ją samą. Stała się inna, bez emocji podchodziła do egzekucji, tortur, znęcania się, choć nie zawsze tak było. Rozumiała ich sens, jednak potrafiła też dostrzegać w życiu piękno, co było dla niej sygnałem, że nie jest jeszcze do końca stracona. Wciąż mogła coś naprawić; stać się kimś lepszym.
Wracając w stronę metra czuła, że wszystkie sprawy ma już zakończone, może w spokoju opuścić to miejsce. Lata temu, gdy wyjeżdżała ze Skier, czuła strach, jednak Labirynt okazał się o wiele lepszym miejscem, niż mogła przypuszczać. Nie było tu miejsca na ciągłe dyskusje o polityce i przyszłości, była za to prosta walka o byt i to ją urzekło. Wszyscy prowadzili nieskomplikowane i krótkie życie w nędzy. Tutejsza wolność, coś, czego nie zaznała w swojej rodzimej dzielnicy, sprawiła, że lepiej poznała samą siebie. Labirynt pozwolił jej być Alicją Glass, punkową wokalistką, gangsterką, poetką. Teraz przyszedł czas zacząć wszystko od nowa. Coś się w jej życiu kończyło, a coś zaczynało, jednak ten jeden raz wie, dokąd podąża. Mówiła sobie, że ku przyszłości; że gdzieś tam czeka na nią lepsze jutro budzące nowe perspektywy wraz z kolejnym świtem. Każdej nocy śniła o świecie wolnym, bez cierpienia, głodu, zła, mając przy tym świadomość, że bez tego, większe wartości byłyby niczym, zaledwie gwiezdnym pyłem, rozsypanym na horyzoncie zdarzeń.
Alicja wiedziała, że czasami najlepszym wyborem jest spalenie wszystkich mostów i ucieczka. Poniekąd miała już w tym wprawę. Wyjeżdżając, zastanawiała się, czy to się kiedykolwiek skończy, czy ta pętla ucieczek i budowania wszystkiego od nowa ma gdzieś swój finał? Nigdy nie marzyła o rodzinie i spokojnym życiu. Nie chciała żyć dla innych. Była, jak to sama o sobie mówiła, tylko na chwilę. Uważała, że ludzki gatunek dąży jedynie do autodestrukcji poprzez ciągły postęp. Nie chciała umrzeć w świecie, gdzie dehumanizacja zrobiłaby ze wszystkich roboty. Jeszcze jako nastolatka obiecała sobie, że nie będzie ciągnąć życia na siłę; że jeśli osiągnie wszystkie swoje cele, odejdzie po cichu, nie pozostawiając po sobie żadnych białych kłamstw. Robić swoje i nigdy nie patrzeć za siebie, to było jej nowe motto. Od teraz miała się zająć jedynie tym, co było w jej życiu istotne; co miało jakąkolwiek wartość. Więc jeśli następnego dnia wstanie słońce, Alicja nie będzie się już bać na nowo nazywać księżyca i gwiazd, bo to jest jej czas. Jej czas, by błyszczeć i eksplodować siłą supernowej gdzieś pomiędzy surową próżnią.

Białe kłamstwa

2
W sumie napisane nawet poprawnie, ale... i tu zaczynają się schody. Za mało wyraziste, wyraźnie brak w tekście "krwi", takiej co rozrywa trzewia, zmusza do myślenia, lub jęku niedosytu lub przerażenia (do wyboru, albo jedno i drugie :) ). I tak leci powieścidło zdanie, za zdaniem jednak bez tej ukrytej drapieżności jest tylko powieścidłem. Drogi autorze potrafisz to zmienić?
Ostatnio zmieniony sob 25 sie 2018, 09:46 przez P.Yonk, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: dubel
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

Białe kłamstwa

3
Osobliwość,

Moja opinia to chyba dokładna odwrotność opinii przedmówcy. W tekście jest mnóstwo błędów gramatycznych, logicznych, stylistycznych, ortograficznych, pokręconych frazeologizmów... zresztą sama zobaczysz.
Wrażenia ogólne. Hmm... No cóż, tekst w takiej formie, jaką ma teraz raczej mi się nie podoba. Widzę zamysł, ale chyba coś poszło nie tak z jego realizacją. Sam zamysł za to zdecydowanie do mnie trafił. Uważam, że warto do niego wrócić, ale najpierw trzeba zapanować nad podstawami.

Na początek uwagi do tekstu, potem wrażenia ogólne:
Metro było idealnym miejscem, by nie czuć się jak odmieniec. Tutaj każdy dokądś zmierzał, wszyscy byli traktowani jako jednostki zmienne.

Wiem, co chcesz powiedzieć, ale te stwierdzenia raczej tego nie oznaczają. Nie czujesz się jak odmieniec dlatego, że w metrze jest pełno dziwnych ludzi i nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Nie dlatego, że każdy dokądś zmierza. Można znaleźć się w grupie ludzi, z których każdy dokądś zmierza i mocno odstawać.
Jednostki zmienne... może ich obecność nie jest stała? Każdy jest zmienny, ale z obecnością w metrze nie ma to nic wspólnego.
Przewijali się ludzie w szlafrokach, strojach superbohaterów, baletnice, czcicielki, cała mieszanka tworząca duszę wielkiej metropolii Rewy.

Coś z interpunkcją, albo najlepiej dać Rewy - wielkiej metropolii lub metropolii takiej, jak Rewa. Teraz brzmi tak, jakby istniało coś, co nazywa się „metropolia Rewy”.
Owoc musiał przebyć długą drogę, a świadczyły o tym liczne zadrapania po butach.

OK, narrator siedzi w głowie Glass. W takim razie skąd Glass miała wiedzieć, że akurat po butach?
To ciekawe, że nikt go nie rozdeptał, przerabiając przy tym na słodką papkę, w końcu po tylu latach modyfikowania jego genomu stał się znacznie bardziej miękki niż jego naturalny pierwowzór.

Przez lata modyfikowano genom tego konkretnego ananasa? Może dlatego był podrapany.
Po głowie Glass nie przewinęło się ani jedno pytanie.

Przez głowę Glass.
Po prostu przywykła do tak niezwykłych gości i zaczęła ich traktować raczej jako osobliwe roboty, coś, co dodaje życiu ciekawego smaku.

Roboty są czymś, co dodaje życiu smaku? Rozumiem, że to element kreacji futurystycznego świata, ale w takim razie może coś więcej warto byłoby napisać.
Dziewczyna rozumiała sens pojawiania się tych niezwykłych zmiennych w naszych istnieniach.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zmienna_(matematyka)
Nie wiem, czy w Twojej kreacji świata słowo „zmienna” jako rzeczownik ma mieć jakieś nowe znaczenie. Użyłaś go już drugi raz, może to sugeruje, że istnieje jakiś istotny element relacji społecznych w Twoim świecie, do którego ta nazwa się stosuje.
Jeśli jednak tak nie jest i chcesz używać słowa „zmienna” jako rzeczownika w znaczeniu dzisiejszym, warto byłoby się z nim zapoznać. Zmienna to nie coś, co się pojawia i znika, zastępowane czymś zupełnie innym. Zmienna, wbrew intuicji, to bardzo stały element. Najogólniej rzecz ujmując: przybiera różne wartości, ale cały czas spełnia tę samą rolę w danym procesie. Gdyby chcieć zastosować ten wyraz metaforycznie do relacji międzyludzkich, zmienną w czyimś życiu/życiu grupy/przestrzeni publicznej byłaby jedna konkretna osoba lub grupa. Taka, której działania, nastroje czy postawa modyfikują czyjeś odczucia, zachowania itp.
Przypominali oni o losowości naszego życia, o tym, że wszystko jest skrajnie ruchome i nikt nigdy nie wie, w jak dziwnej sytuacji może znaleźć się za chwilę. Gangster może stać się bohaterem. Bogini rewolucjonistką, a kapłan mordercą. Niezwykłe są nici, które plotą nasze historie i niezwykłe są ich kolory, dlatego czasami warto się zatrzymać i dostrzec te małe sygnały, czerwone lampki od uniwersum. Jedna z nich właśnie zapaliła się w głowie Glass.

Tu też logika się nie klei. Kobieta z ananasem na smyczy raczej skłania do refleksji w stylu „Boże, jak to dobrze, że ja się tak nigdy nie stoczę” a nie „o rany, nie znam dnia ani godziny, za tydzień może to ja będę biegał z ananasem na smyczy”.
Żegnaj nieznajoma — pomyślała Alicja i sama zaczęła zmierzać w stronę wyjścia z obskurnego podziemia okrytego tysiącami brudnych, niegdyś białych płytek.

Może pokrytego?
Już na schodach poczuła typowy zapach dla tej części Rewy. Smoliste powietrze przesiąknięte spalinami i ściekami wszelakiej maści,

Gdyby powietrze było przesiąknięte ściekami, przyjezdni topiliby się bardzo szybko. Może jednak zapachem ścieków?
Alicja zresztą miała tak samo, gdy pierwszy raz tutaj przybyła, jednak osiem długich lat uodporniło ją na ten rodzaj niebezpieczeństwa. W końcu codziennie przyjmowana trucizna przestaje być już taka groźna.

To refleksja Alicji czy narratora? Alicja może nie wiedzieć, że to nieprawda, że codziennie przyjmowana trucizna przestaje być już taka groźna, ale narrator już powinien. Pomylono tu brak objawów z brakiem szkodliwości.
Najpierw jej oczom ukazały się potężne budowle sięgające niemal do nieba. Potężne kolosy z betonu i stali przez lata rozrosły się ze swoich pierwotnych form do niebagatelnych rozmiarów.

Potężne sięgające nieba potężne kolosy niebagatelnych rozmiarów. Powtórzenie i pleonazm, a ten ostatni to nawet podwójny.
tak niebagatelna liczba (...) że

W tej konstrukcji zdecydowanie nie „niebagatelna”. Może duża, wielka, ogromna?
Nikt nie widział w tym tykającej bomby, gdy pewnego, słonecznego popołudnia miastem wstrząsnął wrzask tysięcy osób uwięzionym w gruzowisku dawnego miejsca pomocy, pojawiło się pytanie


Nikt nie widział w tym tykającej bomby, gdy (...) miastem wstrząsnął wrzask tysięcy osób.

Gdy pewnego, słonecznego popołudnia miastem wstrząsnął wrzask tysięcy osób (...) pojawiło się pytanie, czy to przypadek?


Musisz się zdecydować, które dwie części łączy to „gdy”.
Bo jeśli spojrzeć na to z perspektywy rządu, byłoby to im na rękę. Chcąc się pozbyć wizerunku potężnej metropolii gnijącej przez rozległe slumsy, to wybicie, chociaż części patologii w jego źródle byłoby bardzo rozsądnym posunięciem.
To zdecydowanie trzeba rozplątać.

Bo jeśli spojrzeć na to z perspektywy rządu, byłoby to im na rękę.” Rządu – mu, nie im.
Chcąc się pozbyć wizerunku... wybicie było”. Wybicie chciało się pozbyć wizerunku.
to wybicie, chociaż części patologii w jego źródle byłoby bardzo rozsądnym posunięciem.” Bez przecinka przed chociaż.
części patologii w jego źródle” W źródle czego?
Oczywiście, żadne oskarżenie nagłos nie padło, chwilowa zaduma
Przed chwilą pisałaś, że obywatele posądzali swój własny rząd o masowe zabójstwo. Teraz pojawia się zaduma. To dwie zupełnie różne reakcje.
ustąpiła miejsca masowym ucieczką
Ucieczkom.
większej części elementu Rewy na wschód, gdzie Sprawiedliwi nigdy się nie zapuszczają.
Uwaga na czasy.
Cała tragedia pomimo potężnej atencji spoza kraju przyniosła więcej szkód niż zysków.
Atencji?
Wewnętrzna dżungla Labiryntu powiększyła się i tylko zaogniła wojny gangów
Może zmiana sytuacji zaogniła? Powiększenie się zaogniło? Sama dżungla raczej by tego nie dokonała.
To miejsce od zawsze przypominało Alicji kłębowisko szczurów na ostatnim drewnie
Drewno to materiał. Jest niepoliczalne, nie ma konkretnych rozmiarów, nie można mówić o „ostatnim drewnie”.
Labirynt pełen był historii ludzi chcących uciec od codzienności i pomimo tego, że warunki do życia są fatalne, slumsy mają coś, czego nie miała reszta część miasta — wolność.
Czasy.
Patrole Sprawiedliwych zostały rozstawione jedynie przy wylotach z miasta i zachodniej części dzielnicy, reszta to totalna
Kolokwializm.
dzicz rządzona przez gangi, od których mimo wszystko da się uciec. Tutaj władza nie dosięga praktycznie nikogo. Można się skryć lub utopić w mroku; jak ludzie; jak szczury.
Ludzie się mogą skryć jak ludzie?

Powiedziałbym „Bando szakali, zdechniecie tu jak szakale, ale by było dwa razy szakale” :)
Zaraz po wyjściu z podziemi morph dziewczyny zaczął dzwonić. Odebrała go niechętnie, widząc od kogo przychodzi połączenie.
Morph wyszedł z podziemi. Co robiła w tym czasie Alicja?
— Wolałem się upewnić. Możemy się, chociaż spotkać ostatni raz?
Bez przecinka.
Chciała go zbyć, wykrzyczeć nie i zostawić to wszystko w cholerę, ale nie mogła; była mu to winna.
Rzucić w cholerę. Zostawić – po prostu, bez niczego. Nie zostawiamy w cholerę.
— Wyjeżdżam wieczorem, więc masz mało czasu.
— Za godzinę w dawnej Melinie Neonów?
W porządku — powiedziała, wciskając jak najszybciej czerwoną słuchawkę.
Czyli altar już jej nie usłyszał.
Jeden z gangsterów strzelił jej prosto w łopatkę z kwasownika, który momentalnie zaczął rozpuszczać jej plecy; wtedy Altar ją uratował.
Chyba musiał jej rzucić w plecy tym kwasownikiem, skoro to kwasownik zaczął je rozpuszczać. Jak strzelasz z pistoletu, to rani nabój, nie pistolet, prawda?
Miał antidotum,
Czym strzelał ten kwasownik? Na logikę – kwasem, ale w takim razie po co antidotum na kwas? Może wystarczyłby neutralizator? Antidotum to inaczej odtrutka, a zatem substancja odwracająca działanie trucizny. Niektóre trucizny rzeczywiście są w sensie chemicznym kwasami, jednak mimo wszystko nazwa „kwasownik” i wzmianka o rozpuszczaniu pleców sugerują, że zagrożenie stanowiło zupełnie nieswoiste działanie jakiegoś stężonego kwasu. Możliwe, że Twoja wizja ma sens, ale dobrze byłoby ją lepiej wyjaśnić, bo w tym momencie to się nie trzyma kupy.
Ani bród, ani głód nie jest w stanie złamać naszego wewnętrznego dobra, pomyślała dziewczyna.
Brud.
Znów poczuła, te dziwne uczucie — obrzydzenia i zachwytu miastem. Metropolia, choć rządzona przez bezlitosne korporacje i postępujący dehumanizm, wciąż posiadała duszę oraz serce, dzięki którym życie staje się bardziej znośne.
Dehumanizm?
Przedrostek de- oznacza proces. Końcówka -izm jakąś stałą myśl. Dehumanizacja istnieje. Dehumanizm już nie bardzo. Nie chodzi o to, że na razie takie słowo się nie pojawiło, bo przecież umiejętność tworzenia neologizmów ceni się u autora, niemniej jednak te neologizmy powinny być tworzone w zgodzie z zasadami języka i logiki.
Poza tym: metropolią rządziły korporacje i dehumanizm. W pierwszej części przywołujesz jakąś konkretną grupę ludzi. W drugiej aż prosi się, by wymienić inne pojęcie z tej samej kategorii, a zatem grupę. Ty wymieniasz coś, co – chyba – jest jakimś prądem w filozofii lub sztuce.
Podejrzewała, że był to jakiś diler chcący jej coś sprzedać, ale coś tu było nie tak. On nie próbował jej wcisnąć żadnego syfu,
Od razu wiedziała, że to nie mógł być diler, dlatego podejrzewała, że to był diler?
Jej błyskacz leżał bezpiecznie w kolbie.
Jakiej kolbie?
Zaczęła się powoli obracać w stronę obserwatora, którego twarz skryta była zza ciemnym kapturem.
Pod. Ewentualnie za, ale na pewno nie zza.
Dookoła pełno było porozrzucanych worków pełnych śmieci i kontenerów z gnijącymi resztkami jedzenia.
Chwila. Po ulicach włóczą się dzieci bliskie śmierci głodowej, ale kontenery są pełne żarcia?
Puste reklamówki wzbiły się w powietrze wraz z mocniejszym przypływem wiatru. Alicja wzięła głęboki oddech i powstrzymała się od przetarcia kropel potu z czoła.
Przetarcia czoła. Starcia czegoś z czoła.
Ścisnęła mocno broń i w momencie, gdy już miała się odezwać, tajemniczy człowiek strzelił w stronę dziewczyny, która cudem uniknęła lasera.
Jakim cudem?
Odruchowo odskoczyła, chowając się za śmietnikiem. Posłała w jego stronę kilka nietrafionych strzałów.
Jak mogła nie trafić w śmietnik, za którym się chowała? Strzelała chyba jeszcze gorzej, niż ten facet.
Zaczęła nerwowo szukać granatu paraliżującego w swoim płaszczu, jednak jej serce zabiło szybciej, gdy napastnik wykrzyczał do niej cztery proste słowa:
— To za Branda, suko!
Glass znała to imię. Jej umysł przywołał obraz dziecka z krwawiącą raną po postrzale. Zabiła go, musiała.
Kogo zabiła? Tego dziecka? Tego obraza?
Miał wtedy może dziesięć lat. Alicja dobrze pamiętała policzki zapadnięte jak u trupa i błędne spojrzenie. Ukradł ich działkę heroxy. Gdyby tylko mogła cofnąć czas... Jednak zginął, w ciemnej uliczce, jak zwykły szczur. Jej pierwsza ofiara, dziecko, którym także ona mogła się urodzić.
Każdy rodzi się dzieckiem. Mało kto rodzi się dziesięciolatkiem.
Poza tym... ich działkę? Działka z definicji starcza jednej osobie na jedno „wzięcie”.
Strzał z rewolweru przeszył powietrze. Alice wiedziała, co to oznacza. Kolejny raz ją uratował.
Ostro latasz po realiach. Tu jakieś lasery i morfy, a nagle rewolwer. Chyba, że tak miało być.
Tiaaa, może darujemy sobie przeszłość?
Takie onomatopeje wyglądają bardzo źle.
W jego błękitnych oczach można było dostrzec niepokój. Alicja zrozumiała, że albo mają plecy, albo są na podsłuchu. Nie było czasu się zastanawiać, musieli szybko opuścić to miejsce.
Jeśli mają plecy, to opuszczenie tego miejsca nic nie da.
Jeśli są na podsłuchu, to opuszcznie tego miejsca też nic nie da, bo wszak pluskwę któreś z nich ma na sobie. Nikt nie zakłada podsłuchu w przypadkowym śmietniku licząc, że akurat tam się odbędzie ważna rozmowa.
Glass rzuciła tylko okiem na martwe ciało z dziurą na wylot. Cieknąca z wnętrza substancja najprawdopodobniej była kiedyś mózgiem, jednak teraz w postaci szarej strużki zmierzała po brudnej ziemi w stronę opakowania po soku ananasowym.
Do jakiej klasy istnień należała ofiara? Robotem raczej nie mógł być, człowiekiem też nie... Może morfem? Kto w Twoim świecie może mieć szary płynny mózg?
To był jeden z tych najgorszych, a zarazem najczęstszych rodzajów śmierci w slumsach; ciche odejście gdzieś w rynsztoku, gdzie nawet zwierzęta nie będą chciały pożreć twojego truchła.
A niby czemu nie? Strasznie dużo jedzenia się marnuje w tej Twojej wizji.
Cała ich baza była zamkniętym przez pożar budynkiem mieszkalnym. To miejsce przyciągało bezdomnych jak światło ćmy. Dawniej wszyscy tu akceptowali swoją obecność, jednak wraz z rozrostem grupy założonej przez Altara — Neonowy Świt, budynek stał się główną bazą i niechciani goście zostali przegonieni. Wstawiono drzwi, wyremontowano wnętrze, a nowoczesne sprzęty można było odnaleźć w całej recydencji.
Bo gang narkomanów, handlarzy narkotyków, płatnych morderców, czy czym oni tam są nie ma lepszych rzeczy do roboty, niż remontowanie nieswoich nieruchomości? Skąd wzięli materiały? Cały świat się sypie, a Neonowy świt wiesza firanki w oknach siedziby?
Pół roku temu, gdy przenieśli siedzibę, znów pojawiły się szkodniki i bezdomni, a Melina Neonów odzyskała straconego ducha.
Wiem, że o miejscach mówi się, że mają swojego ducha, ale stracić ducha może raczej tylko człowiek i oznacza to, że stracił wolę walki/zaczął się bać.
Glass pierwszy raz odwiedziła to miejsce, gdy głodna i śpiąca starała się znaleźć jakieś schronienie przed nadciągającą burzą.
Interpunkcja.
Wtedy poznała całą ekipę cyberpunkowych odrzutów społeczeństwa.
O Jezusie, nie nie nie! Nie wymieniasz nazwy gatunku w tekście, a już na pewno nie wymieniasz jej, jeśli narrator siedzi w głowie jednej z postaci. Skąd Alicja ma wiedzieć, że jest bohaterką cyberpunkowego opowiadania?
— Mieliśmy ogon, ale odpuścił sobie, gdy zobaczył, gdzie idziemy. Chyba jednak nie chcą bardziej zaogniać konfliktu, wiesz, ci od Czerwonych. Ale nie ma co kusić losu, lepiej nie zostawać tu na długo. — Spojrzał opiekuńczo na dziewczynę.
No nie odpuścił, skoro wie, dokąd poszli. Przecież nie będzie tam włazić za nimi. Chłopak chyba jest cienkim gangsterem, skoro umyka mu sens gubienia kogoś.
— Żywa Alicja Glass to wciąż niebezpieczny przeciwnik. Oni to dobrze wiedzą, tak samo, jak ja.
No nie wiem, dziewczyna chwilę wcześniej spudłowała, celując w śmietnik, który miała tuż przed twarzą.
Grozisz mi? — syknęła.
Skąd ten pomysł? Dziewczyna ma nie po kolei?
Nie ma dobrej śmierci, nie dla dziesięciolatka. — Wzięła głęboki oddech. — Narażasz wszystkich wokół siebie swoimi ryzykownymi gierkami, a najgorsze jest to, że sam tego nie widzisz. Nie mam zamiaru być dalej twoją marionetką — wyrzuciła wreszcie z siebie.
Przed chwilą ktoś do nich strzelał, ktoś ich śledzi. Altar skądś wiedział, gdzie będzie Alicja. Dobrze byłoby najpierw się zorientować gdzie, kto, z kim, po co i dlaczego, a dopiero potem przejść do gadek na temat ideologii i etyki. Nie mówię, że te gadki są złe, ale tutaj to kompletnie nie pasuje do sytuacji.
Na moment zapadła cisza, atmosfera zrobiła się na tyle gęsta, że śmiało można by było ją kroić i sprzedawać, w którejś z kiczowatych knajp na zachodzie, gdzie ludzie kupują nawet butelkowane powietrze.
Suchar. Aż musiałam przepić.
— Nigdy nią nie byłaś. — Chwycił ją za dłoń i w akcie desperacji przyznał coś, czego wcześniej nigdy nikomu nie powiedział. — Alicjo, kocham cię. Kocham cię od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem cię na wpół żywą na naszym trawniku. Kochałem w trakcie szalonych koncertów, gdy skakałaś w tłum i wtedy, gdy postanowiłaś odejść. Kocham cię nawet teraz. Wiem, że nie jestem ideałem, ale zrozum, po prostu chciałem cię chronić. — Ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę odbiło się echem po zniszczonych ścianach.
To już kompletnie do niczego nie pasuje.
Z punktu widzenia konstrukcji: Nic nie przygotowało czytelnika na ten motyw. Nie było wcześniej żadnej wzmianki, ot, dwoje ludzi sobie hasa po ulicach i generalnie się nie lubią.
Z punktu widzenia postaci: Co to w ogóle za tekst? Facet chyba wie, że dziewczyna za nim nie przepada. Myśli, że tanią mową rodem z Harlequina coś ugra?
A co to za ochrona, gdy samemu wywołuje się niebezpieczne sytuacje, by stać się bohaterem?! — Alicja wyrwała swoją dłoń z uścisku mężczyzny — To, co było pomiędzy nami, te niewypowiedziane słowa nic już teraz nie zmienią. Ty nie potrafisz kochać. Masz w sobie bardziej pierwotną, zwierzęcą cechę posiadania. Chcesz mnie na własność, a ja nie należę do nikogo. To koniec Altar; koniec twoich białych kłamstw.
Dawno nie widziałam bardziej sztywnego i nienaturalnego dialogu.

Desperacki uśmiech
Co to jest desperacki uśmiech?
ustąpił miejsca pustemu smutkowi. Nie wiedział już, czy jego serce bije, czy nie. Czas stanął. Jego ostatnia nadzieja na zatrzymanie ukochanej zgasła. Już nic się nie liczyło. Przez chwile patrzył na nią tym nostalgicznym spojrzeniem, jednak Alicja była nieugięta. Wiedziała, że miłość nie polega na ciągłym wykorzystywaniu człowieka.
I nagle narrator zmienia nosiciela, bo teraz, zupełnie poniewczasie, trzeba pokazać głębię uczucia, o którym czytelnik dwa akapity wcześniej jeszcze nic nie wiedział i które w związku z tym nic a nic go nie obchodzi.
Białe kłamstwa, oto czym raczył ją Altar przez ostatnie dwa lata. Ten specyficzny rodzaj zagrożenia rodzi się z chęci czystego dobra, podobnie jak mniejsze zło. Kłamstwa te są niezwykle wyrafinowane, prawie, jak małe działa sztuki. Posiadają rozwiniętą historię i coś, co przekonuje do siebie. Nie sposób jest im się oprzeć. Alicja wchodziła w nie jak w każdy inny nałóg. Powoli. Zaczynała od małych dawek, by w chwili największej słabości brać łapczywie tyle, ile zdołała wziąć. Nie uważała tego za godne, ale skoro jej to pomagało, to wolała żyć w iluzji. Jednak jak to z każdym nałogiem bywa, kiedyś przychodzi chwila, gdy człowiek albo podejmuje walkę, albo wkracza w otchłań, z której nie ma już powrotu. Przejrzeć na oczy to jedno, ale w momencie, gdy zrozumiała, jak bardzo dawała się manipulować człowiekowi tak jej bliskiemu, nie mogła dłużej tego kontynuować. Cokolwiek czuła, albo raczej co chciała czuć do przywódcy gangu, zostało daleko w tyle, w jej dawnej złotej klatce, z której udało się jej wyfrunąć. Stała się wolna. I choć sam Labirynt dawał jej wolność, to była ona zgoła inna. Dopiero teraz, pierwszy raz od czasu ucieczki z domu mogła decydować o swoim życiu, wyborach i błędach, które będzie popełniała. Wraz z poczuciem nieograniczonych możliwości w jej głowie pojawiło się pytanie, co chciałaby z tą wolnością uczynić?
Akapit przeładowany frazesami i zupełnie niepotrzebny. Tak, jakbyś chciała w nim streścić wątek romansowy czując, że nie udało Ci się go wyeksponować w tekście. Napisałaś tekst o jednym, chciałaś, żeby był o drugim. Nie wyszło, więc na siłę dokleiłaś do własnego opowiadania streszczenie „o czym ono miało być, ale nie jest, bo mi się tekst wymknął spod kontroli”.
Wyszła po cichu, w zupełnie inny sposób niż wtedy, gdy pojawiła się w jego życiu. Rozmyła się jak wspomnienie porannej mgły. Zostawiła go samego, skulonego na podłodze z rewolwerem.
Czemu skulony?

Wracając w stronę metra czuła, że wszystkie sprawy ma już zakończone, może w spokoju opuścić to miejsce. Lata temu, gdy wyjeżdżała ze Skier, czuła strach, jednak Labirynt okazał się o wiele lepszym miejscem, niż mogła przypuszczać. Nie było tu miejsca na ciągłe dyskusje o polityce i przyszłości, była za to prosta walka o byt i to ją urzekło. Wszyscy prowadzili nieskomplikowane i krótkie życie w nędzy. Tutejsza wolność, coś, czego nie zaznała w swojej rodzimej dzielnicy, sprawiła, że lepiej poznała samą siebie. Labirynt pozwolił jej być Alicją Glass, punkową wokalistką, gangsterką, poetką.
I przy okazji Mary Sue jak mniemam. Poważnie, z tego tekstu aż czuć marysueizm. Wątek romansowy wciśnięty w ostatniej chwili na siłę tylko to potwierdza. Nie dość, że dziewczyna jest och i ach, to jeszcze jakiś tam gostek kocha ją nad życie i, jakby tego było mało, okazuje się on być przywódcą gangu architektów wnętrz.
Alicja wiedziała, że czasami najlepszym wyborem jest spalenie wszystkich mostów i ucieczka. Poniekąd miała już w tym wprawę. Wyjeżdżając, zastanawiała się, czy to się kiedykolwiek skończy, czy ta pętla ucieczek i budowania wszystkiego od nowa ma gdzieś swój finał? Nigdy nie marzyła o rodzinie i spokojnym życiu. Nie chciała żyć dla innych. Była, jak to sama o sobie mówiła, tylko na chwilę. Uważała, że ludzki gatunek dąży jedynie do autodestrukcji poprzez ciągły postęp. Nie chciała umrzeć w świecie, gdzie dehumanizacja zrobiłaby ze wszystkich roboty. Jeszcze jako nastolatka obiecała sobie, że nie będzie ciągnąć życia na siłę; że jeśli osiągnie wszystkie swoje cele, odejdzie po cichu, nie pozostawiając po sobie żadnych białych kłamstw. Robić swoje i nigdy nie patrzeć za siebie, to było jej nowe motto. Od teraz miała się zająć jedynie tym, co było w jej życiu istotne; co miało jakąkolwiek wartość. Więc jeśli następnego dnia wstanie słońce, Alicja nie będzie się już bać na nowo nazywać księżyca i gwiazd, bo to jest jej czas. Jej czas, by błyszczeć i eksplodować siłą supernowej gdzieś pomiędzy surową próżnią.
I kolejne naprędce doklejone streszczenie wątku, którego w tekście nie było.

Ogólne wrażenia:

Masz jakiś pomysł. Motyw toksycznej relacji między szefem gangu a jego podwładną; szefem, który posuwa się do morderstwa, by zatrzymać przy sobie nałożnicę ma potencjał. Naprawdę ma. W każdym razie ja tego jeszcze nie widziałam. Dobry pomysł, żeby w konstrukcji postaci zasiedlających cyberpunkową rzeczywistość odejść od „cliche”, zerwać z postaciami tworzonymi na potrzeby i wedle założeń genre'u, a zamiast tego spróbować zbudować wiarygodną historię zagmatwanej relacji między prawdziwymi ludźmi. Tak, jakby obyczajówkę przesadzić do bardziej ekstremalnych i egzotycznych warunków. To się da zrobić, ba, jak się uda to jest świetnie. Zobacz sobie chociażby „Lód” Isabel.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=20708
Ty chciałaś tutaj eksplorować wątek właśnie „białych kłamstw”. Sam tytuł wskazuje, że to miał być główny motyw - tylko, że nie jest. Tłumaczysz własny zamysł w jednym akapicie wciśniętym w tekst z tyłka i na siłę. Udowadniasz w ten sposób, że sama wiesz, że Ci po prostu opracowanie tego wątku i pokazanie go w tekście nie wyszło. Dlaczego zatem nie przepisałaś tekstu? Nie dodałaś retrospekcji, jakichkolwiek wskazówek w dialogach czy przemyśleniach Alicji? Sama czujesz, że coś jest nie tak. Zakończenie klecone na kolanie najlepiej o tym świadczy. Dlaczego publikujesz taki tekst? Widać, że potrafisz sama ocenić, co jest nie tak. Spróbuj. Warto.

Zatwierdzam komentarz jako weryfikację. Thana

[W] Białe kłamstwa

4
Zaczyna się od ciekawej myśli i osobliwości metra – jest kolorowo i chce się czytać dalej. Po scenie z madame ananas jednak zaczynam zastanawiać się gdzie ta historia zmierza i co chcesz nam przekazać przez tę bohaterkę (domyślam się, że jest to też małe mrugnięcie do słynnej Alicji z bajek Carolla). Trochę za dużo filozofujesz i osobiście chciałbym, by miało to jakieś uzasadnienie w stosunku do samej bohaterki. Szkoda, że Alicja jako jedyna z tłumu nie nawiązuje właśnie żadnego dialogu z tymi niecodziennymi użytkownikami metra, a tylko docenia ich tak nieobecnie.
Osobliwość pisze: Żegnaj nieznajoma
– to też wydaje się takie spóźnione/nielogiczne, bo dużo wcześniej pożegnała ją już niejako uśmiechem.
Doceniam opis i oryginalność miasta, ale wydaje mi się, że to nie jest najlepszy moment na to, bo dokąd w ogóle ta historia dąży? Chciałbym wiedzieć, dostaję za to skrzętny opis świata przedstawionego i niuansów, a także nieco streszczania; jak dla mnie to strzał w stopę. Czytam pobieżnie aż do dialogu. I dalej tłumaczysz i streszczasz… Dla mnie te dwie rzeczy do strawienia są jedynie w towarzystwie urokliwego i/lub inteligentnego i/lub zabawnego komentarza, inaczej unikałbym jak ognia, zwłaszcza z początku utworu, bo zabija to całą frajdę z czytania. Mogłaś przecież zacząć od tej akcji, opisać ją porządniej i w kolejnej scenie z metrem, mogłaby się chwycić za opatrunek. Sugerowałbym więcej niedopowiedzenia. Po co zapowiadać, jak tu:
Osobliwość pisze: ale stało się coś, co zaczęło napawać ją prostą nadzieją.
– skoro to wyniknie z następującego opisu. Nie tłumaczyłbym jak dzieciom w bajkach, bo to irytuje poważniejszego czytelnika, który potrafi dodać 2+2. I dalej znów tłumaczenie dosłowne tego wszystkiego w odniesieniu do metropolii. Ja w tym momencie kończę czytanie.

Podsumowując, piszesz już bardzo przyzwoicie i widać tu wiele starań, zwłaszcza w opisach miasta, postaci i konstrukcji świata. Myślę jednak, że powinnaś skupić się bardziej na celu tej opowieści, gdzie ona dąży, bo te wszystkie opisy i wywody potrafią za bardzo zirytować, uśpić, zagubić. Pozwól także czytelnikom zobaczyć więcej charakteru Alicji z samych jej poczynań i reakcji. Daj nam, czytelnikom, pogłówkować, wczuć się w Alicję; zostaw niedopowiedzenia. Łączenie kropek i patrzenie po części swoimi oczami jest o wiele przyjemniejsze niż dostawanie wszystkiego na tacy. Nie streszczaj także, a lepiej stwórz przedakcję, bo zabija to tempo i sugeruje lenistwo autora (bo przecież to mogła być scena). Pozdrawiam i zachęcam do dalszej pracy nad piórem.
Czytaj, pisz, motywuj.
http://www.pioromani.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron