[W]Słudzy ludu.

1
- Muszę dostać kielicha.
Janik nie był Indianą Jonsem polującym na Świętego Graala. Dłonie schowane poniżej blatu trzęsły mu się jakby ćwiczył na sucho wykonanie rock’and’rolla na elektrycznym pianinie. Spod przyklejonego na policzku prowizorycznego opatrunku sączyły się kropelki krwi. Niektóre ocierał rękawem rozmazując po podbródku, inne wsiąkały w przetarty kołnierzyk kraciastej buro-brudnej koszuli. Cały prawy bok miał powycierany i usmarowany białawy kurzem jakby spał w kopalni gipsu. Rękaw i nogawka przetarły się miejscami odsłaniając podchodzące krwią otarcia.
- No chociaż jednego. – Wbijał błagalny wzrok w siedzącego po drugiej stornie posterunkowego. Kruk podniósł tylko zrezygnowany wzrok na stojącego za plecami Janika policjanta, ale tamten oparł się o futrynę otwartych drzwi i gapił bezwiednie w siną dal.
- Po coś ty tam polazł, Stefek? – zapytał w końcu. – Przecież tam są kamery, nawet jakbyś coś ukradł to byśmy Cię złapali.
- Nic nie zrobiłem, Zdzisiu. Przecież wiesz, że nie kradnę.
Zdzisław Kruk był posterunkowym od siedmiu lat. W tym czasie zdążyły mu wypaść wszystkie włosy i dwa zęby. Na szczęście trzonowe. Przytył osiem kilo. Przeżył czterech ministrów MSW i trzech komendantów wojewódzkich. Nie był specjalistą od przestępczości zorganizowanej, ani nielegalnego obrotu bronią. Ale bardzo dobrze wiedział kto w okolicy kradnie. Stefan Janik nie kradł.
- To co robiłeś o tej porze koło kościoła?
Janik nie tylko nie kradł ale również notorycznie nie zaglądał na msze. Co prawda deklarował się jako wierzący i zawsze szczerze pozdrawiał proboszcza na ulicy ale jego praktyki religijne ograniczały się do wzywania imienia Pana Boga Swego nadaremno podczas bolesnych poranków.
- Przechodziłem. Szedłem do sklepu.
Janik był prezesem, założycielem i jedynym członkiem społecznego komitetu, który dbał o to, żeby spożywczy był otwierany zawsze punktualnie. O ile tolerował te rzadkie przypadki kiedy Góral otwierał za wcześnie, o tyle każda minutę opóźnienia wypominał mu bezwzględnie i bez litości, szczególny nacisk kładąc na potencjalne zagrożenie życia. Zazwyczaj wzywał przy okazji imię Pana Boga Swego nadaremno i grzeszył słowem nieczystym.
- A co w ogóle robiłeś za kościołem o szóstej rano? Przecież mieszkasz po drugiej stronie wsi.
Stefan przełknął boleśnie namiastkę śliny przez zaschnięte gardło i odwrócił się z błagalnym spojrzeniem do stojącego za nim aspiranta.
- Młody, skoczyłbyś do sklepu po seteczkę. Oddam, obiecuję.
Najmłodszy narybek miejscowego posterunku skupił na chwilę swój wzrok na poranionym nieszczęśniku ale nie okazał zrozumienia. Spojrzał jeszcze na wszelki wypadek na posterunkowego, żeby się upewnić, że może zignorować to błaganie o ratunek i znów oddał się medytacji.
- Stefek – zniecierpliwił się nieco Kruk. – Co robiłeś za kościołem o szóstej rano?
- Szedłem do sklepu. Już mówiłem. Widzisz co się ze mną dzieje bez porządnego śniadania. – Janik podniósł rozedrgane dłonie powyżej blatu.
- Widzę Stefan. Ale co robiłeś za kościołem? Mieszkasz po drugiej stronie wsi.
- Nie spałem dziś w domu. Obudziłem się w brzózkach koło cmentarza.
Rzeczywiście cmentarz z dwóch stron otoczony był brzozowym zagajnikiem, a najkrótsza droga do sklepu wiodła żwirówką za kościołem, która łączyła się z główną drogą jakieś pięćset metrów od spożywczego.
- Dlaczego spałeś w lesie? – zapytał Kruk z odrobiną służbowej podejrzliwości i zdziwienia. Osobiste w tej sytuacji było zupełnie zbędne.
- A bo ja wiem – odpowiedział z niepodważalną szczerością Janik. – Nie mam już dwudziestu lat, Zdzisiu. Po setce urywa mi łeb. Może szukałem skarbu, może zostawiło mnie tam UFO. Mogłem też zabłądzić jak mnie cisnęło na pęcherz – dodał po chwili namysłu. – Wiesz jak jest.
Kruk wiedział. I nie podobało mu się, że wszystko wskazywało na to, że jedyny podejrzany jest niewinny. Gdzieś na zewnątrz coraz głośniej wył ambulans.
- Muszę tam jechać? – Janik nieco spanikowany zaczął wyglądać przez okno. – Zamkną mnie na trzy dni i otrują kroplówkami. Już parę razy tak zrobili.
- Takie są przepisy. – Kruk wzruszył tylko ramionami.
- Chociaż pięćdziesiątkę Zdzisiu. – Dwoje udręczonych oczu wbijało się w posterunkowego w desperackiej próbie poszukiwania resztek litości. – Pewnie masz coś w szafie albo w biurku.
- Nie mam Stefek. Takie są teraz przepisy.
Janik zwiesił głowę zrezygnowany.
- Jesteś pewien, że to nie Ty? – Kruk pochylił się opierając łokcie na biurku. – Może kogoś widziałeś? Stefan.
- Już Ci mówiłem. Dokoła cisza, słychać było tylko moje szuranie i ptaki. I nagle rypnęło. Leciałem w powietrzu jak patyk. Jak otwarłem oczy wisiała nade mną taka czarna chmura. – Zamilkł na chwilę jakby szukał odpowiednich słów. – Jakby głowa. I takie czerwone ślepia. A potem zniknęła i straciłem przytomność. To był demon.
- Demon. – Kruk pokiwał głową i znów zerknął zrezygnowany na opartego o ścianę policjanta, który nadal pilnie obserwował nieskończoność.
- Mówię co widziałem. Ale widziałem już różne rzeczy na kacu więc za bardzo bym sobie nie ufał.
Ambulans zatrzymał się na dziedzińcu i po chwili do pokoju wszedł tęgawy sanitariusz z zawadiacko zaczesaną grzywką i czerwoną walizką w ręce.
- Cześć – zawołał jakby rozpoczynał zebranie głuchoniemych. Przywitał się z policjantami i zerknął uważnie na Janika. – Co tam Stefek? Na tańcach byłeś?
- Nic mi nie jest – odpowiedział dziarsko Janik. – Czuję się świetnie. Mogę zrobić jaskółkę.
- No i co ja mam z nim niby zrobić? – Sanitariusz zwrócił się do Kruka.
Policjant patrzył na niego przez chwilę sondując swoje pokłady cierpliwości.
- Jak zapiszesz się do straży pożarnej to możesz go ugasić. A na razie zabierz go do szpitala. Trzeba go zbadać i opatrzyć.
- Dajcie mu setkę i ozdrowieje.
- O! – wykrzyknął triumfalnie pijaczek, zaskoczony niespodziewanym sojusznikiem.
- Ratajski. – Kruk przebił swoim spojrzeniem czaszkę sanitariusza. – Nie lubię na ciebie patrzeć, a muszę cię jeszcze słuchać. Mam pierwszy zamach terrorystyczny w historii gminy więc nie trać mojego czasu i zajmij się robotą. Duś pojedzie z wami. – Kiwnął głową w kierunku młodego policjanta, który przebudził się znów na chwilę i oderwał od ściany. – Duś, popilnujesz Stefka, a ja tam wpadnę potem.
- Nie trzeba mnie pilnować. Wszystko będzie w porządku.
- Musimy, Stefan. Jesteś podejrzanym. Takie są przepisy.
- Podejrzanym? – Chórem zdziwili się sanitariusz i pijak.
- A o co on może być podejrzany? – Ratajski patrzył z politowaniem na zasuszonego pijaczka, który z mozołem podnosił się z krzesełka. – Chyba, że naszczał na posterunek.
- Ratajski. – Kruk ściszył głos ale każdą głoskę artykułował hiperpoprawnie. – Zaraz sprawdzę na tobie czy działa defibrylator.
- Chodź podejrzany. – Sanitariusz ruszył do wyjścia.
Janik, któremu w końcu udało się oderwać od krzesełka, szurając kuśtykał za nim. Obejrzał się jeszcze w ostatnim, beznadziejnym akcie poszukiwania ratunku na zamykającego pochód Dusia.
- Seteczkę, młody. Oddam jak mnie wypuszczą. Bądź człowiekiem.
Policjant ponownie zignorował prośbę, za to Janik potknął się o próg i runął na plecy sanitariusza. Odruchowo wpiął swoje kościste palce w jego bezrękawnik niczym sokół polujący na mysz i zawisł tak zdezorientowany.
- Chryste – zawył Ratajski. Odwrócił się i zsunął go z siebie niczym grudę błota. – Idź przodem.
Janik wspiął się do pionu i odzyskawszy równowagę wyszedł na dziedziniec. Skrzywił się niczym wampir od słońca, które już o tej porze grzało pełnią blasku.
- Wskakuj do tyłu. – Sanitariusz otworzył mu drzwi.
- Macie tu coś na znieczulenie?
- Tak, młotek.
Drzwi trzasnęły i karetka wyjechała na ulicę, a za nią w radiowozie aspirant Duś.
Przez bramę od razu wjechał drugi radiowóz i wyskoczył z niego Makaruk. Był w służbie już dwa lata i miał nadal nieuzasadniony zapał do pracy. Był nieco starszy od Dusia, garbił się ale nie zdradzał skłonności do notorycznego popadania w katatonię.
- No i co? – Kruk jeszcze nie zdążył wejść do środka.
- Mleko.
- Dobrze się czujesz Makaruk?
- Nie żartuję. Jest zapis do 5:53 i potem od 5:57. Przez cztery minuty biała plama. Mleko.
Posterunkowy zmarszczył brwi. Cała sprawa była dziwna od początku. Nic się nie chciało wyjaśnić i nic do siebie nie pasowało.
- A inne kamery?
Makaruk pokręcił przecząco głową. Do drzwi wejściowych z dziedzińca prowadziły tyko trzy stopnie. Kiedy tak stał przed nimi drobny i zgarbiony, wpatrzony w stojącego na ostatnim schodku posterunkowego wyglądał jak pielgrzym modlący się do posągu.
- Wszystkie kamery u księdza. Plebania, kościół. Nic nie ma. Widać w oddali chyba Janika jak idzie od strony cmentarza. I potem jak już leży na drodze. Może coś będzie z apteki ale drzewa przy kościele zasłaniają. Wątpię.
- O co tu chodzi? – Kruk zmarszczył brwi. – Z Janika żaden haker, żeby monitoring umiał wyłączyć. Ksiądz już jest?
- Jest.
- No to jedziemy.
Zaparkowali samochód na poboczu żwirowej drogi.
Kościół stał na niewielkim wzniesieni. Miał ponad trzysta lat i dwie szare wierze od przodu, które wystawały ponad drzewami i bacznie obserwowały okolicę. Od strony asfaltowej drogi, która ciągnęła się przez środek wsi prowadziły do niego szerokie schody, po których wchodziło się na niewielki placyk przed wejściem. Z przodu schody uzupełniał zabytkowy kamienny mur z rzeźbami świętych spoglądających z wysokości groźnym wzrokiem na wiernych. Mór ciągnął się też po prawej stronie, ale zamiast świętych były w nim tylko wyrwy po kamieniach, które przez lata kruszyła zamarzająca woda. Po drugiej stronie w niewielkim oddaleniu znajdowała się plebania i parterowy, schowany za nią budynek gospodarczy. Od tej strony ogrodzenie było już stalowe na betonowej podmurówce. Zamiast świętych od góry lśniły zaostrzone artystycznie końce powyginanych w roślinne wzory prętów. Takie samo ogrodzenie było też od tyłu. Za nim ciągnęła się wysypana jasnym żwirem droga, za którą rósł mały zagajnik i łąki.
W rogu ogrodzenia stał stary budynek, który miała pewnie ze sto lat. Solidna kamienna podmurówka i narożniki trzymały się całkiem dobrze, ale drewniane ściany dużo gorzej znosiły upływ czasu. W dłuższej ścianie, w której jeszcze wczoraj były drzwi pojawiła się wielka poszarpana wyrwa. Wysoka na jakieś dwa metry i tak samo szeroka odsłaniała wszystkie niepotrzebne nikomu skarby, odkładane tam przez dziesięciolecia. Na trawniku przed i na żwirowej drodze pełno było połamanych kawałków sczerniałego drewna.
Policjanci podeszli do stojącego obok proboszcza i grupki miejscowych.
- No i co? – spytał ksiądz.
- Sprawdziliście? Zginęło coś? – zapytał Kruk.
- Tak na oko nic. Ale strach tam teraz wejść. Może się zawalić.
Kruk podszedł do wyrwy w ścianie. W środku stało kilka starych, skrzywionych upływem czasu mebli. Z ciemnego kąta spoglądała nieudolnie wystrugana rzeźba jakiegoś świętego. Obok stał niemożliwie brudny materiałowy fotel z rozdartym siedziskiem, jakaś skrzynka i parę opartych o ścianę, pordzewiałych narzędzi ogrodowych. Nie czuć było w ogóle spalenizny, tylko zbutwiałe, mokre drewno.
Kruk już jak tylko tu przyjechał miał wrażenie, że wygląda to jakoś dziwnie.
- Makaruk, zrób tu porządek. Fotograf będzie za jakąś godzinę.
Młody policjant odsunął gapiów i zaczął rozwijać taśmę.
- No i co myślisz? – spytał proboszcz kiedy zostali z Krukiem sami obok budynku.
- To nie Janik.
- Tyle to i ja wymyśliłem – skrzywił się. – Może widział kogoś.
- Nic nie widział. Szedł się leczyć do sklepu.
Ksiądz pokiwał z rezygnacją głową.
- I te wyłączone kamery… Tu nawet nie ma co kraść. Same stare rupiecie. Nie zaglądałem tu chyba z pół roku. Przedwczoraj wstawiliśmy tu jakiegoś drewnianego świętego, którego dzieci przytargały.
- Jakiego świętego? – spytał trochę odruchowo Kruk. Makaruk przebiegł koło nich rozwijając taśmę z rolki.
- A bo ja wiem? Nie był podpisany. Że niby zabytek. Dałem im parę groszy na jedzenie i wrzuciłem tu do szopy.
- Zabytek? – Posterunkowy zainteresował się nieco bardziej. – Może jest coś wart? Ktoś mógłby się skusić.
Rzadkie siwe brwi proboszcza powędrowały do góry.
- Gdzie zabytek. Stary Barczak strugał takie z pieńków znalezionych w lesie. Cały ogródek miał tym zastawiony. Jak umarł zabrali do jakiegoś skansenu. Ten podobno został w piwnicy. Teraz nikt tego nie pilnuje. Warte tyle co opał. Zresztą został w środku, stoi tam w koncie.
Kruk zerknął jeszcze raz na ciemną sylwetkę rzeźby patrzącą posępnie z zacienionego rogu szopy.
- Szkoda twojego czasu Zdzisiu. – Ksiądz poklepał go po plecach. – Pewnie dzieciaki rzuciły jakąś petardę dla zabawy albo co. Głupoty teraz nie brakuje. Szopa i tak była do wyburzenia. Nic nie zginęło. Posprząta się i tyle.
Posterunkowy pokiwał głową na boki.
- Wszystkie kawałki są wyrzucone na zewnątrz, a w szopie czysto. To musiało być coś w środku. Nie trzymałeś tu jakiejś starej butli z gazem?
- A skąd – proboszcz zaprzeczył od razy.
- No tak… Jakby coś wybuchło rozerwałoby szopę całkiem. Nic się nie zapaliło… Nawet nie czuć spalenizny… - Kruk mówił już bardziej sam do siebie. Skarcił się za myśli, które zaczęły kiełkować mu w głowie.
- Szkoda czasu, Zdzisiek. – Ksiądz wydał ostateczny wyrok. – Zrób co masz tu zrobić i zamykaj sprawę. Posprzątamy i będzie po wszystkim. I tak ma tu stanąć stacja Drogi Krzyżowej. Wczoraj święciliśmy miejsca.
- Słucha, ten Janik… - zaczął niepewnie Kruk, zastanawiając się czy to dobry pomysł, żeby o tym wspominać. Ale jak nie księdzu to komu? – Czy ty wierzysz w jakieś demony? Jest coś takiego?
Białe brwi księdza znów powędrowały wysoko nad oczy.
- Zdawało mi się, że na służbie nie pijesz?
- Janik mówił, że jak to trzasnęło to rzuciło nim o ziemię, a potem zobaczył jakąś czarną postać z ognistymi oczami nad sobą.
- Może go coś w głowę trafiło? Jak Janik coś widzi na kacu to lekarz się tym powinien zajmować, a nie ksiądz i policjant.
- No wiem – Kruk machnął lekceważąco głową. – Ale jest coś takiego w ogóle? Może by napisali o Tobie w jakiejś książce. – Przy ostatnim zdaniu skinął głową w kierunku szopy.
Ksiądz pokiwał głową z politowaniem.
- W książkach to są różne rzeczy. A u nas najwyżej zwykłe ludzkie grzechy. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ty mnie swojej roboty nie wciskaj. Zrób jak uważasz, a jak skończysz to daj znać. Posprzątamy.
- Dam znać.
Uścisnęli sobie dłonie i Kruk ruszył w stronę radiowozu. Zdążył zrobić ze dwa kroki kiedy zadzwoniła służbowa komórka.
- Czego chcesz Duś?
- Janik zniknął.
- Uciekł ci niedołężny pijaczyna? – Posterunkowy zatrzymał się zbierając w głowie odpowiednie przekleństwa, którymi mógłby obrzucić największego nieudacznika w historii policji w gminie.
- Podłączyli go do jakiejś maszyny. Jak zaczęło piszczeć pobiegłem do dyżurki.
- Trzeba było zamknąć drzwi.
- Zamknąłem.
- No to jak uciekł?
- Okno… wyrwane… razem z ramą…
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Słudzy ludu.

2
Indiana Jones na polskim gruncie - fajny pomysł. Jest z czym pracować, choć po wstępie trudno powiedzieć coś na temat zamysłu i akcji.

Można natomiast sporo napisać o języku.

Przede wszystkim tekst jest bardzo niechlujny. Tak, jakby w ogóle nie przeszedł żadnej kwarantanny i nie został po napisaniu kontrolnie przeczytany. Ja wiem, że autor nie widzi połowy własnych błędów, ale jeśli tekst odłoży na jakiś czas, to "betując" sam sobie zobaczy i wyeliminuje chociaż połowę.

Nawet moje biedne oczy interpunkcyjnego Nemo widzą sporo błędów.

Druga sprawa to "zwroty grzecznościowe". W dialogach nie piszemy "ci", "ty" i tak dalej z wielkiej litery. To nie list.

Po trzecie - jest też problem kompozycyjny. Prowadzisz jakąś scenkę i wciskasz w nią na siłę kilkuzdaniowe wyjaśnienie, dotyczące wymienionej postaci czy lokalizacji. Ja wiem, że czasami tak się robi. Analogiczny zabieg w filmach jest stosowany w komediach sensacyjnych, a powstał chyba wraz ze Strusiem Pędziwiatrem. Tylko, że tam mamy porządna stop-klatkę i wyjaśnienie, które wyraźnie odcina się od akcji. Widz/czytelnik nie ma wątpliwości, że akcja została zatrzymana i zaraz do niej się wróci. Tutaj to jest jakieś takie chaotyczne, z czapy. Może wyjaśnienia powinny być dłuższe, może zaczynać się od jakiegoś "wywoływacza", który będzie odpowiednikiem filmowego efektu dźwiękowego stosowanego w takich przypadkach: zgrzytu zatrzymywanej płyty albo taśmy, efektu przewijania do tyłu itp. Może powinny być pisane nieco innym językiem, niż sama akcja? Teraz wygląda to trochę jak "O kurde, żem zapomniał, że czytelnik nie wie, kto to jest Franek. Napiszę szybko i będzie z głowy".

No i ogólnie IMHO jest za szybko, za chaotycznie, tekst strasznie pędzi, a przez ten natłok wszystkiego paradoksalnie nie wciąga. Za szybko prowadzona akcja zniechęca tak samo, jak akcja prowadzona za wolno.

Słudzy ludu.

3
Ogólnie, całkiem niezłe. Nie zgadzam się z Margot co do opisów - mnie takie wprowadzania nie rażą, są elementem stylu po prostu. Natomiast zgadzam się, że tekst nie odleżał. Wygląda, jakbyś go wrzucił na wery natychmiast po napisaniu. Mnóstwo błędów ortograficznych, gramatycznych i interpunkcyjnych - co do tych ostatnich, UWAGA! Nie znam się na interpunkcji, możliwe, że nie mam racji. Co więcej, nie wypisuję wszystkich, bo za dużo by tego było, tylko kilka przykładowych.

Pod koniec policjant za szybko zdaje się skłaniać ku akceptacji wyjaśnienia z demonem. Nic tego wcześniej nie zapowiadało, że taki przesądny.
Seener pisze: usmarowany białawy kurzem
białawyM
Seener pisze: Rękaw i nogawka przetarły się miejscami odsłaniając podchodzące krwią otarcia.
Was?
Aaaa już rozumiem. Zdanie ma sens, ale przecinek tam gdzie trzeba (przed "odsłaniając") pomógłby zrozumieć zdanie od razu, a nie dopiero do cofnięciu się i przeczytaniu raz kolejny.
Seener pisze: Przytył osiem kilo. Przeżył czterech ministrów MSW i trzech komendantów wojewódzkich. Nie był specjalistą od przestępczości zorganizowanej, ani nielegalnego obrotu bronią.
Tutaj z kolei najpierw masz opis wyglądu, a potem od razu "nie był specjalistą". To mi się żre. Dałbym nowy akapit, albo jakieś zdanie dla zwiększenia płynności, by całość tworzyła... no właśnie, całość.
Seener pisze: proboszcza na ulicy ale jego praktyki religijne
PRZECINEK przed ale
Seener pisze: Janik nie tylko nie kradł ale również notorycznie
PRZECINEK przed ale
Seener pisze: Najmłodszy narybek miejscowego posterunku skupił na chwilę swójwzrok na poranionym nieszczęśniku
Moim zdaniem "swój" do wyrzucenia. Czyj, jak nie swój? Słowa zbędne wywalamy, a "swój" przeważnie (reguła kciuka taka) jest zbędne.
Seener pisze: Widzisz co się ze mną dzieje
PRZECINEK przed co
Seener pisze: Chociaż pięćdziesiątkę Zdzisiu
PRZECINEK przed Zdzisiu
Seener pisze: Jak otwarłem oczy wisiała nade mną taka czarna chmura.
PRZECINEK przed wisiałą
Seener pisze: Duś, popilnujesz Stefka, a ja tam wpadnę potem.
"tam" moim zdaniem zbędne
Seener pisze: Zaraz sprawdzę na tobie czy działa defibrylator.
PRZECINEK przed czy
Seener pisze: Do drzwi wejściowych z dziedzińca prowadziły tyko trzy stopnie
tyLko
Seener pisze: dwie szare wierze od przodu
Ort.
Seener pisze: Mór ciągnął się też po prawej stroni
Ort. Chyba, że to choroba się ciągnęła.
Seener pisze: W rogu ogrodzenia stał stary budynek, który miała pewnie ze sto lat.
miał
Seener pisze: Nie czuć było w ogóle spalenizny, tylko zbutwiałe, mokre drewno.
"W ogóle" moim zdaniem zbędne
Seener pisze: - A skąd – proboszcz zaprzeczył od razy.
razu
http://radomirdarmila.pl

Słudzy ludu.

4
Bardzo dziękuję za weryfikacje i opinie.

Czerwienię się strasznie z powodu "wyczynów" ortograficznych i interpunkcyjnych.
:oops: :oops: :oops:

Przyznam, że już od początku szkoły podstawowej kwestionowano moje kompetencje w tym zakresie.
Uczciwie muszę przynać, że nie bedz podstaw.
Ale zdwoję wysiłki.

Co do "mieszania" dialogów z opisami - zabieg celowy.
Najwyraźniej mało udany.
Nie chciałem "posortować" treści na zasadzie:
- był poniedziałkowy poranek,
- posterunkowy był wysoki i miał wąsy,
itd.
Popracuje nad tym.

Dzięki za uwagi.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Słudzy ludu.

5
Seener pisze: Niektóre ocierał rękawem rozmazując po podbródku, inne wsiąkały w przetarty kołnierzyk kraciastej buro-brudnej koszuli. Cały prawy bok miał powycierany i usmarowany białawy kurzem jakby spał w kopalni gipsu. Rękaw i nogawka przetarły się miejscami odsłaniając podchodzące krwią otarcia.
Trochę za gęsto tego tarcia.
Seener pisze: Zdzisław Kruk był posterunkowym od siedmiu lat. W tym czasie zdążyły mu wypaść wszystkie włosy i dwa zęby. Na szczęście trzonowe. Przytył osiem kilo. Przeżył czterech ministrów MSW i trzech komendantów wojewódzkich. Nie był specjalistą od przestępczości zorganizowanej, ani nielegalnego obrotu bronią. Ale bardzo dobrze wiedział kto w okolicy kradnie. Stefan Janik nie kradł.
Bardzo podoba mi się to przedstawienie policjanta i od razu zarysowanie jego nastawienia do Janika. Krótkie, a sugestywne.
Seener pisze: Janik nie tylko nie kradł ale również notorycznie nie zaglądał na msze. Co prawda deklarował się jako wierzący i zawsze szczerze pozdrawiał proboszcza na ulicy ale jego praktyki religijne ograniczały się do wzywania imienia Pana Boga Swego nadaremno podczas bolesnych poranków.
I to też fajne. Sprawnie portretujesz swoich bohaterów. Duży plus.
Seener pisze: - To co robiłeś o tej porze koło kościoła?
Janik nie tylko nie kradł ale również notorycznie nie zaglądał na msze. Co prawda deklarował się jako wierzący i zawsze szczerze pozdrawiał proboszcza na ulicy ale jego praktyki religijne ograniczały się do wzywania imienia Pana Boga Swego nadaremno podczas bolesnych poranków.
- Przechodziłem. Szedłem do sklepu.
Janik był prezesem, założycielem i jedynym członkiem społecznego komitetu, który dbał o to, żeby spożywczy był otwierany zawsze punktualnie. O ile tolerował te rzadkie przypadki kiedy Góral otwierał za wcześnie, o tyle każda minutę opóźnienia wypominał mu bezwzględnie i bez litości, szczególny nacisk kładąc na potencjalne zagrożenie życia. Zazwyczaj wzywał przy okazji imię Pana Boga Swego nadaremno i grzeszył słowem nieczystym.
- A co w ogóle robiłeś za kościołem o szóstej rano? Przecież mieszkasz po drugiej stronie wsi.
Stefan przełknął boleśnie namiastkę śliny przez zaschnięte gardło i odwrócił się z błagalnym spojrzeniem do stojącego za nim aspiranta.
I tak jak poszczególne opisy mi się podobają, tak struktura trochę męczy. Zdanie dialogu, opis, zdanie dialogu, opis. Raz czy drugi - ok, ale robisz to non-stop. Można czkawki dostać ;) Pomyślałabym o innej kompozycji.
Seener pisze:Najmłodszy narybek miejscowego posterunku skupił na chwilę swój wzrok na poranionym nieszczęśniku ale nie okazał zrozumienia.
Uważaj na zbędne zaimki (ha! moja prywatna zmora) - wiadomo, że nie skupił cudzego wzroku.
Seener pisze: Gdzieś na zewnątrz coraz głośniej wył ambulans.
Do pijaczka na posterunku policyjnym, któremu nic się nie dzieje będą lecieli na sygnale? Zwłaszcza po jakiejś wiosze czy małym miasteczku, gdzie, jak przypuszczam, nie ma wielkich korków. Nie widzę tego. Niech ten ratownik po prostu wejdzie i już.
Seener pisze: - Muszę tam jechać? – Janik nieco spanikowany zaczął wyglądać przez okno. – Zamkną mnie na trzy dni i otrują kroplówkami. Już parę razy tak zrobili.
Tu mam pewien dysonans. Alkoholicy, z którymi się stykałam raczej tak się detoksu nie bali. Odtrują, postawią na nogi, nakarmią, dadzą się umyć i puszczą. Zresztą otrzaskany z tematem alko bez większych problemów skołuje sobie flaszkę na detoksie. To nie jest zamknięta terapia czy wszywka. Oczywiście, Twój Janik może być wolnym duchem, który w ogóle nie chce, żeby ktoś tam dawał mu tabletki i się rządził, może mieć złe doświadczenia itd. Ale dla zasady sygnalizuję wątpliwość.
Seener pisze: Odruchowo wpiął swoje kościste palce w jego bezrękawnik niczym sokół polujący na mysz i zawisł tak zdezorientowany.
Wpiął? Chyba wpił. No i znów - wiadomo, że swoje.
Seener pisze: Kościół stał na niewielkim wzniesieni. Miał ponad trzysta lat i dwie szare wierze od przodu, które wystawały ponad drzewami i bacznie obserwowały okolicę. Od strony asfaltowej drogi, która ciągnęła się przez środek wsi prowadziły do niego szerokie schody, po których wchodziło się na niewielki placyk przed wejściem. Z przodu schody uzupełniał zabytkowy kamienny mur z rzeźbami świętych spoglądających z wysokości groźnym wzrokiem na wiernych. Mór ciągnął się też po prawej stronie, ale zamiast świętych były w nim tylko wyrwy po kamieniach, które przez lata kruszyła zamarzająca woda. Po drugiej stronie w niewielkim oddaleniu znajdowała się plebania i parterowy, schowany za nią budynek gospodarczy. Od tej strony ogrodzenie było już stalowe na betonowej podmurówce. Zamiast świętych od góry lśniły zaostrzone artystycznie końce powyginanych w roślinne wzory prętów. Takie samo ogrodzenie było też od tyłu. Za nim ciągnęła się wysypana jasnym żwirem droga, za którą rósł mały zagajnik i łąki.
W rogu ogrodzenia stał stary budynek, który miała pewnie ze sto lat. Solidna kamienna podmurówka i narożniki trzymały się całkiem dobrze, ale drewniane ściany dużo gorzej znosiły upływ czasu. W dłuższej ścianie, w której jeszcze wczoraj były drzwi pojawiła się wielka poszarpana wyrwa. Wysoka na jakieś dwa metry i tak samo szeroka odsłaniała wszystkie niepotrzebne nikomu skarby, odkładane tam przez dziesięciolecia. Na trawniku przed i na żwirowej drodze pełno było połamanych kawałków sczerniałego drewna.
Policjanci podeszli do stojącego obok proboszcza i grupki miejscowych.
Czy tak dokładny opis wszystkich ogrodzeń, ścian itd. jest mi potrzebny jako czytelnikowi? Bo na pewno jest nużący, siedzą w nim błędy i powtórzenia i ostatecznie nie pobudził mojej wyobraźni. Wiem, że jest jest szopa z dziurą w ścianie. Kościół, święci, mur, za kościołem zagajnik. Można to było ująć bardziej plastycznie i sprawniej.

Ortografię, interpunkcję i literówki pominęłam, bo raz, że ten post rozrósłby się niemiłosiernie, dwa, że zwrócono Ci na nie uwagę. Dodam tylko, że naprawdę, jakby tekst odleżał trochę i został ze dwa razy w skupieniu sczytany, to wiele z tego byś wychwycił.

Szkoda, bo potencjał jest. Zwłaszcza w postaciach. Kreujesz je lekko, opisy są fajne, zachowania charakterystyczne. Cała banda - Janik, Kruk, Duś, Ratajski - ładnie mi grała. Jak już wspomniałam - umiesz ładnie, krótko, podsumować postać. Trochę natomiast pojechałeś z kompozycją. Rozumiem cel zabiegu i generalnie go popieram, ale co za dużo to niezdrowo. Poćwiczysz trochę i znajdziesz wyważenie dla opisów i dialogów. Zachęcałabym Cię też do rezygnacji z części atrybucji dialogów. Nie każde uniesienie brwi, spojrzenie, minę itd. trzeba opisywać. Przez to dialog jest trochę za bardzo poszarpany, a czytelnik ma wrażenie pewnej łopatologii. Pozostaw trochę miejsca wyobraźni odbiorcy. On nie zepsuje tak od razu Twojej wizji ;)

Fabuła. Podobało mi się to małomiasteczkowe śledztwo. Kreujesz sugestywnie realia, błahą sprawę czynisz intrygującą. Jak wpadł tekst o demonie, to się plasnęłam w czoło. Dla mnie motyw zbędny, ale nie znam Twoich pełnych zamysłów. Szkoda, że od momentu zabrania Janika do szpitala zacząłeś się spieszyć. Tu opis kościoła, tu podejrzany świątek, tam wyrwane okno. Miałam wrażenie, że już koniecznie chcesz wepchnąć czytelnikowi te wszystkie motywy sugerujące działalność sił nadprzyrodzonych i mieć ten etap z głowy. Tu też więc zaleciłabym przyjrzenie się opowiadaniu i jakieś zmiany w kompozycji.

Ogólnie przeczytałam bez przykrości ;) Błędy drażniły, ale bohaterowie je wynagradzali. Popracuj jeszcze nad tym tekstem porządnie, to może wyjdzie z niego coś fajnego. Powodzenia.

Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”