Panie i Panowie,
Przy weryfikowaniu poniższego tekstu, proszę wziąć pod uwagę, że poniższy fragment pochodzi ze środka wątku i choćby dlatego główni bohaterowie nie są tu należycie przedstawieni.
……………
Na poczekalni urzędu zatrudnienia zastali spory tłum. Obyczajowo, wchodziło się do biura według kolejności przyjścia, ale naszło zbyt dużo ludzi i trudne to było do ustalenia. Nikt nie rejestrował przybyłych, nie wydawał numerków ani nie pilnował porządku. Ludzie siedzieli na krzesłach pod ścianą, stali przy oknach i chodzili po holu. Było ciepło i wewnątrz panował zaduch z wonią potu. Krzysztof i Jurek, zmieszani z tłumem, jak wszyscy, zatrzymali się przy tablicy ogłoszeń. Znaleźli informację, że „do pracy na statkach kieruje się wyłącznie osoby z uprawnieniami wydanymi przez urząd morski”. Praca na statkach, do której tu kierowano, to łajby portowe, zatokowe i biała flota. Należące do Zarządu Portu Gdańsk, Przedsiębiorstwa Robot Czerpalnych i Podwodnych, zwanego PRCiP-em oraz do floty obsługującej wycieczki turystyczne w rejonie Gdańska.
Gdy czytali ogłoszenia, na poczekalnię wszedł mężczyzna nie pasujący swoim wyglądem do reszty tłumu i donośnym głosem zawołał:
- Panowie! Proszę o uwagę! Potrzebuję operatorów lekkiego sprzętu budowlanego! Praca od zaraz! Proszę chętnych o zgłaszanie się do mnie!
Obaj, Krzysiek i Jurek, spojrzeli na werbującego. Wyglądał jak ktoś, kto nigdy w życiu nie pracował fizycznie. Był średniego wzrostu, w garniturze, otyły, blady blondyn z wysokim, łysym czołem oraz pulchnymi policzkami i palcami u rąk. Wyglądał na pewnego siebie i znającego swoją wartość.
- Czy potrzebne są jakieś uprawnienia? – krzyknął ktoś z tłumu.
- Nie, nie są potrzebne.
- Czy ten sprzęt to taczki i łopaty?
- A co, taki młody człowiek jak pan boi się taczek i łopaty?
- Ile się zarabia?
- O warunkach zatrudnienia będę rozmawiał z chętnymi do pracy i nie w tym holu.
Nagła zmiana dynami akcji w poczekalni stworzyła pewne zamieszanie. Krzysztof i Jurek, wykorzystali to, podeszli bliżej drzwi wejściowych do biura i gdy kolejna osoba wyszła stamtąd, wśliznęli się do środka. Wewnątrz były trzy biurka, dwie urzędniczki obsługiwały klientów, podeszli więc do tej trzeciej. Była w średnim wieku, chuda i wyglądała jędzowato.
- Dzień dobry, jesteśmy zainteresowani pracą na statku i potrzebujemy skierowania – odezwał się Krzysztof.
- Czy macie uprawnienia z urzędu morskiego? – zapytała urzędniczka.
- Ja mam a kolega właśnie zamierza wyrobić
- Czy mogę zobaczyć pana dowód osobisty?
- Proszę bardzo – Położył dokument na biurku.
Urzędniczka przekartkowała strony, patrząc pobieżnie na wpisy, oddała dowód i stwierdziła autorytatywnie:
- Bez miejscowego zameldowania nie otrzyma pan skierowania od nas, bez zatrudnienia nie zameldują pana na terenie Trójmiasta.
- Dokładnie tego się spodziewałem – pomyślał - na jakim statku mógłbym otrzymać pracę w tej chwili, gdybym był zameldowany? Posiadam świadectwo motorzysty okrętowego polskich statków morskich – rzekł Krzysztof.
- Mamy zgłoszenia z PRCiP-u i z Żeglugi Gdańskiej.
- Czy mój kolega, bez kwalifikacji morskich, może liczyć na zatrudnienie tam, jakimś sposobem?
- Jeśli przedsiębiorstwo zgłosi do nas chęć zatrudnienia go, to my takie skierowanie wystawimy.
- Dziękujemy bardzo za informację i do widzenia.
Urzędniczka nie odpowiedziała.
Całą rozmowę przeprowadził Krzysztof, bo statki były jego specjalnością. Na korytarzu nie zastali już pulchnego werbownika. Wyszli z biurowca przed budynek.
- Przejdźmy się teraz na Długą i nad Motławę, tak dla odprężenia – zarządził Jurek – wygląda na to, że nasze plany na nic.
- Poczekaj, wytłumaczę Ci to później.
Na Długiej, patrzył Krzysztof za widokówkami. Zobaczył je przez okno sklepu o nazwie: Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Była tam też tabliczka z napisem: Mówimy po Rosyjsku. Gdy weszli, Krzysztof zapytał całkiem poważnie, celowo ugrzecznionym tonem:
- Czy mówi się tu też po polsku?
- Przecież, że się mówi, tu jest Polska – syknęła ekspedientka rozdrażniona.
Krzysztof kupił widokówki i znaczki. Napisał i zaadresował je do mamy oraz do Basi. Jurek nie wysyłał widokówek. O żonie starał się nie myśleć. Potem powiedzieli obaj, do widzenia i wyszli ze sklepu. Krzysztof wrzucił kartki do skrzynki pocztowej przy chodniku. Gdy doszli do Motławy, znaleźli wolną ławkę i usiedli. - W PRL musi być wszystko trudne, nic nie można osiągnąć wprost i ciągle trzeba kombinować – myślał Krzysztof.
- Oni nas nie zameldują w Trójmieście, ale załatwimy to poza terenem miasta – powiedział.
- Jak?
- Zwyczajnie. Zaczynamy od Głosu Wybrzeża, który kupujemy tak szybko, jak tylko ukaże się w kioskach. Potem czytamy ogłoszenia i szukamy czegoś dla siebie.
- Znasz nazwy tych wiosek?
- Niektóre znam a inne poznam. Będziemy szukali czegoś blisko i przy linii kolejowej – zdecydował Krzysztof.
- Chcesz mieszkać na wsi?
- Tu innej możliwości nie ma. Nie wiem jak ty, ale ja przyjechałem do Trójmiasta, aby pracować na statku i nie mogę czekać aż mi się pieniądze skończą. W tamtej wiosce nie będę na zawsze.
- Ja też przyjechałem tu, aby pracować.
- To dobrze się składa. Od jutra wertujemy gazetę. Głos Wybrzeża ukazuje się wcześnie po południu.
Rok 1971, fragment 3.
2Dzień dobry, Sambor:)
Nie komentowałam dotąd Twoich prac, ale przeczytałam wszystkie trzy zamieszone na Forum fragmenty. Niestety, nie widzę, by ten czymś był bardziej wyrazisty niż poprzednie. Tekst nadal wygląda jak sprawozdanie urozmaicone dialogiem. Ale po kolei:
Przyszło, pojawiło się, zgłosiło.
Troszkę niezgrabne to zdanie. "Trudne to było do ustalenia" zdecydowanie odnosi się do" kolejności przyjścia" ale całość jest niejasna. Zdanie zyska ją, jeśli napiszesz:
Zgodnie ze zwyczajem, wchodziło się do biura według kolejności pojawienia się w poczekalni, ale jednocześnie weszło zbyt wielu ludzi i trudno było ją ustalić. Nie brzmi cudownie, ale wiadomo o co chodzi. Poza tym duża liczba osób nie wyklucza zachowania kolejności, zwyczajnie pada pytanie: Kto jest ostatni?" i porządek robi się sam. Ale może go zaburzyć jednoczesne wejście wielu osób.
Kiepsko też, moim zdaniem, brzmi "zaduch z wonią potu". Oczywiście, wiadomo o co chodzi, ale zazwyczaj zaduch jako odrębne doznanie (dotyczące jakości wentylacji pomieszczenia) z reguły "miesza się" z różnymi woniami, dając swoiste efekty zapachowe. U ciebie zaduch jakby pocił się sam z siebie.
Znaleźli informację, że „do pracy na statkach kieruje się wyłącznie osoby z uprawnieniami wydanymi przez urząd morski”. Statki oznaczały tu łajby portowe, zatokowe i białą flotę, należącą do Zarządu Portu Gdańsk, Przedsiębiorstwa Robot Czerpalnych i Podwodnych, zwanego PRCiP-em oraz jednostki obsługujące wycieczki turystyczne w rejonie Gdańska.
Ominęłabym skrót. Kto chce, sam sobie złoży. Jego wskazanie zasadne byłoby jedynie wtedy, gdyby przedsiębiorstwo miało nadaną jakąś nazwę, nie wynikającą z pierwszych liter, ale funkcjonującą obiegowo, np "Czerpaki". Tu zaśmieca zdanie.
Teraz zerknij na końcówką opisu.
Uważaj na dobór słów, zobacz, jak ładnie "p" nagromadziłeś:
I końcówkę słowa "dynamiki" zjadło.
I znów drobny zabieg porządkujący, na przykład taki:
- Dokładnie tego się spodziewałem – pomyślał Krzysztof, ale nie dał się zbyć i zapytał: - Na jakim statku mógłbym otrzymać pracę w tej chwili, gdybym był zameldowany? Posiadam świadectwo motorzysty okrętowego polskich statków morskich.
Do znudzenia: Ci,Tobie, Cię w korespondencji. W tekście literackim: proszę cię, dam ci prezent, wytłumaczę ci, kocham cię.
Sprawa z meldunkami i pracą była oczywista: nie masz meldunku, nie masz pracy. Meldunek w mieście dostawało się w pakiecie z mieszkaniem, ale to zawsze była odległa przyszłość. Alternatywnie, ktoś mógł kogoś zameldować pod swoim adresem. Były rzecz jasna prywatne domy w obrębie miast, i, oczywiście, na wsi. Problem w tym, że ludzie w każdej z tych lokalizacji jak ognia bali się meldowania obcych, bo meldunek był rzeczą świętą i jakby co, pozbyć się gościa namaszczonego prawem pobytu było niezmiernie ciężko. I rzecz jasna, za użyczenie meldunku trzeba było nielicho zapłacić. Bez znajomości kogoś, kto zna "takiego, co się zgodzi" sprawa była raczej nie do ugryzienia.
Trudny czas akcji wybrałeś. Zapewne wielu czytelników nie wyłapie jego kolorytu, zgubi dygresje, albo ich nie zrozumie. Tu trzeba szalenie sprytnego, ale jednak tłumaczenia, jak wyglądała ówczesna rzeczywistość i relacje między ludźmi. Nie załatwi tego jędzowata urzędniczka ani sycząca sprzedawczyni wplecione w fabułę. Znajdziemy takie jędze i gęsi również dziś. Nie wiesz przypadkiem, dlaczego one wtedy niemal wszystkie takie były? Dlaczego nie rozpływały się w uśmiechach, zadając bezsensowne pytania w stylu: "W czym mogę pomóc?", "Co mogę dla pana zrobić?".
Moim zdanie zdecydowanie przydałaby się tekstowi praca nad głębią, na razie ślizgasz się, nawet nie dotykasz. Zobacz: bohaterowie są na ulicy, aż się prosi choćby krótkie zdanie, jak ta ulica wygląda. Choćby zerknięcie, co jest na wystawie sklepowej. Kupił widokówki? A jak duży miał wybór? Werbownik odróżniał się od reszty, bo nosił garnitur. A ci w poczekalni, co mieli na sobie? Nie musisz przecież opisywać, wystarczy że w dusznej poczekalni mężczyźni rozepną pod szyją koszule non-iron, podwiną rękawy. Słowem, spróbuj pokazać szczegóły tamtej rzeczywistości, byle bez ostentacji, nawet poutykane to tu, to tam, zbudują obraz.
Fabułę masz, ale ją po prostu streszczasz, dodając dla urozmaicenia dialogi. Dialog ma miedzy innymi pokazać to, czego nie opisujesz, ale to mam wrażenie wiesz. Ale nie tylko. Ma też ożywiać bohaterów, pokazywać ich przez ruch, mimikę, gesty. Na razie jest dość płasko. Cóż, budowanie Krakowa trwało, ale nikt nie powie, że był to stracony czas.
Pozdrawiam:)
Nie komentowałam dotąd Twoich prac, ale przeczytałam wszystkie trzy zamieszone na Forum fragmenty. Niestety, nie widzę, by ten czymś był bardziej wyrazisty niż poprzednie. Tekst nadal wygląda jak sprawozdanie urozmaicone dialogiem. Ale po kolei:
W poczekalni.
Zwyczajowo, zgodnie ze zwyczajem.
Przyszło, pojawiło się, zgłosiło.
Troszkę niezgrabne to zdanie. "Trudne to było do ustalenia" zdecydowanie odnosi się do" kolejności przyjścia" ale całość jest niejasna. Zdanie zyska ją, jeśli napiszesz:
Zgodnie ze zwyczajem, wchodziło się do biura według kolejności pojawienia się w poczekalni, ale jednocześnie weszło zbyt wielu ludzi i trudno było ją ustalić. Nie brzmi cudownie, ale wiadomo o co chodzi. Poza tym duża liczba osób nie wyklucza zachowania kolejności, zwyczajnie pada pytanie: Kto jest ostatni?" i porządek robi się sam. Ale może go zaburzyć jednoczesne wejście wielu osób.
Są ludzie w poczekalni, ale ich nie widać. Nie czuć atmosfery ani dynamiki, jaką tłumek, gdziekolwiek się pojawi, tworzy. Widzę tylko, że siedzą, nieruchomo, stoją - nieruchomo, słowem mumie nie ludzie. Tylko chodzący po holu ratują sytuację. A przecież, ci siedzący pewnie ze sobą rozmawiają ( choćby szeptem), ci co wyglądają przez okno ewidentnie próbują zabić nudę oczekiwania na spotkanie z urzędnikiem, a i chodzący też nie na spacer tu przyszli, tylko chodzeniem coś sobie "załatwiają". Może próbują rozładować irytację? W takim ujęciu, jakie proponujesz nie ma atmosfery poczekalni, jest jedynie stwierdzenie, że są tam ludzie. Razi oczywistością, bo przecież to nie klinika weterynaryjna, gdzie pod krzesłem drzemie legwan, a z transporterów wychylają się różne mordki.
Za słabe to " ciepło", a na dodatek nie wiadomo gdzie, na zewnątrz, czy w samym pomieszczeniu. Niby niewiele znaczący szczegół, a jednak. Bo jeśli za oknem leje się żar, a pod sufitem nie pracuje choćby najlichszy wiatrak, zaś ludzie z zewnątrz już spoceni wchodzą do pomieszczenia, to konsekwentnie mamy zaduch w środku. A jeśli w pomieszczeniu lub na zewnątrz jest zaledwie ciepło, czyli zebrani nie czują zimna ani nie cierpią z gorąca, to w sumie sam komfort. I za mało na pocenie.
Kiepsko też, moim zdaniem, brzmi "zaduch z wonią potu". Oczywiście, wiadomo o co chodzi, ale zazwyczaj zaduch jako odrębne doznanie (dotyczące jakości wentylacji pomieszczenia) z reguły "miesza się" z różnymi woniami, dając swoiste efekty zapachowe. U ciebie zaduch jakby pocił się sam z siebie.
Masz "kierowanie" w dwóch zdaniach pod rząd. Warto pozbyć się jednego, można to zrobić na kilka sposobów, choćby tak:Sambor pisze: Znaleźli informację, że „do pracy na statkach kieruje się wyłącznie osoby z uprawnieniami wydanymi przez urząd morski”. Praca na statkach, do której tu kierowano, to łajby portowe, zatokowe i biała flota. Należące do Zarządu Portu Gdańsk, Przedsiębiorstwa Robot Czerpalnych i Podwodnych, zwanego PRCiP-em oraz do floty obsługującej wycieczki turystyczne w rejonie Gdańska.
Znaleźli informację, że „do pracy na statkach kieruje się wyłącznie osoby z uprawnieniami wydanymi przez urząd morski”. Statki oznaczały tu łajby portowe, zatokowe i białą flotę, należącą do Zarządu Portu Gdańsk, Przedsiębiorstwa Robot Czerpalnych i Podwodnych, zwanego PRCiP-em oraz jednostki obsługujące wycieczki turystyczne w rejonie Gdańska.
Ominęłabym skrót. Kto chce, sam sobie złoży. Jego wskazanie zasadne byłoby jedynie wtedy, gdyby przedsiębiorstwo miało nadaną jakąś nazwę, nie wynikającą z pierwszych liter, ale funkcjonującą obiegowo, np "Czerpaki". Tu zaśmieca zdanie.
Do poczekalni.
Zdania do przepracowania. Początek opisu postaci mówi: "Wyglądał jak ktoś, kto nigdy w życiu nie pracował fizycznie." Warto konsekwentnie pociągnąć myśl. Co z opisu świadczy o braku kontaktu z pracą fizyczną? Otyłość, pulchne policzki i palce. Idą więc na pierwszy ogień. Ubranie - podkreśla, co zostało wcześniej powiedziane. Wzrost, kolor włosów - uzupełniają.
A ktoś ma owłosione? Wiem o co chodzi, ale proszę, napisz to inaczej.
Teraz zerknij na końcówką opisu.
palce są po "i" jako... odrębny element. Czy fakt posiadania palców jest cechą szczególną? Jeśli chcieć załatwić policzki i palce jednym zamachem, to może lepiej niech te palce będą choćby jak serdelki.
Uważaj na dobór słów, zobacz, jak ładnie "p" nagromadziłeś:
I jeszcze, w krótkim akapicie dwa razy "wyglądał", otwierające zdania.
Wygląda, jakby oddano mu do dyspozycji jakiś inny hol. Myślę, że prościej byłoby "nie tu".
Bardzo... sportowo brzmi. Jak ulał do opisu akcji na boisku, nietrafione w tekście prozatorskim. Zwyczajnie, facet wywołał zamieszane, bo chce ludzi, a nie mówi do czego i za ile.
I końcówkę słowa "dynamiki" zjadło.
Ja tu widzę trzy biurka, przy dwóch pracownice, trzecie puste i nikogo przy nim. Rozumiem, że miały być dwie pracownice zajęte petentami i trzecia wolna. Fakt, że informujesz o trzech biurkach nie oznacza jednocześnie, że za każdym ktoś urzęduje.
Po "bardzo" kropka.
W takim zapisie wygląda na to, że bohater nie pomyślał jedynie kwestii: "Dokładnie tego się spodziewałem" i nadal w myślach rozważa na jakim statku mógłby znaleźć zatrudnienie.
I znów drobny zabieg porządkujący, na przykład taki:
- Dokładnie tego się spodziewałem – pomyślał Krzysztof, ale nie dał się zbyć i zapytał: - Na jakim statku mógłbym otrzymać pracę w tej chwili, gdybym był zameldowany? Posiadam świadectwo motorzysty okrętowego polskich statków morskich.
Do znudzenia: Ci,Tobie, Cię w korespondencji. W tekście literackim: proszę cię, dam ci prezent, wytłumaczę ci, kocham cię.
Rozglądał się za kioskiem z widokówkami. Nie szuka się towaru na trotuarze.
Dobry to pomysł, ale aż się prosi o wzmocnienie. Niknie w poszukiwaniu widokówek i pisaniu do bliskich.Sambor pisze: Zobaczył je przez okno sklepu o nazwie: Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Była tam też tabliczka z napisem: Mówimy po Rosyjsku. Gdy weszli, Krzysztof zapytał całkiem poważnie, celowo ugrzecznionym tonem:
- Czy mówi się tu też po polsku?
- Przecież, że się mówi, tu jest Polska – syknęła ekspedientka rozdrażniona.
Ojej, a po co to? Co wnosi do tekstu?
Szwankuje zapis. Wynika z niego, że nawet ławkę trudno było znaleźć. Trzeba rozdzielić czymś ławkę i myśl. Niech się bohater choćby w wodę zapatrzy, a potem dopiero myśli. I bez półpauzy.
Nie wiem, czy czytelnik nieobeznany z realiami PRL zrozumie, o co chodzi. Pewnie, i słusznie, słusznie zapyta: kim są oni?
Sprawa z meldunkami i pracą była oczywista: nie masz meldunku, nie masz pracy. Meldunek w mieście dostawało się w pakiecie z mieszkaniem, ale to zawsze była odległa przyszłość. Alternatywnie, ktoś mógł kogoś zameldować pod swoim adresem. Były rzecz jasna prywatne domy w obrębie miast, i, oczywiście, na wsi. Problem w tym, że ludzie w każdej z tych lokalizacji jak ognia bali się meldowania obcych, bo meldunek był rzeczą świętą i jakby co, pozbyć się gościa namaszczonego prawem pobytu było niezmiernie ciężko. I rzecz jasna, za użyczenie meldunku trzeba było nielicho zapłacić. Bez znajomości kogoś, kto zna "takiego, co się zgodzi" sprawa była raczej nie do ugryzienia.
Trudny czas akcji wybrałeś. Zapewne wielu czytelników nie wyłapie jego kolorytu, zgubi dygresje, albo ich nie zrozumie. Tu trzeba szalenie sprytnego, ale jednak tłumaczenia, jak wyglądała ówczesna rzeczywistość i relacje między ludźmi. Nie załatwi tego jędzowata urzędniczka ani sycząca sprzedawczyni wplecione w fabułę. Znajdziemy takie jędze i gęsi również dziś. Nie wiesz przypadkiem, dlaczego one wtedy niemal wszystkie takie były? Dlaczego nie rozpływały się w uśmiechach, zadając bezsensowne pytania w stylu: "W czym mogę pomóc?", "Co mogę dla pana zrobić?".
Moim zdanie zdecydowanie przydałaby się tekstowi praca nad głębią, na razie ślizgasz się, nawet nie dotykasz. Zobacz: bohaterowie są na ulicy, aż się prosi choćby krótkie zdanie, jak ta ulica wygląda. Choćby zerknięcie, co jest na wystawie sklepowej. Kupił widokówki? A jak duży miał wybór? Werbownik odróżniał się od reszty, bo nosił garnitur. A ci w poczekalni, co mieli na sobie? Nie musisz przecież opisywać, wystarczy że w dusznej poczekalni mężczyźni rozepną pod szyją koszule non-iron, podwiną rękawy. Słowem, spróbuj pokazać szczegóły tamtej rzeczywistości, byle bez ostentacji, nawet poutykane to tu, to tam, zbudują obraz.
Fabułę masz, ale ją po prostu streszczasz, dodając dla urozmaicenia dialogi. Dialog ma miedzy innymi pokazać to, czego nie opisujesz, ale to mam wrażenie wiesz. Ale nie tylko. Ma też ożywiać bohaterów, pokazywać ich przez ruch, mimikę, gesty. Na razie jest dość płasko. Cóż, budowanie Krakowa trwało, ale nikt nie powie, że był to stracony czas.
Pozdrawiam:)
Rok 1971, fragment 3.
3Figiel,
Dziękuję za wysiłek, który w to włożyłaś, że popatrzyłaś także na moje poprzednie teksty. Te pierwsze dwa, załączone fragmenty, pisałem prawie, że po omacku. Wiedziałem, że z tym pierwszym jest coś źle, ale komentarze forumowiczów były powalające. Ostatni był poprawiony do stanu, z którego byłem zadowolony, gdy go tu wstawiałem. Drugi, wydawał mi się być dobry, taki jaki był mi tam potrzebny. Mój bohater po prostu szedł i patrzył na to, co widział. Skomentowano kontrowersyjnie: „po co ten prom, co on wnosi?” Prom powinien być uplastyczniony”. Dla mnie, on tam uplastyczniony nie pasował. Nie o tym powieść. O wędkarzy pytano, dlaczego właśnie tam łapią ryby? To było wypełnianie tekstu, na trzy akapity, czego nie powinienem robić, wypełniania dla samego wypełniania. Łapali ryby tam, gdzie „brały”, takie na 10 cm. Lepszych w Sanie nie było. Nie wiecie? Teraz wiem, że postać książkowa nie może tak sobie zwyczajnie iść, że coś powinno się zdarzyć.
Nie znaczy wcale, że twierdzę coś innego niż Ty. „Tekst nadal wygląda jak sprawozdanie urozmaicone dialogiem”. Z tym, może sobie jakoś poradzę, gorzej z naleciałościami językowymi po czterdziestu latach pobytu poza krajem. Wpadłem też, prawdopodobnie, w pewne zarozumialstwo, bo tu, na imigracji, nie jestem mierny w pisaniu po polsku ani po angielsku.
Moje trzy wrzucone teksty, to żadna fikcja, to opis tego co było. Ten ostatni, próbowałem, usilnie, uplastycznić. Posiadam wiele zapisanych stron, takich wymagających obróbki. Z moich ambitnych, wczesnych, planów, pokrycia okresu od roku 1967 do wczesnych lat 1980, wybrałem dwa wątki, które nadają się świetnie na powieść, nawet bez dodawania strukturalnej fikcji.
Ze sprawami socjalnymi w PRL, na tle obowiązujących przepisów, jestem dobrze obeznany, ale nie jest to temat, o którym chcę się szeroko rozpisywać. Takich książek jest na pewno wiele. W rejonie Trójmiasta i okolicy, wielu ludzi trudniło się legalnym wynajmowaniem pokoi. Meldunek był konieczny, ale był dla lokatora/sublokatora, zawsze na pobyt czasowy z wpisem do dowodu osobistego. Jeśli był na rok, to po tym czasie, osobnik stawał się niezameldowanym, nielegalnym na tym terenie. Miał też w dowodzie zameldowanie stałe, gdzieś w innym rejonie kraju i tam było jego miejsce. Bez posiadania zameldowania stałego nie meldowano na pobyt czasowy. Człowiek niezameldowany nie mógł funkcjonować w społeczeństwie. Dla Krzysztofa i Jurka, to co im powiedziała urzędniczka w biurze zatrudnienia, wymagało jedynie dodatkowych wydatków, dość wysokich. Musieli zameldować się gdzieś, gdzie nie chcieli mieszkać. Najpierw jednak zapłacić czynsz za miesiąc, potem zatrudnić się i zameldować ponownie na terenie Trójmiasta. Tu zapłacić także czynsz za miesiąc. Na pierwszą wypłatę czekało się długo i była z zasady marna.
Około roku 1974, dobrał się Gierek do tych wynajmujących pokoje i pobrał od nich zaległe podatki. Dane miał z biur meldunkowych a cyfry z sufitu.
Mam już nawet upatrzony fragment, niezbyt fascynujący, do kolejnego wstawienia tu, po jakiejś przeróbce. Zacząłem też pracę nad dopracowywaniem czegoś co ma być powieścią. Po tym dopracowaniu dopuszczam, że będą kolejne dopracowywania. Tego tu wstawiał nie będę. Robię to najlepiej jak potrafię, wątek mam super, z mojego życia.
Twoja krytyka moich wypocin była przyjemna do czytania. W PRL, nazwano by to krytyką konstruktywną. Dziękuję.
Czy ktoś jeszcze chce tu coś powiedzieć?
Dziękuję za wysiłek, który w to włożyłaś, że popatrzyłaś także na moje poprzednie teksty. Te pierwsze dwa, załączone fragmenty, pisałem prawie, że po omacku. Wiedziałem, że z tym pierwszym jest coś źle, ale komentarze forumowiczów były powalające. Ostatni był poprawiony do stanu, z którego byłem zadowolony, gdy go tu wstawiałem. Drugi, wydawał mi się być dobry, taki jaki był mi tam potrzebny. Mój bohater po prostu szedł i patrzył na to, co widział. Skomentowano kontrowersyjnie: „po co ten prom, co on wnosi?” Prom powinien być uplastyczniony”. Dla mnie, on tam uplastyczniony nie pasował. Nie o tym powieść. O wędkarzy pytano, dlaczego właśnie tam łapią ryby? To było wypełnianie tekstu, na trzy akapity, czego nie powinienem robić, wypełniania dla samego wypełniania. Łapali ryby tam, gdzie „brały”, takie na 10 cm. Lepszych w Sanie nie było. Nie wiecie? Teraz wiem, że postać książkowa nie może tak sobie zwyczajnie iść, że coś powinno się zdarzyć.
Nie znaczy wcale, że twierdzę coś innego niż Ty. „Tekst nadal wygląda jak sprawozdanie urozmaicone dialogiem”. Z tym, może sobie jakoś poradzę, gorzej z naleciałościami językowymi po czterdziestu latach pobytu poza krajem. Wpadłem też, prawdopodobnie, w pewne zarozumialstwo, bo tu, na imigracji, nie jestem mierny w pisaniu po polsku ani po angielsku.
Moje trzy wrzucone teksty, to żadna fikcja, to opis tego co było. Ten ostatni, próbowałem, usilnie, uplastycznić. Posiadam wiele zapisanych stron, takich wymagających obróbki. Z moich ambitnych, wczesnych, planów, pokrycia okresu od roku 1967 do wczesnych lat 1980, wybrałem dwa wątki, które nadają się świetnie na powieść, nawet bez dodawania strukturalnej fikcji.
Ze sprawami socjalnymi w PRL, na tle obowiązujących przepisów, jestem dobrze obeznany, ale nie jest to temat, o którym chcę się szeroko rozpisywać. Takich książek jest na pewno wiele. W rejonie Trójmiasta i okolicy, wielu ludzi trudniło się legalnym wynajmowaniem pokoi. Meldunek był konieczny, ale był dla lokatora/sublokatora, zawsze na pobyt czasowy z wpisem do dowodu osobistego. Jeśli był na rok, to po tym czasie, osobnik stawał się niezameldowanym, nielegalnym na tym terenie. Miał też w dowodzie zameldowanie stałe, gdzieś w innym rejonie kraju i tam było jego miejsce. Bez posiadania zameldowania stałego nie meldowano na pobyt czasowy. Człowiek niezameldowany nie mógł funkcjonować w społeczeństwie. Dla Krzysztofa i Jurka, to co im powiedziała urzędniczka w biurze zatrudnienia, wymagało jedynie dodatkowych wydatków, dość wysokich. Musieli zameldować się gdzieś, gdzie nie chcieli mieszkać. Najpierw jednak zapłacić czynsz za miesiąc, potem zatrudnić się i zameldować ponownie na terenie Trójmiasta. Tu zapłacić także czynsz za miesiąc. Na pierwszą wypłatę czekało się długo i była z zasady marna.
Około roku 1974, dobrał się Gierek do tych wynajmujących pokoje i pobrał od nich zaległe podatki. Dane miał z biur meldunkowych a cyfry z sufitu.
Mam już nawet upatrzony fragment, niezbyt fascynujący, do kolejnego wstawienia tu, po jakiejś przeróbce. Zacząłem też pracę nad dopracowywaniem czegoś co ma być powieścią. Po tym dopracowaniu dopuszczam, że będą kolejne dopracowywania. Tego tu wstawiał nie będę. Robię to najlepiej jak potrafię, wątek mam super, z mojego życia.
Twoja krytyka moich wypocin była przyjemna do czytania. W PRL, nazwano by to krytyką konstruktywną. Dziękuję.
Czy ktoś jeszcze chce tu coś powiedzieć?